- Opowiadanie: Winrich - Strażnik - opowiadanie ponadczasowe

Strażnik - opowiadanie ponadczasowe

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Strażnik - opowiadanie ponadczasowe

Strażnik

A gdzież to królowa pani? – mocny głos arcybiskupa Jarosława rozległ się w komnacie, wyrywając z błogiego snu jedną z dwórek, która dyskretnie przecierając oczy jąkała odpowiedź.

W alkierzu, wielebny panie! Od rana nie wychodziła wcale. Chorzeje! – niewiasta spuściła głowę, starając się ukryć nikły uśmieszek, jaki pojawił się na jej ustach przy ostatnich słowach. Nie uszło to jednak uwagi starego biskupa. Nachmurzył się w jednej chwili i burknął ze złością.

Spytajcie no królowej, czy zechce mnie widzieć! No idźcie już! – popędził kobietę, widząc jej ociąganie.

Kiedy za tamtą zamknęły się rzeźbione kunsztownie drzwi, Jarosław ciężko potarł ręką poorane zmarszczkami czoło. Martwiło go niezmiernie zachowanie królowej, która od narodzenia małego Kaźka na słupskim dworze poczęła się boczyć na wszystkich i wszystko. Nie było prawie dnia, by Adelajda nie „czuła się chora”. A król tego nie lubił i arcybiskup, który Kazimierza znał od podszewki, obawiał się coraz bardziej, by niesforny monarcha nie uczynił czegoś nieodwracalnego. Tak jak on to tylko potrafił. Szczególnie, że stary arcybiskup czuł zbliżające się wielkimi krokami niebezpieczeństwo.

Bogoria pociągnął mocno wielkim nochalem. Luksemburgowie jeno czyhają na niesnaski na wawelskim dworze. Sam przecie przejął listy Karolowe, w których zalecał on swoim stronnikom stwarzanie jak największej ilości okazji do miłostek królowi Kazimierzowi.

Ponure rozmyślania arcybiskupa przerwane zostały przez skrzypnięcie drzwi. Obejrzał się za siebie i ujrzał postawnego mężczyznę z gęstą czarną brodą.

Wojewoda Spytko! Wy tutaj, panie? – Jarosław Bogoria podniósł się z ławy, na której przysiadł i postąpił w stronę dostojnika.

Z wami chciałem właśnie pomówić, wielebny ojcze! – Spytko z Melsztyna spojrzał w oczy arcybiskupowi. – Usłyszałem zaś, że do królowej się udaliście. Mogę wam zabrać chwilę.

Żartujecie sobie mości wojewodo! – z oburzeniem odezwał się Jarosław. – Cóż to tak pilnego, że aż fatygowaliście się poszukiwaniem mojej niegodnej osoby?

Przybył właśnie poseł od landgrafa Henryka! – odrzekł z powagą Spytko.

Przywiózł może wreszcie zaległą część wiana! – prawie wykrzyknął arcybiskup. – Nareszcie!

Niestety – mruknął wojewoda – od tego sknery pewnikiem nigdy nie doczekamy się już ni złamanego grosza. Nie ma na to co liczyć, wielebny. Wręcz przeciwnie! Poseł przybył właściwie z prośbą od landgrafa o wsparcie ze strony naszego króla w sporze toczonym z arcybiskupem Ludwikiem. Oczywiście chodzi o gotowiznę!

Źle trafił! – arcybiskup aż zatrząsł się ze złości. – Bardzo źle trafił. Chodźmy w jakieś ustronne miejsce, mości wojewodo. Iście musimy się naradzić, co nam czynić trzeba.

Królowa rzeczywiście nie mogła uchodzić za wzór piękności. Sucha twarz ze stale skrzywionymi grymasem wąskimi ustami też nie dodawała jej uroku. Jednak na widok wchodzącego króla spróbowała uśmiechu, ale na próbie się jeno skończyło. Kazimierz spojrzał z niechęcią na żonę. Miał jej już zaprawdę serdecznie dość i nieraz w myślach rozważał możliwość odesłania jej do Hesji. Dobry pretekst by się nawet znalazł. Ten sknera Henryk nie miał najwyraźniej ochoty wywiązać się ze ślubnego kontraktu, a Kazimierz nie ponaglał go w tym względzie, wiedząc, że może to być w przyszłości ważny argument w staraniach o unieważnienie małżeństwa. W tym celu zresztą wysłał już do Jego Świątobliwości Klemensa VI prepozyta katedry gnieźnieńskiej Jana z Buska, który miał wybadać reakcje papieża na planowany rozwód. Na razie wolał jednak zachować przynajmniej pozory i jak co czwartek przybył do komnat królowej, by spełnić swój królewski obowiązek.

Żony kochać nie musisz – powtarzał gderliwie stary Władysław – ale pamiętaj o obowiązkach wobec dynastii.

No i Kazimierz starał się wypełnić jak najstaranniej wolę ojcową, chociaż ostatnimi czasy stawało się to coraz trudniejsze.

Ponoć chorzeliście dzisiaj, pani? – zapytał z nadzieją w głosie król. Adelajda uśmiechnęła się z wyraźnym przymusem. – Mniemam, że nie było to nic poważnego! – dodał szybko Kazimierz, starając się ukryć zmieszanie.

Nie, panie! – piskliwym głosem odparła królowa, podnosząc się ciężko z łoża. – Trochę mnie głowa bolała, alem ozdrowiała na myśl o tym, że dzisiaj może obdarzę was wreszcie wymarzonym potomkiem.

Obyście w dobrą godzinę wypowiedzieli te słowa, dostojna pani! – zahuczał tubalnie Kazimierz, starając się skryć przed żoną wyraz swojej twarzy. – Najwyższy już czas na to! Dziadkiem już zostałem, a synam się nie doczekał.

Dziś to się spełni, panie! – zatrajkotała z nagłym ożywieniem Adelajda. – Moja Henga zaręcza, że dzisiaj jest najlepsza pora, bym dała wam syna. A ona się na tym zna! Oglądała mnie dzisiaj dokładnie.

Na cóż więc jeszcze czekamy, pani? – ponaglił Kazimierz, który chciał mieć już ten niemiły obowiązek za sobą.

Łoże skrzypnęło boleśnie.

Spytko z Melsztyna skłonił się nisko przed monarchą i czekał na pozwolenie powstania.

Twierdzicie więc wojewodo, że na Wawelu kręcą się słudzy naszego umiłowanego siostrzeńca Ludwika? – wysapał wreszcie ciężko Kazimierz, który dopiero co wrócił z forsownego polowania. Chociaż dopiero czwarty krzyżyk ciążył na jego karku, to nie potrafił już jak za dni młodości spędzić całego dnia w siodle. Trochę gniewał się na wojewodę, że musi przez jego domysły, odłożyć wizytę na podzamczu, gdzie czekała na niego młodziutka córka miejskiego rajcy, którą upatrzył sobie z dawna. Jakżeż to jej było na imię? Hedwiga? A może inaczej?

Cóż was dziwi, mości wojewodo? Mój zacny siostrzan dba jeno o swoje! – roześmiał się złowieszczo.

Chyba mu miłościwy panie, jeszcze Królestwa nie zdajecie?! – ze zgrozą zakrzyknął Spytko.

Nikt nie zna wyroków Nieba, wojewodo! – król podniósł wzrok ku górze. – Pomnicie jak dwa roki temu zachorzałem tak ciężko, że mnie wielebny arcybiskup Jarosław na śmierć absolwował. Któż by wtedy królem nowym ostał jak nie krew z krwi Piastów.

W połowie jeno on Piastem. – sarknął półgłosem pan na Melsztynie. – Bardziej czuje się Andegawenem i władcą Węgier. Cóż z niego będzie za król? Jeno poza Karpaty patrzeć on będzie, a o Pomorzu zapomni całkiem.

Cóż więc mi radzicie, mości wojewodo? – zasępił się król, szarpiąc nerwowo czarną brodę. – Mam zerwać sojusz z Ludwikiem? Któż mi wtedy zostanie? Wittelsbachowie? Przecie – podniecał się coraz bardziej – od czasów mego ojca cała nasza polityka na Andegawenach się opiera. Jakaż na to wasza rada?

Syn! – mocnym głosem odparł Spytko, patrząc wprost w oczy monarchy. – Musicie mieć, panie, następcę!

Tylko z kim? Bo chyba nie z królową? – Kazimierz roześmiał się głucho.

Jest młoda! – Spytko klepnął się w potężne uda. – Może urodzić ci wielu synów. Trzeba jej jeno dać szansę, miłościwy panie.

Daję jej szansę już od ponad dziesięciu lat, a efekt tego jakiż? – Kazimierz zgrzytnął potężnymi zębami. – Jabłoni, która owoców nie daje, pozbywa się! Czyż nie tak, wojewodo?

Szansy królowej nie dajecie, miłościwy królu! – sapnął Spytko. – Częściej musicie ją nawiedzać.

Nie wy, wojewodo będziecie mi wybierać porę! – rozjuszył się nagle Kazimierz. – Ja synów mam!

Tegoż nie neguję, miłościwy panie! – zgodliwie przyznał Spytko. – Któż jednak uzna w synu mieszczki przyszłego monarchę.

Trza mi nowej żony poszukać, mości wojewodo! – parsknął król, szarpiąc znowu brodę. – Takiej, co mi dzieci rodzić będzie.

A co z Adelajdą? – zapytał cicho wojewoda krakowski.

Król zerwał się z miejsca i szybkim krokiem podszedł do niewielkiego okienka, skąd roztaczał się widok na bure fale rzeki, co obmywała od wieków Wawelskie Wzgórze.

Tam koło Piasku Wisła pono głęboka! – zamruczał złowrogo Kazimierz.

Znowu chorzejecie, pani? – w tonie wielebnego Jarosława pobrzmiewał smutek. – Na cóż to się teraz uskarżacie? – arcybiskup nie ustrzegł się od tonu ironii.

Adelajda oburzona uniosła się na ugiętych rękach, a na jej pobladłych policzkach pojawiły się drobne wypryski czerwieni.

Łatwo wam drwić, dostojny biskupie, ze słabej niewiasty – z widoczną trudnością rzekła królowa, tłumiąc z wysiłkiem odruch wymiotny.

Jarosław uważnie przyjrzał się Adelajdzie. Istotnie nie wyglądała zbyt dobrze. Bladość oblicza nie była udawana, a źle skryta misa, którą zauważył bystrym wzrokiem, z pewnością skrywała niezbyt obfite śniadanie, jakie spożyła królowa. Stara Henga miała rzeczywiście rację, kiedy przyszła dzisiejszego ranka ze skargą na złe samopoczucie swej pani.

Od dawna tak z was wszystko wyrzuca? – znienacka zapytał arcybiskup, powodując zaczerwienienie policzków królowej.

Już prawie niedzielę! – szepnęła ze wstydem. – Co bym nie zjadła, to zaraz mi wszystko wraca. Pewnikiem mi te grzyby, com je na świętego Wincentego zjadła, zaszkodziły. Albo kto urok rzucił! Niejedna bowiem źle mi życzy. A może i struć mnie kto chciał?

Był medyk? – zapytał spokojnie Bogoria. Jedyną odpowiedzią było słabe

skinienie głowy. – I co powiedział?

Że przejdzie! Samo! – Adelajda pokręciła suchą głową. – Bo mam apetyt.

Jadu nie podejrzewa? – Skotnicki uczynił bezwiedny ruch ku rozmówczyni, jakby chcąc zbadać stan jej czoła. W ostatniej jednak chwili powstrzymał się przed tym nieprzystojnym gestem. Aby zaś ukryć zmieszanie, natychmiast dodał. – Musicie pani dużo mleka pić. To najlepszy lek na womity. Sam go często używam. Każcie Hendze pójść na Mały Rynek, bo tam baby najlepsze mleko mają. A jak nie, to sam wam podeślę.

Nie trzeba, wielebny biskupie! – zaśmiała się piskliwie Adelajda. – Na dworze mego ojca często mleko pijałam. Teraz też o nim nie przepomniałam. Ale nic!

A jeść wam się chce! – martwił się dalej arcybiskup. – Miłościwy król martwić się będzie. Już rano pytał o was, pani.

Łaskawiście nadto, wielebny! – królowa spojrzała z dziwnym wyrazem twarzy na Jarosława.

A może, dostojna pani, jesteście… – zawiesił głos dostojnik, patrząc z niejakim strachem na wysuszoną twarz Adelajdy.

Kazimierz przymusił konia do szybszego biegu. Chciał być jak najdalej od Wawelu, gdzie czekały go jeno zgryzoty. Pęd powietrza owiewał mu twarz, przywracając jasność umysłu. Gdzieś w oddali słychać było ujadanie psów, które osaczyły w gęstwinie jakiegoś tura lub dzika. On także czuł się osaczony. Bił się z myślami.

Właśnie powrócił do Krakowa wielebny Jan z Buska, który przywiózł odpowiedź Jego Świątobliwości Klemensa. Kazimierz jeszcze raz rozważał ją w myśli. Prawdę mówiąc spodziewał się odmowy, ale może w bardziej zawoalowanej formie. Tymczasem odpowiedź papieża była jasna. Nie ma mowy o rozwodzie. Adelajda jest jego legalnie poślubioną żoną i nie ma co marzyć o tym, by Kościół za jej życia pobłogosławił nowy związek. Za jej życia – przemknęło królowi przez głowę. Kazimierz nastawił głowę na podmuchy zimnego powietrza, które rozwiewały jego bujną brodę.

A on? Czy sumienie pozwoli mu spokojnie po takim czynie zasypiać? Czy Los go nie ukarze? A może jest jakieś inne wyjście?

Król gwałtownie spiął konia, aż ten stanął dęba, o mało nie wyrzucając monarchy z siodła.

Pakosławic! – głośno zakrzyknął król. Dworzanin pojawił się prawie natychmiast, w biegu zeskakując ze swego gniadego wierzchowca.

Tak, miłościwy królu!

Znasz dobrze te tereny? – Jan Pakosławic twierdząco poruszył głową. – Odpocząć byśmy gdzieś chcieli.

A tu niedaleczko leśny dworek ma imć Niemierza z Gołczy – dworzanin wskazał na północ. – Tam odpocząć nieco możemy. Chyba że do Wiślicy każecie miłościwy panie.

Prowadź! – rozkazał król.

Dworek istotnie nie był zbyt daleko. Niewielka drewniana budowla rozsiadła się na skraju sporej polanki, odgrodzonej od mrocznej puszczy szemrzącym strumykiem. Kilka starannie utrzymanych zagoników dobrze świadczyło o gospodyni tego leśnego dworzyszcza, która trudziła się właśnie z kilkoma służkami nad pieleniem wybujałych chwastów, co wdzierały się na polanę.

Król zobaczył najpierw kraśne od wiatru jagody, a potem czarne oczęta, których widok spowodował, że krew zapulsowała mocniej w jego żyłach. Niewiasta chyba go rozpoznała, bo jej kolana przygięły się odruchowo ku ziemi.

Mąż doma? – zakrzyknął z tyłu Jan Pakosławic. Gospodyni pokręciła głową przecząco, nie mając odwagi, by się nawet odezwać w obecności monarchy. Patrzyła jeno szeroko roztworzonymi oczami na niespodziewanych gości.

Któż to? – zapytał cicho Kazimierz, oglądając się na dworzanina.

Cudka, córka komesa Pełki. Niedawno daliście, miłościwy panie, zgodę na jej ślub z Niemierzą.

Każcie jej podejść! – rozkazał król, który w duchu rozstrzygnął właśnie przyszły los swej nielubianej małżonki. Odeśle Adelajdę albo do ojca, albo na jakoweś ustronie, gdzie ludzie o niej zapomną.

Wśród zamkowych sług często opowiadano o pojawiającej się nocami czarnej postaci, której zjawienie się przed oczami miało zwiastować rychłą śmierć. Jedni twierdzili, że jest to duch nieszczęsnego stryja królewskiego – Leszka Czarnego, który szuka swych morderców, nie mogąc znaleźć spokoju na tamtym świecie. Inni zaś mówili, że pojawienie się ducha zbiegło się w zaskakujący sposób z tragiczną śmiercią spowiednika królewskiego – księdza Baryczki, który głową zapłacił za niestosowne przygany kierowane do dostojnego penitenta.

Bez względu na to, kim była mroczna zjawa, nikt nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie z nią. Pewnie dlatego okutany w ciemny wełniany płaszcz mężczyzna szedł, nie starając się nawet skryć przed oczami postronnych. Jego twarz ginęła w gęstej tkaninie, która tworzyła swoisty zawój na jego głowie.

Zwolnił dopiero w bezpośredniej bliskości komnat należących do królowej. Stara Henga spała snem sprawiedliwego, na który to widok pod grubą zasłoną tkaniny pojawił się nikły uśmiech. W końcu dobrze przygotował swoją wizytę tutaj. Służąca nie powinna obudzić się nawet, gdyby obok niej zagrzmiały nagle trąby spod Jerycha. Nie po tym środku, jaki zaaplikował jej dzisiaj wieczorem.

Mężczyzna zrzucił wreszcie z głowy ciężki zawój, spod którego wyłoniła się pomarszczona twarz arcybiskupa Jarosława Bogorii Skotnickiego.

Uważnym wzrokiem obrzucił przedsionek prowadzący do komnat królewskich. Nie spodziewał się tu raczej nikogo zastać, ale bezpieczniej było sprawdzić wszystko. Pewnie niejeden zdziwiłby się niepomiernie obecnością gnieźnieńskiego włodarza o tej porze tuż obok komnat Adelajdy. Jarosław miał tu jednak do spełnienia misję niezwykłej wręcz wagi.

W jego ręku błysnął świecący zimnym blaskiem przedmiot, który nerwowo zacisnął w pięści. Teraz od jego sprawności zależała przyszłość. W sensie najbardziej dosłownym.

Skrzypnęły cicho drzwi. Jarosław zastygł na chwilę w bezruchu, ale nikt nie pojawił się na oświetlonym migotliwym blaskiem pochodni korytarzu.

Adelajda spała z lekka posapując. Nawet we śnie jej twarz wykrzywiał grymas, który szpecił dodatkowo brzydkie oblicze. Jarosław podrapał się po kudłatej głowie. Jakim sposobem tej nieszczęśnicy wyrządzać jeszcze dodatkową krzywdę. Jednak musiał to zrobić!

W rękach arcybiskupa ponownie pojawił się przedmiot kształtem przypominający wąski wenecki sztylet. Szybkim ruchem podniósł wzorzystą kapę, która okrywała ciało królowej i odsłonił jej płaski brzuch. Potem zaś spuścił przedmiot w dół i zręcznymi ruchami wydobył na powierzchnię to, czego szukał.

Pozostało mu jeszcze jedno do zrobienia.

Krypta, do której zmierzał stary arcybiskup, była najbardziej utajnionym miejscem na całym Wawelskim Wzgórzu. O jej istnieniu poza nim samym wiedziała tylko jedna osoba. Osoba, której sam zaproponował właśnie to miejsce na dokończenie swoich spraw. Ponieważ spodziewał się, że po dzisiejszym dniu, osoba ta zniknie na zawsze z jego życia, zdecydował się ujawnić jej swój azyl.

Z westchnieniem Jarosław otworzył drzwi wykonane z dziwnego opalizującego wewnętrznym światłem metalu, który dla niewprawnego oka z dala wyglądał jak fragment kamiennej ściany. Gdyby Kazimierz wiedział, co skrywają wnętrza jego zamku… Jarosław uśmiechnął się pod siwym wąsem, który w tej samej chwili przybrał kolor czerni. To była rzecz, która zawsze zadziwiała go najbardziej, kiedy przekraczał wrota Komory. W jednej chwili odmłodniał o prawie czterdzieści lat.

Zrzucił z siebie szarą zgrzebną szatę, w której pokazywał się na zewnątrz, by dowodnie okazać swą chęć do umartwień i szybko nałożył ulubiony szlafrok. Wygodnie rozsiadł się w pluszowym fotelu i łyknął łyk świeżo zaparzonej kawy, która jakimś sposobem czekała na niego w ulubionym kubku. Na taki wynalazek ludzie z tej epoki nie mogli jeszcze liczyć.

Zbyt długo nie mógł się jednak delektować smakiem czarnego płynu. Rozległ się ostry piskliwy sygnał zwiastujący zbliżanie się do Komory kogoś nieznanego.

Jarosław spojrzał na monitor.

Wojewoda Spytko z Melsztyna szedł rozglądając się ostrożnie wokół siebie. Wiedział dobrze, czego szuka i bez większego trudu natrafił na drzwi do Komory.

Kawy? – zapytał arcybiskup.

A wolno wam, panie? – Spytko nie od razu potrafił wyjść z roli.

Nam, Strażnikom należą się chyba jakieś przywileje! – sucho odparł Jarosław, pociągając kolejny łyk aromatycznego płynu. – W końcu dla was, Podróżników, pobyt tutaj jest zaledwie chwilą, a my spędzamy w przeszłości prawie całe życie.

Sami wybieracie taki los – parsknął gniewnie Spytko. – Czemu właściwie ma służyć to spotkanie?

Twój czas się skończył, Apoloniuszu! – Jarosław z młodzieńczą werwą poderwał się z fotela i przyskoczył do swego rozmówcy, obezwładniając jego rękę, z której wyłuskał niewielki przedmiot.

Przyspieszacz! – wykrzyknął z triumfem. – Myślałeś, że mnie tym załatwisz. Jeszcze dzisiaj wysyłam raport o twoich dokonaniach w tej epoce.

Nie zrobisz tego! – jęknął Spytko, starając się uwolnić rękę z uścisku przeciwnika. – To byłby mój koniec!

Może na szczęście dla świata. Jak oni was tam szkolą? – denerwował się mężczyzna uchodzący za arcybiskupa gnieźnieńskiego. – No, ale podaj jakieś racjonalne przyczyny, dla których miałbym nie składać na ciebie raportu? Jeśli potrafisz mi wyjaśnić, dlaczego chciałeś skłonić króla do zgładzenia żony, to… – zawiesił głos i spojrzał w twarz Spytka.

Wiesz więc o wszystkim! – z rezygnacją rozłożył ręce wojewoda.

Dziwi cię to? – roześmiał się Jarosław. – Przecież to należy do najbardziej podstawowych zadań każdego Strażnika. Zresztą czyniłeś przygotowania dosłownie jak słoń w składzie porcelany. Nawet nie postarałeś się o to, by zatrzeć za sobą ślady. O cóż więc chodziło?

O Cudkę! – sapnął głośno Spytko, opadając w czeluści miękkiego fotela, który natychmiast dostosował się do jego kształtu. – Śmierć królowej Adelajdy otworzyłaby drogę do następnego ożenku Kazimierza, a znając charakter króla, mogę przysiąc, że jego wybór padłby na Cudkę. A jak wiesz z nią właśnie Kazimierz doczekał się potomstwa. Trzech synów! Legalnych dzięki śmierci Adelajdy!

I myślisz, że Ludwik spokojnie patrzyłby, jak wymyka się mu tron krakowski! – Jarosław poderwał się do szybkiego marszu po Komorze, by trafić wreszcie na specjalne okno, skąd roztaczał się widok na Kraków. – A pomyślałeś – zrobił ruch głową w stronę panoramy miejskich murów – co stanie się z tym światem.

Przeprowadziłem symulację, na podstawie której zanalizowałem ten wariant historii, w której królewska linia Piastów nie wymarła w XIV wieku – pokiwał głową Spytko. – Skutki tego, wbrew pozorom, nie będą znaczne dla świata. Nawet dojdzie do unii polsko – litewskiej.

W jaki sposób? – w spojrzeniu Jarosława pojawiło się zdziwienie.

Przecie Krzyżacy i Węgrzy jako wrogowie nam pozostaną! – tłumaczył spokojnie wojewoda. – A nawet zagrożenie wzrośnie, bo i Luksemburgowie wrócą do starej taktyki okrążania Królestwa. Jedynym więc sojusznikiem pozostanie Litwa. A że Witold i Jagiełło doczekają się jeno córek, to i do chrztu dojdzie i do Unii. – Twarz Spytka nagle zapłonęła emocjami. – Pomyśl tylko. Królestwo z dziedziczną monarchią, która w odpowiednim momencie przekształca się w monarchię absolutną. Nie ma rozbiorów! Nie ma też wojen światowych, bo w środkowej Europie panuje równowaga, a Rosja i Niemcy są przedzielone potężną Polską. Unia Europejska powstaje pod naszym kierownictwem. To my jako łącznik pomiędzy Wschodem a Zachodem dyktujemy Europie warunki.

Czyli jednym słowem świetlana przyszłość! – ironizował Jarosław, wyciągając spod sterty papierów hologram. – Rozumiem, że powinienem ci nawet pomóc w tym zbożnym dziele podtrzymania przy życiu piastowskiej dynastii. Gdybyż wszystko było tak proste, jak … – przerwał i podsunął pod nos rozmówcy trzymany dokument. – Oto jest drzewo genealogiczne potomków Cudki i Kazimierza. Spójrz na samą koronę! Czyje nazwisko tam widnieje? – roześmiał się ponownie Strażnik. – Czy już teraz mam się zwracać do was Wasza Królewska Mość?!

Twarz Spytka poczerwieniała nagle i rzucił się ku wyjściu.

Nie uciekniesz daleko! – mruknął do siebie Jarosław.

Przynajmniej ta sprawa była skończona. Był pewien, że wkrótce Spytko znajdzie się na jednej z karnych kolonii, w odległej przeszłości, gdzie jedynie dinozaury będą mogły służyć mu do dalszych matactw.

A swoją drogą ciekawa to jednak była perspektywa. Potomkowie Kazimierza na polskim tronie.

I nie chodziło tu wcale o tego nieszczęsnego Spytka, który i tak nie miał żadnej szansy na koronę, bo ów wariant historii zakładał, że umrze w dzieciństwie. Ale o to niebezpieczeństwo, które dzisiaj także zlikwidował w zarodku, w sensie zresztą zupełnie dosłownym. Nigdy nie był zwolennikiem aborcji, w jakiejkolwiek formie. Tutaj jednak trudno mówić jeszcze o aborcji. To była jedynie dopiero co powstała zygota, która miała się przekształcić w syna Adelajdy i Kazimierza. Człowieka, u którego stóp ległaby cała Europa, a który ponurą sławą przyćmiłby nawet Napoleona.

Mimo to Jarosław czuł niesmak w sercu. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał tak wprost ingerować w historię własnego kraju. Chociaż z drugiej strony to było właśnie istotą pracy Strażnika.

Chyba jednak poprosi o urlop.

Koniec

Komentarze

Cóż, opowiadanie ponadczasowe. W warstwie językowej przydałoby się trochę szlifu, trochę gdzieniegdzie zgrzyta podczas czytania.
Podczas godzin spędzonych na graniu w Europę Universalis także zastanawiałem się, jakby to wyglądało, gdyby Rzeczpospolita rzeczywiście była w stanie utrzymać status mocarstwa europejskiego. Pamiętając jednak zajęcia z historii, uznałem, że ze względu na warcholstwo szlachty, obskurantyzm, odrzucenie prawa rzymskiego oraz przede wszystkim nadmiar siły roboczej kraj nasz przeobraziłby się w państwo gospodarczo podobne Rosji carskiej, ale znacznie bardziej zanarchizowane. Taki kolos na glinianych nogach. Rosja pozbawiona portów bałtyckich pewnie pogrążyłaby się w azjatyckim zdziczeniu, my byśmy sobie z Turkami walczyli, Szwecja robiłaby co jakiś czas najazy i inne potopy i tak aż do czasu zjednoczenia Niemiec. Za to potem...
Historie alternatywne mają to do siebie, że można podyskutować.
pozdrawiam

I po co to było?

Przepraszam, że wcześniej nie odniosłem się do komentarza, ale byłem odcięty od świata przez jakiś czas.
Historie alternatywne powinny mieć swoja logikę, tak uważam. Oczywiście logikę wziętą z realu.
I tak co do szlachty. To nieco ekstrapolujesz ich cechy z późniejszych czasów. Rycerstwo, czyli późniejszą szlachtę, jeszcze nie zdołały zdegenerować późniejsze układanie się z władzą. Za Piastów pozycja władcy była zupełnie inna, niż za ich następców. To oni byli "panami i dziedzicami" wszystkich ziem i żaden szlachcic (rycerz) im podskoczyć nie mógł. Przykład Maćka Borkowica z czasów Kazimierza, który skończył głodową śmiercią w lochu, najlepiej o tym świadczy. Droga do silnej władzy zwierzchniej, a nie ciągłego pertraktowania ze szlachtą była w pełni otwarta, oczywiście przy dalszym panowaniu królewskiej linii Piastów. Nie istniałaby według mnie żadna możliwość przekształcenia Polski w monarchię typu rosyjskiego, raczej zwrot ku zachodowi i to wyraźny.
Ale to istotnie doskonałe pole do dyskusji.
Pozdrawiam

Nowa Fantastyka