- Opowiadanie: Uniz - CZŁOWIEK ROZPUSZCZALNY W WODZIE

CZŁOWIEK ROZPUSZCZALNY W WODZIE

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

CZŁOWIEK ROZPUSZCZALNY W WODZIE

Nazywam się Mark Truth i od dwudziestu lat leczę pacjentów z zaburzeniami świadomości. Prowadzę gabinet w Los Angeles z prywatną praktyką. Przez te wszystkie lata widywałem dziwaków, ekscentryków i ludzi naprawdę chorych. Wielu z nich współczułem, niektórzy mnie drażnili, jeszcze inni śmieszyli do łez.

U schyłku zawodowego życia postanowiłem opisać wybrane historie z dotychczasowej kariery. Nie wiem, dlaczego to robię? Może z powodu próżności? A może chcę pokazać światu złożoność człowieka? Pragnę opowiedzieć o zaskakujących kolejach losu i boskich figlach. Nie mam pojęcia, co z tego wyniknie, ale obiecuję, że nie dam za wygraną. Nie poddam się i najdokładniej jak to tylko możliwe, opiszę najciekawsze zjawiska, z jakimi miałem do czynienia.

Pierwszym bohaterem niniejszych zapisków będzie Charlie Salt i jego naprawdę niecodzienny przypadek. Zastanawiam się, co on teraz porabia i gdzie mieszka? Minęło bodajże osiemnaście lat, od kiedy wyszedł tymi drzwiami po raz ostatni. Charlie był dwudziestotrzyletnim młodzieńcem. Pochodził z przeciętnej, aczkolwiek porządnej i bogobojnej amerykańskiej rodziny. Jego matka była nauczycielką w szkole podstawowej, a ojciec prowadził warsztat samochodowy na przedmieściach L.A. Państwo Salt nie byli zamożni, ale finansowo należycie zabezpieczyli edukację syna. Charlie uczęszczał na University of California i gdy studiował na ostatnim roku, zawitał do mojego gabinetu.

Fakty, o których zamierzam napisać wydarzyły się dawno temu. Pamięć często zawodzi, dlatego drogi czytelniku nie miej mi za złe, gdyby zabrakło w mych słowach logiki. A ciebie Charlie przepraszam, gdybym przelewając na papier nasze rozmowy coś przekręcił. Klnę się na Najwyższego, iż nie robię tego celowo, tylko na skutek własnej niedoskonałości i problemów z pamięcią. Zatem przejdę w końcu do rzeczy. Oto moja pierwsza historia.

15 września 1986 roku odwiedził mnie po raz pierwszy. Wszedł do gabinetu i rozejrzał się niepewnie.

– Nazywam się Charlie Salt i byłem umówiony z doktorem Markiem Truth'em.

– Dzień dobry panu. To ja – odpowiedziałem – proszę usiąść. Wskazałem nieznajomemu krzesło naprzeciw biurka.

– Dzień dobry – odpowiedział młody mężczyzna siadając.

Zapisałem nazwisko w nowej karcie i spojrzałem na niego zachęcająco. Charlie uśmiechnął się i czekał.

– Zatem, co pana do mnie sprowadza?

– Właściwie, to nie wiem, czy dobrze trafiłem? – odezwał się – ale doprawdy brak mi pomysłów, gdzie mógłbym szukać pomocy. Mam pewien problem. Dziwna sprawa. Może tracę zmysły?

– Gdyby je pan stracił, nie trafiłby tutaj.

– Zdaję sobie sprawę z tego, jak to zabrzmi, ale cierpię prawdopodobnie na najdziwniejszą chorobę na świecie.

– Każdy przypadek jest nietypowy i należy go rozpatrywać indywidualnie.

– Tracę rozum doktorze…

– Proszę mi mówić Mark – zachęciłem – Ja będę się do pana zwracał Charlie. Ułatwi to dalszą konwersację. A co do utraty rozumu, to jak widzę długa droga przed tobą – znów się uśmiechnąłem dodając gościowi otuchy – A więc jaka to choroba?

– Rozpuszczam się w wodzie…

Zapadła cisza.

Muszę przyznać, że nie spodziewałem się podobnej odpowiedzi. W gabinecie widywałem już co prawda Napoleonów, Juliuszów Cezarów, zdarzali się nawet porwani przez UFO, ale czegoś takiego w życiu nie słyszałem. Oryginalność słów Charliego wywołała w moim mózgu reakcje, których wcześniej nie doświadczyłem. Już bym chyba wolał, żeby zgwałcili go kosmici. Na coś takiego byłbym przygotowany. Spojrzałem znad okularów. O ile dobrze pamiętam, to otworzyłem lekko usta i przygryzłem język.

– Rozpuszczasz się w wodzie? – jedyne co mogłem w tej sytuacji odpowiedzieć.

– Tak… – przerwał na chwilę – Zdaję sobie sprawę jak to zabrzmiało, ale taka jest prawda. Moje ciało po kontakcie z wodą znika. Jak to inaczej nazwać… Nie wierzy mi pan doktorze?

– Mark… – odpowiedziałem.

– Słucham?

– Mieliśmy sobie mówić po imieniu.

– A właśnie. Nie wierzysz mi Mark? – zmieszał się młody mężczyzna.

– To chyba nie kwestia wiary. Po prostu nigdy czegoś podobnego nie słyszałem. Wybacz mi proszę.

– Przyzwyczaiłem się do podobnych reakcji. Opowiem wszystko od początku.

– Tak będzie najlepiej – siliłem się na powagę.

– Już jako dziecko zauważyłem, ze coś jest ze mną nie tak. Pamiętam doskonale, gdy miałem pięć lat i poszedłem do łazienki umyć ręce. Matka zawsze na mnie krzyczała, że wracam do domu brudny jak nieboskie stworzenie. Stanąłem przed lustrem, odkręciłem kran z ciepłą wodą i namydliłem dłonie. Patrzyłem na swoje odbicie i zupełnie nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się pod kranem. Spojrzałem w dół, by sprawdzić, czy spłukałem całe mydło. Nie chciałem zostawić na ręczniku śladów brudnej piany. Przerażony krzyknąłem, gdy zobaczyłem, iż nie mam linii papilarnych, a palce przypominały pokrzywione zapałki. Zerwałem z wieszaka ręcznik. Wycierałem się długo. Nie przestawałem krzyczeć i płakałem jednocześnie. Wpadłem w histerię. Do łazienki wbiegła mama i klęknęła przy mnie. Była przerażona, chyba nawet bardziej niż ja. Pytała drżącym głosem, co się stało. Wykrzyczałem, że nie mam palców, że rozpuściły się w wodzie. Wyrwała ręcznik i potrząsnęła mną z całej siły. Zamknąłem oczy. Bałem się, że umrę. Za wszelką cenę pragnąłem uniknąć widoku kikutów. Po dłuższej chwili nabrałem odwagi i spojrzałem na ręce. Palce poruszały się, jak gdyby nigdy nic. Drwiły ze mnie. Zdumiony zacisnąłem mocno pięści, żeby je ukarać. Przytuliłem się do matki. Odepchnęła mnie zdecydowanie i skarciła. Byłem oszołomiony. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Miałem przecież tylko pięć lat doktorze…

– Mark.

– Ach tak, Mark… Miałem przecież tylko pięć lat!. Tamtego strasznego dnia pierwszy raz nie jadłem deseru. Ojciec sprawił mi lanie i zabronił oglądać telewizję przez najbliższy tydzień. Rodzice nie rozumieli, że byłem przerażony. Czułem się okropnie.

 

23 września 1986 roku.

Charlie Salt znów do mnie przyszedł. Bóg mi świadkiem, że chciałem mu pomóc. Szukałem odpowiedniej metody. Terapia nie mogła być standardowa, ponieważ mój pacjent również taki nie był.

Tego dnia kilkanaście lat temu opowiadał o wstrząsającym wydarzeniu, które na zawsze zmieniło jego życie. Złapałem się na tym, że właściwie sam miałem zamiar zadać to pytanie. Przecież było oczywiste. Ubiegł mnie jednak i zaczął mówić.

– Najgorsze było picie wody – zaczął.

Chciałem coś wtrącić, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili. Niewłaściwe słowa mogły przynieść odwrotny od zamierzonego efekt. Słuchałem w napięciu.

– Szedłem korytarzem. Poza mną nie było nikogo. Odszukałem kran z wodą do picia i nie mogłem się powstrzymać. Był upalny letni dzień, tuż przed przerwą wakacyjną. W gardle mi zaschło i przełykanie śliny sprawiało ból. Pochyliłem się nad stróżką i zacząłem łapczywie pić. Nie przestawałem. Po kilkunastu łykach poczułem coś dziwnego. Pomimo gorąca było mi zimno. Właściwie trudno to opisać. Ktoś otworzył drzwi. Zrobił się przeciąg i poczułem chłód. Nie przestawałem pić. Mijające mnie dzieciaki zaczęły wrzeszczeć. Zdezorientowany i oszołomiony wyprostowałem się. Przeciekałem… Do cholery Mark! Od pasa w dół byłem cały mokry. Do dziś pamiętam ich okrutny śmiech! „Patrzcie! Charlie zlał się w spodnie!" Uciekłem. Biegłem ile sił w nogach. Zanim wypadłem ze szkoły, spojrzałem za siebie. Na podłodze zostały mokre ślady. Moje ślady. Pragnąłem zapaść się pod ziemię… Ten śmiech…

– Co było dalej?

– Wróciłem do domu.

– Powiedziałeś rodzicom, co się stało?

– Nie…

– Dlaczego Charlie?

– Nie zrozumieliby.

– Skąd ta pewność? Przecież im nie powiedziałeś.

– Gdy dobiegłem do domu spodnie były suche.

 

Spotykaliśmy się wielokrotnie tego roku. O ile sobie dobrze przypominam ostatni raz 16 listopada. Jak zwykle Charlie wspominał traumatyczne dzieciństwo. Tłumaczyłem mu, że nie jest nawet prawdopodobnym, żeby ludzkie ciało rozpuszczało się w wodzie. Nie wierzył. Na wszystko miał przygotowaną odpowiedź. Na pytanie, jak udało mu się w takim razie dożyć dwudziestego trzeciego roku życia, odpowiadał.

– Codziennie nacieram się kremem. Każdy centymetr kwadratowy ciała zabezpieczam kosmetykami. Piję w samotności siedząc na klozecie. Nigdy przy świadkach. Gdy pada deszcz nie wychodzę z domu.

Skończyliśmy wcześniej. Tego dnia miałem umówionych jeszcze wielu pacjentów. A poza tym chciałem sam ze sobą dojść do ładu. Musiałem przyjąć skuteczniejszą metodę terapii. Obmyślić lepszy scenariusz. Charlie Salt pożegnał się ze mną o 15:23. Miał zamiar wrócić do domu piechotą. O godzinie 15:42 16 listopada 1986 roku nad Los Angeles przeszła niespodziewanie największa od kilkudziesięciu lat ulewa. To właśnie wtedy widziałem go ostatni raz w życiu.

 

* * *

Koniec

Komentarze

Fajne, wciagające, chociaż puenta przewidywalna. Podobało mi się. 
jakieś drobiazgi, które bym zmienił (chociaż niekoniecznie są błędami):
- był dwudziesto trzy letnim młodzieńcem - ja bym to skeił i podal w jednym słowie
- uczęszczał na University - raczej do

Fajne, miło się czytało.

Szybko, fajnie i przyjemnie. Ale jednego nie rozumiem. Gdyby do mnie, jako lekarza, przyszedł koleś, który twierdzi, że rozpuszcza się w wodzie, natychmiast kazałbym mu to zademonstrować, a gdyby faktycznie tak się stało, nakręciłbym jakiś film by to udokumentować.

Odpowiadam. W gabinecie by sie rozpuścił. Nacierał się przecież kosmetykami :-)

Sory "By się NIE rozpuścił"

Nie wydaje mi się to przeszkodą nie do pokonania :) Nie zmienia to faktu, że opowiadanie przyjemne.

Za krótkie...bo takie fajne. Przypomina Wellsa.

Minęło bodajże osiemnaście lat, od kiedy wyszedł tymi drzwiami po raz ostatni.
Słowo bodajże jest zbędne w tym zdaniu.
Pochodził z przeciętnej, aczkolwiek porządnej i bogobojnej amerykańskiej rodziny.
Słowo aczkolwiek jest zbędne.
Charlie był dwudziesto trzy letnim młodzieńcem. - dwudziestotrzyletnim
W kilku miejscach brakuje przecinków, ale interpunkcja to również mój problem:). Więcej błędów nie zauważyłem, choć dodać należy, że dobry w pomyłek poszukiwaniu to ja nie jestem:). Historia napisana przez Ciebie, drogi Autorze, bardzo mi się podobała. Nie jestem przekonany do końca, lecz wydaje mi się, że opowieść należy zaliczyć do gatunku short. Pozdrawiam.

Mastiff

Nie wstrząsnęło mną jakoś szczególnie, ale opowiadanko jak najbardziej sympatyczne. Faktycznie podchodzi pod shorta. No, ale skoro miałeś opisywać historie, nie historię, to czekam na kolejne ciekawe przypadki pacjentów doktora Marka :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ciekawy pomysł. Spodobał mi się. Podobnie jak Fasoletti czekam na kolejne opowieści o niezwykłych pacjentach.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka