- Opowiadanie: Wolimir Witkowski - Doumbek

Doumbek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Doumbek

W muzyce się pławisz, muzyką się zdławisz.

Na wieki w kielichu, tkwić będziesz cicho.

Nie doczekasz zbawienia ni końca swej udręki,

chyba żeby ogień żywy wydobywał dźwięki.

 

***

 

Do komisu w Croydon, przy London Road, weszła niska, ciemnowłosa nastolatka. Stanęła przy wejściu i rozglądała się jak małe, zagubione dziecko. Właściwie nie wiedziała po co tu przyszła, nigdy tego miejsca nie odwiedzała, mimo iż przechodziła obok Cash & Cheque Express kilka razy dziennie. Gdyby ktoś na nią wtedy spojrzał, stwierdziłby, że ona raczej nawiedziła ten sklep niż odwiedziła. Stała bowiem jak ta zjawa – blada cera, puste spojrzenie, myśli hen daleko. Nikt na nią jednak uwagi nie zwrócił. Sprzedawcy byli zajęci wciskaniem hybrydy hulajnogi z deskorolką jakiemuś ziomalowi, a inni ludzie przeglądali półki z filmami czy grami. W zasadzie, dziewczyna mogłaby mieć różowego irokeza, jaskrawozielone getry w krwistoczerwone paski, fioletową pelerynę, a i tak nikt by pewnie się na nią nie gapił. To w końcu Anglia, jak ktoś krzywo patrzył, to pewnie był imigrantem… Prawdopodobnie Polakiem.

 

Dla zrównoważenia sił, w Londynie i okolicach, oprócz typowych polskich ksenofobów, było też mnóstwo rodzimych wykolejeńców. Co prawda Iga nie była wykolejeńcem, ale dziwna była na pewno. Nie to, że chciała taka być (jak większość „dziwnych” nastolatek), po prostu była. Nie wiązało się to ani z modą na emo, ani z Twighlightem, ani z żadnym innym „dziwnym” zjawiskiem komercyjnym…

 

– Pomóc w czymś? – zapytał czarnoskóry sprzedawca machając Idze ręką przed oczami. Dziewczyna drgnęła.

– Nieee. Tak się tylko rozglądam – odpowiedziała twardym akcentem i poszła w głąb sklepu zostawiając za sobą chłopaka.

 

”Po cholerę ja tu przyszłam?” pomyślała i zaczęła się obracać w kierunku wyjścia.

 

W połowie obrotu zatrzymała wzrok na kolorowym bębnie w kształcie kielicha. Podeszła bliżej i przyglądała się wymalowanym na nim przeróżnym wzorom, szlaczkom i symbolom. Wyglądały jak ręczna robota, ale pewności nie miała. Zastanawiała się, co to był za bęben? Oglądała go z każdej strony, ale nie dotykała.

 

Czarnoskóry sprzedawca, widząc zainteresowanie dziewczyny leżącym tu (bodajże od powstania sklepu) przedmiotem, podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. Iga znowu drgnęła.

 

– Spokojnie. Nic ci nie zrobię – uśmiechnął się. – Podoba ci się ta darbuka?

– Darbuka?

– Darbuka, doumbek… Jak kto woli – rozłożył ręce Steve. – Śmiało, spróbuj.

– Nieee. Ja nawet nie wiem jak to złapać – zawstydziła się Iga a sklepikarz roześmiał się donośnie.

– Jako ozdoba też się nada – stwierdził. – Piękna jest – dodał, przyglądając się przez chwilę bębnowi, jakby pierwszy raz go na oczy widział. – Pięćdziesiąt funtów i jest twoja.

– Czterdzieści.

– Czterdzieści pięć i pokrowiec.

– Zgoda.

 

W ten sposób, Iga wyszła ze sklepu, do którego nie planowała wchodzić, z bębnem, którego nie planowała kupić. Nie miała bladego pojęcia o darbukach, jednak cieszyła się ogromnie z zakupionej ozdoby i czuła, że dobrze zrobiła. Podekscytowana wsiadła do tramwaju i pojechała na Mitcham. Wynajmowała tam pokój na piętrze, w niewielkim domku, blisko Wandle Park. Oprócz niej, w domu mieszkało polskie małżeństwo z psem, z którym żyła w dobrych stosunkach. Nie narzucali się jednak sobie. Kilka wymienionych zdań o pogodzie i standardowe „jak tam?”, w zupełności wystarczało zarówno jednej, jak i drugiej stronie. Od czasu do czasu zjedli razem kolację lub wyszli na spacer z Anubisem.

 

Iga weszła do domu. Czarny piesek przywitał ją radośnie, biegając jak po porządnej dawce adrenaliny. Skakał, gryzł, drapał, turlał się, ślizgał po podłodze, biegał to w tę, to w drugą stronę. Czasami próbował usiedzieć w miejscu, ale wytrzymywał najwyżej dwie sekundy po czym zaczynał dreptać przednimi łapami i znowu szał. Zmęczywszy sięwrócił na zajmowaną wcześniej pozycję w progu do kuchni i obserwował patelnię. Próbował chyba siłą woli wywalić z niej coś na podłogę.

 

Iga poszła na górę, wyjęła swój piękny doumbek z pokrowca i patrzyła raz na niego, raz na pokój, poszukując odpowiedniego miejsca. Ani razu jednak w bęben nie uderzyła. Być może się wstydziła, że ktoś usłyszy i sobie coś o niej głupiego pomyśli.

 

Zdecydowała się w końcu postawić go przy łóżku. Sięgnęła po laptopa i zaczęła szukać informacji na temat bębenka. Pochłonięta lekturą, nie zauważyła, że minęło kilka godzin. Oderwała się za sprawą kundelka, który jak zwykle wieczorem przybiegał się z nią pobawić. Odmówić mu nie sposób, a odpychanie go tylko go pobudzało. Powygłupiali się więc trochę a po zabawie dziewczyna poszła zrobić sobie skromną kolację (piesek oczywiście pobiegł za nią trenować swoje zdolności telekinezy). Zrobiło się późno, więc poszła spać.

 

Przebudziła się w środku nocy zupełnie jakby w ogóle nie spała. Po prostu otworzyła oczy, które od razu skierowane były w stronę darbuki, na którą padała wiązka światła z ulicy. Leżała tak chwilę i wpatrywała się w oświetlony bęben. Czuła, że musi na nim zagrać… Sama nie wiedziała dlaczego. Czy to ona miała ochotę grać? Czy to doumbek chciał by w niego uderzać? Usiadła i przyglądała się mu. Pragnienie było coraz silniejsze. Zaczęła zacierać ręce, wycierać je o prześcieradło, bujała się jakby miała chorobę sierocą. Wzięła w końcu bębenek i położyła sobie na udzie obejmując go ręką. Stuknęła lekko palcami po brzegu membrany tak jak niecierpliwa osoba po stole. Szklisty, metaliczny dźwięk wypełnił pomieszczenie… Igę przeszły dreszcze. To było cudowne. Musiała zagrać. Ubrała się, spakowała doumbek do pokrowca i postanowiła pójść do parku. Gdy schodziła na parter, dołączył do niej pies. Zabrała Anubisa ze sobą.

 

Wandle Park był dość spory i trochę dziki. Oprócz trzech mostków, kilku ławek, placu zabaw na uboczu oraz koszonej gdzie niegdzie trawy, pozostawiony był sam sobie. Nie było na przykład oświetlenia ani betonowych ścieżek. Ku radości psa, spotkać tam można było niezliczoną ilość wiewiórek, szczurów, kaczek, trochę lisów i kilka łabędzi – ganiać było co. Bujna roślinność, ogromne drzewa i rzeczka sprawiały, że Wandle Park był jednym z ładniejszych parków miejskich po jakim chodziła Iga.

 

Z przewieszonym przez ramię bębnem i z Anubisem u boku, przeszła kilkaset metrów wzdłuż rzeczki i odbiła w prawo na polanę. Przykucnęła i wyjęła doumbek z pokrowca. Pies odskoczył do tyłu, zjeżył sierść i wyszczerzył zęby. Zaczął cicho powarkiwać.

 

– Co ci jest Anubis? – uśmiechnęła się Iga. Usiadła po turecku i położyła bęben na udzie. Czarny kundel warknął trochę głośniej nie odrywając wzroku od darbuki.

– Uspokój się – spróbowała przekonać go dziewczyna i stuknęła palcami po membranie. Anubis szczeknął głośno i potężnie. Bardzo potężnie jak na tak niedużego psa. Igę znowu przeszły dreszcze i ogarnęło ją ogromne pragnienie grania…

 

Duuum, taka, taka, dum, dum, taka, tak – duuum, taka, taka, dum, dum, taka, slap.

 

I tak w kółko. Grała nieprzerwanie kilka minut. Chwiała się przy tym jak boja na morzu. Była rozpalona. Była w transie… Nie słyszała niczego prócz głębokiego basu, metalicznych tonów i szklistego slapu. Nie docierało do niej, że każdy szczek Anubisa był niczym grom, a wiatr się zerwał taki, że drzewa się w pas kłaniały.

 

SLAP! Iga zaakcentowała mocno ostatnie uderzenie w bęben. Ostry dźwięk rozniósł się po polanie, wiatr się uspokoił a z darbuki wyskoczył czarny kot i dał długą w stronę najbliższego drzewa. Anubis za nim. Dziewczyna nie wiedziała co się stało. Odłożyła bęben i pobiegła w stronę drzewa, przy którym ujadał zawzięcie kundel.

 

– Dałbyś już spokój głupi psie! – odezwał się kobiecy głos z drzewa.

– Bastet? – zapytał pies i usiadł z wrażenia. Iga zemdlała.

– Anubis?

 

Kot zeskoczył prosto na psa powalając go na ziemię. Zaczęli się tarzać, przewracać i podgryzać. Oczy im się cieszyły i łzami zachodziły. Anubis gdyby trochę szybciej ogonem zamachał, to by chyba odfrunął. Ganiali się tak chwilę i pies w końcu przysiadł ze zmęczenia a kocica zaczęła się ocierać grzbietem o jego tors. Pieszczoty trwały dobrych kilka minut.

 

***

 

Iga ocknęła się, spojrzała w kierunku drzewa i zobaczyła siedzące naprzeciwko siebie zwierzęta. Jedno cicho podszczekuje, drugie miauczy w odpowiedzi. Spojrzały nagle w jej stronę jakby się zmówiły, popatrzyły chwilę i dziewczyna znowu zemdlała.

 

– Jak to się stało? – spytał Anubis. – Tyle lat się odradzałem a ciebie spotkać nie mogłem. Zaczynałem już wątpić…

– Seth klątwę na mnie rzucił. Nie mógł ścierpieć, że zabawa i muzyka ludziom bliższa była niźli smutek i chaos. Zamknął mnie więc w bębnie magicznym a uwolnić mnie mógł tylko ogień żywy, grający.

– Iga… Ignis… – uśmiechnął się pies.

– Przeznaczeniem naszym jest być razem mój kochany. Nic, nikt i nigdy tego nie zmieni. Żaden człowiek, żaden bóg, a już na pewno nie czas.

 

 

***

 

 

Wchodząc do sklepu, gdzie iść nie planowała,

wyszła z bębnem, którego nigdy nie chciała.

Pięknie zagrała, choć grać nie umiała.

Poszła z samym psem, z psem i kotem wracała.

Koniec

Komentarze

Czasami próbował usiedzieć w miejscu, ale wytrzymywał najwyżej dwie sekundy po czym zaczynał dreptać przednimi łapami i znowu szał.
— Cześć Tomek! — zawołała Iga.
— Cześć! Jak tam? — odpowiedział wychylając głowę z kuchni. Chyba coś smażył.

Chyba gdzieź tu zniknął kawałek tekstu, bo wychodzi na to, ze psy mówią - co więcej, potrafią smażyć.

Zabrała Anubisa ze sobą.
Wcześniej nie jest powiedziane, że pies nazywa sie Anubis.

Jak się tarzać nie zaczęli, łapami się po pyskach okładać, przewracać. Raz jedno, raz drugie na ziemi było. Oczy im się cieszyły i łzami zachodziły. 

Dziwne, niedobre zdania. Jakby to było opowiadane, to ok - ale w formie pisanej nie bardzo.

 

Dość poprawnie napisany, przyzwoity tekst. Ale zakończenie/rozwinięcie rozczarowuje - ani to ciekawe, ani odkrywcze, ani cokolwiek... Początek z tajemniczym bębenkiem nastrajał na krótkie, "dziwne", zaskakujące opowiadanko w stylu Gęsiej Skórki, a wyszło takie sobie "zmierzchowe" cóś.

Witam,

To mój pierwszy koment na tym portalu, więc jestem jeszcze niedoświadczona. Tak więc... Po prostu powiem, co myślę:)

Opowiadanie zapowiada się ciekawie... Ale niestety to wrażenie szybko mija. Kim jest Tomek? Jest o nim jedno zdanie, wydaję się całkowicie niepotrzebny, nie na miejscu, szczególnie, że nie ma o nim poźniej nawet wzmianki. Potem jest gorzej. Niepotrzebne moim zdaniem opisy: 
Po kolacji Iga wykąpała się, obejrzała film i poszła spać.  
sprawiają, że tekst staje się zapisem zdarzeń, które absolutnie nic nie wnoszą. Gdyby ten film ją pobudził, gdyby udławiła sie kolacją, albo uprawiała seks w wannie to ok. Czepiam się, ale takie "wstałam, założyłam spodnie, bluzkę, majtki i dwie skarpetki, różowe japonki a potem umyłam zęby pasta colgate" jest literacko zbędne.

Kogo czynisz tutaj głównym bohaterem? Chyba Igę. Dlaczego jest o niej tak malutko w gruncie rzeczy napisane? Dlaczego akurat Iga wyzwoliła zaklętą Bastet? Tylko dlatego, że imię Iga jest podobne do Ignis? Nie ma w tym tekście nic, co mówiłoby o niej, o jej namiętnościach i myślach, które dały jej moc zatracenia się w muzyce i zdjecia klatwy. Pokaż, że dziewczyna ma ten ogień, którego nikt się nie spodziewa! Komentowanie opisu seksu- nie seksu  międzygatunkowego pominę:) 

Myślę, że ten pomysł ma potencjał. Ale musisz nad nim popracować i zastanowić się, o czym tak naprawde chcesz opowiedzieć. O miłości zaklętych kochanków, o młodej zagubionej dziewczynie, która ma w sobie coś niesamowitego, czy może o życiu młodych Polaków w Anglii.  Skup się na jednym aspekcie, rozbuduj tekst, popracuj nad postaciami, a bedzie napewno dobrze. 

Mam nadzieję, że mój komentarz zostanie odebrany jako konstruktywna krytyka i pokazanie, co może się przeszkadzać przecietnemu czytelnikowi. Taki był mój cel. 

Życzę powodzenia i pozdrawiam. 

Hej.

Dzięki za komentarze :)

@Mortycjan Poprawiłem co nieco, dialog usunąłem (sugerując się też podpowiedzią April). Cieszę się, że opowiadanie jest poprawnie napisane. Naprawdę.

Co do fabuły masz rację. Kiczowate rozwinięcie tematu, ale przyznam, że głównie zależało mi do tej pory, by pisać właśnie poprawnie. Jeszcze kilka miesięcy temu pisałem rzeczy, że się w pale nie mieści. Postaram się następny tekst uczynić ciekawszym, może Gęsio-skórkowym :)


@April Oczywiście, że Twój koment został przyjęty jako konstruktywna krytyka. Wykasowałem część zbędnych informacji, o których wspomniałaś.

Na rozwinięcie tekstu nie będę miał już dzisiaj czasu (jest 24h), ale wziąłem sobie rady do serca i nie zawacham się ich wykorzystać w następnym opku.

Iga -> Ignacja -> Ignis -> ogień. Imię Iga używane jest jako zdrobnienie od Ignacji, które pochodzi od słowa Ignis, czyli ogień. Może faktycznie powieniem coś więcej o niej napisać, ale już nie zdążę :)

Pozdrawiam. 

 Może faktycznie powieniem coś więcej o niej napisać, ale już nie zdążę :)

Lepiej zostaw w spokoju to opowiadanie, wrzuć do szuflady i za pięć lat może wyjmiesz i powspominasz, jak to drzewiej bywało... Ale poprawiać/rozwijać tego nie warto, bo nie ma tu nic innowacyjnego, ciekawego ani pomysłowego. Jako wprawka - ok, ale nic poza tym. 

Na Twoim miejscu nie przejmowałbym się za bardzo poradami, żeby tekst zagrzebać w szufladzie.
Dodać co nieco o piesku (bo jeśli udawało mu się "telepatycznie" zrzucić kotlet z patelni... --- sprytna musiała byc psina), o samej Indze, a potem --- potem pomyśl, jakie perspektywy stwarza trio Bastet, Anubis i zaprzyjaźniona dziewczyna.

Ojej, wałnąłem się :) Chodziło mi oczywiście o telekinezę :)

Mamy tele różnych tele --- wizję, patię, kinezę, fonię, że o grafii nie wspomnę --- że można się kropnąć.

Fajny tekst. Krótki, treściwy, klimatyczny i przyjemny. Podobał mi się.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka