- Opowiadanie: JaNuszWu - Ziemia : Kosmici – do przerwy 1 : 1

Ziemia : Kosmici – do przerwy 1 : 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ziemia : Kosmici – do przerwy 1 : 1

– Dawaj, bierz go! – krzyczał na całe gardło Staszek.

Kibice na trybunach podzielali jego emocje – trąbili na wuwuzelach, walili o oparcia plastikowych siedzeń i ryczeli ile sił w płucach, co wspaniale oddawał dwustuwatowy japoński wzmacniacz. Wszystko zaś pokazywała z najdrobniejszymi szczegółami wyprodukowana w Chinach japońska pięćdziesiątcalowa plazma.

– Bierz murzyna! – dołączył Adam.

Ściskając butelkę krajowego browca w lewej ręce, drugą wymachiwałem, dopingując naszemu zawodnikowi. Przed chwilą dostał piękne podanie prosto pod jego magiczną nogę, tuż przy linii obrońców tych paralityków od siedmiu boleści. By strzelić gola, musiał najpierw wykiwać czarnucha sprowadzonego z Kongo. Asfalt nie miał tego drygu, co nasz mistrz piłki i po chwili leżał na murawie minięty pięknym zwodem. Nasz najlepszy napastnik również był murzynem, tyle że do drużyny trafił z Mozambiku.

Tłum ryczał jeszcze głośniej, choć wydawało się to niemożliwe. Ryczeliśmy też i my – na dziesięć minut przed gwizdkiem otwierała się perspektywa awansu do I ligi. Przed zdobyciem wyrównawczej bramki, brakowało drobiazgu – pokonania bramkarza tych szmaciarzy. Dla magicznej nogi Kostuchy, jak go przezwano, nie było to nic wielkiego, gol był pewny.

Bramkarz też chyba tak myślał, bo miotał się bez ładu i składu, nie wiedząc, czy zostać na linii bramki, czy może wybiec naprzeciw. Wszystko działo się błyskawicznie, a w głowie Kostuchy rozegrała się błyskawiczna analiza niezbornych ruchów pajaca w rękawicach. Jak to ujął w jednym z wywiadów, w takich chwilach jak ta, wszystko dla niego dzieje się w zwolnionym tempie, a jego szare komórki – cha, cha, szare komórki u czarnucha… nieważne – jego szare komórki pokazują mu, gdzie jest luka w obronie.

Tak też i stało się teraz. Czarny but cudownej nogi w krótkim zamachu błyskawicznie zbliżył się do białej kuli.

Obraz zniknął, pokazując coś kompletnie nie związanego z piłką.

– Ej, fuck! Kurwa! Rzesz w chuja!… – chóralnie rzuciliśmy stekiem mięsa.

Myślałem, że dostanę apopleksji. Co za kretyn przerwał mecz? A było to piekielnie ważne spotkanie! Tak ważne, że specjalnie kupiłem drugi podtrzymywacz napięcia, żeby chwilowe wyłączenia prądu nie przerwały nam rozgrywki choćby na nanosekundę.

– Co za ciota nacisnęła nie ten przycisk, co trzeba? Co to za ciołek na ekranie? -słusznie zapytał Staszek.

– Zenek, nie ma meczu na innym kanale? – przytomnie zapytał mnie Adam.

– W pizdu, nie ma! Zajebię sukinsyna! – odparłem wściekły na cały świat.

Gdyby nie był to mój telewizor, rzuciłbym w niego butelką. Adam miał podobne myśli – trzymaną w ręku paczką chipsów rzucił w ekran.

Na panoramicznym ekranie jakiś matoł stał plecami do kamery i coś dłubał przy innym matole, zasłaniając go sobą.

Byłem wściekły jak sto diabłów, krew mnie zalała i na pewno byłem czerwony na twarzy. Gdyby kmiotek odpowiedzialny za ten burdel był pod ręką, jak nic potrzebowałby szybkiej interwencji chirurga. Wziąłem głęboki łyk piwa.

– Spokojnie, panowie. – Adam pierwszy nieco ochłonął. – nie wygląda to na przerwę techniczną. Może w pobliżu nas wybuchł kolejny rdzeń w elektrowni atomowej i jakiś mądrala z rządu musi ostrzec ludność przed pieprzonymi skutkami promieniowania. Powie swoje i znowu włączą mecz.

– Oby – rzuciłem nadal wściekły. – Mogliby kretyni poczekać te parę minut. Korona z głowy nikomu by nie spadła, a środków ochronnych i tak zabranie dla wszystkich.

– Rdzenie nie wybuchają – dorzucił swoje Staszek.

– A co robią? – szybko zapytałem.

– Topią się – odpowiedział spokojnie. – Wybuchają gazy gromadzące się pod kopułą bezpieczeństwa. To nie bomba atomowa, wbrew propagandzie oszołomów.

Ech, nieważne. Mecz jest ważny, cała reszta to nic nieznaczący bełkotliwy szum. Niestety, można go było zobaczyć tylko na tym jednym kanale. Nawet w radiu nie było sprawozdania.

– A może ktoś na nas atomówkę posłał? – zaczął wymyślać Adam.

– Mielibyśmy wtedy pięknego grzyba za oknem – odparłem. – Aż tak daleko od stolicy nie mieszkamy.

Co za ciołek z tego Adama, atomówki mu się roją. Mimowolnie zerknąłem na chwilę na okno skierowane na stolicę. Jedynie co mogłem zobaczyć ponad dachem sąsiedniej wilii, to nieśmiało wałęsające się chmury zapowiadające miłe ochłodzenie. Grzyba atomowego ni widu, ni słuchu.

– Zaraz się dowiemy, chyba skończyli pucować urzędasa – rzucił Stachu.

Odwrócony do nas tyłem koleś, a może to była kobitka – trudno ocenić – cofając się, całkowicie zasłonił sobą obiektyw. Po chwili plecy przesunęły się na bok, a naszym oczom ukazał się premier we własnej osobie.

– Ja pierdzielę, wódz na łączach – stwierdził oczywistość Adam. – Co jak co, ale on powinien wiedzieć, że nie przerywa się meczy.

Coś mnie nagle tknęło. Jeżeli rząd przerywa transmisje na kanale sportowym i co tu ukrywać, trzeciorzędnym kanale, to jak jest na innych?

Chwyciłem za pilota i przełączyłem na kanał o pierdołach przeznaczonych dla gospodyń domowych, zapewne teraz oglądanych przez nasze żony w domu Stacha.

Obraz na krótką chwilę przygasł, by ponownie pokazać naszego premiera. Już chciał coś powiedzieć, ale ktoś mu położył kartkę na biurku i na dłuższą chwile zatopił się w jej lekturze.

Jeszcze raz nacisnąłem przyciski pilota, przełączając na kanał emitujący całodobowe wiadomości jednego z dwóch największych komercyjnych spółek medialnych.

– Rzesz kurwa go jebana mać! – Pozwoliłem sobie sformułować kompletnego bluzga. Przyjaciele przyłączyli się do mnie, rzucając krwistym mięsem.

Premier nie zniknął z telewizora, ale teraz zajmował jedynie część ekranu. W okienku obok przekazywano na żywo obraz z innej stacji. Konkretnie był to widok Nowego Jorku, o czym informował napis nad okienkiem. Napisy krzyczące czerwienią na dole ekranu uprzedziły wyjaśnienia szefa rządu.

- Drodzy rodacy – zaczął, patrząc prosto w kamerę. – Przyszło mi zwrócić się do państwa w bardzo ciężkiej chwili. Dwanaście minut temu nad dziesięcioma największymi miastami świata pojawiły się flotylle kosmicznych latających pojazdów. – Na pewno pojawili się nad Wielkim Jabłkiem, dlatego pokazują go na podglądzie. I na pewno nie pojawili się nad naszą stolicą. Nie dałoby się ich nie zauważyć. – Wszelkie próby skontaktowania się z nimi spełzły na niczym.

To było oczywiste – widok w drugim okienku był niezwykle wymowny. Chociaż kto ich tam wie. Może wcześniej były jakieś zakulisowe rozmowy, ale spełzły na niczym – pieprzonym politykom nie można wierzyć, choćby mówili, że niebo jest bezchmurne, gdy faktycznie jest bezchmurne.

Wstrzymaliśmy oddech, chłonąc słowa płynące z głośników.

- Kilka minut po ich pojawieniu się – kontynuował premier – z latających obiektów rozpoczęto ostrzeliwać miasta, niszcząc je systematycznie. – Na chwilę spuścił wzrok na kartkę, a ja patrzyłem zauroczony i jednocześnie przerażony, jak ściana ognia z nieznanej broni niszczy Nowy Jork z prawej strony kamery i powoli zbliża się do Manhattanu. – Natychmiast podjęto kroki odwetowe. Ostrzelano latające pojazdy rakietami, działami przeciwlotniczymi oraz ciężką bronią maszynową. Niestety bezskutecznie.

Nagle zrobiło mi się zimno. Tych kilka przebłysków, które zauważyłem koło latających pojazdów, to zapewne wybuchające pociski na polu ochronnym. Przed oczami przeleciały mi sceny z kilku filmów, gdzie dzielni Ziemianie dają łupnia ufoludkom. Hollywoodzkie pieprzenie w bambus – nie po to zielone kurduple przeleciały całą tę zasraną kosmiczną pustkę, żeby dać się wytłuc prymitywnej broni małpoludów, którzy ledwo co wypełzli z jaskiń.

- W związku z zaistniałą sytuacją ogłaszam stan wojenny na terenie całego kraju. -Kolejne słowa politykiera były do przewidzenia, tylko czy miały one znaczenie? Jak nic, mamy przejebane. – Ogłaszam też mobilizacje rezerwistów. Wojsko pomoże zapanować nad porządkiem publicznym. Wszelkie akty rozboju i kradzieży będą surowo i natychmiast karane.

- Drodzy rodacy. Nie sądzę, byśmy mieli jakiekolwiek szanse wobec potęgi obcych. Mam jednak nadzieję, że po bolesnym dla nas pokazie siły, przerwą ostrzał i podadzą cenę, jaką przyjdzie nam zapłacić za powstrzymanie zagłady ludzkiej rasy. Jeżeli jednak przyjdzie nam umrzeć, zginiemy z honorem. Niech Bóg ma nas w swej opiece.

Taaa, Bóg mu się teraz przypomniał – pacan powinien łazić do kościoła nie tylko w ramach państwowych obowiązków.

Na ekranie podglądu Nowego Jorku nagle pojawił się jaskrawy błysk. Kiedy minął, połowa pikseli kamery była czarna, pozostałe zaś pokazały rosnącego grzyba nad Manhattanem. Po chwili obraz całkowicie zniknął.

– Ja cię pierdolę! – Staszek pierwszy przerwał nagle zapadłą ciszę.

Premier dalej siedział przed kamerą, patrząc się gdzieś obok niej. Na drugim okienku pojawił się obraz Moskwy – również systematycznie niszczonej przez kosmitów. Akurat zdążyli pokazać obraz Miga lub Su wbijającego się w pojazd obcych. Ognista kula szczątków myśliwca spadła na dół, wroga jednostka wyglądała na nienaruszoną.

– Mamy przejebane – rzuciłem na głos, to co od samego początku kołatało mi się po głowie.

– I co teraz zrobimy? – zapytał Adam jęczącym głosem.

– Urżniemy się w trupa i urządzimy rypanko stulecia z naszymi babkami – odparłem natychmiast, bo co innego można robić w ostatnim dniu swego życia? – Znaczy się, najpierw rżnięcie, a potem błogi stan pijackiej nieświadomości.

– Hej, słusznie prawisz. Ale flaszkę czyściochy możemy już teraz rozpracować. Nie ma się co oszczędzać, mandatu za jazdę po pijaku przecież teraz nam nie wlepią. – Pomysł Adama był jak najbardziej słuszny w tych okolicznościach.

Na dole ekranu pojawił się nowy napis. Dla kogoś, kto dopiero teraz włączył telewizor, była to ciekawostka, My już wiedzieliśmy, że obcych zaatakowano bronią atomową. Do premiera podszedł jakiś koleś w garniaku i zaczął mu coś szeptać do ucha.

– A chuj ich wie, może wlepią, zwłaszcza gdy polityczne dupki dogadają się z kosmicznymi Terminatorami – rzucił Stach.

– Dogadają się, czy nie, pijemy… a potem weźmiemy w obroty nasze szparki. – W myślach poparłem Adama. Najpierw możemy coś łyknąć, byleby się nie upić, żeby nie osłabić naszych wacków.

Szepczący kolo odszedł, premier chrząknął i przemówił.

- Właśnie się dowiedziałem, że Amerykanie przeprowadzili atak nuklearny na okręty wroga. Zaatakowano flotyllę niszczącą Nowy Jork. Niestety, poza zniszczeniem miasta, nie zauważono, by wywarło to na obcych jakiekolwiek wrażenie. Jak widać, nasza najsilniejsza broń najwyraźniej jest nieskuteczna. Nie pozostaje nam nic innego, jak modlić się o cud. Teraz pożegnam się z państwem i udam się na nadzwyczajną naradę rządu. – Co powiedziawszy, wcielił w życie. Wstał, a obraz w okienku przeskoczył na studio i najwyraźniej bladych jak śmierć prowadzących.

Jak dla mnie dowiedziałem się wszystkiego, reszta będzie bełkotliwym powtarzaniem znanych faktów. Przed wyłączeniem paplających głów powstrzymała mnie możliwość przekazania informacji o powstrzymaniu ostrzału przez kosmicznych napastników. Ściszyłem wzmacniacz.

– A o co, kurwa, chodzi tym burakom? – inteligentnie zapytał Staszek. – Jakiś człowiek zgwałcił im zieloną dziewicę, czy co?

– Stawiam na mięso – odparł Adam. – Patrzcie na takich kanibali. Gdyśmy byli niesmaczni, nie szamaliby rodaków. A taki kosmiczny koneser pewnie patrzy na nas jak my na delfiny, czy inne krowy. Potraktują nas, jak chinole traktują psy: karma na obiad. No, może nieco lepiej, na przykład jak małpie móżdżki, w końcu jesteśmy egzotyczną strawą. Przy czym nie potrzebują sześciu miliardów mięska, ani żeby to mięsko stawało im okoniem. Zniszczą nam miasta, zniszczą przemysł, a potem urządzą polowania, jak jacyś potłuczeni predatorzy. A my co najwyżej będziemy mogli się bronić procą.

Jego teoria miała jakiś sens. Wypiłem do końca piwo i zadumałem się nad tym.

– Jak dla mnie – Stachu przerwał me myśli – nie spodobała się im Britney Spears. Przylecieli tu na zwiady, posłuchali jej rzępolenia i stwierdzili, że tak bredzącej rasy nie można dopuścić do kosmicznego stołu.

– Pierdolisz od rzeczy – nie wytrzymałem. Choć wyczułem w jego głosie ironię, coś mogło być na rzeczy. – Jakby mieli na kogoś krzywo patrzeć, to na pieprzonych pedałów. Kto by chciał się kolegować z rasą, która pozwala panoszyć się ciotom po świecie? Mówiłem, że powinno się ich wykastrować i zakazać publicznych wystąpień. Ale nie, jebani liberałowie oraz komuchy na to nie pozwalają.

– Chuj mnie obchodzi, dlaczego nas wyrzynają – wtrącił się Adam. – Panowie, nic na to nie poradzimy. Zamiast tracić czas na pierdoły wolę się zabawić. To jak, sięgasz Zenek po flaszkę? Jak nie, to idę do siebie. Razem z moją Ewką wiemy jak dobrze spędzić ostatnie chwile.

– Dobra, dobra, już, kurwa, idę. – Wstałem, chociaż nie wiem czemu, jakoś się nie paliłem, by cokolwiek zrobić.

Informacja o inwazji w jednej chwili przytłoczyła mnie swą siłą niczym nagle zwiększona siła grawitacji. Poczułem to teraz, kiedy ruszyłem dupę z miękkiego, skórzanego fotela. Zrobiłem, a raczej zmusiłem się do zrobienia dwóch kroków, nim Staszek przerwał ten marsz skazańca.

– Pieprzyć wódę! Mam ochotę zagrać na nosie tym zielonym gnojom.

Odwróciłem się do niego, patrząc jak na wariata. Adam ubiegł mnie z komentarzem.

– Że niby co im zrobisz? Naszczasz na ich talerze? Lubisz rzucać się z motyką na Słońce?

– Przywalę im z bejsbola, a potem zapalę dżoint nad ich rozbitymi czaszkami. Ocipiałeś?! – fuknął na Adama. – Mam znacznie ciekawszy pomysł i przede wszystkim realistyczny. Zrobimy konusom na złość i nie damy się tak szybko zabić.

Popatrzyliśmy z Adamem na siebie zdziwieni, a potem na Staszka.

– Pomyślcie… Jeżeli zostaniemy w naszych chałupach, zabawimy się góra kilka dni, zanim te dupki przylecą i nas rozwalą. A jeżeli ukryjemy się w jakiejś głuszy, zabawimy się dłużej, a im zrobimy na złość, dając się zabić na końcu. No i kto wie, może zabiją 95% ludzkości, 4% zjedzą, a temu 1% pozwolą żyć?

Hmm, nieźle gada. Popatrzyłem na niego z podziwem. Mając do wyboru, pewną śmierć lub więcej niż kilka dni seksu i ochlaju, oraz mglistą perspektywę dożycia starości, nie musiałem długo się zastanawiać.

– Dobrze główkujesz. Zawsze byłeś dobry w takich podbramkowych sytuacjach.

– Dlatego nie dałem się wydymać swojemu szefowi, a nawet wydupczyłem go z siodła i zająłem jego miejsce.

Ponieważ Staszek uwielbiał o tym opowiadać, nie pozwoliłem mu zboczyć z głównego wątku.

– To co robimy?

– Właśnie, co robimy? – dopytywał się Adam.

– Pakujemy manatki i jedziemy jak najdalej od wszelkich mieścin. Najlepiej by było zniknąć w górach, w jakiejś jaskini ze źródełkiem. Do gór mamy jednak za daleko. Zresztą wątpię, byśmy się tam przedarli na czas, a i za zbója nie znam żadnej takiej jaskini. – Stachu spojrzał na Adama. – Pojedziemy do twojego pociotka, tego gajowego, z którym co roku urządzacie nielegalne polowania na jelenie w pobliskiej puszczy.

Adam pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Setki kilometrów kwadratowej dziczy, to też dobre miejsce na ukrycie się – kontynuował wywód Staszek. – A że gajowy zna teren, da nam to kolosalną przewagę nad resztą hołoty, która wpadnie na podobny pomysł. No i ma dubeltówki.

– Tak swoją drogą przypominam, że mam pistolet. Ale przecież dom gajowego kosmici też z łatwością namierzą – zamarudził Adam. – Nie wiem czy kilka dni więcej jest warte tyle zachodu.

– Dlatego nie będziemy grzać dupy w chałupie. Ukryjemy się w ziemiankach, z dala od leśnych budowli i dróg. -Stachu poruszył brwiami w charakterystyczny dla siebie sposób, gdy dopraszał się uznania za swój geniusz.

Byłem pod wrażeniem. Na szybkie oko wydawało się, że może to zadziałać.

– Kurwa, to może wypalić – rzuciłem z podziwem. – Pierdolić ufoli, tak łatwo nie znajdą nas w krzakach. Dobra, ruszamy z rańca? Czy może o północy, kiedy prawie nikogo nie ma na szosie?

– Ruszamy za pół godziny – rzucił Staszek.

– Co??? – zapytałem mocno zdziwiony jednocześnie z Adamem.

– Naprawdę myślicie, że większość osób posłucha zasrańca, na którego nawet nie głosowali i będzie grzecznie czekać na śmierć w domu?

No tak, jak zwykle Staszek potrafi mi jasno uświadomić, że nie zawsze wyciągam odpowiednie wnioski. Co tu się jednak dziwić, gdy makabryczne informacje walą w czachę niczym obuch.

– Na szczęście mieszkamy trzydzieści kilosów od obrzeża miasta, mamy więc co najmniej trzydzieści minut, zanim szosa zatłoczy się od uciekinierów. I tak ze czterdzieści pięć minut, góra godzinę, zanim się zatka. Zrobimy tak. – Stachu znalazł się w swoim żywiole. Lubił dowodzić, a że dobrze mu szło, nigdy nie protestowaliśmy z Adamem, jedynie dokładając swoje pomysły. – Zadzwonimy do naszych babek, żeby wróciły do chałup i natychmiast zaczęły pakować ciuchy i żarcie. Zanim do nich dołączymy, poświęcimy pięć minut na sporządzenie listy niezbędnych do wzięcia rzeczy, takich jak latarki, baterie, łopaty, piły, czy co tam wymyślimy.

– No to do dzieła! – rzuciłem. – I jeszcze jedno. Nasz bojowy okrzyk panowie! Wszyscy za jednego…

– Chuj za wszystkich! – huknęliśmy zgodnym chórem.

Kląć w żywy kamień pierdolonych kosmitów za przerwanie meczu, zaczęliśmy wdrażać w życie plan Staszka.

 

* * *

 

– Popatrz jakie ma zajebiste uda – szeptałem do Adama.

– Cudowne, aż by się chciało już teraz je schrupać, jak i resztę ciała – odszeptał.

– Niezła sztuka. Ani grama zbędnego tłuszczu, sama rozkosz dla mego samczego podniebienia – dodałem.

Leżeliśmy na skraju polany, udając, że nas tu nie ma. Obiekt naszego podziwu ostrożnie zbliżał się ku nam, uważnie się przy tym rozglądając.

– A w sumie, to o kim mówisz, o młodej, czy mamuśce? – zapytałem po krótkiej chwili ciszy.

– Ty tak specjalnie? Powtarzam po raz setny, mówi się cielak i łania.

– Łaniami, to my nazywaliśmy studentki, o ile jeszcze pamiętasz.

– Bardzo dobrze, jak i to, że polowaliśmy na nie do ostatnich twoich dni wolności, kiedy to Krycha założyła ci obrączkę na palec.

– To były piękne czasy – mruknąłem pod nosem.

– Możesz spróbować je powtórzyć. Studentki, które niedawno przyprowadził Stach z gajowym, chyba zaczęły wychodzić z szoku niewoli u tamtych łachmyt.

– Taa, a niby gdzie mam z nimi baraszkować? W tym naszym tyglu ledwo można nogi rozprostować.

Pomijając oczywisty fakt, że szprychy warte były grzechu i nie ja jeden śliniłem się na ich widok, absolutnie nie było żadnej szansy, by żony nie zauważyły seksualnych podchodów ich facetów. Schron przeciwatomowy, w którym gnieździło się sześć rodzin, plus owe dwie owieczki, pękał w szwach.

Ze względów bezpieczeństwa na zewnątrz wychodziliśmy jedynie, by zapolować na jelenie oraz zające lub też, by zebrać leśne runo oraz by przypilnować naszych terenów łowieckich. Żeby ufole tak łatwo nie namierzyli myśliwych, cztery wojskowe peleryny maskujące doposażyliśmy w folię aluminiową odbijającą ciepło naszych ciał. I był to wspaniały pomysł – osobiście dwa razy widziałem latające talerze przelatujące nad nami, a my dalej żyliśmy.

Niedawno minęły trzy miechy, odkąd zaszyliśmy się w puszczy. Gajowy przyjął nas ze zrozumieniem i wraz z jeszcze dwoma innymi rodzinami zadekowaliśmy się w jego kryjówce. Cwaniaczek już dawno zaadaptował bunkier wybudowany w czasach zimnej wojny na potrzeby produkcji przedniej jakości bimbru. Schron miał własną studnię, system odprowadzania ścieków do pobliskiego strumienia oraz znakomicie funkcjonującą wentylację. Lepiej nie mogliśmy trafić. Chociaż nie był zaprojektowany dla tylu ludzi, jakoś się tam upchaliśmy. Szybko jednak zbudowaliśmy w jego pobliżu dwie niewielkie ziemianki, gdzie co noc dwie pary bzykały się na całego, wolne od krepującej obecności współtowarzyszy niedoli.

Mieliśmy co pić i gdzie obracać nasze baby. Gdyby nie strach przed kosmitami oraz przed naszymi ziomkami próbującymi tutaj się schronić, byłoby niemal jak na wakacjach.

Po tygodniu od ataku obcych zanikła wszelka wymiana informacji między państwami, a po kolejnych kilku dniach zamilkła ostatnia stacja radiowa. Przez ten czas obraz sytuacji stał się raczej jasny – ufole próbowali nas wyrżnąć w pień.

Ci, co nie opuścili miast pierwszego dnia, zrobili to w ciągu kolejnych dwóch, dopuszczając się przy tym wielu aktów przemocy. Nieliczni naiwni albo pogodzeni z losem wkrótce zginęli w betonowych budynkach. Ufole systematycznie niszczyli wszystkie miasta oraz wsie, zaczynając od największych ludzkich skupisk. Dom gajowego też rozwalili – pozostał po nim i po innych budynkach gospodarczych spory krater.

Dla nas najgorszy był pierwszy miesiąc. Wielu dupków nie rozumiejących, że pewien obszar lasu jest na naszą wyłączność, gryzło teraz ściółkę leśną. Ci mądrzejsi szli dalej. Po pewnym czasie z niektórymi, jak my silnie uzbrojonymi grupkami, ustaliliśmy granice naszych wpływów. Z nimi żyliśmy w zgodzie. Po miesiącu jedynie od czasu do czasu, choć coraz rzadziej, pojawiali się wędrowcy szukający dla siebie przestrzeni.

W jednej z takich grup, czterech mało przyjemnych typków targało ze sobą dwie studentki. Posiniaczone i związane, przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. Stachu nie wytrzymał i wraz z gajowym, z którym wtedy był na patrolu, zabili szumowiny i przyprowadzili dziewczyny do bunkra. Kiedy już się umyły i założyły nowe ciuchy, można było docenić ich gładkie lica i wszelkie krągłości. Kiedy kosmici odlecą, foczki urodzą nam piękne dzieciaki, tak w ramach odtworzenia ludzkiej populacji.

Taa, kiedy odlecą… A tymczasem dwie osoby codziennie patrolowały nasze granice, a co tydzień wyruszały na polowanie. Pod dowództwem gajowego, Adama lub jeszcze jednego kolesia znającego się na polowaniach, szliśmy na łowy wyposażeni w kuszę i dzidę z przymocowanym do jej końca nożem. Broń palną też mieliśmy, ale ta była przeznaczona na ludzi oraz obcych, gdyby któryś stanął nam żywcem na drodze.

Leżąc w stosunkowo wysokim zielsku, czekaliśmy cierpliwie, aż trawożercy podejdą bliżej i Adam będzie miał pewniejszy strzał. Delikatny jesienny wiatr wiał nam w twarze, dostarczając naszym coraz lepiej wyuczonym nozdrzom zapach przyszłej ofiary.

Zamilkliśmy, żeby nawet szepty nas nie zdradziły. Skubiące łąkę, niczego nieświadome świeże mięsko powoli zbliżało się ku swemu losowi.

Kątem oka obserwowałem jak kumpel przymierza się do uwolnienia bełtu niecierpliwie rwącego się do celu, gdy nagle łania z młodą zerwały się do biegu. Spłoszone tajemniczym czymś, uciekały skosem do nas, próbując dobiec do najbliższej linii drzew.

Adam poderwał się, by z półsiedzącej pozycji precyzyjniej wymierzyć do biegnącej zwierzyny.

Zamarł w pół ruchu, jak i ja. Serce zabiło mi jak oszalałe, natychmiast cały zlałem się potem, wiadro adrenaliny zalało organizm. Nie wiadomo skąd pojawiający się statek obcych, zawisł metr nad łąką, jakieś pięćdziesiąt metrów od nas. Działa zdolne zniszczyć żelbetonowe wieżowce skierowane były prosto na nas.

- Uwaga ziemianie! – padło z głośników latającego spodka. Starałem się zagłębić w zielsko łąki, udając, że jest tu tylko Adam. – Odłóżcie broń i wstańcie.

– W pizdu! – zaklął Adam. Byłem od niego szybszy, tyle że wiązankę przekleństw rzuciłem w myślach.

- Nie macie się czego bać, chcemy tylko z wami porozmawiać – dodał kosmita, przemawiając do nas w naszej mowie i nie kalecząc przy tym języka.

„Chcemy porozmawiać" – przetoczyło się echem w mojej głowie. Zjedzą nas żywcem na surowo, czy też najpierw wbiją na rożna? Zaraz, zaraz, czy on powiedział „porozmawiać", czy „porozwalać"?

-Słyszałeś? – spytał cicho mój współtowarzysz. – Oni chcą porozmawiać. Widocznie, skurwiele lubią się pastwić nad zwierzyną przed jej zarżnięciem.

Czyli się nie przesłyszałem, obcy mówił o rozmowach, nie rozwałkach.

- Chcemy porozmawiać o uratowaniu was przed niechybną śmiercią – dodał ufol. – Wstańcie obaj i zróbcie pięć kroków naprzód.

I to by było tyle w kwestii udawania ziół wśród trawy, drobnych gałęzi i opadłych liści.

– Kurwa! Zenek, co robimy?

– A kurwa, co możemy zrobić? Chyba tylko strzelić se w łepetynę, nim oni to zrobią.

– W chuja, jakoś nagle nie mam ochoty zdychać już teraz.

– No to wstajemy. Zobaczmy, o co chodzi zielonym konusom.

– Dobrze, że jesteśmy tu sami…

– Cicho, debilu! – szybko przerwałem Adamowi dokończenie myśli. -Wielki Brat na nas patrzy.

Jeżeli obcy nie byli głupi, o co bym ich nie posądzał, to za zaproszeniem mogła się kryć chęć poznania lokalizacji innych ludzi. Co jak co, ale nie możemy pozwolić, żeby ich namierzyli. Pięć kroków od broni to mało, w razie czego zdążymy popełnić samobójstwo.

– Cholera… – rzucił Adam i po chwili dodał: – Dobra, odkładamy broń i wstajemy.

Moja dubeltówka i tak już leżała na trawie, jak i dzida, jedynie zdjąłem z nich dłonie i powoli wstałem, unosząc ręce do góry.

Nim zrobiłem z Adamem pierwszy krok, obcy znowu się odezwał.

- Noże i pistolet też odłóżcie.

Skąd skurwiel wiedział o pistolecie, który Adam trzymał za paskiem na plecach? Noże przynajmniej były widoczne i oczywiście specjalnie ich nie odłożyliśmy, udając, że to żadna broń.

Klnąc pod nosem, rzuciliśmy żelastwo na łąkę, a następnie zrobiliśmy pięć kroków w kierunku pojazdu. Z latającym spodkiem nie miał on nic wspólnego, ale ciężko było wymyślić inną nazwę, więc między sobą tak właśnie nazywaliśmy latające pudła kosmitów.

Z bocznych sekcji latadła wysunęło się pięć podpór i wgryzło w ziemię. Pojazd osiadł może z dziesięć centymetrów niżej.

- Możecie opuścić ręce – rozległo się z ukrytych głośników.

W przedniej części statku, kawałek skośnej ściany zaczął opadać, odkrywając rampę przed naszym wzrokiem. Gdy skończyła opadać i zawisła kilka centymetrów nad ziemią, z wnętrza spodka wyskoczyły cztery roboty bojowe. Nim zastanowiłem się, czy aby nie rzucić się po broń i szybko skończyć ze sobą, dwu i pół metrowe pancerne żelastwa zatrzymały się jakieś dwadzieścia kroków od nas.

Galop przelatujących w głowie myśli nie dał żadnych wskazówek, co powinienem dalej robić, postanowiłem więc poczekać na dalszy rozwój sytuacji. Ponownie zalało mnie morze adrenaliny, a na skórze metaforycznie poczułem wpijające się we mnie laserowe lufy bojowych maszyn, czy co tam one używały do zabijania.

Staliśmy tak w szóstkę przez dłuższą chwilę w cichym bezruchu. Cień sylwetki w otworze wyjściowym oraz głośne człapanie wyrwały mnie z drętwoty. Z początku niewiele mogłem dostrzec, by w końcu zobaczyć kosmitę w całej jego ohydnej okazałości.

Zadrżałem.

Nie był to mały zielony ludzik o czarnych dużych oczach, jak się spodziewaliśmy. Obcy dorównywał wzrostem swym metalowym gorylom. Ubrany w krótkie czarne spodenki i czarną koszulkę z krótkim rękawem niewiele miał do ukrycia. Kamizelka w brązowo czarne plamy, zapewne kuloodporna, była poobwieszana różnymi elektronicznymi gadżetami. Nie nosił żadnego hełmu, przez co doskonale było widać krótkie rogi wystające ze szczeciny ciemnobrązowych włosów pokrywających nie tylko niemal całą twarz, ale i całe ciało. Czarna, pomarszczona skóra twarzy przypominała goryle bruzdy i była obrzydliwa. Przeciwstawne kolana powodowały, że jak dla mnie kroczył dziwacznie, stukając przy tym racicami po rampie.

Zadrżałem, ponieważ w pierwszej chwili pomyślałem, że to Szatan we własnej osobie pofatygował się do nas i żeby zwiększyć szok, udawał kosmitę.

Otrząsnąłem się z tej wizji. Nie, nie i jeszcze raz nie – to bez sensu, żyję w 2012 roku, a nie średniowieczu i wiem, że nie ma rogatych diabłów. Włodarze piekła mają znacznie ciekawsze i subtelniejsze sposoby na wabienie słabeuszy do swego królestwa. Niemniej, zacząłem się po cichu żarliwie modlić.

Rogaty kosmita stanął pośrodku blaszanych ochroniarzy i przemówił. Skrzeczenia i warknięcia po chwili zostały przetłumaczone, z głośnika umieszczonego na piersiach ufoludka potoczyła się nasza piękna mowa ojczysta.

- Przylecieliśmy tutaj uratować kliku przedstawicieli waszej rasy.

Chociaż byłem piekielnie zdenerwowany, starałem się skupić na każdym słowie obcego. Dotarło do mnie, że chcą nas uratować i od razu pojawiło mi się w głowie pytanie.

– Czy to znaczy, że należycie do innej rasy niż ci, co niszczą nasze miasta i wsie? – wyartykułowałem je niezwłocznie. -Walczycie z nimi i szukacie żołnierzy?

- Jesteśmy z tej samej rasy. To nasi bracia i siostry was zabijają. Nie szukamy żołnierzy.

– Nic, kurwa, nie kapuję – oznajmił Adam. Również nic nie rozumiałem.

- Nasz kongres uchwalił decyzję o całkowitej eksterminacji Ziemian – kontynuował obcy – Nie wszyscy się pogodzili z tą decyzją, w tym i ja. Nic jednak nie mogliśmy na to poradzić, a przynajmniej nic w legalny sposób.

Komputerowo generowane tłumaczenie było pozbawione wszelkich emocji. Po warknięciach i skrzeczeniach również nie można było się zorientować, jak bardzo koziobródek nie zgadzał się ze swoim rządem. Mógł spokojnie łgać w żywe oczy, a i tak bym się nie zorientował.

- Nadarzyła się teraz okazja, by uratować kliku przedstawicieli waszej planety. Wylądowaliśmy więc na tej łące, żeby o tym z wami porozmawiać.

– I niby jak chcecie nas ratować? – Adam mnie uprzedził.

- Wywieziemy was na inną planetę, gdzie będziecie mieć tysiąc lub więcej lat spokoju na zbudowanie nowego, lepszego społeczeństwa.

Ach, jakie to banalnie proste i oczywiste. Kiedy my entuzjastycznie poprosimy ich, żeby poczekali, aż przyprowadzimy na łąkę nasze rodziny i resztę przyjaciół, oni z chęcią na to przystaną. I kiedy będziemy w komplecie, wypierdolą nas w kosmos jednym strzałem.

Gówno zobaczą, a nie nasze rodziny. Barany myślą, że trafili na kretynów. Oby Adam również wyniuchał ich podstęp. Zanim zaczniemy udawać Greka i staniemy się zbędni, może uda mi się uzyskać odpowiedź na pytanie, które nas dręczy od samego początku inwazji.

– Skoro już rozmawiamy, spytam się tak z ciekawości: Czemu nas rozwalacie?

Włochaty obcy przez dłuższą chwilę milczał. W końcu zaczął skrzeczeć.

- Nie mamy za dużo czasu, więc przedstawię skróconą wersję. Mniej więcej osiemset lat temu, licząc w waszych latach – Robi się ciekawie. Co mają do nas wydarzenia sprzed tylu stuleci? – zabraliśmy na pokład naszych statków dość sporą grupę Ziemian. – Hmm, bardzo ciekawe. – Mieli poznać kulturę i wiedzę ras, które już sięgnęły gwiazd. Mieli zostać ambasadorami Ziemi, kiedy wasza cywilizacja dorośnie technicznie i wyzbędzie się zabobonów wieku dziecięcego. Po początkowym okresie strachu i nieufności proces adaptacji poszedł gładko, jak to już wcześniej było z innymi rasami. A przynajmniej tak się nam zdawało.

Kopyto-nogi kosmita zamilkł na chwilę.

Hmm, to takie buty. Ktoś z Ziemi jednak był pierwszy w kosmosie przed Gagarinem. W czasach średniowiecza pewnie nawet nie zauważono porwania większej grupy ludzi.

- Ludzie potajemnie zbudowali wojenną flotylle z pomocą innej rasy, niezwykle podobnej do was, szalenie ufnej rasy oraz strasznie naiwnej. Razem zaatakowali planety pozostałych czterech ras. Szczególnie zawzięci byli na nas, ale to mało istotny szczegół. Omal nas nie zgładzili, ale byliśmy od nich bardziej inteligentni. Zbudowaliśmy znacznie potężniejsze okręty i losy wojny się odwróciły. Po niemal pięćsetletnich zmaganiach zabiliśmy ostatniego zbuntowanego Ziemianina.

O rany, Matko przenajświętsza, pięćset lat kosmicznej rozpierduchy i to my ziemniaki zaczęliśmy wojnę! Łatwo sobie wyobraziłem, dlaczego tak się stało. Ci kozojebcy musieli porwać religijnych fanatyków, co to na czarne zawsze będą mówić białe i za chuja im się nie wytłumaczy, że się mylą. Banda debili zobaczyła przed sobą wypisz-wymaluj diabły i jak nic pomyśleli sobie, że Bóg stawia ich przed ciężką próbą. No i wykoncypowali, że mają zabić czarci pomiot ich własną bronią. Ufole się wkurzyły – bo kto by się nie wściekł – i wyszło im na to, że jak tłuc, to do końca. Ale zaraz, zaraz… pięćset lat? Coś mi się nie zgadzało.

– Powiedziałeś pięćset lat. Ale czy nie powinno to trwać kilkanaście, góra kilkadziesiąt lat? – dopytywałem się. – Przecież po jednym, czy dwóch pokoleniach, ludzie powinni zrozumieć, że ich przodkowie głupotę strzelili i cała ta wojna nie ma sensu?

- Dla niektórych osób faktycznie minęło kilkanaście lat. – Zrobiliśmy z Adamem duże oczy. – Wiąże się to z relatywizmem lotów międzygwiezdnych. Każde dziesięć lat świetlnych… – tu przerwał i zapytał: – Zakładam, że wiecie co to są lata świetlne? – Pokiwaliśmy z Adamem potwierdzająco głowami. Za kogo on nas ma? Za kosmicznych kiboli, co to dwa do dwóch nie umieją dodać? – Każde dziesięć lat pokonywane jest w czasie dwunastu lat z punktu widzenia kogoś żyjącego na Ziemi. Jednak na pokładzie mijają ledwo dwa miesiące. Ziemianie, jak już raz wsiedli do swych wojennych machin, nigdy z nich nie wyszli.

Popatrzyliśmy na siebie z Adamem ze zrozumieniem. Głupie buce zrobiły nam złą prasę i teraz płaci za to cała ludzkość. Aż mi się przypomniał pewien cytat ze szkoły: „ludzie ludziom zgotowali ten los", czy jakoś tak.

- Po rozgromieniu bożej krucjaty, jak ją ludzie nazwali, musieliśmy przemyśleć kwestie mieszkańców Ziemi – kontynuował kosmita. – Przeważyła opcja zgładzenia całej rasy, ale lobby proziemskie wstrzymało wprowadzenie jej w życie. Dano wam szanse wykazania, że potraficie wyrosnąć z podejmowania niedojrzałych decyzji. Pozostawione na orbicie automatyczne stacje obserwacyjne przysyłały nam meldunki co dwadzieścia lat.

Przed oczami przeleciały mi te wszystkie filmy opowiadające o setkach wojen toczonych przeważnie o pietruszkę, a o których niewątpliwie dowiedzieli się obcy. Zrobiło mi się zimno, bo choć do super mądrali z tytułem profesorskim nie należałem, wiedziałem, jak ja bym zinterpretował te informacje. Koziobródek potwierdził moje ponure myśli.

- Kiedy przyszły do nas informacje o drugiej wielkiej wojnie, jaka przetoczyła się po całej waszej planecie, postanowiono dłużej nie czekać. Znaleźliście się zbyt blisko technicznych możliwości podróży międzygwiezdnych, a wasze zachowanie świadczyło o tym, że będzie nas czekać kolejna wojna międzygwiezdna. Ze wszystkich planet wysłano flotylle. Kiedy przyleciała pierwsza, miała jeszcze raz was ocenić, ale mimo pewnych pozytywnych sygnałów, w gruncie rzeczy nic a nic się nie zmieniliście. Pierwotny plan zakładał, że zostaniecie zaatakowani przez wszystkie flotylle, ale stwierdzono, że jesteście zbyt prymitywni, by się nam przeciwstawić. Po przylocie drugiej grupy okrętów wdrożono plan waszej eksterminacji, bez niszczenia ekosystemu planety.

Gdybym na własnej skórze nie odczuł skutków podjętej na innej planecie decyzji, cała ta opowieść brzmiałaby jak fabuła filmu SF i to klasy D, z której jedynie można by się pośmiać. Strasznie nerwowi są ci kosmici, przecież pośród nas są porządni ludzie i to całkiem sporo. Kiedy jakieś drzewo wydaje złe owoce, nie pali się całego sadu, a tylko to jedno.

Chwila moment, ale przecież ten tutaj koleś truł o uratowaniu nas. Czyżby było to na serio?

- Na swój sposób dobrze się stało, ponieważ ludzie mieli czas się rozproszyć, a my mieliśmy czas dopracować plan uratowania kilku osobników – dalej wyjaśniał kosmita. – Niestety, kongres nie zgodził się zostawić przy życiu paru tysięcy osobników, by ci spróbowali stworzyć nową cywilizację, wcześniej cofając ich do czasów jaskiniowych. Wielu z nas nie mogło się zgodzić na całkowitą zagładę, nie moglibyśmy spokojnie zasnąć. Wy, a precyzyjnie mówiąc wasz bunkier z gnieżdżącymi się w nim rodzinami, został wytypowany, żeby was stąd zabrać i umieścić na niezamieszkałej planecie, znajdującej się pod kontrolą zwolenników przeżycia waszej rasy.

Stop!

Czy obcy wymienił magiczne słowa bunkier i nasze rodziny?

Wiedzieli o nas?

Kurwa mać!

– A nie możecie zostawić nas tutaj na dobrze znanej nam Ziemi, a zwierzchnikom zameldować, że już wszystkich wytłukliście? – dociekałem, z nagła olśniony pewnymi pomysłami, bo co jak co, ale jakoś mi się nie kwapiło zaczynać od nowa na innej planecie.

- Nie możemy. Od waszych dwóch tygodni puszczę obserwuje kilka pojazdów, w większości całkowicie wam nieprzychylnych. Mamy policzoną każdą sztukę homo sapiens i czy tego chcemy, czy nie, musimy dostarczyć nagranie z likwidacji takich jak wasze gniazd. Niestety dowództwo akcji wie, że na pokładach okrętów znajdują się zwolennicy ludzkiego życia i wdrożyło odpowiednie procedury wzajemnej kontroli.

– To jak zabierzecie nas na pokład, buchalteria nie będzie się zgadzać – drążyłem dalej.

- Mamy na pokładzie symulatory waszych ciał. Na rejestratorach przenikających takie jak wasze schronienie nie będą się niczym od was różnić.

– A po rozwałce bunkra nie możecie nas tutaj zostawić? Wykopiemy sobie ziemianki i jakoś doczekamy waszego odlotu – tym razem dociekał Adam.

- Niczego nie rozumiecie. Kiedy my zameldujemy o wykonaniu zadania, przyleci tu kolejna ekipa. A po tej ekipie przyleci pięć innych. Przecież wspominałem, że dowództwo wie o nas i tak to wszystko urządzili, żeby żaden homo sapiens nie przetrwał na Ziemi. A kiedy każdy kąt planety zostanie przeszukany siedem razy, na orbicie zostawimy kilkaset automatycznych satelit, które przez stulecia będą wypatrywać niedobitków. Nie ma mowy, żebyście zostali niezauważeni. Co więcej, luka, jaką znaleźliśmy w całym tym systemie zabezpieczeń, pozostawiła nam już tylko waszych dwadzieścia siedem minut na ukrycie was na naszym statku i kolejne dziesięć na podłożenie symulantów do bunkra. Jeżeli chcecie żyć, musicie się pospieszyć. Za chwilę wsiądę na okręt i zgodnie z harmonogramem z resztą załogi sprawdzimy wyznaczony nam teren. Za dwadzieścia cztery minuty wylądujemy tutaj ponownie i jeżeli was nie zastaniemy, odlecimy. Powiem szczerze, że nie wiem, czy będziemy mieć następną szansę na uratowanie choćby jednego przedstawiciela waszej rasy. Jesteście ostatnią nadzieją ludzkości.

Zrobił efektowną przerwę. Gdyby był człowiekiem, zapewne teraz czułbym jego wzrok uważnie świdrujący mnie na wylot. Jednak jego pałające czerwienią oczy nic mi nie mówiły.

I jeszcze jedno. Dostaliśmy rozkaz, by tej nocy zlikwidować wszystkie ludzkie jednostki na terenie puszczy. Sama zaś puszcza otoczona jest potrójnym kordonem maszyn bojowych, nad którymi nie sprawujemy kontroli. Nigdzie nie uciekniecie. Wybór należy do was. Wybierzcie mądrze i nie zabierajcie ze sobą żadnych rzeczy, dostarczymy wam niezbędny do życia ekwipunek.

Co powiedziawszy, odwrócił się na kopycie i wrócił na okręt. Kiedy zniknął w luku, roboty, ani na milimetr nie spuszczając z nas luf, błyskawicznie zniknęły w środku spodka. Rampa uniosła się, szczelnie zakrywając otwór w burcie pojazdu. Po chwili, niezgrabnie wyglądający klocek poleciał ku zasnutemu licznymi chmurami niebu, w mgnieniu oka znikając z pola widzenia.

– Mamy przejebane – westchnąłem.

Włochaty gościu wiedział o bunkrze i rodzinach. Nie mógł być to podstęp, a jednak wewnętrznie protestowałem przeciw jakimkolwiek zmianom. Mimo surowych warunków życia, już się do tego przyzwyczaiłem. I teraz co? Kolejne zmiany? I to na obcej nam planecie… Wrrr.

– Myślisz, że nas wkręcał? – zapytał Adam. – Przylecimy tu kupą z wywieszonym ozorem, a on śmiejąc do rozpuku, postrzela do nas z lasera niczym do kaczek. A potem puści filmik na odpowiedniku ich YouTuba?

– Chuj go wie, ale czy mamy inną alternatywę? Włochaty rogacz wie o bunkrze, wie o innych. Mamy przejebane i nie mamy wyjścia. Musimy szybko wrócić do naszych i opowiedzieć o spotkaniu. Niech każdy zdecyduje za siebie. Ja z rodziną przyjmiemy jego zaproszenie.

– Rzesz kurwa go jebana mać – rzucił Adam. – W pizdu jeża, nie mamy wyjścia, Też z Ewką i dzieciakami zabierzemy się na kosmicznego stopa.

– Hej, to moja kwestia. Mam prawa autorskie na to pełnowymiarowe przekleństwo – rzuciłem zgryźliwie, gdyż zebrało mi się na wisielczy humor.

– A chuj ci w dupę. Bierz sobie co chcesz, ale lepiej się pospieszmy, inaczej się nie wyrobimy.

Faktycznie, mieliśmy mało czasu, ruszyliśmy więc z kopyta do bunkra.

I kto by pomyślał, że kosmici są jak ludzie – potrafią współczuć – mruknąłem pod nosem i po raz tysięczny pomyślałem, że złamasy mogły poczekać z atakiem do końca meczu.

 

 

 

kwiecień 2011 (c) Ja`Nusz Wu

Koniec

Komentarze

Pozornie to banalna historyjka - ale tylko pozornie.
Zawarłem tu kilka MZ ciekawych pytań i sugestie odpowiedzi - szukajcie, a znajdziecie... lub nie ;)

dwustu-watowy;  pięćdziesiąt-calowa;  wymachiwałem, dopingując naszemu zawodnikowi.; w głowie Kostuchy rozegrała się błyskawiczna analiza niezbornych ruchów; Czarny but cudownej nogi w krótkim zamachu błyskawicznie zbliżył się do białej kuli.
Jeżu kolczasty... Wystarczy. Wywieszam białą flagę.
Autorze, czy powinienem się z tego śmiać, czy łzy byłyby bardziej, Twoim zdaniem, stosowną reakcją?

Tak wyglądając zza flagi, mam pytanie w kwestii cali i watów.
Czy według Ciebie powinny być tam cyferki? Czy może myślniki klują w oczy?
Byłbym wdzięczny za napisanie, jak niby powinno to być napisane.

Nic w oczy nie kłuje, bo to nie są myślniki.
Cyfr, poza rzeczywistą koniecznością, nie używamy w tekstach literackich.
Dwustuwatowy, pięćdziesięciocalowy.

Też mi się wydawało, że tak powinno się pisać, ale OpenOffice podkreśla mi to na czerwono, to i się poddałem jego komunistycznej dyktaturze :)

A nie masz opcji "ignoruj" oraz "wpisz do słownika użytkownika"?
Nie myśl, że słowniki edytorów są aktualizowane co dwa dni. Z Wordem podobnie bywa...
Poza tym kto rządzi: edytor czy pisarz?
Opocz nich dwóch jest jeszcze słownik ortograficzny na stronie PWN-u.

A wiec tak. Jak to mówił mój nauczycie z technikum. Nie jest źle, ale i dobrze też nie jest. Coś tam umiesz, coś tam potrafisz, ale brak ci rozpisania się. Pozwól że w punktach się streszczę:

1. Wulgaryzmy, ja od nich nie stronię, ale co za dużo to i niezdrowo.
2. Okropnie udziwniasz zdania. Za długie są i z niepotrzebnymi ozdobnikami. Piękny, cudowny, z dużo przysłówków.
3. Historia jest banalna. Przy dobrym stylu byłoby to do wybaczenia, ale przy średnim rzuca sie w oczy. Dzień niepodległości pomiksowany z kilkoma innymi filmami.
4. Cała ta tyrada obcego na końcu. Sora w opowiadaniach tak się nie monologuje. Co czytelnika obchodzi co było wcześniej, on chce wiedzieć co teraz się będzie działo. Wszelkie wyjaśniania, streszczenia, musisz zrecznie wpleść w akcje, skoro już są koniecznie i nie możesz się bez nich obyć. Obcy by ich po prostu zgarniał by nie tracić czasu i wywalił na innej planecie, zamiast streszczać kilka tysięcy lat.

Polecam jakiś poradnik, przykładowo Kresa "Galeria złamanych piór"

Gdybym oceniał, dałbym 3+, ale to Cię chyba nie zadowala. Pisz, pisz, pisz, wysyłaj, pisz. Jak mówi Andrzej Pilipiuk po około 4000 stron napisanych z głową, recenzjami i poprawkami, zaczyna się w końcu pisać na drukowalnym poziomie. Czego serdecznie ci życzę. Masz potencjał, i pasję. Nie zmarnuj tego i się nie poddawaj.

Mrok, czy słusznie wnioskuję, że bywasz na Weryfikatorium? ;)

Opowiadanie zaczęłam czytać, ale zmęczyło mnie to wszystko o meczu i tych rozbuchanych kibicach... Nie cierpię piłki nożnej i tych całych emocji wokół niej. Ale kiepska to ocena, więc spróbuję jutro doczytać choć kawałek i wypowiedzieć się ciut szerzej.

Mam konto na Wery, ale za wiele z niego nie kożystam. Mam doświadczenie recenzenckie z innego portalu. Staram się by moja recezja zawsze coś dała autorowi.

@Winky - o piłce jest niewiele, zalecam więcej cierpliwości...

 

Dzięki za obszerną recenzję Mrok.

Udziwnione zdania, zdaje się, że jest moją charakterystyczną cechą i już z góry wiem, że trochę potrwa, zanim pozbędę się manier ozdobnikowych...
Sterta wulgaryzmów jest mi jak najbardziej potrzebna dla drugiej warstwy kryjącej się pod skorupą prostej historyjki...
Tyrada obcego też jest istotna i pewnie dałoby się to inaczej napisać, ale oczywiście teraz już jest za późno...
Czy obcy uśpiłby wyznaczonych ludzi i wywieźli siłą? To jedna z możliwości. Z obcymi jest ten plus, że są obcy i nie koniecznie musimy rozumieć ich sposobu postępowania, co daje autorowi szersze pole manewru. A zresztą, czy większość ludzi zachodu rozumie tak naprawdę czemu Talibowie chcą wyrżnąć niewiernych?
To jak ludzie zachowaliby się, gdyby kosmiczni fanatycy chcieliby zniszczyć kosmicznych ludzkich kolonistów, jest jednym z pytań, które tu zadaje. Oczywiście, o ile komuś przyjdzie na myśl je zadać po przeczytaniu opowiadania :)

No cóż, zobaczymy jak mi pójdzie z HAREM-em...

Talibowie chcą wyrżnąć niewiernych, bo im tak Koran każe. Najczęściej przyczyną agresji jest strach. Strach przed odmiennością innej kultury, strach że zabraknie nam surowców, strach że nas ktoś zaatakuje, bo uzna nas za słabych, więc atakujmy pierwsi. Drugim jest powodem agresji jest pazerność, oraz lenistwo. Bo łatwiej podbić słabego sąsiada i się na nim wzbogacić, niż pogłówkować jak zarobić pieniądze legalnie, czy rozwiązać problem paliw inaczej niż napadając państwa które mają zasoby ropy.

Nowa Fantastyka