- Opowiadanie: sinner - Pączek

Pączek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pączek

Jeżeli chcecie przeczytać historię, w której wszystko ma swoje miejsce w ciągu przyczynowo-skutkowym, a w finale rozrzucone elementy składają się w kompletną całość to przerwijcie w tym momencie. Na półce macie zapewne wiele ciekawszych rzeczy, które skłaniają się ku waszym gustom. A nawet jeśli nie w każdej chwili możecie wypożyczyć coś sygnowanego znanym wam, sprawdzonym już nazwiskiem. Biblioteka znajduje się ledwie kilka ulic dalej. A może wasi znajomi mają coś godnego polecenia? Księgarnia też nie jest pewnie daleko. prawda? a z portfela wydłubiecie kilka zbłąkanych monet. W ostateczności macie jeszcze internet i kilka linków do darmowych e-booków.

Ale jeśli nie przeszkadza wam brak tych elementów, jeśli nie drażni was przeczytanie słowa "KONIEC", choć nie wszystko, a nawet prawie nic nie znalazło logicznego wytłumaczenia, sensu, to nic nie stoi na przeszkodzie by kontynuować lekturę. Szczególnie, że nie jest ona długa. wręcz bardzo krótka, i nawet gdy uznacie, że nie było warto, nie będziecie aż tak żałować straconego czasu.

 

Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu pod koniec smutnego, deszczowo-pochmurnego października., kiedy to cały świat wyglądał jakby był w żałobie. Późne popołudnie kolejnego z dni zatytułowanych "nie-mam-nic-do-roboty" spędzałem przed telewizorem wykorzystując do maksimum uroki życia bezrobotnego dwudziestolatka pozostającego na utrzymaniu rodziców i Opieki Społecznej. Dopóki wypalałem sobie oczy kinem, na które krytycy pluli i wieszali psy (a które kochałem jako czystą rozrywkę pomimo rażącej głupoty sączącej się z ekranu wysłużonego Sunasonixona) nie musiałem przynajmniej myśleć o braku jakichkolwiek perspektyw na przyszłość.

("Nie chciało ci się iść na studia")

("Wiecznie wszystko olewasz")

("Jesteś leniem i nierobem")

Ostatnią pracę opuściłem w trybie pilnym (żeby nazwać to możliwie jak najłagodniej), bo szefowi nie spodobało się, że w przerwie na posiłek jadłem kanapkę zamiast pracować, a zajęcie wcześniej – staż na poczcie – zakończyłem po dziesięciu miesiącach żegnany westchnieniami ulgi. Teraz powinienem, dodać coś na swoją obronę, ale nie mam takiego zamiaru.

Siedziałem więc samotnie przed telewizorem i zagłuszałem się jakimś pirackim Torture Porn patrząc na całkiem udaną scenę rozczłonkowywania człowieka. Do niedawna w seansach towarzyszyła mi moja dziewczyna, ale w końcu mnie rzuciła. K krzyżyk jej na drogę.

Mrok panujący w pokoju był dziwnie gęsty, przypominał dym zawieszony w nieruchomym powietrzu,a sączące się przez otwarte drzwi światło korytarza namacalnie żółte, lepkie. Barwy ekranu telewizora natomiast wydawały się jakieś takie wyblakłe, rozmazane i kanciaste jednocześnie. Przetarłem senne oczy i ziewnąłem, kiedy telefon – moja wysłużona komórka – ostrym dźwiękiem przypomniał o swojej obecności.

Odebrałem.

Pączek. Tak nazywaliśmy w Gimnazjum człowieka, który do mnie zadzwonił. inaczej niż przelotnie nie widziałem go od Gimnazjum właśnie. Lekkoduch jeszcze większy ode mnie, idiota z zamiłowania, wiecznie opychał się pączkami i wiecznie był chudy jak kościotrup.

Kwestia skąd ma mój numer skoro nigdy go mu nie podawałem pozostała nienapoczęta. Nie przyszła mi nawet do głowy.

Pączek, który lata temu był moim kumplem, bo był też kumplem mojego najlepszego przyjaciela Orzeszka zaczął zwykłym

– Cześć

i kontynuował wciągając mnie w temat moich niedoszłych (i nigdy nie planowanych)studiów. (No dobra, raz, w chwili słabości, pomyślałem, że miło byłoby zostać w życiu kimś i móc posługiwać się skrótem jakiegoś tytułu przed imieniem, ale trwało to dosłownie chwilę.) Upewnił się, że nigdzie nie studiuję (z jego tonu można było wywnioskować ,ze doskonale o tym wie, ale wtedy nie miałem grama podstaw sądzić, że tak było) i zaproponował byśmy razem zapisali się do szkoły.

– Filmoznawstwo – powiedział, przypominając mi, że uzależniony od filmów marzyłem kiedyś by zostać krytykiem. – Pierwszy semestr zaczyna się od listopada. Są jeszcze miejsca.

Wkurzyłem się, bo nie cierpiałem, gdy ktoś mnie do czegoś namawiał, ani gdy kazał mi coś robić i rozłączyłem się. W myślach uformowałem sporą wiązankę wiadomych słów pod adresem wiecznie chudego Pączka – idioty, które nie doczekały się werbalizacji. Co i tak niewiele by zmieniło, bo on w ogóle nie potrafił się obrażać. Spokojny, naiwny, wierzył, że cokolwiek można zmienić, że ludzie mogą być lepsi jeśli tylko mają motywację, ale był zbyt leniwy i olewczy, by sięgnąć poza przekonania ku czynom.

Dwa dni później zadzwoniłem do niego i zgodziłem się na te studia. Bycie wielkim panem krytykiem mogło mi nawet odpowiadać. Pączek wydawał się zadowolony; ja zresztą też.

No i tka dwa tygodnie później wylądowałem w psychiatryku.

 

Budynek szkoły był piętrowym pawilonikiem pozbawionym wszelkiego architektonicznego gustu i smaku, pomazanym ciemnogranatową farbą w mroku zbyt wczesnego wieczoru niemalże czarną. W dwóch oknach świeciło się w ten miękki, miękko-żółtawy sposób prawie-energooszczędnych żarówek.

Kiedy się tam zjawiłem, w pierwszą sobotę listopada, do dwudziestej brakowało prawie kwadransu. Lekcje miały trwać co sobotę i niedzielę po trzy godziny przez trzy lata, po upływie których czekało mnie tytułowanie się per magister filmoznawstwa. A potem? Forsa za robienie tego samego co robiłem di tej pory z tym, że za darmo legalnie i w kinie (z drobnym dodatkiem – pisaniem recenzji – co i tak robiłem na różnych stronkach w sieci i forach).

Gdyby Pączek był dziewczyną ucałowałbym skurwiela.

Nasza klasa składała się z czternastu osób plus ja. Czternastu wyglądających na armię straceńców w większości jeszcze gorszych ode mnie. Pierwsze miejsce na szczycie listy debili zajmował osobnik zwany Purchlem. Zezowaty, z zespołem Tourette'a i masą słonia aspirował do napisania krytycznego przeglądu filmów, które posiadał, by w przyszłości opublikować to pod tytułem "Do You Like Every Movie?"

Kolejnym wyróżnieniem obdarowałbym naszą Marysię Bynajmniejniesierotkę (posiadaczkę trzech tatusiów: biologicznego, wrobionego w biologiczne ojcostwo, płacącego alimenty i ojczyma), która znana była w całym mieście za swych lesbijskich skłonności.

Poza tym (i poza Pączkiem) byli jeszcze: Dawid, Belladonna (urody jej nie brakowało. Ciekawe tylko czy oddawała w pełni znaczenie swojego nietypowego w nadwiślańskim kraju imienia?), Patryk, Domek, Czarli, Serek, Baśka, Sergiusz, Antek i Tadziu. Można by o nich wiele powiedzieć, gdyby tylko mi się chciało…

Pierwsze trzy lekcje okazały się typowo zapoznawczymi. W tej klasie o ścianach barwy dwudziestoletniej żółci, z tablica pełną zacieków i rozmazanej kredy, z ciałami wbitymi pomiędzy brudne oparcia krzesełek, a wystrzępione brzegi blatów ławek, poznaliśmy zakres pracy naszego jedynego nauczyciela i siebie nawzajem. Mrok za oknem, dziwnie gęsty i oleisty, sączył się przez szyby, ściekał po parapecie.

Pączek wyglądał dziwnie blado i chudo, nawet jak na niego.

Niecałe dwa tygodni później dowiedziałem się dlaczego. Niestety.

Przypadkiem spotkałem Orzeszka, kiedy wracałem od handlującego na rynku pirata z naręczem płyt, i to od niego usłyszałem, że Pączek już troszeczkę sczerstwiał, i nie żył od roku. Purchel i inne z osób z klasy znane Orzeszkowi również przeprowadziły się na cmentarz. Krótka wizyta we wspomnianym miejscu potwierdziła to wszystko.

To ostatnie co pamiętam z czasów sprzed psychiatryka. Może to i dobrze… Nie wiem i szczerze gówno mnie to obchodzi. Ważne, że teraz jest mi lepiej i od kilku dni znów jestem w domu. podobno nie stanowię już zagrożenia dla siebie i otoczenia.

No i to chyba by było na tyle.

 

Koniec.

Michał P. Lipka

Koniec

Komentarze

Oj, oj. Miałeś pomysł, a tak po łebkach go przerobiłeś. Już czułem klimacik przy opisie głównego bohatera, tych wszystkich osób, w szkole, gdy -- że tak powiem -- spaskudziłeś historię, kończąc ją w słaby sposób: bez kompozycji, bez napięcia, nie wykorzustując jej potencjału. Czytelnik zaczyna się wkręcać i dostaje zaraz kopa w dupę na pożegnanie. Nieładnie.
Proponowałbym na razie tekst stąd ściągnąć, dopisać parę stron i wtedy ponownie opublikować. Warto ponadto wspomnieć o przecinkolozie oraz bajzlu przy zapisie rozmowy telefonicznej z Pączkasem.
Na koniec, żeby nie było, jeszcze raz podkreślam, atmosfera tekstu naprawdę mi się podobała.
rzetelnej pracy,
pozdrawiam

I po co to było?

Księgarnia też nie jest pewnie daleko. prawda? a z portfela wydłubiecie kilka zbłąkanych monet. - po znakach przystankowych powinieneś zacząć zdanie z wielkiej litery.

Szczególnie, że nie jest ona długa. wręcz bardzo krótka, i nawet gdy uznacie, że nie było warto, nie będziecie aż tak żałować straconego czasu.
- j.w.

K krzyżyk jej na drogę. - jeśli to K jest zamierzone, to ok. W przeciwnym wypadku usuń.

No i tka dwa tygodnie później wylądowałem w psychiatryku. - sądzę, że to miało być słowo: tak.

W dwóch oknach świeciło się w ten miękki, miękko-żółtawy sposób prawie-energooszczędnych żarówek. - za dużo miękkości w jednym zdaniu.

Forsa za robienie tego samego co robiłem di tej pory z tym - do?

Przeczytałem Twoje opowiadanie. Masa literówek, wymieniłem niektóre. Poza tym interpunkcja, w kilku miejscach brak spacji. To krótki utwór, więc można było zadbać o estetykę. Powinieneś przeczytać tekst i sprawdzić błędy przed publikacją. Co do treści: nie wiem ile bohater ma lat, ale to raczej dziwne, że wymarła mu połowa klasy? Nie podeszło mi. Moze ktoś inny doceni Twój wysiłek. Pozdrawiam

Mastiff

Dołaczam się do komentarza syfa. Choc tekst jest faktycznie bez sensu, a i zakończenie spipcyłeś, to jednak ma jakiś swój specyficzny klimat. Gdybyś dopracował to opko i rozwinął, to byłoby nawet, nawet.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Cóż drodzy czytelnicy. Za błędy pragnę przeprosić Was z całego serca, a co się tyczy zakończenia również skoro wam się nie podobało. Jednocześnie pragnę też zapewnić, iż pracuję nad drugą wersją Pączka i mam nadzieję, że tym razem bardziej się spodoba. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka