Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Sędzia Jules przywdział białą togę Najwyższej Kapituły i usiadł w fotelu. Do rozpoczęcia rozprawy zostało jeszcze trochę czasu, postanowił więc obejrzeć wiadomości. Nad biurkiem ukazał się hologram z wiadomościami krajowymi. Wyobraźnię mediów oraz opinii publicznej w ostatnich tygodniach rozpalała sprawa programu „Srebrna Strzałą", który wbrew śmiałym i optymistycznym zapowiedziom okazał się klęską. Grupa naukowców odpowiedzialna za realizację projektu schrzaniła sprawę, i teraz stawała przed sądem. On, Jules Robinson, miał być sędzią w procesie grupy, którą kojarzono teraz z niewdzięcznym skrótem SS. Ujęcie kamery pokazywało właśnie tłumy zgromadzone przed schodami budynku Najwyższej Kapituły, skandujące za bądź przeciw oskarżonym. Opinia publiczna, środowiska naukowe i religijne, wszyscy podzielili się na dwa przeciwstawne obozy. Wszyscy wysuwali też podobne argumenty i Jules musiał obiektywnie przyznać przed samym sobą, że nie jest w chwili obecnej w stanie zająć jednoznacznego stanowiska. – To dobrze – powtarzał sobie w duchu – może dzięki temu zachowam dystans i przy okazji procesu dowiem się tego, co najistotniejsze w całej sprawie?
Zwierzchnik Wspólnoty Monoteistycznej, który wypowiadał się właśnie do kamery zapewniał, że wedle jego wiedzy misja miała na celu umożliwić ucieczkę z umierającej planety najbogatszym oraz ich potomstwu, a cały program Srebrnej Strzały był tylko zasłoną dymną. Władze Zjednoczonych Prowincji zaś nie chciały przyznać się przed opinią publiczną, że skala problemu przerasta nasze możliwości. – Ta postawa jednak za bardzo pachniała spiskową teorią dziejów i sędzia jej nie akceptował.
Jules westchnął i wstał kierując swe kroku ku drzwiom. Za nimi czekała sala rozpraw. Po drodze spojrzał na swe odbicie w lustrze. Przygładził siwe włosy, poprawił okulary i westchnął głęboko. Zdawał sobie sprawę, jakie znaczenie może mieć dla niego i jego kariery rozprawa. Poprawił togę i wszedł na salę rozpraw.
Wewnątrz panowała atmosfera podniecenia i oczekiwania. Wszyscy wstali i skłonili się przed sędzią, który zajął miejsce za wielkim, lśniącym biurkiem i dał znać pozostałym, aby również usiedli. Publiczność zgromadziła się tłumnie zgodnie z powszechnym zwyczajem jawności obrad. Po prawej stronie Sali zasiadał prokurator po lewej zaś oskarżeni wraz z obrońcami. Pośrodku znajdowało się miejsce dla trybunów ludu, których wybierano losowo spośród obywateli.
– Przypominam – zaczął sędzia – że zebraliśmy się tu, aby umożliwić oskarżonym oczyszczenie się z zarzutów. Zadaniem czcigodnych trybunów jest, aby orzekli po zakończeniu czynności procesowych, czy oskarżonym udało się odeprzeć zarzuty. W postępowaniu obowiązują zasady przyjęte na pierwszym posiedzeniu Konwentu Zjednoczonych Prowincji. Jeśli strony są gotowe, proszę o zabranie głosu prokuratorowi, który odczyta zarzuty skierowane przeciwko zespołowi kierującemu misją „Srebrna Strzała". Po tym krótkim wprowadzeniu sędzia zezwolił, aby strony wygłosiły mowy wprowadzające. Oskarżyciel wysunął zarzut sprzeniewierzenia się celom misji i dobru społeczeństwa oraz zaniedbania obowiązków. W jego wyniku doszło do niepowodzenia misji. Dodatkowym zarzutem stawianym zespołowi było nieumyślne spowodowanie śmierci. Obrońca ukazał oskarżonych jako ludzi, którzy sprzeciwili się systemowi powodowani sumieniem i troską o dobro wychowanka. Dodał, że uznali dyrektywy za niehumanitarne a cały program za szkodliwy dla jednostki – w tym wypadku dla Adama. Po ustaleniu kolejności przesłuchań oskarżonych, świadków oraz ekspertów posiedzenie zakończono.
Po pierwszym dniu rozprawy media z jeszcze większą zawziętością zaczęły rozwodzić się nad problemem misji Srebrnej Strzały, który nieoczekiwanie urósł się do rangi globalnego problemu. O procesie mówiły już stacje na niemal całej planecie. Sojusz Południowy i Archipelag Wschodu, mimo iż brały udział w formułowaniu celów misji oraz współfinansowały najkosztowniejszy w historii projekt, teraz odcinały się od niego, po cichu udzielając wsparcia oskarżonym. Kolegium Etyki oraz Wspólnota Monoteistyczna, które formułowały Dziesięć Dyrektyw dla potrzeb misji, teraz głośno zastanawiały się nad ich celowością.
– Po co proszono nas o spisanie Dziesięciu Dyrektyw dla jednego Adama? – zastanawiał się na głos zwierzchnik Kościoła Monoteistycznego.
Obserwując relacje medialne Jules nabierał powoli przekonania, że proces może być tylko zasłoną dymną… ale dla czego? Przełączył na wizję ekologiczną. Problemy klimatyczne, a zwłaszcza ostatnie doniesienia o wymieraniu kolejnych połaci Zjednoczonych Prowincji, dręczyły go równie mocno. Ani Sojusz Południowy, ani tym bardziej daleki Archipelag Wschodu nie mogły już odsprzedawać żyznej ziemi, poziom upraw był coraz niższy, a żywność modyfikowana genetycznie okazywała się na dłuższą metę szkodliwa.
– Ktoś kiedyś zapewniał mnie – żachnął się Jules – że gleba to najlepsza i najbezpieczniejsza inwestycja, bo przecież nikt nie zarzuci jej na plecy i nie zabierze ze sobą gdzie indziej. Jakże się mylił… – pomyślał z goryczą. Ileż było na planecie miejsc, które zionęły pustką, okradzione z żyznej gleby, na której kiedyś rosły bujne uprawy? Trzy kontynenty były już całkowicie wyludnione i ogołocone z gleby i surowców. Trzy pozostałe zwarły szeregi i utworzyły potężne, w miarę stabilne sojusze, które utrzymywały względnie stabilną równowagę. Ustalone limity handlu glebą uniemożliwiały zachwianie i tak delikatnej już równowagi ekologiczno – żywieniowej. W stosunkowo najlepszej sytuacji był jednak Sojusz Południowy, gdyż Zjednoczone Prowincje padały powoli ofiarą zmian klimatycznych. Archipelag Wschodu przestawił zaś gospodarkę żywieniową na eksploatację zasobów wodnych.
Rozważania sędziego rozwiał hologram, który pojawił się nagle podczas wieczornego relaksu przy muzyce. Nadawca był nieznany, w dodatku opatrzony statusem: utajnione. Przez chwilę hologram niczego nie przekazywał, jednak po chwili sędzia dostrzegł przekaz. Obserwował start rakiety na orbitę a potem kolejny przekaz ukazujący spektakularne wystrzelenie asteroidy, która od jakiegoś czasu krążyła po orbicie wysokiej ich księżyca. Asteroidę rozpędzono i wystrzelono, wykorzystując grawitację księżyca i planety w bliżej nieokreślonym kierunku. Zapis pochodził z Centrum Kontroli Lotów.
Jules popadł w zadumę. Kto i po co wysłał mu zakodowany i tajny hologram, który w dodatku nie był kompletny? Zapewne w obawie przed wykryciem. Hologramy o stosunkowo niskiej pojemności nie podlegały z zasady kontroli, więc ktoś miał coś do ukrycia albo stracenia.
– Co cię trapi mężu? – zapytała Sarah, żona Julesa. – Chodzi o proces?
Sędzia skinął głową.
– Nie wszystko wydaje się tu takie, jak je przedstawiają media i opinia. Ktoś tu czymś manipuluje…
– Mój drogi, ty nie masz osądzać manipulatorów. Ty masz swoją sprawę! Myśl o niej jako trampolinie do swojego sukcesu!
***
Oskarżyciel przesłuchiwać miał pierwszego z oskarżonych członków ekipy, humanistę i filozofa Paola. Paolo był przystojnym brunetem, wysokim i wysportowanym, a jego kruczoczarne włosy przyprószyła siwizna. Nosił okulary w delikatnych, złotych oprawkach i wzbudzał powszechne zaufanie.
– Proszę powiedzieć nam, dlaczego postanowił pan sprzeciwić się celom misji?
– Uznałem… uznaliśmy to za nasz moralny obowiązek. To była nasza wspólna decyzja.
– Dlaczego?
– Dzieciak… Adam – Paolo poprawił się, próbując sprostać wymaganiom sądowego protokołu i majestatu – miał prawo do prawdy o sobie i o tej części swojego człowieczeństwa, którą postanowiono mu zabrać bez pytania go o zgodę.
Na sali rozległy się oklaski zwolenników oskarżonych. Byli to głównie młodzi osobnicy, noszący długie włosy i koszulki z napisami „Wolność dla Adama".
– Czy bez tego, co jak pan utrzymuje mu zabrano, był człowiekiem gorszym lub ułomnym?
– Nie, ale…
– Historia zna wiele szkół i systemów wychowawczych o wiele bardziej radykalnych i eksperymentalnych, które mimo to praktykowano.
– Sprzeciw! – odezwał się obrońca. – To proces, a nie wykład z historii wychowania.
– Oddalam – sędzia był zdecydowany. – Proszę kontynuować.
– Chodzi o to – kontynuował oskarżyciel – że niemal każda rodzina ma swój własny model wychowania oparty o nakazy, zakazy… i nikt w to nie ingeruje póki dziecku nie dzieje się krzywda. Wy jednak postanowiliście zaingerować w coś, co opracowywało wielu specjalistów przez długie lata. Ich działania miały sens, a dzieci z programu „Macierz" potrafiły funkcjonować w grupie o wiele skuteczniej i użyteczniej aniżeli ich rówieśnicy wychowani w tradycyjnych rodzinach w oparciu o emocjonalne więzi.
– Żadne z nas nie ma dzieci – powiedział nagle Paolo. Na sali zapadła cisza.
– Zatem postanowiliście, że będzie nim Adam!? – oskarżyciel podniósł głos. – Jakby na naszej planecie było mało dzieci? Doszliście do wniosku, że uczynicie z Adama swoją maskotkę?
Na sali rozległy się gwizdy i głosy oburzenia. Słowa oskarżyciela były ostre i zdecydowane.
– Czy nie przyszło wam do głów, jaką krzywdę mu wyrządzacie? Wiemy, jak fatalnie się to skończyło… Pozwoliliście mu kształtować w sobie uczucia, które nie mogły zostać w jego sytuacji uzewnętrznione! One się w nim kotłowały, narastały a wy je jeszcze podsycaliście. To, że sami nie macie dzieci nie dawało wam prawa do przywłaszczenia sobie uczuć Adama. Czy nadal uważa pan, że miał moralny obowiązek?
– Każdy ma prawo decydować, Adam też. – Paolo upierał się przy swoim. Wielokrotnie w grupie dyskutowali nad tym, co robią. Zebrali wszystkie swoje siły i umiejętności, aby w tajemnicy uczyć Adama bycia sobą, przez osiemnaście lat trwania misji im się to udawało. Teraz, w obliczu kary, nie zamierzał zaprzeć się decyzji całego zespołu. Który wybrał go na swego ideologa.
– Konsekwencją waszego moralnego obowiązku – odparł z zaciętą miną oskarżyciel – była decyzja Adama o samobójstwie! Poza tym o dobru dziecka mają prawo decydować rodzice lub prawni opiekunowie, a nie… grupka naukowców!
– Adam nie miał prawdziwych rodziców, nikogo bliskiego prócz nas! – Paolo zwietrzył szansę. – Był sam jak palec pośrodku kosmosu w ciasnej kabinie. Byliśmy jego jedynym punktem odniesienia i nicią wiążącą go z przeszłością!
– Jego prawnym opiekunem było społeczeństwo Zjednoczonych Prowincji! – zaripostował dumnie oskarżyciel wywołując aplauz.
– Celem misji było zrobienie z niego maszyny!
– A waszym było nauczyć go kochać w sytuacji, w której było to niemożliwe. Co jest lepsze, panie Paolo? Celem ewolucji jest przystosowanie się do warunków i przeżycie, a nie postępowanie wbrew nim. Jako humanista powinien pan o tym wiedzieć! Właśnie dlatego rozmawiamy tu z panem jako pierwszym. Zadaniem Adama i waszym było przystosowanie go do funkcjonowania w sytuacji całkowitej izolacji podczas lotu oraz wykonanie ważnej misji.
– Nikt nie zapytał Adama, czy chce być wykonawcą czyjejś woli – Paolo upierał się przy swoim stanowisku.
– Interes i dobro społeczeństwa stoją ponad dobrem jednostki – odparł spokojnie oskarżyciel.
– Dobro społeczeństwa to suma dobra każdego obywatela, każdej jednostki wchodzącej w jego skład. Nie można zbudować powszechnego szczęścia społecznego na krzywdzie i braku poszanowania wolności innych.
– Czy możemy mówić o społeczeństwie w kapsule statku kosmicznego? – oskarżyciel niemal zachichotał.
– Odwraca pan kota ogonem – obruszył się Paolo.
– Czy to naukowy żargon? – zadrwił oskarżyciel wywołując na sali śmiech.
– Myślę, że na dzisiaj wystarczy – rzekł sędzia wstając. Podobnie uczynili zebrani i rozprawę zakończono.
Kiedy Jules wsiadł do samochodu od razu poczuł się nieswojo. Było już ciemno, a parking pod budynkiem Kolegium był słabo oświetlony.
– Nie zastanawiał się pan nigdy nad projektem „Macierz"? – usłyszał nagle za plecami chłodny, choć nieco zmęczony głos.
– Kim pan jest?
– Proszę się nie odwracać to nic panu nie zrobię. W stosownym czasie poznamy się lepiej. Zadałem panu pytanie! – nieznajomy zakaszlał i odetchnął ciężko.
– Jego założenia były komentowane dość szeroko przez opinię publiczną, a potem przyjęte w referendum przez społeczeństwo.
– Przechodził pan wówczas badania okresowe.
– Skąd pan wie? – obruszył się sędzia.
– Pana małżonka również. Jules – nieznajomy zakończył z oficjalnym tonem. – Znam cię lepiej, niż twoja żona czy dziecko. Takim badaniom poddano wielu ludzi o odpowiednio wartościowym genotypie. Myśli pan, że skąd brano dzieci do Macierzy?
– Chce pan powiedzieć, że…
– Że Agencja zebrała najwartościowszy materiał genetyczny na tej planecie. Pytanie tylko, po co?
– Zaraz mi pan pewnie odpowie?
– Nie tak szybko, drogi Julesie. Elementy układanki musi pan sam pozbierać i ze sobą połączyć. Gdy się to panu uda, spotka pana nagroda.
– Ale… – sędzia chciał jeszcze o coś zapytać, ale nieznajomy niepostrzeżenie wymknął się z samochodu i zniknął w mroku parkingu. Jules, nieco podenerwowany, pojechał do domu. Podczas drogi próbował przypomnieć sobie wszystko, co wiedział na temat Macierzy. Projekt „Macierz" był systemem edukacyjnym opartym na wychowywaniu dzieci w tak zwanych „ośrodkach punktowych". Naukowcy starali się dowieść, że dziecko wychowywane w izolacji od najmłodszych lat i pod okiem odpowiednich programów jest w stanie wyizolować się od społeczeństwa, a jednocześnie, w razie konieczności, zaadoptować się w nim bez przeszkód i szkód dla tejże społeczności. Macierz była poprzednikiem Srebrnej Strzały i okazała się sukcesem. Wtedy też kierownictwo Międzykontynentalnej Agencji Kosmicznej postanowiło pójść krok dalej i powołano zespół do programu Srebrnej Strzały. Zespół ten, w całkowitej izolacji i pod ścisła kontrolą, miał nadzorować lot statku kosmicznego, w którym umieszczono ludzki zarodek. Następnie, odpowiednio wcześniej pzed osiągnięciem celu, zarodek ten miano aktywować i kontrolować jego rozwój, zgodnie z wytycznymi programu Macierz. Istota wewnątrz nie miała prawa wiedzieć, że są inni jej podobni. Miała wychować się w kokpicie, według parametrów i programów imputowanych jej przez komputer pokładowy. Celem Adama, gdyż tak nazwano dziecko, było dotarcie do celu: pierwszej planety, która nadawała się do zamieszkania. Pobranie próbek gleby, atmosfery, ekosfery i biosfery a następnie przesłanie danych było celem misji. Co do dalszych losów Adama, nie było powszechnej zgody. Czy miał wrócić do domu? Przeciwnicy tego rozwiązania sugerowali, że nie byłby w stanie zaadoptować się do tego, co zastałby w domu i lepiej byłoby dlań, gdyby na zawsze pozostał sam. Zwolennicy powrotu Adama uważali, że przystosowanie się do społeczeństwa nie byłoby konieczne i Adam mógłby żyć w izolacji nawet w domu, wystarczyłoby znaleźć mu odpowiednie miejsce.
***
Kolejne dni przesłuchań pozostałych członków zespołu rzuciły nieco światła na techniczną stronę działalności zespołu. Astrofizyk Kaleb wyjaśnił, jak kontaktowano się z Adamem. Aby ominąć kontrolę zewnętrzną projektu odnaleźli na wysokiej orbicie porzuconą satelitę. W tajemnicy uruchomiono ją, po czym poprzez nią zaczęto wysyłać i odbierać sygnał. Kaleba, który uchodził za geniusza w swoim fachu dziwiło, że wszystko udawało się tak długo, aż nagle, niespełna miesiąc temu, sprawę odkryto. Kaleb zachodził w głowę, jak namierzono sygnał, skoro w przestrzeń od lat nie wysyłano żadnych pojazdów. Na końcu przyznał szczerze, że jego udział w uczeniu i kształtowaniu u Adama uczuć był najmniejszy. Nie miał dzieci z wyrachowania, natomiast pozostali członkowie projektu z przypadku.
Po wysłuchaniu zeznań Kaleba sędzia popadł w głębszą zadumę.
– Co to ma ze sobą wspólnego? – zastanawiał się w swoim gabinecie podczas przerwy obiadowej. – Mamy udany projekt „Macierz", „Srebrną Strzałę", zbieranie materiału genetycznego od najwartościowszych obywateli, teraz proces tych, którzy zawiedli i… klepnął się w czoło. – Jak mogłem nie zauważyć? Przecież umyka mi to, co powinno niepokoić najbardziej! – Jules czuł, że jest naprawdę blisko. Podczas zeznań Kaleba zastanowiło go, że tak nagle wpadli. Potem skojarzył to z nagraniem startu, jaki otrzymał w zaszyfrowanym hologramie i porównał daty. Zarówno start jak i namierzenie satelity zbiegły się w czasie! – Ale to niewiele wyjaśnia – sędzia myślał na głos. – Co niepokoi nas najbardziej? – Zapytał sam siebie włączając kanał klimatyczny. Właśnie leciała audycja na temat zasobów planety. Naukowcy szacowali, że surowców oraz żyzności wystarczy jeszcze na jakieś dwadzieścia lat.
– Więc mam szansę dożyć starości – pomyślał Jules i doznał olśnienia. – Dwadzieścia lat trzeba, aby dokończyć misję, gdyby… no właśnie, gdyby się udała. A wiemy, że Adam… – spuścił głowę i ogarnął go smutek. Niemal wszyscy szczerze współczuli losu chłopca. Jego sprzeciw wobec oczekiwań, jakie mu stawiano oraz decyzja o samobójstwie były szokujące. Na nic zdały się logiczne argumenty, za pomocą których próbowano ponownie przejąć nad nim kontrolę. Chłopak kierował się już wówczas uczuciami, a niewątpliwy bunt wieku dorastania, który uaktywnił się dość nieoczekiwanie, tylko pogorszyły sprawę.
Kolejne przesłuchania niewiele wniosły już do sprawy i nie zmieniły atmosfery, jaka nagromadziła się wokół sprawy. Nieustanne spory i dyskusje odwracały uwagę obywateli od spraw doczesnych i smutnych. Niedobory żywności, drożyzna oraz zmiany klimatyczne dawały się coraz bardziej we znaki i choć różnice społeczne były w Zjednoczonych Prowincjach niewielkie, to tylko nieliczni mogli bez obaw spoglądać w przyszłość. Mnożyły się apokaliptyczne sekty, które emitowały własne audycje i hologramy w sieci, podsycając atmosferę zbliżającego się końca. Powstał nawet Kościół Kastratów, który jedyne wyjście widział w całkowitym zaprzestaniu prokreacji, a Zrzeszenie Dobrowolnych Dziewic propagowało kult czystości. Szybko jednak okazało się, że przywódcy owych grup utrzymywali kontakty seksualne, a nawet organizowali wspólne orgie. Na nic zdały się wyjaśnienia o stosowaniu w trakcie owych „grupowych medytacji" antykoncepcji.
***
Następnego dnia sędzia Jules miał wolne, udał się jednak do Kolegium, aby uporządkować sprawy biurokratyczne. W budynku było pusto, jedynie personel pomocniczy i ochrona zdawali się udawać, że są czymś zajęci. Na zewnątrz panował przytłaczający upał i nikt nie przejawiał ochoty do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Gdy sędzia wszedł do swego gabinetu, na blacie biurka dostrzegł kopertę. Obejrzał ją podejrzliwie. Była starannie i elegancko zaadresowana jego funkcją oraz imieniem. Zajrzał do środka i wyjął kartkę po czym odczytał informację:
Proszę iść na parking i wsiąść do samochodu, który na Pana czeka. Niech się Pan niczego nie obawia i mi zaufa, a obiecuję, ze dowie się Pan wszystkiego.
Avram
Jules odłożył kopertę i zamyślił się. To imię… znał je, kiedyś wspólnie chodził do Akademii z jednym Avramem. Przyjaźnili się, ale mieli odmienne zainteresowania i wkrótce ich drogi się rozeszły. Avram wybrał astrofizykę, on zaś prawo. Czyżby teraz los na powrót splótł ich ścieżki? Ale dlaczego…? Po chwili namysłu postanowił zaryzykować i zjechał windą na podziemny parking. Czekała tam nań limuzyna. Wsiadł do środka i spojrzał na kierowcę.
– Dzień dobry panie Jules – powiedział uprzejmie szofer. – Jestem Jonas.
– Dzień dobry Jonasie. Dokąd mnie zabierasz?
– Przykro mi, ale nie mogę powiedzieć. Ale proszę się nie martwić, nic panu nie grozi. Avram czeka na pana, zresztą nie tylko on.
Podróż, mimo iż długa, okazała się przyjemną. Klimatyzowana limuzyna oraz piękne widoki, jakie roztaczały się dookoła, uspokoiły sędziego. Nie myślał o niczym, podziwiając uroki przesuwających się za szybą krajobrazów. Kierowali się na wschód i po jakimś czasie dotarli do oceanu, jadąc następnie wzdłuż stromego klifu. Pod wieczór dojechali do niewielkiej willi stojącej tuż przy plaży. Od przestronnego tarasu ku plaży prowadziły schody, a do tafli wody było zaledwie kilkanaście kroków. Przed wejściem na Julesa czekał Avram.
– Witaj, Jules. Minęło wiele lat – odparł podając mu rękę.
– Witaj. Widzę, że wybrałeś spokój i odludzie.
– Nie ja tu mieszkam, a ktoś, kogo chcę ci przedstawić. Chodźmy, czeka na nas.
Po schodach weszli na taras. Avram wskazał sędziemu drzwi do pokoju.
– A Ty?
Avram pokiwał przecząco głowa.
– Czeka na ciebie.
Jules wszedł do skąpanego w półmroku pokoju. Na fotelu siedział młody chłopak, na oko osiemnastoletni. Jego jasne, długie włosy opadały na czoło i twarz. Obserwował Julesa bacznie, choć z uwagą cechującą małe dzieci. Widać było, ze nie odczuwa lęku, a raczej ciekawość. Wstał i skłonił się delikatnie.
– Jestem Adam – powiedział delikatnym, nieśmiałym głosem. – Zapewne wiele o mnie ostatnio słyszałeś?
– Julesa zatkało. Spojrzał na stojący obok drugi fotel i usiadł z wrażenia. A więc to tak… ktoś próbuje ze mnie zakpić?
– Zapewne jest pan zaskoczony – zapytał Adam podchodząc do okna. Na chwilę zapadła cisza, wypełniana jedynie kojącym szumem oceanu. Z oddali dobiegał krzyk mew. – Nawet nie potrafi pan sobie wyobrazić mojego zaskoczenia, kiedy…
– Po co to wszystko? – przerwał sędzia. – A poza tym… ty nie żyjesz! Przewodniczę procesowi tych, którzy odpowiedzialni są za twoją śmierć.
– Czyż to nie paradoks? – zapytał Adam uśmiechając się.
– Żaden paradoks! – parsknął sędzia. – Ktoś robi głupca albo ze mnie, albo z całej reszty!
– Ktoś chciał to zrobić – odparł Adam – ale Avram postanowił się temu sprzeciwić. Początkowo nie wiedział jak, ale kiedy dowiedział się, że to pan będzie przewodniczył procesowi, zdecydował się nawiązać z panem kontakt. Chce prawdy, tak jak ja jej pragnąłem.
– Ale jak to się stało, że żyjesz?
– Cóż, projekt okazał się projektem dosłownie i w przenośni. To była ostateczna symulacja, generalna próba – odparł Adam wychodząc na taras. Jules wstał i na chwiejnych nogach wyszedł za nim. Było już niemal ciemno i na niebie rozbłysły pierwsze gwiazdy. Adam spoglądał w niebo. Westchnął i rzekł:
– Rakieta była w specjalnym ośrodku, a celem całej próby byłem już nie ja, ale sam zespół nadzorujący. Chciano sprawdzić, czy grupa naukowców będzie w stanie sprawnie i bez przeszkód kontrolować lot. Okazało się, że… sam pan wie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po ostatecznej decyzji o samobójstwie i opróżnieniu śluzy wylądowałem nie w próżni tylko… na miękkim materacu!
– Więc wszystko to na nic? Cały projekt, koszty i oczekiwania a przede wszystkim nasze nadzieje? Cóż nam pozostało? – w głosie Julesa słychać było rozpacz i zniechęcenie.
Adam spojrzał na sędziego, położył dłoń na jego ramieniu po czym drugą ręką wskazał w kierunku gwiazd.
– Teraz mu zazdroszczę – powiedział melancholijnym wręcz głosem.
– Komu? Co… – dopiero teraz Jules zrozumiał. Hologram ze startu, proces absorbujący uwagę społeczeństwa, tragedia Adama. Wszystko to miało zapewnić bezpieczeństwo właściwej misji, która rozpoczęła się kilka tygodni temu a za dwadzieścia lat, kiedy on osiągnie starczy wiek, dopełni się.
– Będzie sam, tak jak ja – szepnął Adam. – Ale tylko przez dwadzieścia lat. Niektórzy są sami całe życie…
***
– Dlaczego? – zapytał Jules, kiedy znalazł się sam na sam z Avramem.
– Chciałem, abyś poznał wszystkie aspekty tej sprawy. Powinieneś wiedzieć, że oskarżeni winni są czemu innemu, ale nie śmierci Adama. Byliby, gdyby… sam wiesz. Kara, jaka ich spotka, nie powinna być surowa. Czy i mnie surowo byś osądził?
Jules kiwnął głową ze zrozumieniem.
– Czy jest coś jeszcze, czego nie wiem?
– Te dwadzieścia lat powinno nam wystarczyć, aby w spokoju dokończyć dzieła i poprowadzić Adama szczęśliwie ku przeznaczeniu. Potem musi radzić sobie sam, gdyż tu nie będzie już po co ani do kogo wracać.
– Jest aż tak źle?
Avram skinął głową.
– Ale na statku z Adamem leci pół miliona najlepszych embrionów, jakie udało się nam wyselekcjonować. Kiedy dotrą na miejsce, zadaniem Adama będzie wychowanie ich i przystosowanie do życia w nowym świecie, zgonie z…
– Dziesięcioma Dyrektywami! – Jules westchnął i zadarł głowę ku usłanemu gwiazdami niebu. Właśnie wzeszedł drugi księżyc, rozjaśniając nieco mrok. Po policzkach sędziego popłynęły łzy.
– Dokąd polecieli?
– Miejsce to nazwaliśmy Układem Słonecznym, trzecia planeta od owego Słońca idealnie nadaje się do zamieszkania.
– Jak się nazywa?
– Nazwaliśmy ją „Niebieska Planeta".
"zaadoptować się w nim bez przeszkód i szkód dla tejże społeczności" - takie trochę dziwne zdanie
Bardzo mi się podobało. Świetne zakonczenie, ciekawie rozegrana sytuacja. :)
Miałam przeczucie co do pierwszego Adama - że żyje, ale reszty się naturalnie nie domyśliłam.
Kłaniam się przed piórkiem :)
Następny tekst zahaczający o nasz problematyczny początek. Czekałem tylko na Ewę i to jej nieszczęsne jabłko w tym specjalnym ośrodku, bo przepraszam Cię, ale zacząłem czytać opko od końca. Fajne jest, masz jasny, klarowny styl i potrafisz budować napięcie. Tak dla jaj pytam,czy oni byli wszyscy obrzezani? : )
@jahusz - o tym nie pomyślałem;) ale zdaje się, że Adama w Raju nie miał kto obrzezac, a sam by się nie okaleczył, no nie? A Żydzi to się potem pojawili.
Bardzo fajny tekst. Dobry pomysł i równie dobra realizacja. Zakończenie zaskakuje i skłania do myślenia. Daję 5.
Przyjemnie zakończyłem dzień czytając Twój tekst. Bardzo dobry pomysł, super wykonanie. Gdybym mógł obdarowywać najlepsze opkaktóre tutaj przeczytam, dałbym Ci ja piórko. Ale mogę dać Ci co innego. Daję 5! Mocne 5. Pozdrawiam
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Bardzo dobry tekst - z dobrym pomysłem, sprawnie napisany, no i zakończenie, które zaskakuje. Podobało mi się.
Ode mnie 5 :)
szoszoon, ile znaków miał Twój tekst w SFFiH?
@gwidon2 - a bo ja to pamietam? wyszło jakoś 9 albo 10 stron znormalizowanego.
Z ciekawości pytam, bo moje krwi zostało przyjęte w obu miesięcznikach i miało 16tys. znaków, więc pewnie podobnie jak Twoje