- Opowiadanie: exturio - Nagły zgon

Nagły zgon

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nagły zgon

Zlepione sennymi majakami oczy otwarły się na wszechobecną jasność poranka. Cichy, ale natarczywy dźwięk codziennego ruchu ulicznego wbił tępe ostrze w czaszkę, zgrywając się z szumem krwi i dudnieniem serca, nieznośnie głośnym i natrętnym. Jakby najważniejszy mięsień w ciele miał dość swojego właściciela i chciał go opuścić, wyrywając się z piersi.

Głowa Artura, oparta o chłodną ścianę jakiejś brudnej kamienicy, starała się nie opaść i nie poddać mdłościom, które ściskały żołądek. Mężczyzna podniósł się chwiejnie, stanął na miękkich nogach, siłą woli powstrzymując świat przed fikołkiem i kolejnymi próbami obalenia go na bruk. Paczka papierosów, zawsze obecna w wewnętrznej kieszeni marynarki, ziała żałosną pustką papierowego wnętrza. Artur rzucił ją na ziemię, starając się przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby naprowadzić go na ślad wydarzeń, które doprowadziły go w to miejsce. Głowa, rozsadzana odgłosami silników i krokami przechodniów, była nie lada przeszkodą w myśleniu.

Dziurawy chodnik zbudowany z porozbijanych betonowych płyt raził jeszcze większą jasnością, niż brama, w której zastał Artura niespodziewany poranek. Brudne, odrapane kamienice zagrały znajomą nutą w pamięci mężczyzny, sprowadzając go na właściwe tory. Ulica Czysta, śmierdząca moczem i odpadkami, otwierała przed nim swoje podwoje.

Nie jest źle, pomyślał, potykając się o wystający odłamek betonu. Zawsze mogło być gorzej. Zawsze.

Wprawnym ruchem poprawił krawat, otrzepał marynarkę. Dzisiaj ten zwykle energiczny ruch nie miał nic ze swojej pewności i zawadiackości. Wyglądał blado. Szaro, jak wszystko na Czystej.

Jedynym wyróżniającym się akcentem nijakich fasad kamienic był czerwony sklep naprzeciw szpitala. Pani Gosia uśmiechnęła się, na widok Artura. Normalnie, jeszcze za studenckich czasów, wpadał tutaj z rana po kanapkę i coś do picia. Normalnie, kiedy pokazywał się wśród ludzi wyglądał znacznie lepiej, niż dziś. Normalnie nie śmierdział przetrawionym alkoholem, moczem, tanimi papierosami i całym wachlarzem jeszcze mniej przyjemnych aromatów.

– W czym mogę pomóc? – Śpiewny głos Pani Gosi niespodziewanie ukoił uszy. Artur mruknął niezbyt przytomne „dzień dobry". Woda z lodówki chłodziła dłonie, kiedy wygrzebane z portfela resztki drobnych brzdęknęły na ladzie.

– Nie wygląda pan dzisiaj najlepiej – usłyszał, kiedy już miał wychodzić. Nuty zatroskania i niezdrowej ciekawości zadźwięczały tak mocno, że aż ukłuły mężczyznę gdzieś pomiędzy łopatkami. Wzdrygnął się mimowolnie.

– Miałem dobrą noc – odpowiedział, odwracając się w stronę ekspedientki. Wymuszony uśmiech nosił delikatne znamiona naturalności. Gdyby nie gęsta broda, policzki ujawniłyby swoją głęboko skrywaną tajemnicę: dołeczki, pojawiające się w najmniej spodziewanym momencie. Urzekające swoją dziecinnością.

Pani Gosia nie odważyła się zadać kolejnego pytania. Uśmiechnęła się niepewnie, kiedy wychodził, mrucząc bolesne „do widzenia". Dzwoneczek nad drzwiami zagrał fałszywie, nie mając nic lepszego do roboty.

 

Unikające spojrzeń oczy przechodniów zawsze powodowały u Artura rozbawienie i ciche prychnięcia pełne wesołości. Porządni obywatele, pracujący całymi dniami w bezdusznych, anonimowych biurach, w ten właśnie sposób bronili się przed zgorszeniem, sianym niepoprawnym wyglądem ubiegło nocnej imprezy, która nie wiadomo jak i dlaczego się skończyła.

Ciężki dym papierosa rozsadzał płuca, ale Artur wiedział, że tego właśnie dzisiaj potrzebuje.

Ledwie półtora tygodnia wcześniej wrócił z kołchozu norweskiej platformy wiertniczej, odreagowanie i nadrobienie całego okresu papierosowej wstrzemięźliwości wydawało się jak najbardziej na miejscu. Znów poczuł się jak nieskrępowany ramami studencik, wolny ptak, szamotający się między możliwościami, oferowanymi przez łaskawą rzeczywistość. Całe odczucie było jednak ułudne, spowodowane jedynie przez bliskość miejsc, kojarzonych z akademicką przeszłością. Coś w tym wspomnieniu spowodowało nagłe zgniecenie mostka, spazm żalu i ból rozdrapanej rany.

Gęsty dym przytłumił wszystko, otumanił zmysły i uspokoił pamięć.

Ławka nie zapraszała swoim zimnem i nieprzystępną wilgocią poranka, ale Artur postanowił skorzystać z jej milczącego towarzystwa przez chwilę, kiedy skubał w zamyśleniu obwarzanka. Powrót do pustego mieszkania nie wydawał się najszczęśliwszym zakończeniem poranka, choć bardziej bolesna była świadomość, że nikt na niego nie czekał. Mógłby zniknąć na dobre, a zorientowałby się dopiero jego pracodawca, wraz z opuszczoną zmianą na platformie. Od kiedy Agnieszka, kuzynka, którą u siebie gościł przez kilka miesięcy, wyprowadziła się do własnego mieszkania, został całkowicie sam ze wszystkimi zimnymi ścianami apartamentu na własność. Przez większość czasu nawet mu to odpowiadało.

Podniósł się z plastikowego chłodu ławki, rozciągnął ręce, ruszając w stronę rynku. Autobus albo tramwaj chwyci jeszcze przy Bagateli, spokojnie dojedzie do mieszkania, gdzie spłucze z siebie pozostałości plugawego szlamu, oblepiającego jego umysł i ze spokojem będzie mógł odespać zarwaną noc, pozwalając zeszmaconemu organizmowi dojść do porządku.

 

***

 

Klucz, szczękając w zamku, odsunął w dal całą niecierpliwość, tęsknotę, wszystkie myśli dręczące Artura. Oto król wracał do swojego królestwa. Nieważne, że pustego. Liczy się tylko fakt, że do własnego.

Ciężkie drzwi skrzypnęły lekko, otwierając się przed jedynowładcą. Artur ciężko przekroczył granicę progu, oddzielającą go od cichej beztroski, jednak wspomnienie braku wspomnień poprzedniego wieczoru nie dawało mu spokoju. Takie rzeczy się nie zdarzały. Nie jemu, nigdy.

Szklanka po whisky, jedyne naczynie, którego raczył użyć od powrotu z Norwegii, dzielnie asystowała butelce po szkockiej. Stały tam – na stole – obie, podkreślając wzajem swoją pustkę i beznadziejność, bijącą spod maski drogiej etykiety.

Marynarka wylądowała na skórzanej kanapie, spodnie na podłodze, koszula, lotem zranionej kaczki, dostała się na telewizor. Chłodny prysznic odebrał chęć spotkania z miękkim łóżkiem, najlepszym kompanem i przyjacielem. Rozjaśnione myśli zapłonęły niezrozumieniem wydarzeń poprzedniego wieczora. Jak to się mogło stać, że wszystko uleciało z pamięci i zniknęło?

Skórzana sofa wchłonęła go komfortową miękkością, oddając zmożone ciało w objęcia Morfeusza.

 

***

 

 

Ukryte gdzieś głośniki sączyły nienachalny jazz, odganiający złe myśli i pociemniałe wspomnienia nie najlepszych chwil. Zimne piwo orzeźwiająco koiło zmysły, podsuwając coraz to ciekawsze pomysły na spędzenie wieczora i nocy w sposób inny, niż samotne sączenie whisky w zimnym salonie. Urocze uśmiechy i ukradkowe spojrzenia dwóch studentek przy stoliku obok pozwalały mieć nadzieję na rozgrzanie chłodu nocy.

Wnętrze lokalu nie było zapełnione. Dopisująca pogoda wyciągnęła większość entuzjastów wieczornego picia do ogródków piwnych, którymi pachniał cały Kazimierz. Kilka par rozkoszowało się ułudą prywatności i atmosfery intymności, dawaną przez przyciemnione wnętrze, grupka studentów zajadle dyskutowała na tematy tak abstrakcyjne, że dla normalnego człowieka całkowicie głupie. No i były jeszcze dwie młode kobiety, wysyłające do Artura niedwuznaczne sygnały.

– Przez ostatnie dwadzieścia minut zastanawiałem się nad oryginalnym, niebanalnym i skutecznym sposobem na rozpoczęcie rozmowy – zagadnął, podchodząc do niewielkiego stoliczka z kuflem piwa w dłoni – ale nie przychodzi mi do głowy nic, czego wasza obecność by nie przyćmiewała.

Zrobił przy tym minę skończonego idioty, którego tylko kobieta mogła określić mianem: „uroczy". Dziewczyny roześmiały się, w lot rozumiejąc cel całego teatrzyku.

– Martyna – przedstawiła się ruda, wyciągając zgrabną dłoń z delikatnym pierścionkiem, okraszonym niewielkim diamentem.

– Artur – odpowiedział, starając się nie dać po sobie poznać, że zauważył biżuterię. Uśmiechnął się zawadiacko, ustami muskając delikatną skórę. Dziewczyna zachichotała, kraśniejąc.

Blond kompanka rudej siedziała niewzruszona, bawiąc się w zamyśleniu srebrną bransoletką, na nadgarstku lewej dłoni.

– Moje imię będzie zagadką – powiedziała, orientując się, że spojrzenia obojga skierowane są na nią. Martyna uniosła nieznacznie brwi, mężczyzna rozpromienił się, węsząc poważne wyzwanie.

– Niech będzie Zagadka – powiedział.

 

 

***

 

 

– Kazimierz – mruknął Artur, budząc się na sofie. Przez wielkie okno salonu wpadało czerwone światło zachodzącego słońca, co nie sprawiło mu radości. Przespał cały dzień, a zagadka jego zapomnianej libacji pozostawała nierozwiązana. Rozmasował bolący kark, po raz nie wiadomo który obiecując sobie, że nie będzie więcej sypiał na siedząco.

Kilka łyków whisky z ostatków jego domowych zapasów poprawiło mu humor do tego stopnia, że bardziej aktywne poszukiwanie odpowiedzi wydało mu się bardzo odpowiednim posunięciem. Pozytywnie nastawiony do przedsięwzięcia opuścił zacisze swojego królestwa i dziarski krok skierował ku Kazimierzowi.

 

 

***

 

 

– Tak, jestem zaręczona – wybełkotała Martyna, chwiejąc się na krześle. Ostatnie pół godziny narzucała tempo zamawiania kolejnych drinków i Artur musiał przyznać, że trzymała się całkiem nieźle, jak na zatrważające ilości alkoholu, które w siebie wlała.

– Jestem zaręczona – powtórzyła, powstrzymując czknięcie – ale mój narzeczony to fagas. Wiesz, że on pozwolił mi iść samej do pubu, bo ważniejsze jest jakieś idiotyczne spotkanie biznesowe?

Artur wzruszył ramionami, upijając potężny łyk piwa. Nie interesowały go miłosne zwierzenia rudej, upijającej się dla zapomnienia o tym, że jej facet stara się zapewnić jej dostatnią przyszłość. Uwagę kierował ku enigmatycznej blondynce, która z uśmiechem Mony Lisy sączyła kolorowy koktajl, pobłażliwymi spojrzeniami kwitując rewelacje Martyny.

– Strzelę focha i przez tydzień będzie mnie musiał błagać o wybaczenie – rzuciła ruda takim tonem, jakby właśnie wygłaszała referat na temat niezwykle interesującego odkrycia naukowego. – I żadnego seksu przez miesiąc.

Zagadka mrugnęła znacząco do Artura, kusząco oblizując wargi. Martyna coraz bardziej bełkotliwym głosem ciągnęła wywód o niewdzięcznym narzeczonym, grożąc zerwaniem zaręczyn. Artur głową wskazał w kierunku wyjścia. Martyna nie zauważyła, lądując twarzą na stoliku.

 

 

***

 

 

Za kontuarem siedziała ta sama barmanka, co poprzedniego dnia. Znudzona brakiem klientów czytała książkę, co chwila odgarniając sprzed oczu niepokorne czarne kosmki uciekających zza ucha włosów.

– Co podać? – spytała, odrywając się od lektury. Ciemne oczy miały w sobie coś aksamitnego, pociągającego, choć na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się całkowicie niczym: przeciętnej urody studentka, dorabiająca żeby utrzymać się na studiach w wielkim mieście.

– Butelkowe.

– Przelać?

– Nie, dzięki – odpowiedział, siadając przy barze. Dziewczyna obdarzyła go jeszcze krótkim spojrzeniem, po czym wróciła do odgarniania włosów sprzed oczu.

– Wczoraj wieczorem byłem tutaj z dwiema kobietami – zagaił Artur, siląc się na przyjemny ton.

– Pamiętam. – Barmanka nawet nie podniosła wzroku. – Tamten stolik. – Wskazała ruchem głowy. – Ruda i blondynka. Rudą musiałam wyprowadzić przed zamknięciem, była narąbana jak bela, a wy gdzieś zniknęliście.

– Nie wiedziałem, że aż tak z nią źle – stwierdził Artur, uśmiechając się na samo wyobrażenie sytuacji. – To nie była moja znajoma – przyznał. – Poznałem ją wczoraj.

– To może zabrzmieć głupio – dodał po chwili – ale nie wiesz może, gdzie poszliśmy z blondynką po wyjściu stąd?

Dziewczyna uśmiechnęła się, z rozbawieniem spoglądając na Artura.

– Pewnie do jakiejś bramy.

 

 

***

 

 

– Twoja koleżanka nie będzie miała ci tego za złe? – spytał, zamykając za Zagadką drzwi pubu. Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie – zaprzeczyła, ujmując go pod ramię. Przy stoliku wydawała mu się wyższa, teraz, kiedy stała obok, okazała się niższa o niemal głowę. Na nic nie zdały się wysokie szpilki, w które wsunęła zgrabne stópki.

– Nie wybaczyłabym sobie – powiedziała – gdybym zrezygnowała z okazji zostawienia jej samej sobie z problemem. Poza tym – dodała po chwili – jutro i tak nie będzie nic pamiętała.

Ulica Estery przeszła w Miodową, pełną wulgarności Anglików i nafaszerowanych elektroniką skośnookich, strzelających fleszami we wszystko, co tylko znalazło się na linii ich wzroku. Można było odnieść wrażenie, że Azjaci nie nosili ze sobą aparatów, ale byli do nich na stałe przymocowani. Najpierw oczom objawiała się jasność fleszy, błyskających z częstotliwością godną kwazara, dopiero za jasnością szła grupka turystów, którym w cichym skupieniu pełnym pobłażania przyglądało się kilku czarno odzianych mężczyzn z pejsami dopiętymi do kapeluszy.

Blondynka pewnie pociągnęła Artura przed siebie, prowadząc go pod ramię. Minęli dopijających piwo Anglików, rzucających "fuckami" z akcentem godnym samej brytyjskiej monarchini i przecięli tłum studentów, debatujących nad miejscem spożycia zakupionego alkoholu.

 

 

***

 

 

– No tak, studenci – mruknął do siebie Artur, mijając Absynt i kierując się w stronę najbardziej magicznego miejsca na całym Kazimierzu.

 

 

***

 

 

Blondynka poprowadziła Artura przez kilka ulic, robiąc kółko wokół centralnej części dzielnicy żydowskiej, dociągnęła go do zatłoczonego pubu, w którym niemal czuło się starą magię. W gwarze brzmiały przytłumione szmery, jakby głosy zapomnianych alchemików, szepczących niezrozumiałe formuły, mające pomóc w odnalezieniu kamienia alchemicznego i zdobyciu nieśmiertelnej chwały. Przystanęli na chwilę w głównej sali, po czym Zagadka pociągnęła go w głąb lokalu, przeciskając się między gośćmi do małego pokoiku za szafą. Artur został władczym gestem usadzony przy niewielkim stoliczku, zaś blondynka zajęła miejsce naprzeciw.

– Czym się zajmujesz? – spytała, niespodziewanie przybierając minę nastolatki, która dopiero co poznała w barze interesującego faceta. Jej kształtne usta przyozdobił uśmiech uprzejmego zainteresowania.

– Platformy wiertnicze – wzruszył ramionami. – Nic interesującego.

– Pozwól mi decydować, co mnie interesuje – uśmiechnęła się zalotnie. – Co robisz na tych platformach?

– Nadzoruję ciśnienie płuczki wiertniczej – stwierdził zrezygnowanym tonem. – Nie każ mi tego uściślać.

– Nie będę. Zamieńmy się rolami: napijesz się czegoś – zaproponowała. – Albo nie, pozwól mi cię zaskoczyć.

Wstała i puszczając mu oczko wyszła z pokoiku.

 

 

***

 

 

– Mogła dosypać panu czegoś do drinka – stwierdził znudzonym tonem mundurowy. Policja zaskoczyła Artura w ostatnim pubie, który udało mu się przypomnieć. Wejścia pilnował naburmuszony drab w stroju jednostki antyterrorystycznej. Bez słowa wpuścił Artura do pustego wnętrza, jakby spodziewał się jego przyjścia. W ciemnej sali krzątali się technicy, tylko jedno miejsce było zajęte przez szczupłego mężczyznę, który przedstawił się jako aspirant Suszko. Siedział w nonszalanckiej pozie, męcząc pogniecionego peta i obserwując pracę podwładnych.

Artur wymienił kilka słów z barmanem, upewniając się, że na pewno bawił tutaj dzień wcześniej, razem z Zagadką, po czym bezzwłocznie skierował się do nadzorującego operację.

– Akcja antynarkotykowa – wyjaśnił, jakby był to winny Arturowi. – Doszły nas słuchy, że mógł pan paść ofiarą przestępstwa. Tabletka gwałtu – dodał, widząc niezrozumienie na twarzy rozmówcy.

– Tabletka gwałtu? – zająknął się.

– Może pamięta pan coś, co wydaje się panu istotne?

– Przyszedłem tutaj z przygodnie poznaną blondynką – odpowiedział Artur. – Chwilę rozmawialiśmy, poszła zamówić drinki. Kiedy nie wracała pomyślałem, że mnie wystawiła, wie pan, różnie to bywa…

Mundurowy pokiwał głową na znak, że wie.

– Kiedy wychodziłem, znalazłem ją nieprzytomną przy barze. Tylko tyle pamiętam.

– Ej, Gabryś, tutaj coś…

– Stul pysk, baranie, petenta mam! – aspirant Suszko nie zaszczycił nawet przelotnym spojrzeniem technika, badającego coś kilka stolików za jego plecami. Zmarszczył gniewnie nos, kiedy ten wymruczał zdanie, którego Artur nie był w stanie zrozumieć, ale policjant najwidoczniej dysponował niezwykle czułym słuchem, bo odwdzięczył się mózgowcowi wiązanką godną najpodlejszego elementu kryminalnego, po czym spokojnie wrócił do rozmowy z poszkodowanym.

– Jest pan pewien, że nic nie pamięta?

– Tak – potwierdził Artur, starając się nie wyglądać na znużonego upewnianiem rozmówcy. Entuzjazm w relacjach międzyludzkich to podstawa.

– Wie pan, panie Arturze – rozmarzył się gliniarz, rozwalając się na pokrzywionym krześle – przydałby się ktoś, kto wie cokolwiek. Widział, pamięta. Tak nie mamy szans złapać tego chujka, bo nikt nic nie wie. Nikt nic nie widział. Nikt nic nie pamięta.

Wspomnienie męskich genitaliów spowodowało, że poszkodowany poczuł się nieco nieswojo. Co jak co, ale perspektywa nadziania na dzidę jakiegoś niewyżytego pederasty nie nastawiała Artura pozytywnie do świata. Jego męskość wzdrygała się przed takim ciosem.

– Myśli pan, że… – zagaił niepewnie, ale policjant przerwał mu, niemal od razu orientując się, czego ma dotyczyć pytanie.

– Nie – roześmiał się pogodnie, co niezwykle kontrastowało z opinią, którą zdążył sobie wyrobić u Artura. – Jestem pewien, że nikt pana nie pierdolił w czasie, kiedy był pan pod wpływem.

Poszkodowany odetchnął ukradkiem, choć gdzieś w głębi duszy ciągle jeszcze trwała przyczajona mała, podstępna nutka niepewności, która cieniem położyła się na jego pojęciu erotyzmu.

– Gabryś, kurwo piekielna! – ponaglił gliniarza technik, ukryty w głębi pomieszczenia. Suszko uśmiechnął się przepraszająco, wymienił z petentem silny uścisk dłoni i opuścił brudny stolik, rzucając na odchodne coś o gównianej robocie bez urlopu.

Kryminalni krzątali się po całym lokalu, szukając jakichś śladów, resztek, tropów, czegokolwiek, co pomogłoby im znaleźć się na właściwej ścieżce, prowadzącej do winnego. Artur nie mógł oprzeć się wrażeniu, że całe to zamieszanie było jedynie bezcelową bieganiną, urządzoną dla demonstracji możliwości policji. Nie zważając na pokrzykiwania mózgowców i zdenerwowane głosy mundurowych, zapalił papierosa i machnął, dając znać barmanowi, że piwo byłoby idealnym dodatkiem, dopełniającym abstrakcyjność sytuacji.

Przymulony studenciak nie poczuł przytłaczającej atmosfery całej sceny i z wyuczoną wprawą wypełnił kufel, pilnując idealnej wysokości piany, która ze złośliwością godną lepszej sprawy wylała się poza szkło, wywołując niezadowolenie na wychudłej twarzy.

– Jesteś pewien, że wczoraj tu bylem? – zapytał Artur raz jeszcze, kiedy kufel odnalazł swoje miejsce na kartonowej podkładce, zaraz obok jego dłoni. Student podejrzliwym spojrzeniem zlustrował gliniarzy, upewniając się, że żaden nie podsłuchuje. Pokrzywdzony już miał barmana ponaglać, kiedy młody otworzył usta.

– Jestem pewien, że ma pan nieźle owłosioną dupę – powiedział. – Tyle widziałem. Ale za dwie dyszki mogę podrzucić kilka ciekawych szczegółów dotyczących tego, gdzie był pan później.

Artur poczerwieniał, zdając sobie sprawę, że barman z pewnością nie był wtedy jedyną osobą w lokalu. Szybkim ruchem wyciągnął pieniądze z portfela, wcisnął w dłoń studencika.

– Po wyjściu od nas odwiedził pan jeden niezbyt schludny burdel, gdzie zabawiła pana najbrzydsza ze znanych mi kurw. Później zarzygał pan dwie bramy – młody usiadł na krześle obok Artura – i odlał się pan na radiowóz.

Artur gotował się ze złości. Stół jęknął żałośnie pod uderzeniem pięści.

– Pierdol się ze swoimi rewelacjami – warknął. – I oddawaj dwie dychy, chuj mi po takich wiadomościach.

– To jeszcze nie koniec – barman uśmiechnął się wilczo. – Przyjął pan mandat, a wymęczeni ciężkim dniem stróże prawa nie odwieźli pana na izbę wytrzeźwień. Proszę sprawdzić w portfelu, z pewnością świstek jeszcze tam jest.

Mężczyzna wyciągnął portfel, z osłupieniem wyciągnął kwit. "Dewastacja mienia publicznego". Głupi tytuł dla obsikania radiowozu, ale pasowałby do wersji młodego.

– Na koniec powywracał pan kilka śmietników i dotarł aż na Czystą, gdzie usnął pan w bramie – zakończył opowieść student.

– Czy ty mnie, kurwa, śledziłeś? – niemal krzyknął, mnąc w garści druczek.

– Jest jeszcze jeden gratis, którym chciałbym pana uraczyć na koniec – powiedział barman. – Nie wydaje mi się, żeby to byli zwykli policjanci – uśmiechnął się. – Oni nie szukają tabletek gwałtu.

– O czym teraz pieprzysz?

Młody gwałtownie chwycił dłoń Artura, nie pozostawiając mu nawet najkrótszej chwili na reakcję. Ciało barmana momentalnie zwiotczało, osuwając się na krześle. Artur spojrzał na niego z rozbawieniem, wstał, poprawił krawat i wyszedł, zostawiając niedopite piwo.

 

 

***

 

 

Aspirant Suszko był zły. Poszukiwania nie przyniosły nic, poza nieprzytomnym ciałem barmana, który od początku wydawał mu się nieco podejrzany. Żadnych innych śladów, które normalnie pozostawiały po sobie podobne zdarzenia.

– Gabryś, jesteś pewien, że to był nasz demon? – W głosie technika przebrzmiewało powątpiewanie. – Przecież byś zauważył.

– Nie wkurwiaj mnie, Michasiu – odszczeknął Suszko. – Szukajcie tego kolesia, z którym rozmawiałem.

Pociągnął łyk niedopitego piwa, wpatrując się w nieprzytomnego barmana na krześle obok. Ciężkie powietrze wibrowało od pradawnej magii, która od zawsze wypełniała stary pub.

-Mogę w czymś pomóc? – spytała blondwłosa dziewczyna, wychodząc z pokoiku za szafą.

Koniec

Komentarze

Całkiem zgrabny tekst, który dobrze sie czyta, bo treść wciąga. Na poczatku zwróciłem uwagę na oczy, kótre się otwarły. Niby poprawnie językowo, ale mnie jakoś to razi.
A teraz zarzuty (nie są miazdżące ;)). Najwiekszy to, na dobrą sprawę, brak w tej 'fantastyce' fantastyki. No, niby coś - jakiś demon - pojawia się na samym końcu, ale to chyba niezbyt wielka dawka wobec opisu 'zwykłej' imprezy, kaca i 'poszukiwania wczorajszego dnia'.
Po drugie, zbyt zajmujesz się detalami. To w zasadzie nie zarzut, ale często zużywa się zbyt wiele słów do opisu czegoś oczywistego. [to przykład wziety z kapelusza: zamiast przejść przez drzwi, bohater musi do nich podejśc, dokladnie obejrzeć, także klamke i futrynę, otworzyć oczywiście z masą przymiotników opisujacych ten niezwykły czyn.]
Reasumujac, pozytywnie plus :D
Pozdrawiam

Ciekawe i wciągające opowiadanie. Koniec sugruję kontynuację na, którą na pewno będę czekał. Mi akurat podobały się szczegółowe opisy i główny wątek.
Pozdrawiam

Ibastro, nie mogę pozostać obojętny na zarzut skupiania się na detalach, przynajmniej w formie, którą mi zarzucasz w swoim przykładzie. Podaj, proszę, cytat, który Twój zarzut potwierdzi. Faktycznie, lubię czasem rzucić nieistotnym detalem, bo to ubarwia tekst. A że wolę napisać "zapytał Artur raz jeszcze, kiedy kufel odnalazł swoje miejsce na kartonowej podkładce, zaraz obok jego dłoni" zamiast "zapytał Artur, kiedy dostał zamówione piwo" to już inna kwestia. Taka mała różnorodność językowa. Natomiast gdybym cały tekst z kuflem pominął, dialog stałby się zbyt statyczny i szary, co prowadziłoby do narzekania, że styl jest do dupy. Dlatego póki nie podasz przykładu z mojego tekstu będę uważał, że zarzut jest zgoła bezzasadny.
Co do zarzutu o brak czy też niewiele fantastyki -  założenie na którym opiera się cała fabuła jest czysto fantastyczne, nie ma żadnego "diabła z pudełka" wetkniętego tylko po to, żeby tekst mógł zaistnieć na tej stronie, więc sądzę, że pasuje.
Dziękuję za komentarze.

Pozdrawiam 

Męcząco manieryczny język.

Miejcami strasznie dęta narracja: 

Zlepione sennymi majakami oczy otwarły się na wszechobecną jasność poranka  - już pierwsze zdanie jest po prostu grafomianią.

Chłodny prysznic odebrał chęć spotkania z miękkim łóżkiem, najlepszym kompanem i przyjacielem. Rozjaśnione myśli zapłonęły niezrozumieniem wydarzeń poprzedniego wieczora. Jak to się mogło stać, że wszystko uleciało z pamięci i zniknęło? - zwłaszcza te rozjaśnione płonące myśli fantastycznie wpisują się w zarzucony wcześniej przez Achikę manieryzm i, dodałbym, pretensjonalność.

Powtórzenia:

Zimne piwo orzeźwiająco koiło zmysły, podsuwając coraz to ciekawsze pomysły na spędzenie wieczora i nocy w sposób inny, niż samotne sączenie whisky w zimnym salonie. 

W gwarze brzmiały przytłumione szmery, jakby głosy zapomnianych alchemików, szepczących niezrozumiałe formuły, mające pomóc w odnalezieniu kamienia alchemicznego  - tak, to też jest powtórzenie.

Sztampowe zwroty:

Ukryte gdzieś głośniki sączyły nienachalny jazz.
Cichy, ale natarczywy dźwięk codziennego ruchu ulicznego wbił tępe ostrze w czaszkę -
sącząca się muzyka, tępe ostrze, co się w czaszkę wbija...

I zwykłe nieporadności stylistyczne: 

Porządni obywatele, pracujący całymi dniami w bezdusznych, anonimowych biurach, w ten właśnie sposób bronili się przed zgorszeniem, sianym niepoprawnym wyglądem ubiegło nocnej imprezy, która nie wiadomo jak i dlaczego się skończyła. 

Minęli dopijających piwo Anglików, rzucających "fuckami" z akcentem godnym samej brytyjskiej monarchini i przecięli tłum studentów, debatujących nad miejscem spożycia zakupionego alkoholu. -
jak się coś takiego czyta to aż żeby bolą.

Itd., Autorze, zamiast silić się na rozbudowaną, pełną metafor, porównań i epitetów narrację, zacznij najpierw normalnie pisać. Bo taki styl, jak na razie, zupełnie ci nie wychodzi. 

Achika: pokazywałem już, że lubię eksperymentować. Raz wychodzi, raz nie, ale podjęcie próby i konfrontacja z rzeczywistością dają przynajmniej obraz całości i przestrzegają przed błędami w przyszłości. Dzięki za opinię, zwrócę na to uwagę w przyszłości. 

flesz: podejmę, pozwolisz, polemikę. Z pewnym rozbawieniem, przyznam. Po kolei.
Co do grafomanii - każdemu się zdarza, to taki dobry "oczyszczacz" (autorskie katharsis, jeśli wolisz), bezpiecznik, pozwalający raz na jakiś czas się odgrafomanić, żeby później podejść w pełni poważnie do innych, bardziej wartościowych tekstów. Ale OK, niech będzie, że to etatowa grafomania, co mi tam. 
Powtórzenia, fakt, mój błąd i zaniebdanie. Biję się w piersi i obiecuję poprawę. Przynajmniej częściową.
Sztampowych zwrotów używają wszyscy. Problemem nie jest samo ich używanie, ale nadużywanie, a tutaj nie mam sobie nic do zarzucenia. Raz na kilka(naście) tekstów można zaszaleć i posączyć muzykę. Utrzymajmy ich sztampowość, inaczej zostaniemy nimi zasypani w przyszłości.
Nie rozumiem, gdzie te nieporadności stylistyczne. Jeśli chodzi Ci o zdania wielokrotnie złożone to fakt, lubię takie czasami wcisnąć w tekst. Wcześniej maltretowałem nimi kilka osób i nikt nie narzekał, że nie rozumie, albo musi czytać kilka razy, żeby załapać, o co mi chodziło. Problem może tkwić nie w zdaniach, ale w czytelniku, a na to niestety nie jestem w stanie nic poradzić.
Odnosząc się do ostatniego akapitu: proponuję podejść do tekstu z przymróżeniem oka. Powiedzmy: jak do narzekającego na wszystko człowieka na kacu, który twierdzi, że spierdolił sobie życie. Opowiadanie w żadnej mierze nie miało być stylistycznie poważne (poza powtórzeniami, tu akurat spieprzyłem), dlatego jest przeładowane głupimi metaforami, porównaniami i epitetami. Taka konwencja. Chociaż nie, epitety zawsze są. Reszta jednak jest zabawą w piaskownicy, a nie budową wieżowców, dlatego tak też powinno się na to patrzeć. A co do "zacznij najpierw"... Ech, brak mi słów. :)
W każdym razie - dziękuję za poświęcony czas i komentarze.

Pozdrawiam  
 
 

A, jeżeli miało być przeładowane głupimi metaforami, porównaniami i epitetami, to w porządku. Wyszło :)

Widze, że flesz wyręczył mnie, wiec podam tylko fragment:
Za kontuarem siedziała ta sama barmanka, co poprzedniego dnia. Znudzona brakiem klientów czytała książkę, co chwila odgarniając sprzed oczu niepokorne czarne kosmki uciekających zza ucha włosów.
- Co podać? - spytała, odrywając się od lektury. Ciemne oczy miały w sobie coś aksamitnego, pociągającego, choć na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się całkowicie niczym: przeciętnej urody studentka, dorabiająca żeby utrzymać się na studiach w wielkim mieście.
To dałoby się załatwić jednym, niezbyt długim zdaniem, bo po co czytelnik ma znać takie szczegóły odnośnie postaci trzecioplanowej. Ale nie jest to poważny zarzut, a raczej podpowiedź do rozpatrzenia przy pisaniu innych tekstów.

Co do fantastyczności założenia fabuły opowiadania, to nie doszedłbym do tego, gdyby nie wyjasnienie na samym jego końcu. Może zbyt juz wiele takich nocnych rajdow po pubach i porannych rewelacji przeżyłem, by widzieć w tym coś nierzeczywistego.
Podkreslam jednak raz jeszcze - ogólnie nie jest źle i wrażenia po lekturze są pozytywne plus
Pozdrawiam

Bardzo nierówny tekst. Momentami przygnieciony formą ("Dzwoneczek nad drzwiami zagrał fałszywie, nie mając nic lepszego do roboty." - Ee?), momentami niezbyt logiczny ("Gabryś, kurwo piekielna! - ponaglił gliniarza technik..." - znaczy się, policjant do policjanta na służbie). Mimo to wciągający, tyle tylko, że zakończenie mocno nieprzekonywujące. Policja szuka demona. Z jakiego powodu? Bo ludzie tracą przytomność? (tak wywnioskowałem z ostatniego akapitu, kiedy to ponownie pojawia się blondynka).
No chyba, że "nagły zgon" dotyczy wszystkich, których zaatakuje demon, ale za cholerę nie wynika to z tekstu, moim zdaniem.
Bywało lepiej.
Pozdrawiam.

flesz: miało. Takieg było założenie estetyki tekstu (jak można w ogóle poważnie podejść do tekstu, który tytułem nawiązuje do alkoholowego zgonu?)
Ibastro: ten przykład nijak ma się do tego zarzutu, który podałeś w pierwszym poście. To jest coś całkowicie, elementarnie i organicznie innego. 
Vladimyr van Velden: przeceniłem czytelnicze umiejętności kojarzenia, wybacz. Miałem nadzieję, że nadanie "policjantom" takich imion jak: "Gabryś" i "Michaś" załatwia sprawę ich tożsamości, a zwracanie się do siebie w złości i stresie per "kurwo piekielna" uwydatni fakt, że coś nie tak z ich hierarchią i sposobem myślenia, więc czytelnikowi uda się wpaść na fakt, że z policją ci kolesie mają niewiele wspólnego. Tak samo jak ze "zgonem" - przydarzył się całkiem niespodziewanie czterem osobom, w tym dwóm trzeźwym, więc... No nic, powtórzę, przeceniłem, zjebałem, kajam się, więcej nie będę bezgranicznie wierzył w domyślność czytelników, tylko wyłożę wszystko prosto i na tacy. 
Dzięki za komentarze.

Pozdrawiam 

Oj nieładnie obrażać się na czytelników, nieładnie ;) Za karę masz napisać opowiadanie z sensem i bez "głupich metafor, porównań i epitetów" i żeby dobrze napisane było i bez pretensjonalnych udziwnień i w ogóle, żeby to się czytać dało bez przedzierania się przez chaszcze i gąszcze zdań zbyt wielokrotnie złożonych :) Niech opowieść czyta się sama i nie przypomina polskich dróg ;)

Nie obrażam się, tylko się nabijam, to spora różnica. Nie mam emocjonalnego stosunku do tego konkretnego tekstu, bo niczego szczególnego się po nim nie spodziewałem. Od siebie mogę polecić swoje poprzednie opka (tylko na Boga - nie wszystkie, bo to w większości popłuczyny grafomańskich ambicji), te wyróżnione piórkami. 
A że napiszę coś więcej w normalniej stylistyce - pewnie. Tylko nie wiem kiedy. 

Pozdrawiam 

Każdemu zdarza się napisać coś lepszego, przy większości tekstów mniej lub bardziej nieudanych. Taka prawda, a ja dodatkowo nie jestem zwolennikiem głaskania pisarzy po głowie, bo takich najlepiej motywuje jak po tej łepetynie parę machów dostaną, a już najlepszą metodą jest wjechanie takiemu na ambicje, wtedy, wkurzywszy się, może napisać dzieło swojego życia. ;)

 

Problem w tym, że czasami ma się ochotę napisać gniota, w którym forma zabija treść, o czym wspomniałem wyżej. Poza tym - są ludzie, których żadne zewnętrzne czynniki nie motywują. Nie poradzisz. 
Ja też nie jestem zwolennikiem głaskania, wolę patelnią przez łeb, przynajmniej można się czegoś nauczyć. Nadal jednak nie wytłumaczyłeś, czym wg Ciebie są wspomniane "nieporadności językowe", bo nie wierzę, że chodziło Ci o zdania złożone i wtrącenia, które swoją drogą całkiem nieźle się wpasowują. Z takiej formy nie zrezygnuję, bo najlepiej mi się pisze w ten sposób. Bez wysiłku.

Obawiam się, że ty tego zwyczajnie nie zobaczysz, albo lepiej, nie usłyszysz, bo to twój tekst więc jesteś jego najgorszym sędzią ;). Te zdania są niemelodyjne, ciężko się je czyta, trudno miejscami uchwycić ciąg logiczny. Dobry styl, to styl cechujący się swego rodzaju "muzykalnością", niezależnie od tego, czy jest to styl oparty na krótkich czy na dlugich zdaniach musi być w nim melodia. Czytałem nawet kiedyś (lub ktoś mi powiedział, nie pomnę), że każde zdanie warto sobie wręcz zanucić, bo wtedy najlepiej słychać jak ono naprawdę brzmi (nie sprawdzałem, ale może działa). Druga sprawa to nadmiar określeń, dookreśleń, dookreśleń określeń innymi słowy nie każdy byt literacki typu prysznic lub szklanka należy dynamizować i ożywiać. Nierzadko lepszym jest szczegółowy, plastyczny opis przedmiotu niż jego quasipersonalizacja i przypisywanie mu np. intencji. Prościej i nie znaczy gorzej. Ty niestety wpadłeś w swoje własne sidła od pierwszego zdania próbując tworzyć światy w świecie, a to potrafią tylko najlepsi (co nie znaczy, że kiedyś i ty nie będziesz wśród najlepszych). Tak skrótem, o to mi między innymi chodziło

Anioły w Krakowie... hmmm...polujące na demona...hmmm. Mogło być ciekawie, ale flesz niestety ma sporo racji. nie udał się ten tekst, bywajec, a formy czy tez stylu opowiadania bym nie bronił, bo w istocie jest jakiś niestrawny. Kilka fajnych fragmentów, ale to raptem 15% procent tekstu. Czy warto dla nich poświęcić kilka minut przy komputerze. Nie wiem. Na własną odpowiedzialność.

No faktycznie nie skojarzyłem, ale to pewnie dlatego, że z mitologią chrześcijańską jestem na bakier. Równie dobrze mógłbyś robić aluzje do hinduizmu, efekt w moim przypadku byłby podobny.

Nowa Fantastyka