- Opowiadanie: Batyr - Cena (nie)wierności

Cena (nie)wierności

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cena (nie)wierności

Cena (nie)wierności

 

W ultranowoczesnej sali wypełnionej przez kilkaset osób panowała absolutna cisza. Mimo że stoły uginały się od wykwintnych potraw i najdroższych alkoholi, nikt niczego nie próbował. Wszyscy z napięciem wpatrywali się w wielką platformę, która bezszelestnie wyłoniła się z rozsuwanej podłogi na scenicznym podwyższeniu. Dziesiątki reflektorów skierowały się natychmiast w tamtą stronę. Platformę z sekundy na sekundę spowijała świetlista mgła. Kiedy wzrok publiczności przyzwyczaił się do natężenia blasku z mgły wyłonił się mężczyzna. Powoli zbliżył się do mównicy. Przez kilka chwil stał bez ruchu, przyglądając się tłumowi u swoich stóp. Delikatnie skinął głową, a za jego plecami pojawił się wspaniały hologram z logo Trey Pharmaceutical. Tłum westchnął. Mężczyzna spojrzał na napis i zaczął mówić dźwięcznym, pewnym siebie głosem:

 

– XIX wiek ogłosił, że Bóg umarł. Ale to nie była prawda, gdyż Bóg nie umiera, Boga należy zabić. Dlatego wiek XX starł się z Nim w śmiertelnym uścisku i trwał tak aż do swego końca. Był remis. Rozstrzygający cios zadało dopiero następne stulecie. Tak! Nasi pradziadowie zabili Boga i ogłosili, że odtąd człowiek zajmie Jego miejsce. Niestety tylko oszukiwali samych siebie. Nie byli bogami, lecz ludźmi – opanowanymi przez własne rządze bestiami. Zniszczyli stabilność świata, rozchwiali moralność, otworzyli drogę dla dopiero co ujarzmionych instynktów. Zamiast ubóstwienia człowieka, ubestwili go.

 

I ten człowiek wyrwany z okowów etyki i tradycji stał się zwierzęciem. Ale my, Trey Pharmaceutical zaczęliśmy to zmieniać dzięki tabletkom No Violence pierwszej generacji. Bo ta mała pigułka, której czwarty model trzymam teraz w ręku wydawała się zmaterializowanym marzeniem. Dziś, już bez fałszywej skromności mówimy, że ona nie tylko zmieniła świat, ona uczyniła nas panami, naszej agresji. Stała się bóstwem pokoju. Natura bowiem stworzyła w naszym umyśle pojęcie Boga, bo w swej mądrości wiedziała, że musi istnieć jakiś hamulec dla bestii w nas samych. Ale tabletki serii NV są lepsze niż Bóg. Czynią nas szczęśliwymi, bez wyrzeczeń, bez wyrzutów sumienia, bez cierpienia.

 

Mężczyzna przestał mówić. Tłum chyba na to czekał, gdyż, jak na komendę, przez salę przetoczyła się fala burzliwych oklasków. Mówca pozwolił im wybrzmieć, po czym kontynuował:

 

– Nie jestem tu po to, by mówić o zasługach naszej firmy. Pracę postrzegamy bowiem jako służbę. Dziś widzę na sali wiele znakomitości. Obecny tu prezydent Federacji Nowego Rzymu sprawującej pieczę nad naszym kontynentem powiedział mi kiedyś słowa, dosadne słowa, które pamiętam do dziś: „dzięki wam nie zagryźliśmy się, jak pieprzone psy". Nie przypisujemy sobie aż tak doniosłej roli. Niemniej wiemy, że jesteśmy użyteczni. Dlatego dziś z dumą ogłaszam, że mamy kolejną propozycję dla świata. Oto tabletka zupełnie nowego typu, FaithFul 1. W niej spełnia się odwieczne marzenie poetów – miłość niezniszczalna i nieusuwalna. Zapewne od jutra, czyli od dnia kiedy pojawi się w aptekach, FF1 będzie nazywana „tabletką wierności". Jej oddziaływanie na organizm stopniowo niweluje dopiero śmierć obiektu uczuć.

 

Mężczyzna znowu zrobił pauzę. Tym razem nie było oklasków. Po sali przetoczył się pełen niedowierzania szmer.

 

 

 

*

 

– Poproszę zestaw FF1. – młoda kobieta z trudem ukrywała podniecenie. Wyglądała tak świeżo i powabnie, że sprzedawca nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

 

– Gratuluję, kiedy mają państwo termin? – zapytał uprzejmie, skanując ozdobne, czerwone pudełko zawierające dwie tabletki.

 

– Za tydzień. Właśnie dzisiaj otrzymałam pozwolenie na refundację – odpowiedziała dziewczyna. – Przyszłam już teraz, żeby później się nie denerwować.

 

– Rozumiem panią – pokiwał głową aptekarz – ja swój zestaw kupiłem miesiąc przed ślubem.

 

– Alice, podpisz, co trzeba i chodźmy już. – mężczyzna stojący za kupującą, niecierpliwie zajrzał jej przez ramię.

 

Sprzedawca dopiero teraz zauważył, że ten blondyn o chmurnym spojrzeniu przyszedł razem z nią. Tembr głosu wskazywał, iż wcale nie był zadowolony z zakupu. Aptekarz zmierzył go pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Poczuł nawet odrobinę agresji, która wszakże ustąpiła w mgnieniu oka. Nic dziwnego, wszak regularnie przyjmował NV4.

 

– Chris, nie cieszysz się? Już nas zarejestrowali – dziewczyna odwróciła się do swego partnera.

 

– Cieszę się, cieszę – opowiedział pospiesznie, widząc jej minę. Nie chciał kolejnej awantury.

 

Farmaceuta jednak nie dał się zwieść. Wiedział, że mężczyzna nie jest zadowolony z zakupu FF1 – najlepiej sprzedającego się leku w historii przemysłu farmaceutycznego. Dodał więc na wszelki wypadek:

 

– Proszę pamiętać, że po zażyciu przez kilka dni mocz będzie koloru brunatno-zielonego – spojrzał przy tym wymownie na Chrisa, jakby chciał powiedzieć:

 

„Nie masz wyjścia stary, weźmiesz tabletkę i nie zdradzisz tej pięknej dziewczyny do końca życia."

 

Chris rzucił mu wściekłe spojrzenie.

 

Sprzedawca już już zamierzał polecić mu NV4 po promocyjnej cenie, ale mężczyzna odwrócił się i biorąc kobietę za rękę, wyszedł z apteki.

 

Było pachnące, wiosenne popołudnie, a oni znajdowali się w jednym z trzydziestu europejskich miast-ogrodów. Stali na równo przystrzyżonym trawniku. Chris długo wpatrywał się w ciemne oczy tej, której niedawno się oświadczył.

 

– Nie cieszysz się, że bardzo szybko dali nam przydział? – oczy Alice były tak smutne, że Chris czuł, jakby pękało mu serce. – Sandra i Tom musieli wziąć kredyt. Nasze podanie o refundację rozpatrzono pozytywnie, a ty jesteś zły.

 

– To nie tak maleńka – zaczął nieporadnie.

 

Jej podbródek zaczynał lekko drżeć, jak zawsze, gdy miała się rozpłakać.

 

– Może porozmawiamy o tym przy kawie? – rzucił z nutką udawanej wesołości.

 

Alice skinęła głową. Chris chwycił ją za rękę i podążyli trawiastą aleją wśród setek innych przechodniów. Po chwili mężczyzna objął swą narzeczoną w pasie. Wiedział, że to dawało jej poczucie bliskości. Nagle jego uwagę przykuł jakiś szczególnie barwny ptak o szczebiotliwym głosie, który przysiadł na drzewie nieopodal. Po chwili jednak skrzydlaty śpiewak odleciał spłoszony przez ogrodnika miejskich służb. Kiedy schodzili po schodach do tunelu transportowego, wiosenna atmosfera ulotniła się bezpowrotnie. Dwa razy więcej ludzi niż na powierzchni czekało na setki pociągów magnetycznej kolei, która łączyła ze sobą najodleglejsze miejsca dwumiliardowej metropolii. Chris nigdy nie mógł pojąć w jaki sposób ta gigantyczna sieć transportowa może wytwarzać tak mało hałasu. Jako że kilkadziesiąt lat temu władze zakazały indywidualnego transportu napowierzchniowego, cała publiczna infrastruktura przewozowa miasta mieściła się pod ziemią. Wkrótce siedzieli już z Alice w wygodnych fotelach pociągu, który miał ich zawieźć do ulubionej kafejki w Gaju Akademosa. Alice założyła słuchawki, więc Chris uznał, że w tej chwili nie ma sensu z nią rozmawiać. Był początkującym pisarzem, więc z przyzwyczajenia zaczął lustrować twarze współpasażerów. Po chwili zaprzestał tego frustrującego zajęcia. Wszystkie wyglądały jak sympatyczne, woskowe maski. Przyjmowanie NV4 stało się już tak powszechne, że Chrisowi coraz trudniej było zobaczyć na ulicy twarz, która wyglądałaby na niezadowoloną czy agresywną.

 

„Jak roboty" – pomyślał ze wstrętem.

 

„Ale szczęśliwe, Chris, ale szczęśliwe" – w jego głowie natychmiast odezwał się głos wychowawcy ze szkoły średniej. Kiedyś bowiem, na jednej z lekcji zgłosił podobną wątpliwość, nazywając ludzi maszynami. Nauczyciel uśmiechnął się wtedy dobrotliwie i zapytał:

 

„Chyba nie chcesz być bestią, Chris? Niewolnikiem własnych instynktów?"

 

Nie chciał. Dlatego przez lata regularnie przyjmował No Violence trzeciej, a potem czwartej generacji. W zeszłym miesiącu, przestał. Właściwie sam nie wiedział dlaczego. Może chciał sprawdzić, jaki jest naprawdę? Jednak lek wciąż musiał pozostawać w organizmie, bo Chris nie wyczuł jakiejś specjalnej zmiany we własnym zachowaniu. Po kilku minutach byli na miejscu. Ogromna winda wyniosła ich znów na powierzchnię. Szli zadrzewioną ulicą wśród wyremontowanych, starych kamienic z początku XX w. Choć mieszkali w zupełnie innej części miasta, lubili tę dzielnicę. Mieściła się tu kafejka stylizowana na starogreckie wnętrze, prowadzona przez studentów historii. Zamiast tak powszechnych robotów pracowali w niej ludzie, a wszystko, co serwowali było naturalne – choć dość drogie. Alice i Chris przychodzili tu zawsze, gdy chcieli porozmawiać. Wybrali jeden ze stolików na świeżym powietrzu. Zamówili czarną kawę.

 

Chris czuł, że powinien coś powiedzieć. Nie mógł jednak oderwać wzroku od promieni słońca tańczących na ciemnych włosach Alice. Jakże pięknie wyglądała tego wiosennego popołudnia. Była dla niego wszystkim. Kochał ją nad życie. Sam się sobie dziwił, że będąc pisarzem myśli o swoim uczuciu w tak banalnych słowach: „kochać nad życie". Jakie to pospolite. Nie mógł jednak nic na to poradzić – tak czuł, taka była prawda. Dlatego miał wrażenie, że FF1 to nieuprawniona ingerencja w duszę, gwałt zadany jego człowieczeństwu. Jednak rzeczywistość dokoła niego podpowiadała mu, iż się myli. Dziewięćdziesiąt pięć procent par decydowało się na zażycie tego środka, który dawał dożywotnią gwarancję wierności. Od kilku lat niemal nie słyszało się o rozwodach. Trey Pharmaceutical zapowiadało już niedługo wypuszczenie drugiej generacji tabletek FaithFul działających także w relacjach rodzice-dzieci. Na oczach Chrisa świat stawał się lepszy.

 

„O co mi, do cholery, chodzi, skąd ten strach?"

 

Alice jakby usłyszała jego myśli:

 

– Kochanie, czego ty się właściwie boisz? – zaczęła ostrożnie.

 

– Niczego, naprawdę…

 

– A jednak…

 

– Posłuchaj, Alice. Przecież wiesz, że cię kocham. Nie potrzebujemy tej całej chemii, by być szczęśliwi! – wskazał na torebkę, która kryła pudełko z zestawem FF1.

 

– Wierzę ci, Chris, dlatego chcę przypieczętować to uczucie. Czy coś w tym złego?

 

– Nie, oczywiście, że nie. Ale pomyśl, czy nie jest ono cenne właśnie dlatego, że jest szczere, niewymuszone. Czy będzie tym samym uczuciem, jeśli powierzymy je jakiejś tabletce? Co się z nami stanie? Z prawdziwymi nami?

 

– Nic, Chris. Ty wciąż nie rozumiesz. FF1 pozwoli trwać temu szczęściu, które odczuwamy właśnie teraz. Ono nigdy nie zblaknie, nigdy ci się nie znudzę, zawsze będę tą Alice, którą, jak twierdzisz, kochasz. Dano mi tylko jedno życie. Jeśli mam je komuś ofiarować, chcę mieć pewność – jej głos niespodziewanie stał się twardy.

 

– Kochałbym cię i tak. Do śmierci, przecież wiesz!

 

Wyrzucił to z siebie trochę głośniej niż zamierzał. Siedzący przy sąsiednich stolikach zaczęli rzucać im ukradkowe spojrzenia.

 

Oczy Alice złagodniały. Delikatnie ujęła jego rękę. Był to ten rodzaj dotyku, który rozwiewa wszelkie wątpliwości – miękki pocałunek dłoni.

 

– Wiem, że będziesz kochał mnie do końca życia, dlatego za ciebie wychodzę. Więc jeśli jesteś naprawdę zdecydowany na tę miłość, FF1 niczego nie zmieni. Będzie tak, jak sobie zaplanowałeś.

 

– Masz rację – skapitulował.

 

Słońce świeciło zbyt jasno w tej oazie zieloności, a ona była zbyt szczęśliwa, by dostrzec wahanie w jego oczach i usłyszeć w tych dwóch słowach nutę nieszczerości.

 

 

 

*

 

– Zgodnie z punktem piątym, ustęp drugi, Kodeksu Małżeńskiego Nowego Rzymu ogłaszam was mężem i żoną. A teraz mogą państwo zażyć tabletki wierności – korpulentny urzędnik uśmiechnął się wyrozumiale, podając Alice i Chrisowi dwie malutkie pigułki, które spoczywały na złoconej tacce obok kryształowych kieliszków z wodą.

 

Małżonkowie, patrząc sobie głęboko w oczy włożyli do ust specyfik. Czujny robot-fotograf uwiecznił ten moment na zdjęciu. Kiedy popili wodą, urzędnik położył im ręce na ramionach i odezwał się z tym samym, pełnym satysfakcji uśmiechem:

 

– Żyjcie długo i szczęśliwie, co jak sądzę jest wam pisane.

 

Kiedy wychodzili z urzędu z grupą znajomych, wszyscy patrzyli z podziwem. Byli naprawdę piękną parą. On – wysoki blondyn o szerokich ramionach, ona brunetka z mlecznobiałą skórą, ubrani ze smakiem i elegancją. Zgodnie z tradycją wsiedli do dorożki nowożeńców – jedynego pojazdu, który mógł poruszać się po powierzchni miasta i żegnani oklaskami przyjaciół, bezszelestnie ruszyli do wspólnego domu. Wieczorny powiew wiatru ochładzał ich rozgorączkowane twarze. Chris namiętnie całował swoją żonę. Przechodnie patrzyli życzliwie, acz bez specjalnego zainteresowania. Takie widoki nie były tu rzadkością. Odkąd na rynku pojawiła się FF1, ludzie chętnie decydowali się na małżeństwo.

 

– Może rozłożyć dach? – spytał prowadzący dorożkę robot, wystylizowany na dziewiętnastowiecznego fiakra.

 

– Nie trzeba – wydyszała Alice, zasypywana pieszczotami Chrisa.

 

Po chwili przekraczali już próg domu. W ciągu ostatnich dwóch lat kochali się wiele razy, ale ta noc była wyjątkowa. Oboje mieli poczucie, że naprawdę: w całości i nieodwołalnie należą do siebie. „Mąż" i „żona" – powtarzali te dwa słowa w upojeniu, bo były werbalnym świadectwem oddzielenia ich dwojga od reszty świata.

 

– A wiesz, co jest w tym wszystkim najpiękniejsze? – wyszeptała Alice – Że zawsze już tak będzie.

 

Chris nie odpowiedział, zamiast tego pocałował ją czule w usta i ubrawszy szlafrok udał się do toalety. Czuł się szczęśliwy. Tak szczęśliwy, że odczuwał niemal fizyczny ból. Przemył twarz i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Był zwycięzcą, postawił na swoim. Przeżywał właśnie najważniejszą chwilę w swoim dwudziestopięcioletnim życiu – tradycyjnie, bez chemii – po prostu sercem. Satysfakcja, że w kieszeni smokingu spoczywa niepołknięta tabletka FF1 napawała go niemal taką samą dumą, jak to, że może nazywać siebie „mężem". Tam, w Urzędzie, tuż przed połknięciem, zamienił pigułki. Ćwiczył tę sztuczkę przez wiele tygodni, na wypadek, gdyby Alice nie ustąpiła w sprawie leku. Dobrze, że to przewidział. Nie miał wyrzutów sumienia. Zmusiła go przecież. Teraz jednak to już nie było ważne. Liczyło się tylko, że kochał ją nad życie, a ona kochała jego.

 

Wrócił do pokoju, by znów w niej zatonąć.

 

 

 

*

 

Właściwie trudno wskazać moment, kiedy Chris zdał sobie sprawę, że Alice coś podejrzewa. Przecież robił wszystko tak, jak należy. Był szczery w swoim uczuciu, przez kilka pierwszych dni po ślubie delikatnie zabarwiał sedes na brunatno-zielony kolor. Tylko drobne smugi, bez ostentacji – tak, by Alice była pewna, że zażył FF1. Ona jednak musiała coś podejrzewać. Jej zachowanie uległo jakiejś subtelnej przemianie, której Chris nie umiał zdefiniować. Wyczuwał jednak między nimi pewne narastające napięcie. Od ślubu minęło zaledwie kilka tygodni, a on już przyłapał siebie na tym, że szuka powodu, by zostać dłużej w wydawnictwie, byle tylko nie wracać do domu, nie patrzeć w oczy ukochanej. Dlatego odetchnął z ulgą, kiedy Alice oznajmiła pewnego ranka:

 

– Szef chce, żebym wyjechała na szkolenie do Carray. Na tydzień, może dwa. Będziesz tęsknił? – ostatnie słowa wypowiedziała jakby z przyzwyczajenia.

 

– Oczywiście – Chris podszedł bliżej i przyciągnął ją do siebie. Lekko zesztywniała, ale nie opierała się, gdy zdejmował jej bluzkę i stanik. W łóżku chętnie przejęła inicjatywę.

 

„A może to tylko moja wyobraźnia?" – myślał w takich chwilach Chris.

 

Wbrew sobie cieszył się tym wyjazdem. Zamierzał wszystko gruntownie przemyśleć. Lecz przede wszystkim jeszcze raz przestudiować literaturę na temat FF1. Może popełnił jakiś błąd, zachowywał się niewiarygodnie? Nie, to nie mogło mieć miejsca, przecież naprawdę ją kochał.

 

Wieczorem Chris odprowadził żonę do najbliższego zejścia podziemnego. Pożegnali się czule, pod pięknym dębem.

 

– Tylko bądź grzeczny – pogroziła mu palcem – uważaj na inne kobiety.

 

– To istnieją inne kobiety? – udał zdziwionego.

 

Pomachała mu wesoło ręką i już jej nie było.

 

Chris wrócił do domu, ale jakoś nie mógł znaleźć sobie miejsca. Obejrzał interaktywny film, pobiegał na mechanicznej bieżni, próbował poprawiać skończone niedawno opowiadanie. Jednak to nie było to. Czuł jakiś wyraźny, lecz nieokreślony niepokój. Postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza. Narzucił tylko marynarkę i już zjeżdżał windą z dwudziestego piętra wieżowca. Kiedy znalazł się na dworze, natychmiast zagłębił się w alejki między drzewami. Zapach wiosny przynosił jakiś rodzaj ukojenia. Szedł bez celu, cały czas rozmyślając o swoim małżeństwie. Kiedy kilka tygodni temu projektował swoje przyszłe szczęście bez FF1, a ów plan wydawał się nie mieć słabych punktów. Oszuka Alice, a potem będzie ją kochał do końca życia. Jednak teraz, kiedy ona zaczynała coś podejrzewać, nic już nie było takie oczywiste.

 

„A może Alice miała rację? Może rzeczywiście bez FF1 nie da się zbudować trwałego szczęścia."

 

Chris wejrzał w głąb siebie. Nie interesowały go inne kobiety, tego był pewien. Naprawdę uważał, że jego żona jest najpiękniejsza na świecie – jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. Nagle jednak przyszła mu do głowy inna, niepokojąca myśl. Czyżby jego miłość i wierność wynikała z faktu, iż właściwie od dwóch lat, czyli od czasu, gdy poznał Alice, właściwie nie spotykał się z żadnymi innymi kobietami? Pracował z mężczyznami, spotykali się w gronie wspólnych znajomych. Żył jak w probówce, odcięty od wszelkich pokus.

 

Tam myśl, z pozoru niewinna, nie opuściła go do końca spaceru. Była z nim, gdy kładł się spać i jako pierwsza przyszła mu do głowy z samego rana.

 

„A może to wcale nie jest miłość? Może po prostu przyzwyczaiłeś się do Alice i jesteś zbyt leniwy, by rozejrzeć się za kimś innym?" – mówił jakiś wewnętrzny głos.

 

Na próżno przez następne dni starał się zwalczać tego rodzaju wątpliwości. Przekonywał siebie, że są idealnie dopasowani, że bardzo tęskni za Alice. Jednak w miarę upływu czasu zaczynał zdawać sobie sprawę, iż wcale nie czeka z niecierpliwością na jej videotelefony, a rozmawiając z nią, tylko udaje stęsknionego. Dni mijały. Szkolenie rzeczywiście przedłużyło się do dwóch tygodni. Chris chciał, żeby Alice wróciła i przyniosła mu ukojenie, rozwiała wątpliwości. Przy niej wiedział, co czuje. Zdarzyło mu się nawet myśleć o tym, by wziąć FF1. Pewnego wieczoru długo wpatrywał się w zdjęcie Alice, obracając w ręku pigułkę. Jednak zażycie specyfiku byłoby kapitulacją, przyznaniem się do błędu, zgodą na fakt, że nie jest zdolny do szczerej, prawdziwej miłości. Dlatego tabletka nie była dobrym rozwiązaniem. Chris potrzebował innego dowodu, który pozwoliłby mu upewnić się, iż jego uczucie jest trwałe i mocne – zwłaszcza, gdy nie ma przy nim Alice.

 

„A gdyby tak mały test?" – mówił znajomy głos z wnętrza? – „Nocny klub, parę piw, odrzucona propozycja. Wtedy NAPRAWDĘ pokażesz, że ją kochasz"

 

Chris zamierzał zdusić w sobie ten niedorzeczny monolog, gdy zdał sobie sprawę z użyteczności tego pomysłu. Jakie to proste – w końcu mógłby raz na zawsze przekonać się, że inne kobiety już na niego nie działają. Owładnięty tą myślą chwycił marynarkę i wybiegł z domu. Przypomniał sobie o nocnym klubie, który znajdował się kilka stacji dalej. Nawet nie musiał czekać na pociąg, który podjechał od razu. Chris wybiegł na powierzchnię i kilkadziesiąt metrów przed sobą dostrzegł zejście na niższy poziom, które wabiło wyuzdanym hologramem całodobowej dyskoteki. Stał przez chwilę, patrząc na półnagą parę wyginającą się na ekranie.

 

– Tu się naprawdę można zabawić – usłyszał nagle obok siebie kobiecy głos, który należał do wysokiej, kształtnej blondynki. Jego wzrok od razu przykuły sprężyste piersi zarysowujące się pod półprzejrzystą bluzką – argument, któremu trudno było się oprzeć.

 

Kobieta, schodząc w dół, zmierzyła go zagadkowym wzrokiem, a na jej ustach pojawił się pełen uznania uśmiech. Chris czuł, że jego serce lekko przyspieszyło.

 

„Czemu nie?" – pomyślał – „Parę piw jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Jeżeli jest tam więcej takich lasek, to na pewno się sprawdzę".

 

Zszedł w dół i wsiadł do windy, która zawiozła go na poziom dyskoteki. Nastrój wiosennego dnia zniknął tak nagle, że Chris poczuł się jak we śnie. Otoczył go dym, głośna muzyka i dziesiątki wyginających się ciał. Przepchnął się jakoś do baru, gdzie barman-robot podał mu piwo. Wypił niemal duszkiem i zamówił następne. Tym razem zaczął sączyć je powoli, lustrując parkiet. Po chwili przypomniał sobie, dlaczego nie lubił takich lokali. Trudno było znieść facetów, którzy tańczyli jakby mieli atak padaczki i potrącali wszystkich naokoło, kręcąc biodrami i rękami. Nienawidził chamstwa, a to, co tu widziałem, choć odziane w drogie ubrania, było chamstwem w najczystszej postaci. Mimo tego, nie mógł oderwać wzroku od parkietu. Fascynujący byli ci wszyscy ludzie, którzy w piątkowy wieczór odreagowywali cały przepracowany tydzień, by nadążyć za uciekającym życiem. Kipiące feromonami studentki, sekretarki, przedstawicielki handlowe – w seksownych strojach, jakby domagające się dotknięcia, uścisku, pocałunku. I panowie lub raczej podstarzali chłopcy nie kryjący swego głodu, który buchał im z oczu i tańczył w końcówkach palców przesuwających się po kobiecych ciałach. Chris z mieszaniną fascynacji i obrzydzenia podziwiał te żenujące, pierwotne zaloty bez słów. Mężczyzna skręcał się wtedy obok kobiety niczym groteskowy wąż, podchodząc coraz bliżej i bliżej. Kiedy był już w odpowiedniej odległości, zaczynał się o nią ocierać. Najpierw dyskretnie, potem coraz bardziej nonszalancko. Ona oddawała mu otarcie lub nie. Jeśli „tancerz" zostawał odrzucony, ruszał dalej, kontynuując swoje godowe podrygi. Z którąś na pewno mu się uda! Poprzeczka stała tak nisko, że każdy mógł ją przeskoczyć. Jak to dobrze, że on nie musiał tego robić, że był zakochany.

 

Jednak po piątym piwie tańczący nie sprawiali wrażenia tak żałosnych. Poczuł nawet lekkie ukłucie żalu, że nie przyszedł tu wcześniej. Wszystko wydawało mu się zabawne i nieszkodliwe. Czuł się lekki, problemy odeszły.

 

– Znów się spotykamy – usłyszał głos i poczuł rękę dotykającą jego ramienia. – Jestem Marika.

 

Chris odwrócił się zaskoczony i dostrzegł parę wielkich, niebieskich oczu, które wpatrywały się w niego figlarnie.

 

– Jestem Chris…

 

– A więc, co tu robisz, Chris? – spytała kobieta, ale jej wzrok mówił, że zna wszystkie odpowiedzi.

 

– Ja… – Chris nie mógł wydusić z siebie słowa. Kobieta oszałamiała go. Była piękna, jednak w zupełnie inny sposób niż Alice. Jego żona emanowała dyskretnym seksapilem, nie było w niej nic z wyuzdania. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na noszenie bluzki ukazującej niemal cały biust, który teraz za sprawą przeciskającej się grupy mężczyzn, naparł na niego, odbierając na chwilę oddech.

 

– Podobasz mi się – wyszeptała mu do ucha Marika – może pójdziemy w jakieś spokojniejsze miejsce? Mieszkam tu, niedaleko.

 

Nie czekając na odpowiedź, chwyciła go za rękę i pociągnęła ku wyjściu. Chris był jak w stanie nieważkości, nie miał siły oponować. Widział przed sobą burzę blond włosów, wdychał intensywny zapach perfum. Na torsie czuł jeszcze elektryzujący ciężar jej piersi – wszystko jak we śnie, nad którym nie ma kontroli. Kiedy znaleźli się na świeżym powietrzu, pomyślał, że szaleństwo minęło. Marika zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. Płynnym ruchem objęła za szyję i pocałowała. Początkowo próbował się opierać, jednak kiedy po omacku znalazła jego rękę i położyła na swoim pośladku – skapitulował. Objął ją z całych sił i przyciągnął do siebie. Zniknęły wyrzuty sumienia, zniknęła żona. Jego ręce niemal rwały jej ubranie. Pragnął Mariki tu i teraz. Nie był już Chrisem, był bestią!

 

Trwało to jednak ledwie kilkanaście sekund. W miarę jak jego ręce gorączkowo błądziły po zakamarkach pociągającego ciała Mariki, przestawał odczuwać podniecenie. Gdzieś na dnie serca przypomniała o sobie Alice. Słodka, kochana Alice, którą teraz zdradzał. Ku zdumieniu kobiety Chris zaczął się szamotać, by po chwili oderwać ją do siebie. W jej wzroku nie było już figlarnej zachęty, tylko zmieszanie.

 

– O co chodzi? – wydyszała

 

– Przepraszam, nie mogę, kocham inną… ja… jestem żonaty – jęknął.

 

– Bez FF1, jak widzę? Spieprzyłeś mi wieczór, palancie. – Marika pogardliwie wydęła usta i nie mówiąc niczego więcej, skierowała się z powrotem w stronę lokalu.

 

Chris nie przejął się za bardzo jej słowami. Czuł wzrastającą euforię. Wygrał. Zwalczył w sobie bestię w najbardziej ekstremalnej sytuacji, jaką można by sobie wyobrazić. Oczywiście miał wyrzuty sumienia, kiedy przypomniał sobie piersi Marki, których prawdę mówiąc, wciąż pragnął. To jednak nie było istotne. Dowiedział się najważniejszego: kocha Alice i nie jest zdolny do zdrady. Odwrócił się, poprawiając koszulę.

 

Niespodziewanie dostrzegł przed sobą kobietę, która wpatrywała się weń z mieszaniną niedowierzania i obrzydzenia.

 

– Nie do wiary… Chris, jak mogłeś? – wyszeptała zbielałymi wargami – Przypadkiem zauważyłam cię w lokalu chciałam podejść, potem ty i ta kobieta… ale, jak to możliwe, przecież razem z Alice zażyliście…

 

Kobieta odwróciła się nie dokończywszy. Po chwili zniknęła w mroku.

 

Chris został sam. Choć przez pierwsze sekundy myślał o niej jak o nieznajomej wariatce – teraz wiedział, że się pomylił. To była koleżanka Alice. Widział ją pięć, może sześć razy w życiu. Chyba pracowały razem.

 

Wciąż stał bez ruchu, a niedawna euforia przemieniła się w przerażenie.

 

 

*

 

Chris siedział w pustym pokoju, wpatrując się w ruchome zdjęcie roześmianej Alice. Była w kostiumie kąpielowym. Naturalna i powabna. W palcach od kilkunastu minut obracał tabletkę FF1. Alice od dwóch tygodni nie dzwoniła, a on nie miał pomysłu, jak mógłby się z nią skontaktować. Dopiero przed godziną dowiedział się od kolegi, gdzie mieszka. Powolnym ruchem, intensywnie wpatrując się w zdjęcie, Chris włożył do ust tabletkę. Była lekko słodkawa.

 

„A więc tak smakuje wierność?"

 

Nie miał już wątpliwości, że powinien to zrobić. Okazał się nie tyle bestią, co podłym kłamcą. Rzeczywiście zdradził żonę. Teraz to rozumiał.

 

Popił lek wodą i dalej intensywnie wpatrywał się w zdjęcie Alice. Nie wyczuwał najmniejszej zmiany w swoich uczuciach. Nie zdziwiło go to. Przecież kochał ją naprawdę. Kiedy doszedł do wniosku, że to wystarczy, zaczął przygotowywać się do wyjścia: wziął prysznic, założył garnitur, starannie uczesał włosy. Spojrzał w lustro z satysfakcją. Wyglądał jak holograficzny model, jakich pełno było przed eleganckimi sklepami z odzieżą. Idąc ulicą z bukietem kwiatów, wyczuwał na sobie spojrzenia innych kobiet. Nie obchodziło go to. Czasami odwzajemniał dyskretny uśmiech. Wszystkie kobiety jednak wydawały mu się szare, nijakie. W jego mózgu istniał tylko jeden kolorowy obraz – obraz Alice. Drżał na myśl o tym, ze za chwilę ją zobaczy. FaithFul 1 zaczynała działać.

 

Po dwudziestominutowym spacerze i dwóch podziemnych przesiadkach zbliżał się wreszcie do miejsca, w którym tymczasowo mieszkała. Nie miał jeszcze pomysłu, w jaki sposób dostanie się do środka, jeśli nie będzie chciała go wpuścić. Nie martwił się tym jednak. Coś wymyśli. Ku jego zdziwieniu, los najwyraźniej mu sprzyjał. Tuż przy bramie wejściowej do ogromnego kompleksu mieszkalnego dostrzegł znajomą sylwetkę. To była Alice. Najwyraźniej wracała z pracy. Nie zważając na kwiaty i garnitur, zaczął biec. Przechodnie spoglądali na niego z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia. On nie dostrzegał niczego. Czuł, jakby biegł przez ciemny tunel, na którego końcu czeka sens jego życia.

 

– Alice, nareszcie! – wydyszał, dobiegając do żony.

 

Ta spojrzała na niego zdziwiona.

 

– Co, ty, tu…?

 

– Poczekaj, kochanie, nic nie mów.

 

Uklęknął.

 

– Byłem głupcem, że cię nie posłuchałem. Przepraszam. Wynagrodzę ci to. Patrz! – sięgnął do kieszeni i pokazał pusty pojemniczek po tabletce. – Wziąłem ją! Dzisiaj rano, bo zrozumiałem, że nie ma innej drogi, że to ty masz rację. Jesteśmy zwierzętami, potrzebujemy tego…

 

Spojrzenie Alice, zrazu obojętne, zaczęło się zmieniać. Stawało się czułe i rozmarzone. Patrzyła natchniona gdzieś ponad głowę klęczącego Chrisa, jakby oczami wyobraźni już oglądała ich przyszłe, wspólne życie. Ten, widząc tę pełną uniesienia twarz, przytulił się do jej kolan, szepcząc tylko:

 

– Kochana, moja kochana, teraz już „zawsze" naprawdę oznacza „zawsze" – z oczu mimowolnie kapały mu łzy.

 

– Najdroższy, jesteś – powiedziała czule kobieta, co mogło oznaczać tylko ostateczną akceptację jego ofiary.

 

– Alice, czy wszystko gra? – nagle Chris usłyszał nad sobą niski głos i zobaczył cień na stopach żony.

 

I wtedy zdał sobie sprawę, że poprzednie wyznanie kobiety nie było skierowane do niego, lecz do mężczyzny, który stał za nim, zasłaniając słońce.

 

Już wszystko rozumiał. Ona też go oszukała, tam, na ślubie. Nie wzięła tabletki.

 

Nie miał sił wstać z klęczek. Upadł. Nad swoją głową dostrzegł twarze wpatrujących się w siebie, bezgranicznie zakochanych ludzi. Alice i nieznajomy pocałowali się, po czym kobieta spojrzała na Chrisa.

 

– Przykro mi… – uśmiechnęła się melancholijnie. – Dave od razu się zdecydował, wzięliśmy FF1 razem i jest tak pięknie… Zrozum, Chris, ja też musiałam być pewna. A ty? Spójrz na siebie…

 

Po tych słowach odwróciła się i oboje zniknęli za drzwiami kompleksu mieszkalnego.

 

Chris jeszcze długo leżał na ziemi. Początkowo wydawało się, że nic mu nie jest, że za chwilę otrząśnie się z apatii i wstanie. Z sekundy na sekundę czuł jednak przytłaczający ciężar. Bolesny skurcz rozpaczy w sercu, żołądku – w każdej komórce ciała. Teraz był już pewien: FF1 naprawdę działała. Miał ochotę zawyć, jak złapane w sidła, bezbronne zwierzę. Podświadomie bowiem zdał sobie sprawę z tego, iż właśnie zaczął się ból, który nie ma końca innego niż śmierć.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Zjadło Ci s przy schodach, który mógł poruszać się po, się zginęło, odbicie się w lustrze, odbicie w lustrze bez się, jej nie było, zjadło j. Kilka drobiazgów, jest do czytania ale przewidywalne, nie przywaliłeś młotem tylko młoteczkiem. Ogólnie podobało mi się.

Dzięki, już poprawiłem. Sam nie wiem, jak te drobiazgi się tu wkradły :). Co do przywalenia: młotem, czy młoteczkiem - ważne żeby choć trochę zabolało.

Z uwag technicznych: zdecydowanie nadużywasz imion i zaimków.

A co do samego opowiadania: nie da się nie zauważyć, że jest to jedna z wariacji w stylu "Equilibrium", ale całkiem udana. Poruszasz dość ważny problem, nad którym nie da się nie zastanawiac w trakcie czytania, a i pewnie po lekturze. To sprawia, że fabuła wciaga na dwóch płaszczyznach: fabularnej i podświadomej. Sprawiasz, że czytelnik odruchowo stawia się w sytuacji bohatera, przez co może się z nim lepiej identyfikować. 

Ogólnie czytałam z niesłabnącym zainteresowaniem, tylko końcówka mnie lekko rozczarowała. Nie, ze jest zła, tylko poświęcasz temu za mało miejsca. Za mało miejsca na podejrzenia, za mało na wyjaśnienie. Choćby jeden akapit już po wyjaśnieniu, a przed ostatnim, np. migawki, w głowie bohatera, scen, które mogły zwiastować, że dziewczyna też jest nieuczciwa, czy może jakieś znamiona nadchodzacego szaleństwa, albo czegoś w tym stylu... Po prostu coś mocniejszego. Rozumiesz mnie?

Ale ogólnie i tak bardzo "podobałomisię" :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Łatwe w odbiorze i przewidywalne, co nie zmienia faktu, że dobrze napisane opowiadanie. Film wspomniany przez Suzuki M. mimowolnie wkrada się między wiersze.
Taka wizja świata przypomina mi jedną z idei utopii u Huxleya w "Nowym wspaniałym świecie" - mianowicie próbę ustabilizowania zachowań ludzkich, stworzenie kontrolowanego, unormowanego i wiecznie szczęśliwego społeczeństwa.

Suzuki M. - dziękuję za cenny komentarz :) Co do zaimków masz zapewne rację - powinienem odłożyć to opowiadanie na dwa tygodnie i wtedy łatwiej zauważyłbym to niedomaganie - trochę pospieszyłem się z wrzuceniem go na stronę. Jeśli chodzi końcówkę to mogę powiedzieć dwie rzeczy: fundamentem działań bohatera była idealizacja dziewczyny, był zakochany, wydawała mu się niezdolna to oszustwa. Nie wiem, czy jeśli myślałby, że także może zostać oszukany, wzięcie przez niego tabletki wyglądałoby prawdopodobnie. Zwłaszcza, iż wcześniej tak bardzo się wahał... Oczywiście można o tym dyskutować :)
Poza tym zamierzałem nieco wydłużyć zakończenie, jednak nie chciałem zniechęcać potencjalnych czytelników rozmiarem i tak długiego tekstu.
Jeśli chodzi o inspiracje to oczywiście Ty i elvicka macie rację: jest tu "Equilibrium" i Huxley w wersji soft, jeszcze trochę Dicka i sny dziewiętnastowiecznmych architektów o miastach-ogrodach.

Pozdrawiam serdecznie.

Ja wiem, rozumiem, że on tego nie mógł wiedzieć wcześniej. Ala ja bym tam wstawiła taką scenkę, kiedy on już się zaczyna skręcać, że nagle mu siew głowie odtwarzają różne scenki, kiedy ona się zachowywała dziwnie, a on to opacznie rozumiał. Wiesz, o co chodzi? Ale wiesz, to tylko takie tam moje :) Następnym razem nie spiesz się z opowiadaniem, niech się wszystko toczy swim rytmem :) Jak się spodoba, to czytelnicy i tak przeczytają :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Tak, wiem, o co Ci chodzi, ale takie migawki brzmią mi dość filmowo. Może po prostu trochę inaczej "czujemy" tego bohatera :)
Postaram się też wypróbować Twoją wiarę w czytelników...

Bardzo dobre. Chociaż domyśliłem się ku czemu zmierza zakończenie to i tak do samiutkiego końca przeczytałem z przyjemnością. Widać, że lubisz podejmować tematykę społeczną i umiejętnie ci to wychodzi. Wciągające i przemyślane.
Przekonująco skonstruowałeś rys psychologiczny bohatera.

Pozdrawiam.

Masz rację lubię fantastykę społeczną:). Co do zakończenia czułem że ważniejsze jest tu dojrzewanie bohatera aniżeli sama końcówka. Nie chciałem zbytnio zakręcać.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka