- Opowiadanie: Wystoon - Krew Bogów - Jakub Wysocki

Krew Bogów - Jakub Wysocki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krew Bogów - Jakub Wysocki

Krew Bogów

 

PROLOG

 

 

 

Krew… To pierwsze co poczułem. Ciepła, jaskrawo czerwona, pulsująca delikatnym światłem. Ciekła i kapała powoli, własnym rytmem. Spróbowałem otworzyć oczy, lecz pot, łzy i posoka zalepiły mi powieki tak mocno, że chyba nie dałbym rady ich rozchylić nawet gdybym miał dostać za to królestwo, górę złota i cycatą księżniczkę. W sumie musiało to zabawnie zabrzmieć biorąc pod uwagę moje obecne położenie. Nie wiem co bym z tym wszystkim zrobił będąc w takim stanie. Aż się w duchu uśmiałem z własnej głupoty. Zmobilizowałem wszystkie siły i spróbowałem znowu. Może się uda… Światło, które zalało moje źrenice było tak jasne, że na chwile oślepłem. Miało nieprzyjemną jasno zieloną barwę przez co po chwili zakręciło mi się w głowie. Przymknąłem powieki z powrotem i wziąłem głęboki wdech. Cóż… Przynajmniej na tyle głęboki, na ile pozwalały mi zmiażdżone płuca. Ponownie otworzyłem oczy, tym razem wolniej. Po paru chwilach obraz się wyostrzył i zobaczyłem gdzie się znajduję, przypomniało mi się też jak się tu znalazłem.

 

Leżałem na twardym czarnym żwirze otoczony kręgiem z białych kamieni. Żwir ten okazał się być czubkiem płaskiego rozległego wzgórza, na tyle wysokiego, że było widać całą okolicę w promieniu kilkudziesięciu rungli. Właściwie można by nazwać to wzgórze „górą", gdyby nie to, że jest takie płaskie. Dookoła rozsiane były małe, suche krzewy, które już od dawna nie były zielone. Zamiast tego przybrały barwę popiołu. Gdzieniegdzie znajdowały się kępki suchej szarej trawy. Jakimś cudem przekręciłem głowę i zobaczyłem wielki łańcuch górski rozpościerający się po obu stronach zasięgu mojego wzroku. Przypominało to olbrzymią i głęboką misę, w której dnem było to wzgórze, na którym się znajdowało moje zrujnowane ciało. Między ramionami tego gigantycznego łańcucha górskiego znajdowała się dolina z lasem tak gęstym, że nie można było dostrzec nic poza koronami drzew. Natomiast za mną, poza tą wielką „misą" szumiało wściekle morze. Czułem jak z każdym krótkim oddechem i z każdą kroplą mojej cennej, świecącej krwi ucieka ze mnie życie.

 

Odwróciłem głowę z powrotem tak, żeby patrzeć przed siebie i ujrzałem bladą, chudą postać w czarnym, skórzanym kaftanie z metalowymi łańcuszkami i kolistymi blaszkami, przykrytym czarną płachtą, niby szatą, ale bez kaptura. Wysokie buty wyglądały na elastyczne, solidne i ciężkie. Obcisłe spodnie potęgowały nadzwyczajną chudość tej postaci jednocześnie nadając jej gibki i drapieżny wygląd. Twarz i głowa pokryta była bardzo dziwnymi tatuażami, ułożonymi na pozór bez ładu i składu. Na łysej czaszce przez środek przebiegał cienki i krótki, kruczoczarny pas włosów. Z kącików ust wyciekała cienką strużką ślina zmieszana ze wściekle białą pianą. Oczy, prawie całkiem białe, z jednym wąskim jak nitka jaskrawo zielonym okręgiem, wpatrzone były w zasnute smolistymi chmurami niebo przeszywane rozbłyskami. Wąskie usta poruszały się w rytm litanii wypowiadanego zaklęcia. Po bokach chudej postaci stało dwunastu adeptów w czarnych szatach, ustawieni w dwa szeregi. Wokół mnie w kręgu stało sześć olbrzymich postaci z kamienia. Ich ręce zaopatrzone w trzy palce skierowane były w górę, niczym słupy, w które nieustannie uderzały huczne błyskawice o zielonym zabarwieniu, otulały ich ciała, poczym rozpełzały się po ziemi dookoła mnie niczym wściekłe węże z północnych martwych ziem Kardakanathu. Skalne golemy. Niewielu czarodziejom udało się zyskać ich posłuszeństwo, zdobyć kamienną i bezosobową wolę tych wielkich stworzeń bez oczu, twarzy, potrzeb, narządów, stworzonych za pomocą starożytnej magii, istniejących bez celu a jednak potrafiących wyrządzić przerażające szkody i cierpienie. Posiadanie sześciu takich bestii w roli gwardii przybocznej graniczyło z cudem. Stworzone zostały w gigantycznej kamiennej krainie na zachodzie, w Grath N'da. Ziemie te oddzielają kraj Laondamar od reszty współczesnego świata, o której trudno jest cokolwiek powiedzieć. Wielu tam było, wielu stamtąd nie wróciło. Niektórzy jednak wracali i ich opowieści przekazywane są z ust do ust w całej Krainie Środkowej. Historie są przeróżne i raczej żadna nie jest prawdziwa.

 

A więc tak umrę… Nie sądziłem, że czas dany mi na tym ponurym świecie upłynął tak szybko. Nie sądziłem, że odejdę w taki sposób do krain Rhaana. Nie sądziłem, że tak młodo… Nie sądziłem, że nic mi się nie uda, że wszystko legnie w gruzach, że cała odpowiedzialność za tyle poświęconych istnień spadnie na moje ramiona, a ja to zmarnuję. Że nie ocalę Jej… Że już nigdy nie poczuję tego słodkiego zapachu zarumienionej słońcem skóry… Choć to samolubne, tego właśnie żałowałem najbardziej spośród wielu klęsk, które mnie spotkały tego nieszczęsnego dnia.

– Ghurru lidena, nu k'ara nasile! – krzyk chudej postaci wypełnił imponująco powietrze, zaklęcie Siedmiu Burz zostało wywołane – Chcesz coś dodać zanim przeznaczenie zatoczy krąg, młodzieńcze?

Chciałem. Lecz krew zalała mi gardło, już nawet nie czułem jak bardzo zbiera mi się na wymioty od tego żelazistego smaku. Nic, zatem, nie dodałem. Jedyne co zdołałem osiągnąć to wypchnięcie siłą przełyku wielkiego skrzepu i wyplucie go na ziemię obok.

– Nieistotne. Cokolwiek byś wycharczał i tak nikt tego nie zapamięta. – paskudny uśmiech wypełzł na jego twarz – Nikt bowiem nie zapamiętuje słów przegranych.

Oczy chudej postaci zrobiły się na chwilę jaśniejsze, mruknął pod nosem tchnienie mocy i poczułem jak moje ciało zrywa się w górę.

 

 

 

 

 

 

 

1.

 

Węzeł przeznaczenia

 

 

 

Temperatura piekła, tysiąc małych igiełek raniących skórę na mojej twarzy. Łupanie w głowie i huragan w żołądku. Dziwne i proste zarazem odczucia typowe dla istot żywych.

 

Gdzie ja jestem…?

 

Minęły już dwie godziny odkąd obudził mnie wstrętny smród odrażającego grubasa stojącego tuż nade mną. Jego paskudna ślina wydostająca się z wrednie uśmiechniętej gęby, w której zostały już tylko cztery zęby, kapała mi na policzek. Odór i tysiąc gryzących igiełek raniących moją twarz. Twarz, której nie znam. Pobudka w takim miejscu jak to, w piaszczystej i kamienistej, prawie całkowicie martwej krainie nie była wcale przyjemna. Czuję się, jakbym się właśnie urodził. Nie wiem nic, zupełnie nic. Strach, zdziwienie, kompletna dezorientacja – te uczucia, które pojawiły się w pierwszej chwili, kiedy tylko się ocknąłem, te dwie godziny temu, zmieszały się w szok, który zmusił moje ciało do działania, a mózg do całkowitego wyłączenia umiejętności myślenia w sposób logiczny. Poderwałem się w górę na wpół oślepiony przez słońce i rozpocząłem swoją żałosną próbę ucieczki, nie wiadomo od czego. Zaraz po rozpoczęciu biegu poczułem jak czyjaś spocona dłoń chwyta mnie za gardło. Zacząłem się szamotać, lecz niewiele to dawało. Przechyliłem głowę, odgiąłem dwa palce ściskające moją szyję i ugryzłem z całej siły w nadgarstek. Poskutkowało. Usłyszałem dzikie wrzaski ugryzionego i na chwiejnych nogach ruszyłem dalej, potykając się o liczne kamienie. Niestety mój maraton dobiegł końca raczej szybko. W krótkiej chwili usłyszałem za sobą błyskawiczne kroki, stawiane równomiernie, z determinacją. Głośny trzask przeciął powietrze razem ze skórą na moich plecach. Poczułem promieniujący ból, straciłem równowagę i przewróciłem się boleśnie na kamień, który dosyć dotkliwie rozciął mi czoło. Zdążyłem poczuć tylko krew ściekającą mi po twarzy, spojrzałem na niewysoki i drobny zarys postaci, trzymającej w ręku cienki kijek, zbliżającej się w moim kierunku i straciłem przytomność. Dwie godziny później obudziłem się siedząc oparty plecami o skrzynię. Tysiąc igiełek raniących moją twarz. Piasek i silny wiatr. Nie otwierałem oczu, bo miałem wrażenie, że stracę wzrok jeśli to zrobię.

 

Kim ja jestem…?

 

Nie znam odpowiedzi na podstawowe pytania. Niby wiem, że piasek to piasek, ból to ból, paskudne uderzenia mdłości w przełyku i żołądku też nie są mi obce, zamęt w głowie również. A jednak czuję się jakbym poznawał je na nowo. Jakby moje ciało je pamiętało, ale umysł musiał przypomnieć sobie jak to wszystko połączyć w jedną całość. Rana promieniuje na moich plecach i szczypie, ale nawet nie mam ochoty się podrapać. Jeszcze pięć minut i guz na mojej głowie wybuchnie. Czyjeś kroki w moją stronę automatycznie wzmogły moją czujność, jakbym miał to we krwi. Tylko skąd? Czyjaś wielka łapa poderwała moją twarz za szczękę do góry, kciukiem drugiej dłoni rozchylono mi powiekę. Ujrzałem brodatą, potężna twarz pokrytą zmarszczkami od pustyni i wiatru oraz wielkie piwne oczy przyglądające mi się z niepokojem.

– Feellina! – zakrzyknął wielki pustelnik.

Cisza.

– Feellina!

– Ka na'hra khouus?! – odpowiedział krzykliwie delikatny głos, gdzieś w oddali i wyraźnie rozzłoszczony.

– Ghree nu alanda'nko, zigheere lu nazzak. Gihiri laasaa nu gha.

– Na'khra, geze la nkhasa…

Drobna postać, pospieszne kroki. To chyba właśnie ta osoba była powodem dla którego miałem teraz szramę na plecach i wielkiego krwiaka na głowie… Oślepiające słońce nie pozwoliło mi dostrzec żadnych szczegółów sylwetki, tylko zarys. Kobieta. Cudownie. Słowa, które wypowiedzieli wydawały mi się znajome. Gdzieś w odległych zakamarkach mojej świadomości widziałem mgliste znaczenie tych chropowatych zdań wypowiedzianych jednym tchem, płynnym rytmem. Łączenia, akcent, dialekt… Czułem się jakby migrena miała rozsadzić mi głowę od myślenia. Głosy wokół, szelest piasku pod butami pustelników, wiatr, dziwne odgłosy wydawane przez zwierzęta juczne towarzyszące brodaczowi, ohydnemu grubasowi, drobnej panience i kto wie komu jeszcze – niczego nie byłem w stanie poskładać do kupy w takim stanie… Nagle pojedynczy trzask w mojej głowie, krótki i mechaniczny jak zapadka w urządzeniu uciął wszystko wokół. Zniknęły dźwięki, obraz, ból i zamęt. Czysta wizja przed moimi oczami:

Zapach kwiatów i krzewów. Niewysoki karmelowy murek naprzeciwko mnie skąpany w cieniu. Dookoła dziedziniec pokryty mnóstwem roślin. Stoliczek ogrodowy tuż przede mną, po lewej drewniany taras. Nie dosięgam nogami do ziemi, a siedzę na niskiej ławeczce. Jestem… dzieckiem. Spokojny, kobiecy głos wygłaszający jakieś formułki w języku, który mnie nudzi i wydaje się nieprzyjemny, chropowaty, ale wypowiadany w sposób płynny. Kompletnie nie chce mi się słuchać, odpływam gdzieś w stronę oceanu wyobraźni. Mam wrażenie, że umiem to wszystko, ale ktoś nadal próbuje włożyć mi do głowy odrobinę więcej. A przecież jest taki piękny, słoneczny dzień… Zrywam się z ławki i uciekam wspinając się po roślinach pnących się po murku. Ktoś mnie woła, jednakże ja już byłem w innym świecie. Uciekałem ile sił w nogach!

 

Kleisty plask wymierzony spoconą dłonią w mój policzek sprowadził mnie z powrotem na piaski pustyni. Ból i powrót do rzeczywistości sprawiły, że nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Zigheere – wulgaryzm. Gówno? Śmieć? Nie… Ścierwo! Tak, to jest to. Gihiri laasaa – coś o śmierci. O nieudanej śmierci, może „prawie" śmierci. Wszystko się składa do kupy. Ścierwo, prawie zdechł. O co chodzi? Klik, klik, klik… I nagłe oświecenie umysłu, jak kubeł zimnej wody na twarz.

„– Feellina!

– Czego się drzesz?!

– Masz szczęście z tym ścierwem. Prawie zdechł, psia mać.

– Naprawdę, jakoś mam to w dupie…"

Tak brzmiał ich dialog. Dlaczego mówię w innym języku?

– Teraz jesteś taka odważna. Ciekawy jestem czy to powtórzysz, jak wrócimy do Galku.

– Napluję mu w twarz, kiedyś to zrobię, zobaczysz.

Brodacz zaśmiał się chrapliwie swoim grubym głosem.

– Fell, to jesteś właśnie cała ty. Więcej poszczekasz, niż pogryziesz. – odpowiedział z rozbawionym grymasem twarzy. Oblicza kobiety nadal nie byłem w stanie dojrzeć.

– Spójrz na niego. Ledwo się ocknął a już za chwilę znów odpłynął. Jest ledwo ciepły, nie wiem czy nie wybiłem mu zębów tym uderzeniem.

– Niewiele by to zmieniło, bo i tak wygląda paskudnie. Blady jak płótno, nie wiem ile tu leży, sądząc po zapachu parę dni. Aż dziwne, że się nie usmażył. – powiedziała dziewczyna z wyraźną nutą obrzydzenia w głosie.

– Nie wygląda na człowieka z naszych ziem. Bardzo się rożni. Pewnie nie rozumie nawet słowa. – rzekł brodaty – co z nim robimy? Trzeba go jakoś zapakować na wóz. Tylko nie do tych dzikusów, obedrą go ze skóry.

– No ja śmierdziela na pewno na jedno siodło nie wezmę. – odrzekła dziewczyna odwracając się na jednej pięcie i odchodząc.

– To niby ja go mam wziąć? Feellina! Psia Twoja zasrana mać!

Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, ujrzałem jej oblicze przez dosłownie ułamek chwili. Potem ruszyła dalej. Wydała mi się nienaturalnie egzotyczna, ale jednocześnie piękna. Ciemna cera, owalna twarz, wydatne kości policzkowe, kasztanowe, rozjaśnione pustynnym skwarem włosy związane w ciasny i praktyczny warkocz, przez który skórę na twarzy miała lekko napiętą, ciemnozielone oczy i pełne usta. Grymas gniewu wykrzywiający jej twarz nadał jej odrobinę dziewczęcego uroku. Była młoda, ale nie była dzieckiem.

– Przynajmniej mi pomóż… – brodacz spuścił z tonu. Najwyraźniej drobne dziewczę nie należało do osób, z którymi warto zadzierać.

– Nie zamierzam, radź sobie. Albo go zostaw, niech zdechnie.

Milutko…

– Ach te baby… – mruknął brodacz zarzucając mnie sobie na ramię bez większych problemów, jakbym ważył tyle co patyk i ruszył w stronę, z której dobiegały odgłosy zwierząt prawdopodobnie zaprzęgniętych do wozów – Widzisz, ścierwo, jakich mi kłopotów przysparzasz? Gdyby w odległości dwóch dni drogi za nami nie podążał oddział lekkiej kawalerii mojego pana, to zostawiłbym cię tu na pożarcie tym paskudom – wskazał palcem za skałę. Odchyliłem się i zobaczyłem wielkie, pokryte łuskami ptaki. Bez żadnych piór. Wyższe od przeciętnego mężczyzny, z ogromnymi dziobami i szponami. Rozpiętość skrzydeł trudna do określenia gdy stały na ziemi, ale na pewno była imponująca. – To ghuukuri. Są padlinożerne, więc nie przeszkadzałoby im to jak śmierdzisz, a przynajmniej nie w takim stopniu jak tamtej obrażalskiej. Po co ja do ciebie mówię? Chyba za długo przebywam w towarzystwie tego obrzydliwego potwora i panny, którą wiecznie coś w dupę gryzie, że zaczynam gadać z ludźmi, którzy mnie nie rozumieją. Powinienem cię zakopać, może by cię nie znaleźli. Z drugiej strony – jeśli by cię znaleźli, to byłoby po mnie, po grubasie i po ślicznotce. Porżnęliby nas na plasterki.

Nie powinienem się odzywać, tak mi mówiło przeczucie, może dowiedziałbym się czegoś więcej. Jednakże nie byłem w stanie wytrzymać dłużej z powodu pragnienia. Ochrypły jęk wydobywający się z mojego gardła przypomniał brodaczowi o tym, że prawdopodobnie nie piłem od paru dni. Przyspieszył w stronę wozów, a następnie położył mnie bardzo delikatnym rzutem przez ramie na ziemie, po czym podał mi bukłak. Nie byłem w stanie go utrzymać w rekach, więc kiedy zaczął mi się wyślizgiwać brodaty szybko go przechwycił, zaklął siarczyście coś od odbytach ghuukuri i mojej głowie i pomógł mi się napić. To, co wlało mi się w gardło z bukłaka prawie rozerwało mi trzewia. Jakiś alkohol, mocny jak diabli, wydał mi się jednocześnie najcudowniejszym i najpaskudniejszym napojem na świecie. Natychmiast wszystko zaczęło wracać do normy, wzrok się wyostrzył, mózg zaczął pracować należycie i słońce przestało tak oślepiać. Krztusząc się rozejrzałem się dookoła. Kilka wozów używających przedziwnych zwierząt jako siłę napędową, kilka postaci, w tym drobna dziewczyna oraz jeden szczególny sznur wozów ciągnięty przez szczególnie duże i paskudne stworzenia. Na tych wozach nie było towarów poustawianych w skrzynkach… A właściwie był, tylko nie poustawiany i nie w skrzynkach, za to w klatkach. Wypchane po brzegi wózki z kratami wiozące kilkudziesięciu stłoczonych ludzi. Śmierdzących, brudnych i pozbawionych nadziei. Niewolnicy. Pięknie. Trafiłem na łowców niewolników. Zrozumiałem również o co chodziło brodatemu gdy mówił o swoim panu. Prawdopodobnie wracali właśnie z jakiejś krainy, w której schwytali ludzi, najwyraźniej tak mało, że nie mogli sobie pozwolić, by konnica ich władcy znalazła trupa na szlaku, po którym dwa dni wcześniej poruszali się jego łowcy. Marnotrawstwo towaru, jak przypuszczałem, było nie do zaakceptowania. A jednak nie zakopali mnie, nie ukryli, ani nie spalili mojego ciała. Może nie byli to do końca tak bezwzględni ludzie jak mogłaby na to wskazywać ich profesja.

Oddałem bukłak brodatemu z wdzięcznością. Cały czas przyglądał mi się z lekko uchyloną gębą. Szczególnie obserwował moje palce, oczy, nos, strukturę mięśni. To oznaczało, że musiałem się naprawdę od nich różnić. Lekko zakłopotany postanowiłem przerwać milczenie. W ich języku.

– Dziękuję za możliwość zwilżenia mojego gardła, jeszcze trochę i…

Nie zdążyłem dokończyć. Ogłuszający trzask pękającej na mojej głowie gałęzi stłumił szybko i skutecznie moją wypowiedź. Gałęzią kierował nie kto inny jak sam brodacz. Gdy zdążyłem wypowiedzieć pierwsze słowa z przerażeniem rozdziawił usta jeszcze szerzej, wytrzeszczył wielkie, piwne oczy, po czym odskoczył złapał pierwszy lepszy kij, który znalazł pod ręką i rąbnął mnie w głowę z siłą dość mizerną jak na osobnika jego postury. Może gałąź była spróchniała i dlatego tak łatwo ustąpiła. Nie wiem, w każdym razie nabito mi kolejnego guza i teraz już miałem komplet. Jeszcze parę ciosów i miałbym solidne rogi. Na szczęście ogłuszyło mnie tylko na chwilę.

– Feellina! FEELLINA!

– Hroak ile jeszcze razy będziesz dzisiaj piszczeć jak dziewczynka?!

– Stul dziób gówniaro. To ścierwo mówi w języku Dawnych… – dodał ściszonym głosem.

Dziewczyna najwyraźniej początkowo nieco urażona, potem, gdy usłyszała drugą część zdania, spojrzała z nieskrywanym strachem w moją stronę. Trudno było cokolwiek odczytać z ich twarzy, ale piersi unosiły się im bardzo szybko. Szesnaście razy w ciągu kilku chwil. Dlaczego dostrzegam takie szczegóły? Wyraźnie spanikowali, nie wiedzieli co mają robić. Pierwsza odzyskała rozum Feellina.

– Kim jesteś? – spytała – I czego chcesz? Skąd znasz język Zagubionych?

Zatkało mnie. Jaki język?

– Ostrzegam dziwaku, jeśli stroisz sobie żarty, to musisz wiedzieć, że są bardzo nie na miejscu. Bardzo. I z radością wtedy obetnę ci jaja i wsadzę w mordę. O ile w ogóle masz coś takiego jak jaja. – dodał Hroak.

Mimo lekkiego skołowania kojarzyłem co oznacza słowo „jaja" i dotykając swojego krocza poczułem się urażony, ale uznałem, że nie jest to właściwy moment na to, żeby się o to kłócić.

Brodacz powoli zdjął ogromną broń z pleców przypominającą topór. Długie drzewce na którego obu końcach osadzone były ostrza podobne do tasaków, ale wydłużone, z powykrzywianymi w łuki krawędziami ozdobione skromnymi i ładnymi zarazem wzorami. Tak jakby złączyć trzonkami dwa noże, tylko, że te kawałki metalu miały grubość połowy szerokości dłoni(dłoni Hroaka, która była olbrzymia)i zwężały się w stronę ostrzy. Pewnie idealnie wchodzą w ciało. Dziewczyna natomiast wyjęła z kieszeni malutki kijek, długości przedramienia i zaczęła go nerwowo obracać. Z pozoru prosty kawałek drewna zaczął błyszczeć lekko i powoli się wydłużał. Nie. Rozsuwał się. Wkrótce miał długość równą wysokości właścicielki. Dodatkowo powietrze przed nimi dziwacznie migotało, nie byłem w stanie stwierdzić czy to na skutek upału pustynnego, czy chodziło o coś innego. Odczułem… Dziwne, barierę? Nie miałem pojęcia co robić, oniemiałem i zesztywniałem siedząc na ziemi ogłuszony sytuacją. Nawet przestałem odczuwać ból. A mimo to, ciało miałem spokojne…

– I co teraz? Jak mamy się dowiedzieć co kombinuje, skąd przybył i po co? – spytał Hroak.

– Nieważne. Zabijemy go, tak będzie najbezpieczniej. – odpowiedziała dziewczyna.

Milutko. W następnej chwili ruszyli na mnie z pełnym impetem.

Koniec

Komentarze

Proszę o Wasze zdanie na ten temat i o solidną ocenę. No i pytanie najważniejsze - czy wstawiać kolejne fragmenty?

JW

Zaczynając, powiem od razu z mety: tytuł mnie zraził. Jest tak sztampowy i powtarzalny, że aż przyznam, szeroko się uśmiechnąłem. Tytuł rozdziału podobnie. Nie zainteresował mnie, bo tak zatytuowane jest 9/10 opowiadań fantasy. Tylko, co ciekawe, doczytałem do końca. Nie ze względu na przedstawiony świat (o nim za chwilę), ale z uwagi na bohatera. Pokrótce, w całej swej tajemniczości i nieznanym pochodzeniu jest atutem w tym opowiadaniu. Czyli po prostu został przez ciebie  dobrze stworzony, dobra robota. Tylko uwaga: bohater zbyt często zmienia swoje nastawienie do świata - raz się boi, a raz dowcipkuje. Rozdwojenie jaźni?
 No, a zatem świat. I tu może zaboleć:  jest do bólu powtarzalny, standardowy i wręcz zbyt prosty. Mamy potwory, tajemnicze postacie w czarnych płaszczach, olbrzymów, piękniutkie, wyuzdane panienki o drapieżnym charakterze (damy dworu przeżyły się z "Władcą Pierścieni"), są też dziwaczne stwory, swym wyglądem niepowalające zresztą za bardzo. Są też dziwaczne nazwy i fikaśny język, które w standardzie musi posiadac fantasy. Było!
 Styl wymaga nieco dopracowania, ale... cholera, wciąga. Piszesz ciekawie, gawędziarsko, nie masz skłonności do zanudzania czytelnika długimi opisami, nie licząc kilku wyjątków. Narracja pierwszoosobowa to bardzo twardy orzech, zatem uważaj, żebyś w przyszłości nie połamał zębów. Bynajmniej na tym tle sobie radzisz. Brakuje mi tylko nieco środków literackich - jest ich zbyt mało.
 Podsumowując, opowiadanie ma ciekawego, zaryzykuję nawet i powiem: oryginalnego bohatera (dobrze, że to nie kolejny łowca nagród), co w fantasy jest trudne. Wydarzenia standardowe, a  świat przedstawiony -  powtarzalny. Twoje opowiadanie to dobrze namalowany obraz, lecz przy użyciu farb jakości bazarowej, a w oprawie z plastiku. Co do ciągu dalszego - tak, pisz jak najbardziej. Losy bohatera mogą być ciekawe, po raz kolejny: stworzyłeś fajną postać. Ale wiedz, że nie będzie to ciekawe opowiadanie fantasy, a pospolite czytadło. Więc przyznam - końcówka aż każe czekać.

Swoją drogą uważam, że fantasy jest niczym kawaleryjska choroba w literaturze. Autor poniekąd pokazał, że jakoś bo jakoś, ale z francą i szankrami na jajcach da się żyć!

Dziękuję za opinię i wskazówki:).
Uff... Przynajmniej jeden pozytyw. Będę się tego trzymał i zarówno cięgi jak i muskanie piórkiem po dupie postaram się wykorzystać w pełni. Nie jest łatwo.

JW

@RyanPolak:
 Piszesz. Teoretycznie jesteś więc oczytanym człowiekiem. Jak, powiedz mi, człowiek oczytany może mylić "przynajmniej" i "bynajmniej"? 

A teraz co do opowiadania:
Nie radzisz sobie z narracją pierwszoosobową. Prosty przykład: opisy. Uwierz mi, umierający człowiek nie przygląda się detalom czarnej postaci, która nad nim stoi. Nie liczy adeptów. Jeśli byłoby ich trzech, czterech - w porządku, takie rzeczy się po prostu widzi. Ale dwunastu? Nie powinieneś tak bardzo dookreślać, jeśli to ma być świat widziany oczami bohatera. Bohater to nie wszechwiedzący narrator, widzi świat przez pryzmat własnych oczu.
Już w pierwszym opisie widać też inny, poważny błąd - jak bohater może zwracać uwagę na otoczenie, kiedy przed nim stoi ponad tuzin potencjalnie niebezpiecznych ludzi? Logiczne i całkiem intuicyjne byłoby, z punktu widzenia bohatera, zwrócić najpierw uwagę na postacie.
Wprowadzasz też własną jednostkę odległości. Wszystko fajnie, ale ja nie mam pojęcia, ile ona wnosi, więc w opisach takie zagranie całkowicie się nie sprawdza.
Dalej, jeszcze w prologu: zly zapis dialogów. Polecam poradnik Mortycjana, to znalezienia gdzieś na stronie.
Przecinki. Miejscami ich brakuje (albo szyk w zdaniu jest pomieszany), więc trudno się połapać, o co konkretnie Ci chodziło. Spójrz na trzecie zdanie pierwszego rozdziału. Dla mnie jest niezrozumiałe. Takich zdań wyłapałem kilka.
Skąd bohater wie, że minęły dwie godziny? (kolejny błąd związany z narracją) Opisy serwowane nam przez bohatera powinny być średnio precyzyjne, widziane jego oczami i do bólu subiektywne.
Stworzony przez Ciebie język, zauważ, w pisowni wygląda jak gardłowe chrapnięcia i inne, niezbyt przyjemne dźwięki. Wzmianka o delikatnym głosie wydaje mi się tu trochę nie na miejscu.
Prawdę powiedziawszy, tylko prześlizgnąłem wzrokiem po tekście, nie czytałem zbyt uważnie. Masz problem z opisami, zbytnia chęć dookreślenia wszystkiego to tylko jeden z wielu grzechów. Opisy nudzą, zamiast pobudzać wyobraźnię i zaciekawiać. Nie wprowadzają czytelnika w świat. 
Ciekawa kreacja bohatera? (odnoszę się tutaj do komentarza Ryana) Nie zauważyłem. Ciekawy bohater to taki, który ma historię, cel, motywację. Warto sobie przed rozpoczęciem pisania stworzyć charakterystyki wszystkich ważnych postaci (łącznie z jakąś historią, ciekawymi faktami z życia, stosunkiem do innych postaci). Wtedy łatwiej o realistyczne oddanie sieci zależności, można łatwo określić, kto do kogo pasuje, a kto kogo będzie wykorzystywał do własnych celów. I trudniej o głupie pomyłki (to taka moja rada).
Stworzenie bohatera z amnezją jest, najczęściej, pójściem na łatwiznę. Nie zawsze, zdarzają się wyjątki. Niemniej - dobrze takiemu bohaterowi zostawić jakiś "punkt zaczepienia", którego mógłby się trzymać przez resztę opowiadania (mało literackie przykłady - Jason Bourne, albo koleś z "Memento"). 
Raz jeszcze - nie dookreślaj tak wszystkiego. Nie obchodzi mnie, jaki topór miał przeciwnik, chyba, że to naprawdę wnikatowa broń. I interpunkcja. Pracuj nad tym.
Na koniec - czytaj, czytaj, czytaj. To zawsze dobrze robi.

Pozdrawiam
 

I tu, exturio, chodzi ci pewnie o fragment "Bynajmniej na tym tle sobie radzisz". Nie pomyliłem się, dokładnie to chciałem napisać.

Trudno mieć coś innego na myśli przy jednym "bynajmniej" w całym komentarzu. Jeśli to chciałeś napisać to zwracam honor i gratuluję przemyślanych, sensownych i pełnych treści zdań.

Pozdrawiam 

Witam ponownie exturio;). Ponownie dziękuję za krytykę, kolejne wskazówki i rady. Dzięki temu co piszesz zaczynam zwracać uwagę na istotne elementy, które trzeba mocno dopracować. Na przykład ta narracja nieszczęsna. Nie zastanowiłbym się nad tym, teraz wiem, że muszę. Co do interpunkcji - wiem, mam z tym cholerny problem.

"Stworzenie bohatera z amnezją jest, najczęściej, pójściem na łatwiznę." - tu się muszę obronić. Bohater ma w mojej głowie pochodzenie, charakter i bogatą historię. Nie poszedłem na łatwiznę tworząc bohatera z amnezją, żeby było łatwiej. Był to celowy zabieg, ale w tak krótkim fragmencie najwyraźniej nie widać tego na pierwszy rzut oka.

JW

Witam ponownie exturio;). Ponownie dziękuję za krytykę, kolejne wskazówki i rady. Dzięki temu co piszesz zaczynam zwracać uwagę na istotne elementy, które trzeba mocno dopracować. Na przykład ta narracja nieszczęsna. Nie zastanowiłbym się nad tym, teraz wiem, że muszę. Co do interpunkcji - wiem, mam z tym cholerny problem.

"Stworzenie bohatera z amnezją jest, najczęściej, pójściem na łatwiznę." - tu się muszę obronić. Bohater ma w mojej głowie pochodzenie, charakter i bogatą historię. Nie poszedłem na łatwiznę tworząc bohatera z amnezją, żeby było łatwiej. Był to celowy zabieg, ale w tak krótkim fragmencie najwyraźniej nie widać tego na pierwszy rzut oka.

JW

"łatwiznę tworząc bohatera z amnezją, żeby było łatwiej." - no właśnie... Tak to jest jak się odpisuje w pracy;). BYK.

JW

Dlatego zostawiłem sobie margines "najczęściej". Liczę, że będzie w tym bohaterze coś przyciągającego. Inna sprawa: doświadczenie podpowiada, że początkujący pisarze raczej sobie nie radzą z bohaterami z amnezją. Masz zamysł, pewnie nawet jest dobry, ale nie ma żadnej gwarancji, że uda Ci się to odpowiednio przekazać.
Niemniej - pisz, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Pozdrawiam 

Ok, dzięki:). To opowiadanie musi poczekać parę dni. Obecnie mam pewien pomysł i zamierzam napisać jedno krótkie opowiadanie (skłoniły mnie do tego Wasze komentarze, chcę spróbować czegoś co nie będzie miało możliwości kontynuacji), które może wyjdzie mi lepiej. Chciałbym po prostu się skierować w odpowiednią stronę (z Waszą pomocą) i zacząć od czegoś prostszego. Zobaczymy jak to odbierzecie. No i spróbuje swoich sił w KICZU. Wtedy będę pisał dalej Krew.

JW

Ok, dzięki:). To opowiadanie musi poczekać parę dni. Obecnie mam pewien pomysł i zamierzam napisać jedno krótkie opowiadanie (skłoniły mnie do tego Wasze komentarze, chcę spróbować czegoś co nie będzie miało możliwości kontynuacji), które może wyjdzie mi lepiej. Chciałbym po prostu się skierować w odpowiednią stronę (z Waszą pomocą) i zacząć od czegoś prostszego. Zobaczymy jak to odbierzecie. No i spróbuje swoich sił w KICZU. Wtedy będę pisał dalej Krew.

JW

Zjeździłem cię, komentując twój poprzedni tekst. Dlatego bardziej z wyrzutów sumienia, niż z ciekawości przeczytałem "Krew Bogów". Muszę przyznać, że opowiadanie prezentuje wyższy poziom niż "W cieniu starych drzew". Daleko temu tekstowi do ideału, jednak czytałem go z zdecydowanie większym zainteresowaniem. Fabuła obiecuje przynajmniej coś więcej niż ciągłe walki. Stylistycznie jest lepiej, choć wciąż masz nad czym pracować. Żeby być bardziej pomocny, postanowiłem wypisać je i skomentować.

 "Właściwie można by nazwać to wzgórze „górą", gdyby nie to, że jest takie płaskie." - łatwiej by było napisać po prostu "płaskowyż".

"Jakimś cudem przekręciłem głowę i zobaczyłem wielki łańcuch górski rozpościerający się po obu stronach zasięgu mojego wzroku." - zasięg wzroku nie ma stron. Można by trochę przeredagować to zdanie.

Obcisłe spodnie potęgowały nadzwyczajną chudość tej postaci - chudość, tak jak szczupłota, nie są dobrymi słowami.

"Stworzone zostały w gigantycznej kamiennej krainie na zachodzie, w Grath N'da. Ziemie te oddzielają kraj Laondamar od reszty współczesnego świata, o której trudno jest cokolwiek powiedzieć. "- Człowiek, który rozgląda się, dostrzega oprawców, nie powinien przy tym opisywać historii, geografii i obyczajów świata przedstawionego. Na pewno nie w ten sposób, w jaki ty to opisujesz. Bardziej, moim zdaniem, by pasowało coś w stylu rozmyślań: "Do diabła! W jaki sposób oni w ogóle zdołali zebrać te wszystkie golemy? Od wieków już nikt nie powrócił z Grath N'da." Weź pod uwagę, że bohater to wszystko wie i nie musi sam sobie wyjaśniać zasad działających światem, w którym żyje.

"- Ghurru lidena, nu k'ara nasile! - krzyk chudej postaci wypełnił imponująco powietrze, " - "imponująco" źle brzmi w tym zdaniu.

" Lecz krew zalała mi gardło, już nawet nie czułem jak bardzo zbiera mi się na wymioty od tego żelazistego smaku." - chyba lepiej by brzmiał "metaliczny posmak".

"Strach, zdziwienie, kompletna dezorientacja - te uczucia, które pojawiły się w pierwszej chwili, kiedy tylko się ocknąłem, te dwie godziny temu, zmieszały się w szok, który zmusił moje ciało do działania, a mózg do całkowitego wyłączenia umiejętności myślenia w sposób logiczny. " - zdanie złożone zbyt wielokrotnie.

"Głośny trzask przeciął powietrze razem ze skórą na moich plecach. " - trzask rozciął plecy? Wiem o co ci chodziło, ale zdanie jest źle skonstruowane.

"Poczułem promieniujący ból, straciłem równowagę i przewróciłem się boleśnie na kamień, który dosyć dotkliwie rozciął mi czoło. " - brzmi jakby kamień, dosyć aktywnie uczestniczył w rozcinaniu czoła, podczas gdy powinien być on bierny. Lekkie przekształcenie zdania naprawiłoby błąd.

"Dwie godziny później obudziłem się siedząc oparty plecami o skrzynię." - Bohater nie wie kim jest, nie wie gdzie jest. Stracił przytomność i ma mętlik w głowie. Skąd wie, że obudził się dwie godziny później?

" Niewysoki karmelowy murek naprzeciwko mnie skąpany w cieniu. " - Skąpane może być coś w słońcu. W cieniu… w sumie nie wiem, co powinno być. Może skryte, ale nie skąpane.

"Ktoś mnie woła, jednakże ja już byłem w innym świecie." - pomieszanie czasów w jednym zdaniu.

"Rozpiętość skrzydeł trudna do określenia gdy stały na ziemi, ale na pewno była imponująca. " - Czegoś tu brakuje. Na pewno przecinka. Do tego wychodzi, że skrzydła stały na ziemi.

"Przyspieszył w stronę wozów, a następnie położył mnie bardzo delikatnym rzutem przez ramie na ziemie, po czym podał mi bukłak. " - Kiedy słyszę o rzucaniu na ziemię, ciężko to połączyć z byciem delikatnym. Lepiej by było, jakby go po prostu ułożył na tej ziemi.

Nadużywasz wielokropków - błąd często dostrzegany u początkujących. Zdecydowanie mniej powtórzeń. Widać, że poprawiałeś ten tekst - to dobrze. Zauważ, że większość błędów jest w prologu, pierwszy rozdział prezentuje się już lepiej. Dorzucam się do narzekań na tytuły. Epicko-kiczowate i słabo związane z tym co się dzieje w rozdziale. Mam nadzieje, że moje uwagi pomogą. Czekam na dalsze części "Krwi Bogów". Kontynuacji twojego drugiego opowiadanie nie przyjmę z entuzjazmem.

PS Mam nadzieję, że to, że nie mam opowiadań na koncie, nie przeszkodzi ci w braniu moich komentarzy pod uwagę. Po prostu za każdym razem, gdy napiszę jakieś opowiadanie, po ponownym przeczytaniu uznaje je za beznadziejne. To skutecznie blokuje mnie przed publikacjami. Co do oskarżeń o fifipipi, to zwracam honor, ale sam musisz przyznać, że to dziwnie wyglądało.

 

J

Jeśli chodzi o komentarz fifipipi: byłoby to tragicznie denne, gdybym maczał w tym palce, brzydzę się takim postępowaniem.

 

" Lecz krew zalała mi gardło, już nawet nie czułem jak bardzo zbiera mi się na wymioty od tego żelazistego smaku." - chyba lepiej by brzmiał "metaliczny posmak". - metaliczny wydał mi się strasznie popularny i często używany, w związku z tym użyłem innego słowa.

 

(...)sposób logiczny. " - zdanie złożone zbyt wielokrotnie. - byłem prawie na 100% przekonany, że to zdanie brzmi dobrze tylko i wyłącznie w mojej głowie, teraz jestem pewny. Dziękuję.

 

"Poczułem promieniujący ból, straciłem równowagę i przewróciłem się boleśnie na kamień, który dosyć dotkliwie rozciął mi czoło. " -racja po Twojej stronie.

 

 „Niewysoki karmelowy murek naprzeciwko mnie skąpany w cieniu. " - głupio brzmi, faktycznie.

 

"Ktoś mnie woła, jednakże ja już byłem w innym świecie." - pomieszanie czasów w jednym zdaniu. - nie zauważyłbym, dziękuję.

 

„Kiedy słyszę o rzucaniu na ziemię, ciężko to połączyć z byciem delikatnym. Lepiej by było, jakby go po prostu ułożył na tej ziemi." - to była moja próba (najwyraźniej nieudana) przedstawienia poczucia humoru bohatera, który kpi z delikatności brodatego

 

Tytuły - zanotowane, widzę, że wszyscy mają podobne zdanie jeśli chodzi o tytuły, będzie trzeba nad tym pomyśleć.

 

Będę pamiętał o wielokropkach;). No i ta cholerna narracja.

 

Dziękuję za opinię i wskazówki.

 

PS Nie przeszkadza mi to absolutnie. Istotne są dla mnie opinie tych, których słowa dają jakiś pożytek i mają sens. Twoje słowa niewątpliwie miały sens i niosły ze sobą pożytek. Zdziwiłem się po prostu, bo objechałeś mnie brutalnie do majtek, a nie widziałem żadnych opowiadań Twojego autorstwa. Czyli, jednym zdaniem, chodziło mi o formę a nie o treść.

JW

Nowa Fantastyka