- Opowiadanie: GaPa - Nowe rozdanie

Nowe rozdanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nowe rozdanie

Takich szukałem. Mała, zadbana dziewczynka. Z tym wbudowanym zaufaniem do całego świata. Kolorowy, wesoły promyczek. Grająca w klasy, łapiąca kotka, pocieszająca kolegę. To wokół niej wszystko się kręci. Każdy chce być jej pupilkiem, w jej obecności sam czujesz się lepszym. Albo zdeptać tę doskonałość, splugawić. Z miejsca czujesz, że jest z tej lepszej półki, ani jej wina, ani zasługa – po prostu taka jest. Mała dziewczynka. Chłopcy też mogli być, ale teraz była akurat ta ruda marchewka.

– Pokazać ci coś ciekawego? – spytałem, gdy przez chwilę była sama.

Zastanawiała się.

– To bliziutko – dodałem – nie trzeba wychodzić nawet z parku.

– Pewnie – rzuciła wesoło.

– Więc idziesz ze mną z własnej woli?

– Taak – dodała, troszeczkę jakby zdziwiona.

Miejsce miałem już upatrzone, osłonięte ze wszystkich stron, nikt przypadkowo się tam nie pojawi. Z nią mi się udało – miałem farta.

 

* * *

 

Miasteczko było niewielkie. Parę małych, nędznych sklepików, jeden większy market znanej sieci. Niewielu przechodni. To czasem ułatwiało sprawę, a czasem utrudniało; ludzie się znają, każdy obcy to większego kalibru atrakcja. No, ale to też niekiedy działało na moją korzyść. Pochylony ratusz "w przyszłym roku uda się wyremontować", mały park z placem zabaw – pewnie tu jutro zacznę. Z boku najstarszy budynek w mieście – kościół z żeliwnym, pofalowanym przez czas krzyżem na szczycie. Neogotyk. Pod jeden ze sklepów podjechała dostawcza furgonetka, kierowca zaczął kuśtykać z towarem.

– Chętnie pomogę, za jakiś nocleg na dziś i niewyszukany posiłek.

Wiem, że wzbudzam zaufanie. Taka nieścieralna warstwa zaufania, bo pomimo tego, co robiłem, wciąż działała. Niekiedy trwożnie myślę, że może to dlatego padło na mnie. Uśmiechnąłem się nieznacznie. Zatrzymał się. Powoli, uważnie mnie zlustrował.

– Proszę trzy razy podskoczyć, jeśli się pan zgadza.

Roześmiał się.

– Zgoda, ale wyrko tylko na jedną noc? Idzie mi o to, że w interesach krucho, i nie mogę zaproponować nic na dłuższą metę.

– Nie nie – pokręciłem głową – jutro już będę daleko stąd.

– Zgoda.

 

– Pustawo tu u was – zagaiłem przy kolacji. Skromnej, ale i tak wiedziałem, że gdyby nie ja, posiłek wyglądał by jeszcze bardziej ubogo. Wzruszył ramionami.

– Normalnie, młodzi wyjeżdżają, gonią te swoje marzenia. Czasem ktoś się sprowadzi. Gdyby nie dzieciaki, wcale by tu życia nie było. Marazm.

Trochę poopowiadał o sobie, chyba potrzebował tego. Wyznał, że czasem się nawet zastanawiał, żeby rzucić to wszystko, i po prostu ruszyć przed siebie.

– Ale dobrze mieć dom, takie miejsce, gdzie zawsze można wrócić.

Poklepał mnie po plecach, w oczach miał to wszystko – troskę, mądrość, wyrozumiałość. Nie oceniał – taka właśnie była moja babcia, przez pryzmat swej miłości akceptowała nas jakimi byliśmy, bezwarunkowo. Ukoiło mnie to. Taki krótki, szczery kontakt. Żaden barter – źle ci, to chodź, i ja nieraz wracałem z przetrąconym ogonem. Spałem dobrze – rzadki luksus. Rano na placu zabaw szybko wpadła mi w oko ta szczególna, malutka istotka z malutkiej miejscowości, zapewne lokalna duma. Poszła ze mną z własnej woli – muszą się zgadzać. Niestety, nie miała tyle szczęścia co poprzedniczka.

 

* * *

 

Wyglądało to na plac zabaw obok domu dziecka. Z dzieciakami z bidulca nigdy jeszcze się nie udało, już nawet nie próbowałem. Były jak magnes – albo za mocno chciały przylgnąć do każdego, albo za nic nie dotkniesz. Wybrakowane aniołki. Żal mi ich, chociaż teraz patrzyłem na to trochę inaczej. Stałem więc za płotem i obserwowałem ich zabawy, kiedy ktoś unieruchomił mi ręce. Dwóch mężczyzn.

– Idziesz z nami, bydlaku – to ten wyższy, chudawy, nerwowy jak wygłodzony szczur. Na czole pulsowały mu żyłki, jakby pomiędzy nieuczesanymi, tłustymi włosami miał ukryte dodatkowe serce; kolibra. Nie próbowałem się szarpać, usprawiedliwiać, to bezcelowe. Drugi z nich, tęższy, wysapał:

– Nie próbuj niczego głupiego, skurwysynu. Policja. Pokazać ci kutasie odznakę?

– Nie trzeba, będę współpracować, to jakaś pomyłka – mówiłem spokojnie, chodziło raczej o ton, nie o treść.

Prowadzili mnie przez park. Kiedy doszliśmy do miejsca, które sam bym wybrał – odosobnione, ciężko tam trafić – zaczęli mnie bić. Nie tak, żeby nie zostawić śladów. Kopany, pomyślałem – mógłby chociaż upaść konar, miażdżąc im stopy. Albo wyskoczyć dziki żbik – stanąłby pomiędzy nimi a mną, z odsłoniętymi zębami, pianą kapiąca z pyska. Mogli też po prostu zniknąć: nic z tego. Nawet nie ukazała się wielka, pomarszczona dłoń starca zwinięta w pięść, by rozgnieść napastników. Albo zabrać ich, wierzgających wściekle objąć miękko i przenieść gdzieś daleko ode mnie. Przyjęła mnie ciemność.

Ocknąłem się w aucie. Zwykły, cywilny pojazd, pachnący smarem i wilgotną ziemią. Rzucili mnie na tylne siedzenie, na folię. Patrzyłem, jak stróżki krwi zbierają się w zagłębieniach, by na zakrętach ruszyć w bezszelestną wędrówkę.

– Ten złamas się obudził – to ten grubszy. Drugi nerwowo prowadził auto, pełny gaz i maksymalne hamowanie, nie słuchał zajeżdżanego silnika.

– Pojebańcze – rzekł kierowca, – nie jedziemy na komendę. Tam by się z tobą cackali, dali lekarza. Jedziemy w miejsce, gdzie postawimy ciebie przed wyborem – krótkie, bezbolesne zejście albo pełna obsługa. Powiesz, co zrobiłeś z dzieciakami, bramka numer jeden. Inaczej… ja się lubię tak zabawiać z takimi popaprańcami.

– Wybaczam tobie – powiedziałem do współpasażera. – Twój kolega tylko cudem jest po tej samej stronie, co ty – po drugiej było by mu równie dobrze. Z tobą jest inaczej. Gdyby ta podróż faktycznie miała takie zakończenie – a tak nie będzie – złamało by to ciebie.

Po prostu czułem takie rzeczy.

– Milcz! – ryknął ten bardziej nerwowy.

Ignorowałem go i kontynuowałem.

– On dominuje ciebie w pracy, ale potem przychodzi czas, kiedy zostajesz sam. Czym odpędzisz demony – wóda? Ćpanie? Wybierz tę trudniejszą drogę.

– Zamknij ryło!

Chudszy zahamował gwałtownie, i uwolnił złość. Trudno jest dawać dobre rady. Ruszył, przyśpieszał, zmieniał biegi – wielki chaos. Wtedy jakieś zwierzę wpadło na drogę, próbował je ominąć… Zawsze tak się to odbywało – ekonomicznie, skromnie, ale – skutecznie. Tamci leżeli nieprzytomni, ja opuściłem auto. Zamiast nadnaturalnej, wzbudzającej grozę manifestacji, jeden jedyny impuls w systemie nerwowym zwierzaka – ono hop, siup na szosę, a ja jestem wolny. Po prostu nagle poczuło pewność, że to najlepsza pora, by to zrobić, i tak uczyniło. Czy słoń rozumie po co pokazuje sztuczki w cyrku, i jaki to ma związek z podatkiem dochodowym? Zwykłe narzędzie. Co masz w warsztacie? Hebel, kombinerki, dwie żabki, kameleon, gwoździe, dzikie, skoczne zwierzątko. Te RZECZY robią, co im każę. Tylko kto jest właścicielem tego kramu? Bilans – dwaj gliniarze leżeli bez świadomości, auto porozbijane, ja wolny. Teraz tylko szybko muszę znaleźć jakiegoś dzieciaka… Wróciłem do parku. Wyglądałem okropnie, wywróciłem tylko kurtkę na lewą stronę, próbowałem się powycierać.

– Pomożesz mi? Zostałem pobity – powiedziałem do małego chłopca, przemierzającego rowerkiem alejki.

– Rany, nieźle pan oberwał. Bejsbol? – zapytał z miną znawcy. Bał się, no ale przecież mały chłopak nie przyzna się do tego.

– Trzeba mnie podprowadzić, kawałek tylko, obawiam się, że zemdleję, z drugiej strony parku mam zaparkowany wóz, sportowy kabriolet. Pojedziesz obok mnie? Tylko do granicy parku?

– Mogę pojechać – powiedział niepewnie.

– Więc idziesz ze mną z własnej woli?

– No powiedziałem, że tak.

Sprawiłem że znikł, nie byłem z tego dumny. Nie miał żadnych szans. Chciałem tylko odpocząć, odpocząć. Nie myśleć o jego rodzicach, bliskich…

 

* * *

 

Wielkie miasto. Tu lizałem rany. W schronisku dla bezdomnych obejrzał mnie lekarz. Przeważnie spałem, otoczony charakterystycznym, słodkawo-wstrętnym odorem. O nic nie pytali, wystarczyło że jestem "czysty". Poszedłem do kościoła – piękny, manieryzm i barok. Poskręcane kolumny, pozłacane ołtarze, bogactwo i ten niezwykły, zapewniony wiekami używania nastrój. Pocałowałem nogi figurki Cierpiącego, nie strącił mnie do piekła, nie dał ukojenia. Czasami próbowałem to rozpatrywać jako problem teologiczny. Czyste, akademickie rozważania. Której ze stron służyłem? Skoptowany przez bezpłciowych? Oszukany przez zamieszkujących ciemność? Nic z tego, nie będzie prostej odpowiedzi, poprzedzonej rykiem trąb. Opuściłem bezpieczne schronienie wiekowych murów. Kościół się nie zawalił, żaden to znak. Niewidzialny jak większość tłumu, od razu ją wypatrzyłem. Była jak latarnia na brzegu nabrzmiałego, ciemnego oceanu. Góra sześć, siedem lat. Wydawała się aż za doskonała, nawet się zastanawiałem czy nie odpuścić, był w niej jakiś… przesyt, przejaskrawienie. Ale zaryzykowałem.

– Więc idziesz ze mną z własnej woli?

– Yhy – kiwnęła głową.

Dotknąłem jej – i znikła. L i t e r a l n i e. Po prostu stała tu – i już jej nie było, bezgłośnie jak cudownie sprawny drapieżnik. Gdyby ktoś to obserwował – a zadbałem o to, by tak nie było – teraz szukałby i mnie, albowiem również zostałem przeniesiony.

 

* * *

 

Dziewczynka, nieprzytomna, unosiła się nad cylindrycznym obiektem. Rozebrałem ją, i czekałem – pośród, przez nikogo nie uprzątniętych; bucików, bluzek, spodni… Ten stos ubrań kojarzył mi się zawsze w ten sam sposób, z tymi otoczonymi drutem kolczastym obozami… Trwało to dłużej niż zazwyczaj.

– Mogę się rozejrzeć? – powiedziałem w pustkę. Jak zwykle żadnej odpowiedzi. Ruszyłem więc w moją pierwszą podróż tutaj – jak będą chcieli, i tak zrobią ze mną co zechcą. Tamci – tak o nich myślałem, zupełnie bez powodu. Nikt ani nic mi się nie objawiło, żadne słowo nie zostało wypowiedziane. "Moja" sala, oprócz "stołu", ciuchów, zawierała tylko komory, jak w ulu, w większości już wypełnione. Jeśli decyzja było pozytywna, zanosiłem drobne, nagie ciało do pustej, i przenosili mnie do kolejnego miasteczka, wsi. Jeśli negatywna – dziecko było unicestwiane. Już nawet nie płakałem wtedy, chociaż pamiętam dobrze, jak przeżyłem to za pierwszym razem. I co krzyczałem. Jak zwykle – żadnej informacji zwrotnej. Idąc, nie słyszałem własnych kroków. Wszystko wydawało się takie nierzeczywiste, nierealne – jak wtedy, kiedy rano pamiętasz jeszcze sen dokładnie, a po chwili już masz tylko pewność że go śniłeś, ale szczegóły szybko umykają, i nagle nawet nie wiesz, czy był. Obiekt nie wydawał się zbudowany, jakby został raczej stworzony, nie było widać żadnych spoin, elementów konstrukcyjnych. Jednolita, niemal gładka powierzchnia, i to uczucie, że unosi się, dryfuje, nie jest nigdzie posadowiony. Przekroczyłem próg – bliźniacza sala, ale wypełniona nieludzkimi istotami. Jeszcze jedna, po niej następna – w każdej przedstawiciele innego gatunku. Mniejsze, większe, nieruchome ciała, dziwaczne, zupełnie obce, i n i e m a l ziemskie stworzenia. Sale ciągnęły się bez końca, przemierzałem je, utraciwszy poczucie czasu, aż… Stałem znowu w punkcie wejścia.

– To wy pilnujecie, żeby Paradoks Fermiego był ciągle aktualny?

Zamiast odpowiedzi na moje pytanie, uzyskałem pewność, że dziewczynkę trzeba odesłać. Tak się to odbywało – nie komunikat werbalny, nie symbole graficzne – po prostu wiedziałem co trzeba zrobić. Gorączkowo ubierałem ten złotowłosy skarb, zdumiony. Do tej pory były tylko dwie opcje – komora, albo nicość. Chciałem ją za wszelką cenę uratować, przynajmniej na jakiś czas. Zostaliśmy odesłani.

– Zmykaj – powiedziałem do niej, gdy otworzyła oczy. – Powiedz mamie, żeby kupiła los na loterię, dziś jej się farci.

I tyle. Nowe miejsce.

 

* * *

 

Nie mogłem zasnąć – niekiedy trwało to miesiącami. Nie było pełni, ale nadwrażliwy na dźwięki, leżałem. Gdy tylko zamykałem powieki, widziałem niekończący się, wyszczerbiony rząd ludzkich sylwetek. W brakujących miejscach – pomiędzy rodzicami – leżały tylko te żałosne kupki ubrań. Wpatrywali się we mnie milcząc. Co im miałem powiedzieć? Naziści, komuniści – ci się bronili, mówiąc że wykonywali tylko rozkazy. Byli złoczyńcami, ale i ofiarami. A ja? Nie otrzymałem nawet rozkazu, tylko p e w n o ś ć. Zbrodniarze problem moralny zamienili na techniczny, z pytania czy? przeszli do jak? Dzieląc tą ludzką golgotę na pasmo czynności, procesów. Transport, wyładunek, segregacja, zaopatrzenie, piece, gaz, kula – wszystko skrzętnie przeliczone. Czynności podzielone na coraz mniejsze, powtarzające się bez końca odcinki czasu. A ja? I dlaczego ja? Mogli wszystko. To co mnie zajęło tyle długich lat – nieskończona procesja nieruchomych twarzy – mogli zrobić ot, tak, w jednej chwili. A jednak ja, i ten warunek, że wybraniec musi wyrazić zgodę. Mogłem dzieciaka oszukać, mamić i wabić jak egzotyczny pająk, a i tak na koniec zadać pytanie: – Więc idziesz ze mną z własnej woli? Dla mnie nie miało to sensu. Chciałem, żeby prawda była prozaiczna, bolesna, żeby okazało się to tylko moimi urojeniami. Aby nagle wróciła pamięć, ta prawdziwa, co naprawdę spotkało tych malców. Z wszelkimi dla mnie konsekwencjami. Zamiast tego miałem pewność, że muszę szukać tych najlepszych przedstawicieli mojego gatunku, że muszą to być młode, i że wkrótce stanie się coś niewyobrażalnie, nieodwracalnie strasznego. Żadnych napisów końcowych – "część dalsza nastąpi". Nicość i pustka. Zapewne odbędzie się to w najbardziej ekonomiczny sposób. Że byli – przynajmniej z naszego punktu widzenia – wszechmocni, byłem pewien. A co od nich dostałem? Dar Ducha Świętego – glosolalia, jeśli nie pomyliłem definicji. Gdzie się nie zjawiałem byłem rozumiany. I to wybawianie z opresji – w sumie się ratowałem, ale zawsze odbywało się to w taki naturalny sposób – jak ten wypadek na drodze. Nigdy bezpośredniej interwencji, znaku. Leżałem więc, a moje serce, pożerane lodową obręczą w jednym tylko punkcie pulsowało piekącym bólem. Ból trwał, nawet gdy o nim nie myślałem. Skulony, otaczany parawanem coraz bardziej nękających pytań błagałem o ukojenie.

 

* * *

 

Zostały już tylko trzy ostatnie, wolne miejsca. Końcowe odliczanie. Każda mała, bezbronna istota przybliżała koniec świata, jaki znaliśmy. Wędrowałem w gorączkowym pośpiechu, rzucany według nieznanego klucza na wszystkie kontynenty, do stolic krajów, i miejsc tak przeciętnych, że we wspomnieniach zlewały się w jedno. Trzy ostatnie… Wokół mnie leżały dzieci wszystkich ludzkich ras. Miałem nadzieję, że w oczekiwaniu na przebudzenie. Gdy nadejdzie czas, powstaną, a z nimi potomstwo z pozostałych sal. A my żyć będziemy w naszych dzieciach. Zmartwychwstały gatunek. Tak chciałem.

 

* * *

 

Wielka, tętniąca życiem metropolia. Kolorowa, jakby murzyn kochał się z azjatką pośród wirujących motyli. Wibrująca wokoło, dudniąca i rozpychająca się bezdusznie. Znajdowałem się w samym centrum. Ten chłopiec wyróżniał się pośród rówieśników, jednak tam byłby równym wśród równych. Może ostatnie miejsce zostanie zapełnione.

– Więc idziesz ze mną z własnej woli?

– Chodźmy – powiedział, i ujął moją rękę.

 

* * *

 

Znużony, rozpalony gorączką mężczyzna rozbierał dziecko. Jego wybór został zaakceptowany, układał więc teraz drobne ciało w najodleglejszym kącie sali. Gdy skończył, został unicestwiony. Wszystko odbyło się w ciszy. Żadne słowo nie zostało wypowiedziane, by zostać zapamiętanym lub ulec zapomnieniu.

Koniec

Komentarze

Rany ale mi żal tego faceta, że go zabili :<

Niektóre fragmenty gmatwają mi się trochę. Policjanci zlewają mi się w jedno, nie wiem czy historia powraca do poprzedniego dziecka czy opisywane jest już nowe. Brak mi trochę mneij ogólnikowych opisów zdolności mężczyzny i 'obiektu' choć rozumiem wyjaśnienie. 

Czasem pojawiają się szczegóły, którte odruchowo zapamiętuję licząc, że będą miały w daleszej części znaczenie, a nie jest nic a nic o nich później mowa... Jak z tą babcią.

Czyta się szybko przez skąpe opisy. Nie wiem czy to wada czy zaleta, bo nic nie mąci uwagi, ale nie mogą czasem wyobrazić sobie przez to sytuacji. Na plan pierwszy wychodząmyśli tego mężczyzny.

Dlaczego tę jedną dziewczynkę wypuścili? Bo była za dobra? Dlaczego nie zrobili tego z innymi nie nadającymi się dziećmi? (straszne o_o)

Czytało mi się dobrze, z przyjemnością, zaciekawieniem.
Poproszę opowiadanie o świecie po katastrofie; z niewidzielnymi Onymi, którzy to wszystko zorganizowali; z różnymi rasami zyjącymi obok siebie i żeby ostatni chłopiec dowodził klanem ludzi. Proszę ^^. 

Pozdrowienie
 

> AKtrzykropek
> Rany ale mi żal tego faceta, że go zabili :<

Tak mi się wydaje, że chyba już nie wytrzymywał, może to i lepiej dla niego... Poza tem, jak sądzę, ci  Oni chyba nie mają takich dylematów - my też, z tego co mi wiadomo, nie negocjujemy z mrówkami, dzięciołami czy innymi kozami. Został raczej UŻYTY, jak my wykorzystujemy koniki. Ha, może mają jakąś frakcję "ekologiczną", która o nas zadba?

> Niektóre fragmenty gmatwają mi się trochę. (...)

A więc jeszcze muszę ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Z przerwami rzecz jasna. Dzięki za opnię.

> Czasem pojawiają się szczegóły, którte (...) Jak z tą babcią.

Wiadomo, babcia rządzi ;) To takie wyznanie wiary, że użyję PK Dicka; ważne jest to, jak reagujemy na potrzeby innych. Dla niego chorągiewkę wbiła babcia, może dzięki niej potrawił się tak "wczuwać" w innych?

> Dlaczego tę jedną dziewczynkę wypuścili? Bo była za dobra?

No, ta mała mnie przeraża, co z nią zrobili, szczególnie że tak długo tam była a potem z powrotem? Może to jakiś "podrzutek?  Osadzona tu "Miliard lat przed końcem świata"?

> Czytało mi się dobrze, z przyjemnością, zaciekawieniem.

Dziękuje, tym bardziej doceniam że rozgryzłem czas powstania Twego komentarza.

>  Poproszę opowiadanie o świecie po katastrofie; (...)

Powiem Ci, że nie wiem czy doszło do jakiejś katastrofy, tak myślał ten koleżka, że będzie coś strasznego. Obiektywnie mamy tylko tę powróconą dziewczynkę... Czy doszło do czegoś więcej? Pytania, pytania...

> Pozdrowienie

Za oknem wierzba liście kołysze
Las ludzki, bo auta też słyszę
Takim kumaty
a Ty?

Hm... Po przeczytaniu twojej odpowiedzi na komentarz AK... mam niemiłe wrażenie, że SAM nie wiesz, o co w tym opowiadaniu chodzi, a bardzo czegoś takiego nie lubię. Jeśli piszesz, to powinieneś wiedzieć: o czym, po co, dla kogo, w jakim celu, co chcesz przekazać. Pozostawianie czytelnikom snucia domysłów i słuchanie, co mówią jest fajne, ale, na litość boską, nie zostawianie im na głowie sensu całego opowiadania. Może są tacy, co lubią takie numery, ale mnie to zwyczajnie irytuje. Zero jakiegokolwiek przekazu.

Co do stylu zgadzam się z AK. Trochę pomieszanie z poplątaniem, akcja pędzi na łeb, na szyję, a jednocześnie nie dzieje się wiele. Brakuje mi opisów sytuacji, miejsc. Samo granie duszy bohatera to trochę mało, by mnie zachwycić, a jednocześnie jakoś nie bardzo byłam w stanie się do niego przywiązać. Jego postępowanie ani mnie ziębi, ani grzeje. Jest zwyczajnie... no, jest. I tyle. Umarł? A wsio ryba.

No i ciężko mi wydać ocenę końcową, bo strasznie źle niby nie jest, ale mi się to zwyczajnie, cholibka, nie podoba. xD

> Winky
> (...)  mam niemiłe wrażenie, że SAM nie wiesz, o co w tym opowiadaniu chodzi, a bardzo czegoś takiego nie lubię.

Bardzo dziękuję za komentarz, a gdybyś miała tu jeszcze zawitać, udzielam więc odpowiedzi wprost, Winky, co pochyliłaś się tu nad tym tekstem. Otórz króciutko: {miało być|jest} opowiadanie o niemożności nawiązania prawdziwego kontaktu pomiędzy istotami na różnym poziomie rozwoju. Może faktycznie przykład ze słoniem w tekście jest słaby, więc może leszczyna? Czy wytłumaczyłabyś tej roślinie, dlaczego w przedszkolach brakuje miejsc dla czterolatków? (Ech, ja to widzę. Odstawiasz rower, poprawiasz kosmyk włosów, ustawiasz tablicę, albo laptopa czy innego iPada, wykonujesz ten, tak dobrze znany przez Twych znajomych gest, odwracasz się do leszczyny, i...) Ale mogłabyś z tej leszczyny uwić np fotel (potrafisz?) Odrzucasz złe gałązki, itd itp. Bohater tego opowiadania jest taką leszczynką, do czegoś tam wykorzystany, ale czy jest w stanie pojąć do czego? Czy druga strona jest w stanie mu wytłumaczyć, do czego został UŻYTY? Czy wogóle widzi sens w tłumaczeniu? Pozostają poza swoim zasięgiem... 

> No i ciężko mi wydać ocenę końcową, bo strasznie źle niby nie jest

sprytnie wyłuskam tu zakumuflowany prawie komplement

>, ale mi się to zwyczajnie, cholibka, nie podoba. xD

ok, w ramach zadośćuczynienia wierszyk:

Trzy nażarte muchy, i papier nutowy
tak gatunek powstał muzyczny, nowy 

Być może mój umysł jest trochę nazbyt ograniczony, bo z twojego tłumaczenia znów nic nie zrozumiałam, a ja żem jako ta Milva - prosta baba ze wsi. Wydajesz się być osobą, hm, może ,,uduchowioną" to złe słowo, bo z religią mi się kojarzy, ale na pewno lubisz filozofować. To na plus. Ale nadal czekam na coś, co mnie zachwyci. ;)

Rymować nie umiem, to nie moja broszka,
nikt nie powiedział, że pisarza dola prosta.

A może faktycznie się za mocno zafiksowałem na jednym temacie?
Tym bardziej rad za radę ;)

A propo prostej baby - zawsze kojarzy mi się to z nieśmiertelną siostrą Ireną z Za Chwilę Dalszy Ciąg Programu - "Z siotry równa babka - 60 na 60 na 60" ;)

Pozdrowienia

Tak długo się kłócił z krzakiem leszczyny
Że przegrał, z wycieńczenia przyczyny

Do autora: przedstawione przez ciebie opowiadania o pedofilu są niesmaczne,obleśne,pełne zła i odrazy.Nikogo normalnego nie interesuje jak działają te potwory,które krzywdzą trwale dzieci w imię swoich egoistycznych i nienormalnych pobudek.
Naprawdę,jest tyle fajnych tematów.Nie mogę zrozumieć dlaczego

> emi_emi
> przedstawione przez ciebie opowiadania o pedofilu są niesmaczne,obleśne,pełne zła i odrazy
oj, chyba zły adres? Tak czy inaczej dzięki za przeczytanie początku tego mojego jedynego jak dotąd opowiadania z dzieciakami, ale:

> Nikogo normalnego nie interesuje jak działają te potwory,
tu się nie zgodzę, nie wydaje mi się że nie należy mówić o złu, i jego mechanizmach. Chociaż nie czuję się tu kompetentnym, by takie poważne zagadnienia poruszać.

Życzę wszystkiego najlepszego

Czuwaj

rozanielony diabełek
pozbywa się pchełek

Kojarzy mi się to --- ale dość luźno, odlegle --- ze Snergową koncepcją Nadistot. Komunikacji z nimi być nie może, cel jakiegokolwiek ich działania nieznany, niepojęty... I to właściwie wszystko, co napisać mogę o tym tekście. Skoro dopuszczalne jest mrowie interpretacji odczytelniczych, nie warto trudzić się poszukiwaniami tej prawdziwej, oczekiwanej przez Autora wykładni. A szkoda, bo jednak zawsze, pomimo, że bywa to obiektem pokpiwuszek, chce się wiedzieć, co Autor chciał powiedzieć...
---------------
Diablo wściekły aniołek
ostrzy na kogoś kołek.

Też tak (od czasu do czasu) potrafię.

> AdamKB
Panie AdamKB, Pan to spać nie może, i wstajesz Pan wcześnie ;)

> Kojarzy mi się to --- ale dość luźno, odlegle --- ze Snergową koncepcją Nadistot.
No i dorzuciłbym jeszcze "Piknik" Strugackich, ale Ci "moi" coś jednak tutaj pogrzebali, czuję... Po co tę małą odstawili?
Ogólnie tak moim zdaniem wygląda kontakt z istotami daleko bardziej rozwiniętymi - ta "niższa" nacja nic z tego nie jest w stanie pojąć. Ale całkiem też możliwe, że zaczną nam sprzedawać wielofunkcyjne, aluminiowe czajniki... a my będziemy to kupować, rzecz jasna.

Rozwydrzony wyżeł
podskoczył wysoko
wybił oko wydrze
ma szklane - rokoko

W pas się kłaniam, dzięki za komentarze

Ciekawy przykład opowiadania, którego interpretacja wymyka się nawet samemu autorowi :) Trzeba przyznać, że jest niezwykłe, świetnie napisane, PRAWIE bez błędów - PRAWIE, bo oczywiście musiały się pojawić te cholerne stróżki - strużki!!! Ludzie no!!! Ileż można :) Ja postrzegałam bohatera właśnie jako wykonawcę zadań, których sam nie rozumie, których sens bezskutecznie stara się pojąć. Jak w próbie odpowiedzi na paradoks Fermiego, który jako jedną ze wskazówek umieszczasz w tekście - "Oni istnieją, ale ich nie rozumiemy, więc ich nie widzimy".
Bardzo ciekawy przykład podał kiedyś na zajęciach jeden z moich wykładowców. W radiu, w którym pracował, wszyscy nosili na szyjach smycze z pendrive'ami. Ktoś poprosił starszą kobietę, sekretarkę, żeby przyniosła mu pendrive'a. Kobieta nie miała pojęcia, o co chodzi, pierwszy raz słyszała nazwę, więc ktoś wytłumaczył "chodzi mi o to, co wszyscy noszą na szyjach". A ona zdziwiła się, bo nadal nie wiedziała o co chodzi, nigdy nie zauważyła, że ludzie noszą coś na szyjach. Nie znała nazwy, więc nie widziała przedmiotu. Fascynujące, no nie? ;)
Oczywiście można też opowiadanie interpretować jako historię chorego psychicznie pedofila, który dorabia ideologię do swoich brudnych myśli i czynów. Myślę, że wszyscy jednak podświadomie wybierają historię o Obcych i odrzucają tropy mówiące o tym, że z bohaterem jest coś nie tak. I to też jest fascynujące.
Pozdrawiam

> Dreammy
> Ciekawy przykład opowiadania, którego interpretacja wymyka się nawet samemu autorowi :)

Bo ja lubię sobie pofantazjować. Jak postawię ostatnią kropkę, staram się zrestetować i patrzeć tylko na to co na papierze. Uważam, że byłoby "niesprawiedliwe", gdybym postępował inaczej. Jeśli uważam że rzecz ma dla mnie sens - zostawiam. Cieszę się mocno, gdy ktoś mi napisze swoją interpretację - ja, po "resecie" mogę rzecz widzieć inaczej, ba, dam się przekonać że nie mam racji ;)
Fajny przykład z babcią.

> Oczywiście można też opowiadanie interpretować jako historię chorego psychicznie pedofila,
Czy to nie jest oksymoron? Może być zdrowy psychicznie pedofil? (nie wiem ;)
W pierwszej wersji nie było wcale pokazane miejsce, w które się przenosi (albo myśli, że jest tam przenoszony...). I... było to dla mnie za straszne, tak że dodałem to. Jednak ciągle pozostaje ta szpara (pomimo zamieszczenia opowiadania na portalu fantastycznym), przez którą pedofil wchodzi na środek sceny. Zaryzykowałem, zebrałem też owoc - emi_emi mnie zrugała. Cóż, jej prawo do interpetacji, chociaż mnie oczywiście ruszyło, a nuż ma rację... ale:

> Myślę, że wszyscy jednak podświadomie wybierają historię o Obcych i odrzucają tropy
> mówiące o tym, że z bohaterem jest coś nie tak. I to też jest fascynujące.

I pocieszające ;)
Dzięki za komentarz, pzdr

Nowa Fantastyka