- Opowiadanie: Arlenne - Kasilian

Kasilian

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kasilian

Kasilian – część 1

Początki

 

– Hej, obudź się… Popatrz na mnie.

Cienie przebiegające przed oczami.

– Nie, Morderco… zostaw mnie. I ty Łobuzie. Zostawcie, puśćcie…

Nie, nie puszczają.

Czemu tak ciemno? Czemu znów jasno… Co się dzieje z człowiekiem, gdy tkwi w tym ohydnym miejscu, w tym pomiędzy. Wzywa, wciąż wzywa… A ja nie chcę.

Wrzask. Ból. Czy to ja? Czy to ludzkie sprawiać taki ból…

Kolejne nakłucie, prosto w rozognione ciało. Ciemna posoka kapie na ziemie, smugi krwi znaczą płyty zimne jak lód. Nie, nie jestem już sobą… Nikt normalny nie zniósłby takiego bólu. Zmysły uciekają, odchodzą, duch próbuje się uwolnić, wrzasnąć, poczuć wolność. Dołączyć do cieni… Zniknąć i zatopić się w ciemności, w pustce.

Zimno, cudowne zimno. A ciało traci czucie… Powoli odchodzisz.

Nie, czemu kazałeś mi zawrócić?

Czemu nie pozwoliłeś mi odejść…

Tyle pytań. Tyle skarg i żali.

Nienawidzę cię.

 

***

 

Vienna. To imię… To było tak dawno, gdy wszystko było proste, gdy moja dusza tkwiła w tym jeszcze kruchym ludzkim ciele. Byłam taka słaba, a zarówno tak silna. Te wszystkie uczucia… Wszystko zamazuje czas. Nie, nie pamiętam już jak to było. Nie pojmuję tego, jak postrzegałam wtedy świat. Wszystko wydawało się takie skomplikowane i mętne. Byłam ślepa. Czy przypadkiem ta ślepota nie dodawała uroku mojemu życiu? Nie wiem, czy mogę dalej nazywać się tą samą osobą. Potwór który we mnie żyje… Nie. To nie moja historia. A jednak…

Miasto Genesisexitus było jednym z większych miast podporządkowanych władzy i religii. Ludzie żyli tu dostatnio, wystawnie i mieli czyste umysły nie skażone niczym „z zewnątrz”. Od lat nie słyszało się o magicznych stworach, dziwnych, nadprzyrodzonych siłach… Głupi ludzie. Gdyby wtedy zdawali sobie sprawę, jak naprawdę było. Ja miałam się o tym dopiero przekonać w dniu moich osiemnastych urodzin…

Nie byłam nigdy piękna, nie byłam nigdy mądra, ale byłam sobą, chociaż wtedy… Pamiętam ten dzień. Świeciło słońce, a ja przysiadłam wśród trawy nad niewielkim strumieniem. Sukienka cicho szeleściła przy każdym ruchu. Woda szemrała, opowiadając o bystrych, rwących potokach, o których marzyła. Podniosłam głowę ku słońcu, przymykając lekko powieki. Słomkowy kapelusz opadł mi na plecy przytrzymywany tylko cienką, granatową wstążką. Promienie jasnego światła grzały moją twarz. Uśmiechnęłam się z zadowolenia. Tak bardzo kochałam słońce…

Las tuż za wschodnią bramą był soczyście zielony i dziki. Wąski, zawiły trakt, biegnący pomiędzy starymi drzewami, nie był tak uczęszczany jak ten zachodni. Kupcy przybywali z większych miast, a tędy stąpali przypadkowi, zmęczeni podróżnicy lub trubadurzy, lekko przygrywający swym rytmicznym krokom. Rzadziej widziało się wojowników, łotrów czy opryszków. To nie były te ziemie. Tu było spokojnie. Przynajmniej wtedy tak mi się zdawało…

Do dziś pamiętam tą starą polanę. Tak często tam przychodziłam i siadałam nad strumieniem. Patrzyłam w moje własne odbicie i zastanawiałam się nad tak błahymi sprawami, które wydawały mi się wtedy najważniejsze na świecie. Choroba wuja, śmierć matki, przyszłe wakacje, chłopiec z sąsiedztwa… Tyle spraw, tyle myśli.

– Hej! Vien!

Szybkim ruchem założyłam kapelusz na głowę i wstałam odwracając się w stronę drogi. Już z daleka rozpoznałam ten uśmiech.

– Bill!

W kilku susach dopadłam wysokiego młodzieńca. Kiedyś szczyciłam się tym, jak szybko biegam. Szkoda, że wtedy nie wiedziałam, iż to dopiero początek moich umiejętności. Bill uśmiechnął się wrednie.

– Co, łapiemy żaby? – powiedział z ironią. Wiedziałam, że tylko się ze mną droczy. Jak zawsze. Zrobiłam naburmuszoną minę. Chłopak roześmiał się radośnie, a ciemne włosy opadły mu na czoło. Patrzył na mnie z góry. – No dobra, dobra. Chodź. Wuj chce cię widzieć.

Zamrugałam gwałtownie.

– Po co..

– A ty jak zwykle nie grzeszysz inteligencja. No chodź! – pociągnął mnie za sobą.

Teraz jak o nim myślę… Był mi jak brat. Wychowywaliśmy się razem. Już prawie go nie pamiętam… Jedynie jego krew, tak czerwona i słodka. Nie, nie chcę o tym myśleć. Wtedy byłam człowiekiem, wtedy jeszcze mogłabym żałować, teraz nie mam uczuć.

Zdawało mi się, że kocham wuja jak ojca, a Bill był jedyną osobą na świecie, której wszystko mogłam powiedzieć. Mieszkaliśmy na jednej z bocznych ulic. Wuj zajmował się fachem niezbyt lubianym i nietolerowanym przez ludzi. Wszystko, co dziwne i tajemnicze, budziło niepokój. Dzięki niemu jednak opanowano epidemie dwa lata temu. Ludzie szanowali go, a Bill zawsze chciał być taki jak on. Gyth był alchemikiem, piekielnie dobrym alchemikiem. Kto wie, może gdyby nadal żył, los potoczyłby się inaczej. Wtedy jednak patrzyłam na świat swoimi wielkimi, pustymi oczami, a wszystkie księgi i dziwne substraty stojące na półkach zachwycały mnie i moją wyobraźnię. Weszliśmy do jednego z większych pomieszczeń, tego z wieloma regałami i starymi, zakurzonymi książkami. Wuj nie pozwalał nikomu obcemu tu sprzątać, a Bill był zbyt leniwy i pochłonięty studiowaniem, by przejmować się czystością. Cienie w kątach i słabe promienie światła, wkradające się przez niewielkie okno, nadawały temu miejscu niepowtarzalny klimat tajemnicy i mroku.

Wuj był już w podeszłym wieku, gdy trafiłam pod jego dach. Mój ojciec nie należał do tych, co przejmują się rodziną, którzy myślą o własnych dzieciach. Czuł się wolny, nie mógł nigdzie zagrzać miejsca. Czasem zdawało mi się, że jakiś jego obraz pozostał mi w pamięci. Miałam zaledwie dwa lata, gdy odszedł. Matka pracowała ciężko. Była krawcową. Do dziś to pamiętam. Wiecznie uśmiechnięta, zadowolona, tylko czasem, gdy nikt nie patrzył, uśmiech schodził jej z twarzy, a ona sama wydawała się tak przygnębiona i smutna. Nigdy tego nie rozumiałam. Do dziś nie rozumiem. Teraz to wszystko wydaje się bez znaczenia. Ona też mnie opuściła. Wraz z nadejściem epidemii. Była jej pierwszą śmiertelną ofiarą.

Łzy cisnęły mi się wtedy do oczu. Ciekawe, tak dawno nie płakałam. Jak to jest? Nie pamiętam. Ale wiem, że było to związane z tym dziwnym uczuciem, tą pustką, ale inną, niż odczuwam teraz. Serce tak łatwo się wzruszało i przywiązywało do ludzi, którzy prędzej czy później i tak mieli mnie opuścić…

– Nie wchodzisz? – spytałam Billa przy drzwiach do gabinetu wuja.

– Mam coś do załatwienia – wyjąkał. – przyjdę potem. Po czym zniknął wśród regałów książek.

Patrzyłam za tobą, jak znikasz w mroku naszego wielkiego domu. Dlaczego wtedy nie zrozumiałam symboliki tej sceny. Stare regały, cienie przemykające gdzieś na skraju świadomości, stłumione światło, które na ciebie nie padało. Nie wiedziałam kim tak naprawdę jesteś. Nie wiedziałam, gdzie idziesz i co chcesz osiągnąć. Nigdy nie mówiłeś o swych planach, wciąż tylko twierdziłeś, że dokonasz czegoś wielkiego. Czegoś tak cudownego, że wszyscy będą cię podziwiać, a wuj w końcu przyzna, iż zasłużyłeś na to wasze dumne nazwisko, tak wiele dla ciebie znaczące.

Wtedy odwróciłam się plecami i popchnęłam ciężkie, dębowe drzwi prowadzące prosto do laboratorium. Gdybym sama na siebie popatrzyła, pewnie zobaczyłabym zbyt młodą, zbyt głupią i zbyt szczęśliwą osobę, by mogła zrozumieć świat i prawa kierujące naszą rzeczywistością.

Alchemicy byli naprawdę zadziwiającymi ludźmi. Zapach unoszący się z powietrzu był gryzący i duszny, ale nie nieprzyjemny. Panujący półmrok skrywał wszystkie puste zlewki, brudne naczynia, rzucone w kąt narzędzia i szczątki składników. Na ziemi leżały kartki pergaminów, stare księgi, które zawiodły najwidoczniej swojego czytelnika. Na każdej ze stron widniały dziwne znaki i rysunki, których nigdy nie rozumiałam. W całym tym bałaganie jednak była jakaś harmonia, nieodkryty ład, a może zwykła naturalna kolej rzeczy… Moje kroki od razu skierowałam w drugi koniec laboratorium. Nie rozglądałam się. Wuj nigdy nie chciał nauczyć mnie alchemii, twierdził, że to mnie zniszczy. Nie rozumiałam tego, ale potem dobrze widziałam, jak bardzo człowiek potrafi się zagubić…

Leżał na niewielkim posłaniu, nieco zniszczonym i poplamionym różnymi chemikaliami. Wuj sypiał tu, gdy całymi dniami pracował nad nowymi odkrywczymi preparatami. Wtedy nikt nie mógł mu przeszkadzać… Nawet Bill.

Tym razem jednak wyczuwałam, że coś jest nie tak. Jednak nie wiedziałam co… Zawsze miałam talent do wyczuwania tego, co w końcu miało się zmienić. A zmienić się miało wiele…

Wuj Gyth był umierający.

Taki dziwny przypadek, taki dziwny zbieg okoliczności… Akurat, gdy człowiek potrzebuje chwili spokoju, wytchnienia i ciszy, wszystko zaczyna się walić. Świat dookoła wariuje, a ty wraz z nim, pchnięty w ciemne korytarze ludzkich idei i prawd nigdy nie spisanych przez żadnego mędrca.

W Genesisexitus od wieków, jak mówiły stare księgi w Głównej Bibliotece, nie cierpiano wszystkiego, co związanego z magią. Wszystko, czego nie dało wytłumaczyć się prawami fizyki i logicznym myśleniem, pochodziło z czeluści piekieł, a osoby parające się zabronioną mocą, były opętane przez złe duchy. Ludzie znali jedną jedyną karę – karę śmierci. Nic, co złe, nie mogło być ludzkie, nawet gdy pomagałoznalazł się ten który prędzej czy później dowiódł winy osoby utalentowanej. Okrutny świat, jak i okrutna prawda. Jak ciemna łuna nad płonącym miastem, tak myśli ludzkie przesłaniała chęć mordu, zazdrości i strachu. Strachu przed czymś, co mogło w ich mniemaniu zawładnąć tym światem, zmysłami, rozumem. Czy ich podejście było słuszne? Tylko do pewnego stopnia. Tak mi się wydaje.

Małe dzieci niesione na rzeź. Szkarłatna krew przelana w słusznej sprawie? Nikły rozum, niby nie grzech… Świątynie bóstw wzniesione ku pochwale chwalebnych czynów. Jednak fanatyzm nie pozwalający przejrzeć na oczy, popatrzyć realnie na świat. Ja wciąż myślę, nie mogę zrozumieć, sens nikły, uciekający, gubiący się w mdłym obrazie świata, mojego świata.

I oni tu dotarli. Sieć morderców w tak pozornie spokojnym mieście jak Genesisexitus była zadziwiająca. Nigdy nawet nie przypuszczaliśmy, że mogą wkraść się i do naszego domu. Musieli wejść, gdy nikogo nie było. Moja naiwność nigdy nie pozwalała mi nawet przewidzieć tak mrocznego scenariusza, czarnej komedii wypadków. Zabijano nie tylko dzieci, przecież o tym wiedziałam. Każdy, kto był im nie na rękę lub burzył chwiejną ideologie ich świata, musiał zginać – takie mieli zasady.

Wszystko wtedy działo się tak wolno.. A przecież był to tylko ułamek z mojego nędznego, wcześniejszego życia.

Do dziś pamiętam te oczy.

Wuj wziął moje ręce i ścisnął w swoich starych, kościstych dłoniach. Może nawet lekko się uśmiechnął… Jego blada cera poprzetykana była niebieskimi żyłkami i, mimo nikłego światła, dobrze widziałam ciemne pręgi zupełnie nie pasujące do reszty. Nie pamiętam, co mówił, jak wielu innych rzeczy, które umknęły wtedy mej uwadze.

Coś odpowiedziałam.

Czy to były łzy?

Nie pamiętam… Jak smakują łzy? Są słone? Czy może tak dobre jak twoja krew…

Ostatnie zdanie które usłyszałam, też gdzieś umknęło.

Może gdybym pamiętała jego sens i znaczenie, w przyszłości udałoby mi się uniknąć tego, co mnie spotkało? Niemniej miałam zbyt mało czasu.

Chyba to była pierwsza fascynacja, jak i pierwsze obrzydzenie. Krew zalała drewnianą podłogę tworząc ciemną kałużę tuż przy moich nogach. Długi nóż utkwił głęboko w mej piersi. Ból przeszył całe ciało, by potem przemienić się w błogi chłód. Oczy wuja rozszerzyły się ze zdziwienia. Moje już zaszły mgłą.

Ostatnim wyraźnym odgłosem, jaki słyszałam, był przeraźliwy skowyt wyrywający się z gardła alchemika. Krew, tak jak i moja, splamiła brudne prześcieradło.

Lekko uchyliłam powieki. Ciemna postać, niczym bohater z najmroczniejszych powieści, stała w cieniu, tuż nad nami, a w jej dłoni nieśmiało błyszczała stal ostrego noża. Ciemna posoka tworzyła delikatne smugi na ostrzu, kapiąc z samego czubka.

Nie pamiętam, co się stało.

Zniknął.

A potem zjawił się Bill.

Krzyczał, czy mówił, czy może milczał – wszystko jest jak we mgle. Moja świadomość uciekała…

Potem już nic.

Pustka.

Doprawdy chciałabym zakończyć tu swoje nędzne życie. Byłoby to coś tak prostego, że aż trudno mi sobie to wyobrazić.

Długo zajęła mi analiza dalszych wypadków. Sama nie wiem, po co ta świadomość była mi potrzebna, czemu szukałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania? Przecież teraz już nie mam duszy, ani serca… Moja jasna, zdrowa, rumiana cera, jest teraz trupio blada i zimna. Czemu to samo nie miało by się stać z moim wnętrzem, moim nowym ja? Zagubiona w świecie, wreszcie mam cel, kierunek. Zbyt okrutny, lecz ambitny. Mój własny cel życia, coś, co podtrzymuje mnie w moim przekonaniu by trwać… trwać w wiecznym ciele potępieńca.

Był to mroczny okres w dziejach Genesisexitus. Miasto zapadło w cieniu i zwątpieniu. Wielki plan tych z góry przyniósł efekty… Tyle, że na większa skalę, niż ktokolwiek przypuszczał.

 

Zimny oddech wdarł się w moje płuca. Zadrżałam.

Otworzyłam powoli powieki. Blask był oślepiający. Podniosłam rękę i zasłoniłam nią oczy. Niewiele to pomogło, ale miałam przeświadczenie, że może nie oślepnę. Nadzieja pusta jak każda inna. Czułam się… dobrze. Nawet zbyt dobrze. Moje brązowe włosy były rozplecione i spadały kaskadą loków na plecy. Cienka lniana sukienka delikatnie wisiała na moim ciele. Jak miękka w dotyku… zbyt miękka. Nie miałam butów. Moje stopy były bose. Czułam trawę pokrytą ranną rosą, moje nozdrza wypełnił zapach ziemi. Zupełnie taki sam, jak na wiosnę, gdy wszystkie śniegi już stopnieją.

Gdzie ja byłam?

Może w raju?

Zrobiłam parę kroków na przód w tym skrawku pustki, gdzie byłam tylko ja i otaczająca mnie jaśniejąca poświata.. Znikąd zawiał zimny wiatr. Włosy delikatnie oplotły mi twarz. Skądś zaświeciło światło. Uniosłam głowę do góry. Jakbym mogła cokolwiek wtedy zrozumieć… Powiedziałabym, że nade mną wisiały chmury, a z nich patrzyły na mnie twarze, które tak dobrze znałam.

Wyciągnęłam ręce ku górze.

Krzyk. Czy to ja krzyczałam? Ogień piekielny palił moje ciało. Krztusiłam się gorzką mazią wlewaną w moje usta wymieszaną z krwią, wciąż świeżą i prawdziwą… moją krwią.

Ktoś położył moją głowę na czymś miękkim. Potem szarpnęło. Gdzie podążałam, gdzie byłam?

Kolejny wrzask, ból rozsadzał mi piersi. Nie, nie chciałam dłużej tego znosić…

 

Wyciągałam błagalnie ręce. Uśmiechnęłam się, a blask już nie raził moich oczu. Wszystko było tak wyraźne i tak przyjemne. Gdyby te chwile mogły trwać wiecznie… Może i by trwały, gdyby nie to, co zdarzyło się dokładnie w tej samej sekundzie, gdy moje myśli uciekały ku górze.

Poczułam, jak coś wciska mnie z powrotem na swoje miejsce. Zabrakło mi powietrza, a wszystko dookoła zaczęło wirować. Gwałtowny wiatr przegnał chmury. Ledwo utrzymałam się na nogach. Zacisnęłam mocno ręce na głowie. Przeraźliwy ból rozrywał mi czaszkę. Słyszałam szepty, głosy…

Wszystko pociemniało, straciło swój blask.

Wtem poczułam czyjąś obecność. Była ona niesamowicie namacalna. Jakby gdzieś koło mnie, a zarówno jakby we mnie. Wiedziałam, że on tam jest – mój cień.

Ze strachem podniosłam oczy.

Uśmiechał się. Jego nieistniejąca osoba lekko się poruszyła. Nie widziałam go… Był jak ciemna plama w blasku zachodzącego słońca.

Coś się kończyło…

A może zaczynało?

Szyderczy śmiech, czy może przyjazny? Wtedy nie wiedziałam. Dopiero potem zdałam sobie sprawę z okrutnej prawdy i mej bezsilności w krainie pustki.

Wraz z jego głosem nikłe echo wdarło się w coraz cięższe powietrze nad bezkresem łąk. Dźwięk był wibrujący, przejmujący do szpiku kości. Bałam się, ale już wtedy zaczynał to być fascynujący strach.

Jeden szept, jedno tchnienie.

… Kasilian…

Koniec

Komentarze

Sprawne, zręczne, pełne emocji. Ale dużo w tym tekście fragmentów w stylu "kawa na ławę". Lepiej operować obrazami. Lepiej pisać tak, żeby czytelnik musiał domyślić się tego i owego. Dlatego początek, uważam, jest tu najlepszy. Dalej jest dobra opowieść, ale nie wiem, czy narracja nie powinna być inaczej dobrana. Pozdrawiam.

Świetne - pełne emocji i intrygujące. Bardzo przyjemnie się czyta.
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg :)

Tak, naprawdę niezłe. :-)

Bardzo dziękuje za komentarze i uwagi.

Jakubie, rzeczywiście - masz tutaj racje. Chodź nie do końca wiem, jaką narracje chciałbyś tu zobaczyć... lub inaczej – jaką ja narracje powinnam zastosować. Pomyśle nad tym.

Niemniej cieszę się z pozytywnej opinii. :)

Warsztatowo niezłe, jest tylko trochę drobnych potknięć. Między innymi:

"- A ty jak zwykle nie grzeszysz inteligencja" ą
"Każdy, kto był im nie na rękę lub burzył chwiejną ideologie ich świata..." ę
"Długo zajęła mi analiza dalszych wypadków" hmm, albo - Długo analizowałam dalsze wypadki - albo - Analza dalszych wypadków zajęła mi dużo czasu

Spora część tekstu to luźny strumień myśli bohaterki, dobrze to odwzorowałaś, ale jednocześnie jest to bardzo chaotyczne. Taka już natura ludzkich myśli, ale moim zdaniem momentami jest zbyt chaotycznie i tekst na poziomie zdań i akapitów przestaje być czytelny.
Z drugiej strony czasem ten strumień myśli przynosi bardzo fajne efekty.

Nie ma wyrazistego zakończenia. To niedokończona opowieść, zdanie urwane w pół. Jeśli to domkniesz, będzie lepsze. :)

Rzeczywiście te zdania, w większym lub mniejszym stopniu, wypadało by poprawić. Nie zauważyłam. Dziękuje :)

W sumie chyba i o to chodziło… Myśli są chaotyczne i rzeczywiście, mogą momentami zdawać się bardzo skomplikowane. Niemniej, chyba nieco zamiaru było w tym, by nie dało się tego wszystkiego pojąć… o ile rozumiesz o co mi chodzi.

Owszem, wiele myśli jeszcze nie dokończyłam, wiele spraw nie wyjaśniłam. Dlatego zamierzam to ładnie zakończyć :)

Nowa Fantastyka