- Opowiadanie: JulieLovePeace - Jeden dobry dzień.

Jeden dobry dzień.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jeden dobry dzień.

 

Jack powoli podniósł się z podłogi. Puste butelki zadźwięczały boleśnie. Przemarznięte ciało dawało o sobie znać niemiłosiernym bólem, głównie głowy. Kiedy udało mu się stanąć na nogi poczuł się jak olbrzym. Bardzo chwiejnym krokiem doszedł do łazienki. Odkręcił lodowatą wodę, ciepłej z resztą nie posiadał. Skutki alkoholowego upojenia. Ostatniego. Kiedy doprowadził się do jako takiego porządku, przejrzał swoje finanse. Starczyło na tani burdel, i balwierza. Bardzo tani burdel i bardzo taniego balwierza. Oprócz piecyka w mieszkaniu była tylko stara rozklekotana sofa. No i odwieczne towarzyszki. Puste butelki po tanim trunku. Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach. Kiedyś było tak dobrze. Żył jak człowiek, a nie szczur. Szczur.

 

*

 

Golibroda był obleśny, ale tani. Jack utkwił wzrok w przeciekającym i rozklekotanym suficie. Zamyślił się. Ile to już dni trwał w alkoholowym upojeniu? Nie miał pojęcia, ale czas ten na pewno można było liczyć w miesiącach. Od kiedy stracił żonę. Kiedy to było? Pamiętał to jakby to było zaledwie wczoraj.

 

 

*

 

Wrócił wcześnie ze spotkania z kolegami. Obiecał jej to. Ostatnio psuło się między nimi, ale ten dzień miał to naprawić. Wtedy mieszkali w dużej rezydencji. To był słoneczny dzień, kwiaty na klombie pachniały intensywnie. Ścieżka wyłożona kamykami dawała o sobie znać cichym chrzęstem pod jego butami. Drzwi do domu były otwarte. Nie zaniepokoiło go to. Było lato, gorące lato, więc otwarte drzwi były czymś normalnym. Nagle dobiegł do krzyk służącej na piętrze. Zaczął się wspinać po schodach. Dotarł do połowy i musiał usiąść. Nie miał dobrej kondycji, był chorowity. Zadyszka nie minęła tak szybko. Kilku służących już go minęło. Dopiero ostatni z nich pomógł mu wstać. Kiedy doszli do rozdygotanej służącej wszystkie rozmowy umilkły. Jack zaniepokojony wszedł do pokoju żony, przed którym zebrała się służba. Nogi się pod nim ugięły. Przy suficie, na sznurze od szlafroka wisiała jego ukochana żona. Nigdy w życiu nie płakał. Tylko ten jeden raz.

Później na miejsce przybyła policja.

 

 

*

Jack westchnął. Golibroda skończył swoją robotę i otrzymał umówioną zapłatę. Znalazłszy się znów na ulicy Jack zaczął bacznie obserwować otoczenie. Ludzie nie zauważali go, nikt na niego nie patrzył. Nie powinno tak być. Kiedyś był znany. Ludzie na ulicy podchodzili do niego i witali się z nim. Westchnął. To było wtedy kiedy miał pieniądze. Miał wyrzuty sumienia co do swojego planu. Nie chciał zmarnować pieniędzy. Przechodził właśnie obok teatru. Grupka mężczyzn w wysokich kapeluszach zasłaniała mu afisz. Nie miał zamiaru prosić o łaskawe przesunięcie się, sytuacja tego jednak wymagała.

-Przepraszam panów…– mamrotał pod nosem, nie patrząc na przeszkadzających. Kiedy nie doczekał się reakcji podniósł głowę. Dżentelmeni dalej prowadzili rozmowę. – Czy panowie mnie nie widzą, do cholery?!- nie czekając na reakcję przedarł się przez zebranych. Afisz zapraszał na mniej znane przedstawienie amatorskich twórców. Bilet był stosunkowo tani. Jack ucieszył się. To mogłoby być coś. Ostatnie chłamowate przedstawienie. Nie chciał martwić żony z zaświatów. Pierwszą dziwna rzeczą jaką zauważył było to, że kasjer nie zwracał na niego uwagi. Powinien. Nie mógł nie zauważyć, bo Jack nie pachniał różami i nie ubierał się w atłasy. Jednak kasjer nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Jack po dłuższym rozważaniu stwierdził, że może uda mu się wejść bez biletu. Kontroler też nie zwrócił na niego uwagi. Jack miał czas żeby o tym pomyśleć.

 

*

 

Wracając z teatru kupił chleb. Duży bochenek chleba.Kupił to z dużo powiedziane. Wziął cheb z półki i zostawił pieniądze na ladzie. Odkrył, że raczej nie będą mu potrzebne. Po raz pierwszy od trzech dni miał cośw ustach. Znalazł się przy swoim mieszkaniu.Już w progu pożałował, że go nie zamknął. Intruz wyraźnie się nie krył, bo drzwi były otwarte na oścież. Jack powoli wszedł do mieszkania. Po podłodze walały się czarne pióra, jakby ktoś oskubał tu ptaka. Dziwna rzecz, na starej rozklekotanej sofie wylegiwał się facet o co najmniej chłopięcej urodzie z czarnymi skrzydłami w okolicach zadka. Jack uznał to za kolejny skutek uboczny jego pijaństwa. Siadł sobie obok swojego omamu i popatrzył na niego z politowaniem.

-Naprawdę myślisz, że w ciebie uwierzę? Tyle razy się na ciebie nabrałem.

-Nic na to nie poradzę. Nie chciałeś we mnie uwierzyć.– omam strzepnął pióro z ramienia.

-Mam wierzyć w omam? Daj sobie spokój. Już i tak szczytem wszystkiego jest to, że z tobą rozmawiam.

-Znowu zaczynasz. Nie jestem twoim omamem, tylko Aniołem Stróżem twojej żony.

 

Jack parsknął śmiechem i wstał z rozklekotanej sofy. Jeszcze raz pomyślał o wydarzeniach tego dnia. Nie różniły się bardzo od wydarzeń dni poprzednich. Zastanawiał się co będzie dalej. Nie miał pracy, zdarzało mu się kraść. Westchnął. Jeszcze tylko tego brakowało. Już dawno myślał, że poradził sobie z omamami. Odwrócił się. Anioł Stróż nadal tam był.

 

-Długo będziesz mnie ignorował?

-Tak.– Jack mimo tego, że nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę dodał jeszcze– No, a co możesz mi dać na dowód, że jesteś prawdziwy.

-Dać? Kopa w dupę. Jak myślisz dlaczego ludzie cię nie widzą?

-Bo nie chcą.

-Chcą. Tylko to już nie jest twój świat. Ciebie tu już dawno nie powinno być, a jednak żyjesz.

-To co? Mam się zabić?

-Nie!- Anioł wstał z sofy. Czarne pióra zawirowały wokół niego.– Masz w końcu zrobić coś dobrego! Przez całe czterdzieści lat twojego życia, nie zrobiłeś nic prócz opłakania żony!

– Mam zrobić coś dobrego powiadasz? To zajmie całą wieczność.

-I dobrze, tak ma być. –Anioł szykował się do wyjścia. Właśnie wtedy Jack przypomniał sobie rysunki aniołów jakie widział do tej pory. Ich skrzydła były białe.

-Powiedz mi jeszcze coś. Co się stało z twoimi skrzydłami?– na to pytanie Anioł obrócił się i ze zbolałym wzrokiem odpowiedział.

-To ty mi je zniszczyłeś. Właśnie ty.

 

Anioła już nie było. Jack długo myślał nad tą rozmową. Nawet jeżeli to nie był Anioł, tylko jego omam, musiał coś znaczyć. Jeżeli to było naprawdę, to ma jeszcze całą wieczność żeby zrobić to co chciał. Jeden dobry uczynek.

Koniec

Komentarze

mam słabość do anielskich opowieści- nie jest najgorzej. rażące są krótkie, pojedyncze zdania, w których z kolei przekazuje się co raz to nowe informacje. w ostatniej cześci tekstu poszukałbym alternatywy dla wyrazu "omam", powtarzającego się dość często. i mam pytanie- jak jest niewodoczny dla wszystkich, w tym wchodzi na spektlakl za darmo, nie zauważony, a chwilę później jest informacja o KUPIONYM chlebie?

dziękuję za spostrzeżenie. błąd już poprawiony. :P

Nie bardzo taki styl do mnie przemawia. Zdanie po zdaniu, strasznie monotonnie, no i zakończenie też mnie nie przekonuje.
3/6

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Drobne niedociągnięcia (literówki, interpunkcja) nie są tym co powinno przyciągać uwagę czytelnika do tej pracy. Szczególnie warto poświęcić kilka słów temu, co zdecydowanie istotne a mianowicie klimat i atmosfera towarzysząca każdemu odczytywanemu zdaniu. A właśnie tych subtelności było pod dostatkiem. Pozdrawiam 

Dziękuję za dostrzeżenie. Miło słucha się pozytywnej opini zaraz po negatywnej. Dziękuję!

Co do literówek - Trochę ich jest (jak zawsze u Ciebie). O ile lubię powtórzenia (Te planowane), to jednak wszechobecny omam rzucał się w oczy.  Opowiadanie jednak, moim zdaniem, dużo lepsze od poprzedniego. Podoba się i czyta się przyjemnie. Za krótkie. Kiedy wreszcie będzie coś dłuższego ? ;p

Prosiłbym administratora o usunię tej ilustracji - przypadkowo dodana 2 razy. Dziękuję.

Nowa Fantastyka