- Opowiadanie: Kero - Krwawy Dym (HAREM 2011)

Krwawy Dym (HAREM 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krwawy Dym (HAREM 2011)

Krwawy Dym

Tupot wojskowych butów niósł się echem przez długie korytarze statku kosmicznego Symfonia 016. Co pewien czas był zagłuszane krzykiem pełnym przerażenia.

– Szybciej! – krzyczał szczupły mężczyzna w czarnym swetrze. Miał gęsty zarost na twarzy, i przesączony krwią bandaż zawiązany na czole i policzku. – Szybciej! – powtórzył bardziej do siebie niż do swoich towarzyszy. Pragnął uciec. Uciec jak najdalej od tego miejsca. Wiedział jednak, że to niemożliwe. Okręt, choć ogromy, był zamkniętą przestrzenią. Wokół niego zaś rozciągała się martwa pustka kosmosu.

Tuż za nim biegła bardzo niska galbrianka. Wyróżniała się zielonym, kolorem skóry przywodzącym na myśl ziemskie glony, poprzetykanym jasnymi plamkami. Miała nieproporcjonalnie dużą głowę, charakterystyczną dla jej rasy. Długie macki z niej wyrastające, swobodnie opadały na ramiona. W jej wielkich, czarnych, pozbawionych źrenic oczach, można było odnaleźć strach. Biegła co chwila upadając na kolana, po których skapywała już ciemno niebieska posoka. Pomimo bólu nie odstępowała mężczyzny nawet na krok.

– Jest tuż za nami! – krzyknęła piskliwym głosem z trudem łapiąc oddech. Gdy odwróciła się zobaczyła wybiegającego zza rogu mężczyznę. Tuż za nim rozprzestrzeniał się czerwony dym, zakrywający cały korytarz.

– Już tu jest! Jasna cholera! – Krzyczał blondyn na przedzie. – Steven! Pośpiesz się!

 

***

– Tu Symfonia 016, czy odbierasz nasz sygnał? – nieprzerwanie nadawał nawigator przez komunikator przestrzenny. – Powtarzam, tu Symfonia 016.

– Co się stało? – spytał galbrianin podchodzący do konsolety. Długie macki były ciasno spięte bandażem i schowane pod czapką kapitańską. Co chwilę cmokał wąskimi ustami przyglądając się terminalowi.

– Mamy na radarze niewielki obiekt. Sądząc po rozmiarach i kształcie, to jednoosobowa kapsuła ratunkowa. Nie odpowiada jednak na nasze wezwania, choć ponawiamy je od wielu godzin, na różnych częstotliwościach i w różnych językach.

– Mamy już wizualizację?

– Oczywiście – odparł nawigator przełączając kilka klawiszy, po czym z głośnym piskiem na monitorze ukazał się zamazany, ciemny obraz.

– Oświetlić ten obiekt. – na rozkaz reflektory dziobowe zostały włączone, a oczom kapitana ukazała się srebrzysta kula. Nie przypominała żadnego znanego mu modelu statku, kapsuły czy choćby satelity.

– Holownik grawitacyjny ma ściągnąć kapsułę do hangaru 4-D. Medycy mają na nich czekać na miejscu. Połączcie mnie z doktorem Martinezem. Powinien to zobaczyć.

 

 

Steven Martinez był wysokim, łysiejącym mężczyzną o głębokich zmarszczkach na czole. Cały czas chodził w medycznym fartuchu przez co większość załogi nazywała go po prostu „doktorkiem” . Zjeżdżając windą przeglądał się w lustrzanej ścianie i próbował wygładzić fartuch, a resztką czarnych włosów zaczesać łysinę. W końcu winda stanęła i drzwi z cichym szumem rozsunęły się na poziomie hangaru. Był już tam sztab lekarzy gotowych do działania. Steven wszedł akurat w momencie, gdy obsługa dźwigu antygrawitacyjnego powoli opuszczała srebrzystą kapsułę na ziemię. Z cichym zgrzytem osiadła na podłodze odbijając światło od swojej gładkiej powierzchni we wszystkich kierunkach.

Kapsuła była pokryta złotymi runami. Wyglądała jakby w całości została odlana ze srebra.

– Rozcinamy ją. – powiedział jeden galbrianin w pomarańczowym uniformie włączając piłę tarczową.

– Czekaj! – krzyknął Steven. Dopiero teraz został zauważony przez wszystkich. – nie wiemy co znajduje się w środku. Czy są w ogóle jakieś odczyty telemetryczne?

– Skanery nie są w stanie przebić się przez warstwę srebra – tłumaczył inny inżynier. – Podejrzewamy jednak że jest to kapsuła rasy Dalii.

– Kogo?

– Daliowie. Starożytna rasa która, według naszych zapisków wyginęła wiele mileniów temu. Tylko kilka reliktów ich kultury przetrwało do dzisiaj. Te złote napisy stanowią część ich alfabetu. Ich wygląd znamy jedynie z nielicznych danych. Nie zachowały się bowiem żadne zwłoki czy choćby ślady pochówków.

– Nie wiemy co może znajdować się w tej kapsule.

– Tym bardziej jest to powód by ją otworzyć. Jakież tajemnice może skrywać? Może nawet zahibernowanego członka ich rasy?

Na znak inżyniera, piła tarczowa została ponownie uruchomiona i z głośnym piskiem wbiła się w kulę sypiąc skry we wszystkich kierunkach. Zgromadzeni z zapartym tchem obserwowali jak operator piły wycina niewielki okrąg. Gdy w końcu część srebrnej osłony odpadła dudniąc o podłogę, gęsty czerwony dym wyleciał z kapsuły szybko ulatniając się ku górze. Wszyscy natychmiast unieśli głowy obserwując unoszącą się substancję.

– Wyłączyć wentylatory! – krzyknął Steven. Jeden z techników podbiegł do konsolety i dezaktywował nawiew, jednak chmura już zdążyła zniknąć. – zatrzymać klimatyzację w całym sektorze! Ten dym może być radioaktywny!

Technik natychmiast przełączył kilka przycisków.

– Namierz ten dym i odizoluj. Trzeba będzie go zbadać.

– Doktorze Martinez, proszę tu podejść. – odezwał się drżącym głosem jeden z galbriańskich medyków.

Steven przepychając się dostrzegł człekokształtną istotę siedzącą w fotelu.

– Boże Jedyny… – zawołał ktoś spośród tłumu. Wewnątrz kapsuły spoczywały wysuszone zwłoki. Kończyny były rozerwane, pozbawione skóry a miejscami nawet mięśni, odsłaniając pożółkłe kości. Organy wewnętrzne zwisały bezwładnie z rozszarpanego brzucha. Ubranie istoty było podarte, obnażając każdy skrawek zdewastowanego ciała.

– Zanieśmy go do laboratorium – zaczął inżynier. – Przebadamy go dokładnie. Być może dowiemy się jak jego ciało zostało doprowadzone do takiego stanu. Może nawet uda nam się podłączyć jego mózg do projektora

 

***

– John! Tutaj! – krzyknęła galbrianka o mały włos nie przewracając się na śliskiej podłodze, wskazując skrzydło medyczne. Blondyn obrócił się szybko spoglądając na sterylny pokój pełen narzędzi chirurgicznych oraz łóżek i regałów w błękitnym kolorze. Nogi paliły go z bólu, gdy odczuł w końcu jak duże odległości przebiegł w tak krótkim czasie. Ciężko oddychał, a po czole spływały mu kropelki potu. Gdy stał jeszcze w drzwiach razem z niższą o ponad głowę galbrianką, usłyszał głośny krzyk za nimi. Instynktownie wbiegł do środka, nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu schronienia.

– Celia, izolatka – wskazał oszklone pomieszczenie kwarantanny. Oboje wbiegli do środka zasuwając drzwi i zaciskając blokady.

– O Boże, Steven! – krzyknął, przypominając sobie o nim gdy ostatnia uszczelka została zaciśnięta. – Steven! Biegnij! – zaczął z powrotem otwierać wszystkie blokady by wpuścić przyjaciela. Z pewnością był tuż za nimi. Wierzył, że Steven nadal żyje i biegnie w ich kierunku. Chciał wierzyć. Nagle Celia zaczęła łkać zasłaniając twarz. John uniósł głowę, by po chwili przywrzeć do ściany uderzając pięściami w szkło. Krzyczał wołając przyjaciela ile sił zostało mu w wyczerpanych ciągłym biegiem płucach. Cela kwarantanny, choć była dźwiękoszczelna, nie zasłaniała widoku z drugiej strony, czego pragnąłby teraz ponad wszystko.

 

***

 

– Uważaj co robisz, rybko! – krzyczał wysoki mężczyzna o ogolonej głowie, wystających kościach policzkowych i wyraźnie zarysowanej szczęce. Miał na sobie jedynie zszarzały podkoszulek odsłaniający bicepsy wielkości bochenków chleba i porwane, niebieskie wycieraki. Jednym ruchem ręki odepchnął galbriankę od ciśnieniomierza tak mocno, że upadła na podłogę. – Trzeba wszystko dobrze zakręcić. Chcesz wysadzić cały statek?! – krzyczał uszczelniając zawór napinając przy tym wszystkie mięśnie.

– Powinieneś używać klucza. – wstając pokazała metrowej długości stalowy klucz o okrągłym zakończeniu.

– Niektóre rzeczy trzeba zrobić ręcznie. – odparł dokręcając zawór bardziej niż było to potrzebne.

– Nie przykręcasz za mocno? Nie odkręcę tego później.

– Nie wydaje mi się, rybko – uśmiechnął się szczerząc żółte zęby. – W ogóle to dlaczego taka mała, zielona kobietka pracuje w miejscu gdzie są sami duzi i silni faceci, co rybko? – dodał patrząc na zarysowujące się na uniformie mechanika piersi. Luźne ubranie jedynie podkreślało jej kobiecość, nie mówiąc już o smarze na jej zielonej, pokrytej jasnymi plamkami skórze. Dziewczyna złapała klucz w obie ręce patrząc wrogo na mężczyznę. Jej policzki pokrył rumieniec, a macki wokół głowy zaczęły nerwowo wić się we wszystkich kierunkach.

– Ty zastępujesz mięśnie których nie mam ja, a ja zastępuję mózg, którego nie masz ty. – odpowiedziała marszcząc czoło.

– Co powiedziałaś, mała dziwko?! – Mężczyzna zaczął iść w jej kierunku. Ta cofnęła się zasłaniając kluczem.

– Derek! – krzyczał ktoś z korytarza. Do dwójki stojącej przy ciśnieniomierzu podszedł mężczyzna z gęstym blond zarostem na twarzy. – Co ty robisz?! – spytał kładąc mu rękę na ramieniu.

– Nie twój zasrany interes! – odparł uderzając mężczyznę za sobą w brzuch, aż ten zgiął się w pół. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Derek z łatwością wyszarpał klucz za którym się kuliła rzucając go na drugi koniec korytarza. Chwytając za szyję przycisnął ją do podłogi, tak mocno, że zaczęła się dusić.

– Przekonamy się jak bardzo podobna jesteś do ludzi. – dyszał na nią cuchnącym oddechem, a pot z jego ciała skapywał na jej twarz. Jednym szarpnięciem rozerwał zapinany pod szyję zamek od kombinezonu, odsłaniając usztywniony czarny stanik ugniatany teraz przez wielkie dłonie mężczyzny, które ze wszystkich sił próbowały go zerwać. Ciemne plamy na jej skórze zaczęły się powiększać, zakrywając te jaśniejsze, aż cała zrobiła się zgniło zielona. Przez chwilę Derek zahamował się pierwszy raz widząc takie zjawisko. Niestety charakterystyczna dla jej gatunku reakcja obronna nie wystarczyła by powstrzymać napalonego osiłka.

– Ty dziwolągu! – zadrwił z niej nadal przyglądając się napiętym mięśniom brzucha i wcięciu w tali. Chwycił za rozerwaną klamrę uniformu chcąc opuścić materiał także na pasie. Galbrianka wierzgała we wszystkich kierunkach, ale była zbyt słaba żeby mu się przeciwstawić. Zobaczyła tamtego blondyna rzucającego się Derekowi na szyję.

– Zostaw ją sukinsynu! – krzyczał dusząc przeciwnika. Ten jednak jednym ruchem zerwał go z siebie i zaczął okładać pięściami. W całym korytarzu roznosiło się echo kolejnych ciosów spadających na twarz mężczyzny w czarnym swetrze. Dziewczyna nie była w stanie się podnieść, patrzyła jedynie przez łzy jak jej obrońca jest masakrowany przez znacznie silniejszego przeciwnika.

Gdy ostatnia myśl, że ktoś im pomoże zaczęła gasnąć w jej głowie, przybiegło jeszcze czterech mężczyzn. Każdy z nich był mniej więcej postury Dereka. Jeden na przedzie był od niego jeszcze wyższy i szerszy.

– Puść go! – krzyknął widząc poobijanego technika i podarty uniform Galbrianki. – Rozróby ci się zachciało? Może ze mną się spróbujesz? – dodał rozkładając szeroko ręce w zachęcającym geście – no chodź!

– Nic tu nie zaszło. – burknął podnosząc się z ledwie przytomnego mężczyzny. – Zupełnie nic.– wyszedł przepychając się pomiędzy nowo przybyłymi mechanikami. Jeden z nich natychmiast podszedł do leżącego na ziemi pomagając mu wstać.

– nic ci nie jest?

– Tak bym tego nie ujął – odparł siląc się na uśmiech. Czerwone od uderzeń policzki zaczęły mu puchnąć, a z kącika ust sączyła się krew

– Bydlak… – dodał jeden z techników patrząc na odchodzącego Dereka.

– Dziękuję ci za pomoc. – odezwała się dziewczyna starając się zasłonić rozerwaną część uniformu.

– Nie ma za co. Zobaczyłem jak cię pchnął i wiedziałem, że nie skończy się to najlepiej. Nie mogłem mu przecież tak po prostu na to pozwolić.

– Zaprowadzę cię do lekarza. – powiedziała wystawiając rękę w jego kierunku. – Mam na imię Celia.

– John. – odparł wspierając się na niej, gdy stał już na nogach. – Miło mi cię poznać, Celio.

 

***

– Podłącz wizualizator do układu limbicznego. – polecił Steven ubrudzony krwią obcego.

– Nie mogę go zlokalizować. Ciało jest zbyt zmasakrowane. – odparł zakłopotany stażysta.

– W takim razie podłączymy się przez korę mózgową. – położył metalową siatkę bezpośrednio na mózgu martwego ciała przypinając ją szpileczkami do czaszki. Gęsta, czarna krew wypłynęła na zewnątrz, gdy siatka przycisnęła mózg do dna czaszki. Steven stanął za konsoletą przełączając kolejne częstotliwości, próbując nawiązać połączenie.

– Podnoszę napięcie siateczki elektronowej do 60 volt. – zameldował wciskając kolejny przełącznik. Iskry przeszły przez szpilki wstrząsając całym truchłem. Kilku medyków podskoczyło przerażonych.

– Spokojnie, panowie doktorzy. Prąd przepłynął także przez rdzeń kręgowy. Nie martwcie się, on nie ożyje. – uspokajał wyciągając z kieszeni pomięty papieros zapalając go niemal od razu. – Zobaczmy czy uda nam się nawiązać połączenie. – dodał wydychając chmurę dymu w kierunku wentylatora.

Cały czas obserwując główny monitor przekręcał przeróżne pokrętła próbując złapać odpowiednią częstotliwość. Wyglądało to jakby Steven stroił radio. W końcu na ekranie pojawił się dość niewyraźny obraz, na co wszyscy krzyknęli entuzjastycznie. Po chwili jednak obraz zrobił się stabilny, a w sali zapanowała cisza.

– Co to jest?! – spytał jeden z medyków nie odrywając wzroku od monitora.

Zgromadzeni w laboratorium zobaczyli płonące miasto a w nim rozpadające się wieżowce. Niebo było pokryte czerwonymi chmurami zasłaniającymi słońce. Wiele martwych ciał leżało na ulicach w stanie podobnym do tego z kapsuły ratunkowej. Zobaczyli statki kosmiczne, wylatujące z tego czerwonego globu. Ciemno czerwony dym płynął ulicami miasta. Wysokie istoty o błękitnej skórze uciekały we wszystkich kierunkach.

– Właśnie obserwujemy zagładę Daliów. Koniec ich cywilizacji oczami naszego gościa – odpowiedział Steven zaciągając się głęboko szarym dymem.– Prawdopodobnie później udało mu się jakoś uciec do kapsuły ratunkowej.

– Ale przed czym uciekali? Nie widać żadnego wrogiego wojska.

Steven zatrzymał na chwilę odtwarzanie obrazu pokazując moment biegnących obcych.

– Tutaj – Wskazał ręką czerwony dym. – Uciekali przed tym.

 

***

Steven wpadł do ambulatorium niczym szmaciana lalka rzucona w kąt pokoju, przewracając przy tym kilka stołów z narzędziami chirurgicznymi brzęczącymi o posadzkę. Gęsty czerwony dym szybko otoczył jago ciało, a ”Doktorek” zaczął wić się w konwulsjach. Choć komora kwarantanny była dźwiękoszczelna, John wiedział, że jego przyjaciel wyje z bólu. Celia przerażona wtuliła głowę w jego pierś starając schować się przed wszystkim co widzi. Ten objął ją ramieniem cały czas patrząc na leżącego szefa sztabu medycznego. Przez fartuch zaczęła przesiąkać gęsta, czerwona krew. Z odsłoniętych części rąk zaczęła spływać skóra i mięśnie zostawiając jedynie gołe kości. Nagle obrócił się na brzuch, jakby rażony prądem i zaczął wymiotować krwią. John zasłonił usta, gdy spostrzegł upadające na kafelki białe zęby i spuchnięty, wijący się jeszcze czerwony język. Dopiero gdy zobaczył toczące się niczym małe piłeczki, dwie gałki oczne odwrócił się chwytając za żołądek.

 

***

– Wyjątkowo pechowo upadłeś, Kolego – skomentował lekarz rozciętą brew Johna i opuchniętą twarz. – spadałeś z jakiś wysokich schodów?

– Tak – odpowiedział, przypominając sobie wielkie pięści Dereka. – Bardzo wysokich. –dodał, uśmiechając się, na co lekarz westchnął zdejmując lateksowe rękawice.

– Do wesela się zagoi. – rzucił spoglądając na Celię w nowym uniformie, trzymającą Johna za rękę.

– Z pewnością. – powiedział zakładając sweter.– Do widzenia doktorze.

– Jeszcze raz cię przepraszam. – wyszeptała Celia gdy tylko wyszli z kliniki. – Bardzo boli?

– Nie ma o czym mówić. – odparł, gdy spostrzegł idącego korytarzem, palącego papierosa bruneta w fartuchu lekarskim,.

– Hej, doktorku! – krzyczał widząc Stevena. – co słychać?

– Cześć, John – przywitał się częstując go papierosem. – Co ci się stało? – dodał wskazując na opatrunek na twarzy.

– Nic takiego.– machnął ręką. – powiedz mi lepiej co u ciebie? Słyszałem, że znaleźliście coś w kosmosie.

– Kapsułę ratunkową Daliów. – posmutniał natychmiast – rasy wymarłej od kilku tysięcy lat. Dowiedzieliśmy się w jaki sposób wymarli, przynajmniej tak mi się wydaje.

– Daliowie? Nigdy o nich nie słyszałem.

– Prawie nikt nie słyszał. Ich cywilizacja została całkowicie unicestwiona. To pierwszy przypadek kiedy znaleźliśmy szczątki jednego z nich.

– Co w tym złego? Wydajesz się być zmartwiony? – spytał, na co Steven westchnął ciężko.

– Obawiam się, że otworzyliśmy puszkę Pandory.

 

***

Derek ze zdumieniem obserwował zegary ciśnieniowe czterdziestu zbiorników tlenowych. Nie wiedzieć czemu wszystkie wskazywały minimalną wartość.

– Grzebałeś przy zegarach, ośmiorniczko? – krzyczał do galbrianina o imieniu Maldus. Był to wysoki mężczyzna o bardzo ciemnych plamach na skórze i długich mackach swobodnie zwisających z jego owalnej głowy. Miał na sobie strój podobny do tego jaki nosił Derek.

– Doglądanie ciśnieniówki to twój obowiązek. Jeżeli coś spieprzyłeś, zmianowy dobierze ci się do dupy, a jeżeli jeszcze raz nazwiesz mnie ośmiorniczką, gwarantuje, że sam to zrobię – odparł spokojnym tonem.

-Gówno mnie to obchodzi. Módl się, żeby zegary zadziałały, albo powyrywam ci te cholerne macki.

– Palant… – burknął Maldus idąc na przerwę. Nie miał zamiaru wysłuchiwać zaczepek Dereka, tym bardziej, że ktoś mu podobno przerwał bójce. Szukał teraz kogoś na kim mógłby się wyładować, a Galbrianin nie chciał być tym kimś.

– Zabiję tego gówniarza. – klął głośno Derek, drapiąc się po wystającej szczęce, nie mogąc zrozumieć, czemu zegary wskazują praktycznie zerową zawartość tlenu. – A teraz, co jeszcze?! – krzyczał widząc czerwoną parę przelatującą z cichym sykiem przez kratowaną podłogę. Ukucnął żeby lepiej się jej przyjrzeć. Czuć od niej było charakterystyczny zapach żelaza. Na języku pozostawiał posmak krwi.

Dym drapał go w gardło. Zaczął krztusić się i kaszleć. Pocierał oczy, piekące coraz mocniej.

– Cholera jasna! – zaklął plując krwią.– ten dym jest toksyczny!

Po tych słowach ból nasilił się do tego stopnia, że zaczął głośno jęczeć. Skóra na rękach pokryła się bąblami od oparzeń. Nogi ugięły się pod jego ciężarem, tracąc siły. Zaczął krzyczeć dopiero w momencie gdy skóra spływała kroplami, niczym wosk od świecy, a mięśnie odrywały się od kości

Trzech mechaników, w tym Maldus, usłyszawszy krzyk, przybiegli czym prędzej. Gdy dotarli na miejsce, Derek był rozpuszczony do tego stopnia, że jego mięśnie i skóra przepływały przez kratowaną podłogę. Gałki oczne utknęły pomiędzy metalowymi szparkami, zaś stracone zęby głośno brzdękały odbijając się od metalowych urządzeń i maszyn.

Mężczyźni stali przerażeni, nie wiedząc co stało się ich koledze. Derek skonał na ich oczach.

– Jasna cholera… – wyjęczał w końcu Maldus, patrząc jak resztki człowieka rozpuszczały się coraz bardziej. – co tu się stało? – pytał bardziej samego siebie niż pozostałych mechaników. Żadna maszyna na statku nie potrafiła doprowadzić człowieka do takiego stanu. Chciał powiedzieć kolegom, by zadzwonili po służby medyczne, gdy nagle zaczął głośno kaszleć.

 

***

John drżał na całym ciele, siedząc skulony przy szklanej ścianie.

– Nie uda nam się… – szeptał niewyraźnie, gdy po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. – nie wyjdziemy stąd żywi.

Jego głos był tak cichy, że Celia uznała to za łkanie. Przytykając czoło do zimnego szkła patrzyła jak czerwony dym opuszcza ciało Stevena. Z każdym zabitym coraz większy. Z każdą kroplą krwi coraz gęstszy i szybszy. Dym zaczął płynąć leniwie w ich kierunku. Czyżby to coś nas widziało, pomyślała odsuwając się szybko. Karmazynowa mgła zatrzymała się przed izolatką. Od jej ofiary dzieliła ją dziesięciocentymetrowa szczelna warstwa szkła. Zdawała się krążyć wokół sylwetki Celii szukając dostępu do kolejnego posiłku, obserwując ją dokładnie. Przerażona Galbrianka stała nieruchomo. Serce biło jej jak oszalałe. W końcu mgła rozwiała się, znikając w przewodach wentylacyjnych. Celia opadła na podłogę nie mogąc już dłużej znieść tego koszmaru. Czy to coś wróci? Zrezygnowało z nas? A może szuka innej drogi by się do nas dostać? Przecież w tej Sali musi być jakiś wywietrznik. Może za chwilę wleci tu, choćby przez ścianę i skończą jak biedny Steven oraz reszta załogi Symfonii 016.

– Zginiemy tutaj prawda? – spytała drżącym głosem siadając obok Johna pogrążonego w smutku. – Nie ma dla nas ratunku?

John spojrzał na nią. W jego wzroku nie było ani nadziei ani woli przetrwania. Było to czyste pogodzenie się z losem.

– Boję się, Celio. – wymamrotał John wpatrzony w podłogę. – Naprawdę się boję. Zawsze byłem tchórzem, więc tym razem też nie będzie inaczej. Proszę, nie pytaj mnie o coś o czym boję się nawet myśleć.

– Ja też się boję John. – wyszeptała coraz bardziej załamując głos, a ciemne plamki na jej skórze powiększyły się tak bardzo, że zakryły prawie całą twarz. – A ty obroniłeś mnie wtedy w maszynowni. Nie jesteś tchórzem. Nawet jeśli tak myślisz, to nim nie jesteś. Nie możesz. Nie teraz.– łkała chwytając go za pas mocząc mu łzami pobrudzony sweter.

John z początku nie wiedział jak zareagować, lecz w końcu podnosząc ją za ramiona przytulił do siebie, przyciskając jej głowę do swojego barku. Celia wplotła drobne palce w jego kręcone włosy, głaszcząc go od czoła aż do karku. Poczuła jak oddech mężczyzny przyśpiesza coraz bardziej. Ona też zaczęła szybciej oddychać gdy jego duże dłonie delikatnie muskały jej łopatki i plecy oraz zataczając kręgi na pośladkach. W końcu Celia oderwała głowę z jego barku patrząc mu głęboko w oczy. Strach ustąpił podnieceniu, rosnącemu z każdą chwilą. Powoli obie twarze zbliżały się do siebie, by w końcu ich usta mogły się spotkać.

 

***

– Przesadzasz. Gdyby kapsuła była na przykład napromieniowana, od razu byście to wykryli.

– Wiem John, ale nie mogę pozbyć się odczucia, że popełniliśmy błąd otwierając tą kapsułę. Pozostaje jeszcze niepokojący fakt obrazów zagłady Daliijczyków. Były tak wyryte w pamięci, że nawet po kilku tysiącach lat wydobyliśmy te informacje z prawie całkowicie rozłożonego mózgu. Do tego ten dym w wentylacji.

– Steven. Przecież… – wypowiedź Johna została przerwana przez silny wstrząs i jednoczesne włączenie się syreny alarmowej. Czerwone światło rozbłysło w każdym korytarzu. Celia o mało nie straciła równowagi.

– Co to było?! – Krzyknęła przestraszona.

– Chyba silnik. Coś musiało wydarzyć się w maszynowni. – odparł John drapiąc się po brodzie i rozglądając cały czas. Załoga była wyraźnie poruszona. Technicy i nawigatorzy biegali w tę i z powrotem próbując zapanować nad całą sytuacją.

– Za mną! – krzyknął Steven biegnąc w sobie jedynie znanym celu. Pozostała dwójka bez namysłu ruszyła za nim. Po chwili przedzierając się przez załogę postawioną w stan najwyższej gotowości, dotarli do pokoju ochrony. Steven natychmiast użył swojej karty dostępowej, dzięki której drzwi natychmiast się rozsunęły z cichym szumem. Jako główny medyk i xenolog miał dostęp do praktycznie wszystkich sekcji statku.

– Doktor Martinez. – przywitał się niski, gruby mężczyzna w niebieskiej koszuli. Po jego łysej głowie spływały kropelki potu. – Czy coś się stało?

– Oprócz wyjącego, czerwonego alarmu i turbulencji, to nic – odparł z ironią na co ochroniarz zaczął przewracać oczami. – potrzebny mi jest obraz z kamer z maszynowni.

Mężczyzna szybko zaprowadził całą trójkę do pomieszczenia obsługi. Stało tam jeszcze dwóch ochroniarzy, którzy od razu przywitali się ze Stevenem. John wiedział, że „doktorek” jest ważny na statku, ale nie spodziewał się, że aż tak.

Na ściennym monitorze pojawił się obraz z dwudziestu kamer jednocześnie, dzieląc ekran na równe części.

– Boże Święty… – wyjęczał ochroniarz, widząc na każdym przekazie zmasakrowane ciała mechaników. Krew i organy wewnętrzne były rozlane po podłogach i ścianach. Cały obraz zdawał się być czerwony. John i Celia stali nieruchomo, przestraszeni tak jak ochroniarze.

– Tutaj! – krzyknął Steven wskazując lewy dolny róg, jako jedyny zachowując zimną krew. – powiększ ten kwadrant na cały monitor.

Ochroniarz drżącymi dłońmi wstukał odpowiednie polecenie na klawiaturze.

Obraz kamery pokazywał Galbrianina zwijającego się z bólu na podłodze pomieszczenia z natryskami. Jego ciało zaczęło się rozpadać i z każdą chwilą wierzgał coraz słabiej. W końcu znieruchomiał, gdy jego ciało kompletnie rozpłynęło się na kafelkowej podłodze. Krew natychmiast zaczęła parować tworząc krwawą mgłę. Nagle w kadrze pojawiła się kolejna znacznie większa i gęstsza chmura z którą nowo powstała natychmiast się połączyła. Czerwony dym był widoczny na obrazie z każdej kamery i nad każdym ciałem tworząc niewielkie krwawe chmury.

Steven przejrzał szybko także inne sektory statku. Oprócz maszynowni, cała sekcja dziobowa w tym mostek były już martwe.

– Teraz wiemy jak Daliowie wyginęli, nie zostawiając po swojej rasie żadnego śladu. Teraz my wpuściliśmy to coś na pokład naszego statku.

– Co to znaczy? – wyjąkał John.

– Ta dziwna mgła jest chyba inteligentną istotą. Przemieszcza się po całym statku zabijając każdego, kto stanie na jej drodze. Z każdym zabitym staje się większa i pewnie też silniejsza. Musimy czym prędzej opuścić Symfonię. – dodał wybiegając z pokoju ochrony. Zarówno John, Celia jak i trójka ochroniarzy pobiegła za nim. Syrena alarmowa nadal wyła monotonnym sygnałem, choć czerwone reflektory przestały już świecić.

– Nie pojedziemy windą? – spytał John

– W trakcie trwania czerwonego alarmu zostają odłączone, by oszczędzać energię. Nie działa także kolej pokładowa ani kantyny.

– Zapominasz chyba jak duży jest ten statek? Do hangaru ewakuacyjnego mamy trzy kilometry!

– Nie mamy innego wyjścia! – krzyczał Steven. Zdawał się być wyprowadzony z równowagi. Po kilku chwilach ich grupa zaczęła powiększać się o kolejne osoby, które zorientowały się w nowo zaistniałej sytuacji lub zwyczajnie słysząc Stevena. Po pięciu minutach kluczenia po korytarzach liczyła już ponad sto osób. Zmierzali w stronę kapsuł szybkim krokiem, gdy z ostatnich rzędów długiej kolumny dało się słyszeć głośne krzyki.

 

***

Celia siedząc na skrzyżowanych nogach Johna oplotła go swymi własnymi coraz bardziej ocierając się podbrzuszem o jego własne. Głośno oddychając całowała go po szyi i policzkach. Jej język przypominał kształtem wężowy. Był bardzo długi i podzielony na samym czubku na dwie części. Całując Johna zaczęła łaskotać jego podniebienie w miłosnym splocie. Czując jak Galbrianka głośno oddycha pochylił ją nieco do tyłu. Ta natychmiast wygięła się opierając dłonie o podłogę cały czas trzymając nogi splecione na jego pasie. Głaszcząc jej ciało rozpiął zamek uniformu. Celia oddychała ciężko z otwartymi ustami. John powoli zdjął materiał opuszczając go na łokcie, jednocześnie odsłaniając smukły napięty brzuch i ciasny czarny stanik.

Plamy na skórze ciągle zmieniały kolor. Większość pociemniała, jednak piersi, łono, i brzuch pokryły się intensywnymi, jasnymi, prawie białymi plamami, zupełnie jakby jej ciało chciało naprowadzić go, gdzie pragnie być pieszczone. John delikatnie muskając palcami jej skórę obserwował jak zostawia na niej białe punkty znaczące drogę aż do stanika. Macki na jej głowie zaczęły nerwowo drgać, gdy chwycił ją za niewielką pierś. Ludzie byli wyraźnie więksi od Galbrian, dlatego też Celia, choć była dojrzałą przedstawicielką swojego gatunku, dla Johna przypominała ludzką piętnastolatkę o jeszcze nierozwiniętych piersiach i węższych biodrach niż dorosła kobieta. Sięgając za plecy, jednym ruchem rozpiął jej stanik odsłaniając prawie białe, krągłe piersi i ciemnozielone sterczące sutki. Opuszczony na łokcie uniform unieruchomił ręce Celii. Była całkowicie zależna od mężczyzny i choć sama nie wiedziała czemu, podobało jej się coraz bardziej. John powoli całował jej drobne ciało i pieścił swymi dłońmi. Galbrianka zaczęła cicho pojękiwać.

 

***

Krzyki stały się coraz głośniejsze a przyśpieszony krok przerodził w paniczny bieg. Członkowie załogi przewracali się i potykali depcząc tych, którzy nie zdołali zachować równowagi. Karmazynowa mgła zbierała krwawe żniwo pośród reszty ocalałych. Kolejne istoty krzyczały w nieopisanym bólu, aż konały rozerwane na zimnej podłodze Symfonii 016.

– Dlaczego to nas goni?! – krzyczał John cały czas trzymając Celię za rękę.

– Widzi w nas pożywienie. Jest jak maszyna realizująca swój program. Dąży do jego wykonania aż… jasna cholera! – Steven przerwał, gdy spojrzał za siebie. Dostrzegł kałużę parującej krwi, oraz czerwony dym gnający w ich stronę, pochłaniający kolejne osoby. John ścisnął rękę Celii znacznie mocniej i wyrwał się do przodu. Galbrianka o mało nie przewróciła się na ziemię szarpnięta przez silniejszego mężczyznę. Steven biegnący teraz za nimi wiedział, że krwawa mgła jest od nich szybsza. Pozostawało więc pytanie, ile czasu im pozostało.

 

***

John szybko zdjął dolną część kombinezonu i bieliznę Galbrianki. Leżąc na podłodze zaczęła zasłaniać swoje łono, jednak ten pewnym ruchem złapał ją za nadgarstki i przesunął ręce ku górze. Teraz nic nie zasłaniało jej cnoty. Jej rasa była całkowicie pozbawiona owłosienia, przez co także w tej części ciała przypominała ludzką piętnastolatkę, wchodzącą dopiero w okres dojrzewania. John zaczął lizać i całować jej wewnętrzną stronę ud, która natychmiast zabarwiła się na biało. Celia zaczęła szybko oddychać wyginając się w łuk. Wysoki jęk zachwytu wydobywał się z jej gardła. Nagle zacisnęła nogi na głowie mężczyzny chwytając go rękoma za włosy, jednocześnie przysuwając coraz mocniej do swojego łona. John nie miał wątpliwości, że dziewczyna właśnie doszła. Oprócz nagłych skurczów, towarzyszyło temu obfite wydzielanie się słodkiego płynu z jej łona, które szybko spijał zapewniając partnerce jeszcze większą przyjemność.

– Nie miałam pojęcia, że jesteś taki świetny. – wydyszała rozkładając szeroko ręce i nogi, gdy już fala rozkoszy minęła.

– Nigdy nie byłaś z człowiekiem? – spytał cicho nie odrywając języka od jej słodkiego skarbu, obserwując jednocześnie jak grymas ekstazy ponownie wstępuje na jej twarz.

– Nieee– odparła przeciągle, a John zastanawiał się czy to zdecydowane zaprzeczenie, czy też prośba o kolejne pieszczoty.

– Czy… my w ogóle możemy ze sobą to robić? – dodał niepewnie, odrywając od niej swój język. Celia natychmiast przestała drżeć a kolor skóry wokół jej bioder delikatnie pociemniał. – jakby nie patrzeć jesteśmy różnymi gatunkami. Mogę ci zaszkodzić w jakiś sposób, nie mam pojęcia. – usiadł zakłopotany zerkając jej w oczy. Celia delikatnie się podniosła. Choć była już całkowicie rozebrana, nie czuła wstydu, nawet pomimo pełnego ubioru jaki miał na sobie John. Przykucnęła tuż przed nim chwytając za barki, jednocześnie eksponując swoje nagie, smukłe ciało, które z braku bodźców znów zaczęło przybierać ciemnozieloną barwę.

– W każdej chwili może nas zabić ta dziwna mgła krążąca po całym statku. Mamy się w tym przypadku przejmować czymś tak błahym jak konsekwencje? – wyszeptała delikatnie popychając go na plecy. John zaskoczony podparł się na łokciach, lecz Celia natychmiast przycisnęła go do podłogi.

– Liczy się to co jest teraz. – dodała składając na jego usta długi pocałunek. Macki na jej głowie zaczęły dotykać jego twarzy łaskocząc go po policzkach i szyi. Zdawały się poruszać samowolnie, każda w innym kierunku. Celia zaczęła schodzić coraz niżej całując obojczyki partnera, jednocześnie zdejmując mu sweter. John zaczął pieścić jej piersi, które na powrót zrobiły się prawie białe. Galbrianka schodziła coraz niżej i niżej, w końcu rozpinając skórzany pasek od spodni. Już przez bieliznę czuła erekcję mężczyzny, który zaczął szybko oddychać napinając mięśnie brzucha. W końcu zdejmując białe slipy, dziewczyna ujrzała sterczącego członka i natychmiast zaczęła pieścić go rękoma. Nadal trzymając głowę tuż przy nim, jakby przeprowadzała naukowe badania.

– Jest znacznie dłuższy i twardszy od tych Galbriańskich. – zamruczała podnosząc go do góry i biorąc w usta. John jęknął głośno.

– Coś nie tak? Zabolało? – spytała od razu zmartwiona, nie przestając masować członka ręką.

– Wręcz przeciwnie. To było bardzo przyjemne. – wystękał, podnosząc głowę. – nie spodziewałem się.

Celia uśmiechnęła się kokieteryjnie wypuszczając z ust swój wężowy język po czym szybkim ruchem obniżyła głowę, liżąc i ssąc jego przyrodzenie. John ponownie głośno zajęczał, co tym razem tylko zachęciło dziewczynę do jeszcze większych starań. Macki na jej głowie zaczęły otaczać jądra i pieścić część członka która nie mieściła się w ustach. Mężczyzna stękał coraz bardziej głaszcząc ją po ramionach i głowie. Nigdy wcześniej, z żadną ludzką kobietą nie czuł się tak intensywnie, jak teraz. Zastanawiał się czy to Celia była tak świetna w tych sprawach, czy też może tak działała różnica gatunkowa. Wężowy język obracał się i wił wewnątrz jej ust drażniąc jego członka coraz bardziej i bardziej.

– Zaraz dojdę. – wystękał cicho.

– Co zrobisz? – spytała z zaciekawieniem podnosząc głowę, nie przerywając masażu rękoma. – co to znaczy?

– Nie wiesz? – zdziwił się napinając brzuch coraz bardziej czując zbliżającą się chwilę.

– Nie wiem. – odparła beztrosko nie przerywając pieszczot. – na czym to polega.

John zastanawiał się, czy dziewczyna rzeczywiście nie wie na czym to polega, czy też droczy się z nim. Przychylał się do drugiej wersji zwłaszcza, że ruchy jej rąk zrobiły się znacznie szybsze.

– Polega to… na tym… że… aaach. – nie zdążył dokończyć, gdy wytrysnął gęstym, białym nasieniem na jej twarz i ręce. Dziewczyna zdawała się być zdziwiona tym zjawiskiem, obserwując napinającego się raz za razem członka. John odetchnął głośno zamykając oczy.

– Co się stało? – spytała, wdrapując się na niego na czworaka. .

– Spokojnie. Nic mi nie jest. Po prostu my faceci tak mamy, że chce nam się spać jak dojdziemy.

– Przez chwilę myślałam że zemdlałeś.

– Nie martw się – odparł chwytając ją za biodra powoli nadziewając ją na swego sztywnego nadal członka. Celia aż pisnęła czując obce ciało powoli wchodzące w jej wnętrze. Skóra wokół łona zmieniła kolor na biały. – dopiero zaczęliśmy.

 

***

Mgła przyśpieszała w zawrotnym tempie. John puścił Celię i teraz każdy z nich biegł osobno. Steven trzymał się z tyłu, gdy zobaczył, że już tylko ich trójka pozostała przy życiu. Nogi bolały ich ze zmęczenia, żadne jednak nie zamierzało zwolnić. Korytarz skręcał co chwilę utrudniając bieg ocalałym, obijającym się o ściany i przewracając o śliską podłogę.

– Jest tuż za nami! – krzyczał Steven bojąc się odwrócić. Płuca kłuły go ze zmęczenia.

– Szybciej Steven! – John patrząc za siebie zobaczył „doktorka” prawie pięć metrów za sobą. Mgły jak na razie nie było za nim widać.

– John, Tutaj! – krzyczała Celia chwytając się framugi drzwi. – Do skrzydła szpitalnego!

***

 

Spleceni ze sobą, człowiek i galbrianka leżeli w uścisku na podłodze całując się czule. Oboje byli spoceni i zmęczeni, oddychając ciężko ocierali się o swe mokre ciała. Mężczyzna był cały zaczerwieniony. Kobieta tylko w niektórych miejscach nadal miała naturalny ciemnozielony kolor skóry, zaś większość jej ciała była śnieżnobiała. W jednej chwili przestali się całować patrząc sobie w oczy. John czuł jej twarde sutki stykające się z jego napiętym torsem. Czuł także jej żebra, rozpostarte od głębokich oddechów, napięty brzuch i wzgórek łonowy nadal delikatnie podnoszący się i opadający na jego członka. Jego oddech coraz bardziej się uspokajał. Czuł jak jej serce bije coraz wolniej wracając do normalnego rytmu. Oboje wiedzieli, że błoga chwila, pozwalająca zapomnieć im o wszystkim co ich otacza, właśnie dobiegła końca. Miłosny spektakl właśnie wszedł w ostatni akt i opuszczenie kurtyny zdawało się być nieuniknione. Starali się ją wydłużyć nadal przytulając się i całując.

– Mgła zniknęła. – zaczął spokojnie John zerkając przez zbrojone szkło izolatki. Nic nie wskazywało na obecność morderczego dymu. Oczywiście nie było też pewności, że nie przyleci od razu gdy otworzą drzwi. – Spróbujmy się dostać do kapsuł ratunkowych.

– Myślisz, że nam się uda? – spytała ubierając spodnie od uniformu, jednocześnie układając macki na głowie.

– Myślę, że warto spróbować. – odparł ubierając się równie szybko.

Po minucie stali już ubrani i gotowi do wyjścia. Trzymali się racę patrząc sobie nawzajem w oczy.

– Jesteś gotowa? – spytał cicho.

Celia jedynie pokiwała głową, ściskając jego dłoń jeszcze mocniej. John powoli poodpinał wszystkie uszczelnienia. Drzwi ponownie otworzyły się z głośnym sykiem, gdy świeże powietrze wypełniło celę.

Bez słowa ruszyli w dalszą trasę, pozostawiając oazę spokoju i bezpieczeństwa za sobą. Ich drogę znaczył jedynie głośny tupot wojskowych butów odbijających się echem o metalową podłogę martwego statku.

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu.

Niestety, po napisaniu komentarza wylogowało mnie. Nie będę wypisywał jeszcze raz literówek, zresztą nie było tego dużo. Co do treści, to nawet mi się podobało, ma klimat. Natomiast brakowało mi wyjaśnienia pochodzenia chmury. Poza tym, trochę sie pogubiłem w chronologii opowieści. Jeśli chodzi o błędy: przecinki do poprawy,  a na koniec rzecz bardzo istotna - błędny zapis dialogów. I to prawie wszystkich. Powinieneś nad tym elementem popracować. Osobiście dałbym cztery za treść, ale z powodu błędów nie ocenię.

Pozdrawiam

Mastiff

możliwe że z interpunkcją mogłem poszaleć.
W jakim sensie forma dialogów jest błędna? chodzi o kropki w zdaniach, czy też o coś innego?

- Wręcz przeciwnie. To było bardzo przyjemne. – wystękał, podnosząc głowę. – nie spodziewałem się.

Prawidlowy zapis wyglądać powinien następująco:
- Wręcz przeciwnie. To było bardzo przyjemne – wystękał, podnosząc głowę. – Nie spodziewałem się.

To tylko jeden z przykladów, bo błędów tego typu jest naprawdę dużo.
Pozdrawiam

Mastiff

Jako, że błędy dotyczące formy zostały już wskazane wyżej, nie będę powtarzał. Co do treści, całkiem fajne. Niezły klimat i wciągająca fabuła. Tylko jedna rzecz mi nie daje spokoju. Wiem, że bez tego nie byłoby całej historii, ale jak oni mogli tak po prostu otworzyć tą kapsułę? To było pogwałcenie wszystkich możliwych zasad bezpieczeństwa. Takie coś robi się w odizolowanym pomieszczeniu, a nie w hangarze przy całej masie ludzi.

 

Opowiadanie naładowane erotyzmem jak niebo burzowe elektrycznością. Miał być erotyk i był. Przynajmniej w moim przypadku działał na zmysły. Do tego zgrabna, wciągająca historia no i mamy całkiem przyzwoity efekt końcowy. Dużo literówek i błędów warsztatowych, ale te wytknęli już poprzednicy. Pozdrawiam

Przedewszystkim naptrzyłem na opisy... wyjątkowo plastyczne. Muszę powiedzieć, że to opowiadanie aż iskrzy od erotyzmu. Świetne. Błędy - są, ale... ale ja patrze bardziej na fabułę i pomysł. I jest dobrze. Piątkę dam.

Całkiem fajne, ale na kolana mnie nie rzuciło. Głównie dlatego, że fabuła nijak się ma do tematu konkursu. Wiesz co mam na myśli? Równie dobrze możnaby całkowicie usunąć seks, a historia o mgle niewiele by straciła. Z jednej strony to dobrze - człowiek nie ma poczucia, że czyta tekst, który jest tylko pretekstem dla "scenek". Jednak moim zdaniem (być może inni się z tym nie zgodzą) opowiadanie Haremowe powinno opowiadać o seksie, a nie tylko go zawierać. Tymczasem "Krwawa mgła" to dobry horror SF, w którym wsytępuje rozbudowana scena erotyczna. I tyle. Co do samych opisów - są całkiem niezłe. Drażniły mnie tylko lekko pedofilskie porównania bohaterki do ludzkiej 15-latki. Po co to? Jej wygląd dało się opisać subtelniej, nie tracąc nic z klarowności przekazu. Waham się między 4 a 5. Widzę jednak, że to Twój debiut, więc niech będzie piątka.

Odpowiadam na wszystkie komentarze:

Forma oddzielności erotyku i horroru była zamierzona. Chciałem uniknąć owego pretekstu fabularnego tylko po to by opisać scenę erotyczną. uznałem że nie opisanie samego seksu nie zbuduje odpowiedniego napięcia.

Co do obrazu piętnastolatki. moim zamierzeniem nie było przedstawienie bohaterki jako pedofilski wybryk, choć domyślam się że tak to można odebrać. chciałem w miarę możliwości zerwać z koncepcją kosmitki różniącej się od człowieka jedynie np. rodzajem uszu na głowie, podczas gdy jej wymiary są takie same jak ludzkie. zawsze zastanawiało mnie to w opowiadaniach tego gatunku. Oczywiście pragnąłem uniknąć sytuacji skrajnej czyli np. opis seksu z kosmitą przypominającym jabbe the Hutt :)
Dlatego właśnie Galbrianie w moim opowiadaniu są znacznie mniejsi od ludzi. Z pewnością zabrnąłem w jej opisie za daleko, mogłem zrobić to subtelniej.
Dziękuję za nazwanie "Krwawej Mgły" dobrym horrorem :) Zastanawiałem się czy uda mi się w jakimś stopniu ująć poczucie zagrożenia i niepewności spowodowane mordującą mgłą.

Dziękuję za dobre słowo, Cedrik. starałem się jak mogłem. Cieszę się, że fabuła i pomysł także przypadły ci do gustu. Jeśli chodzi o błędy, zwłaszcza w dialogach, postaram się je zniwelować w przyszłych pracach.

Tobie też Andrzej dziękuje za dobre słowo. Faktyczne muszę pracować nad błędami, gdyż zdażają się jeszcze za często. Możliwe że część literówek to sprawka worda, lubiącego poprawiać wyrazy na swój własny sposób :)
Cieszę się że historia ci się spodobała, zwłaszcza, że obawiałem się zostawiać opowiadanie w niewyjaśnionym punkcie, ale z uwagi na ograniczenia w ilości znaków musiłem uciąć do przyzwoitego poziomu :) Być może w przyszłości dopiszę drugą część, choć zastanawiam się czy tego tak nie zostawić

Co do otwieranej kapsuły otwieranej w samym hangarze. Cuż, rzeczywiście wyszło nieco dziwnie, jak teraz na to patrzę. sugerowałem się tym, że zawsze jak oglądam jakieś filmy mające związek z kapsułami czy samolotami, to najpierw dostają się do pilota/pasażera by stwierdzić czy żyje i czy nie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Mimo wszystko, gdy w opowiadaniu naukowcy doszli do wniosku że nie wiedzą co może znajdować się w kapsule, otwieranie jej w samym hangarze, było głupim pomysłem, co zresztą skończyło się tragicznie dla całej załogi :)

Czytało się bardzo przyjemnie i drobne błędy techniczne, o kórych była mowa wyżej zupełnie mi umknęły. Drażniąco podziałało natomiast powtórzenie.
"Steven natychmiast użył swojej karty dostępowej, dzięki której drzwi natychmiast się rozsunęły z cichym szumem"
- przy okazji zauważyłem też, że wcześniej też inne drzwi otwierały się "z cichym szumem".

Mimo ogólnego dobrego odbioru - zwłaszcza sceny erotycznej, za którą brawa - dziwią mnie oceny tak wysokie jak 5. Być może jestem zbyt krytyczny. W szczególności:
- zgadzam się, że procedura otwierania kapsuły jest dziwna
- zgadzam się, że natrętne porównania do 15 latki są krokiem za daleko
- zgadzam się również, że scena erotyczna jest niejako doczepiona na siłę; fakt, że para pod wpływem tak ogromnego stresu (chwilę wcześniej bardzo przekonywujący opis konania w męczarniach) decyduje się na szybki seks w celu odprężenia jest dla mnie największym zaskoczeniem
- nie zgodzę się z określeniem "dobry horror" ponieważ w kwestii napięcia akcja wcale się nie rozwija. Mgła wpada na statek i zaczyna gonić po pomieszczeniach a ludzie uciekają i koniec.

Najzabawniejszy i stanowiący duży plus fakt to moje odczucia po scenie erotycznej. Mimo, że na początku bardzo mi to nie pasowało to wczytując się w opisy, odleciałem i byłem tam z tymi dwoma istotami :). Proszę nie traktować tego wyznania zbyt dosłownie ;)

Podsumowując - pomysłowość 5, umiejętność opisywania 5, warsztat 4, konstrukcja fabuły - (brak oceny bo brak fabuły). Może nie będzie to faworyt konkursu sam w sobie ale scena erotyczna z pewnością jest jedną z lepszych, które tu czytałem.

PS.
Chciałem wytknąć też tego dziwoląga:
"z żadną ludzką kobietą nie czuł się tak intensywnie" - ale tak naprawdę to sformuowanie jest dośc poetyckie i działa na moją wyobraźnię mimo, że trudno byłoby mi wyjaśnić znaczenie zwrotu "czuć się intensywnie".

Nie no Kero nie wybaczę tobie kilku spraw , fakt , poprawiłeś kilka rzeczy ale nadal jest do czego się przyczepić :
- fabuła jest fajna jeno bez ładu i składu, dla mnie czytanie było pomieszane z poplątanym
- przesadziłeś z Galbarianką , ale to ci wyperswaduję jak się spotkamy przy piwku
- fabuła idealna jako połączenie horroru s-f z niemieckim filmem pornograficznym
- brak dyscypliny na statku i zachowanie galbarianki
- błędy które wymieniono w poprzednich komentarzach
- niemieckie porno

Ale tak reszta ok, ode mnie mocna trója.

Porównanie mojego erotyka do niemieckiego porno? Ta zniewaga krwi wymaga!

Co do braku dyscypliny na statku. Trudno ją zachować gdy cała część dziobowa jest już martwa ;)

Galbrianka jest spoko. No może oprócz faktu że wygląda jak piętnastka :)

czy fabuła jest totalnie bez ładu i składu śmiem wątpić. na pewno część erotyczna może wydawać się na doczepkę. Może się wydawać poplątane przez liczne retrospekcje przeszłości, ale wydaje mi się, że jest to napisane na tyle klarownie, że można się w tym połapać :)

Przyjmuję tą tróję na klatę :D

>Kero

Na pociechę powiem, że być może 3 to jednak przesadnie mało :) poza tym mimo wszystkich moich uwag do fabuły - całość jest klarowna i nie było mi specjalnie ciężko się połapać, nawet mimo retrospekcji. Oczywiście wymagało to skupienia :)

Co do niemieckiego porno... zamiast żądać krwi po prostu przyjmijmy do wiadomości, że w wolnych chwilach oglądamy niemieckie erotyki a nie pornosy :)

Ot poprawność polityczna :3

Ale wracając do retrospekcji czy skupienia, książki się czyta , skupiasz się jak chcesz się coś od nich nauczyć , coś zapamiętać żeby powiększać swoją wiedzę , jak będę chciał się skupić to wypożyczę sobie coś na sesję egzaminacyjną albo słownik łacińsko - polski , jak będę chciał się rozerwać, podumać, zrelaksować, bać to wypożyczę coś z literatury pięknej. Kero nie umiesz zachować płynności, bo jakiś przeciętny znawca fantastyki jak to przeczyta to zagubi się po minucie. W większych powieściach owszem trzeba się skupić żeby zapamiętać bohaterów. Wymagasz za dużo od czytelnika i może cię to kiedyś zgubić Kero.

Wolę pisać coś skomplikowanego jak Zajdel niż prostego jak Eragon :D

Pozwolę sobie pozostać przy swoi zdaniem i upierać się, że skomplikowanie nie było.

>Kero jednak powinieneś stanowczo uważać by nie zniechęcić czytelnika i Perezz słusznie Cię ostrzega. W kwestii skomplikowaności polecam intrygować fabułą, zagadką i nie wyjśnioną wprost tajemnicą niż formą.

Podobało mi się i udało Ci sie mnie wciągnąć w całą tę historię. Scena erotyczna rzeczywiście erotyczna, miałam podobne odczucia jak Yelonek (hmmm to było nas tam juz czworo). Zastrzeżeń, którzy wymienili poprzednicy w zasadzie... nie mam, bo nie przeszkadzało mi ani porównanie do 15-latki, ani fakt, ze kapsuła była otwierana w hangarze - wiadomo, że katastrofy zazwyczaj są efektem nieprzestrzegania procedur, więc gdyby przestrzegali, nie byłoby opowiadania :P Co do szybkiego przeskoku od katastrofy do sceny erotycznej, przypomniał mi się jeden z najgorszych filmów świata pt. "Jadro ziemi", gdzie bohaterowie wyruszają w głąb Ziemi pojazdem o fallicznym kształcie, zeby uratowac świat i po kolei wszyscy giną, aż wreszcie zostaje tylko kobieta i meżczyzna, wiedzą że za chwilę zginą i... zaczynają rozmawiać ;) Nie wiem w takim razie, która sytuacja jest bardziej naturalna :P Na pewno wciagnęłam się w losy bohaterów, zresztą nawet postaci drugoplanowe są interesująco sportretowane. Ode mnie 5.

Nowa Fantastyka