- Opowiadanie: geenee - Klucz do zwycięstwa (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Klucz do zwycięstwa (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Klucz do zwycięstwa (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Klucz do zwycięstwa

 

Stanisław Kal, trzydziestoletni ślusarz, siedział na plastikowym krześle w swoim ogrodzie. Był już późny wieczór, coś około godziny dziewiątej. Matka, z którą mieszkał, aktualnie przebywała w Ciechocinku, więc nikt mu nie przeszkadzał w rozkoszowaniu się smakiem zimnego "Kasztelana". Jaki spokojny i cichy wieczór, pomyślał, odkładając pustą już butelkę na drewniany, ogrodowy stolik.

Nagle, jakieś dwa metry przed nim, pojawiła się znikąd, postać.

– Co jest do chuuu… – krzyknął, lecąc wraz z krzesłem, do tyłu.

– Stanislaw Kał? – dał się słyszeć kobiecy głos.

Staszek podniósł się z ziemi i przyjrzał uważnie źródłu, z którego głos ów pochodził. Przed nim stała blondynka, dwadzieścia lat (no może z małym hakiem), nie wiecęj niż metr siedemdziesiąt wzrostu, twarz o lekko azjatyckich rysach, niebieskie oczy. Zmierzył ją szybko wzrokiem. Ubrana była w srebrną miniówkę ze złotą lamówką na dole i obcisłą (także srebrną) bluzeczkę z dużym dekoltem, stanowiące zapewne komplet. Na nogach miała, sięgające przed kolana, kozaczki, na przerażająco wysokim obcasie, pasujące kolorystycznie do reszty stroju. Do pasa przymocowany był pistolet zakończony czerwoną kulką, przypominający mu ten, którym bawił się w dzieciństwie, udając Marsjanina. Prawą rękę zdobiła szeroka bransoleta, mogąca uchodzić również za zegarek. Chwila, zastanowił się Stasiu, coś tu jest bardzo nie tak. Jeszcze raz omiótł spojrzeniem dziewczynę i zatrzymał się na wysokości jej klatki piersiowej. Jego szczęka opadła.

– O mój Boże … – wyszeptał, patrząc na jej trzy piersi jak zahipnotyzowany.

– Ty jesteś Stanislaw Kał? Kluczmistrz?

– Nazywam się Kal – poprawił, ochłonąwszy już nieco. – Stanisław Kal.

Był przyzwyczajony do przekręcania swojego nazwiska, więc nie wywołało to u niego żadnej reakcji. Z resztą czuł, że i tak nie mógłby być zły na tą … na nią, kimkolwiek była.

– Przepraszam, to pewnie błąd kosmotranslatora. Jesteś Kluczmistrzem, Stanisławie Kalu?

– Tak, jestem ślusarzem, jeśli to masz na myśli.

– Dzięki niech będą Kosmosowi. Odnalazłam cię. Nareszcie – ucieszyła się.

– Ale o co chodzi?

Staszek, zbity z tropu, podrapał się w głowę. Może jestem w śpiączce, przemknęło mu przez myśl, naprawdę mocno grzmotnąłem o ziemię.

– Pewnie cię wystraszyłam?

– Nie, spoko. Widziałem wszystkie odcinki Star Treka – odpowiedział wyraźnie z siebie zadowolony.

Blondyna zdziwiła się, ale po chwili wzruszyła ramionami.

– No dobrze, to chyba wystarczy. Więc tak. Jestem Ina Zand'er'Verr. Przybywam z odległej planety Shibu, z kwadrantu alfa, w galaktyce Vera, znajdującej się tysiące lat gwiezdnych stąd. Moja cywilizacja, cywilizacja Cylonów, jest zagrożona. Tylko ty, Kluczmistrzu, możesz nas uratować. Zostaliśmy zaatakowani przez Skargów. Nasza planeta jest oblężona. Nawet tunele podświetlne nie są już bezpieczne. Jestem trzynastą ochotniczką, która podjęła się próby przedarcia i najwidoczniej jedyną, której się to udało.

Po ostatnich słowach, w jej oczach pojawiły się łzy.

– Już dobrze – próbował ją uspokoić Stasiu, obejmując ramieniem. – Wszystko będzie dobrze. Powiedz mi tylko, co mam zrobić?

– Dziękuję – wtuliła się w niego. – Musisz … O NIE! Znaleźli nas …

Kiedy dostrzegli niebezpieczeństwo, było już za późno na ucieczkę. W ogródku zaczęły materializować się postacie w czarnych kombinezonach. Stasiowi przypominały one stroje lekarzy, z jakiegoś filmu o epidemii. Różniły się tylko rozmiarem. Obecni właściciele skafandrów mieli, co najwyżej metr dwadzieścia wzrostu, a część osłaniająca głowę stanowiła jedną czwartą całości. Dokoła przyciemnianej szybki hełmu umieszczono, grubą na centymetr, fosforyzującą w ciemności obwódkę. Intruzi, w liczbie pięciu, rozejrzeli się dokładnie po podwórzu.

– Snazs hcyndaż eicam ein – rozległ się, podobny do robociego, głos tego, który stał najdalej.

Stasiu sklasyfikował go jako dowódcę.

– Tsaimhcytan ęis eicjaddop – ponaglił.

Ina, nie tracąc czasu, wskoczyła za drewniany stolik, jednocześnie przewracając go.

– Uciekaj – krzyknęła, kryjąc się za prowizoryczną barykadą.

Butelka po "Kasztelanie" z hukiem uderzyła o ziemię, rozbijając swoje dno na kawałki.

– !Hci ćibaz – padł rozkaz.

Najbliższy ze Skargów podniósł broń i wypalił w stronę ślusarza.

Świat zwolnił.

Stasiu widział fioletową wiązkę lasera, lecącą (powoli, aczkolwiek nieustępliwie) prosto na niego. Nie mógł się ruszyć. I tak by nie zdążył. Promień był coraz bliżej jego twarzy. Nagle, coś białoczerwonego i okrągłego, wyłoniło się z prawej strony jego pola widzenia. Szło na kurs kolizyjny z laserem. Zobaczył napis "KASZTELAN" na chwilę przed tym, nim wiązka odbiła się od kapsla i uderzyła, w stojącą na parapecie doniczkę, rozwalając ją na setki kawałków.

Świat wrócił do pierwotnego tempa.

Spojrzał na Inę. Ta uśmiechnęła się niewinnie i zaczęła strzelać do czarnych kombinezonów. Z małego pistoleciku wyleciała seria zielonych, laserowych krążków.

– Matka mnie zabije – wysyczał Stasiu, schylając się po "tulipana".

Uzbrojony, podbiegł do pierwszego z brzegu Skarga, tego, który strzelał. Wziął potężny zamach i z całej siły wbił pozostałości butelki w twarz przeciwnika. Tandetna, plastikowa osłonka nie wytrzymała uderzenia i kilka centymetrów brązowego szkła znalazło się wewnątrz głowy zaskoczonego kosmity.

– !Ćawokata !Ćawokata !Ceicu ągom ein – wrzeszczał elektronicznie dowódca.

Pozostali trzej napastnicy przykucnęli, rozpoczynając tym samym regularny ostrzał.

– Kluczmistrzu! Musimy uciekać! – krzyczała Ina. – Nie damy im rady!

Stasiu, zasłaniając się ciałem martwego przeciwnika, dostał się za drewniany stolik.

– Przedrzemy się za dom i ukryjemy w garażu – powiedział do dziewczyny. – Mam nadzieję, że szybko biegasz …

 

***

 

Garaż był wyjątkowo dużym pomieszczeniem. Stasiu trzymał tu szlifierkę, spawarkę, stary tapczan, dawny regał kuchenny i zamrażarkę, która nie zmieściła się w kuchni. Poloneza wzięła matka.

– Jesteśmy tu bezpieczni? – zapytał.

– Tak. Przymocowałam tam emiter pola siłowego – powiedziała, wskazując na swój "zegarek" wiszący na ścianie. – Nie sforsują tego, możesz mi wierzyć. Zasilania wystarczy nam na jakieś osiem jednostek czasu ziemskiego, czyli jak wy to mówicie … godzin.

– A co potem?

– Potem będzie już świt. Skargowie pojawiają się tylko nocą, więc będziemy bezpieczni.

– W takim razie, powiedz mi co muszę uczynić, żeby uratować twoją planetę?

– Musisz wykonać ten klucz – powiedziała, wyciągając zwitek papieru w jego stronę.

Stasiu przyjrzał się umieszczonemu na nim rysunkowi, kiwając przy tym głową ze znawstwem.

– Nie będzie to łatwe … ale da się zrobić – uśmiechnął się do Iny. – Po co ten klucz? Jeśli mogę wiedzieć?

– Och, to cudownie – aż podskoczyła z radości. – Oczywiście, że możesz. Jesteś przecież Kluczmistrzem. Zamknie on Wielką Bramę Wymiarową, przez którą przybywają Skargowie. Poprzedni niestety uległ zniszczeniu.

– Aha, jest tylko jeden problem … – skrzywił się. – Musielibyśmy się dostać do mojego warsztatu, dwie ulice stąd. Tutaj nie mam odpowiednich narzędzi.

– Hmm, dobrze więc, pójdziemy tam rano i wykonasz dla mnie klucz. Teraz odpocznijmy trochę. To był naprawdę męczący dzień.

– Oczywiście. Może puszczę jakąś muzyczkę? – Zapytał, wypatrzywszy starego "jamnika".

– Jeśli chcesz, to ja nie mam nic przeciwko – uśmiechnęła się zalotnie.

Dłuższą chwilę męczył się z anteną i pokrętłem dwukieszeniowca, ale w końcu udało mu się ustawić lokalną stację radiową.

A teraz specjalnie dla naszych słuchaczy – dobiegał z głośnika głos spikera. – Zespół Bolter w znanym, zapewne wszystkim, utworze "Daj mi tę noc" …

Teraz albo nigdy, pomyślał Stasiu. Podszedł szybko do Iny i wyciągnął w jej stronę rękę.

– Zatańczysz ze mną? – zapytał nieśmiało.

– Bardzo chętnie, ale nie umiem, Kluczmistrzu – zasmuciła się.

– Będzie dobrze. Pokażę ci, co i jak. I mów mi Staszku, jakoś nie mogę przyzwyczaić się do tego całego Kluczmistrza.

– W takim razie, z przyjemnością zatańczę z tobą … Staszku – na jej twarzy ponownie zawitał ten niewinny uśmieszek.

Zaczęli kołysać się niezgrabnie w rytm muzyki.

– Wiesz, to może być nasza ostatnia noc – powiedział cicho Stasiu. – Jutro możemy oboje zginąć …

– Ciii … – uciszyła go, kładąc mu palec na ustach. – Myślałam, że już nigdy nie zapytasz – dodała szeptem wprost do jego ucha.

Przytuliła go mocno i pocałowała, odginając do tyłu prawą nogę.

 

***

 

Nie mógł spać. Ina pochrapywała cicho, leżąc obok niego, przykryta kocem w żółtozieloną kratę. Wiedziałem, że ten tapczan się jeszcze przyda, pomyślał z uśmiechem i usiadł. Dookoła jego stóp leżały, porozrzucane bezładnie, srebrne ciuszki i buty. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin.

– Pojawiają się nocą, czy nie nocą, trzeba się przygotować – wymamrotał pod nosem, wstając.

Przetrząsanie szuflad, wymalowanego na biało, regału zaowocowało ciekawym znaleziskiem. Stasiu wszedł w posiadanie półmetrowego francuskiego klucza, kilku wkrętaków oraz starego blaszanego pojemnika po ciastkach, wypełnionego niedorobionymi i wybrakowanymi kluczami jego produkcji. W głowie zaświtał mu plan.

– To będzie właśnie to – powiedział, kiwając głową w geście samozadowolenia, a na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech.

Nie czekając na oklaski, Staszek zabrał się do pracy. Odpalił swoją szlifierkę i zaczął ostrzyć wkrętaki i klucze. Zajęło mu to ponad godzinę czasu, lecz nie uważał jej za straconą. Przecież to może mu uratować życie. Jemu i Inie. Gdy myśl o tym, że te paskudy mogą ją skrzywdzić, wdarła się do jego mózgu, nie mógł zapanować nad złością. Podbiegł do zamrażarki. Nerwowo podniósł klapę urządzenia i wyjął z niego pierwszą rzecz, która mu wpadła do ręki. Wrócił do regału i położył na nim zawinięte w foliowy woreczek mięso. Plaster naklejony na opakowanie, pokryty starannym pismem matki informował, że jest to schab, w ilości dwóch kilo. Stasiu ponownie pomyślał o czarnych kombinezonach. Chwycił jeden z ulepszonych wkrętaków i wbił z całej siły w zmrożone na kamień mięso. Rezultat przeszedł jego najśmielsze oczekiwania, wykonana przez niego broń zagłębiła się, aż po rękojeść, w zmarzlinie, a na dodatek, utkwiła w drewnianym blacie.

– O tak … – uśmiechnął się do siebie w naprawdę paskudny sposób. – Jedno z głowy. A teraz zróbmy coś, co pokaże tym ufolom, kto tu jest Kluczmistrzem.

Zabrał garść ostrzonych kluczy i francuza, poczym udał się w stronę spawarki i przez kolejne dwie godziny łączył ze sobą w morderczą całość. Podniósł kolczaste "coś" i przyglądał się mu chwilę . Następnie obwiązał rączkę broni grubą warstwą taśmy malarskiej. Teraz nie będzie się ślizgać w dłoni, pomyślał. Spojrzał jeszcze raz na efekt końcowy pracy i odetchnął głęboko z zadowoleniem.

– Francuski Jeżu, zostałeś ukończony – powiedział, niemal z namaszczeniem w głosie.

Podszedł do śpiącej Iny. Jej trzy piersi wystawały częściowo spod koca.

– Szkoda, że nie mam trzech rąk – wyszeptał, przypominając sobie ich wspólne chwile.

– Mi wystarczy to, że masz trzy nogi Stasiu – odezwała się kosmitka, jednocześnie otwierając oczy i uśmiechając łobuzersko.

Wystraszony, natychmiast odwrócił głowę.

– Ja … właśnie … eee … miałem cię budzić … tak, właśnie tak. Niedługo będzie świt.

– Dziękuję i tak już nie spałam – odparła. – Oj, nie wygłupiaj się. Nie musisz się odwracać.

– Wiem, tylko, że … ja właśnie miałem poćwiczyć. Tak. Właśnie. Kondycji nigdy za wiele …

Po tych słowach odłożył Jeża i rzucił się na podłogę, wykonując serię pompek. Ina przewróciła tylko oczami i zaczęła zakładać na siebie błyszczące fatałaszki. Po chwili była już gotowa.

Szczęśliwej drogi już czas … – z radia dobiegł melodyjny śpiew Ryśka Rynkowskiego.

Stasiu podniósł się i spojrzał dziewczynie w oczy. Odpowiedziała mu skinieniem głowy.

– Zatem ruszajmy – skomentował, biorąc do ręki najeżonego kluczami francuza.

 

***

 

Pierwszą ulicę minęli spokojnie. Wchodząc w następną zobaczyli, po drugiej stronie jezdni, idącą z naprzeciwka postać. Staszek rozpoznał ją od razu.

Postać też ich dostrzegła i pomachała rękami.

– Staszek, ciebie to już całkiem po… – ostatnie słowo zagłuszył silnik przejeżdżającego samochodu.

– Spadaj Józef, świat idę ratować – zbył kolegę machnięciem ręki, nie zatrzymując się.

Widząc pukającego się w czoło Józka, zdał sobie sprawę, że musi wyglądać conajmniej dziwnie. W białym podkoszulku, krótkich spodenkach i nieśmiertelnych klapkach firmy Kubota, na dodatek uzbrojony we Francuskiego Jeża. A niech tam, pomyślał, olać to. Wizja tego, że będzie mógł uratować planetę, choćby i obcą, napełniała go dumą. Nie było sensu tego tłumaczyć i tak nikt by nie zrozumiał.

– Daleko jeszcze? – głos Iny wyrwał go z zamyślenia.

– Nie. Już go widać. Zaraz będziemy na miejscu.

Faktycznie po chwili byli już w warsztacie.

– To bierzmy się do roboty – powiedział, wyjmując kartkę z rysunkiem klucza.

 

***

 

– Czy taki będzie dobry? – zapytał, podając skończony klucz Inie, po dwóch godzinach roboty.

– Jest cudowny, idealny, właśnie taki miał być – pocałowała go w policzek.

– Bardzo się z tego cieszę. A teraz powiedz mi co mamy z nim zrobić?

– Powinniśmy dostarczyć go do trójkątnych budowli w … – sprawdziła coś w swojej bransoletce. – W Egipcie – dokończyła z wyraźnym uśmiechem.

– Hmm, w Egipcie, pewnie chodzi o piramidy – zadumał się. – Ciekawe tylko jak my się tam dostaniemy …

Rozmyślania Stasia przerwał przeraźliwy warkot silnika.

– O NIE! – krzyknęła rozpaczliwie Ina. – To nie mogą być oni! Nigdy nie pojawiają się za dnia!

– Nieważne – skwitował ze spokojem w głosie. – Tym razem jesteśmy przygotowani.

Jego dłoń zacisnęła się na taśmie malarskiej, pokrywającej rączkę Francuskiego Jeża. Wyjrzał przez małe okienko warsztatu. Na środku ulicy wylądował, szeroki na jakieś pięć metrów, kosmiczny spodek. Ale jazda, pomyślał, zupełnie jak na filmach. Po chwili wyszło z niego trzech czarnych najeźdźców. Spojrzeniem przywołał Inę do siebie.

– Chyba już wiem jak dostaniemy się do Egiptu – powiedział, wskazując na okrągły pojazd. – Musimy się tylko pozbyć tej trójki.

– To nie będzie trudne – stwierdziła, odpinając od paska swój laser.

Czarni powoli zbliżali się do warsztatu. Nie ma na co czekać, w głowie Staszka pojawił się zarys planu.

– Wykorzystujemy element zaskoczenia – szybko tłumaczył Inie, na czym polega jego pomysł. – I wpadamy na nich ze wszystkim co mamy. Ja walę Francuskim Jeżem, a ty … ty ubezpieczasz mnie tym – wskazał na jej pistolecik.

– Masz na myśli LPG-45 model Femin?

– Tak, dokładnie. Jesteś gotowa?

Przytaknęła skinieniem głowy.

– Więc, pokażmy im, gdzie raki zimują!

Spojrzała na niego pytająco.

– Nieważne – powiedział i pocałował ją w usta.

Po chwili z dzikim okrzykiem wybiegał już na chodnik przed warsztatem. Skargowie rzeczywiście byli zaskoczeni. Pierwszy nie zdążył nawet wystrzelić, kiedy śmiercionośny Jeż wbił się swoimi kluczami w jego klatkę, podnosząc go na wysokość jakiś dwóch metrów, by po chwili rzucić nim o ziemię. Stasiu mruknął z zadowoleniem, właśnie taką broń chciał stworzyć. Szarpnął za rączkę francuza, aby wyciągnąć ją z ciała konającego przeciwnika, jednak ten nie chciał wyjść ze zmiażdżonej mieszanki kości, krwi i mięsa. Chyba trochę przesadziłem z ostrzeniem, przemknęło Stasiowi przez głowę, trudno, nie ma teraz na to czasu. Kątem oka zobaczył, jak drugi oponent pada, powalony gradem zielonych krążków wystrzeliwanych przez Inę. Wyciągnął, zatknięty za wszytą w pasie spodenek gumę, ulepszony wkrętak i pobiegł wprost na trzeciego Skarga.

– Jesteś już martwy! – wykrzyczał.

– !Eininaimeiz ,yt abych – odpowiedział elektroniczny głos.

Czarny uniósł broń i wystrzelił. Fioletowa kreska dosięgła Stasia. Poczuł piekielne gorąco w okolicach lewego uda. Strzał sprawił, że trafiona noga odchyliła się znacznie w tył i pogubił kroki. Poleciał wprzód i nie tracąc impetu, wpadł na przeciwnika, wytrącając mu broń. Ignorując ból, jakoś udało mu się usiąść okrakiem na Skargu. Kolanami przytwierdził jego ręce do ziemi. To jak obezwładnianie dziecka, pomyślał.

– A teraz zobaczmy jak wyglądasz, panie paskudo – powiedział, unosząc przyciemnianą szybkę czarnego kombinezonu. – Dobry Boże …

Pod plastikową osłonką znajdowała się zielona, pociągła twarz, o wysokim czole, z wielkimi czarnymi oczami, dwoma małymi dziurkami w miejscu nosa i podwójnym rzędem małych, ostrych zębów, widocznych spod rozwartych szeroko wąskich ust.

– !Eiceinigz ycsyzsw !Ineimz ein ogezcin ot uknuhcarzor mynzcetatso w ela ,ćibaz einm zseżom !Eininaimeiz anpętsan eizdęb atenalp ajowt !San eicanokop ein !Snazs eicam ein !Injelok żuj ąs ezdord w !Adz ein ęis cin an rópo zsaw – wykrzykiwał Skarg.

Stasiu spojrzał mu w oczy.

– Nie rozumiem cię ufolu – powiedział, wbijając wkrętak w przerośnięte czoło, aż po czerwoną, plastikową rączkę.

– Stasiu! Nic ci nie jest? Jesteś ranny? – usłyszał, ociekający troską, głos dziewczyny.

– To nic takiego.

Ina zdjęła bransoletkę i przyłożyła do uda Staszka. Wcisnęła parę przycisków na wyświetlaczu.

– To ci pomoże.

– Dziękuję – odpowiedział z uśmiechem. – A teraz chodźmy obejrzeć nasz pojazd.

W środku pełno było przeróżnych, kolorowych światełek. Kluczmistrz od razu usiadł w fotelu pilota i rozejrzał się po konsoli. W oczy rzucił mu się czerwony grzybek z napisem TRATS.

– To chyba to – powiedział, naciskając przycisk.

Statek uniósł się, przy ogłuszającym akompaniamencie silnika. Staszek złapał za ster.

– No – na twarzy znowu pojawił się mu uśmiech. – Następny przystanek, Egipt …

 

***

 

Stasiu wybiegł z korytarza piramidy z Iną na rękach. Mieli tylko wsadzić klucz w odpowiedni zamek i uruchomić promień, który zamknie Wielką Bramę Wymiarową. Kto mógł przewidzieć, że starożytna konstrukcja tego nie wytrzyma. Dziewczyna dostała w głowę jakimś spadającym kawałkiem, walącego się grobowca. Teraz leżała nieprzytomna na gorącym piasku.

– Co mam robić?! Nie możesz umrzeć, słyszysz?! Nie możesz! – wrzeszczał przerażony Stasiu.

Opadł bezsilnie na kolana, wbijając wzrok w ziemię. Zaraz, zaraz, pomyślał, patrząc na bransoletę Iny, owiniętą wokół własnego uda.

– Już wiem! – krzyknął.

Odczepił kosmiczne urządzenie i położył je na otwartej ranie kochanki. Wszedł w MENU.

– Czy to wszystko musi być po angielsku … – wyjęczał.

Wśród opcji znalazł napis HELP. Poszło nie najgorzej. Zatwierdził, wciskając OK.

– Żyj kochana, musisz żyć – powiedział czule, pochylony nad bezwładnym, kobiecym ciałem.

Przesiedział tak ponad sześćdziesiąt sekund, tuląc w dłoniach jej głowę, jednak Ina nie ocknęła się. Po policzkach, zaczęły spływać mu łzy, kapiąc prosto na twarz ukochanej.

– Kocham cię, rozumiesz mnie? – pytał, łkając jak dziecko. – Dlatego musisz żyć. Kocham cię, jak nikogo innego …

– Ja ciebie też Staszku – z ust Iny wydobył się ledwie słyszalny szept. – Ja ciebie też …

– Ty żyjesz!

Kosmitka znalazła w sobie siłę, by posłać mu delikatny uśmiech.

– Tak, ale tylko dzięki tobie Stasiu.

– To cudownie. Już nigdy nie pozwolę, aby stało ci się coś złego. Nigdy – obiecał.

– Wiem, kochany, wiem. Proszę, pocałuj mnie.

Z przyjemnością spełnił jej prośbę. Wiedział, że to ona jest tą jedną, jedyną w całym wszechświecie.

 

Koniec

Koniec

Komentarze

mam nadzieję, że nie przesadziłem z tym kiczem i mimo wszystko da się to jakoś przeczytać ;)

Dobrze (jak na kicz) napisane i dość śmieszne. :P Dałbym 5.

Przeczytać się daje, ale jednak czegoś zabrakło. Przypomina mi moje wypracowania z podstawówki :P Ale nie wiem czy to efekt zamierzony (tzn. wiem, że nie czytałeś moich wypracowań :P). Niby kiczowate, ale brakuje jakiegoś pazura, dzięki któremu tekst odróżniłby się od pozostałych konkursowych. Bo sama schematyczność nie wystarczy chyba, żeby wygrać ten konkurs. Co nie zmienia faktu, że czytało się nawet sympatycznie :)

Dzięki za przeczytanie, pomimo prawie 19k znaków :)
@Erubisu
bardzo mi miło, chociaż ta piątka to trochę na wyrost ;)
@Dreammy
co do jakości napisanego tekstu to efekt częściowo zamierzony :P tzn nie robiłem jakiś zabiegów upiększających go, a z drugiej strony z moim "warsztatem" podejrzewam, że i tak by to niewiele pomogło :P
co do pazura, pewnie masz rację :) mogę to tylko tłumaczyć brakiem lepszego pomysłu ...
a na wygraną nie liczę ;) chociaż to, że obydwa napisane opka poszły na konkursy może świadczyć inaczej :P
po prostu pierwsze chyba pasowało do kosmikomiki, a na kicz pomysł sam przyszedł, więc żal nie wykorzystać :) ba! Dla komentarzy typu sympatyczne, dobrze się czytało itd. naprawdę warto :D

Sympatyczny tekst, dobry poziom kiczu, humor jaki lubię. Podobało mi się. Pozdrawiam

Mastiff

OK, do konkursu.

geenee, ledwo brnąłem przez to opowiadanie. Myśłałem, że pogryzę klawiaturę i porywam wszystkie piny na procku. W połowie tekstu miałem już serdecznie dość i mimo, że zamykały mi się oczy, ale nie poddałem się i czytałem dalej. No i niestety musze to napisać. Bardzo dobry kicz. Wykonałeś zadanie. To jest kicz. Podobało mi się. Pozdrawiam i powodzenia w konkursie.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

@mkmorgoth
hehe, dzięki ;)

Nowa Fantastyka