- Opowiadanie: Haniuszka - Krótka opowiastka o przyszłości

Krótka opowiastka o przyszłości

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krótka opowiastka o przyszłości

Krótka opowiastka o przyszłości

 

D z i e ń 1 0 9 5 0 

 

Cholera! Jak ja nienawidzę wczesnego wstawania! Nigdy nie umiem zaprogramować swojego organizmu – zawsze to Eva budzi mnie prętem elektrycznym. Ostatnio robi to rzadziej, bo przestawiła się na zegar biologiczny i patrzy na mnie jakoś tak dziwnie… już ja wiem, z jakiego powodu. Chce, żebyśmy się zarejestrowali. A przede wszystkim to chce mieć własny embrion. To znaczy nasz wspólny embrion. Niedoczekanie.

 

Wstaję w podłym humorze. Eva traktuje kawę elektronami i odsztywnia mi koszulę. Idę do łazienki. Matko, ale syf. Pół godziny doprowadzam się do porządku, bo musze walczyć z zarostem i tą cholerną maszynką. To prezent od Evy, ale straszny szajs. Zapach kawy przyciąga mnie do kuchni. Eva jak zwykle nieubrana; błogosławię tę chwilę, z którą chodzenie nago zostało przyjęte jako norma. Nie mamy się czego wstydzić, a i służy to zdrowiu, bo te nowoczesne wdzianka tylko naskórek ścierają. Do okna podlatuje pedałolotem gazeciarz. Eva płaci mu kartą i podsuwa mi pod nos kartę gazetową. Klikam i wyświetla mi się hologram – wiadomości zawsze są takie same – jak nie katastrofy, to polityka. Nie mam czasu zjeść plastikowych jajek. Tulę Evę i obiecuje porozmawiać wieczorem.

 

Drugiej rzeczy, jakiej nienawidzę to korki. Nawet jak są otwarte dodatkowe cztery pasy powietrzne. Ci, co chcą i tak fruną jak chcą i gdzie chcą. Przełykam zwietrzały sok z odpadów i słucham z innymi prognozy pogody na E – 40. Dziś opad meteorytów – jakaś dziura w atmosferze, czy co? Znowu potnie karoserię autobusów.

 

Szef wypuścił mnie wcześniej. Musiałem tylko znów podpisać, że nie dostanę jednej tabletki w emerytorium na starość za opuszczoną godzinę pracy. Pal sześć tabletkę. I tak wcześniej zostanę przetworzony na roślinę. Zaczynam martwić się o Evę. To wspaniała dziewczyna. Czasem chodzi mi po głowie rejestracja, ale… Bez ględzenia i korków dostaję się na halownię. Tu jakaś demonstracja. A, naturzyści… Ci to mają zdrowie. Chcą powrotu tradycji i zdrowej, porządnej żywności, modyfikowanej genetycznie. Nie ma tak dobrze. Wpadam tylko po sok z odpadów i kuszę się na papierowe chrupki. Eva kazała mi kupić szynkę foliową i śliwki. Będą na kolację. Że to ma mnie niby przekonać. Zobaczymy, bo nie ukrywam, że się powoli łamię. Wezmę jeszcze bombonierkę pastylek czekoladopodobnych. Eva się ucieszy. Zapłaciłem 17 złotych kredytów, które bynajmniej nie są złote. Zdzierstwo. Padam z nóg, wracam do blokhausu.

 

D z i e ń 1 0 9 5 1 

 

Wczorajsza kolacja była udana. Nareszcie doszedłem z Evą do porozumienia, a myślę, że to największa zasługa szynki.

Cholera, klient. Biorę identyfikator z „Głównym Informatorem Inżynierem Urządzeń Poza Calonych" i lawiruję między podestami. Klientem okazuje się wysoki, anemiczny obywatel okręgu RpG. To nie od nas, ale co tam, klient nasz-szpan. Tuż za nim kroczy pooperacyjna dziewczyna a la Marlin Monroe. To ostatni krzyk mody wśród zmiany wyglądu. Chcą oglądać perystatory kabinowo – prysznicowo – odkażające. Twierdzą, że zawsze mają dużo gości i nigdy nie wiadomo, co się do domu wpuści. Pewnie, u takich, to każdy zarazek musi być martwy. Pokazuję. Dziwią się, że ma wbudowany telewizjoner, ale składają zamówienie. Na dwie kabiny.

 

Dziś po drodze widzę zagazowany autobus. Niby normalka, ale zawsze mnie to napawało strachem. Trzeba niestety pamiętać, że staruszka ziemia nie zawsze może udźwignąć ponad 30 miliardów istnień, ale… I właśnie po to są autobusy do zagazowywania. Podobno nic się nie czuje. Nie interesuje mnie to.

 

Ustaliliśmy z Evą, że sprawimy sobie embrion. Przeklinam chwilę, w której facet nie może tego dokonać sam, jak przed wiekami. Ale zabierają, co trzeba i umieszczają gdzie trzeba, łącząc z tym, co trzeba. Eva upiera się na noszenie tradycyjne. Doktor patrzy podejrzliwie, ale zgadza się. To zapewni jej bezpieczeństwo na jakiś rok. Zwykle normalne matki hodują embriony jak rośliny w przydomowych ogrodach, bo to nie przeszkadza w pracy zawodowej i nie utrudnia życia. Ale co tam, dostaniemy przydział na własny środek transportu i już za parę dni nie będziemy uzależnieni od autobusów – wg ustawy o ochronie życia nienarodzonego. Która, nawiasem, wcale nie przeszkadza się pozbywać obywateli narodzonych, ale siedzących w autobusach. Bo autobusami jeżdżą wszyscy. Nawet bogacze. Tylko pary z własnymi embrionami noszonymi tradycyjnie mają własny karoser. Teraz już wiem, dlaczego bogacze mają też kupę dzieci.

 

Pożyczyłem dwa hełomo – wizjery na wieczór. Oglądamy z Evą naszą dawną stolicę. Jak Ci ludzie mogli żyć bez tego, co dziś? Nie rozumiem.

Za oknem hałas. Straż porządkowa ściga jedną z ERtaksówek. Klikam na telefonowizjer i na hologramie widzę mamę. Gotuje szynkę foliową (?). Pytam, jak tam staruszek. Mama opowiada i pyta o Evę. Rozmawia z nią chwilę. Gdy zaglądam po tej chwili, Eva ma mokre oczy, a mama mówi, że wpadnie jutro z ojcem. Pięknie. A tu w blokhausie syf, jak w garażu na R – 45, u kumpla cyborga. Proponuję, że pomogę Evie posprzątać. Ale ona wygania mnie na budkę tarasową i wzywa pomoc roboczą. Oglądam niebieskawy zachód słońca, a gdzieś w pobliżu słyszę skrzek sępa padlinowego. Urocze.

 

D z i e ń 1 0 9 5 2 

 

Dziś musiałem wstać i pojechać po pastylki w czekoladzie i kwasowe ogórki. Wsiadłem do autobusu. Eva…

 

D z i e ń 1 0 9 5 8

 

Moja kochana dała mi dowód czystej, pierwotnej miłości. Odszukała mnie wśród siedzeń „gaz – busu" i zaciągnęła z rodzicami do szpitala, kryjąc przed urzędem statystycznym. Tam, za wstawiennictwem jej ojca, doktora specjalności rekonstrukcji inwazyjnej, napompowano mnie i znaleziono dawcę ciała. Znów żyję.

 

D z i e ń 1 0 9 6 5 

 

Nie mogę się do siebie przyzwyczaić. Nie jestem już tylko brunetem, ale przystojnym, wysokim brunetem. Jednak Eva na to zupełnie nie zważa. Dziś zwaliła mnie bez prętu, a ja nie musiałem się golić. Odwiedzają nas rodzice. Ubieram zupełnie nowiutki kombinezon elastyczno – tafowy, a Eva śliczną suknię syntetyczną, z bisiorowo – sztucznym welonem, w tradycyjnej bieli. Idziemy się zarejestrować. Mamy zamiar mieć tyle embrionów, ile się da i przeprowadzamy się z dala od miasta.

Szkoda życia.

Koniec

Komentarze

NIe rozbawiło mnie to ani trochę. Nie mój typ poczucia humoru i tyle.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Niestety ne trafiło do mnie. Chyba za dużo detali potraktowanych trochę po łebkach, czytelnik się po prostu gubi. Stylistycznie też kuleje w kilku miejscach ( powtórzenia !) Sam pomysł jest moim zdaniem niezbyt oryginalny, ale cóż to tylko moje własne zdanie. Pozdrawiam

Wrzuciłam to opowiadanko jako pierwsze, napisałam je kiedy miałam 15 lat. Nie miało być śmieszne, pozostawiłam dużo wyobraźni, a pomysł pojawił się po przeczytaniu Dzienników Gwiazdowych. Dziękuję za komentarz:)
 

Dzienniki Gwiazdowe? Bez urazy, ale nie widzę podobieństwa.

Hm... Znów. Nie miało być podobne, wręcz przeciwnie, skłoniło mnie do napisania czegoś na temat przyszłości, przyszłości odległej i niezbadanej... Dzienniki Gwiazdowe to tylko inspiracja...

Nowa Fantastyka