- Opowiadanie: Haskeer - Wszystko, co kocham jest martwe cz.2

Wszystko, co kocham jest martwe cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wszystko, co kocham jest martwe cz.2

John zahamował przed domem z piskiem opon. Żadnego innego, znajomego auta nie zobaczył w pobliżu. Stanął naprzeciw garażu i jak szalony wypadł z samochodu, niemal wyrywając drzwiczki, których później nie domknął.

 

Drzwi były otwarte. Ich prawe skrzydło było lekko uchylone. Jednak miał nadzieję, że to jego gospodyni wróciła. Dał jej wolne na czas trwania śledztwa. Wolał być sam. Wolał nie mieć w domu nikogo obcego. Wciąż miał nadzieję, że Katy cały czas siedzi u rodziców i się dobrze bawi.

 

Wszedł do środka nie robiąc najmniejszego hałasu. Domknął jedynie za sobą drzwi, które lekko puknęły o drewnianą, stylizowaną futrynę.

 

Prześlizgnął się przez przedpokój i wpadł do salonu. Rozejrzał się wokoło. Postacie, w nieznanym tle, przyglądały się zaciekle jego bezszelestnym ruchom.

 

Przeszedł po puchatym dywanie, poczym usłyszał jakiś metaliczny dźwięk dochodzący z kuchni. To chyba…

 

– Katy… Katy, czy to ty? – odpowiedziała mu jedynie cisza i echo jego drżącego głosu zmieszanego z metalicznym pukaniem.

 

Wszedł do kuchni, w której także nikogo nie było. Ruszał się jedynie durszlak postawiony koło zmywarki. Obracał się powoli na metalowej, okrągłej nóżce. Czemu się nie odzywa…

 

– Kochanie… Przecież wiem, że to ty – zakasłał cicho, poczym zawołał jeszcze raz. Lecz kolejny raz nikt mu nie odpowiedział.

 

Na palcach przeszedł przez kuchnię, lecz to był właśnie jego błąd.

 

W chwili, gdy przechodził koło drugiego przejścia do salonu, w jednej sekundzie stały się trzy rzeczy naraz.

 

A mianowicie: uderzenie czegoś ciężkiego i obślizgłego w jego głowę. Drugą: zwalenie się na niego jakiejś wysokiej postaci. Trzecią… Trzecią był ogromny szok, jaki przeżył John, gdyż to, co zobaczył, a raczej kogo, zbiło go kompletnie z tropu. Dreszcz zaskoczenia przeszedł po całym jego ciele. O mało nie padł trupem, gdy zobaczył, kto przed nim się podnosi z podłogi. A raczej, co ten ktoś miał zamiar zrobić, z…

 

– Ups… – zdołała jedynie powiedzieć osoba, która na niego „napadła". – Przepraszam kochanie, ale… Wszystkiego najlepszego!

 

John ze zgrozą wypisana na czole, spojrzał na Katy, która nieudolnie śpiewała „Sto lat", stojąc przed nim, trzymając w ręku tackę po cieście, które właśnie znajdowało się na jego twarzy oraz ubraniu.

 

– Katy? – z niedowierzaniem spytał John. – To naprawdę ty?

 

– Nie… święty mikołaj… No pewnie, że ja. Sam mnie przed chwilą wołałeś – zamyśliła się przez chwilę. – A myślałeś, że kto?

 

– To akurat teraz nie ma znaczenia – odparł, cedząc słowa przez zęby. – A tak w ogóle to, co ty tutaj robisz?

 

– Chciałam ci zrobić niespodziankę… W końcu masz dziś urodziny, ale potknęłam się, jak chciałam cię zaskoczyć, wychodząc zza drzwi… – odpowiedzią, lekko się zawstydzając, lecz wciąż patrząc Johnowi w oczy.

 

– Urodziny? Ja? Być może… – zastanowił się, poczym rozkazał. – Ubieraj się. Wychodzimy natychmiast.

 

– No oczywiście, że… Wychodzimy? A niby poco?

 

– Później ci wyjaśnię – warknął John, poczym szybko pobiegł zmienić poplamioną, czekoladowym kremem, koszulę i wytrzeć twarz. Katy natychmiast założyła swój płaszcz, gdy tylko zobaczyła złowrogi wyraz twarzy męża.

 

– A wyjaśnisz mi, o co tak w ogóle ci chodzi? – teraz to ona zaczęła podnosić głos.

 

– Później… Teraz musze cię gdzieś zawieść – odparł , poczym puszczając Katy przodem, wyszedł przez frontowe drzwi.

 

– Zawieść? Gdzie? Poco? – jednym tchem wyrzuciła z siebie te pytania. Wsiadając do samochodu, na przednim miejscu, spojrzała pytająco na męża.

 

– Później – powtórzył, poczym z piskiem opon ruszył wzdłuż ulicy.

 

Po pięciu minutach jechali już przez centrum.

 

Cuda się jednak zdarzają – pomyślał John, słysząc… a raczej nie słysząc żony.

 

Katy, mimo, że była szalona i zwariowana, była piękną kobieta. Miała czarne długie włosy i błyszczące, niebieskie oczy, które co chwila na niego spoglądały. Byli małżeństwem od trzech lat, a ona wciąż go zaskakiwała. Czasem niezbyt mile. Lecz teraz… Teraz groziło im wielkie niebezpieczeństwo, a on musiał znaleźć dla żony jakieś schronienie do czasu złapania mordercy. Jeszcze nie wiedział czy ich rodzice żyją. Laura nie odzywała się w ogóle, co wprawiało go w złe myśli. Najgorsze myśli.

 

Nie wiedział, co ma począć z Katy, lecz musiał natychmiast jechać do Phoenix, a ona nie mogła z nim jechać. Gdyby chciał ich dopaść, miałby ich wtedy jak na widelcu.

 

Zastanawiał się jedynie przez chwilę, gdy w końcu podjechali pod siedzibę FBI gdzie pracował. Wysiadł, co polecił także Katy, która bez wahania wypadła z samochodu, znów domagając się wyjaśnień.

 

– Później już jest teraz – zaczęła momentalnie, gdy zobaczyła, że znów ma zamiar ją spławić.

 

– Chodź – rzucił za plecy, zmierzając w stronę wejścia do budynku. Po chwili już go dogoniła.

 

– Możesz mną tak nie pomiatać? – wykrzyknęła.

 

– Przepraszam cię, ale jestem strasznie zdenerwowany. Przepraszam… – powtórzył, poczym przyśpieszył kroku, mijając barierkę w drzwiach, przez którą strażnik go od razu przepuścił.

 

– Ale co się dzieje? – spytała po raz kolejny.

 

– Musze cię tu na jakiś czas zostawić – w końcu zaczął wyjaśniać.

 

– Zostawić? Ale czemu? – pytań nie było końca.

 

– Twoim rodzicom grozi niebezpieczeństwo – próbował sprawić, aby nie dosłyszała drżenia w jego głosie.

 

– Mamusi? Co się dzieje? – stanęła przed nim zastawiając mu drogę. Gdyby tylko chciał, mógłby ją odepchnąć jedną ręka. Gdyby tylko chciał…

 

– Dostałem zawiadomienie, że w budynku, w którym właśnie przebywali, zamordowano trzy starsze osoby – nie chciał jej okłamywać. – Wiesz, co to może znaczyć?

 

– Ale kto…

 

– Ten sam, co zabił Douglasa. Muszę tam jechać… Natychmiast…

 

– Jadę z tobą!

 

– Nie ma mowy! Zostajesz tutaj. Tutaj będziesz bezpieczna.

 

– A ty? – w jej głosie była rozpacz oraz troska o swego męża. Kochała go ponad wszystko. On ją też, i dla tego nie mogła z nim jechać.

 

– Ja musze tam jechać… Zobaczyć… Sprawdzić, co tak naprawdę się stało.

 

– Ale…

 

– Musisz tu zostać. Proszę cie – położył jej dłonie na ramionach. – Nie przeżyłbym chyba, gdyby coś ci się stało. Proszę cię, zostań tutaj.

 

– Jeżeli uważasz, że tak będzie lepiej…

 

– Tak. Tak właśnie uważam. Proszę – wręczył jej mały kluczyk. – To do mojego gabinetu. Siedź tam, dopóki nie wrócę.

 

– Kocham cię… Uważaj na siebie… – przytuliła się do niego.

 

On mocno odwzajemnił uścisk i pocałował w czoło.

 

– Też cię kocham – odparł, poczym jego usta dotarły do jej warg. Trwali tak przez chwilę, poczym rozległ się dzwonek jego telefonu.

 

– Wybacz… – rzucił za sobą, poczym ruszył w stronę wyjścia, odbierając telefon.

 

Polecił jeszcze swojej sekretarce, aby zrobiła jego żonie kawy, poczym wypadł z budynku, kierując się w stronę samochodu.

 

– Laura… W końcu dzwonisz. Niepokoiłem się już… – prawie wykrzyknął do słuchawki.

 

– Jedziesz tu?

 

– Tak… Za pół godziny będę – odparł.

 

Chciał się jeszcze spytać szczegóły, lecz Laura zdążyła się już rozłączyć.

 

Wsiadł do samochodu i spojrzał jeszcze raz na odsłonięte okno w swoim gabinecie. Stała w nim, wpatrując się w jego poczynania. Odpalił auto, poczym z piskiem opon ruszył przed siebie, wyjeżdżając na ulicę.

 

Jechał z dużą prędkością. Żadne przepisy drogowe nie mogły mu stanąć na przeszkodzie, do szybkiego dojazdu do Phoenix. Nie chciał myśleć o tym, co tam zobaczy, lecz zbyt wiele myśli kłębiło mu się w głowie, żeby mógł je pozostawić w spokoju.

 

Myślał o swojej matce i o rodzicach Katy. Ona sama nie dawała mu spokoju. Czy aby jest bezpieczna? – pytał sam siebie.

 

Był pewny, że nigdzie indziej, niż w siedzibie FBI, nie mogła mieć zapewnionej lepszej ochrony.

 

Dojechał w niespełna dwadzieścia pięć minut. Zanim wjechał do centrum, zdążył minąć wiele znaków stopu i przejechać na czerwonych światłach.

 

W końcu jego cel został osiągnięty. Z oddali zobaczył błyski niebieskich świateł, zanim jeszcze podjechał pod blok. Było tam pełno ludzi. Wszyscy zostali wyproszeni z budynku, lub sami się ewakuowali. Po prostu była masa osób. W zagrodzonym kręgu stało kilka radiowozów i kareek. Służbowy samochód Laury stał pośród nich.

 

John stanął obok jej jaguara, poczym wypadł z samochodu jak szalony.

 

– Jesteś – pierwsza odezwała się Laura, która stała przy jednej z karetek. Miała tęgą minę. Mówiąc do niego nie patrzyła mu w oczy.

 

– Co się dzieje? – warknął John stając obok niej.

 

– Sam zobacz… – rzuciła w jego stronę, po czym podeszła do innego samochodu, którego tylne drzwi były lekko uchylone. – Nie wiemy czy to… czy to oni. Tym musisz nam to powiedzieć, lecz…

 

John sam się domyślił, o co jej chodzi. Odkrył płachtę okrywająca ciała i o mało nie wrzasnął z przerażenia. Ciała jego rodziców były zmasakrowane, łagodnie mówiąc. Były w kawałkach. Zakrzepnięta krew była wszędzie. John nie mógł na to patrzeć. Wybiegł z samochodu o mało nie przewracając Laury i dopadł do ściany naprzeciwko.

 

Oczy miał pełne łez. Jeszcze więcej spływało mu po twarzy. Drgawki zapanowały nad jego ciałem. Skulił się pod ceglanym murem trzymając za głowę. Nie tylko przywiązanie do rodziców mogło wywołać takie zachowanie u Johna, jak sam widok ich ciał. A raczej to, co z nich zostało.

 

Laura nie zważając na gapiów, podbiegła do Johna i przytuliła go, wtulając go sobie w piersi.

 

– Zabije skórwiela – wrzasnął na całe gardło aż zadzwoniło im w uszach.

 

– Spokojnie…

 

– Jak mogę być spokojny – krzyknął jeszcze głośniej, o ile to było możliwe.

 

– Wszystko będzie dobrze – próbowała uspokoić go Laura.

 

– Jak ja to powiem Katy…

 

Gdy wypowiedział jej imię, nagle z kieszenie dobiegł go dźwięk wibrującego telefonu w pobliżu kluczyków od samochodu. Zignorował go, lecz Laura chciała, aby odebrał sms'a. Katy może czegoś potrzebowała.

 

Wyjął z kieszeni komórkę i odblokował ją. Na ekranie widniała jasnożółta koperta. Nacisnął ekran, na którym po chwili wyświetliła się treść wiadomości. Wiadomości, która przeraziła ich oboje.

 

 

 

Od dziś masz fajrant. Od żony też sobie odpoczniesz. Chyba, że… jutro do mnie wpadniesz

 

 

 

 

Zamarli. Co się stało? Obydwoje zbladli jak ściana, gdy wreszcie dotarła do nich treść wiadomości.

 

Zmasakrowane ciała natychmiast kazali odwieść do pobliskiej kostnicy, a później przeprowadzić sekcje zwłok. W pośpiechu zwinęli swój prowizoryczny obóz i już po chwili byli w drodze powrotnej do ich domu. Być może byłego domu.

 

 

 

Gdy wreszcie dotarli na miejsce, robiło się już ciemno. Na niebie widniał jasny księżyc, a kałuże, na drodze, lśniły od odbicia jasnych gwiazd, na niebie.

 

Wysiedli z samochodów. Laura zaparkowała tuż za nim. Stanęli ulicę przed siedzibą FBI. Broń trzymali w pogotowiu, ubezpieczając się nawzajem. Wiedzieli jednak, że jest już po wszystkim, lecz bali się, że także im może się coś stać.

 

John starał się zachowywać spokój. Oczy wciąż miał zasnute mgłą a ruch powolne, jakby kroczył przez bagno.

 

Stanęli. W końcu przed ich oczami pojawił się budynek. A raczej to, co z niego pozostało. Ściany od zewnątrz były czarne niczym po wybuchu gazu i późniejszym jego zapaleniu. Okna były powybijane. Z środka wydobywał się szary dym, jakby wszystko stało się zaledwie kilka minut temu. Potwierdzało to także to, że nie pojawiły się jeszcze żadne inne służby bezpieczeństwa.

 

Podeszli bliżej. W powietrzu unosił się dziwnie gryzący w nozdrza odór, który nie pozwalał spokojnie oddychać. Dopadli do wejścia, gdzie powinny być pancerne drzwi i weszli do środka. Wszystko było porozrzucane, jakby przeszło tędy tornado. Nie zabrakło także ofiar tej katastrofy.

 

Na murku, przy recepcji, widniała zalana krwią, świeżą krwią, głowa sekretarki. Gdy podeszli bliżej, okazało się, że reszty ciała jednak nie ma. Pozostała po nim jedynie czarna plama krwi.

 

Laura wybiegła natychmiast z budynku, krzycząc, że chce zadzwonić po karetkę, policję i wszystkie służby, jakie by się teraz przydały. John wiedział, że tyko dla tego.

 

On jednak ruszył dalej. Chciał dotrzeć do swojego gabinetu, aby odczytać ostatnią wiadomość od mordercy. Wiedział, że musiał jakąś zostawić, gdyż ten nie był na tyle głupi, żeby w późniejszym czasie kontaktować się w jakikolwiek sposób z Johnem. Wtedy z łatwością by go namierzyli.

 

Minąwszy schody, wszedł do holu, na którego końcu był jego gabinet. Po drodze spotkał jeszcze wiele ciał. Ciał ludzi, którzy wyglądali jakby sapali, lecz były także takie, które wyglądały jak po starciu z niedźwiedziem. Do tego głodnym niedźwiedziem.

 

Wszedł do swojego gabinetu. Był tak samo zmasakrowany jak cała reszta. Nawet bardziej. Przez okno docierały do środka lekkie powiewy wiatru, które wypędzały z pomieszczenia ostanie kłęby szarego dymu. Z zewnątrz dobiegało go ciche pohukiwanie jakiegoś nocnego łowcy, lecz teraz jego uwagę przykuł inny widok. Widok tajemniczego napisu na ścianie. John się nie mylił. A wiadomość brzmiała tak:

 

 

 

Jutro o północy w zacisznym kątku waszej miłości

 

 

 

 

 

Zakrył dłonią usta, aby nie krzyknąć. Napis był namalowany krwią. Świeża krwią. Krwią…

 

 

Tak… To jej krew

 

 

 

 

John przeczytał napis pod tympoprzednim. Zobaczył go chwile później, jakby dopiero, co się pojawił na ścianie.

 

Był przerażony. Chciał wybiec z pomieszczenia, lecz właśnie w wejściu stanęła Laura w asyście trzech strażaków i dwóch policjantów. Dopiero teraz wśród ciszy dosłyszał dźwięki syreny. Laura podeszła do niego, pozwoliła się na sobie oprzeć i razem wyszli na zewnątrz budynku. John zaszlochał cicho.

 

 

 

 

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka