- Opowiadanie: andyk77 - Telefon

Telefon

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Telefon

Dzwonił już dobre kilka minut, zanim zdecydowałem się zwlec z łóżka i odebrać. Miałem cichą nadzieję przetrzymać „natarczywca", ale nie udało się. Pozwoliłem sobie zastanowić się jeszcze, kto u diabła może do mnie wydzwaniać w niedzielę o szóstej rano i podniosłem się do pozycji siedzącej. Przetarłem oczy.

W sumie to już dawno powinienem zrezygnować z telefonu stacjonarnego. Mało kto ich dzisiaj używa. W dużych firmach może się to sprawdza, ale jeśli ktoś chce porozmawiać KONKRETNIE ze mną, nie będzie dzwonić na stacjonarny tylko na komórkę. Będzie mieć sto procent pewności, że mnie zastanie. Ale jako że mieszkanie miałem po babci, telefon był jeszcze na nią zarejestrowany (ach ta opieszałość telekomunikacji w aktualizacji danych), więc i abonament groszowy. A zawsze było jeszcze parę miejsc, do których bardziej opłacało się zadzwonić ze stacjonarnego. Do mnie nie dzwonił prawie nikt.

Drrrń… drrrń…

– No już idę, idę – mruknąłem pod nosem usiłując trafić stopami w ciapy. Po kilku nieudanych próbach, skutecznie zresztą sabotowanych przez ocierającego się o nogi kota, dałem sobie spokój i na bosaka poczłapałem do przedpokoju, gdzie stał telefon. Jedyny dzień w tygodniu, kiedy miałem okazję pospać nieco dłużej (kiedy prowadzi się własną firmę, w pracy jest się cały czas a nie tylko od ósmej do szesnastej), właśnie został zepsuty. Wiedziałem, że już nie uda mi się zasnąć. A już tym bardziej uspokoić nieco kaca po wczorajszych kilku kolejkach, które wypiłem z przyjaciółmi w pubie. I miałem wielką ochotę nawrzucać z tej okazji rozmówcy, bez względu na to kim był.

Drrrń… drrrń…

Brutalnie wyszarpnąłem słuchawkę z widełek. Gdyby tylko mógł mnie zobaczyć…

– Słucham – rzuciłem najbardziej ozięble, jak tylko byłem w stanie tłumiąc jednocześnie ziewnięcie. Wyszło to średnio przekonująco.

– Pomóż mi, pomóż. Proszę, pomóż mi…

– Halo! Kto mówi?

– Proszę. Pomóż mi. Boję się…

Głos w słuchawce był raz bardziej raz mniej wyraźny, chwilami niemal całkiem zanikał i nie sposób było dosłyszeć, a już tym bardziej zrozumieć jakiegokolwiek słowa. Niemniej niewątpliwie należał do kobiety. Usiłowałem go dopasować do którejś z moich znajomych, ale wynik był negatywny. Zresztą żadnej nie podawałem numeru stacjonarnego. No chyba, że to jakaś dawna znajoma babci? Czy babcia miała jakieś młode znajome, które były z nią na „ty"?

– Kto mówi? – spytałem jeszcze raz. – Proszę powiedzieć, o co chodzi?

Jednak chwilę potem połączenie zostało przerwane. Odruchowo uderzyłem dłonią kilka razy w widełki, ale bez skutku. Chyba naoglądałem się za dużo filmów. Przecież każdy wie, że jeśli dzwoniący się rozłączy, to odbiorca już nie przywróci połączenia. Zaraz się jednak usprawiedliwiłem obecnym stanem świadomości, narastającym suszeniem w gardle i miauczeniem Teofila. Odłożyłem słuchawkę.

Następnym punktem programu była więc kuchnia, lodówka i zimna woda mineralna. Od razu poczułem się lepiej. Kot stanowczo domagał się jedzenia, więc tym też należało się zająć.

Wróciłem do łóżka. Nie żeby próbować zasnąć, bo na to nie było już szans, ale żeby powoli, spokojnie powrócić do rzeczywistości dnia dzisiejszego. Dla mnie jedynego wolnego dnia w tygodniu. Chociaż też nie zawsze. Weekend czy nie, codziennie sprawdzałem e-maile. A jeśli pojawiało się jakieś pilne zlecenie to automatycznie wracałem do pracy. Zresztą i tak nie miewałem innych planów. Póki jeszcze nie miałem zobowiązań rodzinnych (a na te się na razie nie zapowiadało), niedziela była dla mnie dniem lenistwa, książek czy długich przejażdżek rowerowych. Zazwyczaj solo. Kot oczywiście zostawał w domu.

Teraz łaził po mnie, mruczał i lizał w czoło. Taki codzienny, poranny rytuał. O ile w tygodniu mi to nie przeszkadzało o tyle w niedzielę zawsze musiałem przykrywać twarz kołdrą. Tym razem po prostu zrzuciłem go na podłogę, co szybko skomentował niezadowolonymi pomrukami. Kij mu w oko.

Myśli galopowały mi pod pokrywką. Cały czas zastanawiałem się, kto mógł do mnie dzwonić, chociaż i tak wiedziałem, że do niczego nie dojdę. Dlaczego po prostu nie olać sprawy? Ludzie jednak już tak mają, że jak jakaś myśl się uczepi, to trudno się jej pozbyć. Zacząłem więc analizować naszą krótką rozmowę. Zwłaszcza głos. Był niesamowity. W chwilach, kiedy było dobrze słychać, odnosiło się wrażenie, że rozmówczyni stoi tuż obok, głos miała dźwięczny i głęboki. Jakby szeptała bezpośrednio do ucha. Chwilę potem mogła być tysiące kilometrów dalej i rozmawiać ze zdezelowanej budki telefonicznej. Czasami jakość usług naszej telekomunikacji doprowadzał mnie do szału.

A może to po prostu pomyłka? Dlaczego nie wziąłem pod uwagę najprostszego i chyba najbardziej oczywistego wyjaśnienia. Czy to mało razy ludzie mylili numery? Kiedyś to była wina marnych mechanicznych central telefonicznych, teraz po prostu pomyłki ludzi wybierających numer. Nawet na komórkę nieraz dzwoniła jakaś starsza kobieta i koniecznie chciała wiedzieć z kim rozmawia. Oczywiście, żeby samej się przedstawić, jakoś nie przyszło jej do głowy.

Jednak wciąż mnie to męczyło. Może ze względu na te dziwne efekty akustyczne? Może ze względu na przebieg rozmowy? Nie wiem.

 

Tym razem na szczęście niedziela okazała się dla mnie dniem całkowicie wolnym od pracy. Czytane przy śniadaniu e-maile nie przynosiły żadnych pilnych spraw od zakręconych klientów, którzy przez cały tydzień się nie odzywali, by nagle sobie przypomnieć, że potrzebują czegoś koniecznie na poniedziałek rano. Mogłem więc spokojnie zająć się zabawą z kotem, bo już od dłuższego czasu go zaniedbywałem. Teofil zdawał się rozumieć moje zapracowanie, bo ostatnimi czasy nawet nie przeszkadzał bardziej niż to było konieczne. Było to głównie przypominanie o jedzeniu lub o porcji głaskania przed snem. Dlatego dzisiaj mu to wynagrodziłem i szalałem z nim pełne dwie godziny. Resztę dnia miałem dla siebie i Marylki, której też już dawno nie widziałem.

Pojechaliśmy na rowerach do lasu, gdzie spędziliśmy naprawdę rewelacyjne popołudnie. Wieczór również, jeśli chodzi o ścisłość. Do domu wróciłem przed północą. Teofil oczywiście powitał mnie z wyrzutem. Chyba zapomniał już o porannej zabawie, w oczach miał nieme pytanie: dlaczego zostawiłem go samego na cały dzień? Koty już takie są. Ktoś mądry powiedział, że to nie my jesteśmy ich właścicielami tylko oni naszymi. W zasadzie rola ludzi sprowadza się do karmienia, zabawiania i czyszczenia kuwety. No i jeszcze głaskania. A co one z siebie dają? Czasami raczą nie przeszkadzać. Teofil szybko się nauczył, że lepiej nie wchodzić na klawiaturę komputera. Zwłaszcza gdy pracuję.

Zastanawiałem się, jakby to było, gdybym był żonaty. Czy byłoby łatwiej dzieląc radości i smutki z drugą osobą czy wręcz przeciwnie, czułbym się uwiązany? Być odpowiedzialnym za kogoś to strasznie duży obowiązek i nie wiem, czy byłem na to gotowy. Teofil mruczeniem przypominał, że przecież jestem odpowiedzialny za niego i właśnie jest ten czas, żebym poszedł z nim do kuchni. No tak, ale odpowiedzialność za kota różni się jednak od odpowiedzialności za drugiego człowieka. Zaprowadziłem więc sierściucha do jego miski i poszedłem spać z poczuciem bardzo pozytywnie spędzonego dnia. Czułem, że udało mi się naładować akumulatory na cały najbliższy tydzień.

 

Następnego dnia obudził mnie telefon.

Drrrń… drrrń…

Sen już mi się co prawda powoli kończył, jednak nie zmieniało to faktu, że zostałem z niego brutalnie wyrwany. A tego bardzo nie lubiłem. To już nie była niedziela, to kolejny dzień ciężkiej pracy i walki o przetrwanie w świecie marudnych klientów, opieszałych kontrahentów, opóźniających się płatności i rachunków do płacenia. Ziewnąłem szeroko zrzucając kota z poduszki, którą sobie w nocy przywłaszczył. Czasami nachodziła mnie myśl, żeby odstąpić mu łóżko a samemu spać w koszyku lub na fotelu.

Drrrń… drrrń…

Szybko wyskoczyłem z łóżka i nie szukając już ciapów, podbiegłem do telefonu. Po drodze rzuciłem jeszcze okiem na zegar, było pięć po szóstej.

– Słucham!

– Pomóż mi, proszę. Och pomóż mi…

– Kto mówi? – wrzasnąłem w słuchawkę tak głośno, że musiała mnie usłyszeć. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że tak nie było. Że było to połączenie tylko w jedną stronę. Do mnie.

– Boję się. Proszę, pomóż mi, pomóż… – jednak mnie nie usłyszała.

Zanim zdążyłem cokolwiek więcej powiedzieć, połączanie zostało przerwane. Nie fatygowałem się już stukaniem w widełki, po prostu odłożyłem słuchawkę. Skoro mnie nie słyszała, to i tak nie mogłem nic zrobić.

Kto to u licha mógł być? I dlaczego czułem, że to nie była pomyłka? Że ta prośba była skierowana właśnie do mnie? A jeśli do mnie to jak mogłem pomóc tej osobie? I w czym? Czego się bała? A może to czyjeś niewybredne żarty? W dzieciństwie czasami się zabawialiśmy z kolegami, dzwoniąc pod losowo wybrane numery i gadając głupoty, ale to było dawno. Ten głos zdecydowanie do dziecka nie należał.

Rozważania nad tym problemem, jak też innym czyli przejściem całkowicie na telefonię komórkową, przerwał oczywiście Teofil miauczeniem wskazując mi drogę do kuchni. Kot był głodny i wszystkie inne problemy świata traciły ważność.

 

Krzyśka spotkałem na mieście wracając od klienta. Znaliśmy się od urodzenia albo jeszcze dłużej. Bardzo często przy wielu okazjach nasze drogi się spotykały. I nic nie wskazywało na to, żeby w przyszłości miało się to zmienić. Lubiłem gościa, bo mieliśmy podobny charakter, zainteresowania i często rozumieliśmy się bez słów. A wiadomo, że facet nie lubi strzępić języka po próżnicy. Więc taki kumpel to skarb.

Jako że była to pora obiadu, poszliśmy na jakiegoś kebaba, w każdym razie na coś co nosiło taką nazwę. Przynajmniej lepsze to niż jakieś hamburgery w MacDonaldzie.

Usiedliśmy na ławeczce na deptaku. Jeśli ktokolwiek mógłby zrozumieć, mój problem, to tylko Krzysiek.

– Wiesz, miałem wczoraj dziwny telefon – zacząłem. – Dzisiaj zresztą też. O szóstej rano.

Krzysiek strzepnął z ręki kawałek cebuli i siorbnął coca-coli.

– W jakim sensie dziwny? Jakiś gość składał ci nieprzyzwoitą propozycję?

Uśmiechnąłem się mimo woli wyobrażają taka sytuację. Facet szepcący sprośności do słuchawki lub po prostu sapiący lubieżnie. Gdyby to było coś tak banalnego, po prostu opieprzyłbym gościa za dzwonienie o nieprzyzwoicie wczesnej porze i tyle.

– Nie. Nic z tych rzeczy. To jakaś kobieta…

– Ooo. To już kobiety dzwonią do ciebie – zaśmiał się. – No to znaczy, że jesteś chodliwym towarem. Ale to chyba nieźle? Kto to był?

– Sęk w tym, że nie mam pojęcia. Mówiła tylko, że się boi i chciała, żebym jej pomógł. Tylko ja nie wiem jak. Jak Boga kocham, nie wiem – głos mi się załamał. Chyba za bardzo się tym przejąłem.

– Uspokój się – Krzysiek położył mi dłoń na ramieniu. – Przecież nic się nie stało. Następnym razem zapytaj, o co jej konkretnie chodzi.

– Próbowałem. Ale ona w ogóle mnie nie słyszy. Taki, wiesz, telefon w jedną stronę.

– Sprawdź jej numer. Czy ma zastrzeżony?

– Nie wiem, nie dzwoniła na komórkę tylko na stacjonarny.

– Fiuu – zagwizdał Krzysiek. – Już dawno ci mówiłem, żebyś pozbył się tego złomu. Kto dziś używa telefonu na kabel, nawet prowadząc jednoosobową działalność? To dobre dla urzędów. Może coś masz zjebane z mikrofonem?

Pokręciłem głową.

– Telefon działa. Sprawdzałem.

– No to nie wiem, co ci doradzić. Może po prostu nie odbieraj. Jeśli następnym razem… – przerwał mu dzwonek telefonu komórkowego. Krzysiek uśmiechnął się przepraszająco, wstał z ławki i odebrał połączenie.

No właśnie, łatwo się mówi „nie odbieraj", kiedy jest to niemal odruch bezwarunkowy. Dzwoniący telefon trzeba odebrać i koniec. Nie byłoby problemu, gdyby dzwoniła na przykład około południa. Ale nie o szóstej rano!

Krzysiek zakończył rozmowę i szybko podszedł do ławki.

– Przepraszam cię najmocniej, ale muszę pędzić. Może spotkamy się na weekendzie i pogadamy o tym przy piwku?

Skinąłem głową. Na 99 procent i tak coś nam wypadnie, ale wstępnie byliśmy umówieni. Krzysiek szybkim krokiem oddalał się w kierunku parkingu, ja spacerkiem ruszyłem w drugą stronę. Mimo prowadzenia własnego biznesiku, wciąż nie miałem samochodu i jakoś specjalnie mnie do niego nie ciągnęło. Pracowałem głównie w domu, więc każde wyjście do klienta wykorzystywałem, żeby zażyć trochę ruchu. Każdy spacer był dobry, żeby się dotlenić. Oczywiście pomijając drobny fakt, że to „dotlenianie" odbywało się w miejskim smogu. Cóż, uroki cywilizacji XXI wieku.

 

Kolejny dzień i kilka następnych zaczęło się dokładnie tak samo. Nie byłem zaskoczony. Wkurzony tak, ale nie zaskoczony. Nawet nie musiałem patrzeć na zegarek, żeby wiedzieć, że jest szósta lub kilka minut po. W końcu postanowiłem posłuchać rady Krzyśka i nie odbierać. Może ta osoba, kimkolwiek była, rozmyśli się.

Spokojnie skorzystałem z toalety usiłując nie zwracać uwagi na coraz bardziej irytujący dźwięk. Potem nakarmiłem kota i wstawiłem wodę na herbatę. Kawę piję sporadycznie, głównie wtedy kiedy potrzebuję specjalnego kopa np. przy „deadlinach".

Czułem coraz głębiej wbijane w głowę szpilki. Bez znieczulenia. Nie wytrzymałem.

– Czego! – wrzasnąłem porządnie wkurzony, żeby nie użyć gorszego słowa.

– Pomóż mi, proszę. Pomóż mi… Boję się…

Rzuciłem słuchawkę na widełki. Stałem jeszcze chwilę czekając, że zadzwoni ponownie, w końcu tym razem to ja przerwałem połączenie. Ale nie. Przez pięć długich minut telefon milczał. Ostrożnie podniosłem słuchawkę do ucha. Po sekundzie ciszy odezwał się ciągły sygnał centrali. Odetchnąłem z ulgą. To było takie proste. Wystarczy tylko odłożyć słuchawkę. Problem tylko w tym, że aby ją odłożyć, trzeba najpierw podnieść. A może by tak nauczyć Teofila? Bo inaczej szlag mnie trafi w ciągu tygodnia. Chyba, że…

Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Była jedna osoba, która mogła mi pomóc. Po śniadaniu zadzwoniłem do starego kumpla ze szkoły i umówiłem się na popołudniowe spotkanie. Podniesiony na duchu raźno zabrałem się do pracy.

 

– Kopę lat! – Kazik niemal podskakiwał z radości. Nie wiem tylko czy na mój widok, czy ze względu na czteropak zimnego piwa, który postawiłem mu na biurku.

Kazik od lat, w zasadzie od ukończenia technikum, pracował w centrali telefonicznej. Mniej więcej od tego czasu się nie widzieliśmy. Ile to już było? Dziewięć… prawie dziesięć lat. Nic się nie zmienił. No, może trochę przytył. Ale takie czasy, szybki tryb życia, mało kto utrzymuje się w dobrej, fizycznej formie. A psychicznej? Kazik zawsze był nieco ekscentryczny, żeby nie powiedzieć – szalony. Nigdy nie widziałem go poważnego, a garnitur założył chyba dwa razy: na studniówkę i maturę. A jednak był jednym z lepszych uczniów w klasie, chociaż kujonem trudno go było nazwać. Mógłbym się założyć, że w pracy był również ekspertem. Aż dziw, że nie był jeszcze dyrektorem. Ale takie są zasady. Nie robi się dyrektorami ludzi, którzy coś umieją. Inaczej kto by pracował?

Niemniej dorobił się stanowiska kierowniczego, co wiązało się z posiadaniem własnego gabinetu i… w zasadzie nic ponadto. W razie potrzeby Kazik zasuwał więcej niż jego kilku podwładnych. Należał do ludzi niezastąpionych i, niestety, niedocenianych. Ale też był jednym z tych, którym to najzupełniej w świecie zwisało. Ja tak nie mogłem, dlatego dosyć szybko przerzuciłem się na własny biznes.

– Co słychać, stary druhu? – spytałem rozglądając się po gabinecie. Nieduży i skromny, ale całkiem przytulny. Oczywiście zagracony złomem różnej maści, który Kazik zbierał od lat. Był trochę jak MacGyver. W wolnych chwilach wygrzebywał różne elementy i łączył je tworząc coś zupełnie nowego. A co ciekawsze – działającego. Gdyby połowę swych dzieł wprowadził na rynek, byłby już ustawiony do końca życia.

Dwa piwa otworzyliśmy od razu, dwa kolejne wstawiliśmy do małej lodóweczki (założę się, że ją również gdzieś wygrzebał, albo złożył z telewizora, żelazka i laptopa).

– Jak widać – Kazik się uśmiechnął. – Bez zmian, można by powiedzieć. Tyle że mam ciszę, spokój i mogę zapraszać kolegów. A u ciebie?

– A u mnie wręcz przeciwnie. Żeby opowiedzieć ostatnie dziesięć lat potrzebowałbym kolejnych pięć. Ale uogólniając, znalazłem swoje miejsce w świecie i jest dobrze.

– Ja bym powiedział, że nie do końca, skoro przypomniałeś sobie o mnie po tylu latach. Albo ci samotność mocno doskwiera albo masz jakiś interes. Biorąc pod uwagę fakt, że nie doczekałeś do weekendu, żeby pójść do pubu jak normalni ludzie, stawiam na to drugie. A skoro przyszedłeś właśnie do mnie, to zapewne są to problemy albo z telefonem albo z centralą. Nowy telefon można kupić za grosze, więc pozostaje centrala. A tutaj mamy albo problemy z połączeniami, albo wysokie rachunki, albo chcesz kogoś namierzyć.

Cały Kazik. Psycholog w każdym calu, nic dodać nic ująć.

– Nie myślałeś, żeby zmienić branżę? – zażartowałem. – Dlaczego nie poszedłeś na psychologię?

– Nie chciało mi się. Poza tym wolę elektronikę od ludzi. Jest bardziej przewidywalna.

Trudno się było z nim nie zgodzić. Najgorszą częścią mojej pracy jest właśnie kontakt z klientami, z których każdy jest inny. Do każdego trzeba podchodzić indywidualnie a w dodatku ich nastroje i kaprysy zależą chyba od pogody. Dopiero kiedy mam już zlecenie w garści i siadam spokojnie do komputera… wtedy zaczyna się najprzyjemniejszy etap.

– No dobra, skoro już doszliśmy do tego, że masz problem, to zapoznaj mnie z nim.

– Chcę kogoś namierzyć.

– Uuuu. Ale wiesz, że to nielegalne? Ustawa o ochronie danych i tak dalej. Pięć lat, jak cię przyłapią.

– A jak nie przyłapią?

– Żeby nie przyłapali to będzie kosztować.

– Ile?

– Pięć. Gotówką.

– Trzy.

– Cztery. Cztery kawałki za pięć lat to niecałe siedem dych miesięcznie. A skoro nie poradziłeś sobie sam, to znaczy, że cię mocno przycisnęło.

– Niech będzie – westchnąłem. Ale dostaniesz na dniach bo nie mam tyle przy sobie.

– OK. Po starej znajomości jestem skłonny pójść na takie ustępstwo. Opowiedz mi coś więcej i podaj swój numer telefonu.

Podczas kiedy Kazik logował się do systemu bilingowego (zakładam, że przy pomocy jakiegoś własnego softu, bo programowaniem Kazik też się zajmował), opowiedziałem mu całą, chociaż niezbyt długą historię.

– Masz niski próg wytrzymałości – skwitował. – Gdyby to trwało miesiąc czy dwa to rozumiem. Ale tydzień z kawałkiem?

– Lubię się wyspać. Wtedy jestem bardziej efektywny i kreatywny w pracy.

– No tak. To poważny argument. Telefon masz sprawny?

– Jak najbardziej.

– No dobra. Zobaczmy, kto do ciebie dzwonił o tak barbarzyńsko wczesnej porze… Hmm… Ciekawe…

– Co takiego?

– No cóż. Jakby to powiedzieć. Nikt o tej porze do ciebie nie dzwonił.

– Jak to? Pokaż! – dorwałem się do komputera. Przejrzałem listę połączeń przychodzących. Dla pewności sprawdziłem, czy Kazik wpisał poprawny numer mojego telefonu. Wszystko się zgadzało poza jednym. Każdego dnia do godziny ósmej nie było realizowane żadne połączenie.

– Napisz podanie żeby wysłali ekipę sprawdzającą linię. Może ktoś ci się włącza i dzwoni na twój koszt?

– Trochę bez sensu, bo kto by prosił o pomoc codziennie o szóstej rano? A pokaż jeszcze połączenia wychodzące.

Kazik poklepał chwilę na klawiaturze i na ekranie pojawiła się druga lista. Nie była długa i szybko sprawdziłem numery.

– Nie, to wszystko są moje połączenia. Ale linię można by sprawdzić. Może ktoś sobie jaja ze mnie robi?

– Pewnie! Napisz to podanie a tymczasem wyłącz może całkiem telefon. Po co ci w ogóle stacjonarny? Nie masz komórki?

Machnąłem ręką. Już mi się nie chciało tego wyjaśniać kolejnej zdziwionej osobie. Może faktycznie nadszedł już czas, żeby całkiem zrezygnować ze stacjonarnego?

Posiedzieliśmy jeszcze trochę, wypiliśmy resztę piw i pogadaliśmy ogólnie o życiu, już na spokojnie. Kazik spuścił cenę do trzech tysięcy. Co prawda nie dostałem tego co chciałem, ale przynajmniej wiedziałem, gdzie szukać.

Przed pójściem spać wyjąłem wtyczkę telefonu z gniazdka.

 

A rano…

Obudził mnie dźwięk telefonu. Nakryłem głowę poduszką i mono przycisnąłem, żeby choć trochę zagłuszyć ten nieznośny sygnał. Tak mi się nie chciało wstawać. Ale w pewnej chwili przypomniało mi się, że przecież…

…wyłączyłem telefon!

Szybko pobiegłem sprawdzić.

Istotnie. Wtyczka leżała sobie spokojnie obok gniazdka. Wziąłem ją do ręki.

Drrrń… drrrń…

Nagle wszystko wydało mi się jakimś koszmarnym dowcipem. Stoję tu sobie z wtyczką w ręce, a telefon dzwoni. Przecież to bez sensu. Pewnie zaraz się obudzę. Zdezorientowany podniosłem słuchawkę.

– Proszę, pomóż mi. Boję się. Pomóż mi, proszę…

I co ja mam robić? W jednej ręce słuchawka, w drugiej nie podłączona wtyczka. Pod nogami marudzący kot. I działający telefon. Nic bardziej idiotycznego. A co śmieszniejsze, to działo się naprawdę.

Pozostało mi chyba już tylko jedno. W końcu spokój cenię sobie najbardziej.

 

Czasami zastanawiam się, czy gdzieś na wysypisku kilka minut po szóstej rano słychać spod ton śmieci stłumione „Drrrń… drrrń…"

Może tak, może nie. Zresztą to już nie moja sprawa.

Koniec

Komentarze

Kurcze, właściwie nie wiem co powiedzieć. Zatem może zacznę od początku: opowiadanie jest po prostu genialne - widać w nim artystyczną wprawę. Wszystkie bowiem elementy tekstu tworzą spójną całość i niema nic bez przyczyny. Narracja jest tak dobra, że ciągnie wciąż na przód i na przód - tak bardzo chciałem się dowiedzieć, co będzie dalej!
Gratuluję pomysłu i wykonania - genialne wykorzystanie dylematu, co by było gdyby, dzięki pozostawieniu takiego pola dla wyobraźni!
Dałbym 6!, tylko że nie mogę ;/ 

Bardzo fajne opowiadanie z tajemnicą. Najbardziej podobała mi się końcówka jest o wiele lepsza niż gdybyś próbował wyjaśnić zagadkę. Dajesz czytelnikowi powód do przemysleń. Z tą genialnością opka bym jednak nie przesadzał. Opowiadanie zasługuje na solidne 4. I taką daję ocenę. 

A mi się właśnie końcówka nie spodobała. Wydaje mi się nielogiczna. Główny bohater przez całe opowiadanie bardzo się przejmuje tym telefonem, by na końcu go totalnie olać. Błędów nie wyłapałem, ale i tak rzadko mi się to udaje. Sam pomysł niezły, można by z niego wycisnąć dużo więcej. W kilkunastu zdaniach nie podobał mi się szyk - to jest kiepsko te zdania brzmiały w mojej głowie. Brakuje mi w tym opowiadaniu trochę błysku.

Może być, natomiast ja chciałem gorąco Autorowi podziękować, za wyjaśnienie na początku opowiadania wielu pozytywnych stron posiadania telefonu komórkowego oraz wykładu na temat: "jak uderzasz w widełki, to nie przywrócisz połączenia". Ta wiedza jest bezcenna, bez tego opowiadania byłbym taki głupi ;)

Dzięki, cieszę się, że w końcu któreś moje opowiadanie się spodobało :)

Muszę jednak przyznać bez bicia, że pomysł nie jest nowu. King napisał kiedyś opowiadanie o palcu w umywalce (nie pamiętam tytułu). Generalnie zasada była ta sama. Tajemniczy palec ciągle denerwować bohatera. W końcu bohater palca się pozbył (nie powiem jak) ale zagadka pozostała zagadką. Bardzo mi się ten motyw spodobał, dlatego go wykorzystałem.

A co do znajomości taników telefonicznych to zasługa ukończenia Technikum Łączności, gdzie nauczyłem się zasad działania różnych central telefonicznych (teraz pewnie wiedza już nieaktualna). A wyższośc komórki nad stacjonarką opisałem z własnego doświadczenia.

"Palec" czytałem i bardzo mi się podobało. Nie powiedziałbym, że zasada jest taka sama. Pozbycie się tytułowego Palca wcale nie przypomina pozbycie się telefonu z twojego opowiadania.

Palec pojawia się w zbiorze opowiadań "Marzenia i koszmary".

Nowa Fantastyka