- Opowiadanie: Heinekotzl - (16)Wszyscy święci idą do… - Karaoke

(16)Wszyscy święci idą do… - Karaoke

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(16)Wszyscy święci idą do… - Karaoke

(16)Wszyscy święci idą do… – Karaoke

Szybko podzieliliśmy orszak na małe grupy uderzeniowe. Łącznie z nowoprzyjętymi, ochrona liczyła stu trzydziestu wojowników. Pięćdziesięciu pozostało w pałacu jako odwód mający osłaniać ewentualną ucieczkę, choć, w razie zasadzki, było nader wątpliwe, aby ktoś z naszego otoczenia zdołał powrócić. Tuż po opuszczeniu transportowego vergha, zamiast kroczyć dumnie aleją przecinającą żużlowe pola Popielnika, przeskakiwaliśmy od jednego pylonu do drugiego, spodziewając się w każdej chwili ognia strzelców, ukrytych za betonowymi flankami głównego kompleksu Sanktuarium, lub pancernymi osłonami któregoś z licznych gniazd ciężkich lopów i wyrzutni rakiet, rozmieszczonych w taki sposób, by umożliwić wzajemne krycie ogniem sąsiednich stanowisk. Starsi budowali z rozmachem, kładąc wyraźny nacisk na militarny charakter konstrukcji. Trzeba przyznać, że znali swój fach. Korzystając z wiedzy jaką przekazał mi Radju, mogłam dosyć dokładnie ocenić sytuację. Wyeliminowano większość martwych pól ostrzału, a teren wokół był tak rozległy i płaski, iż obserwatorzy w wieżach czuwania potrafiliby wyłuskać intruza nawet nieuzbrojonym okiem, na długo przed tym, nim zdołałby im poważnie zagrozić użyciem jakiejkolwiek broni lekkiej. Nasze żałosne tuptanie mogło setnie ubawić obsadę stanowisk. Około pięćset metrów przed głównym wejściem, za przypominającymi betonowe jeżowce bryłami zapór, ustawiono dwa baberbonty, odpowiedniki ziemskich czołgów, tyle że manewrujące bez kontaktu z podłożem. Podwójnie sprzężone działa w kopułach centralnych, mierzyły w nas czarnymi gardzielami dziwacznych, kanciastych luf. Uchylone włazy pojazdów, oraz osłaniające kadłuby ekrany przeciwsłoneczne, potwierdzały całkowicie usprawiedliwioną pewność siebie obsługujących je załóg. Frontalny atak, nawet bardzo licznej piechoty, musiałby się zakończyć rzezią. Bez ciężkiego sprzętu i wsparcia z powietrza, nie było mowy o szturmie. Nagle, zaskakując wszystkich uczestników akcji, Odkupiciel wyszedł na środek alei i gniewnie gestykulując, zaczął kląć na czym świat stoi. Zastygli w osłupieniu jassi, czekali na moją reakcję. W końcu, pośród kolejnych bluzgów, wyłowiłam pierwszy sensowny komunikat.

– Dajmy spokój tym wygłupom! To nie ma sensu! Gdyby chcieli do nas strzelać, pewnie strąciliby vergha na granicy płaskowyżu.

Brawura męża mocno mnie irytowała, jednak w tym przypadku trudno było dyskutować z faktami. Z wolna, wszystkie grupy poczęły otaczać ciasnym kręgiem rozdrażnionego Odkupiciela.

– Co o tym sądzisz? – Zwrócona bokiem do Kornela, kątem oka nadal lustrowałam ciemne otwory strzelnic najbliższego bunkra.

– Odkupiciel ma rację. Mimo to, mądry wojownik nigdy nie ryzykuje, o ile nie jest to absolutnie konieczne.

Posłałam mężowi piorunujące spojrzenie.

– Nie jestem wojownikiem, do cholery! Przychodzimy z oczekiwaną wizytą. Wejdźmy tam, i miejmy to już za sobą.

Kornel wydał kilka komend. Całe towarzystwo ponownie rozpierzchło się na sporym obszarze. Kilku gwardzistów pozostało przy mężu i niemal siłą odciągnęło pod ścianę pobliskiego pylonu. Na miejscu zmusili go aby przyklęknął, po czym okryli holograficzną peleryną maskującą. Dowódca, wraz z dwoma żołnierzami, pomaszerował w stronę stanowisk baberbontów. Prócz zszarpanych nerwów, dokuczał nam coraz mocniej upał. Towarzyszący mi jassi ziajali ciężko, chłodząc okryte kapturami, przegrzane głowy. Podchody musiały niebawem dobiec końca.

Zwiad zniknął nam z pola widzenia na niemal kwadrans. Pełna złych przeczuć, pociągałam nerwowo z manierki, aż do chwili, gdy jeden z ochroniarzy delikatnie przytrzymał unoszone do kolejnego łyku naczynie i bez słowa pokręcił przecząco łbem. Czym prędzej schowałam cenny zapas wody. Wreszcie zwiadowcy wychynęli z mrocznych czeluści bramy głównej. Kornel odchylił fragment termoizolacyjnej maty baberbonta i posłał kilka błysków. Jassi powoli ruszyli, zachowując przy tym należyte odstępy. Zamykaliśmy kolumnę, osłaniani jedynie przez czterech wojowników.

– Nie rób tego więcej – szepnęłam tuż przy uchu męża.

– Czego?

– Nigdy nie kwestionuj wojennego doświadczenia jassich.

– Jestem ich Odkupicielem. Chyba wolno mi czasem…

– Nie, nie wolno ci. Odkupiciele przychodzą i odchodzą. Wojna trwa, nawet gdy jej nie widać, ani nie słychać. Jest sztuką wprowadzania w błąd.

– Radju cię tego nauczył?

– Nie, to ziemski nauczyciel, Sun Tzu.

***

Większość oddziału pozostała ukryta w strażnicach bramy głównej, na wypadek niespodziewanego ataku z zewnątrz. Ośmiu gwardzistów obsadziło puste pojazdy. Oprócz Kornela, towarzyszyło nam tylko sześciu jassich. Przemykając pod ścianami ciemnych korytarzy, nasłuchiwaliśmy obecności wroga, lecz póki co, Sanktuarium sprawiało wrażenie opuszczonego.

– Coś jest nie tak. – Kornel wstrzymał pochód. – Pójdę przodem.

– Czy to naprawdę konieczne?

– To siedziba Starszych. Tu wszystko może być pułapką, nawet cisza.

– Dobrze, zaczekamy. – Przewracając oczami, mąż przysiadł na chłodnym betonie. – Faktycznie, jeżeli chcieli nas zaskoczyć ciszą, to nie powinniśmy psuć niespodzianki. Pssst… Sprawdź, czy nie schowali się w szafie.

Nie zważając na głupie docinki, dowódca czmychnął w ciemny otwór obramowanego kolumnami przejścia.

– Czasami jesteś jak rozkapryszony bachor.

– Wiem, Kornelio. Mesjasze tak mają. Jestem zmęczony.

– Jak my wszyscy.

Kiedy przywykłam nieco do panującego wokół półmroku, zaczęłam dyskretnie obserwować jassich. Skupieni, cisi, każdą wolną chwilę wykorzystywali na staranne poprawianie rynsztunku, kontrolę kalibracji dalmierzy, sprawdzanie odczytów mikrofalowych skanerów, uzupełnianie ładownic. Seria rutynowych czynności, pozwalających na utrzymanie stanu równowagi. Typowe zachowanie dobrych żołnierzy. Jakże ciężkie musiało być życie tych istot. Znali jedynie wojnę i znojną pracę. Traktowani przez swych stwórców jak pozbawione uczuć narzędzia, wymienne, wykorzystywane bez należytej troski. Prawdopodobnie największą zbrodnią Starszych była pogarda wobec swych sług, zaś największym błędem, ignorowanie ich uczuć. Jassi posiadali swój wewnętrzny świat, nadzieje, smutki, drobne radości. Głęboko skrywane, stanowiły prawdziwą duchową ostoję w pozbawionym nadziei świecie. Potrafili być okrutni, ale z pewnością nie bezwzględni. Ta subtelna różnica pomiędzy panami, a niewolnikami, miała ostatecznie przesądzić o losie jednych i drugich. Wytrwałość i swoista uległość, stanowiły szlachetną mieszankę cech, tworzących fundament nowej wiary. Odkupiciel mógł, co najwyżej, skupiać na sobie uwagę tłumów, odciążając rzeczywistych inicjatorów przemian. Główną siłą napędową rewolucji byli wyłącznie jassi, niepogodzeni z losem, lecz zawsze działający w zgodzie ze swym wewnętrznym kompasem. Ich kunszt wojenny stanowił jedynie zewnętrzne odzwierciedlenie głębokiej pokory wobec cudu przemijalności, ukształtowanej na gruncie doświadczeń tysięcy pokoleń naznaczonych skutkami militarnego szaleństwa. Podziw i współczucie dla jassich, nie pozwalały mi widzieć w roli odgrywanej przez męża czegoś więcej, niż tylko chwilowego zaburzenia, drobnej fali na powierzchni oceanu zjawisk, którego ogromu i głębi nie potrafiliśmy ogarnąć, skoncentrowani bez reszty na „tu” i „teraz”. Transformacja Odkupiciela mogła zlikwidować subkwantowe anomalie Ox, lecz poprzez zmiany świadomości sprzężone z lokalnym kontinuum, jego samego czyniła anomalią. Równowaga nadal pozostawała zakłócona. Starsi musieli sobie z tego zdawać sprawę. Spojrzałam na odpoczywającego, rozluźnionego męża. Nie był świadomy prawdziwego znaczenia wydarzeń będących naszym udziałem. Przeczucie nieuchronnego rozstania łamało mi serce. Jednocześnie wiedziałam, że nawet gdybym mogła, nie zrobiłabym nic, aby temu zapobiec. Proces transformacji rozpoczął się na długo przedtem, nim po raz pierwszy przekroczyliśmy barierę czasu i przestrzeni, i nadal trwał. Dopiero teraz, powoli odkrywałam jego sens. Moje rozważania przerwał powrót Kornela.

– Chodźcie. Powinniście to zobaczyć.

Błądziliśmy po labiryntach Sanktuarium, niczym w trzewiach lewiatana. Wędrówce towarzyszyło przytłaczające poczucie, że wysokie korytarze przedzielone kolumnadami, wąskie schody, pochylnie i załamujące pod dziwnymi kątami przejścia, prowadzą donikąd. Kolejny fortel budowniczych kompleksu. Wreszcie stanęliśmy przed kilkumetrową ceramiczną grodzią, pokrytą tysiącami drobnych, złotych znaków.

– Co to? – Zainteresował się Odkupiciel.

– Zwykłe, pancerne drzwi. Dziwne, ale panel diagnostyczny wskazuje, że nie są odpowiednio zabezpieczone. Posłuchajcie. – Kornel przyłożył policzek do bladoróżowej gładzi, jednocześnie zachęcając gestem, abyśmy uczynili to samo. Całą grupą przywarliśmy do przegrody.

– Nic nie słyszę.

– Ciii…

– Coś jakby… nie, to nasze oddechy.

Gwardzista podał mi niewielkie urządzenie podobne do małej trąbki, wciskając uprzednio kilka klawiszy na niebiesko podświetlanym tablecie. Zwiniętą dłonią pokazał jak użyć aparatu. Przyłożywszy ucho do woskowatej membrany, oparłam o drzwi kieliszek przeźroczystej tutki. Ze wzmacniacza dobiegała wyraźna melodia i rytm silnie podbijanych basów. Nad wszystkim dominowało koszmarne rzężenie, urozmaicane wybuchami szaleńczego rechotu. Przekazałam trąbkę mężowi.

– O rany! „I Just Called To Say I Love You, ale te wrzaski… – wciąż nasłuchując, posłał mi wymowne spojrzenie.

– Sądzisz?

– Jasne. Kto inny mógłby wpaść na pomysł tortur przy takim kawałku? Będziecie w stanie je otworzyć? – Jassi nakazał nam odejść. Przyklęknąwszy, gwardziści zajęli pozycje strzeleckie. Zsunęli na oczy poczwórne gogle. Jeden zainstalował na grodzi małe pudełko, po czym odskoczył na bok.

– Zasłońcie oczy!

Mikrosekundowy błysk przetapiającego zamek, wysokoenergetycznego deszyfratora, omiótł korytarz upiornym fleszem łuku elektrycznego. Skrzydła grodzi pomknęły w głąb luk ściennych. Wojownicy znajdujący się najbliżej, wparowali do środka miotając wiązki oślepiające. Reszta ruszyła ich śladem. W kilka sekund było po wszystkim. Kornel przywołał nas z głębi pomieszczenia. Weszliśmy do przestronnego hallu, urządzonego w stylu wiktoriańskim. Jedynym zgrzytem w wystroju była lśniąca, pneumatyczna kanapa ustawiona pod olbrzymią palmą i iluminowany megazestaw karaoke w żółtej obudowie. Wonder kończył miłosne trele, zarzucając na boki gąszczem upstrzonych koralikami warkoczyków. Na wzorzystym dywanie, tuż przed ekranem, leżało pięciu jassich, otoczonych przez naszą obstawę mierzącą z lopów. Odkupiciel odczekał do finałowego cza-cza-cza, po czym rozkazał aby wstali, ci jednak ani drgnęli.

– To najemnicy z dzikich klanów. Rozpoznaję dystynkcje naramienne. Nie mają translatorów. Poza tym, ich dialekt jest zakazany, dlatego twój dekoder niczego nie przetłumaczy.

– Znasz ten język? – Kornel potwierdził skinieniem. – Dobrze. Zapytaj co tu robią i gdzie się podziewają ci cybernetyczni popaprańcy?

Kilka charkotliwych fraz sprawiło, że jeńcy natychmiast powstali z podłogi. Długa odpowiedź przyprawiała o ból głowy.

– Mówi, że od kilku minicykli są tutaj sami. Słuchają muzyki i ćwiczą nowe piosenki. Starsi odlecieli Długą Lektyką Godota. Nie wie dokąd.

– Kornelu, tych kilka minicykli, to długo?

– Mniej więcej trzy ziemskie doby.

– W porządku. Przy okazji, sprowadźcie dla mnie kilka zwykłych ziemskich czasomierzy. Te wasze przeliczniki mącą mi w głowie. Gdzie reszta załogi?

– Stopniowo narastał problem dezercji. Najpierw żołnierze uciekali pojedynczo lub w małych grupkach. – Kornel cierpliwie tłumaczył łamańce najemnika. – Starsi ukarali kilkunastu schwytanych, ale egzekucję musieli przeprowadzić werbownicy, bo dowódcy oddziałów liniowych odmówili wykonania rozkazu. Potem, w ciągu jednej nocy, odeszli wszyscy prócz najemnych. Później doszły ich plotki o Odkupicielu oraz nowej władzy gromadzącej wielkie armie w sektorach zewnętrznych. Kiedy na pasmach wojskowych wyłapali dużą ilość kodowanych transmisji, zrozumieli że pogłoski są prawdziwe. Ich ziomkowie też uciekli w lęku przed zemstą Odkupiciela.

– A ci tu, dlaczego zostali?

– Mówi, że nie mają dokąd odejść. Ich oddział został zdziesiątkowany w potyczce, jaka miała miejsce dwa cykle temu, na zachód stąd. Poza tym twierdzi, iż nie zrobił nic złego. Wykonywał tylko polecenia Starszych.

– Z kim walczyli?

– Z jednostkami regularnymi, próbującymi odbić jeńców, o których mówił wcześniej.

– Co się z nimi stało?

– Sprowadzili ich z powrotem do Sanktuarium i transformowali.

– Gdzie?

– Na dziedzińcu wewnętrznym.

– Powiedz, że ma nas tam zaprowadzić.

Nasi wojownicy pozostali w hallu pilnując czterech schwytanych. Za przewodnikiem poszliśmy tylko w towarzystwie Kornela. Przez całą drogę mierzył w plecy najemnika. Modliłam się w duchu, żeby nie musiał strzelać. Przemierzaliśmy przeraźliwie puste, ciemne przestrzenie betonowych brył. Wszechobecna atmosfera groźby i zatruwającego duszę smutku, dławiła niczym niewidzialne opary. Pragnęłam, abyśmy jak najszybciej opuścili to miejsce, jednocześnie doskonale rozumiałam rozterki męża. Transformacja to było jego piętno. Nie chciał zostawiać za sobą ofiar, nie uczciwszy ich choćby jednym spojrzeniem. Walczyli i umierali w imię nadziei na lepsze jutro, którego nie mógł im dać.

Piwniczne czeluści opuściliśmy po ostro pochylonej rampie szerokiego podjazdu. Wewnętrzny dziedziniec przypominał głęboką studnię, bowiem ściany sięgały w tym miejscu kilkudziesięciu metrów. Niewielki wycinek nieba można było zobaczyć jedynie stając pośrodku. Jednak nikt nie chciał go teraz oglądać. W centrum tkwiło pojedyncze, osmalone drzewko. Rozgrzane powietrze przesycał paskudny, chemiczny odór, przy każdym wdechu pozostawiający na języku gorzki posmak. Utwardzony drobnym tłuczniem plac, zaścielały bezosobowe, czarne tobołki, otulone kruchymi fragmentami zwęglonych ubrań i skóry. Nadgarstki i kostki nóg krępowały pęta pokrytego sadzą drutu. Podkurczone, nienaturalnie powykręcane kończyny wskazywały, że ofiary najprawdopodobniej spłonęły żywcem. W odległym narożniku zalegał spiętrzony stos obłych kanistrów. Mąż zamarł, pochłonięty kontemplacją bolesnego obrazu.

– Kochanie, wracajmy.

– Jeszcze nie. – Twardy ton głosu upewnił mnie, że znów mam przed sobą rozpalonego pasją Odkupiciela. To jego najbardziej pożądałam, równocześnie nienawidziłam siły, wydzierającej go z sideł zaborczego uczucia kobiety oczekującej narodzin dziecka, ulegającej magii odwiecznego tańca genów, żądającej pełni praw, nieustającej uwagi, całkowitego poświęcenia. Kiedy mesjasz brał górę nad spragnionym czułości, naiwnym, dużym dzieckiem, był poza moim zasięgiem. Cofnęłam się o krok, ustępując miejsca Kornelowi.

– Co rozkażesz, panie?

Najemnik wodził górną parą oczu, popatrując smutno spod kaptura to na mnie, to na Odkupiciela. Spojrzenie drugiej było martwe, zakotwiczone gdzieś daleko, poza miejscem kaźni. Nie mogłam nic dla niego zrobić. Wiedziałam, że decyzja jaką mąż podejmie w tej chwili, będzie ostateczna. Siła odwetu mogła pogrążyć Ox w chaosie kolejnych wojen. Ile podobnych zbrodni trzeba by pomścić, aby na zawsze pogrzebać przeszłość?

– Brałeś w tym udział? – Tym razem tłumacz nie był potrzebny. Najemny jassi doskonale rozumiał sytuację. Powoli pochylił łeb. Być może szeptał w myślach jakąś modlitwę, żegnał swych braci, niebo i Stevie Wondera.

– Jesteś dobrym żołnierzem. Wiesz, co to obowiązek i lojalność. Wykonywałeś rozkazy. Jeżeli ty i twoi bracia z oddziału, złożycie przysięgę na wierność Odkupicielowi, zostaniecie przyjęci w szeregi Gwardii. Jeśli nie zechcecie tego uczynić, droga wolna. Nikt nie będzie was torturował ani więził. Rozumiesz?

Kiedy Kornel skończył translację, najemnik wyszczerzył kły i kiwając głową zachrypiał piskliwie.

– O co mu chodzi?

– Mówi, że zostanie gwardzistą i pyta, czy wolno im zabrać pudło z piosenkami?

– Powiedz, że w koszarach Gwardii będą mogli śpiewać w czasie wolnym i każ naszym przenieść sprzęt grający. Wcześniej jednak, on i jego kumple mają pochować swe ofiary i uprzątnąć to miejsce. To jest świątynia. Najpierw obowiązki, potem karaoke.

***

Koniec

Komentarze

"błysk przetapiającego zamek, wysokoenergetycznego deszyfratora" - fajny deszyfrator, który zamiast deszyfrować po prostu rozwala zamek :P

Nowa Fantastyka