- Opowiadanie: Marv - Opowieść o piekielnym Riffie Śmierci

Opowieść o piekielnym Riffie Śmierci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieść o piekielnym Riffie Śmierci

Za górami za lasami, żyła sobie piękna Królewna …a niech ją szlag! Odpuśćmy sobie to pierdolenie. No to jedziemy. Ahem!

 

Na starym, zniszczonym cmentarzu, obok popękanego, kamiennego pomnika gargulca, stało trzech pseudo-satanistów-oszołomów. Jak na metalowców-dewiantów przystało, ubrani byli w czarne stroje z wieśniackimi t-shirtami z obrazkiem szatana, na którym robił on niecenzuralne rzeczy z jednym z archaniołów. Po tępym gapieniu się na siebie przez okrągłe trzydzieści minut, odezwał się jedyny blondas w tym towarzystwie – Roman.

 

– Dobra, chłopaki. Czas na nasze wielkie show.

 

Roman rozejrzał się po otoczeniu i zauważył kabel biegnący z zardzewiałej furgonetki do wielkich kolumn połączonych ze wzmacniaczem, a raczej „piecem”, jak nazywali to czarodziejskie pudło wtajemniczeni. Tuż obok stał Azim z elektryczną gitarą w rękach.

 

– Azim, rozumiem, że sprzęt gotowy?

– Jak dziwki w piekle! – odparł Azim.

– Sprzęt OK. Haden! Podaj Azimowi teczkę.

 

Teczka wyraźnie ciążyła chuderlawemu Hadenowi, ale jakoś dociągnął ją do Azima i otworzył. Trzem parom oczu ukazała się zdobiona rzeźbionymi, demonicznymi twarzami metalowa księga z kartkami – jakże by inaczej – z metalu.

 

– Czarna Księga Metalu nareszcie w naszych łapach! Szuka jej teraz pół miasta, więc do roboty chłopaki. Jak mówi legenda, do otworzenia księgi potrzeba krwi trzech amatorów mocnego grania.

 

Roman podał kompanom po tasaku, a jeden zatrzymał dla siebie.

 

– Ej, ale to będzie bolało! – wtrącił Haden.

– Przecież nie wymagam, abyś wypatroszył sobie flaki. Starczy po jednej kropli od każdego z nas.

 

Każdy z satanistów naciął opuszek swego palca wskazującego i upuścił kroplę krwi na złowieszczo wyglądającą księgę.

 

– Po co nam, do kurwy nędzy, były do tego potrzebne tasaki?

– Odwal się, Azim. Pracuję przecież w rzeźni, a to było akurat pod ręką.

 

Z księgi buchnął płomień. Otworzyła się na pierwszej stronie, ukazując mieniące się czerwonym światłem nuty na pięciolinii i napis pod nimi „Riff Śmierci”.

 

– Zagraj to Azim! Przywołajmy apokalipsę, pora rozpieprzyć ten świat! – krzyknął Roman.

– Się robi Rom! Chwała pierdolonemu władcy ciemności!

 

Azim zaczął grać, a mocarna melodia piekielnego riffu wywołała trzęsienie ziemi.

Na piasku utworzył się ognisty pentagram, który po chwili spowiła mgła ciemnego dymu.

 

– Widzicie coś chłopaki? – spytał Haden, pokasłując.

– Nic, ni cholery!

 

Gdy mgła zanikła, metalowcy ujrzeli nie do końca to, czego się spodziewali.

 

– Ej Roman! Co to jest? Winda z piekła? – dopytywał się Haden

– Może trumna z której wylezie władca ciemności – rzucił Azim.

– Mnie to raczej wygląda na drewniany kibel. Co ty żeś zagrał Azim?

 

Nagle zaskrzypiały drzwi od klopa. Sataniści zamilkli. Wylazła z niego niewysoka postać, ubrana w hawajską koszulę i granatowe dżinsy. Była chyba jeszcze chudsza od Hadena. Nieznajomy o stalowej czaszce zamiast twarzy, zaczął dziwnie spoglądać na trzech przygłupów.

 

– No nie. Kurwa mać! Znów ci pieprzeni sataniści. Jak tak dalej pójdzie to rzucam tę robotę. Co za cholerny niefart! Zawsze muszą mnie wezwać w gównianych okolicznościach! – krzyczała wkurzona postać.

– W mordę! Haden, Azim! To jest pieprzony Pan Śmierć!

– Tak właściwie to mam na imię Rupert – odpowiedział Śmierć.

– No nie wiem, to chyba jakiś przebieraniec, nie ma przecież kosy – stwierdził Azim.

– A po cholerę mi kosa? Trzeba iść z duchem czasu. Zakapturzony Żniwiarz to już przeszłość.

 

Śmierć wskazał kciukiem gitarę na plecach. Płonęła żywym ogniem.

 

– Chyba nie macie wątpliwości, kto stworzył Death Metal, co?

– Ale zajebiaszczy sprzęt! – krzyknęli chórem.

– Tak, tak. A teraz, jeżeli panowie wybaczą, wrócę do swojego świata.

– Poczekaj, mamy tyle pytań!

 

Rupert zignorował wrzaski oszołomów i ruszył w stronę klopa. Zatrzymały go dźwięki utworu „Electric Eye” Judas Priest. Wszyscy chwycili się za kieszenie.

 

– To moja – powiedział Rupert.

– Halo? Lucjan? Co to kurwa znaczy, że składasz reklamację? Przecież gość umarł, tak? Jak to był martwy tylko przez kilka sekund? Że niby przywrócili go do życia elektrodami? Niech no sprawdzę w moim notatniku…

 

Pan Śmierć, coś tam mamrocząc do komórki, przewracał drugą ręką kartki notatnika. Tymczasem satanistyczne trio knuło iście szatańską intrygę.

 

– Roman, Azim. Mam pomysł. A gdyby tak zwinąć gorące sprzęcicho z pleców frajera? Nie wygląda mi na gościa godnego takiego piekielnego instrumentu.

– Niezły pomysł, tylko jak to niby zrobimy? Nokaut wynikający z walnięcia naszą gitarą przez łeb odpada, bo ten, jak mu tam, Rupert …ma stalową czaszkę. Trzeba zrobić to czymś cięższym. Ha! Mam! Azim, podaj mi księgę.

– Ha, ha! Roman! Ty nikczemny popaprańcu. Trzymaj! Aha, tylko zakradnij się, tak aby cię nie słyszał i mocno mu przywal.

 

Blondas-metalowiec cichaczem zakradał się do stojącego tyłem Pana Śmierci. Rupert chował już komórkę do kieszeni, więc Roman musiał się spieszyć.

Zamachnął się i z całej siły przywalił Czarną Księgą Metalu w stalowy łeb Ruperta. Zamierzony efekt został osiągnięty i Pan Śmierć runął na ziemię z pamiątkowym wgnieceniem w czaszce. Roman sięgnął po upragnioną gitarę.

 

– Hej, chłopaki! Ten ogień jest jakiś sztuczny, chyba taki efekt do picu.

– Pomóżcie mi, trzeba zabrać księgę i gitarę.

 

Metalowe trio zapakowało sprzęt do ciężarówki, łącznie z nowym nabytkiem i księgą. Zawyły policyjne syreny. Na satanistów padł blady strach.

 

– Cholera! Co teraz? Zaraz będzie tu kawaleria. Nasz wcześniejszy włam do Muzeum Metalu rzeczywiście sprowadzi tu za moment pół miasta.

– Nie panikuj Azim! Co może nam pomóc… Mam! Trzeba przeszukać księgę!

 

Haden podniósł księgę metalu i zaczął przewracać karty, w celu znalezienia odpowiedniego riffu.

 

– Jest! Znalazłem „Riff Mocarnego Rydwanu”. Roman, graj!

– Mam nadzieję, że ta piekielna gitara Pana Śmierci nie potrzebuje nagłośnienia, gdyż wszystko już zwinęliśmy. Dobra, czadu!

 

Rozbrzmiał „Riff Mocarnego Rydwanu”, rozstąpiły się chmury na niebie i w starą zardzewiałą ciężarówkę, którą przyjechali trzej amatorzy mocnego grania, walnął piorun.

Zdezelowany pojazd zmienił się w krążownik szos, buchający ogniem z rur wydechowych. Roman, Azim i Haden odruchowo wskoczyli do maszyny. Coś zakłócało przemianę i krążownik szos co rusz wracał do poprzedniej postaci.

 

– Coś tu jest nie tak! – wrzasnął Roman wertując księgę.

– Aha! Tutaj napisano, że aby utrzymać postać Mocarnego Rydwanu, trzeba „szatańskiego wrzasku i niszczycielskiego dźwięku”. Wygląda na to, że musimy zagrać i zaśpiewać. Dobra, ja gram, a ty Azim śpiewaj. Haden będzie kierował.

– Ale co zagramy?

– Jak to co? „Highway Star” Deep Purple!

 

Zaczęli grać i Haden ruszył krążownikiem szos. „Nobody gonna take my car, I’m gonna race it to the Ground! Nobody gonna beat my car , It’s gonna break the speed of sound! Oooh it’s a killing machine (..)” śpiewał Azim. Jechali autostradą. Od dźwięków gitary Ruperta radiowozom wybuchały silniki.

 

Tymczasem na starym cmentarzu, gdzie wszystko się zaczęło, obudził się Rupert, zwany także Panem Śmiercią. Pomacał się po wgnieceniu na czaszce i skwitował:

 

– Pierdoleni posrańcy. Jak ja niby mam to teraz wypukać? Niech no ich tylko znajdę. Zagram „Riff Sprowadzenia” i zaraz się tu pojawią. Wtedy im ręce przez odbyt powyrywam. Na złowieszcze dźwięki Death Metalu! Zwinęli mi mojego Ragnaroka! O nie, to już jest przesada. Wkurzyć człowieka to jedno, ale wkurzyć Śmierć, to co innego. Gitary nie mam, ale to nie znaczy, że straciłem moc. Tak więc pora na „Dance Macabre”!

 

Rupert ustawił się na tle księżyca, wzniósł ręce do góry, z dłoni uczynił znany każdemu metalowcowi „znak szatana” i zaczął potrząsać głową.

 

Zaczęły trzaskać pioruny, a cmentarz stanął w płomieniach. W końcu z ognia wyjechał podrasowany piekielną mocą Harley-Davidson, a zanim kilka żywych trupów, także na Harleyach.

 

– Gang motocyklowy „Anioły Autostrady” do usług! – krzyknął jeden z truposzy.

– Ha! Dobrze, że przyszedłem po was w latach sześćdziesiątych, kiedy to próbowaliście przeskoczyć dziurawy most i wam się to nie udało. Teraz mi się przydacie.

– Trzech przygłupów zwinęło mi gitarę – mojego cudownego Ragnaroka. Jedziemy zrobić im z dupy haevy metal.

– Jak ich znajdziemy?

– Nie martwcie się. Na sto procent zostawili za sobą jakieś ślady.

 

Pan Śmierć i czterech Aniołów Autostrady ruszyło w pościg za bandą satanistów. Autostrada była zablokowana wrakami policyjnych radiowozów.

 

– Jak ominiemy ten burdel Panie Śmierć? Normalnie urządzili tu „Highway to Hell”.

– Jak śpiewali Iron Maiden: „Run to the hills”! – krzyknął, wskazując wzgórza znajdujące się niedaleko autostrady.

– Pojedziemy na skróty. Dla naszych podrasowanych piekielnym ogniem Harleyów to nie problem.

 

Po przeprawie przez wzgórza, ekipa motocyklistów dotarła wreszcie do miasta. Metalowice wyglądały jak po przejściu kilku huraganów. Wszędzie walały się gruzy, powywracane samochody i widać było płonące ślady. Wzrok przykuwało muzeum metalu z okien którego biły światła niczym z reflektorów scenicznych.

 

– Chyba wiadomo gdzie trzeba jechać panowie. Ruszamy dalej. Pamiętajcie, że jest to misja samobójcza i możecie nie wyjść z tego cało.

– Przecież i tak już jesteśmy martwi. Sam nas przeprowadziłeś na drugą stronę.

– Aha, rzeczywiście! Tak się w to wszystko wciągnąłem, że zapomniałem, kim jestem.

Jak przedostaniemy się przez wielką stalową bramę?

– To da się zrobić.

 

Rupert wyciągnął z kieszeni komórkę i wystukał trzy szóstki.

 

– Lucek? Słuchaj no, potrzebuję trochę czegoś przy czym mogę się nieco rozerwać. Podrzucisz? Dzięki!

 

Z pobliskiego klopa publicznego z hukiem wyleciały drzwi i dużo śmierdzącego siarką dymu. Rupert wszedł do toalety. Pod klozetem leżało duże pudło z napisem „TNT”.

 

– Ha! To jest to! Tyle dynamitu powinno wystarczyć.

 

Tymczasem trójka oszołomów siedziała w pokoju monitoringu i wsuwała popcorn, gapiąc się w ekrany. Nagle Haden zakrztusił się i upadł na podłogę.

 

– Chłopaki! Pomóżcie! – powiedział ledwo dysząc.

– A po co? Przecież załatwiliśmy śmierć na cmentarzu. Nic ci nie grozi. – rzekł Roman.

– Cholera! Chyba się przeliczyliśmy! Patrzcie na obraz z kamery numer trzy! – krzyczał Azim.

 

Na tle zachodzącego słońca zobaczyli gang motocyklowy, na przedzie którego jechał znajomy gość z wgniecioną stalową czaszką.

 

– Przyjechały te brudne, drańskie i potężnie nieczyste fajfusy z piekła!

– Nie damy się!

 

Azim podniósł Hadena i walnął go z całej siły w plecy. Po pokoju rozbryzgało się mnóstwo popcornu, gilów i kto wie czego jeszcze .

 

– Musimy coś zagrać!

– Ale co?

 

Sataniści usłyszeli huk. Budynek zatrząsł się w posadach – motocykliści wysadzili bramę.

 

Azim zajrzał do księgi. Nagły błysk w oku oznaczał, że znalazł tam coś ciekawego.

 

– Wezwiemy Separatora – siekającego demona, wystarczy zagrać riff.

- N-no to dawaj Azim, bo zaraz ci w-wariaci po nas przyjdą! – krzyknął dyszący po przygodzie z popcornem Haden.

 

Tymczasem gang motocyklowy i jego stalowogłowy lider wjechali do środka muzeum. Zsiedli z jednośladowych rumaków i mieli już jechać windą na górę, gdy usłyszeli dziwną, mocarną melodię.

 

– Panie Śmierć, co się dzieje? Mam złe przeczucia – powiedział jeden z członków gangu.

– Lepiej zwiewajcie, znam tą melodię. Na waszym miejscu byłbym już kilometr stąd!

– Ale my się niczego nie boimy, co nam grozi? Jesteśmy trupami.

– Ostrzegałem.

 

Na środku wysokiego na dziesięć metrów pomieszczenia, gdzie znajdowali się bohaterowie, powstała gigantyczna kula ognia, która po chwili eksplodowała, tworząc potężną falę uderzeniową. Wyzwolona energia rozerwała na strzępy żywe trupy „Aniołów Autostrady”. Wszędzie leżały płonące kawałki zbyt odważnych gangoli. Gdy opadł dym, na polu bitwy pozostały jedynie dwie postacie: Separator i Rupert. Demon wyglądał jak humanoidalny tygrys z długimi, dwumetrowymi rogami. Był dobrze zbudowany, mierzył trzy metry i lewitował w powietrzu w ognistej chmurze. Zamiast rąk miał wielkie, ostre jak cholera siekiery obosieczne, a zamiast kończyn dolnych – ogromne obrzyny.

 

Roman, Haden i Azim siedzieli wpatrzeni w obraz przekazywany z kamery na parterze.

– Na Odyna! To będzie lepsze widowisko niż teksańska masakra piłą mechaniczną! Patrzcie, podchodzą do siebie! – darł się Roman.

 

Demon i Śmierć patrzą sobie w oczy jak rewolwerowcy na dzikim zachodzie. Podnoszą ręce.

 

Sataniści w pokoju ochrony rozdziawiają swoje krzywe mordy.

 

Rupert i Separator robią groźne miny.

 

Roman tak się skupił na obrazie z monitora, że nie zauważył zwisającego mu z nosa gluta.

 

Demon i Pan Śmierć …przybijają „piątkę”, a raczej „siekierkę i piątkę”.

 

Roman połyka swojego gluta, Azim spada z krzesła, a Haden patrzy przez palce.

 

 

– Cześć Sep! Dawno się nie widzieliśmy. Poznałbym cię z moimi nowymi kumplami motocyklistami, ale woleli się rozerwać przy twoich, hm, efektach specjalnych.

– Cholera, muszę ograniczyć wydatki na te efekty, bo stracę majątek i będę czyścił piekielne kible, a to naprawdę śmierdząca robota. Ceny infernalnych efektów ostatnio poszły w górę. Kumple się chyba nie gniewają za przypadkowe rozczłonkowanie?

– Teraz to i tak im wszystko jedno, poza tym, ostrzegałem ich.

– Dobrze więc, po co mnie wezwałeś? Coś się kotłuje?

– Właściwie, to nie ja cię wezwałem a trzech złodziejaszków, którzy zwinęli mi Ragnaroka. Skoro tu jesteś, pomożesz mi go odzyskać? Aha, no i wypadałoby zabrać Księgę Metalu z powrotem do piekła.

– Nie widzę problemu.

– No to spotkamy się na górze, ja jadę windą.

 

Oczywiście ta sztuka Rupertowi się nie udała, gdyż lokatorzy pokoju ochrony szybko zrozumieli, co się dzieje i zdalnie zablokowali wszystkie windy. Dobrą wiadomością było jednak to, że złodzieje gitary ujawnili swoją lokalizację budynku. Tylko stamtąd można było wyłączać poszczególne urządzenia w budynku.

 

– Cholera, będę musiał zapieprzać schodami.

– Nie załamuj się, Rupert. Zrobię skrót.

– Ale jak?

– Masz stalową czaszkę prawda?

 

Separator podniósł Ruperta zębami, trzymając za jego hawajską koszulę i cisnął prosto w górę. Pan Śmierć przebijał się z dużą siłą przez kolejne, wyższe piętra. Z dołu dało się słyszeć głos mówiący „Będę tuż za tobą”.

 

– Chyba musimy brać nogi za pas – stwierdził Haden.

– Dobry pomysł, bierzemy księgę, gitarę i wypieprzamy przez okno. Azim, poszukaj w Księdze Metalu riffu na jakiś powietrzny środek lokomocji. Tylko migiem!

 

Satanistycznym oszołomom nie starczyło jednak czasu. Do pokoju przebił się Pan Śmierć. Wyrwał im gitarę. Trzech przygłupów zdążyło wykrztusić tylko krótkie „O!”, zanim dostali Ragnarokiem przez łeb.

 

– Ha! Nie ma to, jak przywalić gitarą w trzy głowy naraz!

 

Runęła część budynku kilka metrów dalej. Wpadł Separator. Chciał groźnie wypaść i wydał z siebie przerażający ryk, ale było nieco za późno na „wejście smoka”, gdyż sytuacja została już opanowana przez Ruperta.

 

– Ah! Dlaczego nie zostawiłeś ich mnie?

– Twoja demoniczna dupa jest zbyt wolna, już się z kretynami rozprawiłem. Co ja teraz zrobię? Nie mogę wariatów pozbawić życia, bo nie ma ich jeszcze na mojej liście.

– Ja już się tym zajmę, mam dla nich robotę. A ty, Rupercie, udaj się do Hefajstosa, niech wypuka ci tę wgniotkę.

– Dzięki za dobrą radę. Aha, masz tu księgę, niech wróci tam, skąd przybyła.

 

Piekło – dzień później. Roman, Haden i Azim czyszczą klopy w barze „Siódme Niebo”, znajdującym się przy „Jeziorze zajebiście potępionych”.

 

– Roman! Dawaj odtykacz, tutaj jest naprawdę sporo gówna!

– Azim, przecież te skurwysyny z różkami dały nam tylko małe łyżeczki od herbaty, twierdząc, że to saperki. Patrz jak Haden sobie radzi, odgarnia rękoma. Im szybciej uporamy się z tym śmierdzącym interesem, tym lepiej. Jak posprzątamy, dostaniemy bilet powrotny na ziemię. Pilnujący ich strażnik pomyślał: „nie cieszcie się tak, po śmierci wrócicie do roboty, a będzie to naprawdę gówniana syzyfowa praca”.

 

Gdy trzech konserwatorów barowych szaletów ukończyło pracę – minęło 25 lat w piekle, a na ziemi, z racji tego, że tam czas płynie inaczej – zaledwie 25 minut.

 

Sataniści obudzili się w osobnych celach więziennych. Każdy z nich miał ze sobą towarzysza-pakera, który bardzo kochał nowych więźniów, naprawdę bardzo-bardzo.

 

W obawie o wasze zdrowie, ta historia kończy się właśnie w tym momencie. Uwierzcie, nie chcecie wiedzieć co było dalej.

Koniec

Komentarze

Początek dynamiczny, agresywny, potem jazda po bandzie, w sumie miejscami nawet zabawne. Pewnie tekst spodoba się kilku osobom. Ale i grymaszący będą. ;-)
Pozdrawiam. 

Ten tekst przywodzi mi na myśl film "Pick of destiny" i wogóle rodzaj poczucia humoru Jacka Blacka;)
Nie moge jednak powiedzieć, że czytało mi się tak łatwo jak inne opowiadania naszpikowane dialogami (wg. mnie Resnik jest mistrzem takich pisanych "slapstikow"):)
Pozdrawiam

Powiem szczerze. To mnie rozwaliło. Mówiąc kolokwialnie: ZARĄBISTY pomysł. Humorystycznie i przyjemnie. Czytałem to z nutą śmiechu na twarzy, a miejscami pozytywne uczucia jeszcze bardziej się uwidaczniały. Temat satanizmu może wydawać się poważny, straszny itp., ale fabuła i tak wymiotła. Teksty satanistów przypominają mi rozmowę żuli nie potrafiących odkręcić bełta. :-)  5/6 

Nowa Fantastyka