Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
***
Eryk maszerował z wolna traktem. Był to zaprawdę lekki marsz, wędrowiec bowiem nie miał na sobie niczego co mogłoby go spowalniać. Może poza małym bagażem trosk i niepewności, które jednak nie przeszkadzały lekkoduchowi napawać się pięknym, wygórskim krajobrazem. Eryk tak zatopił się w rozmyślaniach, że nie zwrócił najmniejszej uwagi na cwałującego konia. Jeździec minął mężczyznę i wstrzymał zwierzę kilka stóp przed nim, wzbudzając przy okazji tuman kurzu, szybko przylegający do maga. Tym zarobił sobie pierwszy minus u estety.
– Co taki wspaniały mag jak pan Van Tauvin robi, idąc pieszo tak zapadłym traktem jak ten? – zapytał jeździec, uchylając kapelusza z szerokim rondem. Eryk obrzucił go wzrokiem, który spowodowałby z pewnością płacz u niejednego dziecka.
– Zażywam podróży. – rzucił i wyminąwszy konia poszedł dalej. Jeździec zeskoczył z wierzchowca pierwszorzędnej krwi i prowadząc go za uzdę, zrównał się z wędrowcem.
– Pieszo?
– Pieszo.
– Eryk van Tauvin, być może najpotężniejszy mag tego stulecia, dziedzic fortuny van Tauvin, idzie pieszo traktem który nie jest nawet porządnie wybrukowany?
Mag wzruszył ramionami.
– Ano, taka moda, wprost z Demironu. Dbam o kondycję.
Mężczyzna w kapeluszu roześmiał się szczerze odsłaniając garnitur perłowych, równych zębów. Musiał być elfem.
– Dzień w którym Eryk van Tauvin zacznie dbać o cokolwiek innego niż własna rozrywka, będzie pierwszym dniem końca świata.
Mag milczał.
– Zapytałbym gdzie masz swój słynny wóz pełen pięknych niewiast, ale jak widzę, zbiedniałeś ostatnio.
– Cieszę się, że moja sława mnie wyprzedza. – skłonił się Eryk ironicznie. – Godność szanownego pana?
Elf machnął kapeluszem w zamaszystym ukłonie.
– Jansei Efendi Durin Rohnan Elli Korrino, minstrel jego wysokości księcia Hektora, pana na Matys.
– Korrino? – uniósł brew w górę – Nie wiedziałem, że cesarz jest elfiej krwi.
– Bo nie jest. Ale dynastia uznała elfie korzenie za interesujące jak tusze. – elf znów się roześmiał potrząsając jasnymi puklami włosów, których refleksy wyraźnie wpadały w zieleń. – Zresztą, sam wiesz jak to jest. Widziałeś kiedyś morszczyka na lądzie? Nie sądzę żeby ktoś z rodziny kiedykolwiek zgłosił pretensje.
Eryk tylko zgrzytnął zębami na wspomnienie ostatniej partii pokera.
– Muszę stanąć na popas, zechcesz mi potowarzyszyć? Mam butelkę zacnego półtoraka w jukach.
– Podziękuję.
– Nalegam. Pogwarzymy o interesach. Mam zaprawdę intratną propozycję. – elf wyszczerzył perłowe zęby.
– Jak mówiłem, podziękuję.
– Dajże spokój Van Tauvin. Wiem, że nie masz grosza przy duszy a życie w biedzie jest ci tak obce jak szlachcie orka…
– Skoro jesteś tak doskonale poinformowany, wiesz też z pewnością, że mogę zarobić gdzie zechcę.
– Może. – elf wyciągnął z juków złoty pas mistrzowski maga i podrzucił go, jakby ważąc w dłoni – Ale zapewniam, że mogę zaoferować coś cenniejszego, dajmy na to – zastanowił się teatralnie – …godność.
Mistrz magii zatrzymał się wpatrując w pas gniewnie. W końcu warknął:
– Skąd pomysł, że nie spalę cię na miejscu i nie odbiorę swojej własności?
Jansei roześmiał się wyuczonym, aktorskim śmiechem.
– Trochę o tobie wiem, Eryku. To nie w twoim stylu, jak mawia gmin. Niemniej jednak – rzucił magowi pas – pas dostaniesz w darze. A o reszcie twojego majątku, jako rzekłem wcześniej, możemy porozmawiać przy trojniaczku.
– Mówiłeś o półtoraku… – rzucił mag dopinając pas mistrzowski. Morszczyk uśmiechnął się zawadiacko.
– Mówiłem. Ale to było zanim zacząłeś pyskować.
***