- Opowiadanie: JaNuszWu - Szatańskie seriale

Szatańskie seriale

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szatańskie seriale

Dzisiejszy dzień należał do tych wartych wymazania: poranne zajęcia na uczelni przyprawiły mnie jedynie o ból głowy, a wieczorne kelnerowanie przyniosło marne napiwki, chociaż staruchy niemal jawnie się śliniąc, gapili się na mój biust.

Zmęczona zwaliłam się na kanapę, mając nadzieję, że chociaż końcówkę dnia zakończę miłym akcentem, upajając się widokiem piekielnie przystojnego Damona. Twórcy serialu „Pamiętniki Wampirów" mieli jednak moje zachcianki głęboko gdzieś i wysłali ukochanego poza Mystic Falls do jakiejś świątyni, z zadaniem wykradzenia magicznego kamienia, który miałby posłużyć czarownicom do stworzenia nowej klątwy księżyca i słońca.

A w międzyczasie przez połowę odcinka oglądałam stare baby, które po stu operacjach plastycznych i hektolitrach botoksu udają nastoletnie czarownice. Hm, nastoletnie z racji tego, że chodzą do liceum, bo faktycznie mają niby po 300 lat i pochodzą od angielskich czarownic ze Stonehenge.

Jak dla mnie powinny się nazywać druidkami, ale kto będzie się przejmował prawidłową nomenklaturą, skoro powszechnie wiadomo, kim są czarownice.

Tak czy siak, przybyły tutaj, kiedy wróżby z fusów popołudniowej herbatki, czy też ze szklanej kuli – bla, bla, nieważne – powiedziały im, że pradawne wampiry w końcu przełamią klątwę i światu grozi zalanie polującymi w świetle dnia krwiopijcami.

Hm, koniec świata w wydaniu wampirzym nie byłby taki zły, zwłaszcza gdybym i ja została nieśmiertelną – z moimi atrakcyjnymi kobiecymi atrybutami łatwo zdobywałabym pożywienie. Mniam.

Miłe marzonko nie pomogło zwalczyć senności – powieki miałam coraz cięższe.

Druido-czarownice, razem z miejscową nowicjuszką, Bonnie, odprawiały tajemniczy rytuał wokół pentagramu nieopodal krypty na terenie posiadłości Lockwoodów. Próbowały przywołać z zaświatów pradawną czarownicę. Wiedźma ponoć umiała przywrócić klątwę, którą jutrzejszej nocy ma przełamać Klaus z pomocą swojego czarownika. Jeżeli podjęte przez głównych bohaterów przeciwdziałania wypalą, wampiry na całym świecie nawet nie zauważą, że mogłyby chodzić bezkarnie za dnia; Klaus zostanie zgładzony przez Elijah; ten zaś ma zostać zabity sztyletem posypanym pradawnym popiołem; a Elena ma wstać z martwych wskrzeszona magicznym pierścieniem. Jednym słowem, wszystko miało wrócić do normy.

Najstarsza z czarownic wzięła do ręki tajemniczy woreczek i rzuciła go z całych sił w środek pentagramu. Oślepił mnie nagły błysk.

Zamiast sceny wyjaśniającej co takiego się tam stało, mój umysł zastrajkował i ogarnęła mnie ciemność.

Po trudnej do określenia dłuższej lub krótszej chwili przed oczami zobaczyłam gwiazdy – zupełnie takie same, kiedy porządnie obrywa się w czaszkę.

Wkrótce gwiazdy zaczęły znikać, a do mnie dotarło, że już nie leżałam w domu na kanapie. Do mego nosa docierał nowy zapach – zapach lasu.

Skołowana, nie wiedziałam co się dzieje. Czy to prześladujący mnie niedawno porzucony narzeczony porwał mnie i wywiózł do lasu?

Oczy powoli zaczęły mi się przyzwyczajać do otoczenia nieśmiało oświetlonego srebrną poświatą księżyca. Wokół mnie zobaczyłam pnie drzew, krzaki oraz ani jednej żywej duszy. Zdecydowanie i bezapelacyjnie stałam samotnie jak kołek w środku nieznanego mi lasu – jego zapach oraz chłód nocy obudziły mnie na dobre.

Patrząc na moje lepiące się nie wiadomo od czegoś dłonie obejmujące dwuręczny miecz, na którym się opierałam, poczułam też znajomy chłód w duszy. Straszne podejrzenie zagościło w mej głowie. Głośno przełknęłam ślinę w nagle wyschniętym gardle. Jak mogłam pomyśleć, że porwał mnie ten niedorastający mi do pięt kretyn? To, że farbuję włosy na blond, nie oznacza… Nieważne.

Nic dziwnego, że skóra czuła chłód – w stroju zdjętym żywcem z Xeny nie było nic, co chroniłoby mnie przed zimnem. Chociaż z drugiej strony zimno nie przenikało mnie do kości.

Trochę to dziwne, ale nie zawracałam sobie jednak tym głowy – w tej chwili zdecydowanie bardziej mnie interesował chłód w duszy.

Żeby się upewnić w mych podejrzeniach, wystarczyło, żebym poszła przed siebie, gdzie wśród drzew majaczyły ogniki niewielkiego ogniska radośnie strzelające ku górze. Jeżeli jednak nie jest to sen – w co szczerze wątpiłam – powinnam odwrócić się na pięcie, porzucić miecz i dać w długą.

Zwyciężyła ciekawość oraz całkiem nierozsądna myśl, że spotkam tam ukochanego wampira.

Uśmiechnęłam się diabolicznie i z mieczem w dłoni ruszyłam naprzód.

Po kilku krokach dotarło do mnie, że dwuręczny olbrzym długości trzech czwartych mego ciała jest lekki jak piórko. Zdziwiona, chociaż tak nie do końca, przyjrzałam się bliżej sobie. Zarówno ręce upstrzone licznymi bransoletkami oraz pierścieniami, jak i zgrabne nogi, szerokie biodra, a przede wszystkim piersi, mówiły mi, że jestem w tym świecie sobą, a nie jedną z postaci dramatu, w który zostałam wplątana. Nieco mnie to pocieszyło, bo lubiłam swoje ciało. W cudzym, co już mi się zdarzyło być, czułam się niezbyt komfortowo. Raz nawet byłam w ciele faceta, ale po pierwszej chwili fascynacji i dłuższym w nim pobycie, stwierdziłam, że nigdy więcej.

Wkroczyłam na polanę, gdzie obok znajomej z ekranu krypty paliło się niewielkie ognisko. Nieco dalej leżały nieruchomo ciała. Choć półmrok roztaczał swe macki, a ciała leżące wokół pentagramu były okaleczone, z łatwością rozpoznałam Bonnie i angielskie trio.

Niech to szlag! Tak jak podejrzewałam, to nie był sen. Szatan po raz kolejny wciągnął mnie w śmiertelnie niebezpieczną grę. Niebezpieczną dla mnie oczywiście, a przede wszystkim dla mej duszy. Chłodny lód przeszył me skąpo ubrane ciało. Miałam przechlapane.

Wszystko zaczęło się, kiedy w klubie, do którego poszłam, by odreagować porzucenie faceta, zobaczyłam niezłe ciacho. Cholerny picuś-elegancik, szczerzący lśniąco białym uzębieniem, któremu zwierzyłam się, że fajnie byłoby wkraczać w świat seriali, filmów, czy też książek i przeżywać różne przygody wraz z głównymi bohaterami, powiedział, że może mi to załatwić w zamian za drobiazg – za moją duszę. Biorąc obietnicę za podryw-gadkę, zgodziłam się natychmiast, nie zdając sobie sprawy, że udupiłam się do końca życia, i to raczej krótkiego życia. Nawet nie musiałam podpisywać cyrografu własną krwią – wystarczyło trącić się kieliszkami.

Dla mnie był to żart, ale nie dla Szatana, który po wrzuceniu mnie do pierwszego serialu, przedstawił obowiązujące reguły gry. Najważniejszą dla mnie była ta, że jeżeli tam zginę, umrę też w rzeczywistym świecie, a moja dusza będzie należeć do niego.

Po pierwszej „przygodzie" tak się wystraszyłam, że przestałam oglądać cokolwiek, nawet wiadomości, nie chodziłam do kina, nie czytałam prasy, a półki z książkami zasłoniłam folią.

Niestety nic to nie dało i po dwóch kolejnych „porwaniach" darowałam sobie kulturowe umartwianie się i wróciłam do ulubionych zajęć, czerpiąc z nich maksimum przyjemności. Zapisałam się też na zajęcia krav maga – a co, tak łatwo nie dam się załatwić.

Na „zabawę" miałam 24 godziny – ha, ha, dowcipas – i jak już kilka razy się przekonałam, nie było tak łatwo uniknąć śmierci. Chociaż postacie wokół mnie zachowują się zgodnie z wymysłem scenarzystów, scenariusz do tego „specjalnego" odcinka zawsze pisał rogaty koleś, co oczywiście oznaczało kłopoty. Do dziś przechodzą mnie dreszcze po przygodzie w Spartakusie, gdzie ciepłokrwisty drań wtłoczył mnie w rolę gladiatorki oczekującej na swój „występ".

No dobra dziewczyno, napatrzyłaś się, a teraz bierz nogi za pas.

Ostatni raz rzuciłam okiem na ciała, którym ktoś odciął czubki głów i odwróciłam się na pięcie.

Zamarłam jak wryta – przede mną stali bracia Salvatore.

Początkowy szok zastąpiła błogość na widok boskiego Damona. Po chwili przypominałam sobie, że jest on wampirem, który bez wahania może wyssać mą krew do cna, skręcić kark jednym palcem, czy też wyrwać serce, trzepoczące teraz z miłości do jego pięknych oczu. Chęć zaciągnięcia go do łóżka walczyła ze świadomością istnienia w nim morderczych instynktów.

– Co tutaj robisz, Elena? Czemu uciekłaś Klausowi i jego świcie? Co to za strój Walkirii rodem z kiepskiej telenoweli? I po co ci ten miecz?

Ja jestem Elena? Jednak nie jestem sobą? Nie dziwiłam się tak bardzo pomyłce, w końcu wiele osób mi mówiło, że jestem do niej podobna. Tak do końca się z tym nie zgadzałam, ale najwyraźniej diabeł podzielał zdanie znajomych i postanowił dodatkowo zagrać mi na nosie.

No dobra, niech mu będzie, przynajmniej jako ukochana obu wampirów właśnie oddaliłam od siebie widmo rychłej śmierci.

Może powinnam wykorzystać sytuację i na przykład oświadczyć, że miłość do Stefcia była głupim zauroczeniem, a tak naprawdę kocham Damianka. Zaraz po tym jak rzucę mu się na szyję, zaproponuję, żebyśmy nadrobili stracony czas i udali się do innego miasta, z dala od tego całego chaosu, gdzie w całości moglibyśmy oddać się sobie. Przy jego moralności, a raczej amoralności, spokojnie powinien rzucić wszystko w diabły.

Już chciałam wdrożyć mój niecny pomysł w życie, kiedy wtrącił się drugi brat.

– To nie jest Elena. Ma inny zapach.

I to by było na tyle w temacie szatańskich planów. Mój ukochany zmarszczył brwi w bardzo dobrze znany mi sposób, który zazwyczaj oznaczał trupa na ekranie, a że nie było innych kandydatur do tego tytułu, jak nic mogłam zacząć myśleć o czekającej na mnie wannie wypełnionej ogniem piekielnym, w której napisałabym własny pamiętnik.

– Kim jesteś i co tutaj robisz? – Źrenice ukochanego zwęziły się, by po chwili zrobić się wielkie jak spodki.

Teraz powinnam wyśpiewać wszystko na swój temat, ale wcale nie czułam żadnego przymusu.

– Nie mam pojęcia, co tutaj robię – łgałam jak z nut. – Jechałam na imprezę tematyczną, przebrana za Xenę, gdy nagle z metra przeniosło mnie tutaj. Kiedy zobaczyłam te martwe dziewczyny, pomyślałam, że nie jest to odpowiednie miejsce dla grzecznych dziewczynek. Właśnie zbierałam się, by poszukać drogi do miasta, kiedy wy się pojawiliście.

Uśmiechnęłam się, starając się włożyć w to maksimum słodyczy niewinności – wyszło mi to raczej blado.

– Może panowie pomogą mi znaleźć drogę do domu? – Chyba przesadziłam. Czy zauroczone osoby zadają pytania? Hm… nie pamiętam.

– Słyszałeś? – To Stefan, coś usłyszał. Ja zresztą też. Brzmiało to, jakby ktoś brał głęboki wdech, zupełnie jak świeżo zmartwychwstały trup. No cóż, w tym świecie jest to jak najbardziej normalne oraz niezwykle dla mnie złowróżbne.

– Sprawdź, a ja zajmę się naszą… Xeną. – Damulkożerca zmrużył przy tych słowach oczy, przekrzywił głowę i uśmiechnął się kwaśno. Dało mi to drobną nadzieję na nieco dłuższe życie. Minutę dłuższą?

Stefan oddalił się błyskawicznie, w typowo wampirzym tempie.

– Taki przystojniak jak ty, może mnie nawet odprowadzić do łóżka. – Jeżeli coś miałoby mi przedłużyć życie, to właśnie granie słodkiej idiotki, lecącej na ładnego chłopaczka. Ostatnie chwile życia mogą być przecież bardzo przyjemne.

Sięgnęłam lewą ręką do głowy, chcąc chwycić jakiś kosmyk włosów i przygryźć go zębami, mrugając przy tym niewinnie rzęsami, ale włosy miałam upięte w kok i zamiast psotki-zalotki, wyglądało to tak, jakbym przeganiała pchły.

– Hm… – zamruczał w typowy dla siebie sposób. – Możemy jeszcze tę noc zamienić w coś niezwykle pięknego.

Odetchnęłam z ulgą – zdaje się, że mi uwierzył. Przede mną jeszcze 23 godziny i jakieś 40 minut zabawy płonącymi pochodniami obok magazynu pełnego dynamitu.

– I nie wiesz, co tutaj się stało? – zapytał, uśmiechając się kwaśno.

– Nie mam zielonego pojęcia – odparłam, przybierając ton zakłopotania i zmartwienia, że nie mogę mu pomóc.

– Ale ja wiem. Ona się stała. – Zza pleców usłyszałam znajomy głos aktorki z serialu „Słowo na L".

Oczywiście tylko wampiry mogły się bezszelestnie pojawić za czyimiś plecami. Ze wszystkich możliwych domysłów w kwestii, kto tam wydawał tajemnicze dźwięki, mnie musiała się trafić wredna wampirzyca. I jak znam seriale: była ona naocznym świadkiem śmierci czarownic. No cóż, noc jest długa, jeszcze nie jeden wampir może się tutaj przyplątać …albo wilkołak, czy inna strzyga.

Nie obejrzałam się za siebie na Isobel. To ją znalazł i przyprowadził Stefan – przed sobą ponownie zobaczyłam zmarszczone brwi. Nie zdążyłam nawet mrugnąć okiem – przestrzeń między mną i ekranowym kochankiem gwałtownie zmalała, a jego dłoń zacisnęła mi się na szyi. Czułam stalowy uścisk mocarnych palców wampira, ale o dziwo nie czułam, by mnie ten uścisk dusił, choć jak na mój gust powinien.

– Kim jesteś? Czym jesteś? – niemal wysyczał.

Ogarnęło mnie uczucie déjà vu – gdzieś już to słyszałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. Hm, pewnie w jakimś serialu… Nieważne.

– Nie mam pojęcia – wydyszałam. – Ale z chęcią się dowiem od wszystkowiedzącej Isobel. – W gruncie rzeczy nie kłamałam, nie miałam pojęcia, w co mnie wpakował rogaty krętacz.

– Obserwowałam z daleka czarownice odprawiające rytuał przywołania pradawnej wiedźmy z epoki brązu – relacjonowała zimnokrwista intrygantka – o której krążyły legendy, że tak naprawdę nie umarła i jako jedyna może przywrócić klątwę księżyca i słońca. Ale to już wiecie, w końcu znacie ją ode mnie, chociaż przekazałam ją przez pośrednika. Nieistotne.

Hm… niby to ja zostałam przywołana?

– Agale! – rzucił Stefan.

– Dokładnie ona. – Wampirzyca kontynuowała opowieść spokojnym tonem. – Pojawiła się w pentagramie i nie była zadowolona, że nie może wyjść poza jego ramy. Dziewczyny były w trakcie odprawiania kolejnego rytuału, po którym wiedźma byłaby całkowicie im posłuszna, kiedy zdarzył się wypadek. Jak sądzę, gwałtowny poryw wiatru, efekt poprzednich czarów, dokończył, co zaczęła przyroda: suchy konar spadł z drzewa i przerwał linię pentagramu. Agale natychmiast z tego skorzystała i zabiła czarownice. Ponieważ zależy mi na wznowieniu klątwy, spróbowałam z nią porozmawiać. Jednak, zamiast mnie wysłuchać, próbowała i mnie zabić…

– Hm… wiedźma, czy nie, krew to krew – rzucił filozoficznie Damon i nie czekając na czyjąkolwiek ripostę, przywarł do mojej szyi.

Pisnęłam, ile sił mi starczyło w dziewczęco-starej postaci, czując bardzo namacalnie, że w żaden sposób nie wykaraskam się z opresji.

Zamiast całego życia, przed oczami przeleciały mi fragmenty dzisiejszego dnia: obleśny grubas zaglądający mi w dekolt, kiedy schylałam się po upuszczoną serwetkę w restauracji oraz dziewięćdziesięcioletni profesor, też zapuszczający żurawia między me krągłości podczas robienia notatek na jego wykładach.

Kompletny kretynizm. I tak ma wyglądać mój koniec życia? Żałosne… No, chyba że to sprawka Szatana, czemu nic a nic nie powinnam się dziwić.

Nagle, krwiopijca odskoczył ode mnie, plując na lewo i prawo.

No nie, jeszcze tego mi brakowało, żeby moja krew była niesmaczna. Żałosne te moje życie.

– Nie dałeś mi dokończyć, a dowiedziałbyś się, że wiedźma jest zombie. Tak właśnie została nieśmiertelną i przez tysiąclecia była nie do pokonania. Przynajmniej, dopóki nie spotkała Merlina na swej drodze. A ponieważ zjadła mózgi czarownic, w tej chwili dysponuje pełnią swych sił.

Tego było już za wiele: zombie, wiedźmy, Merlin i to nie ten od książek, oraz gryzący mnie piękniś, któremu zaproponowałam spędzenie ze mną paru przyjemnych chwil. Jak to mówią: kobieta zmienną jest.

Zrobiłam krok do przodu i z całych sił wolną od miecza ręką walnęłam krwiopijcę w splot słoneczny. Gruchot łamanych kości zastąpił błyskawicznie oddalający się jęk. Popatrzyłam zdębiała na swoją pięść, zdumiona skutkami jej siły. A dokładnie rzecz biorąc tylko widocznymi skutkami, gdyż bawidamek poleciał daleko w głąb lasu i cholera wie, co się z nim stało podczas lądowania. Kto wie, może nadział się na suchy badyl i właśnie umierał typową dla wampirów śmiercią.

Odwróciłam się do Stefana i Izy. Podniosłam znacząco lekkie jak piórko ostrze i tyle ich widziałam. Pobiegli w kierunku Damona, omijając mnie szerokim łukiem.

Uff, już nie czułam chłodu – lał się ze mnie pot, zrobiło mi się stanowczo za ciepło. Chociaż czułam też lekkie rozczarowanie – zamiast zwiewać, mogliby na przykład paść do mych stóp, obiecując wierną służbę. A tak, zapewne wkrótce opracują plan mej zagłady i zaczną mnie szukać.

W odróżnieniu od poprzednich sześciu „porwań" nigdy nie byłam taka silna. Może książę ciemności tym razem postanowił dać mi urlop? W końcu nawet Bóg odpoczywał siódmego dnia.

Hm… może jednak dziewczyno nie licz na jego łaskę i wiej z dala od tego zwariowanego miasta i jego nieludzkich mieszkańców. Jeden z braci mówił coś o Klausie i spółce – chyba lepiej trzymać się od nich z daleka, w końcu pradawni to inny kaliber nadnaturalnych istot.

No dobra, czas ruszać. Przeszukam torebki czarownic i poszukam kluczyków – tylko na filmach blond idiotki uciekają na piechotę. Dwa razy się udało, wsiadłam do samochodów i jedyne co mi groziło, to wypadek drogowy. Tylko na Galaktyce nie bardzo miałam gdzie uciec, rzucona w sam środek rewolucji wiceprezydenta Zareka, którego zwolennicy strzelali do wszystkiego, co im nie przypadło do gustu, a że wcieliłam się w postać Cylonki, nie mogłam liczyć na miłe traktowanie.

Hm, powinnam się przebrać. W stroju Xeny zbytnio rzucam się w oczy.

Ach… i zegarek też się przyda.

Jeszcze tylko 23 godziny i coś tam minut…

Luty 2011 © Ja`Nusz Wu

Koniec
Nowa Fantastyka