- Opowiadanie: Asfodel - Narodziny

Narodziny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Narodziny

Dzień dobiegał końca. Nad miastem pojawiły się pierwsze gwiazdy, w większości domów mieszkańcy szykowali się do snu. Znów koszmary spłyną na dzieci straszone przez babcie czy mamy złymi demonami, panami w kapeluszach czy innymi niesamowitymi stworami. Tylko w jednym miejscu życie dopiero się zaczynało. Budynek był już stary i właściwie nadawał się do remontu. Kto by się jednak tym przejmował? Władze miasta nie miały pieniędzy na oświatę i służbę zdrowia a co dopiero na remonty starych, sypiących się domów. Był on położony na uboczu. Otaczający go las sprawiał, że całe miejsce wyglądało niczym przeniesione w czasy z przełomu XIX i XX wieku. Początkowo budynek należał do znamienitego rodu Charcot. Po śmierci ostatniego potomka budowla nie znalazła nabywców i została przekazana władzom miasta. Te postanowiły, że nadaje się on doskonale na szpital. Przez pół wieku leczono tam wszelkiej maści maniaków, zboczeńców i opętańców. W trakcie wojny służył jako więzienie i miejsce przesłuchań. Od ponad 20 lat opiekę nad szpitalem sprawowała rodzina Kadmonów a naczelnym psychiatrą był jej ostatni dziedzic Adam Kadmon.

 

**********************

 

Mężczyzna krążył bezszelestnie po pokoju. Miał 40 lat i wygląd zmęczonego starca. Łysina z pewnością nie dodawała mu uroku. Zastanawiał się dlaczego tak naprawdę to on ma zająć się tą sprawą. Było przecież tylu lekarzy. Dlaczego wybór padł na niego? Pracował w zawodzie psychiatry od 16 lat. Miał na swoim koncie wyleczonych kilka przypadków, jak chociażby takie nazwiska jak Argentyńczyk Diego Perez czy Niemiec Roland Weissberg.

– Doktorze Kadmon, proszę przyjechać. Nagły przypadek.

Doktor jadł akurat posiłek i szykował się do wieczornej partyjki pokera z dwójką swoich starych przyjaciół.

– Co się stało? Czy wie pani, która jest godzina? Nie ma teraz nikogo na nocną zmianę? zbeształ swoją recepcjonistkę.

– Ale tu chodzi wyłącznie o Pana, doktorze.

Nic więcej nie zdążyła dodać. Połączenie zostało przerwane. Zrezygnowany musiał odwołać spotkanie i jechać na drugi koniec miasta do kliniki. Prowadząc samochód zawsze oddawał się myślom o swoich pacjentach. Nie raz przypłacił to już spotkaniami z odpowiednimi służbami. Z reguły obywało się bez mandatu. Pozycja uznanego psychiatry sprawiała, że kończyło się zazwyczaj na słownym upomnieniu. Tym razem myśli Adama powędrowały do pacjenta, którego leczył przed pół roku. Młody człowiek został przywieziony wprost z lasu gdzie usiłował popełnić samobójstwo.

– jestem przeklęty Panie doktorze krzyczał ja muszę umrzeć. Dlaczego one mnie uratowały?

– Spokojnie chłopcze! To było małżeństwo – Pan Anton wykazał się nie lada odwagą powstrzymując Cię od strzelenia sobie w głowę.

Adam celowo przeszedł na ty aby wzbudzić w chłopaku sympatię i poczucie akceptacji.

– Jakie małżeństwo? Doktorze o czym Pan mówi? To były zmarłe kobiety. Młody człowiek zawiesił głos i patrzył błagalnie na twarz stojącego przed nim mężczyzny.

– ja muszę umrzeć – wykrzyczał ponownie.

Dopiero długie tygodnie terapii przyniosły skutek. Załamanie nerwowe nastąpiło na skutek zetknięcia się chłopaka ze starą amerykańską legendą o psychopacie grasującym po jednym ze studenckich campusów na wschodnim wybrzeżu. Morderca w wyjątkowo bestialski sposób mordował i gwałcił młode dziewczyny. Chłopak czytając ową historię był pod wpływem grzybków halucynogennych.

– to ja je mordowałem panie doktorze -przekonywał podczas terapii – Dlatego wolałem umrzeć.

Adam wrócił do teraźniejszości. Zbliżał się już do szpitala. Zatrzymał samochód na wyznaczonym miejscu. Wchodząc do budynku mimowolnie spojrzał na niebo. Wieczór był wyjątkowo ciepły i bezwietrzny a mimo to nad budynkiem zebrały się gęste atramentowe chmury. Jak zwykle spojrzał na tabliczkę przytwierdzoną tuż nad wejściem. Zawsze zastanawiało go przesłanie umieszczone na niej: BĘdziecie jako bogowie wiedzĄc, dobre i złe…

 

**********

 

– Pan się mnie boi doktorze?

To pytanie wyrwało go z zadumy. Dopiero teraz uświadomił sobie, że bez tchu patrzy w odległy punkt pokoju, jakby spodziewał się zobaczyć tam ducha, który wyskoczy ze ściany i pożre go w ułamku sekundy. Spojrzał na młodego mężczyznę przytwierdzonego do fotela grubym, skórzanym, wojskowym pasem. Cholera, nawet porządnych środków bezpieczeństwa tu nie ma, zaklął w myślach.

– Doktorze, proszę się mnie nie bać.

Kadmon przez chwilę przyglądał się swojemu nowemu pacjentowi. Kim jesteś? pomyślał. Na pewno nie pochodzisz z tych stron. Dlaczego ja mam się tobą zajmować?

– Nazywam się Tepesch, Władysław Tepesch – rzekł nieznajomy – i faktycznie nie pochodzę stąd. Wiem w jakich okolicznościach zostałem stworzony i dlaczego mnie unicestwiono. Wiem też dlaczego to Ty musisz być świadkiem mojego odrodzenia.

Oczy Kadmona otworzyły się ze strachu. Tylko nie dać się wyprowadzić z równowagi, pomyślał. To szaleniec.

– Nie obchodzi mnie tak naprawdę skąd pan pochodzi. Moim zadaniem jest pomóc panu, nie oceniać, nie krytykować, tylko i wyłącznie pomóc.

Spróbował uśmiechnąć się, ale poczuł, że nie wyszło to zbyt wiarygodnie. On jest stuprocentowym świrem, pomyślał. Czy naprawdę umie czytać w myślach?

– Doktorze Kadmon, Adamie! Niech pan pyta, a nie toczy myślobój z sobą samym.

Młodzieńca najwyraźniej bawiły jego rozterki. Kadmon usiadł w końcu naprzeciwko pacjenta i popatrzył mu głęboko w oczy. Tepesz mógł mieć najwyżej 25 lat, był szczupły, niewysoki. Głęboko osadzone, ciemne oczy przykuwały wzrok i wydawały się przenikać człowieka na wylot. Gęsta broda upodabniała go do Charlesa Mansona. Adama zdziwiło to porównanie, dlaczego akurat ten psychopata przyszedł mu do głowy?

– Adamie, młody mężczyzna bez ogródek przeszedł na ty. Rozumiem twoje rozterki, rozumiem twoje zafrasowanie, ale wierz mi. To musisz być ty. Tutejszy świat jest zupełnie inny –zaczął- jest pusty, a ja czuję się samotny… Tylko to lustro nie jest puste, ono mnie kryje w głębi, tylko nie pozwala wyjść na zewnątrz… Być może jesteś teraz blisko, bliżej niż myślę, może myślimy o sobie w tym samym czasie, czuję, że towarzyszyłeś mi każdego dnia. Zbij to lustro i uwolnij mnie!

Adam pierwszy raz od momentu wejście do gabinetu spojrzał w oczy swojego pacjenta. Nie, nie to nie było krótkie lękliwe spojrzenie. Patrzył długo, badawczo, wyczekująco. Właściwie poczuł, że nie może oderwać wzroku od całej twarzy swojego nowego pacjenta. Zobaczył uśmiech… poczuł promienne ciepło i mgłę, gęstą mgłę…

 

************

 

Krew wolno skapywała na ziemię z otwartej rany. Umierający człowiek dobrze wiedział, że nie powstrzyma tego co ma nadejść. Ostatkiem sił skierował swój wzrok w niebo.

„Ojcze wybacz… On powstanie… nie mam sił już walczyć… Ostatni oddech wydarł się z krtani…

W miejscu gdzie spadła ostatnia kropla ziemia lekko zadrżała. Rosnące wokół kwiaty zamarły tracąc kolor jeden po drugim zaczęły się ku niej chylić. Po chwili nie było już śladu po żadnym z nich. Cisza, która nastała budziła grozę..

Adam patrzył na scenę agonii człowieka. Widział skapującą krew i więdnące w jednej chwili kwiaty. Wszystko było tak bardzo realne. „ Gdzie jestem?” pomyślał. Przecież przed chwilą… usilnie próbował uzmysłowić sobie gdzie się znajduje i co widzi.

– Argh, grr – głos pojawił się nagle.

– Doktorze!

Adam wzdrygnął się. Rozejrzał się niespokojnie wokół jednak nie dostrzegł źródła dźwięku. Chciał ruszyć się z miejsca jednak nie miał kontroli nad swoim ciałem. Mógł tylko stać i patrzeć i słyszeć.

– stłucz lustro doktorze, pomóż mi!

Pęknięcia w ziemi stały się wyraźniejsze. Adam skierował wzrok w to miejsce. Pierwsza pojawiła się dłoń. Długa, szponiasta kredowobiała. Po chwili druga. Na każdym palcu mienił się sygnet. Mimo usilnych starań nie udało mu się ani odwrócić głowy ani nawet zamknąć oczu. Z bólem i strachem w sercu obserwował wyłaniającą się z ziemi postać.

– kim jesteś? Jak to możliwe? Słowa, które chciał wymówić głośno ledwie cichym szeptem wyrwały się z krtani.

Poczuł, że w ustach zaczyna brakować mu śliny a dalsze słowa nie przecisną się już przez gardło. Postać owiana była mrokiem. Adam tak bardzo chciał wiedzieć z kim lub czym ma do czynienia. Tak paraliżującego strachu nie odczuwał nigdy w swoim życiu. Minęły długie chwile zanim postać wyłoniła się z ziemi i stanęła w całej swej okazałości. Była naga pokryta jedynie zakrzepłą krwią. Poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Mrok powoli zaczął rzednąć. Gdyby nie wszechobezwładniająca niemoc Adam uciekałby jak najdalej od potwornego widoku. Patrząc prosto w oczy tego, który stanął na wprost niego, zrozumiał…

 

*****************

 

Powoli wracał do rzeczywistości. Młody mężczyzna przyglądał mu się ze szczerym niepokojem.

– wszystko w porządku doktorze? – zapytał – aż tak przeraziło cię to, co zobaczyłeś?

Adam z trudem uspakajał oddech.

– jak to zrobiłeś?

– Wzbiera we mnie gwałtowność, gwałtowność tego wszystkiego co chcę Ci dać, co chcę tak wyrazić, w jaki sposób przelać w Ciebie…to wszystko właśnie co jest teraz gwałtowne, namiętne, zachłanne, oszalałe.

– jesteś gejem? Adam nie wierzył w to co słyszy.

Głośny śmiech młodego człowieka wypełnił pokój. Adam poczuł mrowienie gdzieś w głębi czaszki jakby ten śmiech wydobywał się właśnie stamtąd.

– wiesz jaki jest Twój problem doktorze? – Zagaił przestając się śmiać – Nie słuchasz mnie! Nie czujesz mnie! Nie chcesz też zrozumieć…

Adam podszedł do okna i wyjrzał na podwórze. Mały chłopiec, który właśnie wysiadał z samochodu zaparkowanego przy wejściu do kliniki spojrzał ku oknu, w którym stał. Jak gdyby nigdy nic pokiwał. Adam przez chwilę przyglądał się chłopcu po czym mechanicznie odmachał.

– miły dzieciak prawda? Mógłby być Twoim synem. Wiedzie szczęśliwe życie u boku kochających rodziców. Ja przyszedłem na ten pieprzony świat w bólu i taki jest cały mój żywot. Pełen strachu, cierpienia i niezrozumienia.

Doktor odwrócił się i ponownie przyjrzał się skrępowanemu mężczyźnie.

– Nadal nie rozumiem dlaczego zależało Ci, żebym to ja zajął się Twoim przypadkiem

– nie jestem szalony Adamie, wiesz kim jestem, widziałeś skąd się wziąłem.

– to była hipnoza

– nie doktorze – Władysław zachichotał zgrzytliwie. Oczyść w końcu swój umysł z tych naukowych bredni, którymi karmili Cię przez całe życie. Byłeś tam widziałeś śmierć mojego ojca. Widziałeś moje narodziny. Stałeś w cieniu krzyża…

– To szaleństwo czyste szaleństwo

Okno otworzyło się z hukiem i do pokoju wpadł lodowaty wiatr. Adam próbował podejść aby je zamknąć. Znów jednak nie mógł się poruszyć. Stał bezradnie i patrzył jak coś ciemnego i mrocznego przetacza się przez pokój rozrzucając papiery, wywracając krzesło i wszystkie przedmioty znajdujące się na biurku. Zszywacz przeleciał przez pokój i uderzył go w skroń. Dotknął obolałego miejsca. Na palcach poczuł krew.

– co…? Zaczął lecz w tym samym momencie ujrzał jaskrawe światło i nagle zdał sobie sprawę, że zaczyna pogrążać się w ciemności. Odruchowo złapał się za oczy.

– nic nie widzę – krzyczał

 

**********************

 

Powoli dochodził do siebie. Zaczynał widzieć. Miejsce, w którym się znajdował wydało mu się nagle znajome. Zamknął i otworzył ponownie oczy. Zielony stolik karty. Niepokojące spojrzenia przyjaciół.

– wszystko w porządku Adamie?

Możesz mi zabrać wszystko, pomyślał: wolność, przyjaciół, godność. Nie odbierzesz mi tylko jednego… duszy. Dzięki niej mam nad tobą przewagę

w jak najlepszym – odparł – kto rozdawał ostatnio?

Do pokoju weszła starsza kobieta ubrana w strój służącej. Miała ok. 60 lat. Była niska i bardzo pulchna. Za młodu mogła się jednak podobać

– doktorze telefon do Pana. Dzwonią z kliniki. Pilny przypadek…

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Napisałam długi komentarz, ale mnie wylogowało i diabli go wzięli, argh! ><

W każdym razie co jest do poprawienia. No cóż, nie chcę straszyć, ale wszystko: interpunkcja (zapis dialogów! Poszukaj, reguły są np. na Weryfikatorium), ortografia, konstrukcja opowiadania. Po każdej gwiazdce zadawałam sobie pytanie: ale ossochozi? Brakuje mi tu spójności i ciągu przyczynowo-skutkowego. Sama historia brzmi bardziej niż ,,nieco" naiwnie. Jak nieprzemyślany owoc fascynacji Hannibalem Lecterem. Czy psychiatra naprawdę myślałby o swoich pacjentach jako szaleńcach? Nie wydaje mi się.

Zatem ćwicz, ćwicz i jeszcze raz ćwicz.

Bardzo naiwnie prowadzona narracja - ani fabuła ani bohater, ani pozycja narratora tego nie usprawiedliwia, niestety.
Wstęp bardzo nudny i sztampowy. Potknięcia logiczne nawet w takich prostych zdankach:
"złymi demonami, panami w kapeluszach czy innymi niesamowitymi stworami" - odkąd to pan w kapeluszu jest równy demonom albo innym złym stworom?
Wiem, to taki chłyt stylistyczny żeby śmieszniej było, ale nie jest.
Była choroba dopada Cię zaraz na pierwszej prostej: był stary, był położony...
Po co opowiadasz o bolączkach finansowych władz? Stary i ponury - jak to zwykle w opowieściach tego typu, dla czytelnika nic nowego. Szkoda, bo raz mogłabym przeczytać tekst, w którym grozę wywoływałaby fabuła a nie styl i gothic-like look scenerii :)
Podstępnie byłoby też zacząć nie od grozy, nocy i ruin, ale wręcz przeciwnie: sielanka, milusio, czyściutko...

-  budynek należał do znamienitego rodu Charcot - a nie mogli normalnie się jakoś nazywać? Tylko tak, ze nie wiadomo jak to czytać? Jak by się nazywali Gościenicowie, to by nie było już tak malowniczo, ruiniasto, fantastycznie i strasznie?

- nie znalazła nabywców i została przekazana władzom miasta - może raczej nie nabywców, ale spadkobierców i nie znalazla, ale nie było i przeszła na własność miasta i miasto dopiero sprzedać a/ nie mogło b/ nie chciało.

- od ponad 20 lat opiekę nad szpitalem sprawowała rodzina Kadmonów a naczelnym psychiatrą był jej ostatni dziedzic Adam Kadmon - ach, te dziedzice... :) dziedziczą wszystko, w tym dziwne nazwiska, publiczne szpitale oraz zapewne pełne grozy profesje (troszkę teraz przesadzam z ironią, ale trudno mi się powstrzymać wobec tekstu, ktory w zamierzeniu ma wprowadzać grozę a rozśmiesza)...

Nie pomaga wprowadzanie zbędnych infromacji np że facet nie dostaje mandatów, leczył jakiegoś Argentyńczyka czy jakaś tam służąca mogla się w młodości podobać...

Opisy mogłyby być bardziej dynamiczne i mniej plastikowe, jak choćby "owiana mrokiem"... Gdybym dostawała jako czytelnik 1 zł za każde przeczytane zdanie zawierające owianie mrokiem to bym miała na koncie... no, nie tyle co JKR, ale przypuszczam, że by mi starczyło do pierwszego :D Dowód? W googlach według frazy "owiana mrokiem" wyrzuca 106 tysięcy odnośników...

Temacik nic nowego, mogłoby być przyjemnie, ale poszło kliszami, żadnego zaskoczenia, żadnego zaciekawienia, żadnej grozy w tym nie widać. No i jakoś nie zauważyłam puenty...

Nowa Fantastyka