- Opowiadanie: pablos02 - Żyła żyle nierówna

Żyła żyle nierówna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Żyła żyle nierówna

„Pan chce widzieć sens, a dopuszcza się największego bezsensu. To doprawdy może przyprawić o rozpacz."
Franz Kafka, Proces

Mając naście lat wiedziałem, że nie należy być sukinsynem do potęgi entej, a jednak nim byłem. Myślę, że najlepsza w dawaniu sobie w żyłę jest świadomość tego, że właśnie wystąpiło się przeciw pewnym przyjętym normom. Przecież tu nie chodzi o to, aby heroina opanowała nasze zmysły, rozpuściła się w nas bez pamięci, tu chodzi o zasadę. Biorę, bo inni biorą. Wszyscy dają sobie z żyłę.

W zeszłym tygodniu spotkałem chłopca, który wychodził właśnie z night clubu z zakrwawioną strzykawką. Spytałem się, co z nią robił. Odpowiedział, że to co wszyscy. Zapytałem, co to znaczy. To znaczy, że każdy daje sobie w żyłę. Niezależnie od wieku, każdy to każdy.

Nie wiem, kiedy to wszystko się zaczęło. Myślę, że jeszcze w zamierzchłych czasach. Im dalej posuwamy się do przodu, tym bardziej tracimy świadomość tego, że właśnie dążymy do samounicestwienia. Zaczęło się zapewne od delikatnych przewinień, które powoli zaciskały pętlę na naszej szyi. Jeszcze kiedyś nikt nie myślał o podpaleniach, gwałtach, morderstwach w takim natężeniu. Nikt nie przewidział tego, że na przestrzeni wieku wszystko zacznie się obracać przeciwko nam.

Myślę, że najlepsze w tym wszystkim jest to, że w każdej chwili można stoczyć się na dno. W końcu po co żyć, po co oddychać? Nie czas i miejsce na życie, na oddychanie. Warto dawać sobie w żyłę, latać na odlocie…

 

***

Nie wiem, kim tak naprawdę jestem. Być może tylko dzieckiem bożym, szczerze w to wątpię. Myślę, że jestem kimś zupełnie innym. Myślę, że jestem człowiekiem lubiącym dawać sobie w żyłę, czyli każdym. Jestem genetyczną hybrydą, czymś w rodzaju mono i sagu w jednej postaci. Nazywają mnie sagumono. Słowo to oznacza człowieka będącego zarazem mężczyzną, jak i kobietą. Moje ciało podzielone jest na dwie części. Z jednej strony wyrasta kobieta, a z drugiej mężczyzna. W ten sposób powstałem ja, produkt EneaCorpu, sagumono, człowiek lubiący dawać sobie w żyłę.

 

***

Nie są to jednak wspomnienia tylko i wyłącznie o człowieku lubiącym dawać sobie w żyłę. Jest to opowieść o ludziach, którzy pragną żyć według pewnych praw. Krocząc przez pustynię unicestwienia, przez świat, z którego pozostały jedynie zgliszcza.

 

***

Na tym etapie opowieści poznajecie jej głównego bohatera, a więc mnie. Wiecie już, że należę do szczepu plemienia sagumono i lubię dawać sobie w żyłę, nie wiecie jednak wszystkiego. Lubię to za dużo powiedziane, powinienem użyć innego, bardziej pasującego do tej sytuacji słowa. Otóż nie lubię, ale muszę dawać sobie w żyłę. Gdyby było inaczej już dawno osiedliłbym się na zgliszczach jednej z hawajskich wysp i wiódłbym tam szczęśliwy, a także spokojny żywot.

Niestety realia są inne. Moje ciało zbudowane jest ze sztucznej materii, która wciąż musi odżywiać się specyficznymi substancjami zawartymi w prochach. Nie wiem, jak to działa. Jeśli chodzi o rozwój nauki muszę przyznać, że posiadam małą wiedzę w tej dziedzinie. Nie jestem człowiekiem z krwi i kości, czego z całego serca żałuję. Myślę, że nie ma dla mnie miejsca pod nieboskłonem, przecież nie posiadam duszy, zamiast niej mam wbudowany procesor najnowszej generacji.

Zostałem stworzony przez EneaCorp, wielką rządzącą tą częścią świata korporację. Genetyka uczyniła swoje, zawsze ma ona zresztą najwięcej do gadania. Nie mam duszy. Nie mam sensu by żyć, a jednak muszę. Moje podzespoły muszę chodzić, wdychać i wydychać powietrze, a także pracować od rana do nocy ku chwale EneaCorpu. W zamian każdy z nas dostaje substancję niezwykle niebezpieczną dla życia człowieka, substancję, której przyjmowania nie poleciłbym żadnemu zdrowemu, nie będącego genetyczną plątaniną organizmowi, który nie ma procesora najnowszej generacji zamiast mózgu. Amfetamina, heroina, marihuana – co kto sobie życzy. Sposoby przyjmowania są różne, efekt jest jednak jeden. Substancje te działają na nas niezwykle pobudzająco, stanowią dla nas kalorie. Dzięki nim możemy chodzić, wdychać i wydychać powietrze, a także myśleć poprzez odpowiedzialne za to podzespoły.

Jesteśmy tylko machinami, a te są całkowicie bezwładne wobec otaczającego je świata. Mogę myśleć, mogę się poruszać, ale i tak w ostateczności zostanę zawsze pokierowany przez siły wyższe nade mną.

Czy jednak musi być?

 

***

W zeszłym tygodniu spotkałem podobnego do mnie człowieka ze szczepu sagumono, z którego ciała wyrastała szczupła kobieta oraz masywny mężczyzna. Postukałem w jego rdzeń kręgowy. Zacząłem monolog z wymyśloną przeze mnie postacią, która była niczym innym, niż złudzeniem.

– Co pan się gapisz, jakbyś pan nigdy nie widział kręgów? – pytam siebie, chociaż udaję, że jest wręcz przeciwnie, że ktoś z zewnątrz włącza się do rozmowy.

– Uderz mnie pan, proszę…

Uderzył, a ja zakręciłem się niczym wygięta sprężyna.

– A panu życie niemiłe?

Cóż za pomysłowość z mojej strony, że byłem w stanie wymyślić tak intrygujące pytanie.

– Miłe, a panu?

– Niemiłe. Niedługo pójdę pod tasak.

Wyraziłem zdziwienie uświadamiając sobie, że właśnie zacząłem niezwykle ciekawą rozmowę.

– Pod tasak, powiadasz pan…

– Tak, pod tasak…

– A co tam będzie pan robił?

– Umierał. Rozetną mnie na części pierwsze i wszelkie podzespoły sprzedadzą chińskiemu koncernowi, który zajmie się rozprowadzeniem ich na cały glob.

Łzy napływały mi do oczu, zacząłem się trząść ze współczucia. Tym razem to ja go uderzyłem.

– Bolało? – spytałem.

Pokiwał głową niczym sasanka.

– A boi się pan tego tasaka?

– Boję się.

– A czemu?

– A pan by się nie bał?

Zaprzeczyłem głową.

– Ani trochę?

– Ani trochę.

Wzruszył pytającą ramionami.

– Bo umrę, a śmierć to wybawienie.

Rozmowa między nami toczyła się jeszcze przez wiele godzin.

– Myśli pan, że takie sukinsyny jak my idą do nieba?

– Myślę, że nie.

Zapytał, dlaczego tak uważam.

– Nie mamy duszy.

Chyba tak. Chyba tak właśnie jest.

– A więc dzięki czemu rozmawiamy, dzięki czemu ostatnie kilkanaście godzin poświęciliśmy na frapujące nas tematy?

– Dzięki innym sukinsynom, które nas zaprogramowały.

– Ale przecież my nie pójdziemy do nieba…

Zastanowiłem się.

– No, nie…

W czasie rozmowy byłem w stanie uogólnionym. Teraz przełączyłem na tryb mężczyzny i zbliżyłem się do ust kobiety. Pocałowałem ją. Jej usta były cierpkie, na chwilę się do nich przyssałem. Po chwili przełączyłem na tryb kobiety.

– Pocałuj mnie teraz, pragnę ciebie…

Pocałował mnie, a ja odchyliłam głowę i przytuliłam go jeszcze mocniej.

– Jesteś moja…

Usta przywarły do siebie po raz kolejny.

– A ty mój…

W czasie naszego pocałunku, drugie odszczepieńcze viscus – ciała mężczyzny oraz kobiety flirtowały ze sobą poprzez odpowiedzialne za to podzespoły.

– Masz rodzeństwo?

– Oczywiście, tego oto ćpuna.

– Miło mi, a ja tę oto ćpunkę.

Tymczasem przywierałam właśnie swoimi ustami do ust innego mężczyzny.

– Czy ty mnie kochasz?

Pokiwał przecząco głową, a mi w tym momencie zrobiło się niezwykle smutno.

– Dlaczego nie ronisz do mnie uczuć?

– Przecież wiesz, że niedługo zniknę na zawsze.

– A co stanie się wtedy ze mną?

– Będziesz dawać sobie w żyłę.

Łzy odrywały się od policzka, niczym rosa od porannej trawy. Otarł je, a później przytulił mnie mocno, aż zaparło mi dech w piersiach.

Powiem wam szczerze, że nie ma w życiu nic bardziej szaleńczego, niż miłość. Nawet jeśli jesteśmy popieprzonymi odszczepieńcami, którzy są zarazem mężczyzną jak i kobietą. Miłość to rzecz tragiczna, wcale nie piękna. Nigdy się w to nie plątaj.

Zawsze chciałem być tylko i wyłącznie kobietą – taką z jednym ciałem, bez niczego co by do mnie przyrastało. Myślę, że gdybym stał się nią, byłby najszczęśliwszą istotą na całym globie.

Los chciał jednak inaczej, ponieważ stałem się kimś zupełnie innym.

 

***

Idziemy przez pustynię. Kroczymy powoli, roztropnie przed siebie. Z jednej strony stąpa kobieta, a z drugiej mężczyzna. Ja pełznę środkiem.

– Jak długo będziemy jeszcze iść?

– Być może przez całe wieki.

Tak też kroczymy przed siebie, przez pustynię zapomnienia. Rozmawiamy o wszystkim tym, co złe. Przed chwilą kobieta wymieniła trafną uwagę na temat rasizmu.

Racism is fucking shit.

Popatrzyłem na nią z politowaniem.

Feminism is fucking shit.

Mężczyzna zatrzymał się na chwilę, aby wymienić między nami spojrzenia.

Life is fucking shitt.

Ta uwaga towarzyszy mi już od kilku tygodni. Coraz bardziej przyznaję jej rację, ale tak naprawdę nie mam pojęcia, czym jest życie. Przecież jestem tylko bezduszną latoroślą, którą trzeba co jakiś czas podcinać, która musi wbrew sobie oddychać…

 

***

Pewnego razu byłem świadkiem bestialskiego mordu dokonanego na małej dziewczynce, była taka niewinna… Razem z rodzicami poszła na niedzielną mszę, a tam opętany kaznodzieja rozpętał piekło.

Najpierw modlił się, a później wyciągnął nóż i rzucił się na dziewczynkę. Krew spłynęła ołtarzem, a duch niewinnej lilii uniósł się w stronę nieba. Widziałem to wydarzenie całkiem przez przypadek, bowiem usługiwałem właśnie na mszy jako ministrant, system losujemy wylosował mnie jako posługacza.

Świat schodzi ze ścieżki, na jaką został początkowo nakierowany.

Dzisiejsza droga jest kręta i niebezpieczna…

 

***

Pustynia ciągnie się w nieskończoność. Nie wiem, gdzie jest jej początek, a gdzie koniec. Wiem tylko, że idę i idą ze mną dwaj przedstawiciele rasy ludzkiej. Idziemy ku przeznaczeniu, ku destrukcji, czy jak kto woli, ku zbawianiu duszy. Nie mam duszy, nie można dokonać na mnie naturalnej destrukcji, a moje przeznaczenie zostało już dawno z góry przesądzone.

Niekiedy myślę, że wszyscy ci, którzy zostali poza pustynią już dawno odeszli w niepamięć. Życie toczy się dalej. Wszystko oddycha i wydycha, a ja idę po pustyni i nic mnie to nie obchodzi. Człowiek będący w drodze jest człowiekiem wyzwolonym.

Myślicie, że jestem człowiekiem? Sam nie wiem, kim jestem. Nie umiem siebie zdefiniować. Raz myślę, że jestem takim samym człowiekiem, jak Bill Gates, a drugi raz, że jestem nie kim innym jak wytapetowaną transwestytą.

Lubię milczenie. Czasami wygłuszam się całkowicie i po prostu oddycham. Mechaniczny wdech, powietrze przepompowywane mechanicznie do mechanicznych płuc, mechaniczny wydech. Niekiedy łapię się na mechanicznym uśmiechu. Moje usta wyginają się, a ja zaczynam milczeć. Mechaniczna konstrukcja, którą rządzą wszelkie koła, zębatki, łożyska, a całość napędzana jest wykonanym mechanicznie procesorem najnowszej generacji.

A więc mój mózg to procesor – prawda ta towarzyszy mi już od lat.

Nie mam zamiaru łamać się z tego powodu, przecież to tylko materiał, tak samo jak tkanka kostna, istota biała, istota szara, tak samo jak szkielet, a nawet kwarc. Procesor to mechaniczny mózg, a ciało to jedynie szkielet z tworzyw sztucznych – różnica pomiędzy prawdziwymi narządami, a sercem z bazaltu jest namacalna. Przecież to nie ciało się liczy, a głębia.

– Czy ja mam duszę? – zapytałem wpatrując się w pustynną fatamorganę.

Kobieta popatrzyła na mnie jak na wariata, a mężczyzna puścił tę uwagę mimo uszu.

– Czy ja mam zespół downa? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Zbiłem kobietę z nóg spojrzeniem z ukosa.

– Nie wiem, kim jestem – odparłem jedynie.

– Trudno zdefiniować.

– A jak sądzisz? – zapytałem głaskając ją po policzku.

– Czy ja naprawdę mam zespół downa?

Popatrzyłem na jej wykrzywioną wargę oraz wystająca ponad głową wole wielkości kilkunastu cali.

– Myślę, że tak.

– Ja myślę, że i ty masz duszę.

Mężczyzna przystanął i na chwilę się do mnie przyssał.

– A jak czujesz? – zapytał przystawiając usta do dłoni odszczepionego ciała kobiety,

Trudno zdefiniować. Czuję, że jednak jestem czymś więcej niż zwykłą genetyczną nakręcanką, ale nie wiem, czy jest to zasługa mojej duszy, czy też procesora najnowszej generacji.

Nakręcany procesor. Nakręcana dusza. Nakręcani ludzie. Nakręcana pustynia.

Cały świat się kręci, wszyscy się kręcą. Pytanie tylko, czy aby na pewno wszystko zmierza w odpowiednią stronę?

 

***

Krew spływająca rynsztokiem zaczyna patrzeć na śpiące miasto. Widzi ona jedynie pustkę, jaka zostało po śmiertelnej grze toczącej się o życie na tej jakże złudnej planecie. Nic już nie ma sensu. Rodzisz się po to, żeby umrzeć, a co mają poczynić popieprzone maszyny? Schnąć, chłonąć i dawać sobie w żyłę. Tak, tak, to wcale nie żarty. Tak właśnie jest i nie chce być inaczej. Mamy chłonąć zło, które wyrządzają ludzie. Oni odejdą, my zaś nie odejdziemy, co wcale nie jest pocieszające. Będziemy żyć i trawić w sobie całą spuściznę kulturową ludzi. Nakręcane procesory żyją najdłużej, w tym właśnie największy sęk.

Mógłbym iść tak w nieskończoność, ale nie ma w tym najmniejszego sensu. Każda droga ma swój kres, także ta. Moim końcem jest koniec wszechświata, a więc puenta jest jedna – należy uszkodzić ośrodek całości, aby reszta rozpadła się samoistnie.

Pustynia, a na niej pełzające słowa. Za każdym razem, kiedy widzę wyrastający na kilka huanów kaktus rozmyślam nad sensem życia. Każdy ma inny cel do osiągnięcia, inną drogę do przebycia… Przeznaczenie dosięga jednak każdego. Tak więc nie wiem, kim jestem. Nie wiem, kiedy skończy się mój monolog. Słowa trwają i muszą znaleźć swoje ujście, a więc dajmy im się wyszaleć.

 

***

Pewnego dnia, gdy usługiwałem w kancelarii adwokackiej zadzwoniła do mnie samotna kobieta z dzieckiem z pytaniem, czy może pozwać męża o alimenty. Mówię jej, żeby zamknęła pysk i spieprzała daleko ode mnie. Po co komu kolejne dzieci, po co komu pies, wyuzdany słoń, czy kot? Dla zasady, inni mają, to i my musimy mieć. Widzisz tamtą szmatę na wystawie? Muszę taką mieć. Widzisz, jakiego miłego mają skurczybyka w wózeczku? Musimy takiego mieć. Widzisz, jaką fryzurę ma ten burżuj z piętra? Muszę taką mieć, koniecznie…

Tymczasem zaś świat się wypala. Każda wydana moneta napędza system starzenia globu ziemskiego. To taka skarbonka, która musi w końcu się przepełnić. Nie traćcie czasu na myślenie o globalnym ociepleniu. Wyjdzie na ulicę i stójcie tak z tabliczką z informacją, aby się od was odpierdolili. Tylko to wam pozostaje, muzy natchnienia. Bóg tchnął w was duszę, a wy próbujecie na co dzień popełnić samobójstwa. Nóż do gardła przystawiacie, a swej wartości nawet nie znacie. O wy, który pieściliście ziemię kiedyś, paliliście cynamonowe skręty, do was się zwracam. Pójdźcie w świat i głoście prawdę, bowiem jesteście istotami najwyższymi w świecie. Nie wytwarzajcie już zgubnych narkotyków, bo one gubią nas – bezduszne istoty lubiące dawać sobie w żyłę. Strzykawka i w żyłę. Myślicie, że to fajne uczucie? Co wy tam wiecie, burżuje… Co dzień przemierzam drugą Jerozolimę, drugie Betlejem w poszukiwaniu Jezusa Chrystusa, a wy mi pieprzycie, że możecie sobie ćpać, gwałcić i targać na własne życie?

 

O wy, którzy macie duszę i w pełni z niej nie korzystacie,
O wy, którzy narkotyki i niebezpieczne leki ćpacie,
O wy, którzy gwałcicie i zabijacie,
O wy, którzy podnosicie rękę na matkę swoją i ojca swego,
O wy, którzy głosicie nieprawdziwe świadectwo przeciw sobie i innym,
O wy, którzy pożądacie żony bliźniego swego, a także rzeczy, jaka jego jest,
Bądźcie na wieki wieków potępieni – tako rzecze ja, ten którego stworzyliście
i na pewną śmierć moralną wystawiliście.

***

Tak więc idę sobie przez pustynię i nie mam duszy. Chcę mieć duszę, ale jej po prostu nie mam. Nie mogę jej od nikogo kupić, ani nawet pożyczyć. Pragnę jej, jestem gotowy popełnić dla niej kolejne morderstwa, gwałcić, oszałamiać swą siłą sprawczą niewinne osoby.

Jestem gotowy umrzeć, obym tylko miał duszę. Zrobię wszystko, aby tak właśnie było. Okrążę świat wzdłuż i wszerz. Będę kochać wszystkich, którzy staną mi na drodze. Z każdym zamienię miłe słowo, każdemu podam rękę, a później dostanę duszę, przecież musi być jakaś szansa na odzyskanie prawdy, jaka została zaklęta w sagumono, czyli każdym, człowieku lubiącym dawać sobie w żyłę.

Wierzę, że jest szansa na to, abym kiedyś odnalazł własną duszę, abym nie zbłądził w morzu gwiazd i poruszał się przed siebie, odnajdywał drogi, błogosławił stwórcy. Być może tak właśnie jest, a może i nie? Nikt tego nie wiem, nawet samo przeznaczenie.

Żyła żyle jest nierówna. Jeden ma duszę, inny jej nie ma. Niektórzy ćpają, a inni palą tytoń. Co to za różnica, skoro i tak w końcu umrzemy? My, ludzie… Mój mózg to procesor – wiem o tym. Właśnie kończy mi się pamięć i bateria. Mój monolog osiągnął swój cel. Tak więc żegnam się z wami, moi drodzy słuchacze.

Bądźcie potępieni na wieki i proszę was o jedno – zanim odejdziecie, zwróćcie mi duszę.

Jestem jedynie złudzeniem, tak samo jak każdy, kto codziennie przechodzi obok ciebie na ulicy. To ty ich wszystkich wymyśliłeś, to ty stworzyłeś mnie, tę historią, a także wszystkie te pieprzone słowa, które nie mogą znaleźć swojego ujścia.

Pustynia unicestwienia to ty. Dążysz do destrukcji, sam przecież najlepiej o tym wiesz.Idź sobie zapalić na dwór papierosa, czy też skręta, trać energię, wypalaj dziurę ozonową, niszcz atmosferę ziemską, pieprz się, frajerze, który masz duszę, bo ja jej nie mam.

Koniec

Komentarze

Mam mieszane uczucia co do tego tekstu. Napisany fajnie, ale jak dla mnie zbyt głęboki i wymagający za dużo myślenia, refleksji. Nie lubię takich, jako że jestem słabym interpretatorem czegokolwiek, a psychologiczne i filozoficzne problemy zwykle mnie odrzucają od opowiadań.
Tego typu twórczość na pewno znajdzie odbiorców, ale ja do nich niestety nie należę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A ja lubię, jak tekst daje do myślenia, lecz tu dać do myślenia mogą tylko błędy.

Zaczyna się ćpaniem, kończy duszą. Problem pierwszego wynika z drugiego, braku duszy. A chęć posiadania duszy ewoluuje z niechęci do ćpania. Tu jeszcze nie ma sprzeczności. Ale przenosząc sensy na wyższy poziom, już tak. Czym jest ćpanie? Na podstawie tekstu można stwierdzić, że raz jest konformizmem (bo wszyscy ćpają), raz destrukcją i rozkładem(bo warto dawać sobie w żyłę), raz przekleństwem (bo bohater musi dawać sobie w żyłę), raz karą (za sukinsyństwo), a raz buntem (przeciw posiadającym duszę). Niech byłoby tym wszystkim. A dusza? Dusza to też konformizm (bo nie bunt), też rozkład i destrukcja (przykładem kaznodzieja-morderca), też przekleństwo (bo wszyscy i tak umrzemy), no a także człowieczeństwo, jego idea. A co się dzieje z tymi rozmytymi i bądź co bądź pokrywającymi się częściowo pojęciami? Autor je przeciwstawia (żyła żyle nierówna). I wychodzi co? --- Symbolowy chaos (ktoś z tyłu sali krzyknął "symbolowa chała").

A jak bohater chce pozyskać ową duszę w znaczeniu wyidealizowanym? Morderstwem i gwałtem łamanymi przez miłość i miłe słowo. To w końcu jak?

Teraz moje ulubione.

Czasami wygłuszam się całkowicie i po prostu oddycham. Mechaniczny wdech, powietrze przepompowywane mechanicznie do mechanicznych płuc, mechaniczny wydech. Niekiedy łapię się na mechanicznym uśmiechu. Moje usta wyginają się, a ja zaczynam milczeć. Mechaniczna konstrukcja, którą rządzą wszelkie koła, zębatki, łożyska, a całość napędzana jest wykonanym mechanicznie procesorem najnowszej generacji.

Z fragmentu wynika, że bohater jest maszyną napędzaną przez procesor najnowszej generacji. To po co oddycha? Mniejsza. Konstruktor był idotą, jego sprawa. Ale w takim razie jak to jest, że bohater ćpa? Zostały użyte nazwy znanych substancji odurzających, heroiny itp. - czyli co: smaruje sobie nimi mechaniczne stawy jak towotem? Bo na pewno nie przyswaja - do tego potrzebne są struktury biologiczne. Sory. A na tym opiera się w dużej mierze tekst: na ćpaniu, które fizycznie ćpaniem być nie może.

Gdzie by nie spojrzeć, wychodzi sprzeczność. Cała głębia się wypłyca.

Ot, wykluczony osobnik snuje sobie gorzko-nihlistyczne myśli.

Tyle zostaje.

Julius, toć nawet Terminator się pocił i miewał nieświeży oddech, coby lepiej imitować człowieka (Cytat z jedynki) :P A przeciez był robotem :P Może tu jest podobnie?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No, tak, racja ;p Miałem przed oczami raczej takiego steampunkowego Pinokia.

Ogólnie rzecz biorąc całe opowiadanie z założenia miało ociekać w nonsens i absurd. Narrator jest tak naprawdę nikim innym jak hybrydą człowieka, genetyczną plątaniną, produkten wielkich korporacji, które za nic mają innych. Skoro on jest taką genetyczną nakręcanką, to tak czy inaczej, nie jest prawdziwym człowiekiem, a jedynie pewną jego imitacją. Można powiedzieć, że cała  ta jego mechaniczna powłoczka działa na podstawie innego przykładu tj. spójrzmy na sumienie - my możemy czuć, że ono jest - ale nie znajdziemy materialnego dowodu na jego istnienie. Być może konstruktor nie przewidział wielu rzeczy, bo mimo wszystko nasz bohater cierpi. Wszystko to jest procesem uzależnionym od konstruktora. Pragnąłem także ukaząć zanik człowieczeństwa w czasach nie tak bardzo znowu oddalonych. Ludzie mieli sumienie, żeby zacząć krzyżować genetycznie ludzi, z których powstawały prawdziwe, cierpiące hybrydy. Oni nie chcieli stworzyć zwykłych robotów, pragnęli stworzyć coś o wiele bardziej skomplikowanego. Mózg naszego narratora, o czym zresztą wspomina, to procesor, on został jednak w odpowiedni sposób zaprogramowany. Ta istota miała w pewnym sensie mózg, ale za nic nie mogła pojąć swego cierpienia związanego z brakiem duszy, była po prostu zabaweczką w rękachi wielkich korporacji. Tak więc w jakim celu ludzie stworzyli taką hybrydę? Odpowiedź jest prosta, aczkolwiek każdy musi interpretowac to opowiadanie na swój sposób, uruchomić wyobraźni i trochę pomyśleć.
Julius, dziękuję Ci bardzo za opinię, za wszelkie słowa :) Tak samo dziękuję Fasolettiemu za świetny przykład z Terminatorem. Zapraszam do dalszego czytania i komentowania!

Nowa Fantastyka