- Opowiadanie: jarek08 - Tunel goblinów

Tunel goblinów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tunel goblinów

Horbag wspinał się wąską, stromą ścieżką biegnącą po ścianie jednego ze szczytów Gór Norsyckich. Słońce wisiało wysoko na niebie, więc po kilkunastu minutach wspinaczki, zdążył się już porządnie spocić.

Na ścieżce było dużo kamieni, o które potykał się co chwilę, raniąc boleśnie kolana i dłonie. Krew sączyła mu się ze skaleczeń, plamiąc, i tak już niezbyt czyste, ubranie. Uderzenia wiatru o skalną ścianę wzbijały w powietrze tumany zwietrzeliny,

która wciskała się Horbagowi w nos i usta, utrudniając oddychanie i powodując ciągłe kichanie.

Mimo tych niedogodności uparcie parł w górę. Wiedział, co może znaleźć na końcu drogi i sądził, że warto się trochę potrudzić. U kresu wędrówki miało bowiem znajdować się wejście do całego kompleksu podziemnych grot goblinów.

Horbag usłyszał o nim kilka dni temu w jednej z podgórskich wiosek, w której odwiedzał swojego przyjaciela. Wieśniak który opowiadał o wejściu, twierdził, że odkrył je dzień wcześniej. Stało się to przez przypadek. Ów wieśniak wypasał owce wysoko w górach, korzystając z obfitości tamtejszych łąk. W pewnej chwili stwierdził, że brakuje mu jednego zwierzęcia. Wyruszył na jego poszukiwanie. Zapędził się aż w nieznane mu części gór, gdzie odnalazł wejście do tunelu goblinów. Za kilka miedziaków wytłumaczył Horbagowi jak je odnaleźć.

Ten wyruszył dopiero po kilku dniach, ponieważ miał jeszcze ważne sprawy do załatwienia. Wiedział, że nie musi się zbytnio śpieszyć. Wejścia takie jak te istniały kilka miesięcy, dopóki gobliny które je wykuły, nie spenetrowały dostatecznie otaczającego je terenu. Powstawały często przypadkowo, gdy goblińscy inżynierowie błędnie ocenili odległość drążonego tunelu od powierzchni lub grubość skalnej ściany. Wówczas robotnicy przebijali górę i tak powstawały wyjścia na zewnątrz.

Horbag bardzo chciał dostać się do jednego z nich, ponieważ słyszał opowieści krążące o nieprzebranych skarbach goblinów. Sądził, że przez otwór dostanie się do wnętrza góry i, przy odrobinie szczęścia, znajdzie trochę porzuconego złota. Chęć zdobycia kosztowności w połączeniu z jego nadzwyczajną niemal ciekawością spowodowały, że nie zwracał uwagi na trudności, byle tylko dostać się do wejścia.

Nie zaniechał jednak środków ostrożności. Na plecach niósł dość ciężki miecz w skórzanej pochwie, który wiele lat temu dostał od swojego ojca. Miecz przygotował na wypadek spotkania z goblinami, które, według powszechnej opinii, okrutnie traktowały ludzi naruszających ich teren.

Mimo wszystko miał nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Prawdopodobieństwo, że spotka gobliny, było małe. Z drugiej strony jednak, nie wiadomo jak daleko będzie się musiał posunąć w głąb góry, żeby odnaleźć złoto. Nie miał gwarancji, czy przez przypadek nie trafi na oddział górników drążących nowe korytarze. Nie obawiał się warty przy wejściu, ponieważ z opowieści innych wiedział, iż gobliny, mimo że nie znosiły intruzów, nie bały się ich. Żaden śmiałek nie odważył się zapuścić na tyle daleko, by zagrozić ich siedzibom. A wystawiania warty tylko po to, by potencjalny grabieżca nie zabrał kilku grudek złota, było nieopłacalne.

Horbag, rozmyślając tak, piął się ciągle w górę. Po kilkudziesięciu minutach stanął wreszcie na szczycie. Pod jego stopami rozciągała się dolina porośnięta iglastym lasem. Mężczyzna wyraźnie widział jej drugi koniec i stwierdził, że ma ona kształt prawie idealnego koła. Na myśl nasuwało mu się nieodparte skojarzenie: dolina wraz z otaczającymi ją trójkątnymi szczytami przypominała mu koronę. " Korona Matki Ziemi"– pomyślał i uznał, że to trafna nazwa.

Zastanowił się nad tym, gdzie ma teraz iść. Przypomniał sobie słowa wieśniaka, który mówił, że wejście do grot goblinów znajduje się po wschodniej stronie doliny. Stał twarzą dokładnie skierowaną ku północy, więc musiał skręcić w prawo. Zauważył, że w dół prowadzi ścieżka kończąca się po kilkunastu metrach skrzyżowaniem. Ruszył po niej i po przebyciu owego dystansu skierował się na wschód.

Ścieżka wiła się po zboczu gór. Horbag zauważył, że to nie byle jakie góry, tylko porządne, bo zbudowane z twardych i odpornych bazaltów. Zdziwił się, jak gobliny mogą w czymś takim drążyć tunele. Na pewno muszą mieć jakieś specjalne narzędzia.

Po niedługim czasie, dotarł wreszcie do wejścia goblinów. To był jednak dopiero pierwszy etap podróży. Część, która mogła mu przynieść wymierne korzyści, była dopiero przed nim. Horbag zobaczył leżące u wejścia pochodnie. Podniósł jedną, wyjął z kieszeni spodni zapałki i zapalił ją. Płomień natychmiast strzelił w górę, oświetlając wnętrze groty. Mężczyzna pomodlił się do swoich bogów (w których i tak za bardzo nie wierzył), wziął głęboki oddech i wszedł do środka.

Znalazł się wewnątrz dość obszernej groty o szerokości około siedmiu metrów. Od strony przeciwległej do wejścia wychodził z niej korytarz, którego dalsze części ginęły w mroku. Horbag spojrzał w górę. Sklepienie groty znajdowało się na wysokości mniej więcej pięciu metrów. Jej dno pokrywały kupki kamieni i odłamków bazaltowych, niektóre sięgały mężczyźnie aż do pasa. Ruszył przed siebie w stronę korytarza, uważnie omijając gruzowiska.

O mało co nie przewrócił się, gdy znalazł się u jego początku, ponieważ korytarz, niespodziewanie, dość stromo zaczął opadać w dół. Horbag powoli szedł dalej, a jego pochodnia roztaczała dookoła chybotliwe odblaski. Cały czas uważnie rozglądał się we wszystkie strony, w poszukiwaniu złota. Jak do tej pory niczego jednak nie znalazł.

Odkąd wszedł do korytarza, co kilka metrów rysował na ścianach kredą kreski, które miały mu pomóc w odnalezieniu drogi powrotnej. Pomysł ten zaczerpnął z bajki, którą kiedyś opowiadała mu babcia. W opowieści tej, pewien meroński książę wszedł do labiryntu, aby zgładzić potwornego pół– człowieka, pół– lwa. Jego ukochana dała mu kawałek kredy, żeby znaczył nią drogę. Z tego właśnie pomysłu skorzystał Horbag.

Po około godzinie marszu, gdy tunel cały czas opadał w dół (Horbag pomyślał, że musi znajdować się już kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi), dotarł do skrzyżowania korytarzy. Miał do wyboru trzy kierunki: na wprost, na lewo i na prawo. Po krótkiej chwili zastanowienia zdecydował, że pójdzie prosto.

Tym razem tunel biegł już prawie poziomo. Horbag ucieszył się, bowiem nie chciał iść już więcej w dół. Zaczęło mu się robić gorąco, a wiedział, że im głębiej tym cieplej. Zauważył, że ściany korytarza nie są już bazaltowe, ale wapienne. Pomyślał, że goblinom musiało się tu łatwiej drążyć.

Gdzieś w oddali usłyszał szum podziemnego strumyka. Bardzo chciało mu się pić, więc ruszył w stronę, skąd dobiegał hałas. Nagle potknął się o coś, a pochodnia wyleciała mu z ręki i potoczyła się kilka metrów. Wstał, otrzepał się z kurzu i poszedł po nią. Oświetlił miejsce, w którym się przewrócił. Okazało się, że zaczepił nogą o wyrastający z dna jaskini stalagmit. " Założę się, że z góry sterczą stalaktyty"– pomyślał. Szkoda, że nie miał się z kim założyć, bo by wygrał.

Dotarł wreszcie do strumyka. Woda w nim była lodowato zimna, więc z rozkoszą zaspokoił pragnienie i ochłodził się nieco. Strumyk przechodził w poprzek korytarza, nie był jednak na tyle głęboki ani szeroki, żeby uniemożliwić dalszą wędrówkę. Horbag przebył go z łatwością.

Odwrócił się jeszcze na chwilę, gdy nagle jego wzrok przykuł pewien błysk na dnie strumyka. Mężczyzna natychmiast zbliżył pochodnię do lustra wody, a jego oczom ukazał się samorodek złota wielkości pięści, spokojnie spoczywający w dennych osadach. Horbag wygrzebał go i troskliwie umieścił w sakwie przyczepionej do pasa. Następnie uważnie przeszukał strumyk w poszukiwaniu kolejnych grudek cennego kruszcu. Niestety nie znalazł już więcej.

Zaczął się zastanawiać, czy warto iść dalej. W końcu za ten samorodek i tak dostanie dużo pieniędzy. Rozum podpowiadał mu, żeby wracać, ale dusza rozbudzona wizją zdobycia kolejnych bogactw ciągnęła go do przodu. Ostatecznie chciwość przemogła i Horbag ruszył w dalszą drogę.

Po niedługim czasie ogarnęło go potworne znużenie, ledwie słaniał się na nogach. Znalazł niedaleko kamień i usiadł na nim. Plecami oparł się o skalną ścianę, zamknął oczy i rozluźnił się. Nie dane mu było jednak zaznać odpoczynku.

Z ciemnych czeluści tunelu zaczęły go dochodzić niepokojące odgłosy. Horbag słyszał dziwne piski i jakby trzepot skrzydeł. Wystraszył się, serce zaczęło mu się łomotać w piersi. Nie miał sił uciekać, więc wyjął miecz z pochwy i na siedząco oczekiwał na to, co się stanie.

Nie musiał czekać długo. Po kilku minutach, z cienia zaczęły wyłaniać się pierwsze sylwetki dziwnych stworzeń. Horbag nigdy nie widział czegoś podobnego. Chociaż nie… Przypomniało mu się, że w pewnej książce oglądał kiedyś rysunki zwierząt takich jak te. To nietoperze! Mężczyzna rozluźnił się, bo sądził, że nic mu nie grozi. I to był jego błąd. Stworzenia za pomocą zmysłu echolokacji zlokalizowały go wśród mroków goblińskiego tunelu i natychmiast się na niego rzuciły. Całe stado nietoperzy obsiadło oszołomionego Horbaga. Ten odrzucił pochodnię i zaczął rozpaczliwie wymachiwać mieczem. Gdy trafiał w zwierzę, odpowiadał mu cienki pisk. To jednak jeszcze bardziej rozwścieczało nietoperze, które zawzięcie gryzły go po całym ciele. W niedługim czasie nie miał już żadnego miejsca, które by go nie piekło. Całkowicie wypatroszony z sił (i krwi), runął na ziemię. W końcu nietoperze zaniechały ataku i odleciały.

Horbag leżał na dnie korytarza, dysząc ciężko, a całe ciało drżało mu lekko z osłabienia. Chciał wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Cały tunel zawirował mu przed oczami, gdy upadał i momentalnie otoczyła go ciemność.

* * * * * * * * * * * * * * *

Nie wiedział, jak długo był nieprzytomny. Mogło to być zarówno kilka minut jak i kilkanaście godzin. Wiedział jedno: nie obudził się tam, gdzie zaatakowały go nietoperze, ale gdzieś w zupełnie innym miejscu.

Gdy tylko się ocknął, w jego oczy uderzyła ogromna ilość światła. Z początku musiał przymykać powieki, ponieważ po długim kluczeniu mrocznym korytarzem przyzwyczaił się do ciemności. W końcu jednak jego wzrok na powrót dostosował się do zwykłych warunków, więc mógł rozejrzeć się dookoła.

Stwierdził, że znalazł się w niedużej klatce, stojącej przy skalnej ścianie. Obok było jeszcze kilka podobnych. Wszystkie stały w jednym pomieszczeniu o kształcie kwadratu. Przy wyjściu wartę trzymało dwóch strażników w kolczugach i spiczastych hełmach na głowie, którzy dzierżyli halabardy. Horbag z początku nie mógł rozeznać co to za jedni, ale gdy odwrócili się w jego stronę, zobaczył, że to gobliny.

Widział kiedyś jednego goblina, który opuścił swoją wspólnotę w poszukiwaniu przygód. Spotkał go na targu w Ibadzie. Ów goblin, według ludzkich standardów oczywiście, wyglądał strasznie. Miał małe, przekrwione oczy o kocich źrenicach i długi, garbaty nos. Usta kojarzyły się Horbagowi z głęboką raną, która rozwierała się, gdy goblin mówił. Jego uszy były wielkości sporych talerzyków, tyle, że bardziej wydłużonych. Głowy nie pokrywały mu włosy, lecz coś w rodzaju miękkiego meszku. Skóra goblina miała zielono– brązową barwę i pokryta była niezliczoną ilością krost, brodawek, kurzajek i innych narośli. Cala postać miała w sobie coś pokracznego i taka w istocie była. Garb, krzywe nogi i przydługie ręce składały się na ten obraz.

Gobliny– wartownicy wyglądali identycznie. Horbag pomyślał, że chyba cała populacja tych podziemnych stworów powstała jako kopia jednego osobnika. Zastanowił się, jak mogą wyglądać goblińskie kobiety i natychmiast przeszły go dreszcze.

Nie miał czasu na dalsze rozmyślania, gdyż jeden z wartowników skierował się w jego stronę.

– Wstawaj– powiedział, a raczej zacharczał, gdy dotarł do niego.

Horbag posłusznie wykonał polecenie. Goblin otworzył klatkę i wyciągnął z niej mężczyznę. Zaczął go wlec w stronę wyjścia. Gdy się tam znaleźli, wartownik powiedział coś do towarzysza w swoim chrapliwym języku. Horbag spojrzał na dzierżoną przez niego halabardę. Miała dwa metry wysokości i musiała być pewnie bardzo ciężka. Pomyślał, czy jego miecz miałby z nią jakieś szanse. I wtedy właśnie spostrzegł, że go nie ma.

Goblin wyprowadził go do ogromnej, jasno oświetlonej sali. Sala ta była tak duża, że mogła zmieścić całe miasto. Jej sklepienie wznosiło się kilkaset metrów nad powierzchnię podłoża. W ścianach pomieszczenia wykute były domy i budynki użyteczności publicznej. Na samym jego środku wznosiła się monumentalna fontanna.

Wartownik prowadził Horbaga na drugi koniec sali, do miejsca, gdzie na tronie siedział król goblinów otoczony przez swoją świtę. Tutaj też sprawdziło się spostrzeżenie Horbaga na temat wyglądu tych stworów. Władca od reszty odróżniał się jedynie noszoną przezeń złotą koroną wysadzaną drogimi kamieniami i czerwonym płaszczem.

Gdy dotarli przed majestat królewski, goblin, który eskortował Horbaga, rzucił go na kolana i jednocześnie sam się ukłonił. Król machnął ręką na znak, że mogą stanąć normalnie.

– Znaleźliśmy go kilka godzin temu, panie– zaczął wartownik swoim brzydkim głosem i wskazał na Horbaga.– Leżał nieprzytomny niedaleko stąd. Czekaliśmy, aż się ocknie, żeby mógł sam wytłumaczyć waszej królewskiej mości, co tutaj robi.

Król spojrzał na mężczyznę znacząco, więc ten zaczął.

– Dowiedziałem się o nowym wejściu do waszych grot, więc postanowiłem z niego skorzystać, żeby zdobyć trochę złota. Przysięgam, że nie miałem złych zamiarów w stosunku do was i nie planowałem niczego, co mogłoby wam przynieść szkodę.

– A złoto?– zapytał król.– Chciałeś zabrać nasze złoto, więc to było działanie na naszą niekorzyść.

Horbag nie wiedział, jak się z tego wytłumaczyć. Czuł strach, bo nie wiedział co go czeka.

– Wiesz co robimy z intruzami?– kontynuował gobliński monarcha.– Zrzucamy ich z urwisk, albo w najlepszym razie wieszamy. Jesteś takim intruzem, więc czeka cię to samo!

Horbag chciał protestować, ale wartownik już ciągnął go z powrotem w stronę pomieszczenia z klatkami.

– Będziesz tu czekał do jutra rana– powiedział.

– A potem co?

– Khh…– goblin wymownie przesunął palcem po gardle i odszedł.

Horbag został sam. Zobaczył, że w klatce stoi kubek z wodą i ćwiartka chleba, więc postanowił posilić się trochę przed śmiercią. Głupio mu było umierać o pustym żołądku. Pomacał ręką miejsce, gdzie powinien mieć sakiewkę ze złotem. Oczywiście już jej tam nie było. Opanował go straszny gniew, który zabrał mu resztę nadwątlonych sił. Osłabiony, usnął natychmiast jak dziecko.

Nad ranem obudził go ten sam (chyba!) goblin, który poprzedniego dnia zabrał go do króla. Dwie łopatowate dłonie wyciągnęły półżywego Horbaga z klatki i postawiły na ziemi.

– Nadszedł twój czas bratku!- rzekł goblin i zaśmiał się ohydnie.

Następnie wyprowadził mężczyznę do głównej sali, a stamtąd do pomieszczenia wykutego w ścianie. Horbagowi aż serce podeszło do gardła, gdy weszli do środka.

W samym centrum izby stała szubienica, a obok niej gobliński kat w czerwonym kapturze zasłaniającym twarz.

" Więc to tak skończę?"– pomyślał Horbag, a nogi ugięły się pod nim.

Wartownik zaprowadził go pod stryczek i już miał zakładać mu pętlę na szyję, gdy nagle zobaczył medalion na jego szyi. Odskoczył jak oparzony i pobiegł w stronę wyjścia. Odwrócił się na chwilę i rzekł do kata:

– Ehziek chrahk!- wstrzymaj egzekucję!

Nie było go z pół godziny. Kiedy się wreszcie zjawił, poprosił Horbaga o udanie się z nim przed oblicze króla. Zdziwiła go zmiana w zachowaniu goblina. Dlaczego prosił, a nie nakazywał?

Gdy w końcu stanęli przed królem, ten rzekł:

– Echmo odkrył na twojej szyi medalion. Skąd go masz?

Horbag postanowił nie kłamać, więc odpowiedział zgodnie z prawdą:

– Dostałem go od ojca, panie. Nie wiem, gdzie go zdobył.

– Ten medalion– odrzekł król– to odznaczenie nadawane przez władców ludu goblińskiego ludziom, za zasługi dla naszego społeczeństwa. Sprawdziliśmy w kronikach. Jedynym człowiekiem, który dostał je w ciągu ostatnich stu lat był Arhal zwany Prędkim. Otrzymał medalion za uratowanie mojego wuja, króla Hrotena. Czy Arhal to twój ojciec?

– Tak, panie.

– Wiedz zatem, że zawdzięczasz mu życie. Wprawdzie chciałeś nas okraść, ale ze względu na twego rodzica puścimy cię wolno i pozwolimy zabrać wszystko co miałeś przy sobie, gdy cię pojmaliśmy.

– Dzięki ci, panie– rzekł Horbag i padł na kolana.

– Echmo odprowadzi cię do wyjścia– ciągnął dalej król.– Musisz jednak przysiąc, że nie powiesz nikomu, skąd masz złoto.

– Przysięgam, panie!

– Dobrze więc– monarcha machnął ręką i na ten znak jeden z goblinów, podszedłszy do Horbaga, oddał mu jego rzeczy.– Jesteś wolny. Idź precz!

Horbag ukłonił się z wdzięcznością. Ani się obejrzał, jak znalazł się razem z Echmo u wyjścia z tunelu. Goblin natychmiast go opuścił, a mężczyzna ruszył przed siebie tą samą drogą, którą przybył do " Korony Matki Ziemi". Był szczęśliwy, że udało mu się ujść z życiem i przy okazji wzbogacić. Szedł z lekkim sercem, podrzucając w ręku sakiewkę z samorodkiem złota.

-Dzięki tato– powiedział cicho i dotknął medalionu na szyi.

Koniec
Nowa Fantastyka