- Opowiadanie: Jackie - Achu achu... i do piachu!

Achu achu... i do piachu!

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Achu achu... i do piachu!

Achu achu… i do piachu!

Dom starców „Tworki” zatrząsł się od wycia alarmów, jak upiorna karuzela rzucających na ściany ponure cienie zmor z nocnych koszmarów.

Na środku bawialni stało 3 staruszków w koszulach obwisłych jak woskowe zmarszczki, a każdemu przylepiono do czoła nalepkę z trupią czaszką i prześmiewczym napisem „NOWY”.

– A teraz zgadujcie, co to za alarm – rozkazał Pan Ebenezer głosem wychodzącym jakby spod piły w głębi jego gardła. Wkrótce kończył 100 lat i posiadał imponującą kolekcję sztucznych szczęk z zębami we wszystkich kolorach tęczy. Poza białym, oczywiście.

– Obiad? – zaproponował pierwszy.

– Ewakuacja? – zaproponował drugi.

– Trup? – zaproponował więc trzeci.

– Trafiony, zatopiony – przyznał Pan Ebenezer nie bez satysfakcji. W jego oku tańczyła iskierka nadziei. Nie tylko w jego.

Helmut umierał i nie było mowy o jakichkolwiek wykrętach czy wymówkach.

– Czuję się, jakbym miał stanąć przed sądem ostatniej instancji – stwierdził Helmut i odkaszlnął donośnie niczym dzwon. – Oho, zaraz wypluję płuco.

Nie podobało mu się, że leży na cudzym materacu, nie podobało mu się, że został ubrany w białą sukienkę w granatowe groszki, a tym bardziej nie podobało mu się, że ma skonać w takich warunkach. Że w ogóle ma umierać na cudzych warunkach. Sam fakt umierania był już dostatecznie poniżający.

Spojrzał na swoją dorosłą córeczkę na krzesełku obok i chwilę nieźle bawiła go podła myśl, że mogliby zamienić się miejscami i pewnie nikt niczego by nie zauważył, choć to wcale nie mówiło o żadnym z nich zbyt dobrze.

– Szkoda ci forsy żeby przenieść starego na ten jeden ostatni dzień do hotelu, ha? – spytał z pretensją w głosie, po czym nagle roześmiał się szkaradnie. – Zuch dziewczynka, taka sama jak tatuś, taka sama. Panie doktorze, chciałbym zapalić.

– Przykro mi, ale to szkodliwe dla pańskiego zdrowia – odpowiedział lekarz.

– Do licha, nie wypełni pan mojej ostatniej woli? – spytał z niedowierzaniem Helmut.

– Proszę pana, przecież nie jesteśmy w więzieniu – oburzył się lekarz, cały w rumieńcach.

– A może Helmut kopnie pana doktora w dupę? – rozmyślał staruszek na głos. Pokiwał głową na potwierdzenie swoich słów i uśmiechnął się szeroko, ukazując szerokie luki po zębach.

– Słucham?

– Spieprzaj pan w podskokach! – ponaglił go Helmut, a doktor niechętnie spełnił jego polecenie.

– Wprost nie mogę w to uwierzyć! – wycedziła rozżalona dziewczyna. – Dość tego, tatku. To ordynarne zachowanie… Wcale się nie zmieniłeś. W tej chwili wychodzę.

– Halo, ja umieram! – przypomniał jej z wyrzutem jakby uchwyconym w wyrzuconej przed siebie rozdygotanej, starczej ręce.

– Ty umierasz? – syknęła, odwróciwszy się tylko na moment. – Ja przez ciebie umieram od 30 lat.

I tyle ją widział.

Osłabł wyraźnie i przymknął oczy, tak jak gdyby po prostu kładł się do snu po wyjątkowo długim i wyczerpującym dniu. Kiedy znów je otworzył, z początku sądził, że obsiadły go hieny. W rzeczywistości byli to tylko współlokatorzy. Bynajmniej nie ucieszył się na ich widok. Czuł podskórnie, że fizycznie nie jest już zdolny do zadowolenia, że organ za nie odpowiedzialny odmówił posłuszeństwa.

– Achu achu… – zaintonowali ci z lewej strony łóżka. Helmut odwrócił się na bok, ale tu czekała go kolejna niespodzianka.

-…i do piachu! – dokończyli ci z prawej.

Helmut jęknął, charknął, zarzęził jak zepsuty silnik, zadygotał, po czym wywalił język na brodę. I umarł.

– O, następny, co udaje krowę – skomentował Pan Ebenezer i skinął, żeby otwierać szampana.

W ciemnym, zimnym pokoju rozbłysły ślepia tych starców, którzy od miesięcy wegetowali na kanapach i fotelach, a teraz zwolniło się dla nich wygodne, jeszcze ciepłe miejsce.

Rozległa się skoczna pieśń w sam raz do tańca:

Umarł Helmut, umarł

Już leży na desce

Zadzwonią na obiad

A podskoczy jeszcze

Bo w Helmucie taka dusza

Że jak żarcie to go rusza…

Nikt o zdrowym sumieniu nie mógłby obarczyć ich winą za to wszystko. Przyparci do muru maskowali swoją wstydliwą bezradność desperackim, wisielczym humorem. Wiedzieli przecież, że już wkrótce mieli sobie skoczyć do gardeł w walce o zwolnione łóżko.

Helmut miał dużo czasu na przemyślenia swojego życia, ponieważ Charonowi właśnie padł silnik od motorówki.

Po drugiej stronie Styksu rozciągało się malownicze Niebo lub coś na jego podobieństwo.

Helmut od egzystencjalnych rozterek zdecydowanie wolał pozostawić swoją duszę w świętym spokoju. Uznał, że ta sprawa jest już lekko przedawniona.

Poza tym doszedł do wniosku, że w świetle zebranych dowodów zasługuje na bilet wstępu do Raju jak mało kto. Mało kto tak nie uważał.

Wyciągnął jojo i począł drażnić nim dusze ryb, które po śmierci idą do Styksu. Martwi ekolodzy od dziesiątek lat apelują o powstrzymanie fali tych zwierząt, niszczących naturalny zdechłoklimat rzeki. Problem polega na tym, że nie bardzo można je wytępić. Jak powszechnie wiadomo, Bóg ma na głowie wiele paradoksów.

– 5/6 drachmy – podał swoją cenę Charon. – Pan rozumie, ta cholerna inflacja każdego dopadnie.

Nieboszczyk oddał Charonowi, co Charona i nawet zaproponował z uprzejmym uśmiechem:

– Niech będzie bez obola.

– Ależ nie, to żaden kłopot. Zostało mi tego sporo po Grekach.

Helmut pogłaskał po pysku Cerbera, spasionego poza granice nieprzyzwoitości kundla otulonego ciepłym swetrem w romby i z warkoczykami z grzywy, ukazał swój certyfikat umrzyka Świętemu Piotrowi, a ten w głębokiej zadumie zapoznał się z jego treścią, po czym życzliwie wskazał mu drogę. Helmut wkroczył między chmurki oddychając pełną piersią.

– Witamy w Rio.

Otrzymał przydział w postaci prywatnej willi na Niebiańskiej, gdzie błyskawicznie rozgościł i zaklimatyzował się. Co było do raczej przewidzenia.

Jeśli zachciało mu się piwa, zjawiało się znikąd.

Jeśli zachciało mu się telewizji, zjawiała się znikąd.

Jeśli zachciało mu się anielic, zjawiały się znikąd. I w niczym.

Jeśli zachciało mu się spać, mógł spać do woli. Jeśli nie miał ochoty na sen, zmęczenie odpadało od niego jak kurz po delikatnym chuchnięciu. Jeśli odczuwał potrzebę nocy, stawała się noc. Jeśli oczekiwał gwiazd, zjawiały się. Jeśli oczekiwał spokoju, ten spływał na niego. Jeśli poczuł chłód… w ogóle nie odczuwał chłodu. Nie odczuwał również gorąca. Temperatura samoczynnie dostosowywała się do jego potrzeb jeszcze zanim zdążył je wyrazić, ale zarazem na tyle dyskretnie, że nie utrudniało to życia innym. Nie odczuwał głodu poza przypadkami, kiedy miał on uczynić posiłek smaczniejszym.

Nie musiał borykać się z meblowaniem swojego nowego domu – w złotych ramach wisiały dokładnie takie obrazy, jakie sam by powiesił i rzeźby, które sam by postawił, kształt i kolor kafelków wybitnie przypadły mu do gustu, zaś pokoje nie były ani za małe, ani za duże; wszystkie jego jawne i skryte marzenia, nawet te jeszcze nie wyśnione, znajdywały swoje odbicie na ścianach, podłogach, w garderobie, kwietniku, garażu, sypialni, kuchni, łazience i całej reszcie.

Na stoliku na kawę dnia pierwszego z rana czekał na niego prywatny liścik od samego Boga, który Helmut przeczytał podczas obfitego śniadania składającego się z tostów, jajek sadzonych, bekonu i cukru w płynie.

„Witaj, Helmucie. Jak Ci się podoba w Niebie?” – pytał Stwórca. Helmut odpisał na tej samej karteczce: „Czy mogłoby mi się nie podobać?”. Nie doczekał się odpowiedzi, doszedł więc do wniosku, że nawet Niebo nie jest wolne do spamu.

Pierwsze tygodnie upłynęły mu na poznawaniu nowego otoczenia, a pośród działek na puszystych chmurach prowadzały go istoty tak piękne, urocze i nieskazitelne, że z początku odczuwał wobec nich tylko palący wstyd własnej ułomności.

– Tam zaczyna się Kraina Dzieciństwa – wskazały anioły.

– Mojego? – spytał, kiedy tylko odzyskał mowę.

– Aha. Zaraz za nią Cmentarz Pomysłów. Jeśli pójdziemy prosto trafisz na Wielki Rodzinny Podwieczorek.

– A tamto? – dopytywał się niecierpliwie, wyglądając dobrze strzeżonego ogrodu o ogrodzeniu z wysokich, metalowych prętów, pośród którego skrzyły się owoce, które przyprawiały go o szybsze bicie serca.

– Zakazany Ogród – wyjaśnił surowo anioł, pogroził mu palcem, po czym niespodziewanie roześmiał się i potrząsnął złocistymi lokami. – Wchodź, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. Częstuj się, w Niebie nie grozi za to żadna kara.

– Doprawdy? – spytał wciąż sceptyczny Helmut, nie mogąc oderwać wzroku od zakazanych krągłości.

– Możesz mi wierzyć. Przecież nie jestem Wężem.

Helmut zachichotał niefrasobliwie, poklepał swojego nowego druha po ramieniu i oddalił się w poszukiwaniu największych rozkoszy, jakie miało mu do zaoferowania Niebo.

Ciągnęło się to latami, lecz pewnego dnia Helmut postanowił poszukać sobie jakiegoś zajęcia.

– Zostanę architektem – postanowił. Z zapałem rozprostował kartkę na biurku i chwycił ołówek.

Projekt wyszedł spod jego ręki w przeciągu kilku sekund. Anioły były zachwycone. Podobnie inni zmarli.

– Idealny – mówili.

– Stylowy i elegancki – oceniali.

– Chcę w takim zamieszkać – twierdzili.

– Nie tylko ty – dodawali pośpiesznie.

Helmut, spełniony w zawodzie architekta po niespełna godzinie pracy, spróbował sił w prawodawstwie, ustanawiając skończenie genialne przepisy nie do obejścia, wykorzystania czy przeinaczenia. Rzucił się w wir poezji i osiągnął szczyt wirtuozerii słowa. Wspiął się na szczyt niebiańskich list przebojów, po czym z podobnym skutkiem podjął liczne wyzwania sportowe, od szachów poczynając na biatlonie kończąc.

Nagle zorientował się, że minął pełny tydzień, a to, co zrobił było dobre. I to nawet bardzo.

I zarazem było po wszystkim, bowiem więcej zrobić się nie dało.

Helmut zaczął włóczyć się po Niebie, wypytując anioły, czy nie potrzebują kogoś, kto mógłby za nie gotować, sprzątać, pielęgnować…

– Absolutnie nie – odpowiadały. – Sam potrafię zrobić to za pomocą dwóch palców. Spójrz – mówiły i na dowód pstrykały palcami z wiadomym skutkiem.

Helmut chciał zalewać się łzami, ale w Niebie nie było łez. Chciał się zapić, ale żaden trunek nie był w stanie pozbawić go trzeźwości. Chciał pisać o tym wiersze, ale okazało się, że już je napisał. Chciał o tym śpiewać smętne ballady, ale wszyscy mieli je na płytach. W przypływie bezsilnej wściekłości dewastował wille zmarłych, lecz oni wyrozumiale odbudowywali je według jego własnych projektów.

Pewnego niewesołego dnia Helmut właśnie rwał sobie włosy w głowy, kiedy spostrzegł jednego z wiecznie szczęśliwych aniołów o łabędzich skrzydłach; rzucił się na niego z furią, gwałtownie wbijając palce w białą szatę, po czym spojrzał na niego z mieszaniną lęku, nienawiści i błagania w spustoszonych oczach.

– Tak ma wyglądać moje zasłużone Niebo? – spytał rozgoryczony.

A anioł tylko zaśmiał się diabolicznie.

Koniec

Komentarze

W połowie tekstu mniej więcej, kiedy zaczęła się ta sielanka, domyśliłem się niestety do czego to opowiadanie zmierza, pomysł raczej wtórny, napisane w miarę poprawnie, ot typowy średniak, ni to ziębi, no to grzeje.

Jackie, trzymasz poziom. Podobało mi się. Napisane fajnym językiem, trochę humoru i fajnych opisów. Co prawda, zgodzę się z przedmówcą, że od pewnego momentu robi się przewidywalnie, ale mimo wszystko niezły tekst.
Pozdrawiam

podobało mi się :) szczególnie mi się podobał ten pierwszy wątek, z czatującymi staruszkami, z tego dałoby się  osobne opowiadanie sklecić :) pozdrawiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Fajny tytuł :)

...always look on the bright side of life ; )

aaa, PS. zapomniałam jeszcze o jednym: tytuł jest świetny ;)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

no właśnie. chyba kliknęłam komentarz w tym samym momencie co jacek001 :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

No, proszę... Jaki dziwny zbieg okoliczności :)

...always look on the bright side of life ; )

Trochę przewidywalne,ale mimo to fajne. Pozdro.:)

Że przewidywalne? No to sypiem głowem proszkiem do pieczenia (bul, bul, boli!) i wgryzem siem głembiej w Czandlera, na deser zaserwuje sobie Agatę Christie do trójkonta z Ilonką PoŁepkowską i następnym razem dopiero obaczycie. Do samego końca i 1 odcinek dłużej w najśmielszych mokrych snach nikt nawet nie będzie przypuszczał, kto tam jest facetem, a kto babą, ho, ho!

Niestety, jest tylko jedna racja, lecz ona jest przy was. Póki co.

Póki co.
To zabrzmiało jak groźba...
Taka, jakiej nie boi się nikt. Spełniaj ją, dobrych tekstów nigdy dosyć.
Ten jest niezły. Nie wiem, jak innym czytaczom, ale mi najbardziej przypadła do gustu druga część. Piekielne jakieś to niebo...

Nowa Fantastyka