- Opowiadanie: Woltus - Gdzie się podziały księżniczek zastępy? - Zagubieni

Gdzie się podziały księżniczek zastępy? - Zagubieni

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdzie się podziały księżniczek zastępy? - Zagubieni

Torkedus rozejrzał się wokół między wysokimi, gęsto rosnącymi drzewami. Bujna roślinność niemal całkowicie przesłaniała mu widok. Wśród olbrzymich pni i koron przepuszczających znikome ilości światła, co spowijało dolne partie puszczy w nieprzyjaznym półmroku, książę czuł się mały i nieznaczący. Na przekór jednak tym uczuciom niestrudzenie parł przez gęstwinę.

 

– Niania opowiadała historie o księżniczkach uwięzionych w samotnych wieżach na środku bezkresnego pustkowia. – Torke rozmyślał na głos, próbując poukładać myśli. – Według wskazówek i map powinienem być niedaleko. Jednak tutaj zamiast pustkowia jest ta solona dżungla!

 

Książę przystanął na chwilę i wytarł czoło i kark chusteczką. Niestety nie przyniosło to większego efektu. Powietrze było tam ciężkie i wilgotne, podróżny strój lepił się do coraz bardziej zmęczonego ciała następcy tronu.

 

Przedzieranie się przez gęste zarośla, stawiające zaciekły opór, szarpiące włosy i ubranie bynajmniej nie należało do przyjemnych ani relaksujących. Insekty wielkości niemal pięści również nie ułatwiały sprawy.

 

W końcu znużony książę przysiadł na przewalonym pniu, wyciągnął z plecaka bukłak z wodą i kilka pasków pieczonego mięsa jaszczurki.

 

– Od trzech tygodni krążę po tej przeklętej puszczy. – Mówił książę pomiędzy kolejnymi kawałkami mięsa. – Ta legendarna samotna wieża na środku pustkowia musi być tak stara, że od czasu powstania legendy zdążyła tutaj wyrosnąć ta dżungla, a żeby ją troll osikał. – Gryz, gryz. – Król Bartłomiej XL Wielki syn Zygmunta XVII Sławnego powiedział, że jego córkę porwał niegodziwy czarny rycerz i zapewne uwięził właśnie w tejże wieży. Jak jednak mam ją znaleźć, skoro wciąż krążę w kółko?!

 

Ostatnie słowa książę wykrzyczał do wszystkich słuchających go akurat zmiennocieplnych, jednak żaden z nich nie wykazał szczególnej chęci rozwiązania problemów następcy tronu.

 

Nagle wilgotne powietrze zadrgało, niczym wilkołak otrzepujący mokre futro, gdy w puszczy rozległ się wrzask pełen wściekłości, huk i posypała lawina przekleństw.

 

Torke zerwał się z pniaka, szybkim ruchem zarzucił plecak na ramię i pognał w stronę, z której dochodziły niepokojące odgłosy.

 

Zatrzymał się dopiero przy sporym, kamiennym bloku zagłębionym częściowo w ziemi tuż obok pnia wielkiego drzewa. Książę od razu zauważył kilkanaście podobnych, poukładanych równo kawałek dalej oraz niezbyt wprawnie pozbijaną z desek drabinę stojącą przy pniu. Następca tronu podążył wzrokiem w górę drabiny, gdy rozległ się kolejny wrzask, tym razem jednak wyraźnie wyrażający zaskoczenie i pretensję do ogólnie pojętego wszechświata, zaś przy odrobinie dobrej woli dało się w nim usłyszeć „łys… aaaaaaa!”

 

Tylko dzięki wrodzonemu refleksowi książę zdążył odskoczyć przed spadającym pociskiem, który grzmotnął w glebę z donośnym hukiem wzbudzając niewielkie trzęsienie ziemi.

 

Po przekleństwach i bujnej brodzie Torke rozpoznał w pocisku krasnoluda.

 

– Nic ci nie jest? – Spytał książę podchodząc bliżej.

 

– Co za skończony idiota wymyślił drzewa, łysa ich mać!? – Ryknął brodacz wstając z utworzonego przez siebie płytkiego dołu. – Cały jestem, ty tylko niewielki upadek. – Odpowiedział, dopiero teraz patrząc na przybysza.

 

Młody Mada zerknął na znajdującą się dość daleko od ziemi koronę drzewa.

 

– Najniższa gałąź znajduje się jakieś trzydzieści stóp nad nami. – Powiedział, niepewnie przyglądając się otrzepującemu ubranie krasnoludowi.

 

– Chłopcze, słyszałeś o oblężeniu niezdobytej fortecy w sześćdziesiątym drugim i o pociskach wystrzeliwanych przez katapulty atakujących?

 

Książę poszperał w pamięci, przypominając sobie wykłady na uniwersytecie inkwizytorskim w Stosinie. Szybko przypomniał sobie wspominane wydarzenie, ostatecznie uczelnia cieszyła się swoja renomą całkowicie podstawnie i we wszystkich królestwach nie było chyba nikogo, kto przeczyłby tej opinii. Złośliwi twierdzą, cichutko i w zaufanym towarzystwie, że już absolwenci o to zadbali, jednakże każdy, kto dokładniej pozna sprawę dowie się, iż nowo mianowanych inkwizytorów zupełnie nie interesują tak przyziemne sprawy. Brudną robotę odwalają przecież praktykanci.

 

– Oczywiście, że słyszałem. Mówiono, że król Światomił I Zdobyczny używał magicznych głazów, które ożywały po przebiciu muru i walczyły z obrońcami. Uczonym jednak nie udało się znaleźć żadnego z tychże głazów, a współczesnym magom takie zaklęcia są zupełnie obce, więc te historię włożono pomiędzy legendy.

 

– Te niby głazy to byli moi pobratymcy.

 

Torke szybko otrząsnął się z szoku wywołanego przez niesamowitą wieść i spytał rzeczowo:

 

– Dlaczego krasnoludy nigdy tego nie ogłosiły?

 

– Ogłosiły niedługo po bitwie, jednak nikt nie uwierzył, a nikt z obrońców, którzy mogliby poświadczyć, nie był w stanie mówić. Chcieliśmy to udowodnić, ale wasi mądrale uznali, że takie próby są niehumanitarne. – Krasnolud przerwał opowieść lekko naburmuszony, jednak spojrzawszy na przybysza uderzył się dłonią w czoło i wyciągnął do Torkego rękę niemal rycząc: – Gdzież moje wychowanie! Matula by sobie włosy z brody rwała, jakby tu była teraz. Witaj przybyszu w moich skromnych progach, jestem Olav syn Ulfa z klanu Kamiennej Piersi. Inżynier kowal habilitowany do usług.

 

– Torkedus Mada, książę inkwizytor, również do usług. Miło mi cie poznać Olavie. Powiedz mi jednak, co robiłeś na tym drzewie? Spodziewałbym się tutaj prędzej spotkać śpiewającego, albo płaczącego elfa niż kogoś z twego ludu.

 

– Na tym oto drzewie, łysa jego mać!, próbuję zbudować swoją kuźnię.

 

– Tylko dlaczego na tym drzewie? – Dopytywał Torke.

 

– Przecież przed miesiącem uchwalono ustawę o równouprawnieniu rasowym. Nie możemy być gorsi od tych zdołowanych, zniewieściałych elfów!

 

– Nie sądzisz jednak, że budowanie kuźni na drzewie, to mimo wszystko nie jest najlepszy pomysł?

 

– Nie, skądże. – Odparł krasnolud, szczerze zdziwiony wątpliwościami księcia. Jednak zaraz uśmiechnął się szeroko. – Zobaczyłbyś lepiej głupich szpiczastouchych, jak próbują w kopalni hodować te swoje czarne różyczki, ha ha!

 

– Skoro tak twierdzisz. – Powiedział książę nieprzekonany. Nagle otworzył szerzej oczy i spojrzał na stertę bloków skalnych, jakby cos przyszło mu do głowy. – Powiedz mi proszę, skąd bierzesz budulec na swoja kuźnię? Czyżby gdzieś w pobliżu był kamieniołom?

 

– Nie, gdzie tam. Niedaleko jest spora polana, gdzie planowano zbudować zamek, jednakże dwa tygodnie po rozpoczęciu prac klan, który wygrał przetarg na budowę został oskarżony przez pozostałe o dawanie prezentów królowi czy coś takiego i roboty wstrzymano. A kamienie zostały. Jest ich cała wielka sterta przy starej wieży.

 

– Stara wieża? – Torke ożywił się wyraźnie i zbliżył do krasnoluda. – Gdzie ona jest? Możesz mnie tam zaprowadzić?

 

– To zaraz obok, jakieś sto kroków w tamtą stronę. – Olav wskazał ręką kierunek. Książę zauważył na ziemi wyraźne ślady przesuwania ciężkich bloków.

 

– Bądź błogosławiony Olavie synu Ulfa! – Krzyknął Torke. – Teraz wybacz, ale bardzo pilnie muszę udać się do tej wieży. Powodzenia w pracy.

 

– Bywaj książę. Ja będziesz wracał, możesz wziąć ze sobą z budowy kamień albo dwa, będę zobowiązany.

 

– Oczywiście, zacny krasnoludzie.

 

* * *

 

Torkedus stanął u stóp pradawnej wieży. Budowla sprawiała wrażenie surowej i zimnej, szare kamienie nadawały całości ponury wygląd. Mimo szacownego wieku czas ani roślinność nie naruszyły kamiennych ścian, widocznie nawet mech czuł się tutaj nieswojo.

 

Z tego mrocznego obrazu wyróżniał się jedynie lśniący niczym złoto warkocz, zwisający z najwyższego okna niemal do samej ziemi.

 

– Księżniczka najwyraźniej chce wcześnie wyłysieć. – Skomentował cicho książę. – Czy ona naprawdę wierzy, że utrzyma na włosach odzianego w stal rycerza?

 

Następca tronu ruszył w stronę drzwi. Te o dziwo okazały się być otwarte.

 

We wnętrzu wieży panował półmrok. Pochodnie zawieszone na ścianach już dawno zdążyły się wypalić, jednak światło słoneczne wpadające przez liczne okna zapewniało wystarczającą widoczność.

 

Książę ruszył w górę krętymi schodami umiejscowionymi w centrum budowli, pobieżnymi spojrzeniami badając starożytne umeblowanie, utrzymane, wbrew przewidywaniom, w dobrym stanie.

 

W końcu, gdy już niemal szczerze znienawidził schody, te konkretne jak również ich ogół, następca tronu dotarł na szczyt wieży. Otworzył drzwi i jego oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie z kolumną pośrodku i drzwiami po obu stronach. Tutaj księcia czekało niemałe zaskoczenie.

 

Widziany z zewnątrz warkocz okazał się uciętym i przywiązanym na mocny węzeł do kolumny.

 

– Jednak nie taka głupia ta księżniczka. – Wyrwało się Torkemu.

 

Nie zauważając niczego interesującego, książę skierował się do komnaty po lewej.

 

Otworzywszy drzwi usłyszał trzepot licznych skrzydeł i pełne pretensji krakanie, zdążył jeszcze zobaczyć wylatujące przez spore okno kruki. Złe przeczucia, które nagle ogarnęły księcia szybko znalazły potwierdzenie. Na łóżku leżał szkielet spowity w strzępy jeszcze niedawno bogatej sukni.

 

Torkedus westchnął ciężko.

 

– Jednak naiwna. Mogła wyjść w każdej chwili, ale wolała czekać na obiecanego przez bajki księcia. Ale książę musiał zabłądzić na nieaktualnym pustkowiu, niech to demony!

 

Nagle książę usłyszał ciężkie kroki na schodach i skrzypienie zbroi.

 

– Niech to. – Szepnął Torke, chowając się za sporych rozmiarów szafą i wyciągając przypasany miecz. – Jeszcze tylko czarnego rycerza mi tu brakowało do szczęścia.

 

Odgłosy kroków stawały się coraz bliższe. Gdy młody inkwizytor uznał, że przybysz właśnie wchodzi do komnaty, wyskoczył z ukrycia z uniesionym mieczem.

 

Zatrzymał się jednak mrużąc oczy. Wpadające przez okno promienie słońca odbijały się w wypolerowanej zbroi przybysza. Nie spodziewał się błyszczącego pancerza po czarnym rycerzu. Torke cofnął się i przyjrzał dokładnie przybyszowi. Opuścił miecz, gdy zrozumienie uderzyło go niemal tak, jak zrobiłby to spadający z drzewa krasnolud.

 

Ciemnoskóry rycerz nie powiedział nawet słowa. Cały czas patrzał na spoczywające na łóżku zwłoki.

 

* * *

 

– Jestem Torkedus Mada. Ty jesteś tym czarnym rycerzem, który porwał księżniczkę? – Spytał książę, ocierając pot z czoła, gdy wraz z murzynem usiedli przy stole na najniższym piętrze wieży.

 

Dwie łopaty, ubłocone świeżo wykopaną ziemią, stały oparte o ścianę w kącie komnaty.

 

– Malek Stalowe Ostrze. – Przedstawił się rycerz. Odezwał się po raz pierwszy od przyjścia do wieży. Mówił cicho, smutnym głosem. – W zasadzie tak. Dokładniej mówiąc Darika chciała ze mną uciec. Jej ojciec był przeciwny naszemu związkowi, gdyż, jak twierdził, nie godzi się by księżniczka wyszła za czarnego rycerza.

 

– Dlaczego więc król mówił, że ogłuszyłeś ja i porwałeś wbrew woli? Są nawet świadkowie, widzieli jak wieziesz ją nieprzytomną.

 

– Darika miała straszny lęk przestrzeni, panicznie bała się wyjść z domu. Przed wyjazdem wypiła mocny środek nasenny. – Malek westchnął ciężko.

 

– To dlatego nie wyszła z wieży, gdy skończyła się woda. Dlaczego jednak nie wracałeś tak długo, skoro wiedziałeś jak wygląda sytuacja? – Dopytywał oburzony książę.

 

– Będę sobie to wypominał po kres dni. Zbłądziłem w puszczy.

 

– Rozumiem. – Rzekł Torke spokorniały nagle, kładąc dłoń na ramieniu rycerza. – Nie obwiniaj się. To nie wróci Darice życia, a na pewno chciałaby, żebyś był szczęśliwy. Trzeba żyć dalej.

 

– Masz rację. Wyruszę w podróż. Od razu, nie zostanę tutaj już ani chwili i pewnie nigdy tu nie wrócę. – Murzyn spróbował uśmiechnąć się lekko, jednak niezbyt skutecznie.

 

– Dobra myśl. Ja także podążę dalej swoją drogą.

 

– Może wyruszymy razem? – Zaproponował nagle rycerz. – We dwóch zawsze raźniej.

 

– Chciałbym, jednak czeka mnie tutaj jeszcze przynajmniej tydzień pracy. – Książę westchnął ciężko.

 

– Co będziesz robił?

 

– Muszę dostarczyć kamienny blok pod pewne drzewo. Obiecałem krasnoludowi.

Koniec

Komentarze

Cześć,

rzadko mi się zdarza, że na temat samej fabuły nie mam konkretnego zdania. Z jednej strony nie znalazłem tu nic, co Twój tekst wyróżniłoby od innych opowiadań fantasy, ale moje ostateczne odczucie po jego lekturze nie jest złe. Najważniejsze, że nie żałuję - zajrzałem i przeczytam raz jeszcze.

Co do strony technicznej - wprowadziłbym parę zmian, które - krótko mówiąc - polegałyby na przycięciu niektórych zdań. Gdzieniegdzie panuje nadsłowie.

W pierwszej kolejności - przecinkologia. W drugiej - niejaki Mortycjan wrzucił swego czasu do Hyde Parku poradnik na temat poprawnego zapisu dialogów, zachęcam do zapoznania się. :) Ciekawa jestem, czy ten tekst to całość, czy wstęp do czegoś większego. Kolega wyżej ma sporo racji, głównie odnośnie nadsłowia - samo opowiadanie nie jest specjalnie porywające, a niepotrzebnie długie zdania wcale nie pomagają. Na moje zupełnie prywatne oko to kwestia braku treningu, więc od siebie doradzam pisanie, pisanie i jeszcze raz pisanie, czytanie w dużych ilościach, uczciwą, krytyczną korektę i wreszcie wrzucanie swoich tekstów tutaj, żeby inni też mogli pomóc :) Pozdrawiam.

Niezłe. Jest fabuła, jest puenta i jest przyzwoite opanowanie języka. Żebyż tu więcej było takich tekstów...

Dzięki za opinie i uwagi. :)

Nowa Fantastyka