- Opowiadanie: HarryAngel - Na wnuczka

Na wnuczka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na wnuczka

– To jak robimy?– zapytał Joey, skacząc z nogi na nogę i pocierając zmarzniętymi dłońmi pod klatką, jednego z wielu, bezimiennych blokowisk, które idealnie wtapiają się w krajobraz nudnej, szarej rzeczywistości i pozbawionej celu egzystencji mieszkańców.

– Kurwa, ile razy już o tym gadaliśmy. Idę do tej staruszki, mówię, że to ja dzwoniłem w sprawie jej wnuczka i biorę kasę. A ty na wszelki wypadek stoisz za drzwiami, gdyby jej się coś odwidziało– odparł Kris, uśmiechając się szeroko, dumny ze swojego szczwanego pomysłu. Joey stał jednak niewzruszony. Patrzył na chodnik, który pokrywała coraz grubsza warstwa śniegu i ani na chwilę nie podniósł swego wzroku.

 

– Nie podoba mi się to– stwierdził nieśmiało, bojąc się reakcji swojego kompana.

 

– Wycofujesz się teraz?– powiedział przez zaciśnięte zęby Kris, na twarzy którego pojawiły się czerwone plamy, bynajmniej nie wywołane panującym mrozem.

 

– Nie wycofuje się. Po prostu mówię, że trochę mi głupio okradać panią Marshall. Zawsze była dla mnie miła i jak tylko byłem u Dave'a, zawsze częstowała mnie tą swoją szarlotką.

 

– Przestań mi teraz pieprzyć o jakiejś szarlotce. Idziesz, czy nie?

 

– Idę– powiedział Joey i pomyślał „ teraz i tak już jest za późno, żeby się wycofać".

 

Kris zapukał do drzwi, na których widniała liczba 52. Kiedy w odpowiedzi usłyszał tylko głuchą ciszę, postanowił nacisnąć dzwonek, choć obawiał się, że staruszka może nie usłyszeć i tego. Mylił się i to grubo, gdyż po pierwszych dźwiękach, ujrzał drobnej budowy, przygarbioną starszą panią, której głowa pokryta była siwymi włosami, wyglądającymi na kiepskiej jakości perukę. Kobieta zmrużyła oczy, próbując rozpoznać twarz chłopaka, poczym sięgnęła do kieszeni, z której wyciągnęła okulary. Grubość szkieł świadczyła o jej poważnej wadzie wzroku.

 

– Tak?– zapytała uprzejmie.

 

– Dzień dobry. Byliśmy umówieni na dzisiaj. Jestem kolegą Dave'a. Dzwoniłem wczoraj do pani.

 

– Ach. To pan, proszę, proszę. Niech pan wejdzie.

 

Kris wyciągnął kciuk w kierunku Joey'a, dając mu tym samym do zrozumienia, iż wszystko idzie jak na razie po ich myśli. Zamknął za sobą drzwi, zostawiając jednak otwarty zamek.

 

– Tak jak mówiłem wczoraj pani, Dave znalazł się w bardzo trudnej sytuacji– zaczął rozmowę.

 

– Napije się pan herbaty? Zrobiłam też szarlotkę.– powiedziała staruszka, nie słysząc, lub też to udając.

 

– Tak, dziękuję, z przyjemnością.

– Niech pan wejdzie do salonu. Tam mi wszystko pan opowie.

 

Joey siedział na schodach i patrzył co chwila nerwowo na zegarek. Minęło już co najmniej dwadzieścia minut, a Kris wciąż siedział u pani Marshall. Pewnie posmakowała mu szarlotka i poprosił o dokładkę– pomyślał i na chwilę na jego na twarzy pojawił się uśmiech, chociaż wielu studentów psychologii, nawet z pierwszego roku, mogłoby określić to jako podświadomą reakcję organizmu na stres. Kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi od windy, założył natychmiast kaptur na głowę, aby nie rozpoznano jego twarzy.

 

Po chwili ujrzał młodego chłopaka, który niósł na ramieniu torbę ze znaczkiem poczty. Nawe nie spojrzał na Joey'a, tak był widocznie przejęty swoją pracą, zapewne pierwszą. Wykonał parę kroków i znalazł się przed drzwiami numer 52. Obserwując to, Joey czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Młody listonosz zadzwonił do mieszkania, raz, drugi, trzeci. Jednak nikt nie otwierał. Wyjął więc jakąś kartkę, zapisał coś na niej i zostawił pod drzwiami, poczym zszedł po schodach na dół.

 

„ Czemu nikt nie otworzył drzwi. Co się tam dzieje?"– zastanawiał się w myślach Joey. Nie mógł już dłużej czekać, to było dla niego jak męczarnia, którą postanowił skrócić. Podszedł do drzwi mieszkania pani Marshall. Pociągnął za klamkę i wszedł do środka.

 

W mieszkaniu panowała cisza i spokój, tak jakby nikogo w nim nie było. Kris niepewnie stawiał kolejne kroki, jak gdyby bał się, że zaraz jakieś straszydło wyskoczy z szafy.

 

– Kris?– zawołał niepewnie– Kris?

 

Kris jednak nie odpowiadał. Po chwili, kiedy Joey ujrzał go w salonie, leżącego kałuży krwi, z wbitym tasakiem w głowie, zrozumiał dlaczego.

 

– Jezu!- krzyknął, a po chwili odwrócił się, kiedy poczuł na sobie czyjś wzrok.

 

– Joey, to ty też brałeś w tym udział?– zapytała pani Marshall, stojąc z wyciągniętą przed siebie dubeltówką, którą mierzyła prosto w wątłą jeszcze klatkę piersiową Joey'a.

 

– Pani Marhall. To nie tak, jak pani myśli– rozpaczliwie próbował bronić się, jednak staruszka pociągnęła za spust i Joey podzielił los swojego kolegi Krisa.

 

W jakąś godzinę później, pani Marshall zadzwoniła do swojej koleżanki, z klubu parafialnego.

 

– Witaj Martho. Dzisiaj dopisałam sobie dwa kolejne punkty…Tak, znowu na wnuczka. To ostatnio stało się modne. Za grosz pomysłowości w tych młodych ludziach. A, jak tam u ciebie?… No to kiepsko, musisz trochę nadrobić zaległości do końca roku… Kończę, bo właśnie słyszę, że w radiu zaczyna się koronka różańcowa. To widzimy się w niedziele. Pa.

Koniec

Komentarze

Banalne na maksa... Stylistycznie całkiem przeciętnie... Taki tekst do przeczytania i zapomnienia.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Ja od siebie dodam, że sporo powtórzeń się wdarło i pare niezgrabnych zdań. Co do fabuły, to nic nadzwyczajnego, mam podobne zdanie co Suzuki.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nihil novi. Fabuła jak i styl zbyt proste, więc nawet nie ma nic więcej do komentowania. I jeszcze ten stereotypowy koniec.

A przede wszystkim: dlaczego takie opowiadanie do działu - było nie było - fantasy? oO

Wszystko mi tu nie gra. Rzeczywistość bliżej nieokreślona, niby Amełyka, ale tak jakby z polska brzmiąca... czego nie czyta się dobrze. Fabuła umiarkowanie oryginalna i przewidywalna, akcja toczy się za szybko i bezpłciowo, nie wywołuje żadnych emocji. A zakończenie... właściwie niezrozumiałe. Babcie sobie jakieś zakłady robią czy co?

Babcie przyparafialne współzawodniczą w eliminacji złych młodzieńców, za co dostają trzysta dni odpustu. Zaskakujące (zdaniem Autora) i przekomiczne (zdaniem Autora), czyli, w sumie, fantastyczne --- i dlatego tutaj, nie w gazetce parafialnej.

Faktycznie realizacja raczej przeciętna i bardzo przewidywalna końcówka. Natomiast sam pomysł, by sięgnąć po modny ostatnio temat wyłudzeń "na wnuczka" jest fajny - pewnie dałoby się coś z tym ciekawego zrobić...

Mnie też się podoba pomysł. Ale troszke za mało... słów. Możnaby to całkiem przyzwoicie rozwinąć, chociażby o wartość sprzedawania odpustów przez zabijanie studentów.


Pozdrawiam.

Fakt, pomysł ciekawy, ale realizacja trąci banałem, tak jak i mój komentarz, który powtarza wszystkie poprzednie :P

Nowa Fantastyka