- Opowiadanie: Bego - Gulf of Mexico: Fajrant

Gulf of Mexico: Fajrant

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gulf of Mexico: Fajrant

Houston, TX

 

2035 AD

 

 

 

 

Słońce powoli zachodziło, drażniąc oczy robotników intensywnym pomarańczowym blaskiem. Maszty portowych dźwigów wbijały się wysoko w niebo. Robotnicy uwijali się najszybciej jak potrafili. Za godzinę kończyła się druga zmiana, a ci z Sektora SNOP w Seabrook musieli przeładować jeszcze kilkanaście kontenerów. Pracowali w trzyosobowych grupach. Dwóch pilotów obsługiwało dźwig na wysokości dziewiątego, czternastego lub dwudziestego piętra, w zależności od rodzaju statku, a na ziemi kierował nimi nawigator. Mieli lżejszą fizycznie pracę niż ci, którzy obsługiwali suwnice i obrotnice na dole. Kto trafiał do Sektora SNOP lub pozostałych dziesięciu, przeładunkowych uważany był za farciarza. Każdy Sektor liczył od ośmiu do osiemnastu dźwigów. Nie był to jeszcze szczyt szczęścia i finansowego zaspokojenia jakie czekały w jednym z czterech Terminali Głównych, ale nie był to też kołchoz jaki czekał pracowników korporacji stoczniowej GULF OF MEXICO CORP w sektorach suwnic, obrotnic i wywrotnic. Port Houston-Galveston był największym portem w Zatoce Meksykańskiej, jego powierzchnia łącznie przekraczała 500 mil kwadratowych.

 

Ci, którzy sterowali dźwigami uważali się za nietykalnych, wolnych strzelców, którym wszystko wolno. Manewrując tymi gigantycznymi maszynami czuli się władcami portu. W swoim towarzystwie nazywali tych wszystkich pracujących na dole (łącznie ze swoimi nawigatorami) down-fuckers. W porcie byli jeszcze robotnicy, którzy pracowali prze elewatorach, ale ci nie zasłużyli sobie na żadną oryginalną ksywkę, gdyż ich praca była tak żmudna i nieciekawa, że up-vipers (jak sami siebie określali pracujący na dźwigach) nie byli w stanie nic sensownego wymyśleć. Natomiast pracownicy biurowi i dyrekcja zyskiwali coraz to nowsze przezwiska, których wulgarność rosła proporcjonalnie do spadku wynagrodzeń zwykłych robotników.

 

Od wielu lat znaczenie portu malało. Mimo strategicznego położenia w Zatoce Meksykańskiej, na skutek wyczerpania się całkowicie złóż ropy naftowej oraz licznych konfliktach i wojnach, które skutecznie zniszczyły wszelką turystykę, port nie obsługiwał tylu ładunków, co jeszcze dziesięć lat wcześniej. Napędzał go już tylko przemysł chemiczny i maszynowy (niegdyś był to przede wszystkim paliwowo-energetyczny oraz mineralny).

 

 

 

Dwóch robotników Sektora SNOP, obsługujących dźwig „czternastkę" B-9, właśnie ułożyło na powierzchni wielkiego indyjskiego transportowca ostatni kontener. Ubrani byli w niebieskie kombinezony, ich głowy chroniły jasne kaski. Na specyfikacji było napisane, że kontenery zawierały metalowe części do podwozia ciężkich samochodów terenowych, przeznaczonych dla Zjednoczonej Armii Indochińskiej do walk w Syrii z sunnickimi rebeliantami, ale w dzisiejszych czasach nic co widniało na papierze, czy na ekranie komputera, czy nawet było przekazywane z ust do ust nie było pewną informacją.

 

– Powiedz staremu na dole, że jeszcze tylko zrobimy wydruki danych i za pięć minut zjeżdżamy – powiedział pierwszy pilot, trzymający stery, do swojego kolegi odpowiedzialnego za radio i komputery.

 

– Spokojnie Gray, mamy jeszcze ponad czterdzieści minut do dzwonka. – Tak mówili na sygnał syreny informujący o końcu zmiany. – Nawet jak będziemy robić wszystko maksymalnie WOLNO, mamy kupę czasu do przyjścia następnej załogi, a wiesz jaki jest teraz burdel w szatni.

 

– No dobra, powiedz mu, że zawiesił się komputer, co nie będzie niczym nowym, i żeby już poszedł do boksów. Włączę drukowanie, a my wyjdziemy zapalić.

 

– Jak ty mnie doskonale rozumiesz. – Uśmiechnął się szeroko drugi pilot poprawiając słuchawkę w uchu.

 

– Widzisz Mike, trzeba tak robić, żeby się nie narobić.

 

– Dokładnie stary! Powiem więcej, trzeba doić tych frajerów w garniturach, ile tylko się da.

 

– Banda darmozjadów. Ciekawe ile wytrzymaliby tutaj na górze z nami? – spytał Gray.

 

– Obawiam się, że na skutek szoku, wyleciałoby coś z ich nogawek na głowy tych w „dziewiątkach" – skomentował z przekąsem Mike.

 

 

 

Obaj się roześmiali. Ich dźwig stał ostatni na nabrzeżu, po lewej stronie. Często wychodzili z kabiny i stawali na rusztowaniu obok windy paląc papierosy i rozmawiając. Widok z ponad pięćdziesięciu metrów na kanał wpadający do zatoki był niesamowity. Zwłaszcza na tle zachodzącego słońca. Zawsze śmiali się zarówno z tych pracujących na „dwudziestkach", wyolbrzymiając, że nic nie widzą w chmurach i w spadającej im na łby dziurze ozonowej, jak i z tych z „dziewiątek", w których rzucali dla śmiechu zgaszone pety. Pracowali razem już od blisko trzech lat. Był to niezły staż, jak na warunki panujące w porcie. Ciągłe restrukturyzacje, zmiany właścicieli, przechodzenie portu z rąk państwowych do prywatnych i z powrotem, zamykanie i ponowne otwieranie kolejnych stref przeładunkowych. Dochodzi do tego bunt pracowników sprzed dwóch lat i atak bombowy na wschodnią część portu dokładnie piętnaście miesięcy temu. Ataku dokonali panamscy terroryści. Jednak już kilka godzin później zostali zlokalizowani i powstrzymani przed dalszymi atakami przez Armię Unii Ameryki Północnej.

 

Unię tworzą: Kanada, Stany Zjednoczone, Meksyk, Gwatemala, Salwador, Belize, Honduras i najnowszy członek, powracająca po wielu latach do łask, Kuba. Unia została utworzona w roku 2021. Dawne, zewnętrzne podziały administracyjne państw przestały obowiązywać. Każdy kraj był podzielony na departamenty (w przypadku USA były nimi dawne stany, stąd Houston znajdowało się w Departamencie Texas). Aspiracje do przystąpienia do Unii ma także Kostaryka, która niestety tworzy naturalny klin między Nikaraguą i Panamą, a wszystkie trzy państwa pozostają w konflikcie zbrojnym od ponad dwudziestu lat. Unia ma wielką ochotę na kostarykańskie złoto, które obok waluty Amero jest najlepszym środkiem płatniczym w regionie. Jednak od wielu lat powstrzymuje się od jawnego ataku militarnego. Jedynie nieoficjalnie posyła swoje wojska na granice nikaraguńsko-kostarykańską i kostarykańsko-panamską. Na tą drugą przede wszystkim, zwłaszcza po incydencie w Zatoce.

 

Pilot Gray Wotche pochodził z Kostaryki. Był wysokim, śniadym i, co najważniejsze w dzisiejszych czasach, inteligentnym mężczyzną. Gdy był małym chłopcem przypłynął do Galveston z rodzicami i rodzeństwem. Ucieczki z Kostaryki do Texasu w latach 2014-2020 przypominały te z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku z Kuby do Miami. Część ludzi decydowała się na podróż lądem, przez Meksyk. Było szybciej, ale niebezpieczniej i znacznie drożej. Rodzina Gray'a, wraz z innymi Kostarykańczykami pragnącymi zmienić swoje dotychczasowe życie, przypłynęła na kolumbijskim kontenerowcu. Ponad pięćdziesiąt osób ukrytych w dwóch kontenerach, które teoretycznie powinny zawierać bawełnę. Kolumbijczycy są najlepszymi na świecie przemytnikami. W tamtym czasie organizowali regularne kursy do USA, kilka razy w miesiącu. Wotche'owie szybko odnaleźli się w nowym świecie. Gray ukończył dobrą, mechaniczną szkołę średnią i od razu podjął pracę w porcie jako magazynier. Od trzech lat, po dodatkowych kursach, jest pilotem dźwigu. Dokładnie miesiąc po tym jak objął dźwig B-9, a jego dotychczasowy partner odszedł na emeryturę, przydzieli mu do pomocy, o dwa lata młodszego, dwudziestoczteroletniego wówczas Mike'a Collinsa.

 

Mike, rodowity mieszkaniec Texasu, był o wiele bardziej niepokorny i nadpobudliwy, niż rozważny i doświadczony życiem Gray. Dobrze zbudowany, z szerokimi ramionami, ale nieco niższy od kolegi, blondyn. Mogli uchodzić za swoje przeciwieństwa, ale w pracy doskonale współpracowali. Jednak poza nią rzadko się widywali. Jedynie z okazji większych uroczystości (święta, urodziny). Gray założył już własną rodzinę i Mike bardzo to szanował. Nie narzucał mu się swoim frywolnym trybem życia. Czasami pozwalał sobie na jakieś drobne żarty, głupie komentarze lub wniesienie do dźwigu butelki whisky, z której wspólnie pociągali na zakończenie pracy po porządnym łyku na rozluźnienie (ale tylko po drugich i trzecich zmianach). Podobnie było dzisiaj. Tym razem już trzeci dzień męczyli butelkę polskiej wódki, która uchodziła w Zatoce za jeden z najcenniejszych i najtrudniej dostępnych alkoholi. Mike i jego naturalne predyspozycje do kombinowania (mógłby robić interesy z samymi Kolumbijczykami) pozwoliły mu na załatwienie tego szlachetnego trunku w zamian za drobną, nie do końca legalną przysługę, jaką wyświadczył jednemu z portierów. Ale co to było, pozostanie jego tajemnicą.

 

 

 

Stali na rusztowaniu obok kabiny. Usłyszeli dźwięk drukarki. Skanowanie i drukowanie zakończone. Mike wyrzucił niedopałek papierosa i spojrzał na zegarek.

 

– Jeszcze ponad pół godziny – powiedział znudzonym głosem.

 

– Wiem. Co robimy?

 

– Może dokończymy to polskie cudeńko? Dużo już nie zostało.

 

– Dobry pomysł – odpowiedział lekko podekscytowany Gray.

 

Mike wszedł z powrotem do kabiny, żeby wyjąc z szafki pod monitorem ukrytą pod roboczymi rękawicami i fartuchem flaszkę oraz plastikowe kubeczki.

 

– Fantastyczna jest dzisiaj pogoda – powiedział podając Gray'owi kubek do połowy wypełnianą wódką.

 

– Masz jeszcze popitę?

 

– No co ty, dzisiaj lecimy bez popity. Nie oglądałeś nigdy tych starych polskich filmów? – spytał. – Tam nigdy nie popijają.

 

– Wiem, wiem, przecież kiedyś mi pokazywałeś. Ale nie wiem czy dam radę.

 

– Dasz. Wchodzi jak woda. – Mike szeroko się uśmiechnął.

 

Przybyli toast i wypili. Obaj lekko się skrzywili, ale widać było po ich twarzach, że sprawiło im to przyjemność.

 

– Ech – jęknął Gray. – Nie wiem jak ci się udało to załatwić, ale cokolwiek zrobiłeś, było warto.

 

– Ha. Dużo zachodu mnie to nie kosztowało. Jeden telefon, potem dwa uśmiechy i na koniec jedno „dziękuję".

 

– Nie wiem, jak ty to robisz.

 

– Naturalny urok, mój latynoski przyjacielu – uśmiechnął się szeroko. – I kilka dobrych znajomości – dodał.

 

Przysunął bliżej kubek kolegi, żeby polać druga kolejkę.

 

– Będzie jeszcze na jedno rozlanie i koniec butelki.

 

– Trudno.

 

– Nic nie trwa wiecznie. Nawet polska wódka kiedyś się kończy.

 

– Skąd w ogóle ta twoja fascynacja Polską? – spytał Gray.

 

– Podoba mi się ich styl życia. Znam kilku Polaków w Houston. U nas w porcie też jeden pracuje. Jest nawigatorem na „dwudziestce".

 

– Nie wiedziałem.

 

– A widzisz. Przypadkiem go poznałem. – Stuknął kubkiem w kubek kolegi i wlał do ust jego zawartość . – To kuzyn moich znajomych. Spotkaliśmy się u nich na imprezie. Zaprosili mnie ostatniego dnia listopada. Ten mój znajomy to Andrew, a podobno w Polsce to imię ma swoje wielkie święto. Nieźle wtedy imprezują.

 

– No co ty? A „Gray" ma swoje święto? – spytał pełen nadziei przełykając alkohol.

 

– Tego imienia chyba nie ma w Polsce – odpowiedział głosem znawcy Mike.

 

– Szkoda.

 

– Ale mają inne dziwne zwyczaje. Na przykład na początku maja robią sobie kilka dni wolnego, bo wtedy mają jakieś swoje święta, i cały czas jedzą mięso z grilla i piją piwo.

 

– Jak cały czas?

 

– Na przykład cztery dni z rzędu.

 

– Dziwny zwyczaj – skwitował zgorszony Gray.

 

– A w Wigilie nie jedzą mięsa i już wieczorem rozdają prezenty.

 

– Co?! Przecież prezenty rozdaje się na drugi dzień rano.

 

– Nie u nich.

 

Mike sięgnął po papierosy do kieszeni. Wyjął paczkę i poczęstował Graya. Ten z kolei przygotował zapalniczkę. Odpalili papierosy i spojrzeli w niebo. Przelatywały nad nimi cztery samoloty.

 

– To chyba Unijne Migi.

 

– Chyba tak. Czterdzieste pierwsze. Niezłe są.

 

– Ciekawe czego szukają?

 

– Lot kontrolny. Od miesiąca latają o tej porze.

 

– Nie zauważyłem wcześniej.

 

– Bo zawsze patrzysz tylko w te kontenery. – Zaśmiał się Mike. – Ja zwracam uwagę na wszystko.

 

– Myślisz, że ten świat zmierza w dobrym kierunku – zaczął po chwili filozoficznie Gray.

 

– Nie wiem. Odkąd mamy Unię jest lepiej. Ale w Afryce i Azji nadal dzieje się niezły burdel.

 

– Fakt – odpowiedział jakby od niechcenia.

 

– Pewnie myślisz o Kostaryce?

 

– Zgadłeś. Martwię się o mój kraj.

 

– Nie przejmuj się. Razem z Unią przegonimy tych waszych SĄSIADÓW i będzie ok – odpowiedział mu prostolinijnie Mike.

 

– Mam taka nadzieję. – Wierzył, że świat będzie taki jak kiedyś. Taki jaki pamięta z wczesnego dzieciństwa. Beztroski.

 

– Jesteś tu od lat. Jest dobrze. Cała twoja najbliższa rodzina jest z tobą. Nie myśl o tym teraz.

 

– Masz rację. Tak się jakoś zamyśliłem. Lepiej polej ostatnią kolejkę, za piętnaście minut zjeżdżamy!

 

– Już się robi szefie!

 

Mike włożył papierosa do ust, chwycił butelkę i kubki. Sprawnym ruchem polał ognisty płyn co do ostatniej kropli, zaciągnął się papierosem i odłożył butelkę na bok.

 

– Tylko nie zapomnij jej schować – powiedział rozkazującym głosem Gray. Lekko się zdziwił, że tak to zabrzmiało i rumieniec oblał jego twarz. Na szczęście uśmiech Mike'a łagodził takie sytuacje. Za dobrze się znali.

 

– Spokojnie. Schowam ją w rękaw kombinezonu i wyrzucę do tego wielkiego śmietnika przy szatniach.

 

– Nie za dużo mi nalałeś? – spytał Gray chwytając kubek.

 

– Spoko, mam tyle samo. No to na zdrowie!

 

Wypili jednym duszkiem. Mike kończył już papierosa, Gray miał jeszcze ponad połowę.

 

– Papierosy też polskie? – spytał.

 

– Nie, to te meksykańskie gówno. Nigdy nie paliłem polskich. Nie wiem jak smakują.

 

– Jeżeli chociaż w połowie tak jak wódka to musze być naprawdę niezłe.

 

– Ha. Pewnie tak. Chciałbym kiedyś tam pojechać.

 

– Do Polski? – zdziwił się Gray.

 

– Tak. Z tego co widziałem na National Geographic mają tam piękne tereny. Góry, morze, jeziora.

 

– To samo co tutaj – wtrącił szybko Gray.

 

– U nas to wszystko umiera. Spójrz na tą Zatokę. Ta industrializacja zniszczy każdy metr kwadratowy tego kontynentu. W tej twojej Kostaryce też już nie jest tak pięknie, jak chociażby dwadzieścia lat temu.

 

– To przez wojnę.

 

– No widzisz, a w Polsce się udało. Uniknęli wojny z Rosją kilka lat temu. Razem z Niemcami rządzą gospodarczo całym kontynentem! W pewnym momencie postawili na ekologię i to było genialne posunięcie.

 

– Tu masz rację. O reformach, które wprowadzili po 2020 uczyłem się w szkole.

 

– Ja też. Piękny kraj, mądrzy ludzie.

 

– I jest tam bezpiecznie – dodał Gray, myślami chyba nadal pozostający na Kostaryce. – Unia Europejska zachowała swoją neutralność.

 

– Ale za to mają powtórkę „zimnej wojny" z Ruskimi. Kto by pomyślał. Nasza Unia współpracuje gospodarczo z Rosją, a oni zamiast w tej swojej Europie pogodzić się ze sobą, to tylko embargo goni za embargo.

 

– Dobrze, że chodzi im tylko o handel. Militarnie jest pokój.

 

– Na szczęście. Dlatego z chęcią był tam poleciał. Ich morze to Bałtyk. Nie takie gorące jak nasza Zatoka, ale o wiele czystsze.

 

– Dawno już nie widziałem akwenu z czystą wodą. Jak byłem mały, to pamiętam, że kąpałem się w takim mały jeziorze. Woda była prawie przeźroczysta.

 

– To samo masz w polskich górach. Ale mnie bardziej interesuje morze. To całe moje życie jak widzisz. – Rozłożył szeroko ręce zakreślając wielkie koło wokół portu. – Sprawdzałem na mapach, że niedaleko granicy z Niemcami jest taka miejscowość, strasznie trudna nazwa, jak większość w Polsce, Miedzy-zdroje. Coś takiego.

 

– Nie słyszałem.

 

– Sprawdzałem na cyfrowej mapie. Wszedłem w pliki ze zdjęciami. Stary, jaka cudowna plaża i molo! Nawet wydmy się zachowały. A jakie kobiety…

 

– To akurat wiem. Słyszałem o polskich kobietach – powiedział dumnie Gray.

 

– Szkoda, że ty już jesteś żonaty – złośliwie skomentował Mike. – Ale co innego ja. Już się nie mogę ich doczekać!

 

– Uważaj, kolego, podobno są najtrudniej dostępnymi kobietami w całej Europie.

 

– To kolejny powód i wyzwanie, dla którego muszę tam być. Nie ma innej opcji. Za niecałe pół roku będzie sezon urlopowy, uzbieram kasę do tego czasu.

 

– Ty uzbierasz? Nie rozbawiaj mnie. Z twoim trybem życia, to na pewno, ha ha.

 

– Zobaczysz, że to zrobię. Jak mi na czymś naprawdę zależy, to umiem się spiąć.

 

– Niech ci będzie. Tylko nie pożyczaj kasy od żadnego lichwiarza, jak w tamtym roku.

 

– No co ty, już nigdy! Tyle stresów i kłopotów nie miałem nigdy.

 

– No i na koniec złamana ręka.

 

– Spóźniłem się kilka dni ze spłatą. Wiesz, że wtedy potrzebowałem. To było dawno i nieprawda – stwierdził lekko podenerwowany Mike. – Ale to jeszcze nic. Słyszałem lepszą historię.

 

W tym momencie rozległ się dźwięk sygnalizujący koniec zmiany. Piloci spojrzeli na siebie. Mike chwycił butelkę i schował w rękaw. Gray zatrzasnął drzwi od kabiny i przekręcił w niej kluczyk wyłączając tym samym automatycznie całą aparaturę.

 

– Fajrant! Schodzimy, szkoda czasu.

 

– Fakt – odpowiedział charakterystycznie dla siebie Gray naciskając przycisk przywołujący windę. – Lepiej mów dalej, co słyszałeś.

 

– Ten Meksykaniec, od którego pożyczyłem wtedy Amero, nadal zajmuje się lichwą.

 

– Wiem, mówią na niego Golden Boy, chłopaki z portu u niego czasem się zapożyczają.

 

– A co się dziwisz? Przy takich zarobkach – jęknął Mike. – Aczkolwiek mogli znaleźć kogoś innego.

 

– Kogoś mniej brutalnego?

 

– Dokładnie.

 

Winda podjechał. Obejrzeli się jeszcze dookoła, czy wszystko wzięli i weszli do środka (Mike poprawił rękaw).

 

– To słuchaj tego – zaczął w końcu opowiadać. – Jakiś typ na mieście wisiał mu pięć koła. Ale nie miał jak oddać. A termin minął już dwa tygodnie wcześniej. Golden Boy wpadł z ekipą do tego kolesia na chatę. Facet mieszkał sam, nie pracował. Chwycili go i pytają co z pieniędzmi. Ten mówi, że nie ma całości, żeby mu dali jeszcze tydzień. – Zrobił małą przerwę, bo zatrzęsło windą. – No i słuchaj dalej. Facet mówi, że ma tylko trzy tysiące, że leżą na stole w kopercie. Jakiś goryl wziął kopertę, przeliczył i podał Goldiemu. Ten schował ją do kieszeni w marynarce, chwilę w niej zamieszał i wyjął obcęgi. Podszedł do typa, chwycił go za prawą rękę, przyciągnął do siebie i uciął mu dwa palce!

 

– O! – krzyknął Gray.

 

Winda zatrzymała się na dole, otworzyli metalowe drzwiczki i wyszli na nabrzeże. Znajdowali się u stóp dźwigu. Obaj spojrzeli dumnie do góry. Zawsze tak robili na zakończenie pracy. Gest ten oznaczał szacunek do tych gigantycznych maszyn oraz do samych siebie ze odwagę i zaufanie.

 

– Ale słuchaj dalej – ciągnął podniecony Mike. – Koleś wyje z bólu, a Goldi do niego: trzy plus dwa to razem pięć, na dzisiaj jesteśmy kwita. Przynieś jutro dwa brakujące tysiące. I wyszli. Grubo, nie?

 

– Bez kitu. Ja trzymam się z dala od takich ludzi.

 

– Ja teraz już też. Ale co zrobisz. Takie czasy. – Mike westchnął ciężko.

 

 

 

Sektor SNOP był podzielony na dwa nabrzeża. Znajdowali się po zachodniej stronie. Czekał ich trzystumetrowy spacer wzdłuż pozostałych siedmiu dźwigów. Większość ekip opuściła już swoje stanowiska. W oddali było już widać ich zmienników szybko maszerujących w kierunku dźwigów. Przez to że ich znajdował się na samym końcu, często byli ostatni w szatni. Pięć minut nikogo nie zbawi mawiał zawsze Mike. Kiwali rękoma i głowami do mijających ich kolegów.

 

– Bardziej lubię tych z drugiego nabrzeża – stwierdził Gray.

 

Mike skinął głową na potwierdzenie. Doszli do bramy. Odbili kartę magnetyczną i przeszli na drugą stronę. Skręcili za jednym z budynków biurowych (Mike zaklął ciężko na widok mężczyzny w garniturze) i znaleźli się na wprost swoich szatni.

 

Przed wejściem stał ich nawigator, stary Steve Rogers, z niezbyt zadowoloną miną.

 

– Macie papiery? Ile mam czekać? Muszę je zanieść do spedytora.

 

– Mamy je, spokojnie.

 

Gray wręczył mu specyfikacje. Rogers odszedł w głąb portu, a piloci weszli do szatni. W środku zastali kilka przebierających się osób. Podeszli do swoich szafek. Znajdowały się obok siebie. Na drzwiczkach widniały ich nazwiska.

 

– Zapomniałem wyrzucić butelkę – stwierdził Mike rozpinając kombinezon.

 

– To wyskocz szybko i wyrzuć.

 

– Zaraz. Jak będziemy wychodzić. – Schował butelkę do plecaka wyjętego z szafki.

 

Gray obwinął ręcznik wokół pasa i kierował się w stronę prysznicy. Zatrzymał się jednak w połowie drogi. Rozejrzał się czy nikt ich nie słyszy.

 

– A skąd Golden Boy ma taką ksywkę? – spytał Mike'a.

 

– Ba ma na nazwisko De la Hoya.

 

– No i?

 

– Były taki bokser, Oscar De la Hoya, podobno to jego daleka rodzina.

 

– Nie rozumiem.

 

– De la Hoya miał przydomek Golden Boy – powiedział poirytowanym głosem Mike. – Ty nic nie wiesz z historii sportu.

 

– Nie interesuje mnie to tak bardzo. A dobry był?

 

– W swojej wadze? Genialny.

 

– Ja tylko znam Lennoxa Lewisa. Oglądałem jego walki na Sport History Channel.

 

– A o Gołocie słyszałeś?

 

– O kim?

 

Mike spojrzał na niego z politowaniem.

 

– Nieważne.

 

 

 

Gray machnął ręką i ruszył pod prysznic. Mike zaczął się rozbierać. Stwierdził jednak, że przed kąpielą wyjdzie jeszcze zapalić. Zamieszał ręką w kieszeni leżącego na ziemi kombinezonu, wyjął papierosa z paczki, i wyszedł przed szatnię owinięty tylko ręcznikiem. Było ciepło. Wiatr lekko rozwiewał mu włosy. Kombinezony pełniły funkcje ochronne, a nie ocieplające, nie zauważył dużej różnicy temperatury nie mając go na sobie. Odpalił papierosa. Głęboko się zaciągnął i wypuścił dym. Oparł się o framugę drzwi i spojrzał do góry. Wokół piętrzyły się maszty dźwigów. W oddali, na końcu nabrzeża, zobaczył ten, na którym pracował. Czuł się jak w domu. Z prawej strony wpływał właśnie statek. Mógłby wieźć polskie papierosy – pomyślał. – Ciekawe jakie są w smaku?

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

coś z zupełnie innej beczki niż za pierwszym razem. mam nadzieję, że jest jakiś postęp. geograficznie, technicznie i logistycznie starałem się być wierny rzeczywistości. niektóre nazwy własne zostawiłem po angielsku dla lepszego futurystycznego efektu i amerykańskiego klimatu. celem opowiadania jest pokazanie małych, codziennych spraw na tle wielkiego świata, z małym patriotycznym akcentem. edytor 'rozjechał' text. enjoy!

Całkiem przyzwoite, czyta sie toto podobnie jak '2012' Tadka Meszki :) Oczywiscie zarzut podstawowy to brak jakiegokowiek wątku, intrygi, ktore powinny w opowiadniu chyba wystapić. Bardziej mi to wyglada na wstęp do jakiejś dluzszej formy. Świat taki, hmm... normalny. Co do tej Unii, to ja bym poszedł osobiście w rozszerzenie NAFTY, ale kto tych Amerykanców wie.
Zdarzają się błędy, ale bardziej wiażą się z tym, że "ja bym zrobił to ciut inaczej" ;)
Końcowa rada: pomysl nad jakąś zgrabną historią i rozwiń ten tekst. Pozdro.

fakt, jest to jakiś rodzaj próbki, preludium. chciałbym 'posiedzieć' dłużej w GULF OF MEXICO i lepiej pokazać ten świat. 

Mnie nie podobało się z tego względu, że nie cierpię tekstów nafaszerowanych polityką. A tu jest tego od groma, jakieś fantastyczne wizje uni, koalicji, problemów gospodarczych... Nie moje klimaty kompletnie. W dodatku ten tekst jest w sumie o niczym, ot zwykła gadka roboli wracajających z pracy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka