- Opowiadanie: degz - Delirium

Delirium

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Delirium

1.

Rysiek zebrał się w sobie z całych sił i podniósł ołowiane powieki. Jasne, bolące światło lampy zalało jego swiadomość. Rzeczywistość zafalowała. Ponownie zamknął oczy i potrząsnął energicznie głową. Nie pomogło.

 

Drugie podejście przyniosło nieco lepsze efekty: wiedziony kłującym wspomnieniem odwrócił głowę na bok, spojrzał gdzieś w dół i – jakby nagle przebudzony – szeroko otworzył oczy unosząc wysoko brwi. Wyglądał teraz na bardzo zdziwionego Ryśka. Po chwili, gdy przyzwyczaił się już do jasności, ostrożnie podniósł wzrok i ujrzał dwa gorejące jego źródła. Zasłaniając oczy przedramieniem wyciągnął przed siebie rękę i sięgnął w ich kierunku. Syknął z bólu parząc palce i niewielka lampka upadła na rudy dywan rozlewając po nim żółtoczerwone, paraboliczne fale światła.

 

Rysiek poczuł w ustach chłodny, szorstki przedmiot. Bezskutecznie spróbował zmusić do pracy ślinianki. Jedynym efektem tego wysiłku była seria zaskakujących odkryć: najpierw odkrył, że przedmiot w ustach porusza się nieco na boki, chwilę potem, że on sam potrafi wpływać na te ruchy i dosłownie ułamek sekundy później, że ów przedmiot to jego własny język. Zadowolony wykrzywił usta w bezrozumnym uśmiechu i rozejrzał się. Zdawało się, że jego ruchy wyprzedzają myśli; obrzuciwszy półprzytomnym spojrzeniem blat drewnianego stołu zdał sobie sprawę, że rozgląda się w poszukiwaniu czegoś, co dałoby się wypić. Kołyszącą się wężowym ruchem dłonią sięgnął w kierunku szklanek stojących na stole. Spróbował skupić wzrok na jednej z nich (ale poniósł porażkę) i postanowił po prostu namacać najbliższą. Wypił kilka łyków płynu, który po paru chwilach okazał się być tanią, wygazowaną oranżadą z domieszką zwietrzałej wódki. Rysiek odstawił szklankę i namierzył plastikową butelkę, do połowy wypełnioną różowym napojem. Ugasiwszy pragnienie głośno westchnął, przez chwilę cmokał i mlaskał aż w końcu po raz kolejny omiótł zamglonym wzrokiem najbliższe otoczenie. Rozglądał się przez chwilę z wykrzywioną w głupim geście twarzą i próbował zrozumieć to, co zobaczył.

 

To, co zobaczył Rysiek – okrągłą, czarno-czerwoną plamę o rozmytych konturach, z ciemniejszym paskiem u dołu – po chwili wytrzeszczania oczu okazało się być Grubym. A właściwie fragmentem Grubego, który spał ułożywszy głowę na stole i zasłaniając oczy ręką. Przyciśnięte do stołu otwarte usta i policzek pofałdowały się tworząc groteskowy obraz jego fizjonomii. Gruby więc siedział na krześle, z głową bezwładnie wciśniętą w szarobrązowy blat, lewą ręką ułożoną obok głowy i cicho pocharkiwał. Skupiwszy ostatecznie uwagę na towarzyszu niedoli Rysiek nagle usłyszał to pocharkiwanie bardzo wyraźnie. I co gorsza – bardzo głośno. Odgłos chrapania Grubego napełnił go obrzydzeniem. Nieudolnie klepnął go w ramię. Nic. Spróbował jeszcze dwa lub trzy razy. Gruby poruszył się nieznacznie i mruknął coś niezrozumiale.

 

– …by! – udało mu się wyjęczeć. Ze zdziwieniem stwierdził, że jego głos brzmi jakoś skrzekliwie i niekompletnie. Odkaszlnął.

 

– Gruby! – tym razem poszło nieco lepiej.

 

Gruby jakby próbował podnieść głowę. Ostatecznie jednak zrezygnował zanim zdołał odkleić policzek od blatu. Z perspektywy Ryśka okrągła plama ledwie drgnęła.

 

– Gruby! – wycharczał po raz trzeci, uderzając jednocześnie rękę śpiącego. Tym razem głośniej. I silniej.

 

– …oooooo! – odpowiedziały pomięte usta. Cała reszta pozostała prawie idealnie niewzruszona.

 

– Wsta-aj! – wysapał i nabrał głęboko powietrza.

 

– …oooo.

 

– …żeśmy zaszaleli. Wstawaj!

 

Gruby z trudem podniósł głowę ze stołu. Przez chwilę pozwolił jej swobodnie zwisać po czym gwałtownym, acz płynnym ruchem uniósł ja do pionu. Rozsiadł się na krześle, przetarł oczy i szybko mrugając, ze ściągniętymi brwiami błądził wzrokiem to po stole, to znów po Ryśku. W końcu, gdy coś błysnęło pomiędzy jego palcami, złowił spojrzeniem dłonie kolegi.

 

Rysiek, rocznik sześćdziesiąty drugi, był niewysokim, krępym facetem o ciemnych włosach nieco już przyprószonych siwizną. Zazwyczaj mocno potarganych. Było tak i tym razem. Miał zamknięte oczy. Obracał w dłoniach niewielką, prostą literatkę. Dmuchnął do wewnątrz, obrócił do góry dnem, potrząsnął, lekko postukał palcem i postawił przed sobą. Obrzucił Grubego krótkim i ciężkim spojrzeniem i ponowił rytuał z drugą szklanką. Nalał. Wypili. Gruby zapił oranżadą z butelki, podał Ryśkowi, ale tamten odmówił stanowczym ruchem ręki. Siedzieli naprzeciw siebie krzywiąc się i kiwając się na boki. Kompletnie niesynchronicznie.

 

– Która godzina – po długiej chwili milczenia zaczął Gruby.

 

Rysiek spojrzał i zobaczył przed sobą półtora Grubego. Z grymasem zgiął łokieć i skierował wzrok na zegarek. Pogubił się w natłoku wskazówek. Otworzył oczy najszerzej jak potrafił. Zakręciło mu się w głowie i ponownie zmrużył powieki. Przez chwilę wpatrywał się usilnie w jasną taflę cyferblatu.

 

– Zaraz trzecia.

 

Na piętnaście sekund znów zapanowała cisza. Powietrze śmierdziało wypitym alkoholem i papierosami. Za oknem księżyc przeciskał się pomiędzy szarymi pasmami chmur. Rysiek ponownie nalał do szklanek. Po połowie. Przełknęli na raz. Spróbował się podnieść, jednak nogi odmówiły mu posłuszeństwa i opadł bezwładnie na krzesło. Gruby siedział z przekrzywioną głową i śmiał się cicho zerkając spod czarnych, niemal zrośniętych brwi. Rysiek spojrzał na niego wzrokiem który miał w sobie coś z czułości i ponowił starania. Tym razem udało mu się w miarę sprawnie podnieść się do pozycji pionowej. Co prawda jedną rękę ciągle miał opartą na stole, drugą kurczowo ściskał oparcie krzesła, a kolana nieco mu falowały, ale z każdą sekundą szanse na to, że wyrżnie jak długi w świetlne objęcia leżącej na dywanie lampki – malały. Gruby namacał w kieszeni luźnej, kraciastej koszuli paczkę Męskich. Wyciągnął dwa – jednego podał Ryśkowi, z zadowoleniem obserwując jak tamten na moment traci równowagę, a drugiego przez chwilę wałkował pomiędzy palcami by w końcu odpalić. Zapachniało tytoniem i coś dźwięcznie trzasnęło o podłogę. Oczy obydwu podążyły za dźwiękiem z niejakim opóźnieniem: popielniczka. Gruby patrzył z wyrzutem na rozsypane niedopałki przez kilka sekund zanim postanowił, że nie ma sił, żeby się ruszyć.

 

– No! Komu w drogę… – zacharczał Rysiek i kaszlnął

 

– Poczekaj – Gruby ożywił się nieco. Chwiejną ręką sięgnął po flaszkę, uniósł ją i zawiesił na chwilę na wysokości oczu.

 

– Jeszcze mamy po jednym! – zdecydował i zabrał się do nalewania.

 

Rysiek powiedział pod nosem coś, czego Gruby nie zrozumiał. Zresztą gdyby zapytać Ryśka, prawdopodobnie sam nie potrafiłby tego powtórzyć. Stanał na równe nogi lekko rozkładając ręce. Złapał równowagę i ostrożnie postąpił krok do przodu. Zbliżył się do stołu i chwycił szklankę. Piskliwie brzęknęło cienkie szkło i obaj wychylili na raz, przełknęli i jak na komendę zaciągnęli się papierosami. Spirale szarego dymu zatańczyły w powietrzu pośród drewnianego, nienakrytego stołu. Pośród kilku pustych butelek, puszek, szklanek, jednego talerzyka i słoika kiszonych ogórków. Pośród promieni pomarańczowego światła na dywanie i rozsypanych petów, w niedużym pokoju w kawalerce na parterze starej odrapanej kamienicy.

 

 

2.

 

Olbrzymie, ciężkie drzwi starej odrapanej kamienicy otworzyły się z cichym skrzypnięciem i Rysiek wytoczył się na zewnątrz. Było zimno a w powietrzu unosiły się miliony maleńkich kropelek niosących zapach niedawnego deszczu. Rysiek zrobił niewielkie kółko, jakby mechanicznym ruchem ustawił ciało prosto, w stronę domu, niepewnymi dłońmi postawił kołnierz, schował ręce w kieszeniach, wtulił głowę w ramiona i ruszył przed siebie. Wypity przed chwilą alkohol zaczynał wygrywać z katzem ale coraz bardziej ciążył pod czaszką. Szedł chwiejąc się na boki. Starał się nie przekraczać linii krawężnika i omijać latarnie. Chodnik prowadził jakiś czas prosto, później przez kilkaset metrów lekkim łukiem w prawo by w końcu urwać się nagle tuż obok drewnianego płotu. Rysiek przystanął na chwilę, wydmuchnął kilka razy parujące powietrze i skręcił w prawo tuż za płotem. Gruntowa droga przed nim prowadziła wzdłuż niewielkiej polany porośniętej chwastami. Latarnie stały rozstawione w większych odstępach. Te, które świeciły rozlewały na ziemi pomarańczowe plamy sodowego światła.

 

Rysiek nieco zwolnił kroku. Huczało mu w głowie. Szedł przekrzywiając co chwilę całe ciało to na lewą, to na prawą stronę. W jego zamroczonym umyśle pomiędzy półkulami leniwie przesączała się jedna myśl: spać. Nie dane mu było zauważyć, że pośród gąszczu chwastów, na peryferiach niewielkiego miasteczka, w miejscu, do którego nie dosięga światło latarni – nie jest sam.

 

Nie był sam: pośród posłusznie pokładających się pod naporem wiatru dzikich traw było coś jeszcze. Na pierwszy rzut oka nie sposób było tego zauważyć, ale jeśliby przyjeć się lepiej…

 

Noc zazwyczaj nie jest całkowicie czarna. Zwłaszcza, gdy księżyc obdarowuje ją choć odrobiną odbitych promieni. Zawsze można dostrzec niewielkie owady lub pyłki unoszone przez wiatr. W miejscu, obok którego właśnie przechodził Rysiek, pomiędzy źdźbłami traw rozciągała się niemal idealna czerń. Była to pusta, irracjonalna ciemność. Niby w oddali migały słabe światła osiedlowych latarni, ale przestrzeń pomiędzy nimi gęstniała pochłaniając wszystko dokoła. Czerń była niemal aksamitna. Wytężając wzrok można było zauważyć jak słabo połyskuje w bladoniebieskiej poświacie księżycowych promieni przebijających chmury równymi pasmami.

 

 

3.

 

Obudził się nagle i zmrużył oczy pod oślepiającym potokiem jasnych, białoniebieskich fal światła. Przez chwilę pomyślał, że spotyka go to już po raz drugi tej nocy. Odrzucił jednak to wrażenie nie mogąc zapanować nad porozrzucanymi bezładnie wśród pamięci wspomnieniami. Jasne źródło światła bombardowało jego twarz. Spróbował zasłonić się ręką, jednak ta ani drgnęła. Podniósł powieki pokonując kłujące serie fotonów. Oczy zwilgotniały mu niemal natychmiast. Poczuł tępy, jakby metaliczny ból, ale nie potrafił zrozumieć co go boli. Zrozumiał natomiast, ze leży na wznak na płaskiej, twardej powierzchni, dokoła śmierdzi jakby w jakimś szpitalu, a on nie może się poruszyć. Po kolei spróbował poruszyć każdą z kończyn, z każdym zrywem szarpiąc się coraz bardziej. Bezskutecznie.

 

Nie bał się. Był wściekły. W bezsilności zaciskał zęby i wydawał z siebie krótkie, urywane warknięcia. Z całych sił próbował wyrwać się z niewidzialnych pętów. Udało mu się jedynie zacisnąć pięści i nieznacznie poruszyć nogą w kolanie. Poczerwieniał na twarzy. Czoło miał pokryte małymi kropelkami potu. Świdrował oczami jasność. Przerzucał spojrzenie na wszystkie możliwe kierunki. Wszystko co, mógł zobaczyć to wszechogarniająca biel i wyłaniający się z niej niebieskim odcieniem kontur lampy. Nagle usłyszał wokół głowy jakieś dziwne, rytmiczne dźwięki. Jakby odgłosy jakiegoś owada nagrane i odtworzone do rytmu. Rysiek nie potrafił ich porównać z niczym, co wcześniej słyszał. Przemknęła mu myśl, że musi to być jakaś bardzo, ale to bardzo nowoczesna muzyka. Po lewej stronie brzucha poczuł uderzenie. Łapiąc oddech mimowolnie przypomniał sobie zdarzenie sprzed dwudziestu lat – milicjanci z białymi pałkami.

 

– Skurrrrrr! – wydał z biebie coś pomiędzy krzykiem a charknięciem. Oberwał ponownie, tym razem nieco wyżej.

 

– Puść mnie! Skurwysynu! – zaczął ponownie, tym razem wyraźniej, na całe gardło. Podrywał się z całych sił, ciągle jednak nie mógł się poruszyć.

 

– Zomo! Kurrrrwa! Zomo! – sapał.

 

Coś niebieskiego, rozmazanego wpełzło w jego pole widzenia. Rysiek był jednak zbyt roztrzęsiony i zbyt pijany, by przywiązać do tego faktu wagę.

 

– Dziewięć lat w stoczni! Kurrrr! – wyliczał z pasją – W solidarności! Żeby mnie teraz zomo kurrwa!

 

Kolejny owalny kształt wcisnął się w gęstą biel. Rysiek był już zmęczony. Cała ta sytuacja trwała od dobrych kilku minut, pod czaszką przetaczał się niezidentyfikowany ból wspomagany katzem a obolały lewy bok pulsował równomiernie. Ostatkiem sił skupił spojrzenie na obiektach, które pojawiły się nad jego głową. Spomiędzy zamazanych plam wyłoniły się dwie głowy: jedna – owalna, w czapce i ciemnych okularach o dziwnym kształcie i druga, przypominająca nieco mordę psa, o wielkich oczach, zwisających uszach i charakterystycznie wysuniętym nosie. Owalna zbliżyła się i Rysiek mógł dostrzec trochę większy fragment całej tej dziwnej postaci. Miała wąskie ramiona i cienkie rączki, w których trzymała duży przedmiot. Coś jakby wentylator. Ponownie zwrócił zmętniałe źrenice w kierunku dziwnej psiej mordy.

 

– Z psami! Kurrrwa! Psy na mnie skurwysyny szczują! Zomo! – wykrzyczał jeszcze, kilkukrotnie nabrał powietrza. Przez moment cała ta sytuacja wydawała mu się obojętna. Wykrzywił nawet usta w dziwnej próbie uśmiechu i zapadł w ciemność.

 

Spośród ciemności wyłonił się sen. Rysiek śnił o dziwnej, jajowatej głowie w ciemnych okularach. Dokoła rosły fantazyjne kwiaty o niespotykanych kształtach i nieopisanych kolorach, których płatki ociekały gęstym, wonnym sokiem. Głowa w okularach, która nagle odnalazła swojego właściciela stała się chudą, plastelinową postacią. W lepkich rączkach pojawił się lśniący puchar pełen nęcącego nektaru. Rysiek z ufnością przyjął puchar i wychylił do dna. Mocna słodycz rozlała się palącym ciepłem po całym organiźmie. Kwiaty dokoła zawirowały. Całe niebo wybuchło nagle różnokolorową paletą wirujących kwiatów. Jeszcze więcej i jeszcze… Aż jeden z nich, obracając się niczym wielka spirala przybliżył się do niego na wyciągnięcie ręki, stopniowo zasłaniając mu wszystko dokoła. Rysiek, szczęśliwy jak dziecko wyciągnął przed siebie dłoń.

 

Otworzył oczy i zobaczył obracający się niczym wielka spirala wentylator. Poczuł przeszywający ból gdzieś powyżej prawej kostki. Odruchowo machnął nogą. Tym razem noga podniosła się i błyskawicznie wyskoczyła w powietrze. Poczuł, że kopnął w coś twardego i stęknął z bólu. Wzrok po chwili ponownie przywykł do wszechogarniającej jasności. Pośród światła Rysiek zobaczył ni to ludzką ni to psią mordę o nieco jakby zdziwionym wyrazie. Po chwili dołączyła do niej druga, owalna głowa. Miała wielkie, nieludzkie oczy i coś w rodzaju narośli tuż nad nimi. Po pijaku mogła wyglądać trochę jak amerykański policjant w ciemnych okularach.

 

Tym razem nie dał się już ponownie skrępować. Kopał, wymachiwał rękoma, drapał, pluł i próbował gryźć. W jednej chwili pojawiło się koło niego jeszcze kilka postaci o głowach przypominajacych psie, szczurze, świńskie a nawet małpie mordy. Niektóre z nich miały wielkie, dziwne oczy i po kilka rąk. Wyglądały jak olbrzymie pająki. Rysiek bił na oślep, wymachiwał nogami i wydawał z siebie krótkie, nieartykułowane posapywania, powarkiwania i okrzyki. Nagle jego ciało wyprostowało się jak struna, coś go mocno zabolało, ale zanim zdążył zdać sobie z tego sprawę, rzeczywistość ponownie rozpłynęła się w ciemności. Nie wiadomo kiedy powrócił sen.

 

 

4.

 

Sen, który powrócił nie wiadomo kiedy – być może po chwili a być może po wielu godzinach – na powrót przeniósł Ryśka do świata pełnego kolorów. Zresztą, co by nie mówić, tak wielu wrażeń na raz Rysiek nie doświadczył od bardzo dawna. Jeśliby go zapytać na pewno nie umiałby sobie przypomnieć kiedy po raz ostatni śniło mu się cokolwiek. Gruby mawiał, że każdy miewa sny, choć nie każdy je potem pamięta. Rysiek z właściwą sobie w takich tematach podejrzliwością kiwał tylko głową, w duchu nie dając wiary ani jednemu słowu.

 

Obudził się pośród wygniecionej trawy. W powietrzu czuć było zapach jakiegoś zielska. Ubranie Ryśka było mokre od porannej rosy. Kaszlnął kilka razy i, podpierając się ręką, wstał. Słońce świeciło już jasno, choć ledwie wyglądało zza lini horyzontu. Długie pasma chmur przetaczały się leniwie po niebie. Katz uderzył kilka sekund później. On jeden go nie opuszczał. Rysiek zaklął cicho, rozejrzał się dokoła i ruszył w kierunku domu.

 

 

5.

 

– W polu?! – Gruby niemal krzyczał

 

– W polu! – odpowiadał Rysiek – W polu! W polu!

 

– Ja pierdolę…

 

Gruby polał w kieliszki i podał Ryśkowi. Ten jednak machnął tylko ręką przecząco. Gruby spojrzał na niego z niedowierzaniem, jednak zaraz zmienił minę. Teraz mógł powiedzieć „wszystko mi jedno". I Rysiek uwierzyłby mu całkowicie. Odstawił oba kieliszki na stół.

 

– No. A jakie miałem sny! Jakieś takie kwiaty mi się śniły… I zomo. Z psami. I wódkę z nimi piłem!

 

Gruby patrzył na niego spode łba kiwając głową. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Z lekka się tylko uśmiechał.

 

– A potem szczury! Mówię ci, Gruby! Szczury! I Muchy. Pająki! Delirium! Nie piję! Delirium kurwa, jak nic!

 

– To tylko sen, Rysiu – cicho odezwał się w końcu Gruby. Mówiono na niego Gruby ze względu na jego okrągły brzuch. Cała reszta Grubego była jednak nieproporcjonalnie szczupła.

 

– Delirium. Gruby, kurwa mać… – załkał Rysiek

 

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Rysiek masował bolące miejsce, tuż nad prawą kostką. Podwinął nogawkę i ujrzał niewielką, trójkątną bliznę w czerwonofioletowym kolorze.

 

– Jeszcze się gdzieś kurwa pociąłem w tym polu – zasyczał

 

Gruby pomyślał przez chwilę i zauważywszy promień nadziei chwycił za szkło.

 

– Wypijmy, przeciwbólowo – spróbował ponownie

 

Rysiek zastanawiał się przez dłuższą chwilę. W końcu uniósł kieliszek w kierunku kolegi. Szkło stuknęło dźwięcznie.

 

– Wypijmy. – przełknął, odetchnął i dokończył:

 

– Przeciwbólowo.

Koniec

Komentarze

Taa.. światło boli.
Nie dotarłam w tekście zbyt daleko... raczej nie trawię takich rzeczy.
(kłująca seria fotonów :D)

Co to jest delyrium? Bo w Dragon Age było lyrium, taki narkotyk, co manę przywracał :P

Zatem Delyrium to taki narkotyk, co manę odbiera :)

Trzeba skonsultowac tekst z Wiktorem Żwikiewiczem ;) Jakoś nie przemówiły do mnie opisy odzyskiwania świadomosci po... Mimo sporego doświadczenia w tej materii, nigdy nie miałem wątpliwości co do własnego języka :D
Mam mieszane uczucia po przeczytaniu, ale chyba więcej odczuć negatywnych niz pozytywnych, jeśli idzie o wrażenia po lekturze.
 

Za delikatnie, lbastro, za delikatnie...

Opis trzeźwienia i tyle. Fantastyki tu nie widzę, chyba, że te mordy zwierząt to jacyś kosmici byli...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka