- Opowiadanie: Bego - Peron Życia

Peron Życia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Peron Życia

I

 

Mark obudził się w środku nocy. Leżał na łóżku w pogrążonym w ciemnościach pokoju. Patrzył chwilę w sufit, jednak gęsty mrok nie pozwalał mu go dojrzeć. Zastanawiał się co mogło go obudzić. Usłyszał jak krople deszczu delikatnie uderzają o parapet. Poczuł lekki powiew zimnego wiatru, który wtargnął do pokoju przez niedomknięte okno. Zamrugał oczami i odrzucił koc. Jego ciało przeszył dreszcz chłodu. Usiadł na skraju wąskiego łóżka. Oblanymi ciemnością dłońmi przetarł twarz. Spojrzał tępo przed siebie, tam gdzie normalnie powinien dojrzeć szafę zobaczył tylko wielką czarną plamę rozlaną po całym pokoju.

Ich matka nie żyje.

Wstał i podszedł w stronę okna żeby je zamknąć. A w zasadzie okienka, bo tak trafniej można określić mały prostokątny lufcik, przez który zobaczyć można jedynie dachy niższych sąsiednich budynków i to w dodatku stając na palcach.

Ich matka nie żyje.

Co jest? – zapytał sam siebie. Potrząsnął głową, bo po raz kolejny zdawało się, że coś usłyszał. Jakby wewnętrzna uporczywa myśl nie dająca spokoju świdrowała umysł. Pojawiająca się znikąd i strasznie dręcząca. Cztery krótkie słowa wyrażane bez złości, pretensji czy żalu. Zwykłe stwierdzenie, powtarzane się w kółko. Wpadające i wypadające z głowy. Znika i powraca. Znika i…

Ich matka nie żyje.

Ale stwierdzenie czego? Czyja matka nie żyje? I dlaczego rozmowa o tym ma się odbywać akurat w mojej głowie? – pytał sam siebie w myślach. Mark był inteligentnym młodym mężczyzną, który na ogół radził sobie ze swoimi problemami, więc zbytnio nie przejmował się tym co słyszy, tłumacząc sam sobie, że to na pewno przez to, że został dopiero co wyrwany ze snu.

Właśnie! Sen. Co mu się śniło zanim się obudził? Początkowo pomyślał, że nic. Ale przypomniał sobie jak czytał w jakiejś gazecie, że człowiek podczas snu zawsze o czymś śni, pozostaje tylko kwestia czy po przebudzeniu pamięta to, czy nie. Sen. Tak! Teraz to widzi. Przypomina sobie. Siedzi na ławce na peronie kolejowym. Nie zna tego miejsca. Przy peronie biegnie tylko jeden tor. Nie ma żadnych budynków. Dookoła rośnie las. Liściasty, szary. Niezbyt gęsty ale bardzo wysoki. Mark ma na sobie rozpiętą kurtkę, ale nie odczuwa ani ciepła, ani zimna. Nie wie czy jest wieczór, czy poranek, czy może środek dnia. Nie potrafi tego określić. Spogląda na drewnianą ławkę na której siedzi. Obok niego leży kilka bagaży, jakby przygotowanych w daleką podróż. Wstaje. Nie wie co robić. Kolejny raz rozgląda się po peronie. Ale oprócz ławki i bagaży nie dostrzega nic. Nie wie jak długo już tu się znajduje. Stwierdza jedynie, że peron też jest zbity z drewnianych desek. Przypomina sobie podobny peron z dzieciństwa. Pamięta, że widział takie drewniane perony latem nad morzem. Jednak gdy przejeżdżał tamtędy w następne wakacje były już wylane betonem. Ten jednak różni się od tamtych. Jest węższy, ale znacznie dłuższy. I mimo, iż drewno wydaje się strasznie ciemne, nasiąknięte wilgocią i stare, peron wygląda na zadbany i czysty. Nagle słyszy jakieś głosy na skraju lasu. Wydaje się mu, że widzi dwie sylwetki mężczyzn wychodzących z lasu… Więcej nie pamięta.

Otworzył oczy i ruszył w stronę drzwi. Pięć krótkich kroków wystarczyło, aby znalazł się tuż przed nimi i po omacku nacisnął na klamkę.

Ich matka nie żyje.

W przedpokoju panował ciemnobrunatny mrok, przez który całkiem wyraźnie przebijały się kształty i kontury mebli. Zdziwiła go taka różnica odcienia ciemności między jego pokojem, a korytarzem, w którym właśnie stał. W mieszkaniu panowała cisza, deszcz przestawał padać, jedynie wiatr wył jak szalony. Jego współlokator wyjechał na tydzień do rodziny. Drzwi od jego pokoju mieściły się naprzeciwko i od dwóch dni były zamknięte na klucz. Był więc sam w mieszkaniu. Wszedł do kuchni.

Było w niej duże okno, przez które przebijał się blask księżyca i całkiem nieźle rozświetlał pomieszczenie. Spojrzał na zegar kuchenny. Wcześniej nie pomyślał, żeby sprawdzić, która jest godzina. W pokoju było zbyt ciemno żeby szukać zegarka na rękę, który zawsze ściągał i odkładał w inne miejsce. Była trzecia czterdzieści pięć. Podszedł do okna. Z przyzwyczajenia sprawdził najpierw ile stopni jest na termometrze. Siedem na plusie. Nieźle – pomyślał. Spojrzał przez szybę, w odróżnienia od okienka w pokoju, z tej strony mieszkania widok był znacznie lepszy. Widział sporą część ulicy biegnącą w kierunku centrum miasta. Deszcz już prawie nie padał, jednak na jezdni i chodniku można było dostrzec spore kałuże. Wyobraził sobie jak rano będzie nieprzyjemnie i mokro gdy będzie szedł do pracy. Już widział oczami wyobraźni jak ucieka pod ściany budynków, żeby tylko nie zostać ochlapanym przez przejeżdżające samochody, gdy nagle zauważył, że naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, stoi postać w płaszczu ze schowaną pod parasolem twarzą. Pomimo tego, że nie widział go zbyt wyraźnie, był pewien że to mężczyzna. I że patrzy na niego.

Ich matka nie żyje.

Dziwnie się poczuł. Zakręciło mu się w głowie. Potarł zmarszczone czoło. Gdy spojrzał ponownie tajemniczy mężczyzna stał już po stronie ulicy gdzie znajduje się jego mieszkanie, kilka metrów od wejścia. Mimo, że deszcz właśnie przestał padać, nadal chował się pod parasolem.

Ich matka nie żyje. Ich matka nie żyje. Ich matka nie żyje.

Uderzyło to teraz w niego z dużo większą siłą. Miał już kilka minut spokoju od tych wiercących dziurę w głowie słów, które jednak powróciły ze zdwojoną mocą. Zachwiał się na nogach, zrobiło mu się czarno przed oczami, po chwili biało. I znowu czarno. Cicho jęknął i upadł na podłogę. Zemdlał.

 

II

 

Przebudził się gdy świtało. W pierwszej chwili zdziwił się, że leży na podłodze, jednak po kilku sekundach wszystko sobie przypomniał. Złapał się za głowę, która już nie bolała. Ścierpła mu jedynie lewa ręka, którą wstając delikatnie pocierał.

– Długo spałeś. – Usłyszał nieznajomy, niski głos gdzieś za swoimi plecami. Gwałtownie odwrócił się w stronę źródła głosu, którym okazał się wysoki, lekko krępy mężczyzna w płaszczu, podpierający się o złożoną parasolkę. Miał trudny do odgadnięcia wyraz twarzy, który jednak wydawał się łagodny. Zielone oczy patrzyły wprost w oczy podnoszącego się z podłogi Marka. Ten poznał od razu, że człowiek w jego mieszkaniu to ten sam, którego widział w nocy, na ulicy.

– Kim pan jest? Co pan tu robi? – pytał zdziwiony i przestraszony. – Dzwonię na policję, proszę stąd wyjść natychmiast! – krzyknął.

– Spokojnie. Nigdzie nie będziesz dzwonił – oznajmił łagodnie. – Mamy w związku z twoją osobą mały problem. I ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu to ja jestem zobowiązany zająć się tobą – kończąc zdanie usiadł na drewnianym taborecie przy stole kuchennym. Było coś niezwykłego w jego osobie, coś dzięki czemu inni mu ulegali.

– Że co? Jaki problem? – Mark skrzywił się strasznie. Jednocześnie zaczął przyzwyczajać się do obecności nieproszonego gościa. Już się go nie bał, nie przeczuwał niczego złego. Zebrał się nawet na odwagę i zrobił niepewnie dwa kroki do przodu. Odwrócił głowę w lewo, żeby sprawdzić, która jest godzina.

– Już jesteś spóźniony – odezwał się gość. – Dzisiaj raczej nie pójdziesz do swojej wspaniałej restauracji – dopowiedział ironicznie.

Mark pracował jako kelner w barze mlecznym kilka ulic dalej.

– Co… ale jak… – nie wiedział co powiedzieć. Faktycznie, już po dziewiątej. Od pół godziny powinien być w pracy. W ostatnich tygodniach ciągle się spóźniał. Miał tak ustalone godziny pracy, że od poniedziałku do czwartku przychodził na szóstą, a w piątki i soboty na ósmą trzydzieści. Dzisiaj był piątek. Nie wiedział co powiedzieć, co zrobić. Sytuacja go przerastała. Tajemniczy mężczyzna przyglądał mu się uważnie.

– Dobra. Poddaje się – przyznał otwarcie Mark. – O co chodzi?

– No widzisz, od razu lepiej będzie nam się rozmawiało – uśmiechnął się krzywo. Wstał z taboretu, jednocześnie pokazując domownikowi, żeby zajął miejsce, które właśnie zwolnił. Tamten bez słowa usiadł. – Słuchaj uważnie. Z jednej strony, mamy przez ciebie niezłe kłopoty, z drugiej, bez twojej pomocy ich nie rozwiążemy – zrobił poważną minę. – Co ci powiedziałem gdy wyszedłem z lasu?

Mark wytrzeszczył oczy. Czyżby chodził mu o jego sen? Ale skąd on mógł TO wiedzieć? Zaraz, zaraz. Więc to on był jedną z tych dwóch osób, które widział. Ale co powiedział? Słyszał jakieś słowa, ale ich nie rozumiał, były zbyt ciche i dzieliła ich zbyt duża odległość, ale nie, później przecież rozmawiali na peronie. Układał sobie jeszcze raz to wszystko w głowie.

– Nie wiem, nie słyszałem.

– Skup się! – krzyknął nieznajomy.

– Nie słyszałem, nawet dobrze nie widziałem, byłem za daleko. A może… A w ogóle, to skąd wiesz… Skąd wiesz co mi się śniło? – zaczął się denerwować Mark. – Kim pan do cholery jest i jak się pan nazywa?

– Nie jest teraz ważne jak ja się nazywam. Nie jest nawet ważne jak ty się nazywasz panie Jones. – W tym momencie ukłonił się lekko.

– Co? – zdziwił się lekko na dźwięk swojego nazwiska.

– Istotne jest to – kontynuował ten drugi. – Jak ktoś kogo szukamy ma na nazwisko. Ważne jest to co widziałeś we śnie!

– Co ja niby takiego widziałem?

– Przypomnij sobie co mówiłem, to jest teraz najważniejsze, nie mamy czasu.

 

Co powiedział? Co powiedział… Ale… Tak! Teraz to widzi. Słabo, słabo, ale coraz wyraźniej. Stoi na peronie. Dwie postacie zbliżają się, dostrzega ich twarze i wielkie zdziwienie rysujące się na nich. Ubrani w jasne garnitury, czarne koszule i bordowe krawaty wyglądają dość dziwnie wychodząc z lasu. Zwłaszcza w białych butach. Podbiegają do niego szybko ale ostrożnie. Mark wstał z ławki.

– Co tu robisz? – zapytał jeden, ten wyższy. Ten, który jest teraz w jego mieszkaniu. Minę ma lekko wystraszoną, ale poważną. Drugi przygląda się mu uważnie nie odzywając.

– Ja, eee, nie wiem, to znaczy… a gdzie ja w ogóle jestem? – spytał zdziwiony i zdezorientowany. Sam nie wie dlaczego, ale nie odczuwa strachu, jakby to wszystko działo się poza jego kontrolą i nie miał na to wpływu.

– Gdzie? O tym zaraz. Ważne jest kiedy i po co? – odpowiedział nieznajomy. – Naruszyłeś Barierę, zapewne nieświadomie, już nam to się zdarzało, i nigdy nie wróżyło nic dobrego. Wiemy też czyja to sprawka – w tym momencie spojrzał na swojego towarzysza. – Słuchaj – ciągnął dalej – to, że tu jesteś to jeszcze nic strasznego, zaraz wrócisz do siebie i się obudzisz. Tak, tak, jesteś we śnie – uśmiechnął się lekko. – Twój pobyt tutaj, zwłaszcza na Peronie Życia, no pewno nieźle namiesza w twoim śmiecie.

– Jakim peronie? – spytał niepewnie.

– Peronie Życia. Peronie przypisanemu każdemu człowiekowi. Ale wiedza o tym mogłaby ci tylko zaszkodzić. Zaufaj nam, może kiedyś dowiesz się o tym czegoś więcej, na pewno nie teraz. Ale wiedz, że to nie TWÓJ Peron Życia. To akurat potrafimy wyczuć – po raz kolejny uśmiechnął się w charakterystyczny sposób.

Mark usiadł na ławce, przy której przez całą rozmowę stał i spojrzał pytająco na bagaże.

– To jest czyjś los, Bagaż Życia. Jest przy nim zawieszona kartka z imieniem i nazwiskiem jak przy zwykłym bagażu. Człowiek gromadzi doświadczenia przez całe życie. Po wielkości oceniam, że to osoba lekko po czterdziestce. Zapewne kobieta, sądząc po kształcie i kolorze – stwierdził nachylając się. – Ale to już nasza sprawa, żeby tym się zająć. Możliwe, że nic się nie stało, może ten ktoś tylko właśnie potknął się na ulicy, albo na stoisku z owocami przez pomyłkę poprosił o proszek do prania. Nie wiem, mogła to być jedna z tych głupot, które wam się przytrafiają. Mogło jednak to być coś dużo gorszego. Tu nie obowiązuje takie pojęcie jak czas, rozumiany na wasz sposób. Mogło to już się wydarzyć w przeszłości, a może dopiero będzie miało miejsce za kilka godzin, nawet dni.

– Ale ja nie wiedziałem. Ja… Ja nie wierzę, to jest bez sensu! – krzyknął oburzony i równie zdezorientowany.

– Nie ma rzeczy bez sensu – odezwał się po raz pierwszy drugi nieznajomy. – Tylko WY tak tłumaczycie swoją głupotę. Tak samo jak pychę, czy złość. Tych ludzkich cech jest bardzo dużo. Ale na pewno bezsensowność, sama z siebie nie występuje. – W tym momencie lekko spochmurniał. – To jedno z wielu imion głupoty ludzkiej. A twoje przybycie tutaj bynajmniej nie możemy nazwać dziełem przypadku. To wina FATUM, który kolejny raz namieszał tam gdzie nie powinien i stwarza nam problemy. Już my się nim zajmiemy – tu spojrzał na swojego wyższego kompana mrużąc oczy.

– To co ja mam zrobić? Wypuście mnie do domu. Nic nie powiem, wszystko zapomnę jeśli chcecie. To tylko sen, sami mówiliście. Proszę! – Mark krzyknął błagalnym głosem.

– Spokojnie, zaraz wrócisz – odezwał się znowu pierwszy mężczyzna. – Gdy się obudzisz wrócę do ciebie i spytam o nazwisko z kartki przy bagażu. – Tu wziął głęboki oddech. – Bo widzisz, w sytuacji naruszenia Bariery, kartkę może odczytać i zapamiętać tylko osoba, która ją przekroczyła. Inaczej byłbyś już nam do niczego niepotrzebny. Dla nas w takiej sytuacji napis na kartce jest niewidoczny, i nawet jak będziesz nam je wykrzykiwał wprost do ucha to nic nie usłyszymy. Z ruchu warg też nic nie odczytamy, będzie to dla nas niezrozumiałe – kończąc te instrukcje złapał go lekko za ramię, zmuszając tym samym do pochylenia się i wzięcia kartki do ręki.

Drżącą dłonią chwycił mały bilecik, giętki i delikatny. Na białej tekturce narysowany był peron, na którym się znajdowali, i nadjeżdżający z oddali pociąg. Już sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, sam nigdy by nie uwierzył w taką historię. Zamrugał szybko oczami i przewrócił kartkę na drugą stronę.

 

 

III

 

Nieznajomy uśmiechnął się lekko. Rozpiął płaszcz, a Mark zobaczył ten sam elegancki ubiór, który miał na sobie na Peronie.

– A więc, już sobie wszystko przypomniałeś. Doskonale. A teraz podaj nazwisko. Od całego tego zdarzenia minęło dokładnie półtorej godziny waszego czasu, więc może jeszcze uda się to odkręcić, sen jest jeszcze świeży. Niewiadomo jednak czy Fatum nie zadziałał w przeszłości. Może to wcale się jeszcze nie wydarzyło, a może wszystko jest na marne. Jeszcze nie wiemy. Mów.

– Ale nie wiem czy pamiętam…

– Skup się! Szybko!

– Czekaj, czekaj. Dobrze, już dobrze. Powoli. Kobieta, tak jak sam mówiłeś – zadumał się lekko.

– Nie mamy czasu. Pamiętałeś cały sen, a nie pamiętasz najważniejszego? Wy ludzie, jesteście jednak marnymi istotami – stwierdził tajemniczy gość robiąc krok do przodu i wykonując dziwny ruch ręką. – Nazwisko!

Dopiero teraz uświadomił sobie, że jest w nim coś nieludzkiego, coś ponad normalność. Twarz stawała się jakby świetlista, a rysy twarzy nie przypominał Markowi żadnych innych mu znanych.

– Jennifer Cage – odpowiedział szybko po krótkim namyśle.

– Doskonale. Teraz poczekaj chwilę, zaraz wrócę.

– Ale gdzie ty… – zaczął pytać Mark. – Idziesz? – dopowiedział sam sobie w myślach.

W tym momencie tajemniczy gość zniknął, pozostawiając za sobą tylko jakby mały ślad dymu, jak po zgaszonym papierosie. Mark wstał z taboretu, ale po kilku sekundach usiadł z powrotem.

Ich matka nie żyje.

Znowu?! Co jest? Już miało to się skończyć – stwierdził z pretensjami. Zaraz. Myślał. Matka. Czyja matka? Może Jennifer Cage jest czyjąś matką? Kobieta po czterdziestce. Ale co to ma znaczyć? Czy to on rzeczywiście w jakiś sposób wpłynął na jej los? Co zmienił w jej życiu? Czy swoim pojawieniem się na Peronie Życia… Zabił ją?

 

– Dobrze kombinujesz mały – usłyszał nagle głos nieznajomego. Tym razem wrócił ze swoim równie tajemniczym partnerem. – Niestety. Tak właśnie było. Fatum posłużył się tobą. Nie ty pierwszy i nie ostatni. To straszny potwór, możesz go jeszcze znać pod imieniem Zły Los. Pojawiając się na Peronie Życia zaburzyłeś Linię Życia Jennifer. Nie bierz tego do siebie chłopcze. Stojąc na jej Peronie Życia, co w czasie rzeczywistym stanowiło nie więcej niż pięć sekund, spowodowałeś, że przechodząc przez ulicę na czerwonym świetle zagapiła się i nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu.

– Ktoś inny mógłby powiedzieć, że to przypadek – odezwał się ten drugi. – Ale ty już wiesz, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ja jestem Zbieg Okoliczności i próbuję zawsze naprawić to co zniszczy Fatum. Bo istnieje tylko Szczęśliwy Zbieg Okoliczności. Złe okoliczności są wymysłem ludzi i robotą Fatum.

Mark słuchał tego z coraz bardziej wykrzywioną miną, nie wiedział co myśleć. Spojrzał na drugiego gościa z żądną dalszych wyjaśnień miną.

– Tak, to prawda. A ja jestem Szczęśliwy Traf. To my pomagamy ludziom uciekać z opresji, ratujemy z największych kłopotów, podpowiadamy co robić w ciężkich chwilach. Ale pomagamy też wygrywać na loterii i trafnie obstawiać mecze – tu zaśmiał się cicho. – Zło stworzyli ludzi wiele, wiele tysięcy lat temu. Rywalizując o władzę, pieniądze i bogów. Tak powstał Chaos, ojciec Fatum, długo rządząc na Ziemi i zbierając krwawe żniwo. Jednak dzięki naszym staraniom i licznym interwencjom udało nam się go powstrzymać w ostatnich latach. Pozostał na wolności tylko jego syn – Fatum. Często udaje nam się zapobiegać nieszczęśliwym zdarzeniom. Niestety nie zawsze. Fatum nie wie jednak najważniejszego, sam nie wiem dlaczego jeszcze tego nie pojął. Naszym trzecim sprzymierzeńcem jest Poświęcenie. Cudowna osoba – tutaj przerwał na chwilę. – Jeśli mielibyśmy opisywać je w ludzkich realiach byłaby kobietą. Tak, dla was ludzi, Poświęcenie z pewnością byłaby kobietą…

– Ale, że co ona robi? – przerwał mu Mark.

– ONA, panie Jones – wyjątkowo zaczął Zbieg Okoliczności. – Ma tą cudowną moc, że gdy Fatum wybierze już swoją ofiarę.

– W tym wypadku panią Cage – wtrącił Traf.

– Tak, dokładnie – kontynuował. – Nazywamy taką osobę Ofiarą Główną. I szuka drugiej osoby, nie obraź się ale nazywamy ją niezbyt szczęśliwie Sprawcą, którą mógłby posłużyć się w zakłóceniu jej Linię Życia.

Mark uśmiechnął się krzywo.

– Mało tego – kontynuował Szczęśliwy Traf. – Ty jako Sprawca, stajesz się następną ofiarą przejmując Zły Los pierwszej ofiary. I właśnie wtedy Poświęcenie, w jakiś cudowny i tylko sobie znany sposób wytwarza Więź między tymi dwiema osobami. Możemy je wtedy dużo szybciej zlokalizować i zaradzić nieszczęściu. Nie zawsze to nam się udaje. Sam już wiesz ile to wymaga zabiegów z naszej strony. Niestety czasami tracimy tę pierwszą duszę. Musisz wiedzieć, że ułamek sekundy w rękach Fatum, może pozostać tym ułamkiem sekundy, ale może też zamienić się w kilka tygodni. To szeroki obszar czasu, który musimy przeanalizować w kilka chwil.

– Ale… – wymamrotał Mark.

– Nie ma w tym twojej winy. Czas jest pojęciem względnym, nawet jakbyś od razu podał nam nazwisko, nic by to już nie zmieniło. Uwierz mi, jutro nie będziesz tego pamiętał. Tyle możemy zrobić. Ale musisz zrozumieć, że ona i tak by zginęła w niedługim odstępie czasu. Fatum wyczuwa zagrożenie życia. Chce je przyspieszyć i sobie przypisać ludzką krzywdę. A dzięki temu my dostajemy sygnał i ratujemy tę drugą, niewinną osobę. Jeszcze nigdy nie udało mu się odebrać dwóch dusz połączonych przez Przeznaczenie.

– Jeśli do tego dojdzie – kończył Traf. – Chaos powróci na Ziemię siejąc takie zło i zniszczenie, jakich nie widziałeś w tych waszych filmach i nie uczyłeś się na lekcjach historii chłopcze.

– Dziwnej, kłamliwej i okrojonej historii – dodał Zbieg Okoliczności.

– To mój los był już z góry przesądzony? – spytał.

– Nie tyle przesądzony, a naznaczony przez Fatum. Zrozum, przejmując Zły Los Jennifer miałeś zginąć w podobnym wypadku, w podobnym czasie. Może dzisiaj rano, a może wczoraj. Tego ci nie powiemy. To zbyt wiele.

– Miałem zginąć? Ale nie zginąłem. Czyli może ta Jennifer Cage też jeszcze nie zginęła? Szukajmy jej! – Porcja pozytywnej energii uderzyła w Marka.

– Nie, to już się wydarzyło – odpowiedział jednak spokojnie Traf. – Dwa miesiące temu.

– Co? Ale mówiłeś, że minęło tylko półtorej godziny.

– I mówił też, że my liczymy czas inaczej niż wy, ludzie – wyrecytował Zbieg Okoliczności.

– Znowu nic nie rozumiem – Mark znowu spochmurniał.

– Spokojnie, zrozumiesz – stwierdził Zbieg Okoliczności. – Ale zaraz zapomnisz – dodał.

– A myślisz, że – zaczął Szczęśliwy Traf. – My TERAZ stoimy w trójkę w twojej kuchni? Nie sądzisz, że po prostu nadal ŚPISZ, bo wczoraj przesadziłeś ze środkami nasennymi, żeby w nocy nie dręczyło cię to straszne powtarzane jak mantra zdanie?

– Ich matka nie żyje – wymamrotał.

– Tak – odpowiedział Zbieg Okoliczności. – To z kolei robota Wyrzutów Sumienia, podłego rodzeństwa, nie dającego ludziom spokoju, dopóki my się tym nie zajmiemy. Wykorzystują smutek pozostawionych przez matkę dzieci, by dodatkowo dręczyć ofiarę Fatum. W niektórych sytuacjach potrafią naprowadzić człowieka na właściwą drogę, czasem jednak robią to tylko dla własnej przyjemności. Nigdy nie znałem gorszych hipokrytów.

– Dokładnie – skwitował Szczęśliwy Traf. – Ale ty nie myśl o dzieciach Jennifer. Teraz, nie wiedząc nawet dlaczego, będą już spokojniejsze. Tak po prostu miało być. Miały zginąć dwie osoby, zginęła jedna. Ty żyjesz. Pokonałeś Fatum.

– Z naszą pomocą – dopowiedział dumnie Zbieg Okoliczności.

– Musisz cieszyć się życiem, bo wyrwałeś się z objęć Śmierci. Zły Los kolejny raz zabawił się czyimś życiem, ale tobie udało się przeżyć. Jennifer znajduje się już w lepszym miejscu niż to – powiedział Traf.

– Dzięki nam – nie omieszkał powiedzieć znowu Zbieg Okoliczności.

– To już najmniej istotne. A teraz… WSTAWAJ!

 

Mark poderwał się z łóżka. Słońce wlewało się przez okna do mieszkania. Szybko wstał i szukał wzrokiem zegarka na rękę. Znalazł. Jedenasta dziesięć. Pobiegł szybko do kuchni. Zerknął na zegar ścienny. Jedenasta dziesięć. Złapał się za głowę. Już prawie trzy godziny jest spóźniony do pracy! Co się stało. Spojrzał na puste opakowanie po tabletkach na sen, zdziwiony że je zażył. Podrapał się po głowie, przetarł twarz ręką. Dobrze się czuł, mimo zaistniałej sytuacji. Próbował sobie coś przypomnieć, że wstawał w nocy, że siedział w kuchni. Ale nie mógł wystarczająco się skupić. Nie czuł zresztą takiej potrzeby. Myślał o wymówce jaką wymyśli dla szefowi. Powie, że zalało mieszkanie, że był napad i pożar. Jednocześnie! Tak, to dobra myśl – zaśmiał się w duchu. Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Sam do siebie, nie wiedząc czemu i co to miało znaczyć, powiedział cicho – ich matka zaznała spokój.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

to mój ABSOLUTNY debiut. zdaję sobię sprawę, że dużo przede mną pracy w pokonaniu przede wszystkim błędów stylistycznych i typowo edytorskich. proszę o wyrozumiałość i podpowiedzi. ponad rok to opowiadanie 'kisiło' się na dysku. musiałem w końcu dla sprawdzenia samego siebie pokazać go innym.

Już w pierwszym akapicie za dużo, jak dla mnie, tej czerni. 

Patrzył chwilę w sufit, jednak gęsty mrok nie pozwalał mu go dojrzeć. - trochę to niezręczne. Patrzy w sufit: ja, czytając, już ten sufit widzę. A tu nagle autor mówi, że sufitu nie widzę. No to jak to jest?

Wstał i podszedł instynktownie w stronę okna żeby je zamknąć. A w zasadzie okienka, bo tak trafniej można określić mały prostokątny lufcik, przez który zobaczyć można jedynie dachy niższych sąsiednich budynków i to w dodatku stając na palcach. - No jakoś nie czuję tego fragmentu. Może na początek "instynktownie" zamień na jakieś "z przyzwyczajenia", albo coś? Tak mi się to bardziej widzi...

Pojawiająca się z nikąd - znikąd. 

Dokończę później, bo mam telefon.



Niezbyt gęsty ale bardzo wysoki. Ma na sobie rozpiętą kurtkę - Las ma kurtkę? 
Nie wie czy jest wieczór, czy poranek, czy może środek dnia - To się zwykle czuje całkiem instynktownie, po kolorze światła (zakładając, że nie widać pozycji słońca). Czyli jeśli wszystko wokół nie jest czerwone ani pomarańczowe - pewnie nie jest to poranek. Jeśli nie szarzeje, przechodząc w kolory zachodzącego słońca - to raczej wieczór (tutaj akurat czepiam się mocno na wyrost... :P )
ciemnobrunatny mrok - mrok to brak światła. Nie potrafię załapać idei ciemnobrunatnego braku światła. Ale może istnieje, kto wie...
deszcz przestawał padać - no to panowała cisza, czy deszcz dopiero przestawał padać, a wiatr ciągle wył?
Było w niej duże okno, przez które przebijał się blask księżyca - jak brudne było to okno, żeby blask musiał się przez nie przebijać?

Dodatkowo - nie podoba mi się zmiana sposobu narracji w relacjonowaniu snu. Szczególnie, że bohater tylko go sobie przypominał, nie śnił w konktretnym momencie. 

Musisz popracować nad budową zdań. Solidnie.
Standardowa porada: czytaj dużo klasyków, to pomaga.

Całości nie przeczytam, bo zmęczył mnie już pierwszy "rozdział". Nie jest aż tak ciekaw dalszych losów bohatera, żeby kontynuować. Jednak - nie zrażaj się i pisz dalej. Ćwiczenia to podstawa (razem z czytaniem!).

Pozdrawiam

niezbyt gęsty, a wysoki - że drzewa rosną daleko od siebie, ale są wysokie. nie no, spoko, dzięki. już na wypracowaniach z polskiego pisałem dziwne zdania, składałem je 'od dupy strony' i chciałem za dużo na raz powiedzieć. popracuję, nie mam wyjścia, heh.

Bego, chodziło mi raczej o tę kurtkę. :)

Mam, zlokalizowałem.

To ja zaczynam od drugiego:
"Przebudził się, gdy świtało."
"- Długo spałeś. - Usłyszał nieznajomy, niski głos gdzieś za swoimi plecami. Gwałtownie odwrócił się w stronę źródła głosu, którym okazał się wysoki, lekko krępy mężczyzna w płaszczu, podpierający się o złożoną parasolkę."
"Miał trudny do odgadnięcia wyraz twarzy, który jednak wydawał się łagodny."- z poziomu merytorycznego nic zarzucić nie można, ale IMO wprowadza to trochę chaosu.
"Zielone oczy patrzyły wprost w oczy podnoszącego się z podłogi Marka."
"I ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu, to ja jestem zobowiązany zająć się tobą- kończąc zdanie, usiadł na drewnianym taborecie przy stole kuchennym. "
"Było coś niezwykłego w jego osobie, coś dzięki czemu inni mu ulegali."- o ile dobrze rozumiem, postać wcześniej nie była opisywana podczas kontaktów międzyludzkich, dlatego skąd narrator może to wiedzieć? Może "jego głos wskazywał na osobę nawykła do wydawania poleceń", albo coś w tym stylu.
"- Co... ale jak... - nie wiedział, co powiedzieć."
"- Nie jest teraz ważne, jak ja się nazywam. Nie jest nawet ważne, jak ty się nazywasz, panie Jones. - W tym momencie ukłonił się lekko. "
"Dwie postacie zbliżają się, dostrzega ich twarze i wielkie zdziwienie rysujące się na nich."- zdziwienie rysujące się na twarzach? Brzmi to jakoś... dziwnie.
"Ubrani w jasne garnitury, czarne koszule i bordowe krawaty, wyglądają dość dziwnie wychodząc z lasu."
"Podbiegają do niego szybko, ale ostrożnie. "
Co do przecinków, to bynajmniej nie jestem w tej sprawie autorytetem. Piszę, jak mi się wydaje. Ja za to nie rozpoczałem trzeciego rozdziału.








1. Język. Ociera się o patos a w niektórych zdaniach wyraźnie patosem wali po oczach. Te dłonie oblane ciemnością... :P Niektóre sformułowania są też niefortunne, jak "zamruganie oczami" - nie mruga się oczami, tylko powiekami, a samo 'mruganie' jest wystarczająco sugestywne. Nadużywasz przymiotników i dookreśleń, wypatrzyłam sporo zbędnych, np: "Zachwiał się na nogach" - "na nogach" jest zupełnie zbędne, "pokazując domownikowi, żeby zajął miejsce, które właśnie zwolnił." - za dużo określania, czy "Było w niej duże okno, przez które przebijał się blask księżyca i całkiem nieźle rozświetlał pomieszczenie." - tu jeszcze dochodzi kwestia logiki - przez duże okno blask się *przebija* a pomieszczenie zostaje *nieźle* rozświetlone - zaplątałeś się w ten nadmiar określeń. Do tego, unikaj formułowania zdań w sposób "było cośtam", bo pachnie to wypracowaniami wczesnoszkolnymi. Język dialogów - dalej ujawnia się problem dookreślania wszystkiego, odczuwasz jak widzę, nieprzepartą potrzebę pisania kto i co powiedział. Niepotrzebnie. Określanie, że po każdej wypowiedzi ktoś odpowiedział/powiedział/spochmurniał/wyrecytował/dodał/stwierdził/icotamjeszcze źle wpływa na przyswajalność i płynność tekstu. W dobrze napisanych dialogach idzie się domyśleć po samej konstrukcji wypowiedzi, kto mówi i co czuje.

2. Bohaterowie. Niestety, ale są płascy i papierowi. Stanowią tło do opisania pomysłu ale nie sprawiają wrażenia, że faktycznie "żyją". Nie widzę też uzasadnienia, dlaczego niektórzy mają anglojęzyczne imiona i nazwiska (Mark, Jennifer) a pozostali nie (Zbieg Okoliczności, Traf). Niekonsekwencja.

3. Logika tekstu. Mark budzi się i słyszy w głowie uporczywe zdanie, natomiast nie może przypomnieć sobie snu. Ale po chwili mu się to udaje, widzi peron, bagaże, mężczyzn wychodzących z lasu, jednym słowem obrazy. Nawiedzają go nieznajomi i nagle Mark cudownie sobie przypomina wszystkie szczególiki rozmowy, co do słowa, łącznie z minami rozmówców i uśmiechami. Absolutnie tego nie kupuję. Rozumiem, że chciałeś, Autorze, w ten sposób wyjaśnić mechanizm tego dziwnego snu, ale nie tędy droga. To po pierwsze. Po drugie - nie widzę związku przyczynowo-skutkowego między tajemniczym zdaniem 'ich matka nie żyje' a całą treścią. Nie ma ani jednego słowa na temat dzieci Jennifer, więc zafiksowanie się na '*ich matka* nie żyje' kładzie tekst. Zamiast prowadzić szerokie wyjaśnienia co Traf i Zbieg Okoliczności mogą/robią/a czego nie lepiej byłoby wyjaśnić, czemu bohater słyszy słowa 'ich matka nie żyje' a nie 'Jennifer nie żyje'. Po 3) z tekstu nie wynika związek między Markiem a Jennifer. Czemu akurat tych dwoje zostało powiązanych? 4) Jaki w ogóle był cel przybycia Zbiegu i Trafu do Marka? Kobieta i tak nie żyje od 2 miesięcy, po co mu to wszystko tłumaczyli i wyjaśniali? W zasadzie, wynika z tego, że Mark miał zginąć idąc rano do pracy, ale uratowało go, że zaspał. Po prostu. Cała otoczka z tłumaczeniem zawiłości mechanizmu działania Trafu, Losu, Sumienia wydaje się być pozbawiona sensu.

4. Ogólne wrażenie. Opowiadanie intryguje początkiem, niestety w dalszej warstwie rozczarowuje. Jest przekombinowane, zbyt dużo łopatologicznych wyjaśnień, za bardzo się skupiłeś na wyłuszczeniu pomysłu ustami bohaterów, na wprost. Brakuje klimatu i atmosfery tajemnicy - tajemniczy mężczyźni z wstępu okazują się być rubasznymi 'dobrymi wujkami'. Był potencjał na coś lepszego.

pozdrawiam,
B.

fakt, za dużo chciałem na raz. 70% powstało dawno temu, reszta została sklecona teraz w dwa dni. zacząłem od monumentalnych opisów gubiąc się gdzieś po drodze. dzięki za podpowiedzi.

Hmm... Ciekawa metoda, zacząć od opisów. Muszę kiedyś spróbować. 

Nie będę się rozpisywał... Czułem się jakbym czytał - Neila Gaimana, ale w bardziej uproszczonym wydaniu. Twoim problemem są zbyt długie zdania. Kiedy będziesz pracował nad rzeczą następną - zacznij od stworzenia mocnego, wyrazistego protagonisty. W wielu przypadkach bywa tak, że solidny bohater ratuje nawet najbardziej kulejącą fabułę. Oszczędzaj słowa; stosuj krótkie, ale treściwe zdania, unikaj dłużyzn. Wydaje mi się, że masz zmysł, który pozwoli ci dobrze pisać - trzeba tylko oszlifować ''ciemną bryłkę'' i go wydobyć. Pozdrawiam!

I co ja mam to dodać, co? No co?
Poza słusznymi uwagami, sam pomysł był nawet nawet, wykonanie trochę to zmarnowało, ale trenowanie warsztatu ma sens :)

Skoro nie zostało już nic, na co można narzekać, to tylko powiem, że czytało się przyjemnie. Ot, taka krótka przerwa pomiędzy neuroanatomią a fizjologią efektorów xD
Pomysł fajny (nie wykorzystany), tekst lekki (trudności wyżej), pozwala się odstresować. W wolnym czasie z chęcią przeczytam Twoje kolejne opowiadania :)

dzięki za liczne uwagi. te ostatnie komentarze podniosły mnie na duchu :)

Aragel - mnie też nasunęło się mimowolne skojarzenie z "Sandmanem" ;)

Jeżeli chodzi o sam tekst, to styl jest całkiem ok, ale fabuła niestety nie powala. Historia jest przegadana, a bohaterowie faktycznie nie robią wrażenia. Zbieg Okoliczności i Szczęśliwy Traf byli dla mnie praktycznie identyczni, a Mark jest po prostu nijaki. Pomysł fajny (choć bardzo "Gaimanowski"), ale realizacja niestety średnia.

W sumie wiele rzeczy chodziło mi po głowie, ale nie chciałem być nieprzyzwoity, więc wymieniłem tylko Gaimana... Dobra, żarty na bok - opowiadanie bez szału, ale jednak czuło się coś pozytywnego. Czekam na następne, może pozytywnie nas zaskoczy.

nie wiem czy to zabrzmi na plus mojego opowiadania, czy też minus mnie jako osoby - nie czytałem gaimana, więc się nie wzorowałem.

+/- Nie kopiujesz cudzego stylu (+). Nie znasz Neila Gaimana (-). A tak na poważnie... Wydaje mi sie, że mógłbyś bardzo dobrze pisać, musisz jedynie strzec się głupich błędów: zbyt długie zdania, dłużyzny itp.

@Aragel:

zbyt długie zdania - co to znaczy zbyt długie zdanie? Zdanie, nawet na pół strony, nie będzie wydawało się zbyt długie, jeśli będzie dobrze napisane i nie będzie akurat opisem, dajmy na to, dynamicznej ucieczki. 
Dobra, trochę przesadzam z tą połową strony, ale chyba dobrze przedstawiłem swój punkt widzenia? ;p 

Pozdrawiam 

W przypadku książki, która ma 500 stron OK (zresztą są różne szkoły... każdy pisze trochę inaczej). Sztuka pisania opowiadań jest trochę inna - każde zdanie jest na wagę złota. Zbyt długie i monotonne opisy sprawią, że czytelnik zacznie się po prostu nudzić. Nie wiem czy wiesz, ale promowałem właśnie twój styl pisania; szybki, zgrabny... Nie będę się z tobą kłócił - znasz się na rzeczy (wiem to). W sumie problem wynika ze mnie - jestem strasznym nonkonformistą, jak już sobie coś ubzduram...

Do diabła z tym! Niech każdy pisze, jak mu się podoba. Pozdawiam! ;p

Aragel, miałem gdzieś opowiadania (nie moje) pisane właśnie długimi zdaniami, opisami  i tak dalej. Można napisać genialny tekst na 70k znaków w ten sposób, tylko jest to o wiele trudniejsze.
Dzięki za promowanie mojego stylu. ;)

Ja jestem zwolennikiem tezy, że każdy powinien rozwijać się w kierunku, który mu pasuje, ale robiąc to w sposób, który pozwoli na osiągnięcie mistrzostwa. Wyznacznikiem mistrzostwa zaś powinny być opinie czytelników. :)

Pozdrawiam 

a ja właśnie lubię te złożone, monumentalne, za przeproszeniem - masturbujące - zdania. ale to już wyższa szkoła jazdy :) a dynamizm języka exturio jest jak najbardziej ok!

Nareszcie jakiś konsensus! (nie mam na myśli słownego onanizmu). ;d

i normalna czczionka powróciła!

Nowa Fantastyka