- Opowiadanie: zamarly - Baśń

Baśń

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Baśń

Historia ta przekazywana była w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Ja sam usłyszałem ją po raz pierwszy od mojego taty. Tak bardzo mnie urzekła, że musiał ją opowiadać przy każdej nadarzającej się okazji. Po jakimś czasie zauważyłem, że za każdym razem ojciec powtarza ją słowo w słowo. Niczego nie dodaje, ani niczego nie zmienia by ubarwić, albo uatrakcyjnić opowiadanie. Gdy go o to spytałem powiedział, że taką usłyszał ją od swojego dziadka z przykazaniem by słowo w słowo opowiedział ją swemu synowi. Taką ją spisałem by wam przekazać. A było to tak … .

U podnóża gór stała wioska. Nie była ona duża, ale miała wszystko co każdej wiosce potrzebne do życia było. Był tam kościół pośrodku rynku gdzie co niedzielę zbierała się cała ludność by słuchać słowa bożego, była karczma na rogu kościoła gdzie gruby szynkarz podawał smaczne potrawy z kuflem pienistego piwa, był targ, gdzie każdy mógł sprzedać to co wytworzył siłą własnych rąk lub kupić to co akurat było mu potrzebne. Na jednym końcu wioski, przy brzegu rzeki, stał młyn w którym ziarna zbóż zmieniały się w puszystą mąkę. Na drugim skraju wioski stała kuźnia. Mieściła się ona trochę na uboczu by odgłosy dudniących młotów nie przeszkadzały innym ludziom. Przy kuźni stał dom w którym mieszkał kowal. Był to wysoki postawny mężczyzna, który całe dnie spędzał przy kowadle zmieniając żelazo w podkowy, noże, gwoździe, łańcuchy, haki i inne narzędzia potrzebne mieszkańcom wioski. Potrafił wykuć również szable, miecze lub zbroje, ale rzadko kiedy miał zmówienie na takie artykuły. Przemko, bo tak nazywał się kowal kochał swoją pracę. Stukot młotów uderzających o kowadło był dla niego najpiękniejszą muzyką, praca miechów działała kojąco a stal słuchała jego rąk pozwalając się uginać na wszystkie możliwe kształty. Mówiono o nim, że potrafiłby podkuć każde zwierzę i wykuć każdą rzecz jaką tylko by zechciał. Jedyną osobą zdolną oderwać go od pracy była jego żona Lubawa. Była ona najpiękniejszą kobietą mieszkającą w wiosce i kowal świata poza nią nie widział. Mieszkali razem w swym domku przy kuźni i bardzo się kochali. Każdego dnia z uśmiechem witali wschód słońca, szczęśliwi, że dane jest im zacząć nowy dzień. Lubawa przygotowywała śniadanie z pachnącego słońcem chleba, które razem jedli przed wyjściem Przemka do kuźni. Gdy kowal pracował jego żona zajmował się domem. Czasem przychodziła do kuźni by popatrzyć jak Przemko pracuje. Lubiła te chwile gdy mogła obserwować jak mąż tworzy przeróżne przedmioty ze zwykłego kawałka żelaza. Żyli tak sobie szczęśliwie, gdy niespodziewanie do ich życia wprowadził się nieproszony gość. Kowal zauważył go w oczach żony, gdy szli razem do kuźni i minęli gromadkę dzieci. Przez chwilę zagościł w oczach Lubawy, ale Przemko, który kochał swoją żonę widział go wyraźnie.

Smutek, bo tak nazywał się ten nieproszony gość zaczął pojawiać się w życiu małżonków coraz częściej. Najpierw tylko wtedy kiedy spotykali małe dzieci. Pojawiał się na krótkie chwile, które wraz z upływem czasu stawały się co raz dłuższe. Aż w końcu smutek zamieszkał u nich na stałe. Widać go było w oczach małżonków, krył się po kątach by napadać ich znienacka. Można było co raz częściej go usłyszeć w śpiewie Lubawy, zakradał się do dźwięku wydawanego przez młoty Przemka.

Wszystko to działo się dlatego, że małżonkowie, chociaż bardzo pragnęli, nie mieli dzieci. Z coraz większą tęsknotą spoglądali na pociechy sąsiadów wyobrażając sobie jak mogłoby wyglądać ich dziecko. Na szczęście byli na tyle dobrymi i życzliwymi ludźmi, że nigdy w ich sercach nie zagościła zazdrość. Żyli więc dalej spokojnie, tylko smutek rozgościł się na całego w ich życiu.

Pewnej nocy znad gór nadciągnęły czarne burzowe chmury. Najstarsi ludzie mieszkający w wiosce nie pamiętali tak straszliwej nawałnicy. Pioruny biły tak gęsto, że rozświetlone nimi niebo wyglądało jak wielka złocista pajęczyna. W tak straszną pogodę nagle w domu kowala rozległo się pukanie do drzwi. Nikt by go pewnie nie usłyszał, ale z powodu trwającej burzy małżonkowie nie spali i akurat byli blisko wejścia. Najpierw bardzo się przestraszyli, bo nie spodziewali się by ktokolwiek mógłby do nich zawitać w środku nocy. Bali się otworzyć drzwi, ale w końcu wrodzona dobroć zwyciężyła. Byli praktycznie pewni, że ktoś potrzebuje pomocy i nie pomylili się. Na progu ich domu, przemoknięty do suchej nitki stał proszalny dziad w wielkim słomianym kapeluszu z którego spływały strumyki deszczu.

– Spytacie kto to dziad proszalny ? Ano był to człowiek, który zwykle na skutek nieszczęśliwych okoliczności nie miał swojego domu, ani majątku. Musiał on na stare lata chodzić od wioski do wioski prosząc o cokolwiek do zjedzenia i jakiekolwiek schronienie. W zamian za wyświadczone dobro odwdzięczał się opowiadaniem różnych historii, śpiewaniem pieśni a i przy okazji opowiadał co działo się w innych wsiach. Ludzie różnie traktowali takich włóczęgów. Czasem dawali im jakieś ochłapy, czasem pozwalali przespać się w stodole, ale zwykle przeganiali precz jakby w strachu, że mogą zarazić się biedą lub nieszczęściem.

Na widok zmokniętego i zmarzniętego człowieka małżonkowie nie mieli serca zatrzasnąć przed nim drzwi. Kowal poprosił gościa do środka i zaprosił do stołu.

– Dziękuję wam dobrzy ludzie – dziad z ulgą skorzystał z zaprosin Przemka – przeszedłem całą wioskę i tylko wy otworzyliście przede mną drzwi swojego domu.

– Ano nie dziwota – Lubawa w naprędce położyła na stole posiłek składający się z chleba, mięsiwa i sera – na taką pogodę strach komukolwiek wrota otworzyć, a co dopiero nieznajomemu.

– Wy się jednak nie baliście – wyszeptał gość, po czym skwapliwie skorzystał z posiłku. Przez jakiś czas było słychać jak łapczywie pochłania pożywienie by w końcu otrzeć usta rękawem koszuli.

– Dawno tak dobrze nie zjadłem, dziękuję wam dobrzy ludzie – wymawiając te słowa dziad skłonił się w kierunku Przemka i Lubawy – odwdzięczę się wam opowieściami com je słyszał na krańcach świata bo w taką pogodę pewnie nie uda się zasnąć, a przyprowadźcie też swoje pociechy bo historie te również mogą je ucieszyć.

Zasępiły się na te ostatnie słowa, twarze małżeństwa a dziad szybko spostrzegł, że temat dzieci nie jest im miły. Ujrzał w ich oczach olbrzymią tęsknotę, wyczuł smutek, który wprowadził się do domu kowala. Szybko więc zaczął snuć baśnie by zająć umysły słuchających, obrazami cudów, o których słyszał wędrując po świecie.

Noc minęła nie wiedzieć kiedy. Opowieści przybysza były tak zajmujące, że czas jakby skurczył się w jedną chwilę. Kowalowi wydawało się, że jeszcze przed chwilą była noc gdy pierwsze promienie słońca pojawiły się za oknem jego chaty. Widząc, że wstaje nowy dzień, dziad zakończył opowieść i zaczął żegnać się z gospodarzami. Nie pozwolili mu oni jednak tak szybko odejść. Najpierw nakarmili obfitym śniadaniem, a następnie podarowali jeszcze zapas jedzenia na drogę. Na koniec, Przemko widząc, że kapota przybysza składa się praktycznie z samych łat i jest bardzo cienka podarował mu swój ciepły, jesienny kubrak.

– Dziękuję za gościnę – obdarowany dziad nie krył wzruszenia – wiele dobrego spotkało mnie z waszej strony. Zamilkł na chwilę a potem szybko wypowiedział, niezrozumiałe w pierwszej chwili, dla małżeństwa słowa.

– Zostawiłem wam dar, mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi. Niestety musi on przejść za dwadzieścia lat próbę. Zajmijcie się nim jak potraficie najlepiej, a ja przybędę by sprawdzić na kogo go wychowaliście. Nazwijcie go Miłosław bo niezwyczajne życie go czeka i pamiętajcie dwadzieścia roków, ani jednego dnia dłużej.

Po tych słowach przybysz odwrócił się i odszedł w kierunku gór, zostawiając zdumionego Przemka i Lubawę. Popatrzyli oni przez chwilę na siebie myśląc, że stary dziad zwariował, po czym weszli do domu.

– Popatrz żono – Przemko wskazał na ławę na której siedział przybysz – nasz gość zostawił kapelusz, ale przecież chyba nie myśli, że będziemy opiekować się jego nakryciem głowy i na dodatek nazwiemy go imieniem ?

Lubawa nic nie odpowiedziała, tylko podeszła do kapelusza i podniosła go do góry i wtedy oczom zdumionych małżonków ukazało się niemowlę. Pod kapeluszem przybysza spało sześciomiesięczne dziecko, które nadało sens wypowiedzianym przy pożegnaniu słowom.

– To nie był zwyczajny proszalny dziad – Przemko ledwo zdołał wymówić te słowa bo niezmierne wzruszenie ściskało mu gardło. Lubawa nie była w stanie nic powiedzieć, tylko jej roześmiane oczy patrzyły na męża z wyrazem bezgranicznego szczęścia. Tak to małżonkowie doczekali się syna, a smutek raz na zawsze wyprowadził się z ich chaty.

Czas płynął, mijał rok za rokiem. Życie w wiosce toczyło się spokojnym trybem. Miłosław rósł i stawał się dorodnym młodzieńcem. Wszędzie było go pełno. To pomógł staruszce dźwigać drewno z lasu, to razem z młynarzem naprawiał koło młyńskie, to zbierał z gospodarzami zboże z pola. Wszystkim pomagał z radością, nie oczekując w zamian żadnej nagrody. Wspomagał nie tylko ludzi, ale także zwierzęta. Każde zranione, chore lub głodne stworzenie mogło liczyć na jego wsparcie. Najbardziej ulubionym jego zajęciem było pomaganie Przemkowi w kuźni. Od najmłodszych lat chciał pomagać przy kuciu żelaza, a gdy skończył siedemnaście wiosen mógł iść w zawody w sztuce kowalskiej z własnym ojcem.

Przemko i Lubawa byli bardzo szczęśliwi i tylko zapowiedź, czekającej ukochanego syna próby, czasem spędzała im sen z powiek. Dawno już opowiedzieli Miłosławowi jak doszło do tego, że zamieszkał razem z nimi i że w wieku dwudziestu lat czeka go sprawdzian zapowiedziany przez proszalnego dziada. Młodzieniec zupełnie nie przejmował się czekającym go egzaminem i zawsze pocieszał rodziców, że na pewno sobie z nim poradzi. I tak minęło lat dwadzieścia. Nad wioskę znów nadciągnęła straszliwa burza, a wraz z nią przybył proszalny dziad, który skierował się prosto do domu kowala.

– Przybyłem, tak jak zapowiedziałem dwadzieścia lat temu, muszę zabrać chłopaka …

– Zlituj się – Lubawa przypadła do starca – zostaw go, on jest dla nas wszystkim.

– Zabierz mnie – Przemko stanął przed dziadem – ja poddam się twojej próbie, tylko zostaw Miłosława w spokoju.

– Nie pozwolę na to – młodzieniec stanął obok ojca i odważnie spojrzał w oczy przybysza – to ja mam przejść twoją próbę i sprostam jej by wrócić do rodziców.

– Dobrze go wychowaliście – dziad spojrzał na kowala i jego żonę – jeżeli podoła zadaniu odprowadzę go rano.

Po tych słowach starzec chwycił rękę Miłosława i nagle obaj zniknęli.

Chłopak nie pamiętał jak to się stało, ale nagle znalazł się wysoko górach, a przed nim stało wejście do wielkiej jaskini. Tuż obok stał proszalny dziad który nagle zaczął się zmieniać. Jego twarz w sekundzie się wygładziła i ze starej stała się młoda, włosy dotąd siwe nagle nabrały kruczoczarnej barwy, łachmany w które był ubrany zamieniły się w lśniącą zbroję. W jednej chwili zamiast starego dziada stał przed Miłosławem prawdziwy rycerz.

– Nie bój się – głos rycerza był spokojny, ale mocny i nie znoszący sprzeciwu – jestem strażnikiem rycerzy śpiących w tej jaskini. Wiele lat minęło od czasu gdy zasnęli i wiele jeszcze upłynie zanim się zbudzą. Śpią tutaj czekając na wielką wojnę, która kiedyś nastąpi. Gdy przyjdzie czas obudzą się i staną w obronie tego kraju przeganiając wrogów tak by już nikt nigdy nie ośmielił się napadać na tę krainę. Mijają jednak lata i konie rycerzy potraciły podkowy, jedne pordzewiały inne odpadły. Nadszedł czas byś podkuł wszystkie konie na nowo.

Miłosław uśmiechnął się, zadanie wydało się łatwe, przecież od małego dziecka zajmował się pracą w kuźni i podkucie konia nie było dla niego niczym trudnym.

– Jest jeszcze jeden warunek – rycerz spojrzał groźnie na chłopaka – gdy wejdziesz do jaskini nie wolno odezwać ci się żadnym słowem.

Posmutniał Miłosław gdy to usłyszał, bo lubił podczas pracy pośpiewać sobie dla otuchy, ale cóż zrobić, zakaz to zakaz.

Strażnik wszedł do jaskini a chłopak postąpił tuz za nim. Podeszli do jednej ze ścian, a ta sama rozstąpiła się przed nimi ukazując rozświetloną pochodniami kuźnię. Tuż obok niej stała stajnia w której były konie. Ale jakież to były okazy. Miłosław takich jeszcze w swoim życiu nie widział. Każdy z nich był co najmniej dwakroć większy od zwyczajnego. Piersi ich były szerokie i mocarne, nogi sprężyste a kopyta wielkie jak głowa człowieka. Nic to, Miłosław bierze się do roboty. Praca idzie szybko bo chłopak w kuźni obeznany i robota dla niego ciężką nie jest. Czasem spojrzy tylko w stronę drugiej komnaty, gdzie na skalnych łożach śpią zakuci w zbroję rycerze. Tak wielkich wojowników jak świat światem nikt nigdy nie widział. Więksi byli od Miłosława prawie trzykrotnie, plecy ich szerokie i mocarne. Obok każdego rycerza leży miecz co ma długość prawie półtora człowieka. Leżą tak w zupełnym bezruchu i czekają na swój czas. Robota idzie szybko i młodzieniec ani się spostrzegł jak wszystkie konie zostały podkute. Miłosław stanął szczęśliwy na środku kuźni i spojrzał na podkute konie. Udało się pomyślał, robota skończona, będę mógł wrócić do rodziców.

– Skończyłem panie rycerzu, czas wracać do domu – młodzieniec odwrócił się w stronę strażnika i wtedy wraz z wypowiedzianymi przez niego słowami w jednej chwili zaczęło się dziać kilka rzeczy na raz.

Z komnaty w której spali rycerze wyszedł jeszcze jeden koń, który nie spał w stajni ale czuwał przy swoim panie. Miłosław spojrzał na jego nie okute kopyta i nagle zdał sobie sprawę, że robota wcale jeszcze nie była skończona. W tym samym momencie w sali rycerzy nagle zaczęły grać trąby budząc ich ze snu. Ze straszliwym zgrzytem postacie spoczywające do tej pory na kamiennych leżach zaczęły wstawać i przypasywać swoje miecze.

– To już czas, nareszcie wybiła nasza godzina.

– Chodźmy bić wroga, nasza chwila nadeszła.

Skalni rycerze przemawiali do siebie głosem podobnym do zgrzytu stali ocierającej się o kamień.

– Stójcie to jeszcze nie teraz – głos strażnika był jeszcze bardziej potężny niż słowa rycerzy – niech mgły sprowadzą na was sen, bo to jeszcze nie nadszedł wasz czas.

Zaraz po tych słowach, wykrzyczanych przez strażnika, w jaskini pojawiła się mgła która otoczyła wstających skalnych wojowników. Zaczęli oni z powrotem kłaść się na swoich posłaniach, ale widać było, że czynili to bardzo niechętnie jakby raz obudzeni nie chcieli ponownie zapaść letarg.

– Śpijcie, damy wam znać gdy nadejdzie pora – głos strażnika uspokajał i sprawiał, że rycerze jeden po drugim poddawali się usypiającej mgle i z powrotem legli na swych posłaniach. Strażnik stał pośrodku jaskini kompletnie wyczerpany. Sprowadzenie mgły i uśpienie kamiennych wojowników wymagało od niego nieprawdopodobnie dużego wysiłku. Odpoczywał dobrą chwilę, aż w końcu spojrzał na oniemiałego Miłosława.

– Nie podołałeś zadaniu, przemówiłeś zanim skończyłeś pracę, a byłeś już tak blisko – w głosie strażnika brzmiał żal, bo polubił młodzieńca i nie chciał go karać, ale nie miał wyboru – będziesz musiał pozostać w tej jaskini już na zawsze.

Miłosław stał i nie był w stanie przemówić ani słowa. Z jednej strony był zbyt dumny by prosić o łaskę, czy tłumaczyć się że nie widział ostatniego rumaka ale z drugiej nagle zrobiło mu się okropnie żal utraconego świata. Pomyślał, że nigdy nie zobaczy już słońca, nigdy nie poczuje wiatru na swej twarzy, a przede wszystkim nigdy już nie zobaczy rodziców. Stał tak i łzy zaczęły mu się same cisnąć do oczu, gdy nagle z mgły która opadła z rycerzy zaczęły formować się przeróżne postacie. Była tam sarna którą znalazł kiedyś poranioną w lesie i którą opiekował się póki nie wydobrzała. Był jastrząb którego znalazł z przetrąconym skrzydłem i pielęgnował go dopóki nie mógł sam polować. Było wiele przeróżnych leśnych zwierząt którymi opiekował się w zimie i nie pozwalał im zamarznąć bądź umrzeć z głodu. Był młynarz, któremu pomagał zreperować koło młyńskie, była staruszka dla której zbierał drzewo i przynosił jedzenie. Byli także inni ludzie, którym pomagał na różne sposoby.

– Nie zabieraj go nam – przemówiły widmowe kształty – dużo dobrego dla nas uczynił i pewnie wiele z nas by bez niego pomarło. Nie zabieraj go, bo cóż teraz bez niego poczniemy. Zdziwił się strażnik i zaczął zastanawiać co począć, aż w końcu zapytał Miłosława:

– A ty dlaczego o nic nie prosisz, nie chcesz wrócić z powrotem ?

Młodzieniec odważnie popatrzył w oczy rycerza i powiedział:

– Wiem, że nie wykonałem zadania i dla siebie o łaskę bym nie prosił, ale pozwól mi wrócić bym zaopiekował się swoimi rodzicami. Starość do nich idzie i ciężko im będzie żyć samym.

– Nie o sobie myślisz, a widzę, że i do tej pory dużo dobrego innym uczyniłeś – tu strażnik spojrzał na widmowe kształty, które nadal wstawiały się za Miłosławem – niech więc tak będzie, wrócisz do wioski, ale pod pewnym warunkiem. Za dwadzieścia lat przyjdę po ciebie byś jeszcze raz podkuł konie, za następne dwadzieścia przyjdę do twojego syna i wtedy on będzie musiał podjąć się tego zadania. Co dwadzieścia lat będę tak przychodził, aż do chwili gdy wypełni się czas śpiących rycerzy, a twoja rodzina musi zadbać by znalazł się ktoś kto wykona tę pracę.

Uśmiechnął się Miłosław na te słowa, a strażnik chwycił go za rękę i w jednej chwili znów byli w wiosce pod kuźnią.

Nie da się opisać radości Przemka i Lubawy na widok swego syna. Miłosław został z nimi i przejął kuźnię po swoim ojcu. Po jakimś czasie ożenił się i założył rodzinę. Nadal pomagał w potrzebie każdemu stworzeniu i każdemu człowiekowi nie oczekując w zamian żadnej zapłaty. Zawsze mówił, że otrzymał już nagrodę za wszystkie dobre uczynki, które popełnił i które jeszcze zdąży uczynić.

To już koniec tej opowieści, ale jest jeszcze coś co rzeknę wam na koniec. Jeżeli kiedyś będziecie nocą w górach i usłyszycie dźwięk kucia podków, nie szukajcie kuźni. Nie znajdziecie jej, ale bądźcie pewni, że to któryś z potomków Miłosława wykonuje pracę, którą zadał mu strażnik śpiących rycerzy. A jeżeli kiedyś stanie w waszym progu proszalny dziad, nie przeganiajcie go. Poczęstujcie jedzeniem czy dobrym słowem, bo może on odmienić wasze życie. A gdyby przypadkiem mieszkał u was smutek, to dziad może przegnać go raz na zawsze.

Koniec

Komentarze

Tu czy tam rzuci się czasem w oko jakaś literówka, ale nie przeszkadza zbytnio. Opowiadanie jak przypowiastka, przyjemne i pouczające. Ładna historia, ładnie też opowiedziana. Podobało mi się.
Pozdrawiam

Pomijając drobne mankamenty całkiem sympatyczna opowieść dla dzieci. Ale żeby nie było w niej miejsca dla choćby jednego czarnego charakteru, toć aż dziw bierze mości skrybo. What a wonderful world.

Lubię klimat starosłowiański, coś w tym jest. Myślałem, że dziadzia będzie tym złym, a tu wyskakujesz z takim infantylnym happy endem. 

Nowa Fantastyka