- Opowiadanie: jarosław klonowski - Błąd Hadesha vol 2

Błąd Hadesha vol 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Błąd Hadesha vol 2

***

 

 

Uczta ciągnęła się w nieskończoność. Lecz była to nieskończoność pełna śmiechu i uciechy, świetnych zapachów i jeszcze lepszych smaków, oraz nader dobrego towarzystwa. Si-Ho opowiadał swoją wersję zdarzeń i w ten sposób usłyszano znowu wszystko na nowo, choć na opak. I tak jak przy wersji Anariona śmiano się do rozpuku, a gdy opowiadał ronin, niektórzy z niepokojem spoglądali w czerń bijącą z otwartych na oścież okien, wersja opowiedziana przez Kamieniarza była po prostu swojska. Na stole stała smażona w polewie z miodu kaczka. Obok żeberka, wędzone w dymie palonych, aromatycznych liści i igieł sosnowych. Potrawy popijano pachnącą sosem sojowym biała wódką maotai, winem z ryżu i imbirową herbatą. Na deser podano knedle oraz ryż, zmieszany z kandyzowanymi owocami i bakaliami. Napitek i pełne brzuchy zwrócił humor wszystkim, którzy go jeszcze nie mięli, lecz nie Hadeshowi. Mężczyzna spozierał cały czas niespokojnie. An-Ho, odkąd usłyszał, co ronin ostatnio przeżył, pozostawił jego myśli sobie samym.

Si-Ho próbował odszukać wzrokiem Nolana. Zdziwiony był, że oni wszyscy siedzą przy Księciu, a Nolan jest gdzieś dalej, może po drugiej stronie stołu. W końcu brat Si-Ho podchwycił to spojrzenie i rzekł:

– Pilnuje klejnotu. To honorowe wyróżnienie, choć chyba nie dziś! – uśmiechnął się lekko chwiejąc Ran. Sake lało mu się strugami po wąsach.

Ronin, dotąd wpatrzony w olbrzymi, marmurowy kominek przyozdobiony tarczami podobnymi do dzieł sztuki złotniczej, drgnął. To był odpowiedni moment. Nie będzie lepszego. Hadesh rozejrzał się. Jakiś Kamieniarz obracał na rożnie kolejne jagnię. Książę wykrawał grube kawały z poprzedniego, tkwiącego na srebrnej zastawie, sam hojnie obdzielając przyjaciół. Pod niewysokim podestem i na korytarzach i innych salach, przy dziesiątkach długich na dziesiątki metrów stołów ucztowali wszyscy chyba Kamieniarze z Czarnej Góry. Na zewnątrz wrzała muzyka. Tu, wewnątrz, bzyczały radośnie piszczałki i grały cytry. Wniesiono szarlotki i inne ciasta, wraz z półmiskami owoców.

Wreszcie ronin wymówił się bólem w ranie i już był przy wyjściu, gdy nagle An-Ho porwał czarkę i wyciągnął ją wysoko w górę.

– Zdrowie tych, którzy wrócili do domu, lub dopiero znaleźli tu dom! – spojrzał z tymi słowy na Anariona, na co ten odkłonił się lekko. – Oby częściej tu wracali, niż stąd odchodzili, przynajmniej o jeden raz!

– Przynajmniej o raz! – zagrzmiały ławy, z których zaczęli wstawać, wznosząc czarki inni Kamieniarze.

– Chodź tu, Hadeshu Omentielvo, roninie, Odkrywco Góry! Nie każ mi iść do siebie! – zawołał Książę.

Na to Hadesh szybko porwał czarkę i butelkę. Nalał sobie sake i opróżnił czarkę jednym haustem. Cały ten czas spozierał na An-Ho poważnymi, nieruchomymi oczami.

– Patrzcie go, jak się dorwał! – zaśmiał się Ran. Kamieniarze gruchnęły śmiechem, lecz Książę się nie śmiał. Obserwował ronina, nim inni Kamieniarze zasłonili go plecami.

Hadesh wykonał jeszcze, jakby od niechcenia ukłon w stronę czubka głowy Księcia, a potem z dziwnie niewyraźną, jakby wycieńczoną miną zniknął w drzwiach. Butelki nie oddał. An-Ho stał i rozglądał się za nim.

– Cóż ci jest? – pociągnął go za rękaw brat.

– Nie wiem – rzekł nie odrywając oczu Książę. – Boję się, że nie zachowujemy się jak przyjaciele względem ronina. Nie pytamy o niego. Co tak naprawdę wiesz o Hadeshu?

– Wiem, że miał siostrę.

– I płacze po niej nocami – wtrącił się Ran. – Płacze łzami wściekłości i bezsilności.

– Pójdę lepiej za nim… – zaczął wstawać od stołu Si-Ho, lecz brat powstrzymał go.

– Siedź, i tak nie wiesz, gdzie polazł. Najlepiej zresztą, jak teraz sam z sobą zostanie.

 

 

 

 

 

 

***

 

Długo błądził po pustych korytarzach, nim odnalazł Nolana. Głosy nie dawały mu spokoju, czuł zawroty głowy a korytarze stawały się długie, groźne i ciągle zmieniały kształt.

Kamieniarz drzemał na zydlu, obejmując miecz. Nagle wzniósł powieki.

Hadesh wyciągnął sake.

– Przyniosłem ci i przyszedłem z tobą trochę posiedzieć. Sam taki tu siedzisz…

Nolan uśmiechnął się i oblizał wargi, wyciągając rękę w stronę czarki.

– W porę, przyjacielu. Strasznie mi zaschło w gardle od tego tu ślęczenia.

Z wdzięcznym uśmiechem opuścił oczy.

Na to ronin zdzielił Kamieniarza butelką przez łeb. Pod Nolanem ugiął się zydel, wywracając wraz z strażnikiem.

 

 

***

 

 

Gałęzie biły ronina po twarzy, czepiały włosów, darły ubranie. Przemieniały się w ciemnościach w sztylety i kły, w zakrzywione palce wrogów gotowe przy chwili nieuwagi wyrwać ofierze oczy. Narzucił więc płaszcz na głowę i brnął dalej zgarbiony, ignorując liście, wirujące wkoło. Każde drzewo ożywało w nocy parą białych skrzydeł lub śledzących go, zatrutych oczu. Wszystkie wiedziały o tym, co uczynił. I teraz chciały go ukarać. Oddech ronina stał się płytki z wysiłku i świszczący.

– Hadesha! – nawoływał, lecz liście i wszystko inne stało się nagle ciche, tylko w górze korony chwiały się to w jedną, to w drugą stronę, jak powierzchnia wzburzonego oceanu.

– Hadesha! – wołał,lecz jej tam nie było we mgle.

– Hadesha! – wołał dalej, do innych miejsc, nie przestając walczyć z liśćmi próbującymi zalepić mu usta.

– Hadesha… – usiadł, zmęczony i pogrążył się w myślach, Czuł, ze głowa coraz bardziej mu ciąży. Zapadł w niespokojny sen, którego tak długo oczekiwał. Spał jak dziecko, w dziupli omotanej korzeniami starego drzewa, przytulony do zimnego zawiniątka, które sporządził ze swojego szarego płaszcza.

 

***

 

– A to parszywiec! Łotr! – ryknął An-Ho. Wysokie, jak w świątyni wrota skarbca były rozwarte. Klucze zebrane w pierścień leżały przy progu.

Odnaleźli Nolana dopiero rano. Wlókł się korytarzem, z ogryzkami gliny w okrwawionych włosach.

Widząc przyjaciela w takim stanie, An-Ho i reszta runęli do głównej bramy, pewni początkowo, że to wrogowie wdarli się do Góry. Nolan pokrzykiwał za nimi, że są w błędzie, ale nie słuchali. Dopiero widząc puste ulice zrozumieli swój błąd.

Twarz rannego Kamieniarza, pomazana krwią z rany wyglądała okropnie. Lecz to, co usłyszeli przyjaciele było okropniejsze.

– Nie rozumiem… Przecież zaraz po znalezieniu Czarnej Góry pogardził smoczymi klejnotami, które mu chcieliśmy ofiarować! – stwierdził, owijając głowę przyjaciela Ran. Nagle spojrzał w dół. – Nie wierć się w tym krześle, bo ci zawinę oczy i dopiero będziesz miał…

– Bo cały czas chciał Serca Smoczycy! – syknął, chodząc od ściany do ściany Książę.

– Widać nic mu było po pośledniejszych zdobyczach… – zgodził się, zagryzając zęby Nolan. – Dla ciebie, Ran zawsze najprostsze wyjaśnienia są najbardziej niesamowite. „Nie zrobił tego, bo to i tamto, bo miał dobry charakter i siamto”

– Ponosi was – przerwał opatrywać Ran. Spojrzał na Nolana. – A ty, skoro masz siłę wyrywać się na stołku, to zmiataj mi z niego.

– Nas ponosi?! To jak nazwiesz to, co zrobił ten drań?

– Złym czarem to nazwę, Książę. I nie będę się bał rozważyć takiej możliwości. Inaczej niż wy.

– To miałoby nawet sens – okręcił się, żeby widzieć Rana Nolan. – Był zaczarowany.

– Zachowywał się dziwnie – rzekł Si-Ho. – Dziwnie patrzył.

– Spojrzeniem łotra – odparł zza ciężkich brwi Książę.

– Si-Ho ma trochę racji – zgodził się Nolan. – Jego oczy były mniej wyraziste. Pomyślałem, że jest pijany. Oj, jakiż ze mnie potworny dureń!

– Chcesz zrzucić to na karb magii?! – warknęła An-Ho. – Chyba mnie uszy mylą.

– Nie o to chodzi, że go tłumaczę. Ale Ran ma rację. Musimy taką możliwość rozważyć.

– Czary, nie czary, musimy go odnaleźć – wtrącił Nolan. – Daleko przecież przez noc nie zaszedł. Pewnie w ogóle w mieście na noc został.

– Wątpię – zabrał głos Si-Ho. – Pewnie dawno w las uszedł.

– I pewnie nie gościńcem. To jak szukanie kamienia w wodzie – ocenił Ran.

– To niedobrze, że właśnie ty to mówisz – rzekł Książę. – Na ciebie najbardziej bowiem liczyłem. Nie mam lepszego zwiadowcy.

– Zacznijmy od tego, że nie masz ronina, jak Hadesh. Choćbym znał ten las jak własną kieszeń, on mi drogi pomota.

Widząc minę księcia po chwili szybko dodał:

– Ale to nie oznacza, że nie mamy próbować.

– A co ty byś zrobił? – oczy wszystkich zwróciły się na Anariona. – Jesteś mnichem. Całe życie ćwiczysz umysł. Zupełnie tak, jak ronini.

Anarion poczerwieniał.

– Nie ukradłbym waszego kamienia, to na pewno. Nie okradłbym przyjaciela. – odrzekł z przymusem.

– Na Smoka, nie to miałem na myśli! – odparł zniecierpliwionym głosem Książę.

– Jeśli nas okradł, musiał mieć powód – upierał się Ran.

– Raczej wspólnika, Ran – zauważył Si-Ho. – Cóż, pora to przyznać. Wszyscy zaufaliśmy zanadto obcemu. Może to rzeczywiście chciwość, może nie. Jedno pewne, nie dowiemy się tego siedząc tutaj i ględząc. Nie sądzę jednak, i posłuchaj tego uważnie drogi Ranie. Nie sądzę, aby potrafił wyjaśnić dlaczego to zrobił. On zmienił się przez te trzy lata, a jeszcze bardziej od spotkania z Potępionymi. To już nie ten sam człowiek. Pamiętaj to, bo potrzebujemy dobrego zwiadowcy, a nie niezguły, który zacznie pochlipywać i zgubi przez to drogę, nie widząc przez łzy.

Słysząc te słowa Ran-Ro z trudem pohamował gniew.

– Dobrze – podsumował An-Ho. – Ran, po mapy, reszta ma się przygotować. I ani słowa nikomu. Nie potrzeba mi w związku z kradzieżą jakiś plotek. Jeśli jest jeszcze szansa wyjaśnić sprawę po cichu, to wykorzystajmy to. Może unikniemy w ten sposób rozlewu krwi.

Rana przeszedł dreszcz na dźwięk ostatnich słów Księcia, ale nie dał po sobie nic poznać.

Wzrok Ana skrzyżował się ze spojrzeniem byłego mnicha. Anarion poczuł zimne ciarki. Kamieniarz zwęził powieki.

– Nikomu ani słowa – rzekł do mężczyzny książę.

– A znam tu ja niby kogoś? – zapytał sam siebie były mnich. Pozostał sam przed otwartymi na oścież wrotami.

 

***

 

 

Trochę kluczyli wśród drzew. Ran nie potrafił znaleźć żadnego śladu. W tym czasie Si-Ho opowiedział bratu o zachowaniu ronina nim dotarli pod Czarną Górę. Wszyscy mięli ponure miny.

– Pamiętacie, jak on potrafił się ukrywać? – biadolił zrezygnowany zwiadowca. – Kamień w wodę, mówię wam. Nic tu po nas.

– Zawsze umiał zwodzić – odparł z napięciem Si-Ho. – Ale znajdziemy tego drania.

– A gdybyśmy spróbowali pójść tam, gdzie po raz pierwszy dziwnie się zachowywał? – spytał, stając za ich plecami Anarion.

– Do Zakazanego Cmentarza i Potępionych jest raczej daleko – zażartował ponuro Si-Ho. – Ale jak chcesz mogę ci towarzyszyć.

– Chyba cię nie rozumiem…

– Nie dziwi mnie to. Nie jesteś Kamieniarzem – odwrócił się ze smutnym uśmiechem Kamieniarz.

– A jeśli Hadesh naprawdę z kimś rozmawiał tamtej nocy, gdy po raz pierwszy usłyszeliśmy, jak ronin mówi do siebie? Czy nie przyszło ci do głowy, że tam ktoś naprawdę był? Ktoś niewidoczny dla oczu?

– Mów dalej… – zaciekawiony An-Ho przestąpił z nogi na nogę.

– Anarionie – wtrącił Si-Ho. – To było daleko stąd. W życiu tam nie trafimy, nim skończy się jedzenie i woda. Zresztą, to mogło być dowolne drzewo w lesie.

– Si-Ho, a pamiętasz, co on robił tego dnia rano? Widziałem, jak zatrzymywał się jeszcze parokrotnie. Gmerał coś, szukał. Ale teraz do mnie doszło, że on mógł robić dla siebie szlak. Zostawiać ślady. Szlak, którym my możemy pójść.

– O ile znajdziemy jeden z takich znaków – wtrącił Ran. – A potem jeśli znajdziemy drugi, i trzeci. Wiem co niecoś o takich tropach i wiem, że trudno je odczytać komuś nie będącemu roninem. Szczególnie w takim lesie jak ten.

– Miejmy więc nadzieję, że i ronin wykonuje tych znaków więcej, aby mieć szansę trafić we wskazane miejsce.

– Czy to nie było blisko traktu? – spytał były mnich. – Pamiętam, ze tego dnia przekroczyliśmy drogę, ale ronin uparł się, że chce iść w cieniu drzew.

– Chyba tak było, mnichu. To było tuż przed przeprawą – odparł Si-Ho.

– To chyba wiem, dokąd iść – odparł Ran. Ustalili wspólnie położenie tego miejsca względem rzeki. Nagle Ranem wstrząsnęły dreszcze. Otworzył szeroko oczy.

– Co ci? – spytali inni.

– Znam skrót. Ale prowadzi niestety przez znajome nam miejsce. Kamienny Cmentarz. Pełen Potępionych.

– Sprawa nabiera rumieńców – spojrzał na braci Nolan.

– Czyżby? – odparł Si-Ho.

– Teraz już tam nic nie ma, tylko ruiny – stwierdził An-Ho.

– Ale kiedyś stał tam Cmentarz pełen Potępionych – odrzekł Ran. – Jeśli będziemy mięli szczęście, tam go spotkamy. To nie jest przypadek, przyjaciele. Według mnie Hadesh zmierza na Kamienny Cmentarz.

 

***

 

 

W nocy śniła mu się krew, cieknąca po głowie Kamieniarza. Nie mógł rozpoznać do kogo należy zakrwawiona twarz. Był to zaledwie początek dziwnego koszmaru, który wyśnił.

Rano, gdy się obudził, nie pamiętał już, gdzie miał iść i co zrobić. Zdziwiony wpatrywał się w kształt ruin, u których stóp stało rozłożyste drzewo, które służyło mu w nocy za schronienie. Rozejrzał się. Sceneria uległa zmianie. Zupełnie, jakby kamienie wyrosły na tle czarnego nieba, gdy spał. Musiał je przecież mijać! Gdzie właściwie był? Rozejrzał się. Czy to… Kamienny Cmentarz? Nawiedzone miejsce niedaleko Czarnej Góry, gdzie przed laty gromadzili się Potępieni? Dostrzegł biegnące z góry na dół symbole smoczego pisma. Zatarte. Nie miał pojęcia co oznaczały. W nocy wszystko wydawało mu się jednolicie czarne. Nawet jego własne myśli. Owładnęło nim imię siostry.

Usłyszał grzmot. Usłyszał krzyki, niosące się po okolicy. Rozpoznał głosy swoich przyjaciół. Byli blisko. Nagle poczuł się tak, jakby był jedyną żywą istotą w promieniu wielu mil. Rozejrzał się. I wtedy wyłowił jakieś odległe głosy. Poczuł zawroty głowy. Ile to już trwało dni? Ile nocy spędził okryty po czubek głowy liśćmi, okutany płaszczem? Jak długo uciekał z Sercem Smoczycy ukrytym za pazuchą? Przyjrzał się klejnotowi. Dla niego był to zwykły, szary kamień, w którym coś pulsowało czerwono… Ale dla tych, którzy go gonili… Ciężka kropla skapnęła z zębatej wyrwy w sklepieniu i stuknęła ronina w głowę.

– Oddaj mi go – postać wyszła z cienia, stając za Hadeshem. Obrócił się i spostrzegł zmianę na twarzy siostry. Była inna… Wyniosła i zimna. Ronin dał krok do tyłu i przyjrzał się kobiecie. Wysoko osadzone kości policzkowe kobiety sprawiły, że nie przypominała Hadeshy. Jej oczy były błyszczące, chytre. Nasycone uczuciami, które nie wydawały się roninowi miłe. Stała, w tle mając ostry łuk mrocznego zejścia do piwnic. Tunele te wyglądały dziwnie znajomo. Były to krypty z wyślizganymi stopniami wiodącymi donikąd.

– Dlaczego przyszliśmy na cmentarz? – ronin odsunął się od kobiety raptownie. Pierwszy raz spojrzał jej w oczy.

– A gdzie można szukać umarłych, jak nie tutaj? – odparła z przelotnym uśmiechem. Dobrym, złym, tego nie wiedział.

– Ty nie jesteś moją siostrą.

– To już nieważne. Daj – odrzekła uspokajająco.

Wyciągnęła łapczywie rękę. W jej oczach płonęła żądza.

– Nie! – zabrał kamień.

Widząc reakcję ronina, kobieta uspokoiła się. Zmrużyła oczy, uśmiechając miękko. Kiedy je otworzyła nadal bił w nich żar, lecz panowała nad nim i nad sobą. Obejrzała się za plecy ronina. Niepokoiły ją zbliżające się głosy Kamieniarzy.

– Dawaj! – rzuciła się na mężczyznę, na co ronin osunął się wzdłuż ściany. Chwycił mocno dłonie kobiety. Czuł, jakby miał w ręku nie palce, a roje śliskich węży. Odepchnął kobietę. Nagle poczuł, jak klejnot wypada wraz z sakwą przez rąb jego płaszcza. Kobieta syknęła. Usiłowała złapać kamień. Ronin wszedł jej w drogę. Zaczęli się szarpać. Dłonie kobiety stały się w jednej chwili pomarszczone. Rzuciła się, jakby zamierzała wydrapać Hadeshowi oczy. Zacisnęła rękę na garści jego włosów, ciągnąc mężczyznę w górę. Hadesh poczuł, że ucieka mu spod nóg ziemia. Zatoczył się w tył. Otaczał go pół widzialny, kołyszący się korytarz z tą kobietą w tle. Wtem ściany naparły. W ronina uderzyła ciemność. Poczuł, jak w płucach brakuje mu powietrza. Kiedy wzrok powrócił, ronin stwierdził ze zdziwieniem, że jest na kolanach i palce zaciska na rąbie podartego, postrzępionego kimona… Potępiona wczepiła palce we włosy mężczyzny.

– Biedny braciszek…

Spojrzał na kobietę zza potarganych na oczach i twarzy włosów. Przez chwilę próbował powstrzymać umykający obraz. Wszystko wirowało, jakby było ulepione z liści. Kobieta także była z nich ulepiona. Z mokrych liści i kory.

Odpychał ją od siebie bezsilnie.

– Idź precz! – wrzeszczał. Nagle głosy ustały. Rozejrzał się. Ręce rozczepił na liściach. Znalazł się na czworakach. Chmury nad jego głową tężały, ściany wydawały się prawie białe w ciemności. Gdzieś już takie mury widział, tylko gdzie? Kamieniarze pewnie go usłyszeli. A ona? Obrócił się. Nikogo tam nie było, sama ciemność…

Oblicze ronina straciło wyraz, usta opadły w dół, jakby już nigdy się nie miał uśmiechnąć. Naciągnął na oparty o ścianę łuk cięciwę, chwycił pęk strzał w garść i wolno wstał. Potem wysunął się zza wrót, czy może okna. Błysnęło za nim, a może przed nim. Wiatr rozwiał włosy mężczyzny.

Dostrzegł sylwetki przed sobą. To był Si Ho i pozostali. Mężczyźni stali, walcząc z wietrzyskiem. Byli w dole, nieosłonięci przez skałki. Przy podejściu pod wzgórze. Hadesh spojrzał na broń wzniesioną w dłoniach wojowników. Był spokojny. Miał wrażenie, że już zna wynik spotkania. Wolno wyszedł z cienia.

 

 

 

***

 

 

Spostrzegli, że ronin stoi na czubku wzgórza. Nie widzieli jego oczu, osłoniętych mokrym kołtunem włosów. Wbił strzały grotami w ziemię. Dwie chwycił w rękę. Coś zawołał, lecz wicher zagłuszył go. Napiął łuk do połowy jego możliwości. Położył strzały na majdanie. Wiatr wiał od wzgórza, a więc zgodnie z lotem strzały. „Dobra moja”, myślał ponuro ronin.

– Proszę, nie podchodźcie… – mruknął ze zmrużonymi oczami, w których zebrały się łzy. Jego haori fruwał we wszystkie strony targany wiatrem, więc zerwał płaszcz z siebie i rzucił na ziemię.

Si-Ho dołączył do reszty, pnącej niespiesznymi kroczkami w górę wzgórza. Hadesh obserwował go kątem oka. Na Si-Ho trzeba było szczególnie uważać. Na niego i mnicha.

– Ty podły tchórzu! – wrzasnął An-Ho, na co ronina przeszedł dreszcz. Jakby do tej chwili nie wierzył w to, co się stało. Pierwszy raz zrozumiał, co zrobił. Usłyszał cichy chichot, niesiony przeciągiem z miejsca, skąd wyszedł.

– Mogłeś tylko poprosić! Wystarczyło poprosić!

– I dałbyś mi go?! – odkrzyknął z wyczuwalną wzgardą w głosie. An-Ho stanął jak wryty. Górę wzięła złość.

– To nie twoje!!!

– Był mi do czegoś potrzebny – odparł zmęczonym głosem Hadesh, bardziej do siebie niż do nich. Byli coraz bliżej.

– An-Ho, nie chcę tego robić, ale zrobię, jeśli mnie zmusisz! – krzyknął pełnym napięcia głosem, napinając łuk. Rozejrzał się. „Gdzie Si-Ho?”, pomyślał. Nic nie widział przez ten wiatr, włosy i łzy. Wiatr słabł. Nolan spoglądał porozumiewawczo na Anariona. Rozeszli się na strony. Ronin wypuścił obie strzały w powietrze i chwycił następne. Lotki syknęły, wbijając się pod stopy Kamieniarzy. Mężczyźni drgnęli, cofając się.

Hadesh dotknął koniuszkami palców lotek i schylił się po strzały. Usłyszał huk. A potem i padł jak długi. Si-Ho stanął nad roninem ściskając w dłoniach kostur. Poczuł ukłucie bólu w usztywnionych czarnym rękawnikiem palcach.

– No i po wszystkim – rzekł.

Lunęło. Strugi deszczu dzwoniły o kamienie, jak groty. An-Ho zaczął nerwowo obszukiwać ronina. Gdy to robił, szarpiąc ubranie Hadesha, klejnot wysunął się z sakwy i poturlał w dół. An-Ho runął w błoto. Chwilę pokładał się na czworakach. W końcu wyłowił kamień połą płaszcza.

Si-Ho pomógł bratu się zebrać z ziemi. Krople deszczu ciekły mu z włosów na twarz.

Inni schronili się w środku. Ran oglądał się na leżącego na brzuchu w bezruchu ronina.

– Co z tym bydlakiem? – podchwycił jego wzrok Nolan. Ran spostrzegł, że kałuża wkoło ubłoconego ciała rośnie.

– Jak to co? – rzucił Si-Ho, usłyszawszy pytanie. Obrócił się, lecz nie spojrzał na ciało.

– Zostawmy go tutaj – dodał.

– Utopi się, jeśli go tu zostawimy – odrzekł Nolan, wskazując ronina.

– To niech się utopi – odparł An-Ho z kąta. Powiedział to głosem tak zmienionym, że wszyscy zadrżeli.

– A może Si-Ho zabił go swoim ciosem? – zapytał Ran.

– A jeśli tak, to co? – odpowiedział Si-Ho.

– To, ze był twoim przyjacielem – odrzekł Ran cicho.

Nagle rzucił się w tamto miejsce. Nolan pomógł mu. W strugach deszczu wytaszczyli ronina za ręce.

Wyglądał teraz jak ktoś zupełnie inny. Najgorsza była szrama na szyi. Opatrunek rozwinął się podczas przeszukania. Rana była opuchnięta i czarno błękitna. Otaczała ją martwa, biała skóra.

Zmieszane z rozmiękłą ziemią i gliną ubranie i włosy przemieniały ronina w okropnego, błotnego człowieka. Zaczął coś niewyraźnie bełkotać. Otworzył niewidzące oczy. Kamieniarze odskoczyli. Dłonie mężczyzn powędrowały do broni i zesztywniały. Ronin wyciągnął rękę, mrużąc oczy i zatoczył się do przodu. W końcu z trudem złapał równowagę. Sięgnął do tyłu głowy brudną dłonią. Następnie zbliżył ją, otwartą i zakrwawioną do oczu. Nachmurzył się.

– Nie wiem, po co to zrobiliście – odparł obojętnie An-Ho. Hadesh przyjrzał mu się pijanym wzrokiem. Książę stał odwrócony plecami. Oglądał uważnie klejnot, obracając kamień w dłoni. Nie wyglądał na uszkodzony.

Widząc wzrok Hadesha, An-Ho schował kamień do sakwy. Spojrzał na zmieniony deszczem świat za oknem. Za nic nie chciał spojrzeć w oczy przyjaciela.

– Wypuść mnie, Książę – rzekł ronin ochryple, patrząc spode łba.

– Dlaczego? – zerwał się An-Ho. Spiorunował przyjaciela wzrokiem. – Miałeś dom w Czarnej Górze. Przyjaciół. Dlaczego?! W czym tobie uchybiliśmy jako przyjaciele?!

– Nie muszę tłumaczyć się tobie. Wiedz jednak, że kierowało mną coś więcej, niż właściwa tobie i twoim poddanym żądza bogactwa. Złożyłem przysięgę. I jako ronin musze jej dochować.

Tu z namysłem spojrzał w stronę Si-Ho. Kamieniarz runął nań. Ran obwiązał towarzysza ramionami w pasie jak sznurami. Z trudem utrzymał Si-Ho w ryzach.

– Rzucasz się na mnie z pięściami, Si-Ho?! – krzyknął ronin, tylko podjudzając złość wojownika. Nolan rzucił się, żeby pomóc Ranowi.

– Jeszcze ma czelność mówić do mnie! – wrzasnął Si-Ho.

– Puśćcie go – rzekł beznamiętnie An-Ho. – Wierzę że miałeś powody, ale to nic nie zmienia. Nie chcę cię widzieć na oczy. Nigdy. Zhańbiłeś dobre imię rodu Omentielvo. Nie chcę cię znać. A jeśli powrócisz, widz, że potraktujemy cię jak złodzieja, którym w moich oczach się stałeś. Zawiodłeś mnie, Hadeshu.

Hadesh długo spoglądał na Księcia. Wreszcie Książę podniósł oczy.

– Precz! Przynosisz wstyd rodowi Omentielvo!

Na te słowa ronin zebrał wszystko, co miał i odszedł bez słowa w deszcz.

Ran patrzył na to i oddychał ciężko, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wciąż trzymał Si-Ho, choć nie musiał. Wszyscy spozierali za roninem, oddalającym przez coraz bardziej pogrążony w ciemności od deszczu korytarz. Nagle Hadesh stanął w miejscu.

Tunel był wąski i bardzo wysoki. Podziurawiony, obrzucany wichrem i chłoszczącą go wodą migotał, jakby tkwił gdzieś głęboko pod wodą. Tam, gdzie stali Kamieniarze, dzień przemienił się w noc. Ran rozpalił kaganek i postawił go w jednej z wnęk. Drżały mu ręce, gdy go stawiał. W świetle twarze wszystkich wyglądały, jakby były martwe. Tylko oczy przyjaciół drżały, niczym znicze na grobach.

Nagle, stając w drzwiach, ronin okręcił się na pięcie.

– To się nie może tak skończyć – mruknął.

 

***

 

 

Stała w dole, w strugach deszczu i krwi. Z rozpuszczonymi wodą, długimi do pasa, ciężkimi włosami. W górę podnosiły się z jej głowy kłęby pary. Przyglądała się bratu półgębkiem. Zmrużyła oczy i wypowiedziała jedno słowo. Ronin stanął i odwrócił się do tunelu. Po drugiej stronie korytarza stali Kamieniarze. Jeden z nich krzyknął w kierunku ronina. Potem wszyscy stłoczyli się. Oczy każdego były szeroko otwarte z wrażenia. Coś w wyglądzie Hadesha się zmieniło. Zauważyli to wszyscy przyjaciele.

– To się nie może tak skończyć – rzekł ronin.

– To się właśnie tak skończy, Hadeshu – rzekł spokojnie An-Ho, zamykając oczy.

– Ale Hadesha i ja potrzebujemy go! Potrzebujemy tego kamienia! – wykrzyknął Omentielvo.

– Jaka Hadesha?! Nikogo z tobą nie ma! – wykrzyknął Książę w odpowiedzi. – Czy rozum ci odebrało?!

Gestem wskazał wszystkich zebranych. Hadesh spojrzał obco, spoza naciągniętych brwi.

– Ty nie rozumiesz… Nigdy nie rozumiałeś… Nigdy nie zrozumiesz… Jesteś tylko… głupim Kamieniarzem, zapatrzonym w siebie.

An-Ho próbował coś powiedzieć, ale usta nie chciały się złożyć do choćby jednego słowa.

Hadesh obrócił się, wyciągnął płynnym ruchem łuk i strzałę. Obracając się na pięcie zatoczył piruet. W jego oczach nie było uczuć, a tylko mrok i pogarda. Wymierzył do An-Ho.

– Oddaj, lub zginiesz. Muszę go mieć. An-Ho, zaklinam cię! To tylko kamień!

Ze słów można było wyczytać, jak ronin pęka. Ale An-Ho tego nie czuł. Dał krok w stronę Hadesha.

Ran także nie próżnował. Zaczął się skradać wzdłuż ściany, w głębokim cieniu. Rozbłysło. Nagle noc na kilka drgnięć serca znów stała się dniem. Tak jasnym, że wszyscy osłonili oczy. Tylko Hadesh stał w bezruchu i wciąż spozierał na Kamieniarzy niewidzącym wzrokiem. Ran dał susa na drugą stronę. Stanął za roninem.

– Strzelaj tchórzu – rzekł An-Ho do ronina. Jego głos był pusty. Błyskawica rozcinająca niebo zniknęła.

– Mam strzelać?! Zabiję cię, choć nie tego chcę.

– Czyżby?! – uśmiechnął się Książę. – Jestem zdania, że się nie odważysz.

– Jesteś tego pewny? A co, jeśli to nie do ciebie strzelę? – spytał Omentielvo, celując do Si-Ho. – Jesteś gotowy zaryzykować życie brata?

Cienie, rosnące tyle tygodni wkoło oczu ronina nagle ogarnęły cała twarz.

– Co powiesz na to? Zastanów się dobrze…

Na te słowa Ran już nie mógł się czaić. Zwalił się na ronina całym ciałem. Strzała syknęła, pękając pod ciałem Hadesha. Lotka cięła ronina pod okiem. Szamocząc się, dwaj przyjaciele upadli na siebie. Zaczęli turlać się w dół wzgórza. Szarpanina w brei i wodzie nie miała końca. Szczepieni w jedno wykrzykiwali głośno. Nagle rozbłysł miecz ronina. Hadesh wymierzył kilka kopniaków Kamieniarzowi i strząsnąwszy go z siebie stanął ponad nim. Przyjaciele wypadli. Anarion stanął na rozstawionych nogach z nabitą kuszą. Ronin skoczył ku niemu jak kot, po czym okręcił się na nodze zaatakował z młyńca. W drogę wszedł mu Nolan. Miecz sieknął po kosturze Kamieniarza, odcinając prawie bez żadnego dźwięku końcówkę kija. Ronin odrzucił miecz za plecy i zamachnął się na Nolana. Twarz wykrzywił mu obłęd. Wszyscy krzyknęli, lecz Hadesh uderzył Kamieniarza płazem katany. Następny cios, wymierzonym pod ścięgno zwalił mężczyznę z nóg. Z góry uderzył na niego An-Ho. Hadesh zszedł z linii ciosu. Krążył jak w upiornym tańcu. Zasłonił się przed dwoma mknącymi, z boku i góry nunczakami Si-Hoego. Dał krok w tył. Zabalansował. Pochylił się, uskoczył. Zaśmiał się ponuro. Nagle kamieniarze uderzyli z wszystkich stron naraz. Lecz ronin wszedł miedzy nich z krzykiem, a potem rozpłynął się w powietrzu. Zniknął.

Wszyscy obejrzeli się po sobie. Nawet Anarion wzniósł głowę znad kuszy, czując dziwny prąd powietrza, przelatujący obok. Oczy wszystkich skierowały się na Rana, ogradzającego twarz wzniesionymi w górę dłońmi.

– Gdzież on? – ryknął An-Ho, wsłuchując w dziki zew wiatru, przemieniającego korony drzew w rozczochrane głowy.

Wszyscy rozeszli się wolno po wzgórzu, schodząc w dół trawiastego, poprzecinanego bliznami skał stoku.

– Nic wam nie jest?! – rzucił Si-Ho do Kamieniarzy.

– Nie. Bił wszystkich płazem – odkrzyknął Ran.

– Wstawaj, bohaterze od pięciu boleści! – An-Ho podźwignął Rana pod pachę.

– Miałem wrażenie, że coś przeleciało obok mnie… – rzekł Anarion, uciekając na bok oczami. Wszyscy się rozejrzeli.

– Broń w pogotowiu – zaproponował Si-Ho i sam zaczął oglądać się we wszystkie strony.

– Ta burza jest zdrajcy na rękę – przeklął An-Ho.

– To mu nie pomoże – warknął przez zęby Si-Ho.

– Jesteś taki pewny? – usłyszeli. Obrócili głowy w górę. Ronin stał nad wrotami, celując poziomo ustawionym łukiem. Rękawy kimona łopotały na jego ramionach, twarz obmywała woda.

– Razem na niego! – zawołał Si-Ho. – Widziałem już te jego sztuczki i wiem, że nie może ich powtarzać w nieskończoność.

– To prawda – przytaknął Hadesh. Rozbłysk odsłonił jego złowróżbnie wyszczerzone zęby. – Dlatego poproszę jeszcze raz. Łagodnie. O kamień.

Nogi zaparł w rozkroku, na występach.

Widział ją, stojącą za przyjaciółmi. Nie uśmiechała się. Miała stężałą, śmiertelnie poważną twarz.

Przyjaciele osaczali go. Podchodzili coraz bliżej, półkolem.

– Nie! – zawołał – Stójcie!

Nie przestali podchodzić.

 

***

 

Si-Ho obserwował, jak palce ronina zaczynają drżeć. W plecy chłostał Hadesha deszcz. Huśtał mężczyzną we wszystkie strony. Ronin był coraz bardziej nerwowy, choć na znak An-Ho wszyscy się zatrzymali.

– On zaraz strzeli – zawołał Nolan pod wiatr.

– Albo jego cięciwa pęknie! – odparł Si-Ho.

Nie mogli powstrzymać ronina. Stał ponad nimi. An-Ho rozejrzał się na boki. Zapuścił się najwyżej. Stał teraz w rozkroku, roztargnionym wzrokiem obserwując ronina. Oczy Si-Ho były rozognione. Wzrok Hadesha martwy, bezduszny i zły.

Si-Ho spostrzegł Anariona, wznoszącego kuszę w górę. Chłopak stał prawie za plecami strażnika. Palce byłego mnicha drżały, jakby trącał struny harfy. Nagle ronin wyczuł coś i dał krok do tyłu. Spojrzał na Anariona. Wzniósł łuk. Obaj wypuścili pociski.

Strzała Hadesha leciała, leciała, aż złamana w końcu ulewą zgubiła się gdzieś poza ścianą wody.

Lecz bełt Anariona trafił do celu. Uderzenie zgięło roninem. Hadesh zachwiał się w dziwnej, przykurczonej pozie. Wreszcie, po długiej chwili, gdy wszystko stanęło, ronin drgnął i spadł ciężko w dół, rozbryzgując wodę.

 

***

 

Kobieta odeszła w strugach czarnego deszczu. Ronin widział jej plecy, gdy zamykał oczy. Słyszał śmiech Potępionej. Nie dostrzegał wkoło siebie twarzy przyjaciół. Tylko roześmiane nienawistnie oczy postaci, rozpływającej się jak dym w pobliżu jednego z nagrobków. A potem już nie widział nic.

 

 

 

***

 

Stali nad ciałem ronina w żałobnej ciszy. Nie dostrzegli nawet, że deszcz się skończył.

 

***

 

Urządzono co prawda pogrzeb Hadeshowi, lecz ciało pochowano z dala od Czarnej Góry, w połowie drogi do miejsca, gdzie zginął. Wkrótce potem An-Ho ze łzami bezsilnej wściekłości skuł własnoręcznie napis na wrotach do Góry. Imię ronina zostało wymazane z ogromnych drzwi. Zabronił też wspominać o zdrajcy w swojej obecności.

Starzec miał rację. Po śmierci Hadesha zaczęła się jesień, przez pierwsze tygodnie wyjątkowo wietrzna i deszczowa. Czasem spomiędzy drzew dało się wyłowić wołanie po imieniu. Imię ronina rozbrzmiewało wśród drzew, wraz z dziwnym, złowróżbnym chichotem. Nigdy jednak nie trwało to długo.

Koniec

Komentarze

To jest niezłe.

fajne

Dziękuję :)

Byłoby może niezłe, gdyby przemyśleć sprawę podstawową - źródło  światla.

Mnie się tam podoba. Obrazek jak najbardziej fajny. Tylko gdyby ten dekolt był nieco większy... :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Haha! Mężczyźni :D Dziękuję ^^

Co nie wyjaśnae, skąd właściwie pada światło.  To tak na marginesie.

Światło pada z paru z naszej lewej.

Żle polożone cienie.

Obrazki świetne!

Roger obrazek rysowałam jakieś pół roku...nawet więcej temu, bo w okolicy zimy. A zaczęłam robić digital painting w grudniu zeszłego roku. Na przestrzeni 3 miesięcy musiałam od nowa nauczyć się rysować. Także masz rację, że cienie mogą być źle ułożone, ale ja i tak jestem zadowolona, że w tak krótkim czasie zrobiłam coś co przypomina człowieka :D

agazgaga bardzo dziękuję :) ale proszę też osobne komentarze do drugiej grafiki, to są inne obrazki, w innym czasie rysowane. Można dzięki temu zobaczyć coś co nieco snobistycznie w moich własnych ustach brzmi czyli "postęp".

Fajne:D Fasoletti, dekolt jest idealny;D Może trochę dziwne cienie, ale mi się podoba:) Obrazek, oczywiście;D Zwłaszcza jak na kogoś, kto zaczyna w DP:) Sam nie praktykuję (wolę na kartce), ale jakieś tam poczucie estetyki mam:)

Nowa Fantastyka