- Opowiadanie: SebastianS - Wampir z Gildii - fragment

Wampir z Gildii - fragment

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wampir z Gildii - fragment

 

– Czy myślicie moi mili, że mogłem to wszystko wymyślić na poczekaniu? Co, to to nie. Nie jestem aż tak inteligentnym jegomościem. Nie jestem nawet w połowie tak mądry jak wy, moi mili. Dziwicie się? Cóż, popatrzcie na siebie. Wasze lica wyrażają mądrość, do której doprawdy daleko mi wiekiem i doświadczeniem– spojrzałem na ich wyblakłe twarze, które zdawały się tylko potwierdzać stan agonalny, który za chwile do cna wypali ich ciała. Nie był to jednak czas dobrych rad. Od dwóch dni znajdowałem się w lochach miłościwie panującego nam księcia Horula, który to kazał spętać moje biedne członki i wrzucić mnie do tej ohydnej dziury, między największych szubrawców naszego królestwa. W normalnych warunkach nie byłby to dla mnie wielki problem, ale czosnek i woda święcona nadwątliła poważnie moje siły, zwłaszcza, że wzięto mnie z zaskoczenia w jednej z przydrożnych chałup, w której to ojciec pewnej młódki raczył mnie wyśmienitym winem.

– Mości Blizborze, więc uważasz pan, za możliwe powalenie pięciu uzbrojonych drabów w środku ciemnej nocy? Doprawdy umiesz pan bajać.

Śmiech, który zagościł w naszej śmierdzącej szczynami celi ugodził w me serce po sto kroć. Zwłaszcza, że byłem skłonny twierdzić, iż ma skromna opowiastka przy sprzyjających warunkach może być prawdą dla moich niemiłych słuchaczy. Cóż… znów przyszło bronić mi honoru, który zacniejszy był niźli me imię Blizbor.

– Przecież to oczywiste, że przy sprzyjających okolicznościach można pokonać przeciwności– sapnąłem.

– Pokonasz pan teraz swoją i przy okazji naszą przeciwność, uwalniając nas z tego szamba?

Nie było sensu ujawniać swoich zdolności, które zresztą dane mi zostały siłą w pewną letnią noc, gdym to był z wizytą u pewnej zacnej kurtyzany…Prawda mogłaby zabić moich współtowarzyszy niedoli. Od czasu nadania mi tego, jakże wielkiego daru obiecałem sobie, że sekret mej siły okryję tajemnicą.

– Ach nie zamierzam się powtarzać. Mogę wam, panowie jedynie obiecać, że gdy księżyc zacznie mrugać do nas przez okienne kraty ja stąd znikam– co tym razem było najszczerszą prawdą, gdyż czułem, że moje siły witalne wracają do normy, zwłaszcza, że tej nocy miała nadejść pełnia księżyca.

– Śmiejcie się dowoli moi mili, to przynajmniej ubarwi nam czekanie, na to, co nieuniknione – powiedziałem nieco głośniej. Moi wynędzniali towarzysze zdawali się nie wierzyć w ani jedno me słowo. Postanowiłem nie drążyć tematu, bo i czasu szkoda na takie głupoty. Sięgnąłem po przeciekającą drewnianą miskę z czymś, co można by przyrównać do rozmokłej kaszy gryczanej, przylepiającej się do podniebienia niczym wesz do brudnego łona. Starałem się nie patrzyć na pogardliwe spojrzenia, ponieważ wierzyłem, że niewola odebrała im resztki rozsądku, którego zapewne próbowali używać w chwilach poprzedzających pobyt w tym plugawym przybytku. Mimo iż łaknąłem krwi nawet tej ohydnej, płynącej w żyłach reszty więźniów nie mogłem nic zrobić. Odkładałem siły na kulminacyjny punkt przedstawienia, który miał nadejść o północy, choć niektóre szturchańce wywoływały we mnie przemożną chęć odwzajemnienia niechęci wobec mojej osoby.

– Hej Blizbor zabierz nas ze sobą, a może zaprowadzimy ciebie do oberży, gdzie zawsze są wolne cycate kurwy He He– zawołał do mnie wyjątkowo wychudzony mężczyzna, siedzący z drugiej strony celi. Posłałem mu piorunujące spojrzenie, mało to jednak pomogło, gdyż w grupie czuł się bezkarny, co udowadniał kolejnymi obelgami kierowanymi w moją stronę.

 

 

 

 

 

Strażnicy pilnujący drewnianych drzwi odgradzających nas od reszty zamku, nie byli tak łaskawi i nie przynieśli choć małego kaganka, który mógłby oświetlać zatęchłe pomieszczenie w którym przyszło nam się znaleźć. Czekałem na księżyc, który lada moment ostatecznie wyzwoli mnie z niemocy wywołanej szokiem czosnkowym, którego przysporzyli mi słudzy miłościwie nam panującego księcia Horula. Wtedy też przestanę być ślepy jak kret.

Gorszą jednak rzeczą niźli nocna czerń stały się dźwięki, które chłostały moje delikatne uszy, a były nimi chrapania wydobywające się z każdej gęby, bezwładnie spoczywającej pośród odchodów i resztek jedzenia walającego się po całej celi. Że też ludzie nie potrafią docenić świętości pożywienia. Ja byłem inny. Kiedy tylko księżyc rozświetlił okratowane okno podniosłem się z ziemi niczym rażony piorunem. Poczułem w sobie nagły, ogromny przypływ energii, która rozrywała niemal trzewia. Moc wróciła, a wraz z nią wola walki. Byłem szybki, bardzo szybki. Żaden z nich nawet nie zdążył krzyknąć… Przepraszałem w duchu bogów za moje nieumiarkowanie w piciu, podczas gdy z każdego towarzysza mej niedoli ulatywało ciurkiem jakże kruche życie, prosto do mych ust. Po zaspokojeniu głodu spojrzałem na drzwi nasłuchując przy tym strażników. W takich chwilach mój słuch nigdy się nie mylił. Ciche pojękiwania, jakie wydawali z siebie strażnicy przez upewniły mnie tylko w przekonaniu, że pora wracać do domu.

Chwila głębokiej koncentracji i świat wydawał się już nieco większy. Machając błoniastymi skrzydełkami przemknąłem miedzy okiennym kratami podziwiając przy tym krajobraz, jaki rozpościerał się pode mną. Pora nocna nie była już dla mnie problemem. Mój wzrok działał bez zarzutu. Zawsze podczas pełni moja forma zwiększała się do niebotycznych możliwości. Zamek księcia oddalał się z zawrotną prędkością, a ja znów byłem wolny i znów mogłem powrócić do moich codziennych obowiązków przeplatanych nocnymi wypadami w poszukiwaniu świeżej krwi..

 

Dostanie do się do domu nie zabrało mi wiele czasu, zwłaszcza, że miałem w tym niejaką praktykę. Ostatnio coraz częściej zdarzało mi się ulatywać do mych pieleszy w przestrachu za pogonią złych ludzi, którzy chcieliby udaremnić swobodnego zaspokojenia mych żądzy.

W izbie panował bałagan, zapewne wszystko zostało gruntownie przeszukane. Tak więc miłościwie panujące książę Horul już wie jakimi metodami najczęściej pracuję, wie pewnie i o tym z kim zdarza mi się pracować. Może i nie zawsze mam kontakt z porządnymi waszmościami, ale dlatego, że moje honorarium, które zresztą otrzymuję z książęcej kiesy jest niezwykle marne. Trzeba sobie jakoś przecież radzić na tym padole. Tak czy siak jestem już skończony jako poborca podatkowy– pomyślałem i wymknąłem się cichcem w stronę karczmy Jana– poczciwego karczmarza, z którym wiązały mnie niezmiernie ciepłe stosunki, choćby przez to, że za młodu spotykałem się z jego córką Kryzyldą. Co prawda uciekła ode mnie dla jednego z przybocznych żołnierzy księcia. Czasem przez wzgląd na stare czasy oddaje mi na kilka dni, po kosztach wybraną przeze mnie dziwkę. Był to sprawiedliwy układ. Tym razem nie chciałem dziwki ani pokoju, potrzebna mi była pomoc i to od zaraz. Stary Jan nie wiedział o moich nowych zdolnościach a i ja nie miałem serca zawracać mu głowy tanimi przechwałkami . Mimo, iż potrafiłem to i owo, to jednak w dzień byłem słaby jak dziecko zostawione przez matkę ulicznicę pośrodku gospody.

– Janie potrzebny mi nocleg na dzisiejszą noc– powiedziałem stanowczo do karczmarza.

– Blizborze dziś spodziewam się kompletu gości zamawiających jadło i dziwki, a tym samym pokoje. Chętnie pomógłbym ci, ale nie jest to dobry czas na twoje prośby. Przykro mi..

– Rozumiem i doceniam twoją szczerość. Dzisiejszej nocy moja desperacja sięga niebotycznych rozmiarów. Jestem też skłonny zapłacić ci za pokój, oczywiście jak tylko zdobędę jakąś cichą robótkę. Co ty na to Janie?

Jan zmarszczył brwi, tak jak zawsze, kiedy tylko tematem rozmowy zaczynały być pieniądze. Wąs, okalający sporą część jego twarzy poruszał się w rytmicznym drganiu.

– Chłopcze napij się piwa zastanowię się nad twoją propozycją– wiedziałem już, że przez wzgląd na córkę Grizeldę karczmarz już się zgodził. Zająłem się sporym kubełkiem piwa, które smakowało wybornie.

 

 

 

Ku mojemu zdziwienia obudziłem się w mojej izbie. Mimo iż moja wampirza natura coraz częściej dochodziła do głosu. Sen nie został mi jeszcze całkowicie zabranym. Zniewalający ból głowy porażał moją biednego Blizbora. Obudziłem się na ziemi ubranie miałem przesiąknięte wymiocinami. Szczając przez okno próbowałem sobie przypomnieć szczegóły poprzedniego wieczoru. Pustka w mej głowie nie dawała szybko za wygraną. Dopiero zabijając małą myszkę po to by zapchać czymś żołądek, fragmenty wspomnień zaczęły przebijać się przez mur pijackiej amnezji. Przed oczyma ukazał mi się obraz pięknej Miry– nowego nabytku karczmarza Jana. Była to bardzo młoda i urodziwa dziwka ceniąca swoje ciało i umiejętności. Nie wielu ją miało. Skromny Blizbor był tym nielicznym wyjątkiem, ba był pierwszym który ją sprawdził i nawet chyba się z nią trochę zaprzyjaźnił. Co kilkakrotnie dała mu do zrozumienia zapraszając go do pokoju beż żadnej zapłaty. Choć moje ciało zaczynało zwolna zmieniać się, to wciąż swoim blaskiem potrafiło przyciągać kobiety. Ostatni wieczór był pewnie tego dowodem, skoro pamiętam jak opieram na zapleczu karczmy Mirę twarzą do ściany każąc przy tym, aby wsadziła sobie sama moje przyrodzenie. Kolejnym bladym wspomnieniem, które nawiedziło mój umysł było związane z bójką, między mną a starym sklepikarzem mającym swój sklepik z warzywami niedaleko karczmy Jana. Nie pamiętam kto zaczął i ani też kto skończył ową nie miłą sytuację. Tak się jakoś składa, iż brzydzę się przemocą i od kiedy sięgam pamięcią zawsze od niej stroniłem. Nawet teraz kiedy podczas każdej nocy dopada mnie niepohamowany głód krwi, staram się aby moja ofiara nie cierpiała nadto. Nie mam w sobie wystarczającej mocy aby moje ofiary stawały się moimi braćmi, dlatego ich śmierć jest szybka i bezbolesna.

Spoglądając przez okno frontowe, wprost na ulice zauważyłem rodzący się zgiełk. Ludzie biegali w popłochu wykrzykując przy tym nie zrozumiałe przeze mnie inwektywy. Kobiety zamykały w pośpiechu drewniane okiennice. Nawet konie wydawały się jakieś niespokojne. Nie rozumiałem, co mogło być przyczyną tak dziwnego zachowania ludzi o tak wczesnej porze. Większość mieszkańców spędza wieczory w oberżach i karczmach wiedząc, że kolejny dzień będzie wolny od pracy. Dziś jednak miało być inaczej… Odwracając się od okna usłyszałem nagle „wojsko księcia idzie!" był to dla mnie znam, że kłopoty nadchodzą wielkimi krokami, zwłaszcza, że na stole znalazł się mały kawałek pergaminu. Chwyciłem go w pośpiechu. Zawierał on dziwną i niezrozumianą dla mnie informację: „ dom Ireny, godzina przed północą". Spakowanie mego dobytku nie zabrało mi wiele czasu, jako że nie nigdy nie przywiązywałem dużej wagi do spraw doczesnych. Jedyną moją słabością były pieniądze, ale któż ich nie chciał mieć? Dlatego też do tobołka wrzuciłem trzy grubo wypchane mieszki złota, szkatułkę wisiorków i wszelkiej innej damskiej biżuterii, po czym wyskoczyłem przez okno od strony podwórza, na którym znajdowało się miejsce na pomyje i na to co człowiek wydala z siebie przez całe życie.

Uciekając przez wszystkie plugawe uliczki mojego miasta nie zwracałem uwagi na umierających żebraków, a ni na budzące się do życia dziwki, które za zarobione pieniądze w nocy muszą kupić sobie i swoim dzieciom kawałek chleba i trochę smalca. Przemykając jak cień po wąskich i brudnych zakamarkach miasta zastanawiałem się nad sensem ukrytym w tajemniczym kawałku pergaminu. Nigdy nie miałem przyjemności poznać kurwy o imieniu Irena, choć przyznać muszę z niekłamaną satysfakcją, że w mym niełatwym życiu poznałem wiele kobiet trudniących się tą profesją.

 

 

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka