- Opowiadanie: Sylwien - Jak dobrze być bogiem [KOSMIKOMIKA 2011]

Jak dobrze być bogiem [KOSMIKOMIKA 2011]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jak dobrze być bogiem [KOSMIKOMIKA 2011]

Mau przebudził się z drzemki. Ziewnął potężnie, przeciągnął się i powiercił trochę na swym wykładanym poduszkami tronie, który nie był idealnie dopasowany do jego boskiej anatomii. Konstruktorzy nie przewidzieli pewnej części ciała, która u Mau była niezwykle długa i zazwyczaj zwisająca, choć czasem gruba i postawiona na sztorc.

Zamyślił się. Miał coś zaplanowane na dziś? Jakieś polowanie na słabe i kruche istoty? Eksterminację jakiejś nic nie znaczącej, latającej rasy? Kompletną demolkę? Kataklizm? Zniszczenie świata? Nie, chyba nie. Dziś ma wolne.

Potoczył wzrokiem po swojej świątyni. Tylko jedna mała pochodnia rozjaśniała swym mdłym światłem mrok, ale Mau nie potrzebował jej, bowiem doskonale widział w ciemnościach – w końcu był bogiem. Skrzywił się, widząc panujący w kaplicy chaos i nieład.

– Co za burdel… – mruknął, ale zaraz poprawił się w myślach: bałagan. Na burdel by nie narzekał. W tej chwili nie miałby nic przeciwko paru chętnym kociakom. „Chociaż – poprawił się w myślach po raz kolejny – nie jest przecież tak źle”. Jak zachciało mu się pieszczot nad ranem, to obudził kapłankę, a ta przyjęła go z otwartymi ramionami. Po czym zasnęła, zanim doszła do etapu drapania. Drapania po brzuchu. Uśmiech spełzł pod wpływem wspomnień. Życie w świątyni nie było złe, jeśli lubiło się tylko mizianie.

Bóg wstał z tronu i dostojnym krokiem podszedł do wyjścia na taras. Stanął kilka kroków od wrót i zmierzył je wzrokiem. Nic. Popatrzył na nie groźniej. Też nic. Odczekał jeszcze parę sekund. Dalej nic. Zaczynał się irytować.

– Ykhhhhmmm! – Jedno jego „słowo” wystarczyło, aby potężne wierzeje stanęły przed nim otworem. Mau uśmiechnął się, widząc, że jego boskie moce, z opóźnieniem bo z opóźnieniem, ale w końcu obudziły się z drzemki. Nie zauważył kapłanki, która przybiegła na głos swojego pana i szybko wprawiła w ruch mechanizm otwierający. Pełen samozadowolenia, krocząc dumnie, wyszedł na zewnątrz świątyni.

Uderzył go chłód. Słońce stało w zenicie, ale było słabe, zimne i bez wyrazu jak uścisk dłoni poborcy podatków. Mau patrzył na leżące u jego stóp miasto. Jego miasto. Brudne, śmierdzące i brzydkie, ale wspaniałe przez sam fakt, że było JEGO. Lustrował je uważnym wzrokiem posiadacza. Panorama była gorsza niż ta widziana z Góry, ale i tak wolał patrzeć z tarasu. Widok z Niebios zbyt często przesłaniały chmury.

Mau zadrżał, gdy owiał go mroźny wiatr. Jego boskość nie obejmowała zimnochronności i wodoodporności, wrócił więc do ciepłych komnat swojego Domu Na Ziemi. Po drodze rzucił jeszcze małe przekleństwo na wiejący wicher, który zawył przeciągle, gdy dosięgła go klątwa. „Dobrze mu tak” – pomyślał bóg mściwie; humor mu się wyraźnie poprawił.

Bycie bogiem strasznie wyczerpywało jego siły. I zaostrzało apetyt, swoje kroki skierował więc do świątynnej kuchni. Tam czekały na niego same rarytasy – wędzony łosoś, krwista wołowina, najdelikatniejsze białe mięso. Rozsiadł sie wygodnie, a kapłanka wtykała mu smakowite kąski wprost do ust. W nagrodę obdarzył służącą łaskawym spojrzeniem, a ona rozpłynęła się w zachwycie. Spojrzał z wyższością na innego sługę, który utkwił wzrok w kawałku mięsa i nawet nie zauważał śliny spływającej z kącika jego ust. „Cóż, nie dla psa kiełbasa” – ta myśl wywołała w Mau dziką radość.

Posiedział jeszcze trochę wśród aromatów gotujących się potraw, skrzywił nos na podtykane mu winogrona, ale nie pogardził oliwką. Najchętniej popiłby to mlekiem, ale jedna z kapłanek twierdziła, że skończyłby z biegunką. Lepiej nie ryzykować. Boskie wnętrzności są delikatne. Najedzony, rozpoczął poszukiwania miejsca na koleją tego dnia drzemkę.

 

Nie chciało mu się szukać daleko, wszedł po prostu do pierwszej lepszej komnaty. Rzucił się na łóżko zajmowane przez jakąś kapłankę, a ta usłużnie usunęła się na sam jego skraj. Zaczęła bawić się jego włosami i wodzić palcem wzdłuż jego kręgosłupa. Włoski na karku stawały dęba, najdłuższa część ciała Mau sztywniała i grubiała, a on czuł narastającą wściekłość. Zamachnął się na dziewczynę, ale on uskoczyła zręcznie i wybiegła z pomieszczenia.

– Jak śmiałaś mnie dotykać bez pozwolenia! – zawołał za nią jeszcze, ale nie doczekał się odpowiedzi. Później ją ukarze. Później pokaże jej co to ból. Albo nie. Są lepsze kary. Nie zaszczyci jej spojrzeniem. Będzie ją ignorował. Uda, że nie istnieje. Ale to później… bo teraz musiał coś zrobić ze stanem wywołanym przez bezczelną dziewuchę. Wygiął się tak, jak tylko ludzie pozbawieni żeber potrafią i sięgnął językiem sutków, a potem krocza.

– Od razu lepiej – mruknął Mau i zasnął.

Pierwszą rzeczą jaką zrobił po obudzeniu, było porządne odlanie się. W końcu bogowie też mają swoje potrzeby. W drodze do głównej kaplicy zatrzymał go chlupot wody dochodzący z łaźni. Od kapiącej się kapłanki dzieliły go zamknięte drzwi. Mau wpatrywał się w nie przez chwilę.

„Nie zrobię tego. Jestem ponad takie przyziemne rzeczy. Nie zniżę się do tego poziomu. Nie ma mowy. Nie…”

Uległ. Nacisnął klamkę. W końcu nie każde drzwi otwiera się wzrokiem.

Po gorącej atmosferze łaźni Mau postanowił się przewietrzyć. Gdy przechodził przez główną kaplicę, zauważył, że poduszki na jego boskim siedzisku są wygniecione. Ktoś siedział na jego tronie! Ktoś zbezcześcił uświęcone miejsce!

– Ażeby włosy pokryły całe twoje ciało! – wysyczał przekleństwo, rozeźlony. Opuścił święty przybytek, mając nadzieję, że chłodny wiatr ostudzi gorejącą w nim wściekłość.

 

Kiedy stał na tarasie, wyczuł zbliżającą się postać. Zadrżał. Jego największy wróg. Równy mu siłą, mocą i wpływami. A może nawet go w tym wszystkim przewyższający. „Nie no, bez przesady. Równy” – poprawił. Ten, którego zdetronizował, zepchnął z piedestału, pozbawił chwały i czci, przejął jego świątynię, zagarnął całe uwielbienie kapłanek dla siebie. Ten, z którym starł się już wielokrotnie, czasami przegrywając.

A teraz On tu zmierzał. Mau słyszał trzask dolnych wrót, kiedy uległy one naporowi przybysza, słyszał już jego kroki w głównym holu…

– Wróciłem!

On wrócił. Słychać było okrzyki i nawoływania kapłanek. Mau rozważył skok z tarasu, ale wysokość trzech kondygnacji jawiła mu się niezmierzona, jak jego ego i IQ razem wzięte. Pomniejszone o skromność. Ale to dalej było wysoko. Oczywiście nic by mu się nie stało, ale ziemia była sadystyczno-masochistyczną kochanką, lubującą się w bólu.

– Idę do ciebie! – On był coraz bliżej.

Mau przełknął ślinę. Skoczyć, nie skoczyć? Nie, to nie jest wyjście. Stawi mu czoła. Sponiewiera wzrokiem. Właśnie tak. Wyszedł wrogowi naprzeciw…

– Czemu tu jest tak cholernie zimno? – głos przybysza był lodowaty jak stopy wystające spod kołdry w zimową noc. – Skarbie, tyle razy mówiłem, że nie możesz otwierać balkonu za każdym razem, kiedy ten sierściuch chce na niego wyjść!

 

Pan domu spoglądał z dezaprobata na kota, który stał mu na drodze i który utkwił w nim jedno z tych swoich spojrzeń.

„ Za kogo on się uważa?” – pomyślał mężczyzna ze złością i zamachnął się na kocura trzymaną w ręce teczką. Zwierzę uskoczyło zręcznie i umknęło pod kanapę.

 

Z bezpiecznej kryjówki Mau obserwował swojego wroga, zamykającego drzwi balkonu, składającego powitalny buziak na policzku żony i witającego się z córkami. Prychnął, widząc jak uosobiona radość i wierność nazywana labradorem dostała konwulsji tylnej części ciała, gdy ręka pana dotknęła jego pyska.

Jedna myśl poprawiła humor Mau. Ciekawe, jak mężczyzna zareaguje na tę mokrą plamę na jego poduszce…

Koniec

Komentarze

Nie wiem czy zawarty tu humor jest uniwersalny... Ci, którzy znają pierwowzór głównego bohatera, uśmiali się. Mam nadzieję, że wam również się spodoba. Miłej lektury.

Przyjemnie się czytało, i przyzwoicie napisane. Kilka razy się uśmiechnąłem, zwłaszcza na końcu. Sylwien, pierwowzoru głównego bohatera nie kojarze. Może chodzi tu o pewien znany film, ale nie jestem pewien. Chyba, że jestem w totalnym błędzie, to mnie oświeć. Aha, coś ci zżarło obrazek, P :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

hmmm, nie masz szans znać pierwowzoru, bo to mój prywatny znajomy ;) A obrazek nie miał być do tego opowiadania, tylko do "Amarantowej Tanji", tam też go nie ma, zaraz zgłupieję...

Fajne, błyskotliwe, zabawne. w zasadzie nie ma sie do czego przyczepić :P

(...) tronie, który nie był idealnie dopasowany do jego boskiej fizjonomii.
Znaczy, bóg Mau sypiał na swej, za przeproszeniem, mordzie? Bo drugi koniec Jego boskiego ciała nazwać fizjonomią to już absolutna przesada...

Ale za całokształt pochwała w jadłospisie. Bardzo ładnie oddałaś charakterek futrzaków. Mają w sobie coś z władców świata...

Jest jak najbardziej uniwersalne. Miałem dwa "pierwowzory" w swoim życiu. Świetne opowiadanie, bardzo mi się podobało, dam Ci sześć, ok? Jest taka fajna buddyjska opowiastka dotycząca psa i kota (konkretnie - czym się różnią). Przypomniałem sobie o niej po przeczytaniu Twojego tekstu.

Co pies myśli o ludziach? "Karmią mnie, dbają i troszczą się o mnie. Pewnie są bogami".

Co kot myśli o ludziach? "Karmią mnie, dbają i troszczą się o mnie. Pewnie jestem bogiem".

Serdecznie pozdrawiam

Mastiff

ad. Adam KB - fatalny błąd z mojej strony, chowam się ze wstydu w mysiej dziurze. Oczywiście chodziło o anatomię, już porpawiłam.

ad. Bohdan - dzięki, nie wiem czy zasłużyłam... A co do opowiastki, to znam, zaczęłam nią moją prezentację na zajęciach z behawioru kotów ;)

Pióro należy się i to najlepiej złote. Niestety nie mogę jeszcze oceniać, choć mógłbyś być pewny, że byłoby 6. Bardzo dobry i zabawny pomysł.

Co do humoru zawartego w tekście, to na pewno trafia do wielu, może nawet do większości odbiorców i nie jestem wyjątkiem.

OK, do konkursu.

Fajny pomysł i bardzo przyjemny humor.

Pozdrawiam

Dziękuje wszystkim za komentarze, cieszę się, że wam się podoba :) Choć Erubisu z tym złotym piórem to już przesadził...

Ja tylko się zastanawiam... Czy pointa miała być zaskakująca? Bo ja, nigdy kota nie posiadając, domyśliłem się gatunku tego bóstwa już po pierwszym zdaniu, a upewniłem się po trzech. No i opowiadanie jest sympatyczne, czyta się bezproblemowo, ale... No ale nie załapałem, czemu aż takie śmieszne ma być.
Ode mnie 4.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

ad. Diriad: właśnie o tym mówiłam w moim pierwszym komentarzu - ktoś, kto nigdy nie miał kota, nie zna ich tak dobrze i nie czyta tego z myślą "No, dokładnie tak jest!" W sumie czytelnik-kociarz bardziej śmieje się z siebie i ze swojej pobłażliwości, niż z samego tekstu.

A pointa? Nie, nie oczekiwałam, że ktokolwiek nie zorientuje się w międzyczasie o kogo chodzi (choć miałam nadzieję, że nie w pierwszym zdaniu). Chodziło o podkreślenie prawdziwej natury i tego, jak koty widzą siebie + kontrast po upadku (chwilowym) boskości. A pointa właściwa jest w ostatnim zdaniu (mściwe bestyje, nie ma co ;P).

Dobra, jeśli kiedyś będę miał kota i będę o tym pamiętał, to wrócę tu i przeczytam jeszcze raz :P

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Nowa Fantastyka