- Opowiadanie: songokano - Szkolne gierki

Szkolne gierki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szkolne gierki

Szkolne gierki

 

– W którym roku wybuchło powstanie kościuszkowskie i jakie były jego następstwa? – pytam rozpaczliwie wierząc, że chociaż to wie mój ułomny uczeń. Gruby, opalony mięśniak świdruje w zamyśleniu podłogę swoimi zażółconymi oczkami, stojąc przede mną, przed klasą i przed historią naszego kraju, łypiącą na niego oskarżycielsko z godła nad tablicą. Wzrok przeszłości grzmi, lecz Przemysław, nie zdaje sobie z tego sprawy.

Boże, jak taki osioł mógł dostać się do liceum? – pytam w myślach kreśląc bezsensowne wzorki w podręcznym zeszycie.

– To jak, Wichrowski?

– Nie wiem… Może 1780 któryś…?

– No cóż… W zasadzie odpowiedziałeś na poprzednie pytanie więc coś tam jednak wiesz… Dwója. Siadaj – mówię z miną przegranego.

Wichrowski uśmiechając się odchodzi swym pseudo lanserskim chodem. Znam ten typ ludzi, aż nazbyt dobrze.

Tacy jak on ograniczają się w rozmowach i myśleniu do tematu samochodów, dup i futbolu. Pozbawione głębszych refleksji prostackie życie, które Sokrates uznałby za bezwartościowe.

Zawsze patrzyłem na osobniki „przemkopodobne" z pogardą i odrazą.

– Majkowska – wywołuję kolejną osobę, pochylając się nad dziennikiem. Przychodzi po chwili biadolenia, że nie ona, że może kiedy indziej. Jak każdy nauczyciel zdążyłem już złapać odporność na tego typu brednie. Jej smukła sylwetka pojawia się obok mnie. Boże, co to za ciało! Siedemnastoletnie zgrabne pośladki wciśnięte w przyciasne dżinsy, pełny, jędrny biust z głębokim dekoltem wyciętym w zawadiackiej, marynarskiej koszulce. Do tego blondynka z zadartym filuternie kształtnym noskiem. Rodzaj urody Emmy Watson. Typ dziewczyny o której koledzy myślą w długich, samotnych pobytach w łazience.

Z takim ciałem ma prawo do wygodnego życia w luksusie. O ile ma trochę oleju w głowie żeby sobie to zapewnić… A nie zajść w ciąże w wieku 18 lat z mułem, którego największym osiągnięciem będzie wygrana w konkursie plucia na odległość. Ta konkretna dziewczyna wydaje się mieć tyle rozumu, żeby nie pakować się w podobne bagno.

Znajdzie bogatego osła, który będzie utrzymywał ją, oraz jej zaniedbanego dzieciaka-jedynaka. Będzie też płacił u chirurga za utrzymanie biustu żony na poziomie powyżej pępka.

„Zaprosiłem cię tu, kotku, żeby popatrzeć sobie na twoje świetne cycki… Bo oceny masz już wystawione przecież…" – wypadałoby powiedzieć po prawdzie…

– Ale mam już kilka ocen… – jęczy z rezygnacją Majkowska, a ja staram się nie spoglądać w przepastną głębię jej biustu. To naprawdę trudne. Czy wygłodniały mężczyzna może odmówić sobie patrzenia na dwa, apetyczne ciasteczka podane jak na tacy?

– Jeszcze jedna nie zaszkodzi – mówię chłodno i zadaję pierwsze pytanie. Na rozgrzewkę. Majkowska błądzi wzrokiem po zwiniętych mapach, sterczących w kącie klasy, jakby spodziewając się odnaleźć tam pomoc. Ja w tym czasie ukradkiem sycę wzrok widokiem jej sylwetki. Czuję, że pewna część mnie zbytnio cieszy się na ten widok, więc zakładam nogę na nogę by to ukryć. Blondynka ze smutkiem opuszcza wzrok i zaczyna kontemplować powierzchnie podłogi.

– Nie przygotowałaś się na dzisiaj – ni to stwierdzam, ni to pytam.

– No bo mamy dzisiaj sprawdzian z angielskiego i…

– Dobrze siadaj, tylko następnym razem naucz się – oznajmiam wielkopańskim tonem, za co w nagrodę otrzymuję słowo dziękuje wymówione podczas dziewczyńskiego dygnięcia. Dobrze wiem, że teraz te patafiany siedzące przy biurkach będą mnie za to obgadywać. Zacznie się gadanina, że nie ma równego traktowania w klasie, równości, braterstwa, sprawiedliwości i chleba, a ten stary kiep ślini się na widok ładnej laski. Pieprzyć ich. Na odchodne taksuję jeszcze widok kołyszącego się apetycznie tyłka Majkowskiej. Czy ona robi to specjalnie??

Pora na następnego.

– Zambrowski, zapraszam – większa część klasy oddycha z ulgą, daje się słyszeć tylko jedno westchnienie napełnione irytacją.

Czekając na ucznia obrzucam znudzonym wzrokiem widok zza okna, stanowiący nędzną mozaikę pstrokatych barw jakimi pokryto tutejsze bloki. Kompletny brak gustu.

W klasie panuje otępiająca duchota, jak to w ciepłe majowe dni. Większość tej watahy myśli już o tym gdzie by tu się schlać – jest piątek popołudniu. Chłopak o twarzy bizona staje wreszcie przede mną.

– To może powiesz mi, w którym roku miał miejsce pierwszy rozbiór Polski?

– Yyy… No ten… Heh… Nie wiem.

-To może wspomniane już wcześniej powstanie kościuszkowskie, zwane też…?

– No nie wiem! Kto się teraz uczy, to jest już koniec roku… – tłumaczy się Zambrowski, dureń jeden. Czy on naprawdę myśli, że mnie to cokolwiek obchodzi?

– No niestety, nie mam wyboru – mówię starając się jak to tylko możliwe ukryć wibrujące w głosie nuty rozbawienia i satysfakcji – dostajesz jedynkę. Co dla ciebie oznacza niedostateczny na koniec roku.

Usta Zambrowskiego rozchyliły się w niemym akcie protestu, a jego brwi zeszły się nad nosem tworząc jedną długą, kreskę.

– Udupił mnie pan! -wypala ze złością.

– Sam się udupiłeś – odpieram z trudem powstrzymując śmiech.

– Może jakbym miał cycki to by mnie pan przepuścił! – drze się na całą klasę, która w pierwszej chwili oniemiała po tak agresywnej eksplozji złości Zambrowskiego, lecz zaraz po tym rozgorzała tłumionym śmiechem. Zaczęły się szepty. Zaczęły się wyzwiska pod moim adresem wymawiane tak, żebym nie słyszał. Nie muszę słyszeć i tak wszystko wiem.

– Chciałem wam coś pokazać. Tobie, Zambrowski w szczególności – uśmiecham się tajemniczo do człowieka-bizona łypiącego na mnie małymi ślepiami.

– Prawdziwy unikat, naprawdę ciężko było go dostać – mówię sięgając ręką do kąta w którym stoją zrolowane mapy i wyciągam spomiędzy nich miecz w skórzanej pochwie.

– Oryginalny, krzyżacki – zaznaczam z dumą, choć pewnie na nich to żadnego wrażenia nie zrobi. – Bez problemu odcinano nim głowy i zadawano śmiertelne rany. Zambrowski napisz na tablicy datę 1410. No dalej, nie bój się – mówię do skonsternowanego chłopaka.

Klasa w ciszy, bizon przygląda mi się z wyrazem dezorientacji wymalowanym na zwierzęcym ryju. Powoli wyciąga rękę przed siebie, po kredę leżącą przy tablicy. W tym momencie wyćwiczonym ruchem dobywam miecz z pochwy i jednym zamachem odrąbuje niekształtną łapę Zambrowskiego.

Niektóre chwile, trwające niewiele więcej od mrugnięcia okiem zdają się trwać wieczność. Tak było w tym przypadku. Ostrze niemal bez oporu śmignęło w powietrzu i nakarmione krwią opadło w kierunku podłogi. Pierwszy raz od kilkuset lat znów zadało cios. Historyczny moment, można powiedzieć. Bezwładna ręka Zambrowskiego wydawał się opadać w zwolnionym tempie na podłogę, a wesoły strumień krwi z ramienia bizona nakreślił nowoczesne dzieło sztuki na zielonej tablicy.

Wszystko to trwało nie więcej niż kilka sekund, ale było niezwykle wyraziste i była to chwila, którą zapamiętam do końca życia.

Zambrowski zaczyna krzyczeć, przyglądając się z groteskowym zdziwieniem tryskającemu krwią kikutowi. Jego umysł nie mógł tego pojąć; jest ręka i nie ma ręki. Oto moja cięta riposta, bizonie.

Klasa w krzyk. Dwójka niby-inteligentów siedzących najbliżej Zambrowskiego spadła z krzeseł, dziewczyny drą się w przeraźliwym skrzeku, jedni patrzą przed siebie z niedowierzaniem, drudzy wymiotują. Tomczak, siedzący w drugim rzędzie od strony drzwi zrywa się z miejsca i biegnie w kierunku wyjścia. Przez myśl przebiega mi, że to jednak rezolutny chłopak. Szybka decyzja to w tym przypadku dobra decyzja. Instynktowna. Problem w tym, że jeśli już się podejmuje ryzyko to czasem coś nie wychodzi…

Tomczak nie przewidział jednego – tego, że mam za pasem odbezpieczonego glocka z pełnym magazynkiem. Cóż, kto nie ryzykuje ten nie ma. W tym przypadku kulki w głowie. Patrzę jak mózg Tomczaka ozdabia drzwi i dziwię się swojej celności. Nie ma jednak czasu na balladę o celnym strzale, bo zaraz ktoś tu zapuka. Najpewniej ta wścibska pizda z naprzeciwka.

Nie odrywając wzroku od klasy (mierzę do nich z glocka) podchodzę do drzwi i zamykam je na klucz. Któryś z uczniów teoretycznie mógłby się teraz na mnie rzucić; we trzech daliby radę, ale są w tej chwili zajęci sraniem w gacie.

Swoją drogą taki glock to dobra rzecz. Każdy nauczyciel powinien dostawać go w ramach trzynastej pensji, żeby strzelić sobie nim w łeb… Albo żeby postrzelać do tej hołoty.

Coś ścisnęło mnie w dołku. Nagłe, mało przyjemne uczucie strachu przeszyło moje ciało od pięt aż po najeżony czubek głowy. Co ja do jasnej cholery robię? W najlepszym wypadku, po tym wszystkim trafię na resztę swojego marnego życia do zakładu zamkniętego. Tam śliniąc się całe dnie i robiąc głupie miny do postaci z kreskówek będę łykał garści ogłupiających tabletek, tocząc żywot tresowanej małpy.

Już nie ma odwrotu… Most, który przed chwilą wisiał za moimi plecami teraz leży na dnie przepaści.

Zwątpienie trwało tylko przelotną chwilę. Zaraz po nim w mój organizm wlała się fala błogiej adrenaliny. Wspaniałe uczucie napełniło mnie nową siłą. Fantastyczna kąpiel emocji, trzeba tylko mieć jaja żeby ją sobie zafundować. W gruncie rzeczy odcięcie ręki Zambrowskiego i wpakowanie kulki w łeb Tomczaka mają coś wspólnego ze zjazdem na sankach z naprawdę wysokiej góry. Na początku na samą myśl o tym szcza się w gacie, ciągle myśląc o nieuniknionych konsekwencjach. Ale trzeba się przełamać, by w nagrodę dostać ten jedyny w swoim rodzaju dreszczyk emocji.

– Zamknąć ryje, kurwy! – krzyczę do tych wyjców siedzących w ławkach. Reakcja słaba, ale po strzeleniu w sufit zapada cisza.

– Nikt z was nie powie „ale urwał"? – pytam spoglądając z uśmiechem na to, co zostało z głowy Tomczaka. – Albo lepiej. „Head shot"! Co? Nikt nie ma nic do powiedzenia? Dziwne… Zawsze macie coś do dorzucenia.

Ktoś puka do drzwi. Cisza. Klamka wędruje w dół, lecz natrafia na opór.

– Halo? – daje się słyszeć zaniepokojony głos. – Andrzej? Co się tam dzieje? – pyta ta wścibska pizda. Mam ochotę strzelić na oślep w drzwi, ale zamiast tego opieram miecz o ścianę i przystawiam palce wskazujący do ust nakazując zachować ciszę.

– Halo? – głos nie ustępuje, jest natomiast coraz to bardziej nerwowy.

– Niech nas pani ratuje! Nauczyciel zwar… – Szymańska nie dokończyła. Ciężko mówi się z przestrzeloną krtanią. Mam dziś naprawdę wyśmienitą passę.

– Halo! Co się tam dzieje?! Zaraz…

Nie ważne. Kazałem napisać Walczakowi na kartce jakiejś bzdury, że mam zakładników, chcę kasy, helikoptera i jeszcze żeby mi Anka Mucha obciągnęła. Wiadomość wysuwam przez szparę w drzwiach, niestety mocząc ją przy tym krwią. Choć, w gruncie rzeczy to nawet dodało dramatyzmu moim żądaniom.

Każę dwóm uczniom zasunąć rolety; sam włączam trzeszczące jarzeniówki. Przechadzam się przed klasą z mieczem w prawej dłoni i glockiem w lewej. Cisza jak w rodzinnym grobowcu. Jak nigdy. Tylko jakieś ciapy chlipią tłumionym płaczem, a Zambrowski blady niczym kreda zwija się na ziemi w kałuży krwi, przyciskając do ciała kikut ręki.

– Majkowska! Choć tu, zaliczysz dzisiaj ustnie. Nie martw się jestem pewien, że tym razem sobie poradzisz.

Cisza. Zero reakcji. Nie podoba mi się to.

– Majkowska! – grzmię przez całą klasę groźnym głosem. Zapłakana blondynka podskakuje ze strachu na krześle, ale nie przychodzi.

Strzelam jakiejś La Puticie w kolano. Drze się wniebogłosy wprawiając mnie w coraz gorszy humor.

– Majkowska, jak nie podejdziesz to w końcu przestrzelę jej to bocianie gniazdo na głowie.

Blondynka podnosi się powoli, nagabywana przez siedzące obok koleżanki.

– No dalej, dalej bo zanim tu podejdziesz lekcja się skończy, a ja nie mam tyle czasu.

Idzie zgarbiona między ławkami. Załamana, płacząca, piękna.

– Klękaj i właź pod biurko – mówię celując w przerażonego Olczaka.

Majkowska widocznie załamała się w końcu, bo już bez zbędnych ceregieli robi to co każę. Rozpinam rozporek, wcześniej odkładając miecz na bok i wyciągam nabrzmiałą część ciała.

– Wiesz co robić, mała – zsuwam się nieco z krzesła by miała lepszy dostęp.

– Staraj się lepiej. Pomyśl, że od tego zależy czyjeś życie – zastrzegam śmiejąc się cicho. Groźba poskutkowała.

– Pewnie nieraz mówiliście, że historia jest nudna – zwracam się do klasy tonem możliwe wyważonym. No więc macie dzisiaj taką lekcję, którą na Boga kochanego, zapamiętacie do końca życia. Postarajcie się, żeby to życie jeszcze trochę potrwało. Dobrze… od czego by tu zacząć… Może powiem wam, że marzenia się spełniają. Taka życiowa rada, oklepany frazes, jaki pewnie nieraz już słyszeliście. Jedni z was w to wierzą drudzy nie. Ale spójrzcie na mnie – mówię wskazując dłońmi w swoim kierunku. – Najlepsza laska w szkole ssie mi pod ławką. Na lekcji. Kto o tym nie marzył, co? – pytam nie licząc na odpowiedz.

– Widzicie, marzenia trzeba nauczyć się spełniać. Potrafią to robić tylko ludzie z jajami. Swoją drogą – spoglądam na dół, na Majkowską – mogłabyś się nimi trochę pobawić przy okazji. Na pewno wiesz o co chodzi. O tak… świetnie. To na czym ja…? A, tak marzenia. No więc trzeba chwytać życie za ryj i brać co się chce. Ja swoje marzenie właśnie spełniam. Majkowska mi świadkiem. Hej, dziewczyno przestań tam płakać. No przestań, nie mogę patrzeć jak taka ładna laska płacze. Bo kogoś przez ciebie zastrzelę – mówię, ale naraz tego żałuję. To było chamskie. Widzę, że się stara, powstrzymuje jak umie szlochy, ale po tej wstawce kompletnie się rozkleiła. Głaszczę ją po tej ślicznej blond główce by choć trochę uspokoić jej nerwy. W tym czasie jeden z gnoi próbuje wydostać się przez okno. PUF! Noga chłopaka zalewa się krwią.

– Au! Majkowska, uważaj! A ty tam z tyłu, jeszcze jedna taka próba i skreślę cię z listy w dzienniku.

 

W końcu doszedłem…

Do wniosku, że koniec tej zabawy. Ekscytacja minęła, kurz podniecenia opadł i pozostał tylko żałosny widok krwi, łez oraz mózgu stygnącego na drzwiach.

– Pobrudziłaś się kochanie… Idź to łazienki – mówię do blondynki unikającej mojego spojrzenia. – Możesz zabrać ze sobą resztę klasy.

Majkowska niepewnie łapie klucze, które jej ofiaruje i chwiejnym krokiem zmierza do wyjścia. Mógłbym się założyć, że idzie z zamkniętymi oczami, czekając na strzał w plecy…

Drżącymi rękoma stara się trafić w dziurkę od klucza. Zajmuje jej to mnóstwo czasu, ale w końcu po wielu próbach się udaje. Otwiera drzwi i rzuca spojrzenie za siebie, patrzy na mnie jak wylęknione zwierze niemogące uwierzyć, że jednak udało mu się uciec z pułapki. Wychodzi. Ktoś za drzwiami coś do niej mówi.

– Wyłazić – rozkazuje otępiałym uczniom. Sam spoglądam na glocka, połyskującego w zimnym blasku jarzeniówek. Przesuwam palce po jego gładkiej, metalicznej powierzchni.

Czas kończyć zabawę– mówię do siebie w myślach, odprowadzając wzrokiem plecy ostatniego z wychodzących. Przystawiam zimną lufę do skroni i zamykam oczy. Serce szamocze mi dziko w piersi. W uszach słyszę szum powietrza przepuszczanego przez nozdrza z coraz to większym natężeniem. Nigdy nie sądziłem, że to może być tak trudne. Wyobrażałem sobie koniec setki razy… Rozważałem za i przeciw różnych metod pożegnania się z tym światem. Koniec końców, uznałem, że strzał w łeb będzie najlepszym wyjściem z tego życia. Ale najpierw trzeba było zaszaleć, postawić na ruletce więcej niż się miało i umknąć z wygraną.

Cóż, to już wszystko– zrozumiałem z melancholią. Pozostał tylko mały żal na myśl o rzeczach, których już nie zrobię.

Wciskam spust.

Nic się nie dzieje… Zmuszam się i powtarzam czynność raz jeszcze. Nic.

– Jasna cholera! – wrzeszczę z przerażenia, sprawdzając magazynek. – Co do kurwy! – w środku odnajduje jeszcze kilka naboi.

– Zostaw to – ciszę przeszywa chłodny, męski głos. Policja? Tak szybko…? Rozglądam się po klasie. Po pustej klasie.

– Kim jesteś?! – krzyczę z przestrachem mierząc bronią do osamotniałych ławek, biurek, ścian…

– Przydasz nam się żywy, Andrzeju. Dzień sądu nadchodzi, a mój pan potrzebuje na Ziemi ludzi takich jak ty – słyszę wyraźny głos, w otępieniu nie mogąc zrozumieć czy to jawa, czy to ja do szczętu straciłem zmysły.

W końcu klasy, nieopodal okna skrwawionego przez jednego z uczniów, zwolna poczęła klarować się ludzka postać w czarnej zbroi i z olbrzymimi skrzydłami koloru opalizującego fioletu. Nie dowierzając własnemu wzroku przecierałem oczy, lecz dziwna postać spoglądając przez żaluzje na widok za oknem, nie chciała zniknąć. Koszmar na jawie – przeszło mi przez myśl, ale szybko się z tego wycofałem. Raczej marzenie senne.

Koniec

Komentarze

Zgrabnie napisane, ciekawy pomysł, mile się czyta, możliwość zobaczenia lekcji z perspektywy nauczyciela. Nic jednak nie wnosi nowego do gatunku.
Jak dla mnie 4/6.

Taka ciekawa wizja szalonego nauczyciela. Prawdę mówiąc, spokojne lekcje, kiedy usnąć można, są o wiele lepsze niż ta pokazana powyżej. :-)

Gdzie chodziszchodziłeś do szkoły? Hogwart? Akademia Pana Kleksa? Czy moża jakaś inna szkoła specjalna? :P Dla mnie, póki co najważniejsza jest praca nad tym, żeby tekst był poprawny pod względem stylu - dopiero zaczynam przygodę z pisaniem. Tobie (Panu?) też radzę skupić na tym uwagę, bo widziałem tekst pt "Smak prawdy". Każde niemal zdanie tego opowiadania, żyje swoim własnym, autonomicznym życiem. Pozdrawiam. 

 Typ dziewczyny o której koledzy myślą w długich, samotnych pobytach w łazience. – Chyba „w czasie (albo podczas) długich, samotnych pobytów w łazience”.

 

Będzie też płacił u chirurga za utrzymanie biustu żony na poziomie powyżej pępka. – U chirurga czy chirurgowi?

 

Na odchodne taksuję jeszcze widok kołyszącego się apetycznie tyłka Majkowskiej. – taksować = określać cenę; szacować, oceniać kogoś. Co za tym idzie, taksowanie widoku brzmi trochę nie bardzo :P

 

Nie dowierzając własnemu wzroku przecierałem oczy – nie wierząc własnym oczom; w to, co zobaczyłem…

 

Tyle mi sie jakoś szczególnie rzuciło w oczy. Tekst faktycznie nie jest zbyt oryginlany czy innowacyjny, ale jak najbardziej fajny. Sceny gore nie były przesadzone (co zwykle mnie samemu się zdarza:P), napisane z wyczuciem i ciekawe. Jako relaksator opowiadanie sprawdza się doskonale. Ameryki nie odkryłeś, ale dla tych kilku minut czystej radochy i rzezi naprawdę warto tu zajrzeć i przeczytać.

 

 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

- W którym roku wybuchło powstanie kościuszkowskie i jakie były jego następstwa? - pytam rozpaczliwie wierząc, że chociaż to wie mój ułomny uczeń. Gruby, opalony mięśniak świdruje w zamyśleniu podłogę swoimi zażółconymi oczkami, stojąc przede mną, przed klasą i przed historią naszego kraju, łypiącą na niego oskarżycielsko z godła nad tablicą. Wzrok przeszłości grzmi, lecz Przemysław, nie zdaje sobie z tego sprawy.

Niepotrzebny zaimek. Jakie ,,oczka"? Zażółcone? Kompletnie nie rozumiem. Czemu historia łypie oskarżycielsko i czemu z godła? Kiepska metafora. Proponuję też zapoznać się z czasownikiem ,,łypać" i jego znaczeniem. Pierwsze kilka zdań nie jest zachęcające. A dalej? 
Tacy jak on ograniczają się w rozmowach i myśleniu do tematu samochodów, dup i futbolu. Pozbawione głębszych refleksji prostackie życie, które Sokrates uznałby za bezwartościowe.
Autor czytał chyba Plutona, a nie Platona. Wątpię, czy Sokreates uznałby takie życie za (akurat) bezwartościowe. Z resztą, uznanie czegoś za bezwartościowe jest wbrew filozfoii Sokratesa. Pudło...
Czy ona robi to specjalnie??
Po co dwa ??
Niektóre chwile, trwające niewiele więcej od mrugnięcia okiem zdają się trwać wieczność. Tak było w tym przypadku. Ostrze niemal bez oporu śmignęło w powietrzu i nakarmione krwią opadło w kierunku podłogi. Pierwszy raz od kilkuset lat znów zadało cios. Historyczny moment, można powiedzieć. Bezwładna ręka Zambrowskiego wydawał się opadać w zwolnionym tempie na podłogę, a wesoły strumień krwi z ramienia bizona nakreślił nowoczesne dzieło sztuki na zielonej tablicy.
Wszystko to trwało nie więcej niż kilka sekund, ale było niezwykle wyraziste i była to chwila, którą zapamiętam do końca życia.
 Ok, ok wiemy już to. Kończ Waść, kończ. 
 W najlepszym wypadku, po tym wszystkim trafię na resztę swojego marnego życia do zakładu zamkniętego. Tam śliniąc się całe dnie i robiąc głupie miny do postaci z kreskówek będę łykał garści ogłupiających tabletek, tocząc żywot tresowanej małpy.
Jak piszemy o filozofii, należy poczytać o filozofii. Jak piszemy o prawie, należy się zorientować co w prawie piszczy. Znowu pudło. Notabene, podobnie z mieczem krzyżackim- nie da się nim ot tak odciąć ręki, błyskawicznie, z tak bliskiej odległości, jak opisał to Autor. Proponuję sobie poczytać o ,, mieczu katowskim". Znowu Pudło. 
 Przechadzam się przed klasą z mieczem w prawej dłoni i glockiem w lewej.
To już czysta fantastyka...
 Raczej nie ma zaimkozy. Autorowi zdażyło się kilka rażących powtórzeń, składnia niektórych zdań, w tym przez brak interpunkcji, jest mało czytelna. 
O czym jest ten tekst? Nauczyciel-sadysta morduje wkurza się na klasę, robi rzeźnię, po czym widzi ni to marę, ni to posłańca dni ostatnich. Koniec. Opowiadanie typu Horror Gore, gdzie w sumie przemoc jest tak celem, jak i jego sensem. Gdyby ją usunąć z tekstu, okazałoby się, że niczemu nie służyła, po prostu była.
Kipeski tekst. 
 

Dodając, bo zapomniałem, grzechem Autora jest to, że w dużej mierze nie wie o czym pisze. Sokrates uznający ludzi za bezwartościowych, miecz krzyżacki, którym w mgnieniu oka ucina się kończyny, a potem trzyma się go w jednej ręce, glock strzelający niemalże bezszelestnie. Dodam, że mimo ryku klasy, krzyku dziewcząt, huku, jaki robi ten pistolet przy wystrzale, darcia mordy okaleczonych, Pani z naprzeciwka puka po chwili i wydaje się być ,,lekko zaniepokojona". Realizm tekstu całkowicie leży, opowiadanie jest niewiarygodne. 

PS Pisząc ,,kipeski" tekst, miałem na myśli kiepski.  

Historia łypie (znaczenie:           spoglądać nagle, rzucać okiem) z godła, bo to symbol Polski, historyczny co by nie powiedzieć.

„Bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto.” Obrona Sokratesa. Tekst co prawda Platona, ale zawierający w większości dialogi należące do Sokratesa! <jedynym komentarzem, do Twojego komentarza, niech będzie cytat „Odzywaj się tylko wtedy, gdy wiesz, o co chodzi” — Sokrates>.

Co do :

Niektóre chwile, trwające niewiele więcej od mrugnięcia okiem zdają się trwać wieczność. Tak było w tym przypadku. Ostrze niemal bez oporu śmignęło w powietrzu i nakarmione krwią opadło w kierunku podłogi. Pierwszy raz od kilkuset lat znów zadało cios. Historyczny moment, można powiedzieć. Bezwładna ręka Zambrowskiego wydawał się opadać w zwolnionym tempie na podłogę, a wesoły strumień krwi z ramienia bizona nakreślił nowoczesne dzieło sztuki na zielonej tablicy.

Wszystko to trwało nie więcej niż kilka sekund, ale było niezwykle wyraziste i była to chwila, którą zapamiętam do końca życia.

Mogę się zgodzić.

 

Myślę, że człowiek mordujący ludzi za pomocą miecza, może zostać uznany za niepoczytalnego. Skutkiem tego trafić na oddział zamknięty – ale, mogę się mylić. Przedstaw mi jednak, jakiś dowód, że psychopatyczni mordercy nie trafiają do wariatkowa.

 

„Notabene, podobnie z mieczem krzyżackim- nie da się nim ot tak odciąć ręki, błyskawicznie, z tak bliskiej odległości, jak opisał to Autor”.  A tak, zapomniałem, że podałem odległość co do cm. Dokładnie to było na odległość szkolnej linijki ( jakieś 10cm). Fakt, pudło <sic!>.

Miecze dzieliły się na jednoręczne i dwuręczne. Dwuręcznym, nic bym nie zrobił… ( domyśl się, o jakim myślałem w tekście).

 

„Przechadzam się przed klasą z mieczem w prawej dłoni i glockiem w lewej.

To już czysta fantastyka...”

Miałeś kiedyś miecz w dłoni? Ja miałem. Po za tym, czy było tam napisane że dzierżę go w pozie samotnego wilka, trzymając ostrze na sztorc?

 

Tekst jest dla mnie, żeby podszkolić sobie warsztat. Wiem, że dużo mi jeszcze brak… Tyle, że jedynym sposobem, by to zmienić jest właśnie pisanie i czytanie konstruktywnej krytyki (fasoletti – dzięki za komentarz).

Sokrates powiedział te słowa w odpowiednim kontekście, proponuję przeczytać całą ,,Obronę Sokratesa" i resztę dzieł traktujących o jego naukach. Człowiek mordujący innych przy pomocy miecza nie musi być ,,wariatem", co więcej, istnieje mała szansa, że za ,,wariata" zostanie uznany. Oczywiście, każdy przypadek należy badać indywidualnie, ale najczęściej kończy się na uznaniu za poczytalnego, albo ewentualnie, zgodnie z Art 31 par 2 będzie miała miejsce tymczasowa, towarzysząca w trakcie popełniania przestępstwa niemożność rozpoznania, lub pokierowania swoimi czynami, czego skutkiem jest możliwe nadzwyczajne złagodzenie kary w trakcie sądowego wymiaru kary. Pominę tutaj niekonsekwencję- kreujesz postać jako niewariata, a następnie usilnie wpychasz ją w te ramy. Brak konsekwencji. Nie każdy kto biega po ulicy z mieczem i szlachtuje przechodniów jest chory psychicznie, pomimo potocznej gadki. Podział mieczy, czy w ogóle broni białej na jednoręczną i dwuręczną nie jest rozłączny, to raz, a dwa nie jest zupełny. Nie chcę tutaj strzleać wykładu, ale zwyczajnie wypada poczytać trochę o konstukcji, przeznaczeniu, wyglądzie i technikach ,,miecza krzyżackiego". Gdybym był precyzyjny zapytałbym ,,jaki to miecz krzyżacki autor miał na myśli?", ale to już pytanie zbędne. Wystarczyło wybrać jeden z, nawet nazywając go ogólnie krzyżackim i być konsekwentnym. 
Miałem nie jeden miecz w dłoni, niejednym się posługiwałem, a nawet jeden wykułem, choć specjalistą w tej dziedzinie nie jestem. Natomiast, wiedzy starcza mi na tyle, żeby napisać, że mijasz się z prawdą. Nie da się PRZECHADZAĆ z mieczem krzyżackim w jednym ręku, całkiem beztrosko i trzymając inną broń w drugim. Poza tym, wydaje mi się, że nie do końca rozumiesz ,,pozycję samotnego wilka" i proszę Cię, z jakiego traktatu o fechtunku ją wytrzasnąłeś? To pokaże, w którą błędną stronę poszybowały Twoje myśli. 
Jeśli tekst jest dla Ciebie, zwyczajnie nie zanudzj nim innych. Kolejna niekonsekwencja. Zmierzam do tego, że Twój tekst jest niewiarygodny głównie dlatego, że opisujesz rzeczy, co do których ,,wydaje Ci się, że tak jest", albo ,,gdzieś tam coś wiesz", ale używasz ich w błędnym kontekście, przez co wychodzi pastisz. 
Ciągle pozostaje także fakt, że to opowiadanie ma skopaną fabułę, w zasadzie jest o niczym, jeśli usuniemy z niego przemoc, która do niczego tutaj nie służy. Autor pisał, ale do końca nie miał pomysłu co napisać i pisał co ślina na język przyniosła. Stawiam dzika, że Autor nie sporządził planu. 

Człowiek, któremu ukazuje się demon jest poczytalny? (opowiadanie fantastyczne, co nie znaczy przecież, że demon jest prawdziwy)

„kreujesz postać jako nie wariata, a następnie usilnie wpychasz ją w te ramy” Błagam, co to za stwierdzenie? Kreuje go jako nie wariata? Chyba wszyscy, czytający ten tekst, nie mieli wątpliwości, że on JEST szalony. Po za tym nauczyciel to narrator, co on ma powiedzieć? Może na wstępie powinienem włożyć w jego usta słowa „jestem wariatem”, żeby wszyscy wiedzieli na 100%, z kim mają do czynienia?

„Nie da się PRZECHADZAĆ z mieczem krzyżackim w jednym ręku,” Miecz krzyżacki to waga, bodajże kilku kilogramów. Nie trzeba być Pudzianowskim, żeby utrzymać go w jednej dłoni, ale jestem pewien, że jakoś się tu nie rozumiemy. Nie mógł podpierać się tym mieczem? Czy wtedy by go już NIE TRZYMAŁ?

Pozycję samotnego wilka znam z zasłyszenia. To miała być taka, metafora ( wilk jako człowiek o agresywnej postawie z obnażonym mieczem trzymanym w pozycji do ataku <tak jak wilk ma obnażone kły> – myślałem, że to dość obrazowe; pomyliłem się). Kto tu mówi o podręcznikach fechtunku?

„Jeśli tekst jest dla Ciebie, zwyczajnie nie zanudzj nim innych. Kolejna niekonsekwencja” – zmuszam Cię do czytania tego? Nie. Możesz przejrzeć 2-3 zdania i odejść, tak to jest możliwe na tym forum! Boże… Zapewniam Cię że większość ludzi na tym forum, jak i na innych tego typu wstawia teksty DLA SIEBIE – żeby móc przez to lepiej pisać.

Jeśli oczekujesz od każdego tekstu (takiego jak mój – treningowego ) przesłania, które zmieni Twoje życie, to wybacz. Nie mam nic dla Ciebie.

Kwestia planu w opowiadaniach. Czytałem wiele artykułów-poradników na temat pisania. Stąd też wiem, że takie plany nie mają sensu, bo podczas pisania fabuła się zmienia. Stawiam słonia, że komentator o tym nie wie.

A z Sokratesem, zapoznam się bliżej, obiecuje. Podejmę więc kwestie interpretacji tego cytatu.

Człowiek, któremu ukazuje się demon jest poczytalny? (opowiadanie fantastyczne, co nie znaczy przecież, że demon jest prawdziwy)
Sam odpowiedziałeś sobie na to pytanie wątpliwością i dwuznacznością. Po co zatem pytacz szarpie pytającego za szatę?  
 Chyba wszyscy, czytający ten tekst, nie mieli wątpliwości, że on JEST szalony. Po za tym nauczyciel to narrator, co on ma powiedzieć? Może na wstępie powinienem włożyć w jego usta słowa „jestem wariatem", żeby wszyscy wiedzieli na 100%, z kim mają do czynienia?
Argumentum ad populi jest tu naprawdę zbędne, po co to miotanie się? Moim zdaniem nie ukazałeś go jako wariata. A jeśli tak nawet jest i tak miało być, bo to przeca jasne  (co Ci się nie udało, z przyczyn, które podałem powyżej), to oznacza, że z założenia puenta jest nietrafiona i nie realizuje profilu. Tak, czy siak kicha.  
 Miecz krzyżacki to waga, bodajże kilku kilogramów. Nie trzeba być Pudzianowskim, żeby utrzymać go w jednej dłoni, ale jestem pewien, że jakoś się tu nie rozumiemy. Nie mógł podpierać się tym mieczem? Czy wtedy by go już NIE TRZYMAŁ?
Ja wiem, że się przechadzał. Nie wiem, czy się podpierał, albo dłubał sobie nim w zębie. I wiem, że miecz krzyżacki może być różny, przeróżny, ale miecz krzyżacki to także przenośnia, jeśli chodzi o miecz duży, ciężki. Nie powiedziałeś o co Ci chodzi, zatem jest to niedomówienie, błąd znaczy się, ślepa uliczka, dwuznaczność, z której nie zdawałeś sobie sprawy. Bo miecz krzyżacki to mógł być i quasi-kordzik i scyzoryk nawet, jakby kto sobie go tak nazwał dla przekory, rzecz w tym, że miecze krzyżackie średnio ważyły około 7,5 kg, a były i takie, które 15 kg. To, co opisałeś, jest sztuczne. 
Rozumiem, że masz jakieś tajemnicze kryterium, dzięki któremu to rozróżniasz teksty ćwiczebne, chwalebne, dla rudych, dla chudych i inne. Zmartwię Cię, jesteś w błędzie- tekst, niezależnie od tego, czy ,,treningowy", cokolwiek to znaczy, że ,,dla publiki", cokolwiek to znaczy, jest albo dobry,albo kiepski, albo ok, albo do dupy. Moim zdaniem Twój był kiepski. Jeżeli chodzi o plan i jego użyteczność, nie będę nawet z tym polemizował. Napiszę tylko, żeś jajco czytał a nie poradniki, bo skoro Autor mając plan nie potrafi poradzić sobie z fabułą bo się ona mu zmienia, to znaczy, że mu się zwyczajnie spolot wydarzeń rozjeżdża, albo brak jej sensu, jak w Twoim przypadku. 
Kończąc już odnoszenie się do Twojego tekstu, napiszę, że tyś mi ani brat, ani swat  i pisz sobie jak chcesz, tylko licz się z konsekwencjami owego pisarstwa, ałtorze. 

Tak, owszem, wiesz wszystko tfurco doskonały. I to, że miecz krzyżacki jest nie do uniesienia, i to, że czasownik "łypie" to dla mnie tajemnica mroku. Że mi się nie udało pokazać nauczyciela jako szaleńca? No Twój wybór, panie zadufany w sobie. Że się czepiasz takich pierdół, jak trzymanie miecza, które przecież jest bez znaczenia, bo to tylko Tobie się rzuciło w oczy nie wspomne. BEZ SENS... Po co ja się wdaje w te czcze rozmowy...

 

Tekst jest dobrze napisany, zręczna narracja. Pare zgrzytów wymienili koledzy wyżej, ale chyba kilka z nich także poprawiłeś. 
Tekst jest chory, zniesmaczył mnie, przemoc dla samej przemocy, scena obciągania obrzydliwa, zboczona i na miejscu twoich rodziców//znajomych//żony (czy kto tam tobą się zajmuje) poszukałbym jakiegoś psychiatry, by rzucił na ciebie okiem.

Cholera, podobało mi się.  5

Poproszę swój krąg satanistyczny, żeby wydał mi pozwolenie na wizyte u psychiatry.  Dzięki za komentarz, ofiaruję za Ciebie jakiegoś kota. AVE.

Sama nie wiem, jak to ocenić. Czy cały sens krytyki nie pójdzie się paść, skoro i tak twierdzisz, że napisałeś to ,,dla siebie"? Cóż, mimo wszystko spróbuję, bo jak już przeczytałam, to coś powiedzieć wypada.

Primo, to tego głównego bohatera chętnie bym załatwiła taką o sympatyczną torturą, bo czego jak czego, ale skurwysyństwa to ja nie zniesę. Bo mnie on nie wygląda na wariata. Myśli całkiem składnie, zachowuje się w 100% przytomnie, ani trochę nie wydaje się niepoczytalny.

Secundo: zakończenie, za przeproszeniem, z rzyci wzięte. Jakieś niewiadomoco gada do niego w sprawie niewiadomojakiej. Dzień sądu i mój pan, aha, super, tylko że z grubsza nic poza tym.

Tertio: szeroko pojmowana bykologia. Przecinków dostrzegłam raczej nadmiar niż niedobór, momentami brakuje spacji tam, gdzie spacje być powinny, a na dobry koniec zabiło mnie to: ,,Nie dowierzając własnemu wzroku". Odmień słowo ,,wzrok" przez przypadki, dobrze? Wiesz, komu/czemu się przyglądam, kogo/czego nie ma i tak dalej.

Ze swojej strony postawiłabym co najwyżej 3, a i to dość mocno naciągane. Nie było tragicznie, ale dobrze też nie, zwłaszcza jeśli idzie o ogólny sens opowiadania. Jest facet, terroryzuje klasę, wypuszcza klasę, jakiś falen endżel oznajmia mu, że widziałby go w armii swego pana i... tyle.

Piszę dla siebie ale czemu ma to oznaczać, że nie wezmę pod uwagę opinii innych? Właśnie dlatego to napisałem. Żeby czegoś się nauczyć. Czemu to tak trudno zrozumieć...?
„Bo mnie on nie wygląda na wariata. Myśli całkiem składnie, zachowuje się w 100% przytomnie, ani trochę nie wydaje się niepoczytalny." Pomyśl o Hannibalu Lecterze. Czy on przypadkiem nie zachowuje się normalnie...? Był inteligentny, oczytany, ma nienaganne maniery (przypomnę - wariat to potoczne, pejoratywne, określenie osoby chorej psychicznie). I gdzie on trafia? Do szpitala dla chorych psychicznie - Tadam!
Znów argument - nie ma głębokiego przekazu. Założę z tego powodu worek pokutny i udam się na pielgrzymkę (na kolanach rzecz jasna!) do Jasnej Góry.

Błędy przecinków, spacji... Tak, odkryłaś moją tajemnicę. Jestem amatorem. I ostatnie koślawe zdanie jako gwóźdź do trumny. Swoją drogą inni zarzucili mi niedobór przecinków, a Ty odwrotnie. Ciekawe.

Obiecuję że więcej tekstu na NF nie wstawię przed korektą u renomowanego redaktora. Żeby wzroku czytelników nie drażnić.

Zakończenia, z kosmosu wziąłem. Dokładniej z piekła, gdzie trafię.

I też nie rozumiesz głębokiego przesłania mojego dzieła :P

Tak w kwestii przesłań i inych tego typu rzeczy. Mnie akurat brak głębszego sensu w tym tekście nie przeszkadza, lubię dzieła epatujące bezsensowną przemocą i nieuzasadnioną wulgarnością. Też zdarza mi się pisać tekst dla samej, czystej satysfakcji opisania rzeźi. I to opowiadanie rozpatruję pod tym kątem. Że autor chciał się wyżyć i tyle.
Trochę Cię obroniłem songokano, ale miłośnicy gore muszą trzymać się razem :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Różnica między obecnym tu belfrem a Hannibalem Lecterem jest taka, że ten pierwszy uświadamia sobie nagle, że robi coś ,,złego". Dla Lectera to jest chleb powszedni, dla tego tutaj - jednorazowy (przynajmniej w przytoczonym tekście) wyskok, co do którego sam w pewnej chwili nie jest przekonany. Ok, że przyszedł na lekcję ze spluwą i ostrym mieczem - może to świadczyć, że rzecz zaplanował. Ale wątpliwości ma i tak. Hannibal nie miał, gdy przeżuwał sobie spokojnie w domowym zaciszu ludzkie mięsko.

Szukam w swojej wypowiedzi biadolenia o braku przekazu, ale takowego nie znalazłam. Wzrok już może nie ten. Ja napisałam tylko, że opowiadanie nie ma większego sensu i niewiele z niego wynika. Brak sensu nie równa się brak przesłania. Opowiadanie bez sensu może mieć przesłanie, tak samo jak i opowiadanie sensowne może go nie posiadać. Na takiej samej zasadzie mogę się ciebie czepić, że zarzucasz mi wysyłanie cię na Jasną Górę - a z tym miejscem mam napraaawdę niewiele wspólnego. :P

Aż rzuciłam okiem na tekst jeszcze raz. W sumie fakt, z przecinkami wychodzi różnie, ale bardziej rzuciły mi się w oczy te, których nie powinno być niż te, których brakuje. My bad. Niemniej nikt nie każe ci dawać tekstu wykwalifikowanym korektorom - po prostu zwracam uwagę, że problem istnieje. Wszystko dla twego dobra, mości pisarzu!

Ostatni raz o kwestii szaleństwa nauczyciela historii. Nie wiem, czy Hanibal miał wątpliwości, na początku swojej przygody z jedzeniem ludzi (jakkolwiek wydaje mi się to b. prawdopodobne). A czy, brak wątpliwości jest różnicą między seryjnym mordercą, a szaleńcem to pytanie dla psychiatry (Użyłem przykładu Hanibala, bo mi po prostu pasował).
Zapis „Co ja do jasnej cholery robię? W najlepszym wypadku, po tym wszystkim trafię na resztę swojego marnego życia do zakładu zamkniętego. Tam śliniąc się całe dnie i robiąc głupie miny do postaci z kreskówek będę łykał garści ogłupiających tabletek, tocząc żywot tresowanej małpy" mający 10-o rzędne znaczenie dla tego luźnego opowiadania okazał się polem do popisu dla małostkowych krytyków, wypluwających swoje żale na forum internetowym. Przedstawiony cytat to opinia samego nauczyciela. Jak chyba wiecie, na nasze własne opinie wpływają doświadczenia, przekonania itd. Sam 60rson6 zaznaczył że ISTNIEJE możliwość trafienia nauczyciela do „wariatkowa",( choćby była niewielka ta szansa). Więc czy nauczyciel NIE MOŻE SĄDZIĆ, ŻE TAM TRAFI? Co w tym zapisie jest błędnego? Belfer nie zna prawa i musicie to jakoś przeżyć. Z drugiej strony jakby powiedział „trafię do więzienia, gdzie będzie mnie dymał pod prysznicem stukilowy menel" to ludzie mogliby zarzucić, że wariat idzie do pudła.
Sens to synonim słowa przesłanie... Ale pewnie, może mylę się ja oraz słowniki, a to Ty masz racje... To co przeczytałem, to chyba jedna z największych pierdów jakie na oczy widziałem.
Dla mojego dobra, byłoby gdybyś nie zawracała mi głowy. Widzę, że nie dbasz o moje dobro. A może wiesz w jaki sposób ma pomóc mi wytknięcie tego, że nie robię przecinków, bez jakiegokolwiek przykładu na to...? Tajemnica, rozumiem.

Wiesz co, skoro uważasz, że sens = przesłanie, to ja już nie mam nic więcej do powiedzenia. Jakakolwiek polemika na jakimś poziomie z tobą jest z gruntu pozbawiona sensu, wielki niezrozumiały przez ,,pierdzący" plebs pisarzu. Pójdę za twoją radą i więcej nie będę sobie zawracać głowy twą cudowną twórczością, której mój ograniczony umysł nie jest w stanie zrozumieć. Bo to zwyczajnie szkoda czasu i nerwów.

By the way, zanim się tego przyczepisz: tak, zdążyłam zauważyć, że w słowniku online słowo ,,przesłanie" figuruje jako synonim słowa ,,sens". Ale synonim synonimowi nierówny. Są bliższe i dalsze, i jeszcze kupa innych rodzajów. Niestety nie dysponuję już specjalistyczną literaturą i nie potrafię jednoznacznie rozstrzygnąć sprawy ,,sensu" i ,,przesłania", ale nie zmienię zdania, że to nie jest jedno i to samo.

To już raczej Twój problem, że pomimo błędu zdania nie zmienisz. W kontekście użytym przez Ciebie, słowa te znaczą kompletnie to samo ( skoro uważasz inaczej to czemu tego nie wyłuszczyłaś dokładniej?). Mimo wszystko uważam, że nie ma o co kruszyć kopi - Ty wymieniłaś swoje argumenty, ja się z nimi nie zgodziłem i przecież mamy do tego prawo.

Na pocieszenie możesz się napawać literówką mojego komentarza, jeśli Cię to tak cieszy ;)

Nowa Fantastyka