- Opowiadanie: Fasoletti - Bolek Jarząbek i świątynia Kurwysuki

Bolek Jarząbek i świątynia Kurwysuki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bolek Jarząbek i świątynia Kurwysuki

Kawałek nabitego na miecz mięsa skwierczał radośnie gdy Bolek Jarząbek obracał go nad małym ogniskiem. Od kilku dni żywił się samymi owocami leśnymi i upolowany rano dzik był niezwykle miłą odmianą. Swój skromny obóz rozbił u podnóża wznoszącej się na kilkanaście metrów skały stwierdzając, że dziś nie ma już siły na wspinaczkę, czy obejście jej. Gdy mięso zaczęło wyglądać jadalnie, zabrał się za konsumpcję. Dzik był gumowaty, ale zjadliwy. Napełniwszy brzuch ułożył się kawałek dalej, na połaciu miękkiej trawy i zamknął oczy, pozwalając żołądkowi spokojnie trawić spożyty posiłek. Wsłuchał się w szum poruszanych wiatrem liści i trele ptaków, które ganiały się pomiędzy gałęziami ogromnych dębów. Jego powieki robiły się coraz cięższe i już prawie zasnął gdy nagle usłyszał odgłosy kroków i szarpaniny dobiegające ze szczytu skalnej ściany. Poderwał się szybko i pospiesznie zasypał ognisko piaskiem, po czym skrył się za pniem najbliższego drzewa. Gdy wyjrzał zza niego, na górze ujrzał zakapturzoną postać, prowadzącą przed sobą jakiegoś mężczyznę, ze związanymi z tyłu rękoma. Przystanęli nad krawędzią, mnich przystawił swojej ofierze twarz do ucha, jakby coś szeptał. Związany chłopak pokręcił głową, na znak odmowy i szarpnął się nerwowo, wtedy zakapturzony osobnik zepchnął go kopniakiem w przepaść. Bolek usłyszał krzyk, odgłosy łamanych gałęzi, a po chwili głuche uderzenie o ziemię. Tajemnicza postać stała jeszcze chwilę, spoglądając w dół, po czym odwróciła się i odeszła. Jarząbek odczekał trochę, po czym pobiegł do miejsca w którym prawdopodobnie spadł chłopak. Rozgarnął rękami gęste krzaki i obszedł sterczący wysoko skalny szpic, a za nim znalazł leżące na ziemi ciało. Miało nogi powyginane w nienaturalny sposób, a z klatki piersiowej wystawało złamane żebro, ale mężczyzna wciąż jeszcze oddychał. Jarząbek klęknął przy nim, gdy ten nagle otworzył oczy i spojrzał na niego mętnym wzrokiem.

– Nie idź tam… – wyjąkał ledwo – nie idź… Oni potrzebują naszej krwi… By ją obudzić…– po tych słowach zakaszlał kilkakrotnie krwią i skonał.

Bolek zaczął zastanawiać się o kim mógł mówić ten nieszczęśnik, próbował sobie przypomnieć wszystkie napotkane w przeszłości kulty które do swoich plugawych rytuałów korzystały z krwi, ale pamiętał ich tak wiele, że nazwy mieszały mu się w głowie. W końcu dał spokój rozmyślaniom i wrzucił zmasakrowane zwłoki do niewielkiego zagłębienia, przysypując następnie ciężkimi kamieniami, tak aby padlinożercy nie mogli zbyt łatwo dobrać się do nich. Chociaż tyle mógł jeszcze zrobić dla tego biedaka. Kiedy skończył wrócił do miejsca w którym obozował i zabrał z niego miecz, oraz kilka kawałków pieczonego mięsa.

– Zawsze się musi coś wysrać, ale nie byłbym sobą… – mruknął pod nosem i ruszył w stronę skał.

 

Słońce stało już nisko, tak że zapanowała szarówka, jednak jego pomarańczowe promienie prześwitywały gdzieniegdzie zza koron drzew.Wspinaczka nie była trudna,a mimo to zajęła Bolkowi więcej czasu niż się spodziewał. Gdy był już na szczycie szybko ruszył po zostawionych przez zakapturzoną postać śladach. Mijał stare, powykrzywiane drzewa i spore odłamki skalne , trop był jednak wyraźny i ciągłe podążanie nim nie sprawiało problemu. Po około kilometrze takich podchodów trafił na wąską ścieżynkę wijącą się między skałami, skręcającą co chwilę to w lewo, to w prawo, to znów okrążającą jakiś głaz czy ogromne drzewo. Tutaj zwolnił kroku i zdwoił czujność, gdyż na utartej ścieżce szansa na spotkanie z którymś z tajemniczych mnichów była dużo większa. Po jakimś czasie dróżka skończyła się a przed Jarząbkiem wyrosła kępa gęstych, kolczastych krzaków. Zaklął siarczyście i wyciągnąwszy miecz począł siekać nim chaszcze, które fruwały teraz w powietrzu na wszystkie strony. Rąbał i ciął dopóki nie przedostał się na drugą stronę. Tutaj, w niewielkim parowie, wyrosła przed nim stara świątynia wbudowana w zbocze. Przed ogromnymi kamiennymi wrotami, stały dwie kolumny, w których wyrzeźbione były postacie nagich kobiet, trzymających na wyciągniętych dłoniach stalowe czary. Do wrót, na których wyryta była masa dziwnych symboli prowadziły porośnięte mchem szerokie, kamienne schody, zaś cały budynek oplątany został niezliczoną ilością brunatnoszarych lian. Bolek przykucnął za najbliższym wyłomem skalnym, rozglądając się uważnie dookoła. Doświadczenie nauczyło go, że to iż nikogo nie widać w zasięgu wzroku, wcale nie oznacza że naprawdę nikogo tam nie ma. Żałował tylko że nie ma przy sobie maga, który sprawdziłby czy nie działa tutaj jakaś iluzja. Taki czar był praktycznie niewykrywalny na pierwszy rzut oka, a dzięki niemu mógłby się tu ukryć cały oddział piechoty, drwiący sobie z obserwatora święcie przekonanego że patrzy właśnie na starą, zrujnowaną świątynię. Odczekał chwilę i skulony wybiegł zza skał, starając się robić jak najmniej hałasu. Podbiegł z obnażonym mieczem do kamiennych wrót i spróbował je otworzyć. Stały jednak nieporuszone i nie udało się nawet wcisnąć między nie ostrza broni. Zrezygnował więc i przyczaił się w pobliskich chaszczach, stwierdzając że jeśli ktoś tutaj przebywa to z pewnością prędzej czy później się pokarze, choćby po to żeby zrzucić ze skał następnego nieszczęśnika. Nie pomylił się. Gdy las został zalany przez ciemność, w misach trzymanych przez kamienne niewiasty zapłonął błękitny ogień,a wrota otworzyły się powoli, chrzęszcząc i chrobocząc niczym lawina spadających kamieni. Ze środka budynku wyszedł korowód zakapturzonych postaci. Szły gęsiego ze spuszczonymi w dół głowami, a gdy znalazły się mniej więcej na środku placu odwróciły się w stronę świątyni, uklękły i złożyły niski pokłon. Następnie każda z nich poszła w inną stronę, oprócz dwóch, które objęły wartę przy wejściu. Każda pod jedną z dwóch rzeźb. Bolek, którego już tyłek bolał od siedzenia na twardych kamieniach, widząc to skoczył na równe nogi. Gdy wszyscy prócz strażników zniknęli w lesie wychynął cichcem z krzaków i zaczął przekradać się w pobliże wrót. Ku jego radości okazało się że mnisi nie widzą w ciemnościach, inaczej już dawno zobaczyli by skuloną postać przemykającą w cieniu skałek. Przywarł do ściany z której wyrastał budynek świątyni i krok za kroczkiem jął podchodzić do otwartej bramy. Przeminął za pilnującymi bramy i zniknął w środku. Wnętrze było oświetlone pochodniami, jednak panował tutaj półmrok. Sufit znajdował się na wysokości kilku metrów, natomiast po obu stronach, na ścianach, wisiały ludzkie szkielety z rozłożonymi rękoma, jak gdyby ktoś je ukrzyżował. Z każdego ich oczodołu wychodził jeden zakrzywiony w górę, zardzewiały szpikulec, zaś pod nimi, w podłodze, wyrzeźbiona była rynienka o niewielkim spadzie kierująca się w głąb szerokiego korytarza. Bolek ukryty za gęsto postawionymi w pewnej odległości od ściany kolumnami ruszył w stronę widocznego na końcu korytarza światła. Nagle zza zakrętu po lewej stronie wyszły dwie zakapturzone postanie które powoli sunęły w stronę wyjścia. Jarząbek szybko czmychnął w znajdujący się po prawej zacieniony, wąski korytarz. Wycofał się jak mógł najgłębiej, aż trafił plecami w coś metalowego. Wyczuł dłonią odstający kawałek stali i niewielki otwór. Drzwi. Szybko przyłożył do nich ucho starając się wyłapać dochodzące zza nich dźwięki. Usłyszał tylko ciche szuranie, jak gdyby coś pełzało po podłodze, a po chwili pojękiwanie. Nacisnął ostrożnie na klamkę. Drzwi były zamknięte. Wsadził więc rękę do kieszeni i wyciągnął mały, zakrzywiony drucik. Jął grzebać nim w zamku, aż usłyszał szczękniecie i przeszkoda stanęła otworem. Jego radość nie trwała jednak długo. Nagle poczuł na tyłku silne kopnięcie i zataczając się runął na betonową posadzkę niewielkiej celi. Próbował wstać, ale otrzymał cios pięścią który zamroczył go na chwilę. Gdy się pozbierał spojrzał za siebie. Nad nim stały dwie zakapturzone postacie.

– Myślałeś że można bezkarnie włamać się do świątyni naszej pani psie? – powiedziała jedna z nich stanowczym głosem

– Tylko spacerowałem – odrzekł Bolek

– Milcz psie! – krzyknął tamten uderzając Jarząbka w drugi policzek. Jego towarzysz podniósł leżący na ziemi Bolkowy miecz i schował pod kapotę. – Zdechniesz dając naszej wspaniałej królowej życie, tak samo jak inni. Ciesz się że będziesz miał w tym udział. Nie każdego spotyka taki zaszczyt. A teraz siedź tu i rozmyślaj nad losem który Cię spotka.

– Chuj Ci w dupę – burknął Jarząbek

– Jutro nie będziesz taki wesoły! – krzyknął mnich kopiąc Bolka kilkakrotnie po brzuchu i poprawiając pięścią.

– Kurwa, na co mi było – pomyślał gdy dwaj jego oprawcy zatrzasnęli żelazne drzwi.

Słyszał jeszcze jak nakładali na nie jakieś zaklęcie, więc próba otworzenia ich tradycyjnym sposobem nie miała żadnych szans powodzenia. W celi panował mrok i nic nie było widać mimo że jego oczy przyzwyczaiły się już trochę do ciemności.

– Umrzemy… – odezwał się nagle jakiś cichy głos z drugiego końca pokoju – umrzemy i nikt nam nie pomoże… Umrzemy jak Ci przed nami…

– Kto? – zapytał Jarząbek – i kim jesteś?

– Nazywam się Filip Kuszeba, mieszkałem w wiosce Wygwizdowo. Ci mnisi porwali mnie… – zakaszlał – porwali mnie gdy wieczorem spacerowałem po lesie.

– Nie wiesz kim oni są?

– To jakieś świry… Gadają tylko o swojej wielkiej pani i krwi której potrzebują do jej obudzenia… Wariaci, powiadam Ci, wariaci…

– Byli tutaj jeszcze jacyś ludzie? Widziałem jak jeden z tych zakapturzonych zrzucił ze skały młodego chłopaka.

– Było nas pełno – smutnym głosem rzekł Filip – ledwo mieściliśmy się w tej celi… Teraz zostałem tylko ja… Co jakiś czas zabierali jednego z nas, ale nikt nie wracał… Zapewne zamordowano ich ku czci tej cholernej bogini… A Ty skąd się tu wziąłeś?

Bolek pokrótce opowiedział mu o mężczyźnie zrzuconym ze skały i swoim włamaniu do świątyni.

– Jesteś chyba niespełna rozumu że przyszedłeś tu z własnej woli… Teraz zginiesz tak jak my wszyscy – Filip zmarkotniał jeszcze bardziej – pozostało nam już tylko czekać aż przyjdą i po nas.

– Czekajmy więc. – Jarząbek ułożył się w kącie, na twardej posadzce – dobranoc! – rzucił jeszcze do Filipa i zasnął.

 

Siarczysty kopniak w żebra wyrwał Bolka z niespokojnego snu, a uderzenie w szczękę rozbudziło jeszcze bardziej. Rozejrzał się po oświetlonej teraz celi, ale nigdzie nie zobaczył swego współwięźnia. Tymczasem trzej mnisi którzy przyszli po niego, w milczeniu podnieśli go pod ramiona i związali mu z tyły ręce. Nim został wyprowadzony z pomieszczenia zdążył jeszcze napluć jednemu z nich w twarz, co zaowocowało kolejnym gradem ciosów po całym ciele. Szli poobwieszanym trupami korytarzem w stronę oświetlonej pochodniami sali, którą Bolek widział wcześniej z daleka. Minęli kilkadziesiąt kolumn, a gdy przeszli przez wysoką bramę bez drzwi znaleźli się w jasno oświetlonym, wysokim na kilkanaście metrów pomieszczeniu i na kilkadziesiąt długim. Na samym jego końcu widniał wmurowany w ścianę kilkumetrowy posąg nagiej kobiety o czterech rękach i trzech wielkich piersiach. Przed pomnikiem znajdował się jakby dół, coś na kształt areny, głęboki na jakieś dwa metry. Przed nim, przy ścianach klęczały zakapturzone postacie, skierowane twarzami w stronę wielkiego kamiennego ołtarza wyrastającego na środku sali.

– Kurwasuka, Kurwasuka, Kurwasuka, Kurwasuka!!! – wszyscy zgromadzeni mruczeli tajemnicze imię niczym mantrę, tłukąc czołem w posadzkę, to znowu prostując się. Jarząbek został popchnięty bliżej środka sali przez swoich strażników, a na ołtarzu zobaczył rozciągniętego i zakneblowanego Filipa, który spanikowanym wzrokiem rzucał na wszystkie strony. Przed nim z uniesionym w górę długim, dwuręcznym mieczem stał kapłan w zdobionej złotymi wzorami, czarnej szacie i mamrotał coś pod nosem. Jeden z pilnujących Bolka strażników ciosem w krzyż zmusił go by klęknął.

– Wielka bogini Kurwosuko, święta bogini Kurwosuko!!! Wzywam Cie po trzykroć, tysięczna ofiara leży na twym ołtarzu. Krew tysiąca została przelana!! – krzyczał stojący przy ołtarzu najwyższy kapłan. Potem znów zaczął mamrotać jakieś niezrozumiałe formułki i nagle dźgnął mieczem prosto w serce Filipa. Tamten zatrząsł się konwulsyjnie, sprężył ciało i opadł martwy. Krew spłynęła po ścianach ołtarza. Kapłan odwrócił się w stronę Bolka.

– Czy przyprowadziliście ofiarę dla strażnika?

– Tak mistrzu – odpowiedzieli tamci jednym głosem

– Wrzućcie ją w takim razie na arenę.

Mnisi skinęli głowami i kopiąc Bolka po tyłku, oraz popychając doprowadzili go na skraj dołu i wepchnęli do środka. Upadł twarzą w wilgotny piasek, po czym podniósł się na nogi. Najwyższy kapłan podszedł do krawędzi i rozproszył w powietrzu jakiś biały proszek który osiadł na ciele Jarząbka.

– Przybądź strażniku! – krzyczał – Przybądź i odbierz swoją przebłagalną ofiarę!

Bolek stał w miejscu wpatrzony jak przed nim zaczyna tworzyć się mały obłok z mgły, który po kilkunastu sekundach zaczął przybierać niewyraźnie kształty, by po upływie jeszcze kilkunastu zmaterializować się w potwora mniej więcej jego wzrostu, z głową żaby, gadzimi ramionami i wielkimi łapami zakończonymi ostrymi szponami. Bestia stała i wpatrywała się w niego.

– To twoja ofiara o wielki Fafiku! – dudniącym głosem oznajmił kapłan wznosząc w górę zakrwawiony miecz – odbierz ją i przywołaj nam swoją panią, wielką Kurwesukę!!

W tle słychać był hipnotyczne mruczenie – Kurwasuka! Kurwasuka! Kurwasuka! Kurwasuka!

Żabo głowy otworzył najeżoną ostrymi kłami paszczę i pod człapał na płazich nóżkach, jedną ręką łapiąc swoją ofiarę za szyję. Bolek, który już dawno rozsupłał więzy i tylko trzymał sznurek za plecami tak, by wyglądał jakby go krępował uderzył nagle z góry łokciem w przedramię swego oprawcy łamiąc je z chrzęstem.

– Obiadu dzisiaj nie będzie zmutowany skurwysynu! – krzyknął po czym poprawił mu pięścią w łeb, a następnie kopnął go w krocze tak, że tamten zgiął się w pół. Jednym susem wskoczył mu na plecy, odbił się, złapał krawędzi ściany i wciągnął na górę, po czym przeturlał się w stronę oszołomionego kapłana podcinając mu nogi. Porwał miecz który tamten wypuścił z rąk i wskoczył z powrotem na arenę. Fafik pomału doszedł do siebie i teraz z żabim skrzekiem i pianą na mordzie zaszarżował na Bolka. Ten uskoczył i ciął atakującego w brzuch, sprawiając że szarobrunatne bebechy wylały się na podłogę. Potwór nawet nie zwrócił na to uwagi tylko jeszcze raz zaatakował. Tym razem dostał po plecach i szarawa posoka zlała twarz Bolka. Teraz on ciął z góry. Bestia sparowała szponami, których kilka zostało odrąbanych i wychyliła się w przód próbując odgryźć Jarząbkowi twarz. Bolek widząc co się dzieje padł na plecy i wysunął przed siebie miecz. Fafik stracił równowagę i nabił się na ostrze niczym kiełbasa na kij, rzygając krwią prosto na twarz swojego pogromcy. Konwulsyjnie machał szponami bełkocząc coś w swoim języku. Po chwili zatrząsł nim dreszcz śmierci, oczy wywróciły się bielmem, skaczące ramiona luźno opadły i potwór zamarł w bezruchu. w sekundzie zmienił się w mgiełkę, która ulotniła się pod sufit i zniknęła.

Zaległa przeszywająca cisza. Na krawędzi areny stało kikudziesięciu mnichów wpatrzonym w oprawcę strażnika swojej bogini.

– Ktoś jeszcze ma ochotę na wpierdol?!! – krzyknął Bolek

Nagle ziemia zatrzęsła się. Wszyscy stojący nad polem walki padli na kolana, a gdy Jarząbek odwrócił głowę, zobaczył że kamienny posąg bogini zaczął się ruszać. Najpierw głowa, ręce i reszta ciała zdawały się sprężyste i jędrne, pomimo że były z kamienia.

– FFFAAAFFFIIIKKKKK!!!!!!!!! – ryknęła nagle Kurwasuka tak głośno że cały budynek zatrząsł się w posadach, a wszyscy zatkali uszy.

– Chyba pora na odwrót – mruknął sam do siebie Bolek, i wdrapał się na krawędź a po chwili wskoczył na górny poziom sali.

Kilku napastników z nienawiścią w oczach próbowało go zatrzymać, ale szybko padli od ciosów dwuręcznego miecza który ciągle dzierżył w dłoniach. Biegł przed siebie i rąbał każdego kto nawinął mu się pod rękę. Nagle w kolumnę obok niego trzasnęła błyskawica, odkruszając spory kawał marmuru. Odwrócił się i zobaczył że bogini już całkiem wyszła ze ściany i teraz powolnym krokiem szła w jego stronę ciskając z oczu gromami do każdego kto się nawinął. Głównego kapłana wznoszącego do niej ręce rozdeptała na miazgę, a resztę hołoty biegającej w panice po całej sali siekała energetycznymi wiązkami o kształcie szabli wyrastającymi z jej czterech rąk. Ziemia trzęsła się bez przerwy, a trup ścielił gęsto. Kurwasuka mordowała bez litości. Bolek skrył się za jedną z kolumn i obserwował jak kroczyła poprzez salę dziko krzycząc:

– FFFFAAAFFFIIIKKKKK!!!!!

Każdy taki ryk niemal że oszałamiał. Omamione gniewem bóstwo rozglądało się za czymś i Bolek miał jakieś dziwne wrażenie że to właśnie jego szuka. Wiele w życiu przeszedł, ale z boginią jeszcze nie miał okazji się zmierzyć. W świątyni nie żyli już praktycznie wszyscy prócz niego i kilku niedobitków ukrytych za stosami pokiereszowanych ciał.

– Trzeba te wariatke jakoś uspokoić – powiedział Jarząbek do siebie i wyskoczył za osłony, biegając od jednej do drugiej kupy kamieni.

Pioruny strzelały obok niego, z kolumn sypał się gruz, a martwe i pokaleczone ciała fruwały na wszystkie strony. Bolek przemieszczał się w stronę Bogini znikając co chwilę za jakimiś osłonami, by zaraz wyskoczyć zza nich i podbiec trochę bliżej. Gdy znalazł się niemalże obok niej, przebiegł szybko miedzy jej nogami, unikając ciosu świetlistą szablą wskoczył do areny na której walczył ze strażnikiem i przywarł do ściany. Kurwasuka odwróciła się powoli i kilkoma wiązkami błyskawic strzeliła w dół. Wybuchły kilkadziesiąt centymetrów przed Bolkiem nie czyniąc mu krzywdy. Następnie ruszyła w stronę dołu. Wskoczyła do niego i rozejrzała się dookoła. Nikogo tu nie było. Nagle coś zasłoniło jej oczy. To Bolek wskoczył na jej plecy i zarzucił swoją koszulę na twarz bogini oraz zaczął rąbać ofiarnym mieczem w jej szyję. Ta poczęła miotać ciałem na wszystkie strony, tnąc w co popadnie, w trupy, kolumny, ściany, gruz fruwał we wszystkich kierunkach. Bolek uchwycił się mocno i nie popuszczał, wbijając w nią ostrze, dopiero gdy zobaczył że strop zaczyna niebezpiecznie pękać, zeskoczył, przeturlał się po ziemi i sprintem ruszył ku wyjściu. Ogarnięta szałem istota miotała się po świątyni, cięła beton i pięściami biła we wszystko co stanęło jej na drodze. Potężne kamienie spadały na nią, sprawiając że uginała się pod ich ciężarem. Jarząbek wybiegł przed budynek słysząc za sobą jeszcze przejmujące wycie

– FFFAAAFFFFIIIKKKKKKKKKKKK!!!!!

Nad świątynię wzleciały błyskawice, które pomknęły gdzieś w nocne niebo, a po chwili cały budynek runął z głośnym trzaskiem. Kurz i pył unosił się jeszcze kilka minut, a gdy opadły Bolek ruszył przeszukać gruzowisko. Po kilkunastu minutach przerzucania co lżejszych kamieni znalazł wreszcie to, czego szukał. Pod stertą gruzu leżała nienawistnym wzrokiem patrząca na niego głowa Kurwysuki, zamieniona w zwykły kamień. We fragment szyi wbity był dwuręczny miecz. Jarząbek szybkim ruchem wyciągnął go i przejechał ręką po ostrzu. Tak pięknej broni dawno nie widział. Stracił miecz wykuty w Gąsiorogach, ale ten rekompensował mu stratę z nawiązka. Odłożył go jednak na bok, ostatkiem sił podnosząc nad siebie kamienną głowę Kurwysuki.

– Następnym razem ze mną nie zaczynaj! – krzyknął roztrzaskując ją o skały. Niebo przeszył grom, a Bolek podniósł swoją nową broń i ruszył w poszukiwaniu kolejnej przygody.

Koniec

Komentarze

Raz się zaśmiałem. W tym miejscu:

"Kurwasuka mordowała bez litości. Bolek skrył się za jedną z kolumn i obserwował jak kroczyła poprzez salę dziko krzycząc:
- FFFFAAAFFFIIIKKKKK!!!!!"

Reszta raczej lekka niż głęboka. ;-)
Pozdrawiam.

 

Bardzo mi się podobało. Wciągnęło mnie praktycznie już na samym początku. Nie czytałam niczego podobnego nigdy wcześniej. Imiona Bogini i Strażnika zwalają z nóg. Akcja wartka, opisy dokładne - można sobie to wszystko dobrze wyobrazić. Na kilka chwil weszłam do jakiegoś magicznego, mrocznego świata rodem z filmu o Conanie Barbarzyńcu albo Herkulesie, tylko w wersji Polskiej. Fajne i pomysłowe.

Dziwię się, że tak mało komentarzy. Daję ci 5.

Nowa Fantastyka