- Opowiadanie: czarna adelajda - W grocie Króla Gór

W grocie Króla Gór

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W grocie Króla Gór

-Moje uszanowanie, królu gór!

 

-Witam, mój chmurny panie.

 

Dobiegający z oddali grzmot nadciągającej burzy, toczący się przez bezbronne niebo, zamilkł w oczekiwaniu. Szerokie czoło króla Chmur pobruździło się, a krzaczaste, gęste brwi przysiadły nad orlim nosem niczym drapieżny ptak o rozłożystych skrzydłach.

 

„Najwidoczniej pochmurny pasowałoby lepiej"– pomyślał ze zmęczeniem władca skutych mrozem szczytów, które aż nazbyt rzadko grzane były słońcem. Mimo nadzwyczaj bystrego wzroku i szerokich horyzontów, nie potrafił odgadnąć zamysłu swego gościa.

 

Milczenie nie ciążyło– za bezpiecznym schronieniem skał rozpętała się zawierucha, grzmiąc i hucząc, miażdżąc i wyjąc potępieńczo. Pac… pac… pierwsze krople zatańczyły po obnażonych ramionach gór. Błysnęło– niebo rozdarło się w strzępy strugami deszczu, biczującego szczyty bez litości. Król mógłby przysiąc, że to jego własna skóra jest rwana, szczypana i kłuta niezliczoną ilością igieł.

 

-Chcesz mnie zniszczyć?– zapytał cicho, i na przekór sobie rozchylił usta w uśmiechu. Zniszczyć góry! Ich skaliste korzenie wplatały się w serce Ziemi, a szczyty drapały brzemienne chmury, zawracając najstraszliwsze huragany. I tysiące rozszalałych żywiołów cofnęłoby się w końcu i znikło na pustym niebie.

 

Spokojna, zdeterminowana twarz króla gór drgnęła, gdy pan Chmur odchylił kudłatą głowę i wybuchnął nieposkromionym śmiechem, równie dzikim jak potęga, co obróciła letni dzień w groźną noc. W melodii tego śmiechu kryły się mroźne burze śnieżne, szydzące ze skulonych wędrowców, błyskawice spopielające lasy, sztormy gotujące wody oceanów. Chrapliwy, niski, raz to urywał się, by ponownie wybuchnąć ze zdwojoną mocą.

 

Jodły upadały, gięte wichurą, trzeszcząc i łomocząc starganymi konarami o skały.

 

Wreszcie śmiech ustał. Drapieżne oczy opróżniły się ze złości, pozostawiając pod błękitną taflą iskrę skrywanych emocji. Postrzępiona, siwa broda króla przestała falować, tylko od czasu do czasu zamigotał w niej półksiężyc ust.

 

Obolały władca gór prześlizgnął się palcami po spadzistej grani barków. Opuszkami wygładził zmierzwione włosy i poprawił przekrzywiony, śnieżny diadem.

 

-Przybyłem w wielkim gniewie– rzekł gwałtownie król Chmur– gdziekolwiek stąpnąłem, świat płonął w pożodze i topił się w ulewach.

 

Górski pan łypnął okiem, nie odzywając się.

 

– Ten syreni narybek, ikra przebrzydła… usiłował porwać oko mojej głowy… słońce mego nieba!- ciągnął król.

 

Ulewa na dworze przechodziła w miarodajny, jednostajny stukot deszczu, bębniąc o skały z irytacją.

 

-Mą córę!- zahuczał nagle, ogarnięty wściekłością.

 

Tak, teraz dalekosiężny wzrok górskich sokołów, szybujących na północnych wiatrach, pozwolił ułożyć mozaikę słów w opowieść. Po cieniutkiej nitce– lazurowych oczach pana przestworzy– król gór sięgnął myślą do odległych mórz i oceanów. Wzburzone fale mruczały ponuro i zawistnie, bulgocząc i prychając, z wodnistym pluskiem przelewając się po świecie. Wiecznie niespokojny duch wody zatapiał przylądki i wdzierał się jęzorami w głąb lądu. Amarantowe, słone macki morza opluwały niziny, pełznąc wzdłuż kotlin i pochłaniając zachłannie łagodne krainy traw i lasów.

 

Król chmur objął swoimi potężnymi dłońmi ramiona władcy gór i przybliżył usta do spiczastych uszu.

 

-Pan wody nie może jej odnaleźć– ochroń ją– schowaj!- najcichszy podmuch ciepłego wiatru owionął podnóża gór niczym słodka obietnica.– Nigdy tu nie dojdzie, nigdy nie przejdzie mu przez myśl…

 

Twarz króla gór stężała. Ostre, twarde rysy podkreślały zamgloną siwość oczu, nieodgadnionych i nieprzewidywalnych.

 

-Czy twój dawny druh mógłby zatopić cały świat, by tylko ją odnaleźć?– spytał krótko. Nie takie rzeczy widział przez pierwsze dni, gdy ogień i mrok odmierzały kolejne eony…

 

Czyżby burza ucichła– zauważył nagle, przysłuchując się uważniej. Czuł, jak słońce rozpala iskierki na wiecznie oblodzonych szczytach. Wiatr gwizdał i zawodził wśród połamanych drzew, mknąc i prześlizgując się po mokrym poszyciu.

 

Wciąż i wciąż czujnie śledząc, czy nie przybliża się wróg. Dla mądrych, odwiecznych oczu górskiego władcy nie potrzeba było innej odpowiedzi.

 

-W dawno zapomnianych jaskiniowych komnatach, gdzie kamienne stele podtrzymują fundamenty kontynentów, mam swój pałac, i tam ukryję twą piękną córkę. Będzie słuchała, jak góry trwają w powolnym wznoszeniu, a minerały oświetlą jej diamentowym blaskiem najczarniejsze z nocy. Nic więcej nie obiecam.

 

Król chmur skinął energicznie głową.

 

-Jej imię?– górski władca szepnął, bacząc, by żadne szemrzące górskie strumienie, bystro mknące w dół krain, nie porwały w chybkim prądzie cennej wiadomości.

 

-Pani ziemi– odparł król niebios, prowadząc go na zewnątrz.

 

Władca gór odetchnął świeżym, rześkim powietrzem. Tylko powolne kapanie ze stropu jaskini przypominało o niedawnej burzy. Kwietny, ciepły zapach owionął go i omamił zmysły. Taneczna feeria barw zawirowała przed zdumionymi oczami. Król Chmur rozpłynął się we mgle. Przy wejściu, u stóp głazu, siedziała drobna kobieca postać, otulona w szmaragdowe szaty. Ciemne włosy spływały gęstym welonem po ramionach. Cała była życiem, cała była tajemnicą. Patrząc na skroś przez nią, król widział kwiaty jabłoni, jabłka i ptaki– a gdy odfrunęły, stado mlecznych owiec i wilka, giętkiego, srebrnego jak księżyc.

 

Krok do przodu-echo stóp odbiło się w dolinie hukiem lawiny– dziewczyna drgnęła i odwróciła twarz.

 

Gdy wyciągnął zapraszająco spękaną dłoń, ona wciąż siedziała, zastygnięta w pożegnalnym półobrocie wiecznie zmiennego świata.

 

 

 

 

 

 

 

A gdy huk przelewających się fal umilkł i ustąpił mroźnemu oddechowi ducha nieba, który ścisnął żelaznymi kleszczami chłodu rozmiękłą skorupę ziemi, nadszedł czas na powroty.

 

Wiatr świszczał, mknąc chyżo po kamieniach wąskiej ścieżyny zagubionej wśród gór. Wyżej, niż doszedł jakikolwiek śmiertelnik, za ostatnim zakrętem i ostatnim schodkiem, czekał pan gór. Jego oczy błyszczały groźnie, mierząc zbliżającego się króla chmur.

 

-Ocaliłeś ją!- krzyknął z radością chmurny władca.

 

Ostre rysy króla gór ściągnęły się nieco.

 

Górskie lwy wyciągały się leniwie w ostatnich promieniach jesiennego słońca.

 

-Tak, ocaliłem panią ziemi– przytaknął z wymuszonym spokojem.

 

Sokół zakwilił gdzieś hen!- wysoko, na bezkresnej pustyni niebios, przedzielonej wydmami pierzastych chmur.

 

-Gdzież moje słońce?– zapytał król przestworzy, usiłując złapać w czułe nozdrza znajomą woń.

 

Pan gór cofnął się o krok.

 

-Ocaliłem ją i schroniłem tak, że nikt nigdy by jej nie odnalazł i skrzywdził, w najgłębszych jaskiniach, gdzie zamiast gwiazd lśni złoto, a szelest naszych stóp odbija się tysiącami barwnych dźwięków.

 

-Gdzie jest moja królewna?– powtórzył głośniej duch chmur, a niebo poczerniało gwałtownie.

 

-Nic więcej nie obiecałem– odparł król gór, potężny i groźny jak śmierć.

 

Zniknął, jakby zapadł się pod ziemię, co zresztą mogło być prawdą.

 

Rozwścieczony ojciec roztrzaskał niebo i rozdarł powietrze. Skaliste granie odpowiedziały echem jego złości. Karzące ostrza gradowych biczów opadały smagały góry, pioruny wzbijały pył i rozpalały zorze na szczytach.

 

 

 

Tak mijały lata. I nigdy im nie wybaczył, jej, że go zostawiła, skuszona bezpieczeństwem w wysadzanej diamentami klatce, zamiast hulać po świecie z wiatrami, jemu… Ach! Gdy tylko pan chmur dostrzegał, że król gór wędruje jasnymi zboczami, odmieniał pogodę szybciej niż jeden lot sokoła.

 

Zaś król gór spoglądał w niebo swoimi przenikliwymi, siwymi oczami i śmiał się, śmiał się aż lodowe czapy spadały ze szczytów, a fundamenty świata ruszały z posad. Po czym znikał, wiecznie niezmienny i wiecznie nieuchwytny, z garścią pełną kwiatów, które kładł u stóp swej królowej.

 

Koniec

Komentarze

Jak na debiut fajne. Niektóre opisy wydają mi się aż nadto kwieciste, ale powiedzmy, że w takiej baśniowej konwencji jeszcz się broni. Napisz coś jeszcze, chętnie przeczytam ;)

Szczerze powiem, że czytało mi się to źle, głównie przez te zagmatwane i skomplikowane opisy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Mój szanowny przedpiśca poskarżył się, że źle Mu się czytało --- a ja nie narzekam... Fakt, musiałem zaczynać dwa razy, bo przestawienie się z wampirów, unurzanych we krwi, na baśniową opowieść wymaga czasu i trudu, ale warto było.
Jednym chyba Cię zasmucę, Autorko. Wielu fanów mieć nie będziesz, bo kto dzisiaj lubi takie tony...

P.S. Nie mogę przemilczeć niekonsekwencji używania wielkich liter w imionach własnych głównych postaci. Zwracaj na to większą uwagę, bo niemiło znajdować coś takiego w niezłym tekście...

Zgadzam się z Adamem KB - niekonsekwencja w stosowaniu wielkich liter wali po oczach. Albo król gór, albo Król Gór, albo Pani Ziemi, albo pani Ziemi, albo pani ziemi - wielkie litery nadają znaczenie bohaterom, pani ziemi to ktoś mniej ważny od Pani Ziemi (druga sprawa że niektórzy autorzy używają wielkich liter odrobinę za często, a tu dla odmiany problem jest odwrotny :)). Trzeba to ujednolicić.
Ale tekst ma potencjał, metaforyka i piętrowe, kwieciste opisy pasują do konwencji opowiadania i jestem ciekawa innych tekstów autorki.
Pozdrawiam :)

Rzeczywiście, w tych imionach to mi się porobił groch z kapustą. Cieszę się, że komuś się spodobała ta baśń, bo stylistycznie trochę popłynęłam. Ale nie żałuję;) Pozdrawiam i dziękuję!

Nowa Fantastyka