- Opowiadanie: vudar95 - Królobójca

Królobójca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Królobójca

Valedhaan. Do niedawna Piąte Królestwo Wielkiego Cesarstwa Fanoru, od 1476 roku jest niezależnym królestwem. Królestwem, które od dawna nie miało jednej i na tyle silnej władzy, aby rządzić wszystkim i wszystkimi, którzy do niego należą. Pojedyncze baronie w dzisiejszych czasach przypominają małe księstewka, rządzone przez baronów-książąt, mających na swoje rozkazy armie o wiele liczebniejsze od armii królewskiej. Gdyby któryś z baronów chciał objąć władzę i zrzucić króla z tronu, w teorii obyłoby się to bez większych problemów. W praktyce jednak przeciw takiemu zbuntowanemu baronowi przeciwstawiliby się wszyscy pozostali. Lepiej mieć pana nieudolnego, który na wszystko pozwala, jednocześnie osłabiając pozycję państwa. Tak przynajmniej sądzi większość baronów. Zresztą nie tylko król, ale i ich własna polityka wewnętrzna, jak i zagraniczna coraz widoczniej dzieli Valedhaan, co może nawet doprowadzić do wojny domowej.

Bania leżąca po sąsiedzku z ziemiami królewskimi, które dzieli wyłącznie rzeka Salwadera, od wieków jest we władaniu baronów, z dawnej dynastii panującej w Valedhaanie – Ronoldów. Na chwilę obecną Banią włada baron Marx III Ronold, wróg króla Falkusa z rodu Abervingów. A że Bania leży tak blisko ziem, którymi włada król, nad rzeką Salwaderą kilkukrotnie ścierały się wojska Marxa i króla Falkusa, wspieranego ponadto przez fanorskich rządców. W tych okolicach na Salwaderze, największym trakcie wodnym królestwa i rzece, która dzieli Valedhaan na prawie równe połowy, ostał się tylko jeden most. Most zwany Krwawym Przejściem. Jest chroniony z jednej strony przez wojska barona, a z drugiej przez wojska lojalne królowi.

W samym centrum Banii leży miasto Forenot – największe, najbogatsze i najlepiej rozwinięte miasto Valedhaanu. Jest to miasto położone u zbiegu wszystkich najważniejszych traktów północy. Władza potężnych baronów jest tu widoczna. Jest pilnie strzeżone, posiada grube mury i fortecę nie do zdobycia. To miasto jest przyszłością Valedhaanu.

Noel podjechał do miasta pod osłoną nocy, a w pałacu znalazł się dopiero o świcie. Baron osobiście powitał magina w swojej rezydencji.

– Noel, kopę lat, stary druhu! – wykrzyknął baron na widok przybysza i uścisnął go. Starszy mężczyzna witający o wiele lat młodszego od siebie pozdrowieniem „kopę lat, stary druhu" nie było czymś powszechnym, toteż odźwierny i strażnicy stali dość zdezorientowani. Szczególnie, że Noel był maginem.

– Marx, we własnej osobie – powiedział Noel, ściskając rękę baronowi – Nie sądziłem, że zaprosisz mnie po tym ostatnim… wiesz…

– Wiem, wiem. – Marx głośno się zaśmiał i pokazał słudze, aby otworzył drzwi prowadzące do jadalni. – Stare dzieje. Nie przejmuj się tym teraz. Na razie jesteś mile widzianym gościem.

Weszli do obszernej sali, obwieszonej portretami, flagami, godłami, tarczami i drogocennymi płótnami. Na samym środku stał duży, bogato zastawiony stół. Baron wskazał ręką miejsca dla Noela, a sam usiadł po przeciwnej stronie stołu. Zawołał na sługów, aby wyszli z jadalni i zamknęli za sobą drzwi.

– Dobrze. – Noel usiadł wygodnie, odtrącając talerz. – Przejdź do rzeczy. Po co mnie wezwałeś?

– Od razu wysuwasz pochopne wnioski. – baron sięgnął po soczysty kawałek mięsa – Nie wpadło ci do głowy, że się stęskniłem?

– Wpadło.

– A więc?

– Po prostu cię znam. Znam cię po prostu bardzo dobrze. Nie bawmy się w gierki i przejdźmy do konkretów.

Baron odłożył na talerz niedokończone mięsiwo i odchrząknął. Potem zapytał, wskazując ręką półmiski z jedzeniem:

– Na pewno się nie skusisz?

– Na pewno Marx. – odpowiedział magin, nawet nie spojrzawszy na jedzenie. Wpatrywał się w barona.

– Dobrze więc – baron wstał i wskazał ręką jedne z drzwi. – W takim razie chodźmy do mojego gabinetu. Musisz kogoś poznać.

Magin wstał i poszedł za Marxem w stronę wskazanych drzwi.

II

Do Arji magin wjechał w okolicach południa. Miał parę problemów przy bramie, ale nie było to większą przeszkodą. Jadąc powoli uliczkami w stronę wzgórza, na którym stał królewski zamek, przyglądał się zmianom jakie nastały w stolicy Valedhaanu od czasu jego ostatniej wizyty. Zauważył więcej dymu, więcej żebraków, więcej żołnierzy, więcej kurtyzan. Niegdyś dumne miasto, teraz powoli poddaje się swej mrocznej stronie.

Arja, stolica Valedhaanu, parę lat temu prezentowała się wspaniale. Strzeliste wieże, jasne, kamienne mury, i zamek stojący na samotnym wzgórzu. Oznaka potęgi Valedhaanu. Ogromny, marmurowy monument, na którego widok drżeli najwaleczniejsi dowódcy, próbujący oblężenia. Teraz to marmurowy monument przypominający o dawnej świetności miasta, utraconej najprawdopodobniej na zawsze.

Przed bramami twierdzy Noel zatrzymał konia i na piechotę podszedł do strażnicy. Po krótkiej rozmowie ze strażnikiem wjechał do zamku. Dech w piersiach zaparł mu ogrom tego miejsca. Choć wyraźnie podniszczony, zamek robił ogromne wrażenie. Wielki dziedziniec. Ogromne wrota prowadzące do środka budowli. Oraz potężny pomnik w samym jego centrum, ukazujący jeźdźca ze skrzydłami. Po chwili przypatrywania się, zsiadł z konia. Podszedł do niego jeden ze strażników.

– Jestem Kharvar Logus, kapitan straży królewskiej Jego Miłości króla Falkusa – przedstawił się podchodząc do magina. – Do środka wejdziesz dopiero kiedy jeden z moich ludzi da ci znak. Nie marnuj czasu króla. Szybka prośba, pytanie, cokolwiek, usłyszysz odpowiedź i spadasz. Żadnych kłótni, sprzeczek, wyzwisk ani lekceważenia poleceń. Zrozumiano?

Noel kiwnął głową. Kapitan jeszcze chwilę wpatrywał się w twarz Noela. Widocznie szukał czegoś, może w twarzy magina, a może w swojej, już nie najwyższych lotów pamięci. Po chwili odszedł, pozostawiając Noela na dziedzińcu.

Magin miał chwilę, aby się rozejrzeć. Dziedziniec był pełen ludzi. Chłopstwo, mieszczanie, kupcy, rzemieślnicy, a nawet pomniejsi szlachcice czekali na audiencję u władcy. Po paru minutach z jednego z bocznych wejść wyszedł garnizon żołnierzy, kierujący się ku bramom dziedzińca. Na proporcach i tarczach mieli pięcioramienny krzyż – godło Cesarstwa. „Marx miał rację, pomyślał Noel, cesarz też ma chrapkę na valedhaańską pieczeń, najlepiej w taorskim sosie". Odwrócił się w stronę wielkich drzwi akurat kiedy strażnik zawołał go. Szybkim krokiem wszedł do środka.

Noel rozejrzał się po sali tronowej. Było w niej nadzwyczaj jasno, zupełnie inaczej niż w innych zamkach na których bywał. Szybko spostrzegł sprawców tego stanu rzeczy. Okna były wysokie, gęsto rozmieszczone w długiej ścianie sali, a przede wszystkim nie miały żadnych witraży, były puste. Mogło to oznaczać dwie rzeczy: król lubił światło lub w królestwie wystarczająco dużo pieniędzy szło do sakiew najemników, skrytobójców, złodziei i żołnierzy. Wojna z Marxem była dla Arji bardzo kosztowna.

W pomieszczeniu nie było wielu kolumn podtrzymujących strop, mimo iż pomieszczenie było wysokie i duże. Było tu pusto, mało ozdób, stojących zbroi czy posągów, tylko flaga z godłem dynastii Abervingów. Posadzka była wyłożona zwykłym brukiem, przez pół jej długości ciągnął się stary, zakurzony, najprawdopodobniej pamiętający jeszcze czasy Ingów, pierwszych władców tej krainy, dywan. Na samym końcu, pod oknem stał duży, kamienny tron. Kharvar długo jeszcze przypatrywał się maginowi. Po chwili twarz mu zbielała, a oczy nabiegły krwią. Przypomniał sobie, skąd zna Noela. Anvelaar, rok 1539. Wielu ludzi uciekało przed barbarzyńskim marszem Wizlungów. Ale były to kobiety, dzieci i starcy. Każdy mężczyzna walczył. Walczyli szlachcice, kupcy, rzemieślnicy, chłopi. Wszyscy. Ale ten nie. Dezerter. Kharvar dał znak swoim ludziom, a sam położył dłoń na rękojeści miecza. Noel zauważył ten dyskretny ruch ręki, ale nie zwrócił na niego uwagi. Zarzucił lewą połę płaszcza na plecy, odsłaniając nagie, wytatuowane ramię. Rękawica zakrywała rękę aż do łokcia.

Kharvar dopiero teraz ujrzał rękawicę Noela, obitą czarnymi, stalowymi płytami. Tylko nieliczni wiedzieli skąd pochodzi ta stal. Kharvar wiedział. Szybko puścił miecz i polecił swoim żołnierzom, aby zrobili to samo, kręcąc głową.

Noel podszedł do tronu, spojrzał na siedzącego na nim króla, potem na fanorskiego rycerza po jego prawicy i klęknął.

– Witam i pozdrawiam, królu Falkusie – rzekł Noel.

Król długo nie odzywał się ani nie podnosił głowy. Oddychał ciężko.

– Masz coś ważnego do powiedzenia przybyszu? – odpowiedział wreszcie, nie podnosząc głowy. – Czy wpadłeś się tylko przywitać? – spojrzał na magina i uśmiechnął się sztywno. Falkus był stary, a wyglądał jeszcze starzej niż miał lat. Miał krótką, siwą brodę, był łysy. Sucha cera, blada twarz i ogrom zmarszczek – z bliska przypominał jaszczura.

– Mam dla ciebie…

– Zwracaj się do króla z należnym mu zaszczytem, przybłędo – pogardliwie skarcił Noela rycerz. – Nie jesteś tu mile widziany. Król poświęca swój cenny czas dla takich pokrak jak ty i nawet nie potrafisz zwrócić się do swojego pana jak należy.

– On nie jest moim królem, ty fanorska pokrako. – mruknął pod nosem magin.

– Co powiedziałeś, psie?! – krzyknął fanorczyk.

– Powiedziałem, że mam dla… króla… pewną wiadomość – Noel położył wyraźny, pogardliwy akcent na wyraz „króla". – O ile zaszczyci mnie możliwością wypowiedzi. – ponownie się skłonił.

– Właściwie, to czemu nie? – monarcha znów się uśmiechnął. – Proszę, mów.

– Dzięki ci, panie za tak ogromny… hmm… zaszczyt – tym razem to magin uśmiechnął się. – A więc przejdę do konkretów. Baron Marx obiecał mi dwa tysiące baksów za przybycie do tej krainy i dyskretne… pozbycie się rodu panującego. Jako iż mój kodeks zabrania mi zabijania ludzi oczywiście odmówiłem mu. Dlatego teraz przybywam do ciebie, panie, aby ostrzec cię, że Marx nie zaprzestanie na próbie wynajmu mnie, magina, jako zabójcy. – Król dalej tępo wpatrywał się w przestrzeń wokół głowy Noela, ale rycerz zwrócił uwagę na wzmiankę o wymienionym kodeksie. – Jestem wręcz pewien, że przez ten czas nasz miłościwy baron zebrał już niemałą grupkę zabijaków, pewnie nie mniej skutecznych ode mnie, czyhających na znak do zabicia ciebie. Panie – zakończył, kłaniając się.

– Wielkie dzięki za twe nowiny! – wykrzyknął z ironią król. – O tym, że Marx ma chrapkę na mój tron wiem od bardzo dawna. Ba! Marx sam tu kiedyś przyszedł i obiecał mi, że niedługo zepchnie mnie stąd każdym możliwym sposobem. Więc twa wizyta tu niczego nie wnosi. Odejdź i nie zawracaj mi głowy tymi bredniami.

Noel stał jeszcze przez chwilę patrząc królowi w oczy, które nic nie zdradzały, sztywne i zimne jak oczy nieboszczyka.

– Nie słyszałeś, przybłędo?! – tym razem to rycerz krzyknął – Król wydał ci polecenie. Wynoś się stąd albo moi żołnierze…

– Już idę, mości rycerzu. Żegnam cię królu Falkusie i proszę, abyś w wolnym czasie zastanowił się nad moimi słowami. Nie jest łatwo znaleźć i sprowadzić magina. I nie każdy ma na tyle odwagi, aby cokolwiek maginowi nakazać…

Noel ukłonił się sztywno i odwrócił się w stronę wyjścia. Przez moment wzrok jego i Kharvara spotkały się. Uznał, że kapitan straży ma mu coś do powiedzenia. Szybkim krokiem oddalił się i wyszedł na skąpany w słońcu dziedziniec. Rozejrzał się, było tu tak samo jak przed wejściem do zamku. Masa rozwrzeszczanych ludzi i paru strażników, próbujących uspokoić tłum. Znalazł pustą ławę po lewej stronie dziedzińca, zaraz obok masywnych, żelaznych drzwi i skierował się w jej kierunku. Przysiadł na chwilę i wpatrzył się w kręcące pod jego stopami mrówki. Nagle coś trzasnęło i niewidoczna ręka pociągnęła Noela za ramię w stronę otwartych, żelaznych drzwi. Kiedy tylko wpadł do środka pomieszczenia, drzwi zatrzasnęły się z powrotem. Noel odwrócił się, aby zobaczyć kto go tu wciągnął i poczuł na szyi chłodny dotyk stali.

– Pamiętasz Anvelaar, chłopcze? – zapytał Kharvar zapalając pochodnie, które rozwiały panujący tu mrok. W pomieszczeniu, a raczej korytarzu znajdowało się trzech mężczyzn. Kharvara poznał od razu, przy drzwiach stał strażnik, którego widział w sali tronowej, a uwierający go w szyję miecz trzymał stary, brodaty facet w obdartym fartuchu kowalskim.

– O co wam chodzi? Jaki Anvelaar? – Noel wyraźnie wymawiał słowa, choć gardło bolało go coraz bardziej.

– Jesteś maginem, tak? – wypytywał dalej Kharvar.

– Tak, ale co to ma wspólnego z…

– Marx obiecał ci tysiąc baksów ?

– Tak, ale co…

– A co powiesz na półtora tysiąca? – powiedział gwardzista przy drzwiach. Noel spojrzał na niego i zobaczył w jego ręku grubą, wypchaną sakwę. – W Taorze można za to kupić ogromny kawał ziemi…

– Kharvar, o co tu do jasnej cholery chodzi?! – Noel skutecznie udawał, że nic nie rozumie. – Chcecie się pozbyć Marxa? Przecież mówiłem, że nie zabijam lu…

– Jakiego Marxa, przestań gadać głupoty – Kharvar spojrzał mu prosto w twarz. – Półtora tysiąca za śmierć Falkusa. I premia jeśli temu fanorczykowi też coś się przytrafi.

– Niekoniecznie miłego – tym razem odezwał się rzekomy kowal – po prostu zarżnij Falkusa, jego fanorskiego „rycerzyka", a potem uciekaj, przebijając się przez zastępy lojalnej mu gwardii i reszty fanorskich „rycerzyków".

– Półtora tysiąca – zastanów się dobrze maginie, to może być twoja życiowa okazja – Kharvar uśmiechnął się. – Choć zależy co to znaczy życiowa okazja, prawda? W twoim przypadku może to być pierwsze zabicie człowieka, i to samego króla.

– A mam jakieś inne wyjścia?

– Taaak, Marx postawił cię przed wyborem: albo zabijesz Falkusa, albo masz się wynosić z jego zamku. My mamy dla ciebie inną propozycję: albo go zabijesz, albo sam zginiesz i to teraz. Wiesz jak teraz funkcjonuje prawo w Valhedaanie? Mogę cię zabić tu i teraz, bo mam poważne zarzuty wobec ciebie.

– Niby jakie?

– Dezercja to chyba jest poważny powód, nieprawdaż? – kąciki ust Kharvara drgnęły lekko.

– Chodzi ci o ten Anvelaar, tak? – zapytał Noel i spojrzał na dowódcę straży, ale nic w niej nie dostrzegł, więc kontynuował – Tamte wydarzenia miały miejsce jedenaście lat temu…

– Czas nie ma teraz znaczenia. – przerwał mu Kharvar – Nie dla nas. Nie dla ciebie. Zgodzisz się albo wyprowadzimy cię jako dezertera…

Noel uśmiechnął się, a po chwili zaczął się śmiać na głos. Początkowy nieśmiały jego śmiech przeszedł w przerażający śmiech szalonego kata. Kharvar odruchowo położył jedną dłoń na rękojeści miecza, odrzucając od siebie płonącą pochodnię. Drugi strażnik również chwycił uchwyt miecza. Noel spojrzał wyzywająco na dowódcę.

– Spróbuj. – Magin przestał się śmiać.

Kowal coraz silniej zaciskał dłoń na rękojeści miecza, już teraz przyciśniętego do szyi magina. Krople potu zaczęły pojawiać się na twarzach i dłoniach wszystkich osób w korytarzu. Kharvar starał się uwolnić od przytłaczającego spojrzenia, ale nie potrafił. Magin leżąc na podłodze, wsparty na prawym łokciu, z mieczem coraz głębiej uwierającym go w gardło, hipnotyzował wszystkich wokoło. Stali jak wryci, z coraz większym przerażeniem w oczach, bojąc się choć na chwilę spuścić z oka przerażającego potwora, którego niechybnie rozwścieczyli. Pochodnie rozrzucone po ścianie zaczęły przygasać, w korytarzu, do tej pory pustym i mrocznym, zaczęły pojawiać się nieuchwytne cienie, począł wiać lekki wiatr jakby wydobywający się z wnętrza budynku. Kharvar usilnie chciał spojrzeć za siebie, ale nie potrafił oderwać wzroku od mrocznej plamy spoczywającej na podłodze, która coraz usilniej wpijała się w najodleglejsze zakamarki duszy, wywlekając na zewnątrz wszystkie okropności jakie tylko jego umysł mógł sobie wyobrazić.

W końcu wszystko ucichło. Kharvar głęboko odetchnął, nie rozumiejąc o co tu chodzi. Noel odwrócił od niego wzrok i powiedział:

– Dobrze, zabiję Falkusa.

Przez kilka minut nikt się nie ruszał, wszyscy strażnicy głośno oddychali. W końcu kowal z przyjemnością schował miecz, Kharvar podniósł pochodnię, a strażnik przy drzwiach rzucił koło głowy Noela sakwę pełną brzęczących monet. Magin wstał, otrzepał się i podszedł do Kharvara, który ponownie zacisnął pięść na rękojeści miecza.

– Zrobię to, ale potrzebuję pomocy. Spotkajmy się gdzieś, w nocy, aby omówić szczegóły.

– Karczma pod Zakutym Łbem. O północy. Pytaj gospodarza o przyjaciela z dawnych lat. Ewentualnie powiedz mu: „krasnoludy mają ogon zamiast trzeciej nogi." Wtedy będzie wiedział, kto cię przysłał.

– „Krasnoludy mają ogon zamiast trzeciej nogi."? To normalne w Valedhaanie? – zapytał magin.

– Osobiście nic do nich nie mam. – Odpowiedział kapitan. – Chodzi tylko o to, żeby karczmarz cię nie zatłukł jak będziesz o mnie rozpytywał.

– Zrozumiałem. Do zobaczenia Kharvarze. – Noel ponownie wyszedł na dziedziniec, tym razem trzymając w ręku ciężką sakwę. Zaraz po jego wyjściu drzwi z hukiem zatrzasnęły się. Nie zwrócił na to uwagi, był zbyt zajęty rozkoszowaniem się zdobytymi pieniędzmi. Chociaż kodeks zabrania mu zabaw i rozkoszy to on wciąż jest adeptem. Dzisiejsza noc należy do niego.

 

 

III

– Mości maginie. Strażnik Logus do pana. – Noel ledwo podniósł ociężałą głowę nad stół przy którym spał. Jak przez mgłę zobaczył stojącego nad sobą karczmarza, a parę metrów od niego Kharvara głośno rozmawiającego z kowalem, który był z nimi w zamku.

– Po raz kolejny ci powtarzam, że nie powinniśmy mu ufać – upierał się kowal – sam pamiętasz. Prawie nas zabił. Gdyby nie on to…

– Bokur, uspokój się. I skończ z tymi głupotami. Magini nie przywołują duchów ani żadnych upiorów.

– Nie byłbym taki pewien… – wtrącił gospodarz, który odszedł na chwilę od stołu – Różne rzeczy ludziska o nich gadają…

– Bogowie, jakie wy głupoty opowiadacie – Kharvar załamał ręce. – Jeśli dalej wierzycie w takie zabobony to jak, waszym zdaniem mamy ujarzmić tego magina? Hę? Jest najważniejszą częścią planu.

– Mam już w dupie ten plan. – kowal splunął na podłogę – Ten fanorczyk może mi naskoczyć. Nie będę spełniał jego głupich zachcianek. „Chcę magina, chcę magina" Może jeszcze mu smoka przyprowadzimy, co? Na złotym sznurku?

– Będziesz spełniał wszystkie jego zachcianki. Będzie chciał, żebyś mu czyścił buty to będziesz mu czyścił buty. Będzie chciał, żebyś kazał maginowi zabić króla, to każesz zrobić to maginowi.

– A niby kto mnie do tego zmusi?

– Ja cię do tego zmuszę, jeśli będzie trzeba. Plan fanorczyka nie może wyjść na jaw. Kiedy pozbędziemy się Falkusa, będziemy opływać w bogactwa o jakich nam się nie śniło…

– Ej, a gdzie magin?! – krzyknął przerażony kowal, odwracając się w stronę stołu, przy którym jeszcze przed chwilą siedział zalany w trupa Noel. Kharvar chwycił miecz i zaczął szybko rozglądać się po sali.

– Tu jestem. – Kharvar i jego towarzysze gwałtownie obrócili się w stronę lady, przy której magin, wyglądający na całkowicie trzeźwego, zapinał rzemienie rękawicy. Kapitan straży opuścił miecz, ale kowal i karczmarz dalej stali jak wryci. Kharvar podszedł do lady, uśmiechając się.

– Masz plan? – zapytał sięgając po kufel.

– To zależy. – odpowiedział krótko magin i zajął się regulacją rzemieni w skórzanej kurtce, którą nosił.

– Od czego? – zapytał kowal, który nieco oprzytomniał, w przeciwieństwie do oberżysty.

– Od tego na ile zdołacie mi pomóc w realizacji tego planu.

– Na tyle, na ile to możliwe. – powiedział Kharvar, odkładając kufel. – Rozumiesz, że jestem tylko kapitanem straży. Nie mogę zrobić nic nadzwyczajnego.

– Wiem.

– A więc w czym problem? – zapytał mocno już zdezorientowany kowal.

– Nie ma problemu. Nie teraz. Problem zacznie się, kiedy mój plan wejdzie w życie. Tak… Wtedy będzie problem…

Kharvar uśmiechnął się i zaczął kręcić głową.

 

 

IV

Następnego dnia o świcie do zamku przyjechał goniec. Wiadomość otrzymał również magin, chwilowo zakwaterowany w karczmie. Wiadomość od barona Marxa. Zgodnie z ustaleniami do Krwawego Przejścia ruszyła forenocka armia, licząca około trzech tysięcy zbrojnych. Noel ubrał się i wyszedł na podwórze gospody. Jako, że stała ona zaraz przy głównej drodze do zamku, magin natknął się na ogromny tłum gapiów. Przepchnął się przez ludzi i zobaczył, o co chodzi. Królewska armia, na czele z generałem Aeyedgenem, kierowała się w stronę bram miasta. Herold obwieszczał ludziom, gdzie i dlaczego kieruje się armia. Cztery tysiące żołnierzy szło w stronę Krwawego Przejścia. „Cholera, pomyślał Noel, Marx nie ma szans. I jeszcze sprawa z tym królem. Ech… Za mało mi płacą". Wrócił do karczmy.

Czterotysięczna armia maszeruje do Krwawego Przejścia cztery dni, bez postojów. Magin miał wystarczająco dużo czasu, aby przygotować plan.

W tydzień po przybyciu, jak co czwartek król przyjmuje w zamku „menty, przybłędy i pokraki", które mają problemy w stylu: „A ten sąsiad to mi krowę ukrat, ot co" albo „Krwipiejce i inne trupoludzie mi kapuste z pola wyżerły". Magin miał inny problem, o wiele poważniejszy: „Jak się pozbyć króla, którego chroni ponad stuosobowa gwardia". Kiedy plan był już gotowy, a Kharvar i jego ludzie zostali z nim zaznajomieni, Noel ruszył na „coczwartkowe chopów narzekanie", jak mawiał plebs arjański.

Po krótkiej formułce wygłoszonej przez Kharvara Logusa, podobnej do tej sprzed tygodnia Noel wszedł do wnętrza zamku. Nic się nie zmieniło, brakowało tylko fanorskiego rycerza. Na początku szedł powoli, gwałtownie rozglądając się dookoła. Wypatrzył drzwi, o których wspominał mu strażnik, drzwi którymi miał uciec. Szybko zorientował się jednak, że coś odbiega od jego pierwotnego planu. Wszystkie wejścia do sali były obstawione, pilnowało ich po dwóch strażników. Kharvar miał się zająć jak najmniejszą ilością świadków, jak najmniejszą ilością gwardzistów. Noel zacisnął pięść. Zaczął maszerować szybciej i szybciej, prawie biegł. Wszyscy strażnicy chwycili rękojeści mieczy. Magin spojrzał na Kharvara, ale ten się odwrócił. Już teraz rozumiał. Żadnych świadków. Noel spojrzał jeszcze na ułamek sekundy w stronę króla. Monarcha wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka. Kharvar był zdrajcą. Zdradził wszystkich.

Magin głośno wciągnął powietrze. Poczuł woń ambraku. Silny, prawie odurzający zapach, który czuł tylko przed walką. Wiedział, że teraz nie ma odwrotu. Dwudziestu strażników, na których Kharvar wydał już wyrok, było coraz bliżej. Noel stanął. Silny powiew wiatru rozwiał ambrak, strach, wściekłość. Przyniósł spokój. Ciszę przed burzą.

Pierwszy krok. Drugi. Trzeci. Po nim Noel puścił się biegiem w stronę swojego celu. Biegł z zawrotną prędkością. W mgnieniu oka dopadł odwróconego Kharvara. Skręcił mu kark i zabrał miecz, nie przerywając biegu. Ciało byłego kapitana straży głucho opadło na ziemię. Na jego twarzy malował się błogi uśmiech. Nie spodziewał się tego. Nikt się nie spodziewał.

Dwaj strażnicy zagrodzili rozpędzonemu maginowi drogę. Pierwszy nawet nie zdążył podnieść tarczy. Obaj Valedhaańczycy padli po dwóch ciosach, zalewając się krwią.

Monarcha wstał z tronu. Zabójca był coraz bliżej. Kolejni strażnicy padali pod naporem ciosów magina. Kilkunastu było jeszcze przy głównym wejściu, ale od Noela oddzielało go już tylko czterech, trzech, a w końcu stanął z nim twarzą w twarz.

Miecz przygwoździł władcę do tronu. Korona opadła na ziemię, turlając się po schodach w stronę otwartych drzwi do innych komnat. Noel spojrzał na króla. Spojrzał mu prosto w oczy. Widział w nich tylko cierpienie i rozpacz i powoli wyjął miecz z drgającego ciała. Reszta ocalałych strażników z przerażeniem oglądała tę scenę królobójstwa. Do czasu.

W otwartych drzwiach stał fanorski rycerz, z wyjętym mieczem, a królewska korona leżała u jego stóp. Krzyknął tylko: „Za cesarza!" i razem ze swoimi podwładnymi zaatakował pozostałych przy życiu strażników. Noel rzucił mieczem w stronę najbliższego fanorczyka i przeskoczył przez tron, uciekając w stronę drzwi, które przygotował mu Kharvar. Wiedział, że to pułapka, ale nie miał wyboru. Nie mógł walczyć z całym garnizonem żołnierzy. Dopadł do drzwi i otworzył je. Nic. Pusty korytarz. Najprawdopodobniej kapitan nie spodziewał się, że Noel zdoła uciec.

Popędził przez pusty korytarz, mijając puste komnaty, zatrzymując się na małym, pustym dziedzińcu, żeby złapać oddech. W mgnieniu oka z pozostałych wyjść wyszło czterech fanorskich zbrojnych. Zastawili każdą z dostępnych dróg. Magin zarysował palcem w powietrzu runę i składając ręce do odpowiedniego gestu rzucił zaklęcie w stronę najbliższego wroga. Telekinetyczna fala zaklęcia odrzuciła w tył fanorczyka, a Noel rzucił się w stronę nowo otwartego przejścia. Szybko zgubił pościg i wybiegł do zamkowych ogrodów. W centrum ogrodu, spod dużej altany wyszedł garnizon fanorski, kierowany przez dziesiętnika. Magin skrył się za szerokim filarem, niedaleko od nich. Dziesiętnik zatrzymał żołnierzy i podszedł do innego fanorczyka, który wyszedł spomiędzy jabłoni.

– Chwała cesarzowi! – powitał dziesiętnika.

– Spocznij, żołnierzu. – odpowiedział dziesiętnik. – Czy plan przebiega bez przeszkód?

– Tak jest! Zamek znajduję się już pod naszą kontrolą. Pozostały niedobitki na górnych piętrach. Według kapitana nie stanowią zagrożenia.

– A górna dzielnica? – zapytał bez specjalnego zainteresowania dowódca.

– Szlachta stawia opór, ale niedługo zaatakujemy ich z obu stron.

– Możesz odejść. – Dziesiętnik odwrócił się do swoich ludzi i zawołał, machając ręką – Wyyymarsz! Na dziedziniec zamku! – I ruszył w stronę centrum zamku, a za nim pomaszerowali jego żołnierze. Kiedy tylko zniknęli za rogiem, Noel wyszedł z ukrycia i poszedł w stronę ogrodów.

Po jakimś czasie doszedł do krańca wzgórza, na którym stał zamek. Magin stanął. Oparł się o murek. Zaczerpnął powietrza i odetchnął. Biegł długo przez ogród, a potem przez rozległy sad. Chwilę odpoczywał i patrzył na miasto. Z tego co usłyszał, niedługo padnie pod naporem fanorczyków. Zastanawiał się, jakim cudem tylu fanorskich żołnierzy zdołało przedostać się do miasta. Niemożliwym jest, aby Falkus pozwolił tak liczebnej armii stacjonować w stolicy. Mieszczanie również by się nie zgodzili, a co dopiero szlachcice z górnego miasta.

Jeszcze raz zaczerpnął powietrza, ale w jego kierunku poszybowały dwie fanorskie strzały. Szybko spojrzał w dół ponad trzydziestometrowego urwiska. Na jego końcu spokojnie płynęła zamkowa fosa. Kiedy jedna ze strzał rozcięła mu rękaw, skoczył w dół.

 

 

V

Otworzył oczy. Początkowa ciemność przerodziła się powoli w mgłę, z której zaczęły się wyłaniać kontury pojedynczych przedmiotów. Zauważył, że na czymś leży, widział przed sobą sufit jakiegoś domostwa. Przewrócił się na bok. Poczuł silny ból w klatce piersiowej. Rozejrzał się. Znajdował się w dużym domie, najprawdopodobniej kogoś zamożnego. W pomieszczeniu było wiele przedmiotów, na które nie mógłby sobie pozwolić mieszczanin. Usłyszał kroki za drzwiami. Usiadł na łóżku. Do pokoju weszła kobieta, sądząc po ubiorze, szlachcianka, która postawiła na podłodze dzbanek z wodą, kiedy tylko zobaczyła Noela i podeszła do niego.

– Mości maginie – powiedziała podchodząc i uśmiechnęła się troskliwie. – Proszę odpoczywać.

– Co, co się stało? – zapytał Noel łapiąc się ręką za głowę. Głowa też go bolała.

– Proszę się o nic nie martwić. Teraz niech pan się położy, to najlepiej panu zrobi.

Magin wstał i podszedł do okna. Cały był obolały, ale w pewnym momencie tak mocno ścisnęło go w piersi, że stracił oddech i upadł.

– Mości maginie – szlachcianka podbiegła do niego – niech pan leży, ma pan zmiażdżone żebra. Nic pan nie pamięta?

– Woda. Pamiętam tylko wodę. Chyba skoczyłem do fosy… – Noel się rozejrzał. Na jednej z komód zauważył swoją kurtkę i wskazując ją palcem powiedział: – Tam, możecie mi podać?

Szlachcianka podeszła, wzięła kurtkę i podała ją maginowi. Ten szybko otworzył kieszonkę i wyciągnął z niej małą buteleczkę. Wylał całą jej zawartość do ust, a potem z całej siły walnął pięścią w podłogę. Po chwili całe jego ciało zaczęło drgać, oczy zabarwiły się na niebiesko. Drgał coraz bardziej, aż w końcu zaczął się rzucać na podłodze. Szlachcianka z krzykiem wskoczyła na łóżko. Noel zastygł. Jego żyły na moment, tak jak oczy zabarwiły się na niebiesko. Do pomieszczenia wpadło dwóch mężczyzn, gwałtownie rozglądających się po pomieszczniu. Krzycząca szlachcianka, magin na podłodze. Jeden z nich podbiegł do kobiety, żeby ją uspokoić, a drugi podszedł do magina. Schylił się nad nim. Żadnych znaków życia.

Noel gwałtownie otworzył oczy i głęboko zaczerpnął powietrza. Mężczyzna przy nim stojący szybko się odsunął, kobieta znów zaczęła krzyczeć. Magin szybko wstał i się rozciągnął. Uderzył się w pierś. Wszyscy pozostali stali jak wryci, szlachcianka przestał nawet wrzeszczeć. Noel rozejrzał się. Poznał jednego z mężczyzn.

– Marx? – Magin gwałtownie zapytał, nie kryjąc ogromnego zaskoczenia.

– Noel, uspokój się – zaczął mówić baron.

– Nie uspokoję się dopóki nie dowiem się o co tutaj chodzi. – Spojrzał na szlachciankę i drugiego mężczyznę, zapewne też szlachcica. – Kto to?

– To sir Valtone oraz jego żona lady Miranette. – Wyjaśniał po kolei Marx – Ugościli nas u siebie w domu.

– Ale, ale – zaczęła jąkać się Miranette. – Ale jego kości, przecież on nie powinien się ruszać.

– Spokojnie. – Noel zwrócił się do lady – Magini mają specjalne specyfiki, ale dziękuję, już mi lepiej. – Potem zwrócił się do barona, robiąc gniewną minę. – A reszta? Gdzie my w ogóle jesteśmy?

-Jesteśmy w Arji, w górnej dzielnicy. Jak już mówiłem jesteśmy w domu sir Valtone'a.

– Który dzisiaj?

– Trzynasty dzień miesiąca Eeku. Znaleźliśmy cię jakieś dwa dni temu.

– Zaczekaj. – Noel zamyślił się. – A fanorczycy? A król? Chwila. Z tego co usłyszałem górna dzielnica powinna upaść dawno temu.

– Ha. Cesarskie kundle nie doceniły valedhaańskiej szlachty. – odpowiedział z dumą sir Valtone. – Nie dość, że się obroniliśmy to jeszcze odbiliśmy zamek.

Noel ponownie zamyślił się. Przypomniał sobie wszystko to co, do tej pory udało mu się dowiedzieć. Zapytał ponownie barona:

– A co z Aeyedgenem? Co z bitwą?

– Na razie to nieważne. – Marx pociągnął magina za ramię, wychodząc z pokoju. Zamknął za sobą drzwi i ruszył w kierunku wyjścia. – Sprawy nie przebiegają po naszej myśli. Fanorczycy zabarykadowali się w handlowej dzielnicy miasta. Wzięli do niewoli wicehrabiego. Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Pomożesz mi?

Noel wyszedł na podwórze przed baronem. Zobaczył górną dzielnicę. Zamożną dzielnicę szlachty. Stał na niewielkim podwórzu, a w bramie widać było maszerujących żołnierzy. Niektórzy nosili barwy Forenotu, inni królewskie. Pośród nich byli jeszcze wojownicy, noszący barwy, których nie potrafił rozpoznać. Noel odwrócił się.

– Chcesz żebym odbił wicehrabiego?

– Mniej więcej. – Marx opuścił wzrok. – Wiem, że najlepiej ci pójdzie, jeśli nie będziesz miał żołnierzy pod swoim dowództwem.

– Mam sam poprowadzić szturm na fanorczyków? – oburzył się magin.

– Nie szturm, tylko sabotaż. Najlepiej, bo najłatwiej pójdzie ci w nocy.

Noel ponownie spojrzał na bramę dziedzińca, a potem na zamek górujący nad miastem.

– Zgoda. Przygotuję się.

 

 

VI

Kiedy było już po północy Noel stał w bramie dziedzińca. Deszcz lał jak z cebra. Spomiędzy chmur ledwo wyłaniał się księżycowy rogal. Nie było gwiazd. Magin miał na sobie czarny płaszcz, w którym przyjechał do miasta. Zapiął ciaśniej rzemień rękawicy. Poprawił długi żelazny miecz, zawieszony na plecach. Kreonowy, magiczny zostawił. Zarzucił kaptur na głowę i ruszył w dół ulicy.

Kilka minut później znalazł się pod bramą do dzielnicy handlowej miasta. Zabarykadowana z obu stron, sprawiała wrażenie małej fortecy. Noel wspiął się na jeden z pobliskich domów i po dachach wszedł na mur, dzielący miasto na części. Z muru wszedł na bramę i rozejrzał się po terenie, który niebawem miał przebyć. W centrum dzielnicy usłanej kramami, szyldami i fanorskimi żołnierzami stała pokaźna posiadłość. Należała do wicehrabiego. Nie wyglądało na to, żeby wicehrabia był w nim więziony. Fanorscy żołnierze tłumnie wchodzili i wychodzili z posiadłości. Co więcej, przez moment sam wicehrabia wyszedł na dziedziniec, aby porozmawiać z wojskowymi.

Noel nie mógł początkowo znaleźć wyjaśnienia, ale wkrótce zaczęło do niego docierać, jaki związek z fanorczykami ma wicehrabia. „Parszywy kłamca, pomyślał, czy wszyscy Valedhaańczycy to tchórze i kłamcy?" Szybko zszedł z bramy na mur, a potem na dachy budynków, tyle że po drugiej stronie muru. Sprawnie wymijał patrole żołnierzy i skupiska maruderów. Wkrótce dotarł do tylnego wejścia na teren posiadłości. Tylko jeden strażnik. Magin powoli, bezszelestnie wyjął miecz z pochwy. Ponownie wychylił się zza murku. Strażnik leżał martwy, a przy nim stało dwóch arjańskich zbrojnych. W jednym z nich rozpoznał generała Aeyedgena. Relacja Marxa coraz bardziej odbiegała od rzeczywistości. Noel postanowił pójść śladem generała, który zniknął w bramie do posiadłości. Przekradając się przez ogród, napotykał wiele ciał. Wkrótce odnalazł Aeyedgena w małym pomieszczeniu, rozmawiał ze szlachcicem, niejakim lordem Vanzeyem, którego przedstawił mu Marx w Forenocie. „Kolejny zdrajca". Ale generał był sam. Nie można było mógł wyśledzić drugiego arjańskiego rycerza.

Magin wszedł do pomieszczenia, w której odbywała się rozmowa. Miał dobyty miecz, lekko ocierający czubkiem o podłogę.

– Biegnij! – krzyknął Vanzey do Aeyedgena. – Ja go zatrzymam! – I z wyjętym mieczem rzucił się na Noela. Szybko padł martwy na ziemię, z rozciętą głęboko piersią i dziurą wylotową w brzuchu.

Magin popędził za Aeyedgenem. Zbliżał się do głównej sali posiadłości. Z daleka usłyszał odgłosy walki. Z impetem wpadł do pomieszczenia, taranując pierwszego napotkanego strażnika. Drugi upadł z wbitym w twarz mieczem. Trzeci sam dźgnął się w gardło, przy drobnej pomocy Noela. Ten zaklęciem zatrzasnął jedne z dwóch par drzwi. Rozejrzał się po sali. Aeyedgen leżał martwy pod ścianą z wbitą głęboko włócznią. Zaraz za kamiennym tronem stał skulony wicehrabia Faenlir.

– Nie zbliżaj się! – wykrzyknął wicehrabia – Na moc boskiego cesarza, nie zbliżaj się!

– Aaa, wicehrabia Faenlir. – Noel uśmiechnął się, wyjmując miecz z ciała jednego ze strażników, nie spuszczając wzroku z wicehrabiego.

– Wicehrabia Faenlir z rodu Möer, ściślej mówiąc. – powiedział wychodząc zza tronu, jakby usłyszenie swojego imienia dodało mu odwagi.– A za niedługo, czyli ściślej mówiąc za kilka dni, można się będzie do mnie zwracać: zarządco.

– Słyszałem, że zarządca to tytuł namiestnika w królestwach Cesarstwa. – rzekł Noel chodząc po pomieszczeniu. Zauważył mały balkonik nad drzwiami, którymi tu wszedł. Drugie były zatrzaśnięte.

– Nie namiestnik, tylko zarządca – oburzył się wicehrabia. – Nie jesteśmy jakimiś barbarzyńskimi Jaodanami.

– Nie widzę różnicy między Jaodanami i Fanorczykami. Podbijacie, mordujecie wszystkich, którzy się wam sprzeciwiają i nawracacie, przy pomocy miecza, ognia i zmyślnych tortur. A, jest jedna różnica. Wy nawracacie również przy pomocy krzyża. Minus dla was.

– Jak śmiesz gardzić wiarą ponad wszelką wiarę? Spłoniesz w ogniach piekielnych, a twoje serce pożre Krwawe Słońce.

– Przestań prawić mi te swoje ideologiczne morały. – Noel zaczął machać mieczem w kierunku wicehrabiego. – Wytłumacz się. Po co ta cała rzeź? Chciałeś władzy? Przecież miałeś władzę. Rządziłeś stolicą jednego z najpotężniejszych królestw na tym kontynencie. W praktyce sprawowałeś władzę nad całymi Ziemiami Królewskimi. Ale tobie było mało.

– Oczywiście, że było mi mało. Potrafiłem doprowadzić do wojny domowej. Oto na co mnie stać. Teraz, kiedy Valedhaan jest słaby, wojska Cesarstwa zajmą tą iluzję państwa, a cesarz ustanowi mnie nowym zarządcą Piątego Królestwa Świętego Cesarstwa Czte… nie, Pięciu Królestw. Tyle lat na to czekałem. Nareszcie.

– Głupcze, naprawdę sądzisz, że cesarz włączy Valedhaan do Cesarstwa jako królestwo? Nie masz oczu? Zniszczyłeś ten kraj. Doprowadziłeś do skrajnej ruiny. Valedhaan jest w kawałkach. Cesarz podzieli go na hrabstwa, tak jak to zrobił z innymi podbitymi państwami. W Valedhaanie nie ma jednej dużej armii, podporządkowanej jednemu silnemu władcy. Gospodarka leży w gruzach, Taor nie będzie z wami handlować. Po co cesarzowi państwo, nad którym nie będzie miał władzy? Gdyby tylko mógł Zanizmibu, Thodur i Paranaar również podzieliłby na hrabstwa, ale one potrafiły zaoferować mu coś w zamian. Dajmy przykład. Zanizmibu posiada armię, której nie zwyciężyli nawet Jaodanie, co więcej, nie pokonały ich nawet baeliańskie wojska. Paranaar – posiada szkoły magów, potężne zakony. Co gdyby cesarz chciał go podzielić? Walczyłby z armiami magów i fanatycznych morderców. Teraz zastanów się co zrobi z Valedhaanem. Co ma Valedhaan? Co możesz mu ofiarować w zamian za władzę?

– Kto dał ci prawo mówienia o tym co myśli boski cesarz, bezbożniku?

– Wiara ponad wszelką wiarę, oczywiście. – Noel uśmiechnął się. – A więc? Odpowiesz?

– Cesarzowi jak na tacy wyłożę Badirów, potem wyspiarzy, elfy, potem Bael, potem…

– Nie zapędzaj się tak, bo dojdziesz do Trójszponu albo Jao-du.

– Ha, nie śmiej się. Mój plan już wszedł w życie. Badirowie już biją pokłony boskiemu cesarzowi. Co ty na to? Za parę dni zobaczysz na co stać prawdziwego sługę wielkiego cesarza! – Ryknął wicehrabia, rzucając się na Noela z krótkim sztyletem, który wyciągnął z rękawa. W mgnieniu oka wicehrabia runął na ziemię, między oczami tkwił bełt. Magin szybko odwrócił się. Na balkoniku stał drugi z arjańskich żołnierzy. Kuszę trzymał w rękach.

– Nie ty jesteś moim celem, maginie – odezwał się dźwięcznym, pozbawionym emocji, jakby nieludzkim głosem. – Jestem ręką sprawiedliwości. Giną tylko ci, co zbratali się ze zbrodnią.

– Kim jesteś? – krzyknął Noel.

– Thrak czeka. Do zobaczenia maginie. – odwrócił się.

Noel zarysował runę i zawalił zaklęciem cały balkon. Gruz rozsypał się po pomieszczeniu. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze. Magin zakrztusił się. Ledwo widząc, dostrzegł kontury człowieka wstającego spomiędzy gruzowiska. Widząc trochę wyraźniej, zauważył rękawicę nieznajomego. Obitą czarną stalą. Dostrzegł runę w powietrzu. Telekinetyczna fala odrzuciła go w tył. Uderzył w tron. Nic już nie widział.

 

 

VII

Noel obudził się szybko, gwałtownie łapiąc powietrze. Znów poczuł ból w klatce piersiowej, znów ból głowy. Rozejrzał się. Rozpoznał dom sir Valtone'a. Wstał, ubrał się, wypił zawartość buteleczki z niebieskim płynem. Ruszył do wyjścia. Bez słowa minął przerażoną lady Miranette. Pierwszego napotkanego żołnierza zapytał o barona Marxa. Ten skierował go do zamku. Kiedy Noel tam przybył spotkał Marxa, który przechadzał się przez ogród. Sam.

– Ach, Noel, nie wiedziałem kiedy się obudzisz, więc czekałem na wiadomość od lady… – zaczął baron, wyciągając dłoń w przyjacielskim uścisku, ale spotkał się tylko z pięścią magina. Upadł. Magin podszedł do niego i ściskając za gardło, z wściekłością w oczach, mówił:

– Po co? Po co te całe gierki? Narażałem życie, kiedy ty, Aeyedgen i wasi żołnierze spokojnie maszerowaliście do Arji. Po co te kłamstwa? Nie mogłeś mi powiedzieć, że chodziło ci o władzę. Nie mogłeś mi powiedzieć, że chcesz zabić wicehrabiego? Musiałeś nasyłać na niego innych morderców?

Marx ledwo oddychał, ale pokazywał maginowi, aby ten go puścił. Kiedy uścisk zelżał, głośno odetchnął i powiedział:

– Nie było żadnych gierek. Nie chciałem śmierci wicehrabiego. Nie nasyłałem żadnych morderców. Wysłałem tylko ciebie. Wiedziałem, że ci się uda. Nie wiedziałem, że Fanorczycy…

– Pierwsze kłamstwo. Od początku wiedziałeś o co toczy się gra!

– Ale była to gra warta świeczki.

Noel puścił barona.

– Dla Valedhaańczyka, nie dla magina. Pomogłem ci, bo miałem dług.

– Myślałem, że dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi. – Marx wstał, rozcierając gardło.

– Przyjaciół nie wykorzystuje się w ten sposób. Jesteś taki jak wszyscy Valedhaańczycy. Kłamca i tchórz. Waszym najskrytszym marzeniem jest władza, pieniądze i zapewne kobiety. Kiedy cię poznałem, pomyślałem: to ktoś inny, zasługuje na mój szacunek, jest inny niż wszyscy kłamcy i tchórze. Jest inny niż ludzie. Nie jesteś. Anvelaar to był dym w oczy. Żegnam.

– Dokąd pójdziesz?

– Do Badirii. Muszę kogoś odnaleźć. Wiesz kto to taki Thrak? – zapytał magin odchodząc.

– Ambasador badirski. Podobno niedawno wrócił do Badirii! – Noel był już daleko. – A co z Vanzeyem?! – krzyknął do Noela. – Ty go zabiłeś?!

Nie doczekał się odpowiedzi. Noel był już daleko.

Koniec

Komentarze

"Baron Marx obiecał mi dwa tysiące baksów za przybycie do tej krainy" - baksy kojarza mi sie tylko z dolarami, więc rozumiem, ze chodzi autorowi o dolary? W fantasy to dość odkrywcze. Poza tym bohaterowie rozmawiają bardzo współczesnym językiem, co mi troche zgrzyta. Na początku tak mętne wprowadzenie, że aż czytac się nie chce.

Zgadzam się z gwidonem2 - bardzo mętne wprowadzenie! I do tego masa, masa powtórzeń, oraz źle skonstruowanych i nielogicznych zdań.

Ot przykłady:

"Do niedawna Piąte Królestwo Wielkiego Cesarstwa Fanoru, od 1476 roku jest niezależnym królestwem. Królestwem, które od dawna nie miało jednej i na tyle silnej władzy, aby rządzić wszystkim i wszystkimi, którzy do niego należą. Pojedyncze baronie w dzisiejszych czasach przypominają małe księstewka, rządzone przez baronów-książąt, mających na swoje rozkazy armie o wiele liczebniejsze od armii królewskiej. Gdyby któryś z baronów chciał objąć władzę i zrzucić króla z tronu, w teorii obyłoby się to bez większych problemów. W praktyce jednak przeciw takiemu zbuntowanemu baronowi przeciwstawiliby się wszyscy pozostali. Lepiej mieć pana nieudolnego, który na wszystko pozwala, jednocześnie osłabiając pozycję państwa. Tak przynajmniej sądzi większość baronów. Zresztą nie tylko król, ale i ich własna polityka wewnętrzna, jak i zagraniczna coraz widoczniej dzieli Valedhaan, co może nawet doprowadzić do wojny domowej.
Bania leżąca po sąsiedzku z ziemiami królewskimi, które dzieli wyłącznie rzeka Salwadera, od wieków jest we władaniu baronów, z dawnej dynastii panującej w Valedhaanie - Ronoldów. Na chwilę obecną Banią włada baron Marx III Ronold, wróg króla Falkusa z rodu Abervingów. A że Bania leży tak blisko ziem, którymi włada król, nad rzeką Salwaderą kilkukrotnie ścierały się wojska Marxa i króla Falkusa, wspieranego ponadto przez fanorskich rządców. W tych okolicach na Salwaderze, największym trakcie wodnym królestwa i rzece, która dzieli Valedhaan na prawie równe połowy, ostał się tylko jeden most. Most zwany Krwawym Przejściem. Jest chroniony z jednej strony przez wojska barona, a z drugiej przez wojska lojalne królowi."


kolejny przykład:

"W samym centrum Banii leży miasto Forenot - największe, najbogatsze i najlepiej rozwinięte miasto Valedhaanu. Jest to miasto położone u zbiegu wszystkich najważniejszych traktów północy. Władza potężnych baronów jest tu widoczna. Jest pilnie strzeżone, posiada grube mury i fortecę nie do zdobycia. To miasto jest przyszłością Valedhaanu."

Jak widzisz, masa powtórzeń w kilku akapitach, na samym początku opowiadania. Zwracaj na to uwagę, stosując synonimy. Generalnie wszystko kuleje, a opko do poprawki. Niestety. P:

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ale brawa za pomysł:)

Przeczytałem kawałek. Niestety, słaby ten tekst.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

To mój pierwszy tekst, pisałem go kilka miesięcy - szkoła, więc niektóre elementy nie są do końca spójne. Właśnie piszę kolejną część, postaram się wziąć się za niego 200 razy lepiej i nie dopuścić do błędów, takich jak tu. Chciałem zobaczyć jak moje opowiadanie, styl i ogólnie reszta jest odbierana przez innych (niestety moi kumple i rodzina na tym się nie znają za bardzo). I widzę, że wyrżnąłem się na rzeczy banalnej - powtórzeniach. Mam nadzieję, że ci, którzy przeczytali, a teraz oczy ich bolą od takiego gniota, wybaczą mi. Dziekuję za komentarze.

Baron Marx? Cóż to nowe zwyczaje, by burżujów nazywać mianem wielkiego filozofa klasy robotniczej?

Nowa Fantastyka