Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
PROLOG
●
Była to góra niezbyt wysoka. W otoczeniu bardziej stromych, wyższych, skalistych sióstr, pre-zentowała się raczej przeciętnie. Całą okolicę porastał bujny las urozmaicony kaskadami strumieni i girlandami dzikich kwiatów. Na tle zieleni sosen i kryptomerii odcinały się kępy bambusów. Wil-goć skraplała się na szerokich liściach drzewiastych paproci i pędach poszycia. Można było także wyczuć bliskość morza, które stanowiło dobrze widoczne ze szczytów wzniesień, pole bitwy wia-trów północy. Wszędzie: w mglistych dolinach, nawet na zboczach gnieździły się wioski. Z daleka widoczne domy, rozsypane jak niedbale rzucone łupinki orzecha, tętniły życiem. Jedna z takich wiosek legła u podnóża tej właśnie góry. Od morza oddzielały ją jedynie pola gdzie na wykarczo-wanej, wypalonej ziemi obsiewano je zbożami; oraz niewysokie urwisko. Z urwiska można było zejść po wydrążonych w skale stopniach na wąską piaszczystą plażę. W czasie odpływu fale ucie-kały pod horyzont przemieniając plażę w pustynię morskich. skarbów.
W wiosce żyli ludzie bogobojni i pracowici. W każde święto składali górze dary, a ta obdaro-wywała kilku ludzi, raz na kilkanaście lat, swoją mocą. Ci zwani od chwili rozpoznania daru – „dziećmi góry", byli traktowani z wielkim szacunkiem. Obecność dziecka góry w wiosce, była wielkim szczęściem i gwarantem porządku pomiędzy ludźmi a naturą. Chroniło to przed złymi du-chami, klęskami takimi jak nieurodzaj, grad czy susza, zapewniało przychylność Bogów. Wreszcie osoba obdarowana mocą była niezwykle pożyteczna.
Każdy dar był inny, czasem słabszy, czasem bardzo potężny. Pewne jednak było, że silne talenty częściej zdarzały się wśród urodzonych bardzo blisko świętej góry. Bywało, że kobiety będące w ciąży, bądź pragnące mieć dziecko, podróżowały z daleka przybywając do wioski w cieniu góry. Góra jednak wybierała według własnego uznania, zupełnie niezależnie od ludzkich starań i nic nie mogło mieć wpływu na to, kto zostanie jej potomkiem.
Na świętej górze nie wolno było się osiedlać, ani nic uprawiać. Nawet wodę, którą czerpano w strumieniach trzeba było czerpać oszczędnie, uprzednio wybłagawszy o to górę. Na sam szczyt mógł wchodzić tylko Sansin będący opiekunem góry, a także dzieci góry opuszczające wioskę. Rozpoznanie takiego dziecka odbywało się już w pierwszych miesiącach jego życia, gdy jego ludzcy rodzice zauważali, że malec prawie nie rośnie. Dzieci góry bowiem rosną bardzo powoli i żyją o wiele dłużej niż zwykli ludzie. Przynajmniej do czasu aż góra nie wezwie ich z powrotem…
ROZDZIAŁ I – Wioska, obcy i dzieci góry.
●
Elia przycupnęła na skale, wystawiając twarz do słońca i ciesząc się lekką bryzą. Przed nią roz-lewało się morze siniejące błękitnym pasem na horyzoncie. Za jej plecami, w oddali widać było uwijających się na polach i maleńkie postaćki ludzi krążące pomiędzy domami wioski. Bliżej dziewczyny, wśród traw kładących się jak fale przy każdym silniejszym podmuchu wiatru, brnął ku niej wysoki chłopak. Elia nie musiała się odwracać by wiedzieć, że się zbliża. Patrzyła tylko w mo-rze z lekkim uśmiechem.
– Hej Elia. Nadal czekasz? – chłopak stanął obok. Był bardzo wysoki i bardzo brzydki. Miał dużą kanciastą twarz i małe oczy ginące pod łukami krzaczastych brwi. Szerokie żabie usta rozcią-gały się jednak w przyjaznym uśmiechu.
Dziewczyna nie odezwała się tylko uśmiechnęła szerzej.
– Może jednak nie przyjdzie…?
– Nie, nie. Ja nigdy się nie mylę miły Olofacie.
Chłopak zwany Olofatem przewrócił wymownie oczami.
– Przybędzie stamtąd – wskazała wąziutki piaszczysty pasek poniżej.
– Może to jednak nie dziś? Czekasz już od rana. Proszę, przyniosłem ci kilka owoców.
– Dziękuję. Olo jesteś bardzo mądry, ale ja jestem mądrzejsza i w dodatku jestem kobietą – ugryzła dojrzałą brzoskwinię a sok pociekł jej po brodzie. – Jestem pewna, że to dziś, a jak ja je-stem czegoś pewna, to tak właśnie będzie – dodała po chwili odrzucając pestkę w trawę i oblizując palce.
– Mam zatem powiedzieć ludziom?
– Nie. Jeszcze nie. Zrobię to sama, bo chcę widzieć jak mnie wielbią.
– I tak cię wszyscy wielbią o wspaniała – roześmiał się Olofat.
– Tak wiem.
Gawędzili jeszcze jakiś czas rzucając pestkami z urwiska. W końcu chłopak wstał i spytał jesz-cze:
– Na pewno nie chcesz, by zostać z tobą?
– Nie. Chcę go powitać sama, a potem go przyprowadzę.
Olofat kiwnął głową, po czym odszedł w kierunku wioski. Elia podciągnęła jedno kolano pod brodę i zatonęła we własnych myślach.
●
Szedł po mokrym piasku plaży z trudem. Słońce intensywne grzało kark. Koszula na plecach przykleiła mu się do ciała, a bagaż ciążył i obcierał umęczone spiekotą ciało. Plaża przy urwisku ciągnęła się już od wielu godzin i zdawała się nie mieć końca. Zatrzymał się by zwilżyć usta wodą z bukłaka. Wtedy kątem oka ujrzał w górze, na skale barwną plamę. Człowiek. To wlało mu w ser-ce nieco otuchy. Skoro tam gdzieś są ludzie, to może jest wioska. A skoro tak, to i wejście na urwi-sko. Rzeczywiście, kolorowa plama okazała się spódnicą dziewczyny. Stała tuż przy wąskich schodkach wykutych w skale.
Dziewczyna przyglądała mu się z zainteresowaniem przez co poczuł się nieco nieswojo. Śledzo-ny jej spojrzeniem począł się wspinać. Wiatr ucichł i morze uspokoiło się nieco. Na szczycie zasa-pany podróżnik zdjął bagaż i legł na wznak w pachnącej trawie. Dziewczyna pochyliła się nad nim. Długie włosy zaciemniły jej twarz, co nie zdołało jednak przesłonić radosnego uśmiechu. Patrzyli na siebie jakiś czas w milczeniu.
– Bardzo to długo trwało. Strasznie się wleczesz – powiedziała wreszcie dziewczyna. Nic na to nie rzekł zbity zupełnie z tropu, więc kontynuowała. – Okropnie śmierdzisz rybami. To źle. Musisz się wykąpać, bo nie zniosę twojego towarzystwa, a było by to bardzo dla ciebie przykre. Nazywam się Elia i jestem córką góry. Jestem wspaniała bo wiem nawet to, co się jeszcze nie zdarzyło. To jest moja wioska. Tam mieszka jeszcze Olofat. Olo jest piękny, bo potrafi wspaniałe rzeczy. Ty natomiast przybyszu jesteś dziwny. Nawet mi się nie przedstawiłeś. Ale to nie takie ważne. Zapa-miętaj, że ja nazywam się Elia. Nie, nie mów mi swojego imienia!
Ostatnie zdanie wypowiedziała ostrzej, przesłaniając oczy dłonią, jakby miało to ją uchronić przed usłyszeniem jego imienia.
– Twoje imię – ciągnęła dalej. – na pewno jest długie i nudne. Będę Cię nazywać Gandą. Tak. Tak właśnie będziesz się nazywał. Ganda to dobre imię. Ja je wymyśliłam. Jak coś wymyślę, to zawsze jest to dobre.
Dziewczyna przytaknęła z dumą ni to jemu ni to sobie i wyciągnęła rękę pomagając mu wstać.
– Jesteś dość milczącym towarzyszem, ale to dobrze, bo będziesz mnie dobrze słyszeć. Wszyscy mnie słuchają Gando, bo ja mam zawsze rację. Ale mógłbyś mi chociaż powiedzieć skąd się tutaj wziąłeś. To bardzo niegrzecznie tak się wpraszać do mojej wioski nic o sobie nie mówiąc. Muszę cię jakoś przecież przedstawić Olofatowi i ludziom w wiosce. Masz już imię. Odezwij się wreszcie. Pozwalam ci przemówić.
– Cóż – Ganda był bardzo zmęczony, a potok mowy z ust dziwnej dziewczyny oszałamiał go. – pochodzę z niewielkiej wioski rybackiej na wschód stąd. Szedłem tutaj aż cztery dni.
– Tak, tak. Wiem. – machnęła ręką zniecierpliwiona, popędzając go by podążał za nią. – Podoba ci się imię? Bardzo dobrze je wymyśliłam prawda?
– Tak. – sapnął poprawiając na plecach bagaż. – Jest bardzo ładne. Nigdy nie miałem tak dobre-go imienia.
Elia wyglądała na zadowoloną z pochwały. Milczała jakiś czas, coś sobie ważąc w głowie. Gdy Ganda myślał, że zamilkła na dobre, niespodziewanie zapytała.
– Jaki masz talent?
– Talent?
– Co potrafisz robić niezwykłego? Jaki masz dar?
– Skąd wiesz, że jakiś mam?
Elia obraziła się.
– Jestem bardzo domyślna. Ja zawsze wiem takie rzeczy. To jest moim darem i dlatego jestem taka wspaniała. Poza tym jestem też bardzo mądra.
– Umiem zapanować trochę nad morskim wiatrem i falami. Słuchają się mnie także czasem wodne stworzenia.
– Ee to mało imponujące. Mój dar jest oczywiście lepszy. Ale nad morzem możesz być poży-teczny. Nie wolno tak pogardzać darem góry słyszysz? Bardzo źle robisz… A potrafisz robić coś z wodą rzeczną?
– Nie wiem – strapił się Ganda. – Nigdy nie opuszczałem morza.
– Nic nie szkodzi – powiedziała łaskawie – może to wystarczy by Sansin tej góry cię przyjął.
– Sansin? – Ganda zatrzymał się gwałtownie. Dziewczyna spojrzała na niego przez ramię.
– Oczywiście. To opiekun świętej góry. Przybędzie po nas gdy nadejdzie odpowiedni moment. To już niedługo. W wiosce narodziło się dziecko, które nie rośnie.
Zamyślony Ganda poderwał gwałtownie głowę ale Elia szła już dalej i musiał za nią gonić. Idąc groblą, prędko minęli pola i pracujących ludzi, którzy oglądali się za nimi, po czym zbliżyli się do zabudowań. Ganda przyglądał się chatom i zagrodom. Poprzez rozsunięte na oścież wejścia, było widać wnętrza domów, gdzie kobiety tkały lub przygotowywały jedzenie. Dzieci baraszkowały na tarasach i pod nisko zwisającymi gałęziami drzew owocowych. Kilu starców wiodło za Gandą spojrzeniem, poszturchując się i mrucząc znacząco. Elia posyłała wokół promienne uśmiechy, a ludzie kłaniali jej się odpowiadając tym samym.
Kierowali się do jednaj z chat, której szeroki komin górował nad dachami innych domów. Także zabudowany taras, gdzie porozwieszano wiele dźwięczących na wietrze ozdób, wyglądał o wiele okazalej. Elia wstąpiła do środka ciągnąc za sobą przybysza.
– Wróciłaaaam! – zakrzyknęła i zza przepierzenia wyłonił się wysoki młodzieniec. Ganda nawet się nie skrzywił patrząc na jego wielką brzydką twarz. Gospodarz przyglądał mu się w skupieniu, małe oczy świdrowały go intensywnie.
– To jest Olofat. Olo jest piękny, potem ci pokaże jakie robi wspaniałe rzeczy. – Elia dokonała prezentacji nie mrugnąwszy okiem. Ganda nie miał wątpliwości, że mówi szczerze. Dryblas najwy-raźniej nie czuł się obrażony.
– No, no Elia. Jesteś jak zwykle nieomylna – odezwał się tamten niskim głosem, prezentując w uśmiechu szerokie jak u konia zęby.
Elia pęczniała z dumy.
– Prawda? Wszyscy już go widzieli. Opowiemy im, że to wszystko ja przewidziałam. Tak. On mój drogi Olo, nazywa się Ganda. To bardzo dobre imię Olo. Bardzo dobre.
– Sama je wymyśliłaś?
Elia splotła dłonie i pokraśniała z entuzjazmu.
– Jakiś ty domyślny Olo!
– Przepraszam cię za nią. Z pewnością to dla ciebie niespodzianka. Czy zdradzisz nam swoje prawdziwe imię? Czy może Elia ci je zabrała?
Obcy uśmiechnął się nieśmiało.
– Moje stare imię utonęło w morzu. Od dziś nazywam się właśnie Ganda.
Elia pisnęła radośnie. Wstała, po czym, na powrót usiadła zwracając się do Gandy.
– Jest coś o czym powinieneś jeszcze wiedzieć – rzekła poważnie. – Jestem wraz z Olofatem najważniejsza w wiosce, ale nasze miejsce zajmie wkrótce młode dziecię góry. Gdy nadejdzie San-sin, wszyscy troje opuścimy to miejsce. Po drugie musisz mnie i Ola słuchać i być życzliwy dla mieszkańców. Po trzecie czuj się jak u siebie.
Skłoniła leciutko głową, po czym wstała i odeszła.
Wielkolud zwany Olofatem patrzył za nią spokojnie. Ganda był bardziej poruszony i wyglądał na nieco zbitego z tropu.
– Jeszcze raz przepraszam za nią – brzydal złożył wielkie dłonie i pochylił głowę. – Taka już jest. Należy się przyzwyczaić. Zaraz ci zresztą wszystko opowiem, ale najpierw pewnie zechcesz się posilić? Jeśli wstrzymasz jeszcze ciekawość, z pewnością przyjemność sprawi ci kąpiel. Wy-glądasz na strudzonego podróżą.
Ganda poczuł, że owszem – ciepła kąpiel jest w stanie odsunąć wszelkie pytania na dalszy plan. Olofat sam przygotował kadź z wodą i usłużył Gandzie. Mimo luksusów w jakie zaopatrzona była chata, zrezygnowano najwidoczniej ze służby. Pytanie o nią Ganda również postanowił przełożyć na później.
Ganda rozebrał się, a gospodarz stanął przy kadzi i uniósł nad nią dłonie. Gość spostrzegł zdu-miony, że po jakimś czasie woda zaczęła parować.
– Śmiało, włóż do środka rękę – polecił Olofat, a gdy Ganda to uczynił poczuł, że woda jest naprawdę gorąca, choć przed chwilą dopiero kadź została napełniona, a pod spodem nie uświad-czyłbyś paleniska.
– Bogowie – wyszeptał.
– Wyglądasz na zdziwionego. Elia nie opowiadała ci jaki mam talent? Mam dar żywiołu ognia. Potrafię robić trzy rzeczy z tym związane. Ciepło – odgiął jeden palec – światło, i zniszczenie – odgiął dwa kolejne.
– Wybacz mi – Ganda niespodziewanie przypadł do nóg Olofata w głębokim ukłonie. – Czy jesteś bogiem?
Ten roześmiał się tylko i łagodnie pomógł chłopcu wstać.
– Nie jestem bogiem i nie ma potrzeby się przede mną korzyć. Jeśli prawdą jest to, co widziała Elia, jesteś taki jak my.
– Twoja moc musi być bardzo potężna. Ja potrafię proste rzeczy. Gdy wypływam w morze, słu-cha się mnie wiatr i napełnia mój żagiel. Gdy łowię siecią, zawsze jest pełna ryb i krewetek. To wszystko. Nigdy nie sądziłem, że to dar góry.
– To dziwne. Zatem jesteś rybakiem. Czy nigdy nie słyszałeś o świętej górze? Nigdy nie opusz-czałeś swojego miejsca zamieszkania? Ile masz lat?
Ganda rzucił mu zalęknione spojrzenie, ale brzydka, łagodna twarz Olofata była poważna i Ganda zapragnął powiedzieć prawdę – Czterdzieści. Zacząłem w tym roku na wiosnę.
Olofat pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Jesteś jeszcze młody. Czy ktoś z twojej rodziny jeszcze żyje?
Ganda zaprzeczył w milczeniu.
– Cóż, urodziłeś się daleko od świętej góry. Nikt nie nauczył cię co oznacza być jej dzieckiem. Głowa do góry, nic złego się nie stało. Nauczymy cię wszystkiego. A teraz wskakuj do wody.
Ganda musiał przyznać sam przed sobą, że nie przeżył jeszcze takiej rozkoszy ulgi. Gorąca wo-da rozluźniała napięte mięśnie i wlewała kojące ciepło w zmęczone członki. Młodzieniec władają-cy ogniem osobiście wyszorował mu plecy szorstką gąbką. Gandzie było głupio z tego powodu, ale nie był sobie w stanie odmówić takiej przyjemności. Zresztą Olofat był wyraźnie rad, że może się przysłużyć gościowi.
Wreszcie odziany w czyste płótno Ganda wraz z Olofatem zasiedli przy stole. Wspaniale przy-prawiony ryż z kiełkami znikł tak prędko w brzuchu Gandy, że Olofat z uśmiechem podsunął mu drugą porcję. W trakcie gdy chłopak posilał się, Olo zaczął opowiadać.
– Nasza wioska jest obdarowana przez bogów. Żyjemy u samych stóp góry dzięki czemu rodzą się tutaj naprawdę silne talenty. Po drugiej stronie znajdują się jeszcze dwie takie wioski. Reszta już leży w pewnym oddaleniu i dzieci góry rodzą się tam naprawdę sporadycznie. Każde z nas po-trafi różne rzeczy, to prawda. Ale to jak sądzę jest tylko miłym dodatkiem. Cała wieś jest pobłogo-sławiona samą obecnością dziecka góry. Na wiosnę przybywają do nas całe pielgrzymki ludzi, któ-rzy chcą zostać choćby muśnięci przez splendor cienia góry. Mówi się, że gdy góra rzuciła na ko-goś cień, to dosięgła go jej łaska, choć proszący zazwyczaj muszą oddać coś w zamian za swoje prośby. To tylko takie powiedzenie, gdyż widoczny z naszej strony stok, jest południową częścią góry. Prawdą jest jednak, że zdarzały się tu cudowne ozdrowienia, rozwiązywały się czyjeś pro-blemy, nawet jeśli ów przybywał z bardzo daleka. Góra potrafi być bardzo miłosierna, ale tylko dla wybranych. Ten kto ma ciemność w sercu, nigdy nie dostąpi jej łaski, a podróżny taki zdarzało się, ginął bez wieści gdzieś w jej pobliżu.
My sami jako dzieci góry jesteśmy zobowiązani przez część swojego życia służyć ludziom po-mocą i swoim talentem. Gdy jednak narodzą się we wsi nowe dzieci, jest to dla nas znakiem, że niedługo góra upomni się o nas. Przybędzie Sansin i zabierze nas do krainy szczęśliwości gdzie będziemy żyli wiecznie.
– Co to za kraina?
– Nie znam szczegółów. Zwykli ludzie nie mają tam wstępu, a i nikt z nas stamtąd nigdy nie wraca. Ale to święte miejsce. Przejście znajduje się gdzieś na szczycie góry i strzeże go Sansin.
– Kim on jest?
– To dobry duch czuwający nad tym by ludzie nie zaszkodzili górze, a nas ma doprowadzić do wrót krainy wieczności. Legenda mówi, że sam jest pierwszym dzieckiem góry i wdzięczny za jej dar, z własnej woli zrezygnował z wieczności i zobowiązał się być przewodnikiem dla przyszłych pokoleń. Jest bardzo stary i posiada wielką moc.
Ganda zastanowił się.
– Jak wiele żyje dzieci góry w innych wioskach?
– Przynajmniej jedno, na każdą. Choć w dawnych czasach bywało, że rodziło się ich troje czy nawet czworo. Nas było z Elią dwoje, co też jest liczbą dość pokaźną. Teraz gdy narodziło się ko-lejne dziecko, wioska pełna jest sił daru. Razem z tobą jest nas czworo. To niezbyt dobrze, ale ty pochodzisz z bardzo daleka, a dziecko jest małe, nie powinno więc być żadnych problemów.
– Problemów? – Ganda otarł wierzchem dłoni usta i odstawił pustą miskę.
– Tak. Zbyt duża ilość mocy darów może doprowadzić do pewnych anomalii. Wpływa to w ja-kiś sposób na ziemię, plony czy pogodę. Dobroczynna moc góry musi rozkładać się harmonijnie. W przeciwnym razie to miejsce byłoby jak zbyt pełne naczynie. Lub zbyt gęsto obsadzone pole.
– Rozumiem. Czy mogę jeszcze o coś spytać?
– Śmiało.
– Jaką mocą włada Elia?
– Ma wizje, które czasem pokazują przyszłość, czasem przeszłość, a niekiedy nawet teraźniej-szość. Nie nazwałbym tego mocą czasu. Wbrew pozorom nie wie wszystkiego o wszystkim jak zwykła zapewniać, ale i tak więcej niż się zdaje. Ma się czym chwalić. Nie jest jednak zarozumiała. Nie, to nie to. Po prostu widzi prawie zawsze prawdę i nie zwykła oszukiwać w żaden sposób. Zawsze mówi to, co wydaje jej się prawdą. A jeśli coś jej się wydaje, to wierzę – tak prawdopo-dobnie jest. Elia posiada dar prawdy.
– To rzeczywiście potężna moc.
– Tak, ale i duże brzemię, gdyż jak sądzę Elia widzi w człowieku także to, co jest ciemne i brudne. Ona również nie opuszczała tego miejsca zbytnio, przez całe swoje życie. I tak jednak wi-działa dosyć by nieco zbzikować.
Ganda nie mógł powstrzymać uśmiechu słysząc te słowa. A Olofat rzucił spojrzeniem na wej-ście.
– Ocho, o wilku mowa. Spójrz Elia prowadzi chyba komitet powitalny.
Istotnie tak to wyglądało. Dziewczyna szła z dumnie podniesioną głową na czele gromady wie-śniaków.
– Przyjaciele! – zwróciła się do tłumu rozkładając dramatycznie ręce. – Oto przybył potomek góry, któremu należy się godne powitanie. Jest to Ganda z rybackiej wioski, który włada morzem. Będzie odtąd naszym towarzyszem w drodze do zaświatów. Póki ten czas nie nastąpi musicie przyjąć go w swojej wiosce traktować z szacunkiem. Tak powiedziałam.
Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie i ruchem dłoni ponagliła chłopca by podszedł do niej. Wtedy ludzie opadli na ziemię na kolana, a dwóch mężczyzn uroczyście wręczyło Gandzie miskę smakołyków i piękne malowane w kolorowe wzory Obi. Przyszła również kobieta z zawiniątkiem w ręku, a ludzie rozstępowali się przed nią. Kobieta zbliżyła się do Gandy i podetknęła mu zawi-niątko pod nos z prośbą by je pobłogosławił. Okazało się, że to dziecko. Chłopczyk spojrzał na Gandę ciemnymi oczkami i wyciągnął rączki w kierunku jego twarzy. Młodzieniec popatrzył bez-radnie za siebie. Olofat skinął mu zachęcająco głową. Ganda wyciągnął dłoń i dotknął ustami czoła malca. Maluch złapał go za palec i silnie ścisnął.
– Obyś miał lepsze życie niż ja – szepnął mu we włosy, a chłopczyk zagaworzył zadowolony. Puścił jego palec, na którym został czerwony ślad.
– Jest bardzo silny – rzekła przepraszająco matka. – Spodziewamy się, że to jego dar. Objawił się bardzo prędko. To dobry znak. Dziękuję za dobre słowo, panie.
Skłoniła się na koniec i wycofała w tłum.
Wtedy wszyscy wstali i wznieśli gromki wiwat na cześć potomków góry. Nie trwało to długo. Nim okrzyk przebrzmiał echem wieśniacy rozeszli się do swoich zajęć. Zostali tylko we troje: Ganda, Elia i Olofat.
– Jak ci się to podoba? Jesteś już prawie tak ważny jak ja – Elia wyraźnie domagała się po-chwały.
Chłopcy wspięli się po schodkach na taras. Ganda trącił jeden z wietrznych dzwonków.
– To dla mnie wszystko jeszcze dziwne, ale mam poczucie, że złapałem gwiazdę za warkocz.
– Elia zaniosła się dźwięcznym śmiechem.
– To ci jeszcze do mnie daleko!
Jest jakiś zalążek pomysłu, nawet interesujący. Gorzej z wykonaniem. Miejscami jest mocno nieskładnie i niezrozumiale. Trochę też kuleje interpunkcja (uwerz mi na słowo - nie musisz dzielić wyrazów). Powiedziałabym, że to taki poziom zero - dobra baza wyjściowa do dalszej nauki.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Dzielenie wyrazów wyszło przez przypadek, bo tekst był wyjustowany i odznaczyłam 'automatyczne dzielenie wyrazów'. Następnym razem zostawię wyrównane do lewej.
Proszę o wyjaśnienie co jest niezrozumiałe.
Od morza oddzielały ją jedynie pola gdzie na wykarczo-wanej, wypalonej ziemi obsiewano je zbożami
Bywało, że kobiety będące w ciąży, bądź pragnące mieć dziecko, podróżowały z daleka przybywając do wioski w cieniu góry.
Bliżej dziewczyny, wśród traw kładących się jak fale przy każdym silniejszym podmuchu wiatru, brnął ku niej wysoki chłopak.
I tego typu kwiatki. Najcześciej jest to wina przekombinowania. Często prościej znaczy lepiej, nie musisz się silić na kunszt w każdym zdaniu. No i zdecydowanie powinnaś ograniczyć zaimki, ich nadmiar tylko szkodzi.
www.portal.herbatkauheleny.pl
aye sir :)
chyba rzedczywiście za wiele kombinuję. Następnym rozdziałem będę uważąć ^^