- Opowiadanie: Aragel - Cena Życia

Cena Życia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cena Życia

Już od dłuższego czasu w wąskiej alejce dało się słyszeć świst pocisków. Karabiny szturmowe pluły dziko, a ogień buchał z ich gładkich, srebrnych luf. Max Kowalsky zwolnił palec ze spustu. Magazynek, który załadował zaledwie kilka sekund temu, był już pusty. Bez chwili zwłoki sięgnął po następny.

Podczas gdy on przeładowywał, Sierżant Adrianne Walker grzała z LKM'u. Byli w pułapce. Szlag trafił rutynową operację. Z całego oddziału przeżyli tylko oni.

– Do jasnej cholery, ilu jeszcze?!! – darł się Kowalsky. I nagle, jakby na jego własne życzenie w alejkę wbiegła następna żywa fala.

Rozwścieczony tłum nie dawał za wygraną, nie bacząc na grad pocisków sypiących się z końca uliczki, napierał bez końca. Dróżka bazaru powoli zabarwiała się na czerwono.

– To mój ostatni magazynek! – Max Kowalsky wrzasnął z obłędem w oczach – Nie wiem jak ty, Adrianne, ale ja zaraz odbezpieczam granat. Żywcem mnie nie wezmą, a przy okazji poślę paru dupków do piekła!

Kowalsky odciągnął zawleczkę granatu, i już prawie miał się rzucić w tłum, gdy naglę na promenadę, od wschodniej bramy, wjechały trzy opancerzone transportery. Na bokach każdego z pojazdów widniał czarny drapieżny ptak.

– Najświętsza Panienko, jesteśmy uratowani! – krzyknął triumfalnie, prawie zapominając o odbezpieczonym granacie. Jednak szybko się opamiętał, wziął gwałtowny zamach i cisną nim w gęsto zbity motłoch.

– Aaa… żryjcie to chamy! – skwitował na koniec…

 

Gabinet gen. O'Donnell'a znajdował się na trzecim poziomie podziemnego kompleksu wojskowego, zlokalizowanego jakieś czterysta kilometrów na wschód od Bagdadu. Wewnątrz pokoju panował lekki półmrok, szary dym cygar ospale wznosił się pod sufitem. Sam zaś generał – wysoki, łysiejący mężczyzna, siedział za swym biurkiem, z wielką uwagą studiując teczki osobowe żołnierzy – a właściwie dwie konkretne.

Po chwili rozległo się donośne pukanie.

– Wejść! – wrzasnął O'Donnell.

Zaraz po tym otworzyły się drzwi i przez próg pomieszczenia przestąpiły dwie umundurowane postaci: zgrabna krótko ostrzyżona kobieta, a zaraz za nią niski – ale za to bardzo barczysty – brodaty mężczyzna. Szybko ustawili się w szeregu przed biurkiem.

– Spocznij – powiedział generał nie odrywając wzroku znad teczek, które dzierżył w ręku. Po chwili milczenia przemówił łagodnym tonem – Było dzisiaj o was bardzo głośno, a mianowicie w CNMemie…

– Ale panie generale! – wtrącił się Max Kowalsky.

– Milcz gamoniu i nie przerywaj mi, kiedy do was mówię! – O'Donnell zbeształ Kowalskiego – Macie szczęście, że zamiast przede mną, nie stoicie teraz przed sądem polowym! Nie dość, że spartoliliście całą operację, to jeszcze wpadliście na genialny pomysł, żeby ot tak sobie, zacząć przerabiać cywilów na mielonkę… Ale na wasze szczęście żyjemy w dwudziestym trzecim wieku i całe międzynarodowe konwencję szlag trafił… Najgorsze co was może teraz spotkać, to krwawa zemsta ze strony islamistów – nie licząc przy tym mojego gniewu oczywiście… Generał O'Donnell przerwał na moment, sięgnął ręką do kieszeni marynarki i wyjął z niej wielkie brązowe cygaro.

– Zastanawiam się, jak was ukarać – powiedział obcinając końcówkę cygara…

 

Wodziła uważnie wzrokiem po grupach ludzi przemierzających uliczkę, ale nie dopatrzyła się niczego, co kazałoby interweniować. Mimo to bała się – patrolowanie miast nie należały do najbezpieczniejszych zajęć (przynajmniej w jej mniemaniu). Nigdy nie wiadomo do kogo strzelać – tak, jak ostatnio…

– Generał potraktował nas wyjątkowo łaskawie – zagadał do niej Max Kowalsky.

– Ta…

– Chłopaki mówiły, że jest w dobrym humorze, bo podobno romansuje z tą długonogą… Cholera, jak jej tam? – czoło Kowalskiego zmarszczyło się lekko – Eee… Betty, jakoś tak…

– Wiesz co Max? – przerwała mu Adrianne – Wolałabym dostać tę naganę i dalej robić swoje. Zamiast tego, stoimy tu na patrolu jak jakieś żółtodzioby, które nie potrafią dobrze poskładać broni. Nie wiadomo, kiedy godzą w ciebie nożem albo ktoś się wysadzi – akurat zaraz przed tobą.

– Bzdury pleciesz, Adrianne! Po ostatniej akcji mam już serdecznie dość. A tak stoimy sobie w słonecznych okularach z giwerami w ręku. Budzimy respekt – niech no tylko który podskoczy, zaraz go…

– Respekt to ty budzisz, ale taki, że ani się obejrzysz, a dostaniesz kulkę w łeb! – warknęła Adrianne lekko już poddenerwowana.

– Wam babom wiecznie się coś nie podoba… – odburknął – Zresztą mniejsza z tym, potrzeba wzywa… zaraz wracam. Kowalsky zawiesił karabin na prawym ramieniu i powędrował w stronę bocznej uliczki.

Nareszcie chwila spokoju – pomyślała i odetchnęła z ulgą.

 

Owa chwila nie trwała jednak zbyt długo…

– Ma Pani bardzo ładny karabin – piskliwy głos zmącił ciszę.

Sierżant Adrianne Walker zerknęła poirytowana w dół. Stała przed nią dziewczynka, góra dwunastoletnia, miała odsłoniętą głowę – zdziwiło to panią sierżant.

– Zmykaj z stąd bachorze… i zakryj buzie, bo cię wychłostają.

– Niech się Pani nie martwi – kontynuowała dziewczynka, nieprzejęta jej szorstkim tonem – Nic mi nie będzie – już wielokrotnie wymykałam się tak z domu. Poza tym źli ludzie mnie nie dogonią…

Adrianne sama już nie wiedziała, co dziwiło ją bardziej – perfekcyjny angielski dziewczynki, czy też brak hidżaby.

– Nazywam się Alia i też chciałabym mieć taki mundur, ale…

– Słuchaj, Alia – przerwała jej Walker – Jeśli stąd szybko nie znikniesz, będę musiała usunąć cię siłą… – nagle urwała.

Do diabła, gdzie jest Kowalsky? Nie mam go z dobrych pięć minut.

 

Nie zwracając uwagi na natrętną dziewczynkę pobiegła w kierunku zaułka.

 

Nie licząc porozrzucanych kartonów i grupki szczurów uliczka była pusta – ani śladu Maxa.

– Max! – darła się Walker – Nie leć w głupa i wyłaź do ciężkiej cholery!

Nie było żadnej odpowiedzi.

Pobiegła dalej. Nagle znalazła się na rozwidleniu. Miała do wyboru dwie odnogi; lewa dróżka prowadziła w stronę slamsów, prawa – do połowy zabita deskami – ciągła się gdzieś w stronę starej części miasta.

Cholera, gdzie teraz?

One, two, three, four, five,

Once l caught a fish alive.

Six, seven, eight, nine, ten,

Then l let it go again

Dobra niech będzie prawa!

 

Przecisnęła się przez wyrwę i zniknęła gdzieś w cienistej zasłonie.

 

Głowa Kowalskiego pulsowała tępym bólem. Tors wisiał nad ziemią, nogi ocierały się o kamienną posadzkę. Dwóch oprychów podtrzymywało go za ramiona, wlekąc gdzieś środkiem dawno wymarłej uliczki. Powoli dochodził do siebie.

Ostatnie co pamiętał to to, że zapinał rozporek – później była już tylko ciemność. Teraz już wiedział, co się stało.

Te kutafony musiały mnie rypnąć czymś naprawdę bardzo twardym… cholera, Walker miała rację…

Nagle zbiry przystanęły. Zwolnili uścisk. Górna połowa ciała Kowalskiego natychmiast uderzyła o twardy grunt, w powietrze wzbił się tuman kurzu – teraz był już cały obolały.

Kiedy już uporał się z szokiem uniósł lekko głowę. Ujrzał przed sobą brodatego mężczyznę, jego lewe oko zakrywała czarna przepaska.

– Dobrze się dzisiaj spisaliście – powiedział jednooki do zbirów nadal groźnie mierząc w Kowalskiego – Zaraz zobaczymy, kto trafił się tym razem…

Herszt bandy pochylił się nad Maxem, następnie sięgną prawą ręką do kieszeni swojej wielowarstwowej szaty i wyjął z niej małą srebrną sztabkę.

Mężczyzna nakierował obiekt bezpośrednio na głowę Kowalskiego, po czym szybko przejechał kciukiem po srebrnej powierzchni.

Wiązka czerwonego światła nagle raziła oczy Maxa, coś zabrzęczało. Po paru sekundach urządzenie wyświetliło hologram prezentujący zdjęcie i dane.

– No chłopaki, dzisiaj trafiliśmy szóstkę! – krzyknął radośnie cyklop – jest wart prawie tyle, co generał…

 

Walker podążała za śladami podeszew butów, które odbiły się na piaszczystym podłożu. Biegła w cieniu opuszczonych budynków. Stare miasto ziało zewsząd pustką. Chciała zgłośić zaginięcie Maxa, ale nie mogła nawiązać łączności – coś zagłuszało sygnał. Była zdana tylko na siebie.

 

Cholerny patrol… jeśli Max nieżyje…

 

Trop w końcu się urwał – piach ustąpił miejsca kamiennej posadce. Znajdowała się teraz w części mieszkalnej.

Podbiegła do najbliszej ściany i przybierając pozycję strzelecką ruszyła naprzód…

 

 

Zapach uryny drażnił nozdrza Kowalskiego – były jeszcze inne, ale ten pierwszy dokuczał najbardziej. Zabrali go do piwnicy, związali nogi i ręce, dali też w mordę parę razy – i to dość konkretnie (krwawiące wargi zdążyły już napuchnąć boleśnie).

Siedział tutaj sam, ale nie był do końca pewien – miał zawiązane oczy. Kiedy zaciągał się do piechoty liczył się z najgorszym, nie był głupi. Myśli pędzące po torze jego wyobraźni nieprzerwanie zahaczały o różne barwne sceny: często widział siebie rozrywanego przez minę, czasem trafionego w głowę przez zabłąkaną kulę, trochę rzadziej jako trupa dogorywającego we wnętrzu płonącego wraku… Nigdy jednak nie zahaczył o przystanek na jakim znajdował się teraz.

 

Do diabła! Oddałbym wszystko za papierosa, bo na ratunek nie ma już co liczyć…

 

Dwie krótkie serie z karabinu brutalnie rozprawiły się z jego życzeniem, cisza odeszła w zapomnienie. Serce Maxa Kowalskiego zabiło szybciej – na górze doszło do starcia. Ktoś podbiegł do drzwi piwniczki, ręce tego kogoś natrafiły jednak na opór – Max był trzymany pod kluczem. Cisza na powrót zadomowiła się w ścianach budynku… za chwilę doszło jednak do szybkiej eksmisji…

Eksplozja rozerwała drewniane drzwi na kawałki, parę drzazg strzeliło w jego kierunku. Ktoś zbiegł po schodach.

Kowalski poczuł nagle jak więzy na jego kończynach się poluzowały. Zniknęła też opaska, znowu widział…

– Zafundowali ci niezły lifting – przemówił wybawiciel zza jego pleców. Włosy zjeżyły mu się na karku, natychmiast rozpoznał ten głos.

Adrianne Walker stanęła przed nim i bez słowa podała mu karabin – z wyrazu jej twarzy nie dało się odczytać żadnych emocji.

Wiecznie nosiła tą samą maskę… nie był jej wstanie rozgryźć. Była dla Maxa jedną wielką zagadką. Jakie traumatyczne wydarzenie z przeszłości mogło wyżłobić taką skazę na czyimś charakterze? Może była taka od zawsze?…

– Jeśli możesz chodzić, to spadamy… Szybko, nie ma czasu. – wyrecytowała mu prosto w oczy, żadna z jej powiek nie drgnęła przy tym ani razu.

 

Wyszli z piwnicy, znajdowali się teraz w przedpokoju. Max dostrzegł kątem oka jednego z dwóch zbirów – leżał na środku pomieszczenia, topił się w kałuży własnej krwi. Drugi, ten który nie żałował swoich pięści na nim w piwniczce, nie zdążył nawet wstać od stołu; już dawno uleciało z niego życie – jego trupi wzrok wyrażał wielkie zdziwienie.

– Jak mnie odnalazłaś?

– To nie było trudne, uwierz mi… Nie zadbali o to, żeby usunąć ślady. Kiedy urwał się trop, przypomniałam sobie, że mam schowane w kieszeni gogle skanujące. Niedługo po ich założeniu okazało się, że jeden z budynków jest zamieszkany przez lokatorów… którzy, bynajmniej, nie należą do rodzinki piskliwych gryzoni…

– Muszę cię zmartwić – przerwał jej nagle – Jest jeszcze trzeci…

 

Dwie małe kropki pulsowały na ekranie detektora ruchu – przynęta zadziałała. Jednooki Abdul Wadżid skierował kroczącą maszynę na północ. Aparatura mecha skutecznie zakłócała sygnał, za pomącą którego komunikowały się wojska okupanta – Abdul nie spodziewał się posiłków.

Od zgarnięcia niezłej sumki dzieliła go tylko drobna formalność, wystarczy tylko, że dostarczy dwa ciała. W najgorszym wypadku rozpoznają ich na bazie DNA – i tak zapłacą tyle samo…

 

 

Przemykali się ostrożnie w cieniu budynków. Walker prowadziła, sprawdzała zaułki. Max parę metrów za nią skupiał się na oknach i dachach. Nie licząc tego, że nadal nie byli wstanie nawiązać łączności, szło gładko – byli już w połowie drogi.

Po chwili ujrzeli przed sobą bramę bazaru. Żelazna krata przejścia leżała skryta pod grubą warstwą piachu, odsłonięta tylko częściowo, przypominała zbłąkanym wędrowcom o dawnych latach świetności owego miejsca.

Nadeszła pora, aby się rozdzielić – droga była dość szeroka, do tego gęsto zabudowana z obu stron. Walker ustawiła się pod prawą ścianą, czekając aż da jej znak.

Rozejrzał się uważnie.

Nic, tylko ta martwa cisza… nie podoba mi się to, źle to wróży… Dlaczego zawsze musieli się wpakować w jakąś kabałę? Jeszcze w dodatku to on zafundował takie kłopoty… trudno, taka praca.

Nie czekając zasygnalizował ręką, iż mogą ruszać dalej.

 

Alia przechadzała się beztrosko pośród ruin dawnej promenady. Wielokrotnie wymykała się z domu. Za wszelką cenę starała się uciec, uciec przed rzeczywistością; przytłaczającą i nie dającą żadnej nadziei… Przyszłość widziana jej zielonymi oczyma pędziła obłąkańczo, niczym jakiś niedający się zatrzymać pociąg. Nie dało się nad tym zapanować, ów masywny kolos znajdował się w ostatecznej fazie swego kursu – pozostało już tylko czekać aż się wykolei.

Kiedy mijała pozostałości po straganach coś przykuło jej uwagę, zatrzymała się… Mała plastikowa rączka wystawała spod piasku. Podbiegła szybko i delikatnie za nią pociągła. Nagle jej oczom ukazała się miniaturka kobiety.

– Jaka piękna… – szeptała podekscytowana dziewczynka, nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego…

Plastikowa kobieta miała na sobie białą bluzeczkę w kwieciste wzorki, na niej seledynową kamizelkę, która pasowała do jej złocistych włosów, nosiła też jasne, jeansowe spodnie… Dziewczynce wydało się to bardzo dziwne, mimo to, nagle zapragnęła takiego samego stroju.

Alia, zadowolona ze znaleziska ruszyła w dalszą drogę…

 

Walker biegła, trzymając się jak najbliżej muru targowiska. Zaraz po drugiej stronie dotrzymywał jej kroku Max. Szczątki drewnianych stoisk majaczyły przed oczami. W głębi duszy, choć nie dawała tego po sobie poznać, widmowe obrazy napawały ją lękiem.

W pewnej chwili drobna postać przemknęła środkiem promenady, jakieś pięćdziesiąt metrów przed nią. Adrianne powiększyła obraz za pomocą gogli…

 

To ta dziewczynka… Alia… Co ona tutaj robi? Niech to szlag!

 

Walker miała uprzedzić Maxa, gdy nagle…

fragment muru w pobliżu dziewczynki eksplodował. W powietrze wzbił się gęsty obłok dymu, parę sekund później wielka, krocząca maszyna znalazła się na promenadzie.

Ten trzeci jednak się o nas upomniał…

 

Kowalski rzucił się natychmiast na ziemię. Maszyna posłała w jego kierunku morderczą serię z działka zamontowanego na prawym ramieniu – na szczęście żadna z kul nie trafiła celu. Mężczyzna wykorzystał przerwę w ostrzale i czym prędzej rzucił się między zgliszcza na środku drogi, modląc się, aby pilot mecha tego nie dostrzegł.

Robot nie był najnowocześniejszy – posiadał jeszcze szklany, pancerny kokpit.

Gdyby tylko udało mu się podejść dostatecznie blisko…

 

Powędrował wzrokiem w poszukiwaniu Walker.

Cholera, gdzie ona się podziała!?…

 

Sierżant Walker wykorzystała moment ostrzału, bez chwili wahania pobiegła w kierunku jednego z niższych budynków. Wskoczyła na murek, uczepiła się krawędzi płaskiego dachu i z całej siły podciągnęła w górę. Zapomniane, szeregowe domki mogły się jeszcze czemuś przysłużyć.

Z niższego wdrapała się szybko na taras następnego obiektu. Napastnik zauważył to, otworzył ogień.

Elementy tynku wymieszane z pyłem latały jej nad głową. Przeturlała się i posłała szybką serię w sam środek kabiny pilota, ale nic z tego – szyba była opancerzona…

Do diabła, już po mnie!…

 

W tym momencie oślepił ją błysk eksplozji, mordercza maszyna ugięła się na swych metalowych nogach, pękła też szyba kokpitu.

To… pewnie sprawka Kowalskiego… Nie wierzę! Ma chłop jaja!

 

Nie czekając na to, co stanie się dalej, raz jeszcze posłała serię z karabinu – tym razem skuteczną. Pociski przebiły się przez uszkodzoną kabinę, jednooki zatańczył wewnątrz tak, jak zagrały mu pociski. Adrianne nie mogła dostrzec tych spazmatycznych ruchów, gdyż kokpit od razu spowiła fala czerwieni.

 

Max otworzył oczy, leżał na hałdzie śmieci. Był cały – odpadki na szczęście zamortyzowały upadek. Ładunek wybuchowy, który podłożył, jednak zadziałał. Czym prędzej wygramolił się spod sterty śmieci i podbiegł w kierunku Walker.

Adrianne pochylała się nad zwłokami dziewczynki, łzy spływały po jej policzkach. Pierwszy raz widział ją w takim stanie.

Ucałowała dziewczynkę w czoło, następnie drżącą ręką złożyła plastikową lalkę na piersi martwego dziecka.

Walker wstała i przetarła twarz rękawem, po czym odeszła bez słowa.

Koniec

Komentarze

- To mój ostatni magazynek! - Max Kowalsky wrzasnął z obłędem w oczach - Mógł pożyczyć karabin od Rambo. On nigdy nie miał problemów z brakiem amunicji, walił przez cały film z jednego magazaynka :P

A tak na serio, to średnio moje klimaty, ale nie było źle. Wartka akcja, fabuła dośc uboga, ale to chyba raczej nie o nia tu chodzi, a o sieczkę, więc czepnę się tylko końcówki. Nie kapuję co zrobiła ta mała dziewczynka mechowi, że się wyglebał. Bombę jakąś miała, czy nogę mu podstawiła?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dostała kawałkiem cegły (pozostawiam to w gestii waszej wyobraźni).

Aha mech... Max go uszkodził, ale tego nie opisałem. Myślałem, że się domyślić - przeczytaj raz jeszcze końcowy fragment (zwróc uwagę na myśli bohaterów).

Czytam juz piąty raz i nie widzę nic. Chyba, że chodzi o ten fragment, że modląc się by zbir go nie dostrzegł, podbiegł blisko robota. Ale nic z tego nie wynika. Podbiegł blisko i już, a z reszty tekstu wychodzi bardziej, że to dziewczynka zrobiła coś z tym mechem. Zreszta, niech się inni wypowiedzą, bo może tylko ja taki niedomyslny jestem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

 Zacznę może od podstawowej sprawy, która aż rzuciła mi się w oczy: brak fachowości. Nie chodzi tu może do końca o coś w stylu "trzymał karabin taki a taki, z celownikiem tym i tym, ubrany był tak i tak", ale zwyczajnie nie ma słowa na temat tego, co ma widzieć czytelnik. W tekście jest dwudziesty trzeci wiek, a zatem nowoczesna broń, wyposażenie, wygląd bohaterów, jakieś nowinki techniczne. Zatem jest szał, pole do popisu: wymyśl jakiś nowoczesny sprzęt (gogle to za mało, wszak i takie już dzisiaj mamy), opisz jakoś broń. Tymczasem tu nie ma nic takiego. Serwujesz czytelnikowi ambalaż,  podajesz wytyczne, co ma widzieć. Ale fakty musi już sobie "dowidzieć" sam. Miasto wygląda jak każde na świecie, żołnierze zaś chyba służą w każdej możliwej armii świata. Taka jedermannowa koncepcja tu raczej się nie sprawdza.
 
 Sprawa druga: błędy rzeczowe. Może mało znaczące, ale jednak: w Arabii małe dziewczynki nie muszą zakrywać twarzy, tyczy się to tylko dorosłych kobiet. I nie "hedżabą", bowiem nie ma czegoś takiego. Co najwyżej hidżafem, hidżabem/hedżabem (choć bardziej niż częśc garderoby nazywa się tak obowiązek odpowiedniego ubioru kobiet), ewentualnie mogą chodzić w parandży/burce. No i... "Wielowarstwowa szata". Nie ukrywam, że zaśmiałem się. Choć chodzi ci tutaj zapewne o galabiję, bądź coś w tym stylu. Zatem używaj fachowych terminów. Choć to popis i komplikacja, to niestety jest to konieczność, jeśli tekst ma być dobry. Nie widzę w twoim tekście jakiejkolwiek znajomości tematu.

 Fabularnie jest standardowo, ale akcja jest osadzona w świecie, który wymyśliłeś TY i który TY możesz dopracować, bo nie jest to kolejna nudna kraina pełna elfów, krasnoludów, magów i łowców naród wymachujących mieczem. Mogłeś bardziej skupić się na relacji bohaterów. Akcja ze "zbirami" fajna, filmowa. Początek mało obrazowy, nie pokazałeś śmierci, tylko sielankę-mordobicie. Humor raczej niskich lotów, styl... jakby się rozwijał, na twoją korzyść. Nie piszesz jak większość hałastry, która tu publikuje, zatem jeśli będziesz pisał i pisał i pisał i pisał i pisał, to dopracujesz swój styl, bo drzemie w nim potencjał. Zaryzykuję stwierdzenie, że ten tekst w calu nie pokazał twoich możliwości - był zapewne pisany na szybko. Zatem - proszę - napisz coś jeszcze w wojennej tematyce. Będę czekał.

O widzę, że trafiłem na fachowca! No dobrze, zaczynamy.

Tekst miał być swego rodzaju odskocznią od poprzedniego opowiadania. Świat - dość ubogi - został wymyślony wyłącznie na potrzebę opowiadania. Nie zagłębiałem się w opis uzbrojenia, bo nie każdy czytelnik by to strawił, ogólnie tekst miał być przystepny dla wszystkich.

Teraz odnośnie stylu. Właściwie styl jest taki, a nie inny, ponieważ chciałem zrobić coś trochę inaczej - zobaczyć jaki będzie efekt. Chciałem zastosować coś w rodzaju ''szybkich, filmowych kadrów''. Ryzykowałem i liczyłem się z kontrowersyjnymi opiniami. Nie jest to szczyt moich możliwości, jest to w zasadzie tekst treningowy - publikuję go - bo mimo swoich niedoskonałości, posiada wiele ciekawych pomyslów, i nawet się na nim trochę pouczyłem (wiem na co uważać następnym razem).

Dzięki za poświęcony czas, pozdrawiam!

"bo podobno romansuje z tą długo nogą."- długonogą?
Lassar tu był i się mu podobało.
RyanPolak, cholera, nie krytykuj tylko pisz Błoto III, ludzie (tj. ja) czekają!

Zgadzam się z Ryanem Polakiem - mamy dwudziesty trzeci wiek. Zobacz, jak świat zmienił się przez ostatnie dwadzieścia lat - przez dwieście chyba zmieni się jeszcze bardziej? Moze trzeba bardziej poszaleć, albo ulokowac akcję w bliższej przyszłości?
Poza tym - błędy, błędy, błędy. Nazwiska piszemy wielka literą, a u Ciebie jest co jakis czas "kowalski", zamiast "Kowalski". Poza tym zauważyłam "wyją" zamiast "wyjął", Wam babą wiecznie się coś nie podoba - babom!!!
Czytało się dobrze i gładko, tak jak gładko ogląda się amerykańskie filmy. Zresztą, jak piszesz, tak własnie miało być - tekst miał być "filmowy". Szkoda, że niewiele w nim wyobraźni.

Nazwisko pisane małą literą?!... Chyba tylko w koszmarze sennym polonistki! A tak na poważnie, to ''SHIFT'' nie zawsze dobrze wskakuje... Biorąc pod uwagę, że Małe k jest zbliżone optycznie do K, tak rażący błąd był tylko kwestią czasu. Ja naprawdę tego czasem nie widzę - nie jestem wzrokowcem, uczę się lepiej ze słuchu itp... Dlatego dziękuję za zwrócenie uwagi (chociaż nie przeczę, że poczułem się jakby mnie trafiono rapierem).

Odnośnie ubogiej wizji świata...

 

W Diunie Franka Herberta dla przykłady mamy 24 tysiąclecie - cho, cho bardzo daleko... Okazuje się, że ludzie wrócili do systemu feudalnego, używają ''starej'' białej broni, budują gigantyczne pałace (i jakoś nikt nie narzeka). Tak naprawdę cieżko jest przewidzieć jak świat będzie wyglądał za 50 lat, a co dopiero za 200... Jeśli miałbym ''naprawdę'' przewidywać, to musiałbym pisać o hybrydzie człowieka z maszyną, o nanotechnologii, o bitwach prowadzonych z poziomu komputera... Tego chciałam uniknąć - wolałem za to dać czytelny kontekst. Tekst z założenia miał być pastiszem kina akcji z przełomu lat 80/90tych + trochę anime. Większy nacisk był kładziony na sposób opowiadania niż na sama historię (widzę, że zabieg raczej się udał - miało się szybko czytać). Byłoby wielkim błędem startować odrazu z najlepszymi pomyslami, nie nabrawszy najpierw trochę doświadczenia... Zanim przejde do biegu najpierw muszę trochę pochodzić. Preferuje lekki, fajnie napisany tekst, niż chałturę, która mierzy nie wiadomo jak wysoko.

 

Opowiadanie z prawdziwego zdarzenia wymaga olbrzymiego nakładu pracy. Mógłbym pisać tak, żeby za wszelką cenę przypodobac się publice, ale w pisaniu chodzi raczej o to, żeby eksperymentować i ryzykować, a nie poruszać się już przetartym, bezpiecznym szlakiem.

A tak przy okazji, kiedy zmywałem dzisiaj naczynia przyszedł mi do głowy pomysł na rzecz następną (szkoda, że ferie już się skończyły).

 

Pozdrawiam!



Zgadzam się z opiniami przedmówców. Akcja rzeczywiście wartka i opowiadanie czyta się szybko, ale widać merytoryczne niedoróbki. Mnie również zabrakło nowinek technologicznych, bo w sumie nie bardzo widać ten XXIII wiek.

Sama fabuła jest taka sobie. Mamy jakąś wojnę (domniemany dalszy ciąg obecnie trwającej ?!), dwójkę żołnierzy, jeden zostaje porwany, ale nie dowiadujemy się po co (tylko tego, że z niewiadomych powodów jest ważny). Partnerka go odbija i koniec. Niewiele z tekstu wynika. Opowiastka wydaje się wyrwana z kontekstu i trochę niedopracowana.

Z uwag technicznych:
"leżał na środku pomieszczenia, topił się w kałuży własnej krwi." - to musiała być naprawdę głęboka kałuża i dużo krwi. Można leżeć w kałuży krwi albo dławić się własną krwią.

Pozdrawiam.

''topił'' nie należy brać dosłownie (przenośnia), na pewno brzmi to lepiej niż, np. - Leżał w ogromnej kałózy krwi... Opowiadanie jest wyrwane z kontekstu, takie miało być. Nudzi mnie pisanie w stylu: Czerwony dysk niknął gdzieś za horyzontem... Był rok 1533, wojska Wschodniego Królestwa szykowały się do wymarszu na... Bo tamci byli bardzo bogaci i posiadali grunty nadające się pod uprawę... Opowiadanie to nie książka. ;)

Nowa Fantastyka