- Opowiadanie: yoda_87 - Dragon Fly

Dragon Fly

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dragon Fly

Głęboko w podziemnej jaskini młoda smoczyca zmysłowym ruchem wkroczyła do komnaty królewskiej. Była pięknym przedstawicielem płci żeńskiej swego gatunku. Z wyglądu przypominała człowieka lecz jej ciało pokryte było oliwkowo-zieloną łuską, a jej wydłużona głowa przechodziła z tylu w dwa podłużne rogi, a cały rząd nieco mniejszych biegł wzdłuż kręgosłupa aż do czubka ogona zakończonego niewielką kostną buławą. Również jej twarz była wydłużona, a usta, otoczone delikatnymi łuskami o barwie zaschniętej krwi, jawiły się pełne ostrych niczym igły kłów. Idąc stawiała na ziemi stopy o trzech skierowanych w przód i zakończonych pazurami oraz jednym skierowanym do tylu palcach, nogi jej tak jak i tors i ramiona przypominały ludzkie, jednakże były nieco bardziej umięśnione choć wciąż szczupłe, wręcz chude. Również palce jej dłoni kończyły się szponami. Tym co najbardziej rzucało się w oczy była jednak para skórzastych skrzydeł wyrastających z jej barków, a obecnie zwiniętych za plecami. Ubrana była jedynie w przepaskę biodrową wykonaną starannie z futra białego niedźwiedzia, tak wiec miała obnażone niewielkie, kształtne piersi również pokryte łuska, lecz jakby jaśniejsza. Jej czujne czerwone oczy skupiły się na stopach starożytnego władcy zasiadającego na tronie. Dotarłszy do środkowej części komnaty opadła na kolana przyciskając jedną pieść do ziemi a drugą do lewego barku.

 

– Panie mój i władco, zwiadowcy donoszą o odkryciu kolejnej ludzkiej twierdzy…

– Wstań moja sługo, możesz patrzeć mi w oczy. – Jego glos był głęboki i niósł się echem po całej sali. – Twoi zwiadowcy zasłużyli na zaszczyt zniszczenia twierdzy. A ty poprowadzisz atak.

Smoczyca zamarła w połowie ukłonu. Uniosła powoli wzrok na starego smoka.

– Panie nie jestem godna…

– Śmiesz mi się sprzeciwiać!

– Nie panie – Smoczyca opadła znów na kolana przyciskając twarz do ziemi. – Nigdy panie…

– Wiec zrób co Ci rozkazuje! Zniszcz ludzka twierdze, zmieć to plugastwo i wynaturzenie z powierzchni ziemi.

– Tak panie, wszystko co rozkażesz. – Wycofując się powoli na kolanach z opuszczonymi skrzydłami dotarła do drzwi sali tronowej. Wstała i obróciwszy się błyskawicznie opuściła komnatę królewska.

Nie była wojownikiem, podlegli jej zwiadowcy nigdy nie walczyli… Byli szybcy owszem, ale nigdy nie walczyli, byli poszukiwaczami i podróżnikami. Mimo to powierzono jej misje zniszczenia ludzkiego osiedla… Ludzkiej twierdzy… Jednego z ostatnich bastionów ludzkiego oporu… Prawda ludzie byli słabi. Jeden ruch ręki i ludzie padali rozdarci pazurami. Prawda, wystarczy jedno zioniecie by spalić ich żywcem. Ale ludzie nie są już bezbronni. Przez dwieście lat wojny pomiędzy ludźmi i smokami nauczyli się budować twierdze odporne na ogień. Pancerze zdolne osłabić siłę uderzenia. Nauczyli się zabijać smoki. Coraz więcej z nich nie wracało na noc do gniazda. Coraz więcej smoczych szkieletów błyszczało bielą na słońcu. Zacisnęła mocno pokryte łuską powieki, lecz i tak wypłynęły spod nich dwie łzy. Choć robiła co mogła przed oczami stanęła jej wizja smoka z połamanymi skrzydłami spadającego w środek ludzkiego kłębowiska.

 

– Prastary powiedział ze mam poprowadzić atak na ludzką twierdzę.

– Ty? Jesteś zbyt młoda. Nie pamiętasz nawet dziesiątej części tego co nasi dowódcy.

– Próbowałam oponować lecz prastary mi nie pozwolił. Mam poprowadzić atak.

– Dobrze więc. – Stary smok, o podartych skrzydłach i ukośnej bliźnie biegnącej wokół prawego biodra, Odwrócił się i dobył z jednej ze skrzyń ostry miecz o błyszczącym w świetle pochodni ostrzu.

– Zostajesz mianowana komandorem, a twoi ludzie stają się wojownikami. Idź przekaż im te nowinę… A następnie przynieś nam głowy ludzi byśmy mogli ucztować. – To mówiąc odwrócił się i jakby zapominając o istnieniu młodszej smoczycy zajął się ostrzeniem kolejnej broni.

 

Słońce chyliło się ku zachodowi, niebo było wyjątkowo czerwone. „Doskonale tło do tego co zamierzam zrobić… Co muszę zrobić…” Przemknęło przez głowę młodej komandor. Przed nią stało rzędem siedmiu smoków. Każdy miał przywieszony do pasa miecz, a w ręku włócznię. Każdy też miał łuski innej barwy, lecz wszyscy byli wysocy smukli i umięśnieni. Podobnie jak ona ubrani byli w przepaski biodrowe ze skór białych niedźwiedzi, lecz oprócz tego każdy miał na sobie srebrny napierśnik bogato zdobiony i dopasowany do ciała. Podobny, lecz kobiecy stał na skałach tuż obok stóp smoczycy.

– Pani jesteśmy gotowi. Zechciej wydać rozkaz a wyruszymy.

– Wszak żaden z was wcześniej nie walczył! Tak wam pilno przelewać krew tych których nawet na oczy nie widzieliście? Tylko dlatego że są słabsi od was?

– Pani wiesz że to czy tego chcemy czy nie jest bez znaczenia. Liczy się to ze musimy to zrobić. Ze musisz nas poprowadzić do boju. W przeciwnym razie ściągniesz na siebie gniew prastarego.

– Tak. Masz racje. – Przyjrzała się szarołuskiemu smokowi który z nią rozmawiał. Był starszy od niej o co najmniej kilka dziesięcioleci, co więcej jego skrzydła były znacznie większe niż jej, był zdecydowanie szybszy. A mimo to odkąd dołączył do jej zwiadowców wykonywał gorliwie każde jej polecenie.

– Masz racje. Pora ruszać. – podniosła z ziemi napierśnik przymierzyła i spięła pasami z boków. – W drogę!

 

Lecieli na dużej wysokości, wiatr zawodził ponuro a słonce za ich plecami już niemal dotykało linii horyzontu. Zerknęła przez ramię. Za jej plecami podążało siedem smoków unosząc się i opadając w rytm uderzeń dużych skrzydeł. Przez chwilę zastanawiała się o czym każdy z nich myślał. Sama zastanawiała się czy uda im się wszystkim powrócić do gniazda. Wiedziała ze to nie możliwe, ale miała nadzieje ze się myli, ze ludzie okażą się słabsi niż mówiły inne smoki. Raz jeszcze obrzuciła spojrzeniem swój oddział, po czym skierowała wzrok na południe, to właśnie tam w oddali u podnóża wzgórz majaczyła niewielka jeszcze ludzka twierdza. Cel ich podroży. Modliła się w duchu by jak najdłużej słyszeć jedynie świst wiatru grającego na jej rogach i grzebieniu, gdyż wiedziała ze chwila w której usłyszy dzwon będzie oznaczać ze ludzie zauważyli nadciągające smoki. Byli już całkiem blisko, na tyle blisko by mogła dostrzec masywne wrota i okna na wieżach, gdy usłyszała uderzenie dzwonu, a po nim kolejne, i następne. Wówczas do pierwszego dołączył drugi, a po chwili trzeci, zapewne większy gdyż dźwięk jego uderzeń wibrował w powietrzu długi czas, wprawiając w ruch powietrze w płucach lecących smoków. Wiedziała że oznacza to że ludzie zauważyli nadciągające smoki i właśnie szykowali się do obrony. Ponownie przed oczami stanęła jej wizja smoka opadającego w dół, stłumiła łzy i poprzysięgła sobie że zrobi wszystko by jej towarzyszy nie spotkał taki sam los. Zacisnęła mocniej uzbrojona w pazury dłoń na rękojeści miecza i obniżyła lot. Wiedziała że lada chwila ludzie zaczną do nich strzelać, widziała nawet już balisty ustawione w tym celu. Po chwili zgodnie z jej przewidywaniami pierwsze pociski ze świstem rozcięły powietrze. Przeleciały daleko od grupki smoków, lecz następne minęły ich w mniejszej odległości, aż w końcu jeden przeleciał miedzy nią a smokiem lecącym z jej prawej strony. Smoki starały się trzymać blisko siebie lecz kolejne trzy olbrzymie bełty zmusiły ich do rozdzielenia się, dwa umknęły w górę, a pozostałe w dół i na boki.

Leciała nisko nad ziemią, nad nią podążały dwa smoki obok siebie, kolejnego zauważyła po swojej lewej stronie. Pozostali zapewne lecieli gdzieś za jej plecami. Zbliżała się do głównych wrót twierdzy, na tyle szerokich by mogła przez nie przelecieć nie składając skrzydeł, lecz zamkniętych w tej chwili. Kilkadziesiąt metrów przed murami odbiła od ziemi, i uniosła się nad nimi dokładnie na wprost balisty. Zdążyła dojrzeć tylko rozszerzające się oczy mężczyzny obsługującego machinę i jego kilku pomocników. Nabrała powietrza w płuca i otworzyła usta, i w chwili gdy tamci szykowali się do oddania strzału zionęła ogniem. Spopieliła na miejscu strzelca, usłyszała krótki krzyk kogoś kto stał trochę dalej i zdążył zrozumieć że zginie, ledwie chwile dłużej sama balista opierała się jej mocy, lecz w końcu płomienie wystrzeliły w górę. Po chwili zamknęła powoli usta, spoglądając na niewielki placyk czarnego popiołu z kilkoma błyszczącymi plamami zastygającego metalu. W oddali usłyszała krzyki, rozejrzała się szybko i dostrzegła ludzi uciekających przed ogniem wionącym z ust jej towarzyszy. Wstąpiła na mury i ruszyła przed siebie czując pod stopami ciepły jeszcze popiół.

Zauważyła kilku ludzi stojących w wąskim przejściu pomiędzy wieżą wartowniczą a jakimś budynkiem. Ruszyła w ich kierunku. Gdy podeszła bliżej zauważyła że jeden z nich splunął i dźgnął włócznią jakiś kształt leżący na ziemi, zaś pomiędzy ich nogami dostrzegła coś złotego. Pomimo coraz większej liczby pożarów wokół poczuła że robi jej się zimno. Ruszyła biegiem w stronę ludzi unosząc wysoko miecz. Była ledwie kilka kroków od celu gdy została zauważona, Jeden z chłopów skierował włócznię w jej stronę, lecz ona chwyciła ją wolną ręką i szarpnęła ku sobie, chłop poleciał w jej kierunku nadziewając się na wystawiony miecz. Nie wiele myśląc szarpnęła bronią ku górze rozdzierając ciało nieszczęśnika i uwalniając ostrze. Niczym rozszalały demon zniszczenia skoczyła w stronę następnego chłopa który nie zdążył nawet unieść broni do obrony, chwytając go lewa ręką za głowę i oplatając jego ręce i biodra nogami. W szale wgryzła się głęboko w jego szyję rozkoszując się smakiem krwi w ustach i spazmatycznymi drgawkami umierającego pod nią człowieka. Puściła zwłoki, i odwracając się rozwinęła prawe skrzydło uderzając nim w stojących za nią chłopów. Dwóch uderzyło plecami w ścianę wieży, pozostali zostali odrzuceni za jej róg gdzie przetoczyli się kilka metrów po ziemi i znieruchomieli. Nie zwracając na nich większej uwagi podeszła do leżącego na ziemi smoka.

Miął rozszarpane skrzydło i broczył krwią z kilku ran na torsie. Jego pierś ledwie się poruszała, i z każdym oddechem coraz słabiej. Uklękła przy nim obserwując życie gasnące w jego oczach. Z jego ust i nosa wyciekały strumyczki krwi. Po chwili jego napięte mięśnie zwiotczały a dusza opuściła zniszczone ciało. Powoli zamknęła mu oczy i rozejrzała się wokół. Zauważyła że wieśniacy znów zbliżają się z uniesiona bronią. Obchodzili ją niemal ze wszystkich stron. Było ich ponad dwudziestu i wiedziała że takiej liczbie nie da rady. Wtem usłyszała szelest skrzydeł. Spojrzała w górę i zauważyła nadlatującego szarego smoka. Natychmiast osłoniła siebie i zwłoki towarzysza własnymi skrzydłami i zaraz poczuła uderzenie gorąca w plecy gdy smocze wyziewy wypaliły całą przestrzeń pomiędzy budynkami. Wiedziała że jedynie skrzydła chronią ją przed zabójczymi płomieniami, były one jedyna częścią smoczego ciała odpornego na aż tak wysoką temperaturę. Gdy rozłożyła skrzydła wokół niej był wyłącznie popiół rozdmuchiwany wiatrem. Wstała oddala ostatni hołd martwemu towarzyszowi unosząc pionowo miecz aż dotknął jej czoła, po czym odbiła się od ziemi i będąc na dużej wysokości potoczyła wokół wzrokiem. Poza nią i szarym smokiem nikt więcej nie unosił się w powietrzu.

– Pani… Reszta naszych… Poległa… zostaliśmy zaskoczeni przez ludzi… I zgładzeni…

– Musimy się wycofać. Musimy donieść prastaremu ze Ci ludzie są przygotowani do obrony.

– Pani… Wiesz ze żaden z dowódców nie wrócił z przegranej bitwy? Ukryj się gdzieś a ja opowiem prastaremu. Błagam nie ściągaj na siebie jego gniewu.

– To ja zawiodłam… I to ja poniosę konsekwencje. Wracajmy.

Para smoków zostawiła za sobą płonącą, lecz zwycięską twierdze oddalając się czym prędzej w stronę bezpiecznej górskiej jaskini. W oczach smoczycy błyszczały łzy. Smocze oczy odporne są na wiatr jaki wieje podczas lotu.

 

Po raz drugi w krótkim czasie młoda smoczyca wkraczała do jaskini prastarego władcy. Wiedziała że częste wizyty w jego komnacie są dowodem wielkiej sympatii ze strony władcy albo jego wielkiej nienawiści. Była też trzecia możliwość: Osoba która stawała przed władca tak często, zasłużyła sobie na jego gniew. Niedawno mianowana pani komandor wiedziała że nie była obdarzona sympatią władcy. Po raz kolejny skupiła spojrzenie na stopach swego pana. Dotarła do środkowej części komnaty i po raz kolejny uklękła na jednym kolanie przyciskając jedną pieść do ziemi, drugą do lewego barku.

– Panie mój, przynoszę Ci wieści o ludzkiej fortecy.

– Czy forteca upadla?

– Panie… – Smoczyca opadła niżej przyciskając twarz do ziemi, poczuła ze cale jej ciało drży przed gniewem prastarego. – Ludzie nas zaskoczyli, oni… oni nas pokonali…

– Dlaczego nie zginęłaś wraz z innymi?

– Postanowiłam wrócić… by przynieść Ci wiedze na temat ludzkiej twierdzy.

– Wiedza jest nam nie potrzebna, nasza potęga i siła wystarcza. Tak samo nie potrzebna jesteś Ty jako dowódca który nie wie gdzie jego miejsce.

– Ależ panie… Ja…

– MILCZ! – Ostre polecenie było wręcz uziemiające. – Nie zasługujesz na miano smoka jeśli pozwalasz by ludzie Cię pokonali! Powinnaś umrzeć miast przynosić nam wstyd.

Podniósł się i wolnym krokiem skierował w jej stronę. Zatrzymał się przed nią.

– Unieś głowę… – jego glos ociekał pogardą, a gdy spojrzała na niego wymierzył jej mocne kopniecie w brodę. Siła uderzenia była na tyle duża by rzucić ją na plecy, a gdy zaczęła się podnosić, uderzył ją skrzydłem. Przeleciała kilka metrów i wylądowała na twarzy na kamiennej podłodze. – Zabrać Ją… I wygnać…

 

Dwóch stojących przy drzwiach wartowników podeszło do leżącej i podniosło ja trzymając za ramiona. Prastary smok odwrócił się i skierował w stronę tronu, zupełnie zapominając o jej istnieniu. Gdy zaczęli ja wywlekać z sali tronowej miotała się i krzyczała, błagała o przebaczenie i zapewniała o swej lojalności. Wszystko na marne… Stary smok nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem. Została zawleczona do kuźni. Tam skrepowano jej ręce okowami. Klamry założono również na jej skrzydła. Następnie zaprowadzono ja do wrót, nie stawiała juz oporu, wiedziała bowiem że to nie ma sensu. Wyprowadzono ją przez wrota, jej strażnicy doprowadzili ją nad samą krawędź tarasu, wiele metrów niżej widziała drzewa rosnące u podnóża góry. Nie wiele myśląc rzuciła się do przodu i w dol. Miała nadzieję że zabije się uderzając o ziemię. Leciała z zamkniętymi oczami aż nagle poczuła ostre uderzenie w prawe ramie, odwróciło ja w locie i kolejny cios sięgnął jej prawego biodra niemal łamiąc kość. Spadała jeszcze przez chwile miedzy drzewami do momentu gdy uderzyła plecami w ziemie co wyparło jej cale powietrze z płuc. Zdążyła pomyśleć tylko że nie miała dość szczęścia by się zabić, gdy świat przed jej oczyma ogarnęły ciemności…

Koniec

Komentarze

''Z wyglądu przypominała człowieka..." Hm... jak na mój, być może wątpliwy, gust to zgodnie z opisem raczej człowieka nie przypominała;)

Oj wiesz, dwunożna postawa i cycki (u smoków???) to niektórym widać wystarcza jako podobieństwo. ;-)

Hem, postaram się wybronić:) większość smoków literaturowych, filmowych, oraz wszystkich innych trzyma się mniej lub bardziej schematu skrzydlatej jaszczurki, za przykłady niech służy smok z "Hobbita" Tolkiena, smok z filmu "Ostatni smok", z filmu "Władcy ognia", masze poczciwe Wawelskie smoczydło, i wiele wiele innych. w związku z czym śmiem twierdzić że smok który jest z grubsza człekokształtny: dwie ręce, dwie nogi, głowa, usta zamiast pyska, piersi sugerujące fizjonomie bardziej zbliżoną do ssaków niż do jajorodnych gadów (tak to naprawdę nie jest moje męskie zboczenie tylko celowy zabieg sugerujący przynależność do innej gromady zwierząt :D), z wyglądu przypomina człowieka, podobnie jak pod względem fizjonomicznym (patrz rozmnażanie i zaposiadanie gruczołów łzowych). Zaś samo stwierdzenie że z wyglądu przypomina człowieka miało sugerować między innymi posiadanie podobnego systemu kostno mięśniowego, jak np ilość kolan czy łokci o której nie wspominałem, podobnie zbudowanego kręgosłupa czy w ogóle sylwetki ogólnie. Tuszę iż moja eksplikacja rozwiała wasze wątpliwości.

przepraszam za posty jeden pod drugim:/ ale nie wyłapałem jeszcze jak je edytować, a rąbłem pojęcia, powinno być fizjologia zamiast fizjonomi:/ mam nadzieję że mi to wybaczycie, nie wyspałem się w nocy.

Za dużo powtórzeń, jak dla mnie. Nie przeczytałem całości, więc powstrzymam się od złośliwych komentarzy dotyczących fabuły, za to zwrócę uwagę na fakt, że powieki nie mogą być pokryte łuskami. Łuski są sztywne. Nie znam stworzenia, które miałoby je do ochrony oczu. Nie jestem też pewien, czy dobrze użyłeś słowa "wszak". Całkowicie nie pasuje mi w dialogu, w którym pada.

Pozdrawiam 

Do tego powtarzasz schematy. Całe opko to w sumie jeden wilki schemat i powtarzalność. I formułuj jaśniejsze zdania. Skomplikowana konstrukcja niekoniecznie oznacza wyższy poziom literacki. Czasem lepiej używać prostych, dosadnych wypowiedzi.

Wyłamię się ze "schematu komentatorskiego" i podsumuję tak: średnio udana językowo opowiastka o bardzo głupim władcy głupich (z jednym wyjątkiem) smoków.

AdamKB mógłbym prosić o nieco dokładniejsze określenie co jest średnio udane językowo? do fabuły możecie mieć zastrzeżenia ponieważ jest to pierwsze opowiadanie jakie napisałem, tu się nie wtrącam i nie twierdze iż wykazałem się inwencją, za to chciałbym wiedzieć co jest nie tak z językiem by tego w przyszłości unikać.

No na przykład kolejność opisu w pierwszym akapicie: przedstawiasz różne szczegóły, a na koniec informujesz, że "jednak najbardziej rzuca się w oczy" posiadanie skrzydeł - wypadałoby wspomnieć o tym na początku, bo czytelnik lubi "widzieć" postaci i zdarzenia mniej więcej tak, jak widziałby w rwalnym świecie - czyli najpierw kształt ciała, potem kolor łusek otaczających usta (o ile o tym ostatnim w ogóle jest sens wspominać), najpierw ruch, później kolory i detale, i tak dalej.

No i powtórzenia: albo "było" przez cztery kolejne zdania, albo, co gorsza, rzeczowniki:
 Ludzkiej twierdzy... Jednego z ostatnich bastionów ludzkiego oporu... Prawda ludzie byli słabi. Jeden ruch ręki i ludzie padali rozdarci pazurami. Prawda, wystarczy jedno zioniecie by spalić ich żywcem. Ale ludzie nie są już bezbronni. Przez dwieście lat wojny pomiędzy ludźmi i smokami nauczyli się budować twierdze odporne na ogień.
Dwa powtórzenia mogą uchodzić za celowy chwyt stylistyczny. Sześć powtórzeń dyskwalifikuje styl, niestety.

Achika przedstawiła Ci niektóre słabości twego tekstu, słabości natury ogólnej, niezależnej od tego, kto i o czym pisze. Nie ma chyba sensu rozwlekanie tego na szczegóły, punktowanie potknięć jednego po drugim. Poczytaj komentarze pod innymi, też krytykowanymi za sposób pisania, opowiadaniami --- to Ci powinno zastąpić wykłady.
Ja mam jedną uwagę od siebie. Bardzo silnie upodobniłeś smoki (zewnętrznie) do ludzi --- i wpadłeś we własne sidła. Usta, piersi smoczycy... Daruj --- mi to nie gra. (Grupa nazw jest niejako "zarezerwowana" do opisów człowieka i tylko jego.) Tak samo, jak z racji narzuconego przez Ciebie podobieństwa, nie pasowałby pysk, a "zewnętrzny gruczoł mleczny" i "jama gębowa" chyba każdego przyprawiyłby o kolkę ze śmiechu, że referat czyta, nie fantasy... No bo jak nazwać coś, co nie jest ustami, nie jest piersią, a wygląda, jakby było?
Ale, skoro nikt poza mną nie czepia się tego, możesz zwyczajnie zignorować moje marudzenie.

Nowa Fantastyka