- Opowiadanie: poskart - Eryk van Tauvin (cz. V)

Eryk van Tauvin (cz. V)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Eryk van Tauvin (cz. V)

***

 

Eryk maszerował z wolna traktem. Był to zaprawdę lekki marsz, wędrowiec bowiem nie miał na sobie niczego co mogłoby go spowalniać. Może poza małym bagażem trosk i niepewności, które jednak nie przeszkadzały lekkoduchowi napawać się pięknym, wygórskim krajobrazem. Eryk tak zatopił się w rozmyślaniach, że nie zwrócił najmniejszej uwagi na cwałującego konia. Jeździec minął mężczyznę i wstrzymał zwierzę kilka stóp przed nim, wzbudzając przy okazji tuman kurzu, szybko przylegający do maga. Tym zarobił sobie pierwszy minus u estety.

 

– Co taki wspaniały mag jak pan Van Tauvin robi, idąc pieszo tak zapadłym traktem jak ten? – zapytał jeździec, uchylając kapelusza z szerokim rondem. Eryk obrzucił go wzrokiem, który spowodowałby z pewnością płacz u niejednego dziecka.

 

– Zażywam podróży. – rzucił i wyminąwszy konia poszedł dalej. Jeździec zeskoczył z wierzchowca pierwszorzędnej krwi i prowadząc go za uzdę, zrównał się z wędrowcem.

 

– Pieszo?

 

– Pieszo.

 

– Eryk van Tauvin, być może najpotężniejszy mag tego stulecia, dziedzic fortuny van Tauvin, idzie pieszo traktem który nie jest nawet porządnie wybrukowany?

 

Mag wzruszył ramionami.

 

– Ano, taka moda, wprost z Demironu. Dbam o kondycję.

 

Mężczyzna w kapeluszu roześmiał się szczerze odsłaniając garnitur perłowych, równych zębów. Musiał być elfem.

 

– Dzień w którym Eryk van Tauvin zacznie dbać o cokolwiek innego niż własna rozrywka, będzie pierwszym dniem końca świata.

 

Mag milczał.

 

– Zapytałbym gdzie masz swój słynny wóz pełen pięknych niewiast, ale jak widzę, zbiedniałeś ostatnio.

 

– Cieszę się, że moja sława mnie wyprzedza. – skłonił się Eryk ironicznie. – Godność szanownego pana?

 

Elf machnął kapeluszem w zamaszystym ukłonie.

 

– Jansei Efendi Durin Rohnan Elli Korrino, minstrel jego wysokości księcia Hektora, pana na Matys.

 

– Korrino? – uniósł brew w górę – Nie wiedziałem, że cesarz jest elfiej krwi.

 

– Bo nie jest. Ale dynastia uznała elfie korzenie za interesujące jak tusze. – elf znów się roześmiał potrząsając jasnymi puklami włosów, których refleksy wyraźnie wpadały w zieleń. – Zresztą, sam wiesz jak to jest. Widziałeś kiedyś morszczyka na lądzie? Nie sądzę żeby ktoś z rodziny kiedykolwiek zgłosił pretensje.

 

Eryk tylko zgrzytnął zębami na wspomnienie ostatniej partii pokera.

 

– Muszę stanąć na popas, zechcesz mi potowarzyszyć? Mam butelkę zacnego półtoraka w jukach.

 

– Podziękuję.

 

– Nalegam. Pogwarzymy o interesach. Mam zaprawdę intratną propozycję. – elf wyszczerzył perłowe zęby.

 

– Jak mówiłem, podziękuję.

 

– Dajże spokój Van Tauvin. Wiem, że nie masz grosza przy duszy a życie w biedzie jest ci tak obce jak szlachcie orka…

 

– Skoro jesteś tak doskonale poinformowany, wiesz też z pewnością, że mogę zarobić gdzie zechcę.

 

– Może. – elf wyciągnął z juków złoty pas mistrzowski maga i podrzucił go, jakby ważąc w dłoni – Ale zapewniam, że mogę zaoferować coś cenniejszego, dajmy na to – zastanowił się teatralnie – …godność.

 

Mistrz magii zatrzymał się wpatrując w pas gniewnie. W końcu warknął:

 

– Skąd pomysł, że nie spalę cię na miejscu i nie odbiorę swojej własności?

 

Jansei roześmiał się wyuczonym, aktorskim śmiechem.

 

– Trochę o tobie wiem, Eryku. To nie w twoim stylu, jak mawia gmin. Niemniej jednak – rzucił magowi pas – pas dostaniesz w darze. A o reszcie twojego majątku, jako rzekłem wcześniej, możemy porozmawiać przy trojniaczku.

 

– Mówiłeś o półtoraku… – rzucił mag dopinając pas mistrzowski. Morszczyk uśmiechnął się zawadiacko.

 

– Mówiłem. Ale to było zanim zacząłeś pyskować.

 

 

 

***

Koniec
Nowa Fantastyka