- Opowiadanie: Sylwien - Koty widzą więcej

Koty widzą więcej

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Koty widzą więcej

Opowiadanie oparte na faktach.

 

 

Ciemność i gwiazdy. Rozedrgane cienie, tańczące wokół ognisk. Czarne postacie, błyskające bielą zębów i gałek ocznych. Płomienie oświetlające abstrakcyjne malunki naniesione gliną na nagie ciała. Bębny i dzikie wrzaski, radość i szaleństwo. Ogromne kotły nad paleniskami. Zawartość gotuje się i wrze, na powierzchnię co rusz wypływa to ludzka ręka, to czaszka… Teraz jej kolej. Porywają ją ręce kanibali, niosą do gara. Krzyki i syk płomieni pożerających potrawkę wylewającą się na ognisko… Nieeeeee!

Wyrwała się z objęć snu gwałtownie, siadając na łóżku. Niewypowiedziany krzyk uwiązł gdzieś w okolicach krtani… Anna oddychała płytko i szybko, serce kołatało się w piersi, jakby chciało wyrwać się z niej i uciec daleko, jak najdalej się da… W uszach dalej brzmiały dzikie wrzaski i syk.

– To był tylko sen… – próbowała się uspokoić, ale uświadomiła sobie, że przerażające odgłosy są realne. Świat oglądany bez okularów był niewyraźny i zamazany, a umysł wciąż miała otumaniony koszmarem, ale próbowała ogarnąć sytuację.

Urywane, chrapliwe krzyki wydobywały się z gardła Roberta, dzielącego z nią małżeńskie łoże. Jej ukochany leżał na plecach, wyprężony, a jego szkliste oczy utkwione były w suficie. Sycząca wściekle czarna plama z żółtymi punkcikami oczu nie mogła być niczym innym, jak jej kocurem Felineuszem. Część kota znikała między żeberkami kaloryfera…

– O Boże, utknęła mu łapa! – wypowiedziała na głos pierwsze wyjaśnienie sytuacji, jakie przyszło jej na myśl. Prędko zrzuciła z siebie kołdrę i rzuciła się na ratunek ulubieńcowi. Jeden ruch ręką i kot umknął z sypialni z prędkością światła. Anna wróciła do łóżka i próbowała uspokoić męża. Nie miała żadnego pomysłu, więc tylko tuliła go i powtarzała w kółko:

– Nic mu nie jest… Już w porządku… Słyszysz? Już dobrze…

Minęła dłuższa chwila, zanim jej wysiłki w końcu przyniosły efekty – ciało Roberta rozluźniło się, powieki opadły, a krzyk ucichł i przeszedł w głębokie westchnienie. Po kilku sekundach zaczął chrapać. Słysząc to Anna również uspokoiła się. Pogładziła czule jego nieogolony policzek, musnęła palcem wargi, kontemplując ich miękkość. Na koniec pocałowała go w czoło, wsadziła okulary na nos i wyruszyła na poszukiwanie kota – chciała się upewnić, że nic mu się nie stało.

Odnalezienie Felka okazało się trudniejsze, niż przypuszczała. Zwykle przybiegał na dźwięk swojego imienia, ale dziś postanowił zignorować jej nawoływania. Sprawdzała metodycznie jego ulubione miejsca, następnie zaglądała w różne zakamarki, których w ich małym mieszkaniu było bez liku. W końcu znalazła go za kanapą w salonie, jednak żadnym sposobem nie mogła go stamtąd wywabić. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami i warczał cicho, zupełnie jak w poczekalni u weterynarza. Nastroszone wąsiska odbijały się wyraźnie na tle kruczoczarnej sierści. Nie pomogły prośby ani groźby, zignorował nawet swój ulubiony koci przysmak. Musiała wspomóc się kijem od miotły. Kot nie był z tego zadowolony, nie podobały mu się również prowadzone przez Annę oględziny.

Nie miała pewności, ale na jej oko Felineusz był cały. Łapa nie wyglądała ani na złamaną, ani na zwichniętą czy w jakikolwiek inny sposób uszkodzoną. Gładziła cierpliwie zjeżone futerko, aż sierść zaczęła opadać pod jej dotknięciem, a warkot zmienił się w mruczenie. Spojrzała na zegar – piąta dwanaście. Stanowczo zbyt wcześnie na niedzielną pobudkę.

– To co Felku, śpisz dzisiaj ze mną? – spytała kota i potraktowała miauknięcie jako odpowiedź twierdzącą. Wzięła rozmruczanego tłuściocha na ręce i skierowała się do sypialni.

Gdy tylko przekroczyła jej próg, kocur wpadł w szał – wrzasnął dziko, napuszył się i wyrwał z uścisku, zadrapując jej skórę na przedramieniu.

– Felineuszu… – Anna obróciła się zdumiona, ale po kocie nie było śladu. Wzruszyła ramionami i wróciła do łóżka.

Następny kwadrans upłynął Ani na nerwowym przewracaniu się z boku na bok. Sen odpłynął daleko, a jego miejsce zajęły galopujące myśli. W dodatku ogarnął ją niepokój, narastający z każdą chwilą. Sytuacja była co najmniej dziwna. Choć okulary znowu leżały gdzieś na nocnym stoliku, świeże wspomnienia nabierały wyrazistości. To co widziała między żeberkami kaloryfera nie mogło być łapą – musiałaby być wykręcona pod niemożliwym kątem, poza tym zbyt łatwo dała się wyjąć. A więc co? Ogon? Możliwe, ale dlaczego kocur syczał? I dlaczego Robert krzyczał? I dlaczego Felek nie chciał zostać w sypialni?

Pytania nie dawały jej spokoju. Nagle przyszło olśnienie, powodując, że włoski na karku stanęły dęba. Koty widzą duchy. Gdy tylko ta myśl zaświtała w jej głowie, ciało przeniknął dreszcz, a krew stężała w żyłach niczym ścięta mrozem. Poczuła obcą obecność, coś co przerażało ją i sprawiło, że zastygła w bezruchu. Bała się poruszyć, bała się nawet oddychać. Próbowała odmówić w myślach modlitwę, ale słowa nie chciały się układać, zdania rwały się. Myśli wciąż krążyły wokół jednego – zjawa, upiór. Próbowała uspokoić się, wziąć w garść, ale nie potrafiła. W końcu chwyciła się ostatniej deski ratunku – obudziła męża.

– Kochanie, wyśmiej mnie, powiedz, że jestem głupia, ale powiedz, że duchy nie istnieją… – poprosiła cicho.

Robert popatrzył na nią z kompletnym niezrozumieniem, po czym oznajmił tylko:

– Masz szlaban na horrory.

– Co? – oburzyła się Anna, ale zaraz roześmiała się. Tego właśnie potrzebowała. W jednej chwili całe napięcie i niepokój opadły z niej, tak jakby w ogóle ich nie było.

– Ale ja właśnie ściągnęłam dwa nowe, podobno dobre! – próbowała zbojkotować jego pomysł.

– Koniec. Skoro duchy ci spać nie dają, to od dziś oglądamy tylko komedie romantyczne. – Udawał śmiertelnie poważnego, ale na widok jej miny nie wytrzymał i śmiał się razem z nią.

Przyciągnął ją do siebie i zaczął łaskotać. Wyrywała się, piszcząc, ale był dużo silniejszy. Gdy w końcu dał jej spokój, opadła, dysząc ze zmęczenia i wtuliła się w jego ramię. Zastanawiała się nad namówieniem go na coś więcej niż łaskotki, gdy powróciły nurtujące ją pytania.

– A tak właściwie, to dlaczego krzyczałeś? – spytała podnosząc głowę i spoglądając głęboko w jego brązowe oczy.

– A krzyczałem? – zdziwił się. Przytaknęła, czym skłoniła go do namysłu. Zastanawiał się chwilę marszcząc brwi, zanim odpowiedział:

– Chyba coś mi się śniło… Coś z kotem… – wzruszył ramionami, dając jej do zrozumienia, że to nie jest dla niego jakaś ważna kwestia, ale zaraz dodał:

– A tak, pamiętam już. – Skrzywił się. – Śniło mi się, że Felek wsadził łeb do kaloryfera, a ty chciałaś go wyciągnąć i urwałaś mu główkę…

Ciarki przeszły po plecach Anny. Znów poczuła tę złowrogą obecność. Chyba już dziś nie zaśnie. I odechciało jej się seksu.

 

***

Książka wysunęła się ze zmartwiałej kobiecej dłoni i upadła cicho na dywan. Anna nie zwróciła na to uwagi. Siedziała sztywna, z nerwami napiętymi jak postronki, niezdolna do wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Patrzyła tylko na Felineusza, który znowu TO robił. Znowu siedział skulony, a zjeżona wzdłuż kręgosłupa sierść układała się w grzebień przypominający irokeza na głowie punka. Wpatrywał się w jedno miejsce na suficie i syczał cicho.

Najgorsze było to, że na suficie nic nie było. Żadnej muchy, komara czy innego owada, który mógłby zainteresować kota. Żadnej plamki czy brudu. Nic się nie działo u sąsiadów – powinni być teraz w pracy, zresztą cienkie sufity w bloku przepuszczały wszystkie dźwięki – odgłosy kroków, dzwoniący telefon czy szum uruchamianego komputera.

A w mieszkaniu Anny, pomijając syczenie Felka, panowała absolutna cisza, nieprzyjemnie dźwięcząca w uszach. Nie słychać było ćwierkania ptaków za oknem czy normalnych odgłosów ulicy. Ania czuła narastające przerażenie. To był piąty raz w przeciągu tego tygodnia, ósmy od tamtego dziwnego niedzielnego poranka. TO zdarzało się coraz częściej.

– Aniele boży, stróżu mój… – próbowała się modlić, ale słowa nie chciały przejść przez zaciśniętą krtań. Dokończyła więc w myślach, a potem jeszcze raz i jeszcze jeden. Pod koniec tego ostatniego Felek przestał syczeć i rozluźnił się, co spowodowało taką samą reakcję jego właścicielki.

Kot wskoczył jej na kolana domagając się pieszczot. Głaskała go, co przynosiło spokój im obojgu.

– Nie rób tak więcej, dobrze? – poprosiła Felka, ale on tylko spojrzał na nią przeciągle, jakby chciał powiedzieć: „To nie moja wina, że to nas nawiedza.”

Anna westchnęła. W tej chwili bardzo chciałaby nie wierzyć w duchy…

 

***

Rozpaczliwy krzyk przeciął nocną ciszę niczym nóż, zrywając wątłe nitki snu mieszkańców bloku. Anna szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w sufit. Omal nie wrzasnęła po raz drugi, gdy poczuła chłodny dotyk na swoim ramieniu. Na szczęście to był tylko Robert; zawsze w nocy miał zimne dłonie i stopy.

– Wszystko w porządku, kochanie? – spytał z troską w głosie.

Pokiwała głową i wypuściła z płuc powietrze, dopiero teraz uświadomiła sobie, że cały czas wstrzymywała oddech. Wtuliła się w ramiona męża, gdzie zawsze czuła się bezpiecznie.

– Znowu miałaś koszmar? – zapytał, przytulając policzek do jej czoła i głaszcząc jej miękkie, gęste włosy.

Potaknęła.

– Co cię atakowało tym razem? Moje bokserki? – Słysząc to, Anna uśmiechnęła się przelotnie.

Wspomnienie poprzedniego snu, w którym dusiły ją jej własne pończochy, to trochę za mało, żeby zatrzeć wrażenia pozostawione przez ten dzisiejszy, ale Robert był na dobrej drodze. Dla Anny najlepszym sposobem na walkę z lękami było wyśmianie ich. A koszmar z ożywionymi morderczymi rajstopami był po prostu śmieszny. Tym bardziej dziwne było to, że z niego również obudziła się z krzykiem.

– Nie, tym razem nic nie próbowało mnie zabić – odpowiedziała z westchnieniem. Nie musiała przypominać sobie snu, obrazy wciąż były wyraźne…

– Śniło mi się, że jestem w basenie, razem z kilkoma innymi, obcymi mi osobami. Z boku były takie skałki, z których jacyś mali chłopcy skakali do basenu. Jeden chłopak skoczył … – zawahała się. – Skoczył, ale nie trafił w basen i uderzył w brzeg… – poczuła, że jej ukochany się krzywi, wyobrażając sobie tę scenę, więc dała mu chwilkę, zanim zaczęła opowiadać dalej.

– Jakaś nastolatka krzyczała, żeby go ratować, więc rzuciłam mu się na pomoc… Widziałam, że ma złamany kark, ale mamrotał coś do mnie, a jego oczy śledziły każdy mój ruch… Chciałam mu zmierzyć puls, ale jak tylko chwyciłam za rękę, to odpadła z niej skóra, jak dotknęłam nogi, to zaraz miałam pod palcami tylko kość i resztki mięśni… Chciałam się odsunąć, ale otarłam się kolanem o jego brzuch, który po prostu otwarł się, rozsypując narządy wokół mnie… Dziewczyna z basenu krzyczała, że go zabijam, a on rozpadał się na moich oczach… Nie mogłam mu pomóc… – przerwała, czując narastając gulę w gardle.

– Już dobrze, skarbie. – Uspokajał ją, tuląc i całując po czole. – Wszystko w porządku, to tylko sen, głupi sen…

Przytaknęła. Powoli się uspokajała.

– Któryś z twoich pacjentów… odszedł? – Pytanie Roberta kompletnie ją zaskoczyło, ale szybko zrozumiała do czego zmierza.

– Pan Głowacki zmarł wczoraj wieczorem – odpowiedziała, wzdychając. – Miał sześćdziesiąt trzy lata i żadnej odwiedzającej go rodziny, od dwóch miesięcy praktycznie nie wstawał z łóżka, miał przerzuty do kości i płuc, a mimo to do końca zachował pogodę ducha. Był najwspanialszym pacjentem jakiego miałam. – Uśmiechnęła się smutno, a mąż przytulił ją mocniej.

– Wiesz, może powinnaś pomyśleć o zmianie specjalizacji? – zasugerował nieśmiało, ale ona zaoponowała ostro. Onkologia od zawsze ją pasjonowała. No i wiązałoby się to z kolejnymi latami poświęconymi na naukę. Stanowczo nie.

– Przedtem nie miałam koszmarów – powiedziała, kładąc nacisk na pierwsze słowo. Jeśli Robert zauważył sugestię, to nie podjął tematu.

– To może chociaż weźmiesz urlop? Pojechalibyśmy gdzieś w góry, jak dawniej… – Anna uśmiechnęła się do wspomnień, ale pokręciła głową.

– Wiesz, że nie mogę. Julka poszła na macierzyński, a Stefcia złapała jakąś bakterię i jest na L4.

– Też sobie załatw L4. Te nocne dyżury i nadgodziny cię wykańczają… Psychicznie i fizycznie… – namawiał ją dalej.

– Nie mogę. Poza tym, to już pewne, że Kostkowa idzie na emeryturę…

– A ty chcesz zająć jej miejsce? – przerwał jej ze śmiechem – Moja ambitna pani doktor chce zostać ordynatorem?

– A to źle? – spytała, unosząc się na łokciu.

– Będziesz miała jeszcze mniej czasu dla mnie.

– Dla ciebie zawsze znajdę czas – odparła z uśmiechem, wyginając się ponętnie. Robert przyciągnął żonę do siebie, ich usta zetknęły się, a po chwili reszta świata przestała dla nich istnieć.

 

***

 

– Felku, przestań! – Rozkazała Anna, nie mając większych nadziei na to, że ją posłucha.

– Pssssik! Odsuń się! – Próbowała odpędzić kota, który uparcie próbował dobrać się do krojonego przez nią mięsa. Kocur nic sobie z niej nie robił, siedząc na kuchennym blacie tuż obok deski do krojenia i co chwilę wkładając łapy albo pyszczek pod nóż.

Ania westchnęła. Kosztowało ją to wiele czasu, sił, cierpliwości i samozaparcia, ale w końcu udało jej się nauczyć kota, żeby podczas przygotowywania posiłków grzecznie siedział przy jej nogach i czekał, aż rzuci mu jakiś smakołyk. Niestety, w zderzeniu z wołowiną całe szkolenie odchodziło w niepamięć. Gotowy był się narazić na gniew właścicielki, byle tylko zdobyć kawałek mięsa, za którym po prostu przepadał.

– Felineuszu, jeszcze raz tak zrobisz, to skończysz bez wąsów! – zagroziła, kiedy zwinął jej kawałek antrykotu spod noża, ale na mruczącym futrzaku nie zrobiło to żadnego wrażenia. Z zachwytem w oczach pożerał zdobyty przysmak. Anna roześmiała się – jakoś nie potrafiła się na niego gniewać.

Wróciła do przerwanego krojenia, ale wtedy Felek wrzasnął głośno i jakby teleportował się z kuchni.

„ O Boże, ucięłam mu coś!” – pomyślała przerażona i rzuciła się za nim.

Ledwo przekroczyła próg kuchni, za nią rozległ się huk i wielokrotny brzdęk. Równocześnie poczuła wiele ostrych, kłujących uderzeń na nagich łydkach i przedramionach. Obróciła się i krzyknęła, widząc pobojowisko w jakie zamieniła się jej kuchnia.

Cała podłoga zasypana była odłamkami potłuczonych szklanek, talerzy i misek. Wszędzie walały się kawałki szkła i porcelany. Na środku lady szczątki jej ulubionego kubka ułożyły się w kształt twarzy – dwie części wyglądały jak kanciaste oczy, ucho tworzyło krzywy nos, a reszta usta wyszczerzone w kpiącym uśmiechu.

Anna nie czuła cienkich strumyczków krwi cieknących jej po kostkach. Stała wpatrzona w szklaną katastrofę, oceniając jej rozmiary. Puste półki patrzyły na nią smutno. Nic się nie ostało. Wzięła głęboki odech. Musi być jakieś wytłumaczenie. Logiczne wytłumaczenie. Inne niż to, które pierwsze zagościło w jej umyśle.

 

***

 

– Wyprowadzę się do mamy! – wykrzyczała Anna do siedzącego na kanapie męża.

– Ucieczka nie jest żadnych wyjściem – stwierdził Robert spokojnym głosem, wpatrując się uważnie w swoją żonę. Krążyła po pokoju, gestykulując nerwowo, kompletnie wytrącona z równowagi.

– Jest doskonałym wyjściem! – zaprzeczyła. – Nie zostanę ani chwili dłużej w towarzystwie tego czegoś!

– Kochanie, to coś…

– To coś właśnie chciało mnie zabić!

– … nie istnieje. Nie ma czegoś takiego jak duchy, zjawy czy upiory.

– To jak wyjaśnisz to wydarzenie?! – Anna czuła, że jest na skraju paniki. Jedyne czego chciała, to wyjść z mieszkania, uciec z niego jak najdalej.

– Trzęsienie ziemi? – podsunął jej swoją teorię.

– To nie San Francisco, tu nie ma trzęsień ziemi.

– W takim razie tąpnięcie. W końcu to Śląsk – próbował dalej.

– Nie czułam żadnych wstrząsów. Poza tym, dlaczego spadły rzeczy tylko w kuchni? W innych pokojach nic się nie ruszyło z miejsca.

– Nie wiem, kochanie. – Robert wstał z kanapy i otoczył Annę ramieniem. – Cokolwiek to było, na pewno da się jakoś wytłumaczyć racjonalnie.

– A wszystkie inne zdarzenia? – Ania nie dała się tak łatwo przekonać, choć ciepły dotyk męża i jego zapach ukoił trochę jej zszargane nerwy.

– Jesteś zmęczona pracą. To dlatego śnią Ci się koszmary – wyjaśnił, gładząc czule po włosach.

– A zachowanie Felka?

– Nie jestem specjalistą od kotów. Może pójdziesz z nim do weterynarza?

– Koci psycholog? To nie… – urwała w pół zdania, słysząc cichutkie dzyń-dzyń-dzyń pochodzące z drugiego pokoju.

– To tylko twoje dzwonki wietrzne – podpowiedział Robert, czując jak ciało żony sztywnieje w jego ramionach.

– No właśnie! – odpowiedziała piskliwym za strachu głosem. – Nie pamiętasz, jak cię denerwowały? Miesiąc temu przewiesiłam je do rogu sypialni, gdzie nie ma ruchu powietrza, od tego czasu nie odezwały się ani razu!

– Przeciąg? – zasugerował.

– Przy zamkniętych oknach?!

Dzyń-dzyń-dzyń…

– Ja wychodzę! – krzyknęła Anna, próbując wyrwać się z objęć Roberta.

– Spokojnie, kochanie, to na pewno kolejne tąpnięcie. – Próbował uspokoić żonę. – Tak słabe, że go nie czujemy, tylko drżą różne przedmioty. Zwierzęta też wyczuwają wstrząsy… – próbował racjonalnych argumentów, ale nie odnosiły one żadnego skutku. Anna zaprzeczała wszystkim jego słowom i nie dawał się przytulić.

– Dobrze, już dobrze, pojedziemy do twojej mamy. – Skapitulował. Słysząc tę obietnicę, Anna przestała się szarpać i nawet uśmiechnęła się do niego. Robert westchnął. Odwiedzenie teściowej nie było wymarzonym planem na weekend, ale spędzenie go z rozhisteryzowaną żoną też nie. Poza tym, miał nadzieję, że mamusia pomoże mu przekonać Annę, że nie ma czego się bać.

 

***

 

Przekręciła klucz w zamku i uchyliła drzwi, wpatrując się w powstającą szparę. Nic się w niej nie pojawiło. Dziwne.

Otworzyła drzwi na oścież i weszła do przedpokoju, przeszukując go wzrokiem. Nigdzie ani śladu kota. Anna była zaniepokojona. Felek zawsze wybiegał jej na powitanie. Już kilka minut przed jej przybyciem, nie wiedzieć skąd, wiedział o jej powrocie, czatował pod progiem i tylko czekał, aż uchyli drzwi, żeby wypaść na korytarz i mrucząc poocierać się o jej nogi.

– Felineuszu? – zawołała go nieśmiało.

– Jest ze mną… – odpowiedział jej Robert, a coś w jego głosie sprawiło, że zadrżała. Nie zdejmując butów ani płaszcza, pobiegła do salonu i stanęła jak wryta. Dłonią odruchowo zasłoniła usta.

– Nieeee… – tylko tyle przecisnęło się przez jej zaciśniętą krtań.

Felek leżał wyprężony nienaturalnie, a krew wypływająca z nosa, oczu i uszu zaznaczyła na jego czarnym futrze czerwone pręgi. Krwawa piana pokrywała pyszczek i dużą część dywanu. Robert kucał przy trupie z workiem na śmieci w ręku. Gdy tylko Anna pojawiła się w drzwiach pokoju, wstał i zasłonił sobą makabryczny widok.

– Nie chciałem, żebyś to oglądała – wyjaśnił, tuląc ją. – Wróciłem chwilkę przed tobą i tak go znalazłem.

Robert mówił dalej, ale ona nie słuchała go. Jej myśli były skupione tylko na jednym – obrazie martwego kota. Na Felineuszu, który jeszcze rano był zdrowy i radośnie pałaszował swoje śniadanie, a teraz leżał bez życia, zabity przez jakiegoś upiora. Smutek i żal, które dominowały w jej uczuciach, stopniowo były wypierane przez złość i rządzę zemsty.

– Zabiję to – oznajmiła głosem zimnym jak lodowy sopel. – Zapłaci mi za to. Znajdę to, wyegzorcyzmuję, pozbędę się tego i oby cierpiało jak najwięcej!

Wyrwała się z objęć osłupiałego męża i zaczęła krążyć po pokoju.

– Gdzie jesteś? Pokaż się! – krzyknęła, wpatrując się w sufit. – Stań do walki twarzą w twarz! Słyszysz? Znajdę cię!

Pochwyciła stojącego w kącie mopa i opukiwała te miejsca na suficie, w które najczęściej wpatrywał się Felek, cały czas wyzywając niewidzialnego wroga i grożąc mu.

– Wyłaź!

Była coraz bardziej rozwścieczona faktem, że upiór ją ignoruje.

Dzyń-dzyń-dzyń…

– Sypialnia! Oczywiście!

Pobiegła do sąsiedniego pokoju, odtrącając po drodze męża, który próbował ją zatrzymać.

– Teraz cię mam! – Z bojowym okrzykiem wparowała do sypialni, wymachując kijem od mopa jak mieczem.

– Pokaż się wreszcie! – Atakowała zawzięcie powietrze.

Po chwili dotarła do niej bezcelowość jej działań.

Potrzebowała wody świeconej, tylko że nie trzymała takowej w domu. Ale zaraz, ma przecież poświęconą świecę, jeszcze z jej własnej komunii. Gdzie ona może być schowana?

Upuściła mopa i rzuciła się do przeszukiwania szafek. Otwierała gwałtownie drzwiczki, trzaskała szufladami, wywalała znajdujące się w nich rzeczy na ziemię.

– Gdzie ja ją posiałam?

Ogarnięta manią zabicia ducha nie słyszała nic z tego, co mówił do niej mąż. Ocknęła się dopiero, gdy Robert chwycił jej ramiona w stalowym uścisku i potrząsnął brutalnie.

– Popatrz na mnie! – rozkazał, a kiedy nie posłuchała, złapał jej podbródek i siłą zmusił do podniesienia wzroku. Zimny dotyk jego dłoni podziałał otrzeźwiająco. Uświadomiła sobie bezsens i dziwactwo swojego zachowania, świadomość tego spadła na nią jak cegła w drewnianym kościele – nagle, niespodziewanie i boleśnie. Wstydziła się spojrzeć w oczy mężowi. Rozpłakała się.

– Prze… przepraszam – starała się wytłumaczyć, ale szloch skutecznie utrudniał jej mówienie. – Ja nie… ja nie… nie wieeem… co we mnie… wstąpiło.

– Ciii, już dobrze – poluzował swój chwyt, a ponieważ nie wyrywała się, puścił ją zupełnie.

– Jaa… Ja po prostu… – Wzięła głęboki wdech. – Widok Felineusza… I to wszystko…

Przerwał jej dzwonek komórki Roberta, ale ten odrzucił połączenie po przelotnym spojrzeniu na wyświetlacz.

– Poczekaj, ubiorę się tylko i pójdziemy na spacer. Świeże powietrze dobrze ci zrobi – zaproponował. Anna kiwnęła potakująco głową. Powoli się uspokajała.

Drogę na dwór przeszła jak we śnie, patrząc na swoje stopy i próbując nie myśleć o Felku – z marnym skutkiem. Im bardziej starała się odgrodzić od tego widoku, tym stawał się on wyraźniejszy. Zupełnie jakby został wyryty na wewnętrznej powierzchni jej gałek ocznych.

Z zamyślenia wyrwał ją brutalnie postawny mężczyzna, który bezceremonialnie złapał jej ręce i wykręcił je do tyłu.

– EJ! Puszczaj! Pomocy! – zaczęła się szarpać i wyrywać. Kątem oka zauważyła, jak drugi, podobnie ubrany koleś podchodzi do jej męża.

– Pójdzie pani z nami dobrowolnie? – zapytał nieznajomy miłym dla ucha, dźwięcznym głosem, zupełnie nie pasującym do obrazu ulicznego porywacza.

– Zwariowałeś? Nigdzie z wami nie idę!

– Auuu, to BOLI! Robercie! Pomóż mi! – Szamotała się wygięta w dziwacznej pozie, ale znieruchomiała, gdy jej wzrok padł na naszywkę na kamizelce jej napastnika. Napis na niej głosił: SPZOZ Szpital Psychiatryczny w Toszku. Nagle wszystko zrozumiała. Spojrzała na męża zbolałym wzrokiem, ale on odwrócił głowę.

– Robercie… Jak mogłeś…

– Nie dałaś mi wyboru.

Trzymający ją pielęgniarz postanowił wykorzystać moment i na wpół niosąc, na wpół ciągnąc prowadził Annę w stronę zaparkowanej na osiedlowym parkingu karetki.

– NIE! Nie macie prawa, nie jestem wariatką! – Rozpaczliwie próbowała się uwolnić, ale mężczyzna był silniejszy.

– Nie możecie, nic nie zrobiłam!

– Obawiam się – odpowiedział ten stojący obok Roberta – że atak z kijem w ręce na męża oraz krzyczenie o upiorze w mieszkaniu świadczą na pani niekorzyść.

– Nie zaatakowałam go! A ten duch naprawdę tam jest, Felek go widział, więc go zabił! Znaczy się, nie Felek upiora, tylko upiór Felka, ten duch zabił mi kota!- wykrzyczała i w tym samym momencie uświadomiła sobie, że w ten sposób przypieczętowała swój los.

– Ależ oczywiście. – Trzymający ją pielęgniarz potaknął z uśmiechem na ustach. – Dlatego zabieramy panią tam, gdzie nie ma upiorów. Może przestanie się pani opierać, to by wszystko ułatwiło…

– NIE! Nie zabierzecie mnie do czubków! Nie zgadzam się! – zaczęła się miotać jeszcze bardziej.

– Anno, nie pogarszaj swojej sytuacji – odezwał się Robert cicho, głosem wypranym z emocji.

Zastygła w bezruchu, bynajmniej nie dlatego, że go posłuchała. Nazwał ją Anną. Nigdy się tak do niej nie zwracał. Nawet na ślubie powiedział: „Biorę ciebie Aniu za żonę”. Na co dzień mówił do niej: „kochanie” albo „skarbie”, czasem „kotku”. Nigdy „Anno”.

Spojrzała na niego, spojrzała mu prosto w oczy. To, co zobaczyła, sprawiło, że zadrżała. Jego wzrok był lodowaty. Jego oczy skrzyły się jak świeży śnieg, ale najgorsze było to, że były czarne – nie brązowe, tylko czarne, czarne jak węgiel, jak smoła piekielna. To nie były oczy Roberta. Wiedziała do kogo należą.

– To on! – krzyknęła. – Upiór! Opętał Roberta! Musicie mi uwierzyć! – nie zważała już na to, co pomyślą gromadzący się gapie i sąsiedzi zerkający zza firanek. Musieli dać jej szansę. Musieli ją wysłuchać.

– Tak, tak, oczywiście. – Drugi pielęgniarz postanowił pomóc koledze i teraz we dwóch wlekli ją do ambulansu.

– Nie, czekajcie! Mogę udowodnić! Spójrzcie mu w oczy! Koty! Zapytajcie koty, one widzą! One wiedzą! Oczy i koty, one powiedzą wam prawdę…

Głos Ani ucichł, gdy zamknęły się za nią drzwi karetki. Robert stał bez słowa i patrzył za odjeżdżającym pojazdem. Pan Czajka, mieszkający naprzeciwko, podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.

– Tak mi przykro. Taka ładna, inteligentna pani doktór. To przepracowanie, prawda? – próbował go pocieszyć. Robert potaknął i uśmiechnął się smutno.

– Odpocznie i szybko ją wypuszczą…

Sąsiad chciał dodać coś jeszcze, ale on już odwrócił się na pięcie i skierował do swojego mieszkania.

Nikt nie zauważył pręgowanego, bezdomnego kota, który wychodził akurat z okienka piwnicznego z upolowaną myszą w pyszczku. Na widok Roberta wypuścił swoją zdobycz, prychnął i zniknął w mroku.

Koniec

Komentarze

Tak, ostatnie zdanie jest w dużej mierze prawdą. Wszystkie dziwne wydarzenia do śmierci kota (który żyje, ma się dobrze i nawet przestał dziwnie się zachowywać) wydarzyły się naprawdę. Tylko odstęp pomiędzy nimi był długi, co nie zmienia faktu, że zebrałam tu najdziwniejsze sytuacje, jakie mnie spotkały i zinterpretowałam odpowiednio… choć może lepsze byłoby stwierdzenie, że nadinterpretowałam :P Plus zmieniłam wszystkie dane dotyczące bohaterów (łącznie z płcią kota :P)

 

Tekst leżał długo, czekając fikcyjne na zakończenie (nie, nie wywieźli mnie do wariatkowa), przypomniało mi się o nim dzięki shortowi Endiego, który zmotywował mnie do dokończenia opowiadania :)

 

Pewnie można by popracować jeszcze nad tym opkiem, zastanawiam się np. czy dobrze zrobiłam, rozładowując co jakiś czas napięcie… I czy zdanie „oparte na faktach” umieścić na początku, na końcu czy wyciąć w ogóle? Uwagi mile widziane :)

"Oparte na faktach" umieściłabym na początku :) Ech, krótkie, za krótkie - czytało się tak przyjemnie, że chętnie zobaczyłabym ciąg dalszy. Doskwierały mi tylko brakujące przecinki, których systematycznie nie ma przed adresatami wypowiedzi bohaterów ("spokojnie kochanie", "wszystko w porządku kochanie" <- albo ja jestem zboczona na punkcie każdej kropki nad 'i', albo przed "kochaniami" powinny być przecinki ;)). Myślę, że powinnaś to rozbudować i pociągnąć dalej, bo tekst jest po prostu bardzo fajny... ale śmierci Felineusza nie mogę odżałować. ;(

Dzięki Nathicana, poprawiłam przecinki.
A co do pociągnięcia dalej - nigdy nie byłam w psychiatryku, musiałabym się najpierw zaznajomić z tematem :P Ewentualnie opcja z późniejszą działalnością Roberta-upiora... Może kiedyś napiszę kontynuację ;)

Opowiadanie w sam raz na światowy dzień kota :) Mam słabość do tych inteligentnych stworzeń.
Drobna poprawka. Zamiast "Nie mogła mieć pewność.. -> pewności", sugestia: "Nie miała pewności..".
I literka uciekła: "Rober" - "Robert kucał przy trupie.." i "Robert stał bez słowa..".

Bardzo fajne, podobało mi się. Czytanie tego opowiadanka to była czysta przyjemność. No a Robert? Został z upiorem w dupie i trupem kota w mieszkaniu :P Zakończenie mnie zaskoczyło, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

W ostatniej NF podobało mi się opowiadanie "Lensmann i kot, który płakał", ale za Chiny ludowe nie widziałam w nim fantastyki... dopiero ktoś uświadomił mi, że fantastyczny element był w tym właśnie, że kot płakał i dziwnie się zachowywał - tylko że dla mnie było to zupełnie normalne :P Zupełnie po prostu uważam, że koty rzeczywiście widzą coś, czego ludzie nie potrafią zobaczyć i to nie jest żadna fantastyka - zwyczajne fakty :) Pewnie dlatego Twoje opowiadanie też mi się bardzo podobało - i na światowy dzień kota (taaaa? a 26 lutego jest światowy dzień dinozaura :)) jak znalazł.

Cieszę się, że wam się podoba :)
Dzięki Elvicka za wskazanie błędów, już poprawione.
I też mam słabość do kotów - a że miałam z nimi kontakt przez całe życie, to stwierdzam z całą pewnością, że mają kilka zmysłów więcej niż my ;)

A co do Dnia Kota, to był kolejny element motywujący, żeby skończyć opowiadanie i wrzucić je właśnie 17.02  :P Chociaż te Wszystkie Światowe Dni Czegoś (pączków, kaszanki, macania po biustach) ogólnie działają mi na nerwy, to dla Dnia Kota mogę zrobić wyjątek ;)

edit do pierwszego mojego komentarza: Tak, PIERWSZE zdanie (Opowiadanie oparte na faktach.) jest w dużej mierze prawdą.

Kiedy jest dzień macania po biustach??? MO ja dziewczyna nie bedzie miała życia :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

16 listopada ;)

Eeee... Tak daleko jeszcze? Musze sobie w kalendarzu zapisać...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Naprawdę dobry tekst. Nieźle napisane, czyta się świetnie.

Pozdrawiam.

No, bardzo przyjemnie się czytało :) Najbardziej podoba mi się etykietka "based on a true story" (slogan obowiązkowo wygłaszany przez profesjonalnego lektora :P ), świadomość tego podnosi atrakcyjność i tak fajnego tekstu.

Nowa Fantastyka