- Opowiadanie: Renald - Biała to Biała

Biała to Biała

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Biała to Biała

Grzegorz Borowski głęboko odetchnął widząc znak informujący: Biała 8km. Po wielu minutach błądzenia w końcu był na właściwej drodze. Wieś do, której jechał leżała na uboczu i nie było łatwo do niej trafić za pierwszym razem. Z nową szefową Katarzyną Balską rozmawiał tylko dwa razy przez telefon, nie miał pojęcia jaką jest osobą. Mogła zrozumieć jego trudności z dotarciem do szkoły, ale równie dobrze oczekiwać mógł reprymendy. Balska nie musiała być wyrozumiała, jak jego poprzedni przełożony Tadeusz Zawadzki. Zarządzał on szkołą w Zielonkach, oddalonych od Białej o jakieś dwadzieścia kilometrów. Placówka ta była dla Borowskiego ideałem. Czterdzieścioro dzieci w całej podstawówce, najliczniejsza klasa liczyła zaledwie ośmioro szkrabów. Dzieci te różniły się bardzo od tych, z którymi Grzegorz miał do czynienia w miejskich szkołach. Na wsi nauczyciel ma jeszcze jakiś autorytet, kłopoty z uczniami są dużo mniejsze.

 

Borowski uważał się za dobrego pedagoga i miał ku temu podstawy, ale po siedmiu latach pracy czuł, że zaczyna się wypalać. Właśnie dlatego postanowił porzucić szkołę w mieście i uczyć w wiejskiej szkole. Co prawda, dojazd zajmował godzinę, ale czas który na to poświęcał z nawiązką rekompensowały warunki pracy. Grupka nauczycieli w tak małej placówce jest jak rodzina a więzi, jakie zawiązują się między nimi a dziećmi są nie do opisania. Grzegorz uczył w Zielonkach, zastępując nauczycielkę historii, która przeszła na urlop macierzyński. Gdy po roku wróciła do pracy, Borowski musiał żegnać się ze szkołą, którą szczerze pokochał. Na szczęście dyrektor, doceniający jego umiejętności, nie pozostawił go na lodzie. Polecił Grzegorza dyrektorce szkoły w Białej, która z miejsca go zatrudniła. Transfer był bardzo prosty, wszystkie szkoły w gminie miały wspólne biuro zajmujące się księgowością i sprawami personalnymi. Jego papiery po prostu przeniesiono z jednej teczki do drugiej.

 

Borowski oczekiwał, że szkoła w Białej nie będzie różnić się zasadniczo od poprzedniej. Była w niej podobna ilość uczniów, a o istnieniu wsi, w której się znajdowała nie miał wcześniej pojęcia, tak jak nie słyszał o Zielonkach za nim nie zaczął tam uczyć. Biała ukazała swój urok już z oddali. Wakacje się skończyły, ale lato trwało nadal a wieś w jego słońcu wyglądała naprawdę malowniczo. Niewielka osada leżała w dolinie, gdzie ze wszystkich stron otaczały ją pokryte zieloną trawą wzgórza, zdające się szczelnie osłaniać wieś przed resztą świata. Gdy tylko do niej wjechał zorientował się jak bardzo różniła się od wszystkich innych miejscowości w powiecie. Dojeżdżając codziennie do pracy Borowski miał sposobność dobrze się z nimi zapoznać. Były mniej lub bardziej zamożne i różniły się między sobą bardziej niż będący mieszczuchem Grzegorz mógł wcześniej przypuszczać. Jednak żadna z nich nie przypominała Białej. Każdy jeden budynek wyglądał w niej bez zarzutu, Borowski jeszcze nigdy nie widział takiej „jednomyślności" w zabudowie. Owszem znał miejscowości, w których niemal wszystkie domy wskazywały na biedę mieszkańców, ale nie sadził, że kiedyś trafi do miejsca gdzie wszyscy będą bogaci. Interesujący wydawał się brak zwierząt, które jak dotąd były nieodzownym elementem krajobrazu polskiej wsi. Tu nie dostrzegł ani kur, ani psów tak licznie występujących na podwórkach sąsiednich miejscowości. Jedyny wyjątek stanowiły koty, których Grzegorz dostrzegł znaczną ilość. Nie były to jednak zwykłe sierściuchy, lecz wyłącznie rasowe okazy tryskające zdrowiem i niezwykle zadbane. Od najbliższej miejscowości dzieliło Białą kilkanaście kilometrów, aleGrzegorzowi zdawało się jakby wioskę od świata, który znał dzielił znacznie większa odległość. Miał wrażenie jakby znalazł się w innym nieznanym dotąd kraju.

 

Grzegorz Borowski nie wyglądał na nauczyciela, a już w szczególności na humanistę, który większość wolnego czasu spędza z nosem w książkach. Miał trzydzieści dwa lata, był wysoki i wysportowany. Głowę golił na łyso, za to na twarzy zapuścił kozią bródkę. Postawę pełna pewności siebie nabył w pracy, może trudno w to uwierzyć, ale stało się tak za sprawą dzieci. One jak nikt wyczuwają słabość, jeden fałszywy krok i wskakują człowiekowi na głowę. Ubierał się dobrze. Uważał, że jeśli nauczyciel wygląda jak sierota, uczniowie będą go lekceważyć.

 

Historyk zaparkował tuż przy szkole, która prezentował się nie gorzej niż pozostałe zabudowania. Jeszcze zanim wszedł na teren szkoły doszły go głosy rozmawiającej grupy uczniów, gdy tylko minął furtkę wszystkie rozmowy ustały jak ucięte nożem. Stojący przed szkołą uczniowie wpatrywali się w niego bez ruchu. Nikt nie powiedział mu dzień dobry, więc bez słowa wszedł do budynku.

 

W środku od razu natknął się na mężczyznę, który okazał się być woźnym. Nie łatwo było się zorientować, ponieważ człowiek ten zamiast typowego fartucha nosił dobrej jakości sweter i spodnie od garnituru.

 

– W czym mogę panu pomóc? – zapytał zagradzając nauczycielowi drogę. Wyglądał na czterdzieści lat i był bardzo przystojny. W niczym nie przypominał woźnego a już w szczególności w wymowie, która w jego przypadku była dziwnie ujmująca.

 

– Nazywam się Grzegorz Borowski, jestem nowym nauczycielem historii.

 

– Miło mi,Hieronim.Pracuję tu od dwudziestu lat. – powiedział to tak jakby jego staż pracy wynosił nie dwadzieścia lecz dwieście lat. – Zaprowadzę pana do pani dyrektor. – Na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, za którym mogło kryć się wszystko.

 

– Macie bardzo ładną szkołę – Grzegorzstarał się nawiązać rozmowę prowadzącym go Hieronimem, ale tenudał, że nie słyszy.

 

Czekający na lekcję uczniowie nie rozmawiali ani nie bawili się, wszyscy gapili się na nowego nauczyciela jakby jego przyjazd był nie lada wydarzeniem.

 

– Proszę tu zaczekać. Zapowiem pana. – oświadczył woźny przed gabinetem dyrekcji.

 

– Zapowiem pana? – powtórzył z niedowierzaniem już tylko do siebie Grzegorz.

 

Woźny przebywał u dyrektorki dobrych parę minut.

 

– Zapraszam. – powiedział wychodząc od szefowej.

 

Gabinet zaskoczył Borowskiego, wszystkie meble wyglądały na ponad stuletnie antyki i to nie byle jakiej klasy. Całokształt pełnego wyczucia wystroju za sprawą niezwykłej atmosfery przenosiło człowieka w przeszłość, co dla historyka było szczególnie miłym doświadczeniem

 

– Witam Pana. – przemówiła władczo pani Balska.

 

Wyglądała na kobietę wieku, w którym należało by już pomyśleć o przejściu na emeryturę, lecz jej postawa zdawała się mówić: „jestem w pełni sił". Ubrana była staromodnie, ale w żaden sposób nie można była zarzucić jej przesady za, której sprawą mogła by narazić się na śmieszność. Szatańsko bystrymi oczami spoglądała na Grzegorza w taki sposób, że doświadczony nauczyciel przez chwile poczuł się jak uczniak.

 

– Proszę usiąść. – wskazała krzesło stojące w sporej odległości od biurka za którym sama zasiadła.

 

Borowski zastosował się do polecenia, trochę zdziwiony dystansem z jakiego miał prowadzić rozmowę.

 

– Pańska poprzedniczka Zofia był wyśmienitą nauczycielką. Trudno będzie panu dorównać poziomowi nauczania historii do jakiego nas przyzwyczaiła.

 

Grzegorz zacisnął zęby. Wychwalanie poprzednikai,jest niczym policzek dla nowego pracownika, a ona jeszcze jasno dała mu do zrozumienia, że wątpi by mógłmu dorównać. Wiedział, że lepiej siedzieć cicho, ale nie mógł się powstrzymać, by nie odgryźć się odrobinę.

 

– O to proszę się nie martwić, mam ten zawód we krwi. Mogę mieć tylko nadzieje, że pani okaże się chociaż w części tak kompetentna jak mój poprzedni dyrektor.

 

Borowski przygotował się na stawienie czoła piorunującemu spojrzeniu jakiego spodziewał się po rozmówczyni. Reakcja pani Balskiej kompletnie go zaskoczyła, roześmiała się mówiąc:

 

– Ma pan małe wymagania co do przełożonych. Sposób w jaki prowadzi szkołę Zawadzki jest mało odpowiedni, żeby nie powiedzieć niedojrzały.

 

Sposób w jaki prowadził szkołę dyrektor Zawadzki, był dla Grzegorza wzorcowy, ale reakcja dyrektorki kompletnie zbiła go z tropu.

 

– Mam nadzieję, że się pan spisze. – kontynuowała. – Musze pana ostrzec, że w przeciwieństwie do poprzednika jestem bardzo wymagająca. Nie będę pana dłużej zatrzymywać, zaraz zaczną się lekcję. Proszę się nie krępować jeśli będzie pan potrzebował z czymś pomocy. Jeśli nie ma pan pytań, może pan odejść.

 

Borowski miał masę pytań, ale rozmowa potoczyła się tak nieodpowiednio, że nie chciał jej kontynuować. Kiwnął tylko głową po czym udał się w kierunku drzwi.

 

– No nic, pierwsze śliwki robaczywki. – pocieszył się w duchu wychodząc.

 

– A i jeszcze jedno. Plan zajęć może pan traktować jako ostateczny. Do czego mógł pan nie przywyknąć w poprzedniej szkole. Nie robimy tu nic na ostatnią chwilę, więc jest on dobrze opracowany.

 

– A to wiedźma. – pomyślał Grzegorz. – Przecież miała ostatnie słowo nie musiała być, aż tak złośliwa.

 

W Zielonkach plan zmieniał się na początku roku szkolnego bardzo często, nim w końcu przybrał ostateczną formę, ale Borowski nigdy nie widział w tym większego kłopotu. Spotkanie z dyrektorką wprawiło go w zły nastrój, do pokoju nauczycielskiego wszedł skwaszony. Siedziały tam cztery nauczycielki, podobnie jak Balską również i je charakteryzował staroświecki ubiór i wyniosłość manier. Wszystkie panie wyglądały młodo i bardzo atrakcyjnie. Rozmowa jaką wspólnie prowadziły ucichła nagle, gdy tylko zdały sobie sprawę z obecności nowego nauczyciela. Grzegorz poczuł ciężar ich pogardliwych spojrzeń.

 

– Pan musi być tymnowymw zastępstwie Pani Zofii. – przemówiła jedna z nich o płomienno rudych włosach i uroczych piegach na twarzy. Jednak ton w jakim się zwracała do Grzegorza nie miał w sobie ani trochę uroku, asłowo "nowy" w jej wykrzywionach w pogardzie ustach,zabrzmiał jaknazwa choroby, albo robaka.

– To świetna nauczycielka i doskonała koleżanka. – powiedziała inna o kruczoczarnych, włosach tak gęstych i lśniących, że śmiało mogłaby występować w reklamie szamponów.

 

. – O tak. – potwierdziła inna. – tak bardzo podobna do poprzedniej, że wyglądała jak jej siostra.

 

– Mam nadzieję, że szybko do nas wróci. – dorzuciła czwarta, drobna szatynka. Nie zwróciła się bezpośrednio do Grzegorza, ale nie było wątpliwości, że to dla niego były przeznaczone te słowa.

 

Borowski aż poczerwieniał ze złości, rozważał właśnie w duchu zasadność wdawania się z nimi w potyczki słowne, gdy zadzwonił dzwonek. Sygnał do rozpoczęcia lekcji wybawił go od nieprzyjemnej sytuacji. Zabrał dziennik klasy szóstej oraz klucze do sali numer dwa, gdzie, jak został wcześniej poinformowany, odbywały się lekcje historii.Od dzwonka minęła ledwie chwila. Zebranie się dzieci pod salą zawsze zajmuję dobrych parę minut więc zdziwił go widok, który objawi się mu na korytarzu. Uczniowie stali w równych rzędach pod klasami jakby nie byli uczniami, lecz żołnierzami przywykłymi do codziennej musztry.

 

Na miejscu zasiadł ostatni z dwunastki uczniów. Nauczyciel stanął na środku, z zamiarem odegrania standardowego przedstawienia. To znaczy miał zamiar wygłosić mowę, w której przedstawiał się jako bardzo surowy i wymagający. Podczas pierwszego kontaktu z nowymi uczniami, zawsze starał się sprawić wrażenie urodzonego lidera. Był to pierwszy krok do zachowania dyscypliny w klasie. Sprawdzało się to znacznie lepiej niż zbyt często stosowane przez kiepskich nauczycieli tak zwane „piłowanie mordy". Przemowy jednak zaniechał, nie mógł wykrzesać z siebie ani krzty gniewu, który nadaje mowie pożądaną nutę. Uczniowie bez wyjątku siedzieli w nienagannej postawie, patrząc na nauczyciela z wielką uwagą.

 

– Nazywam się Grzegorz Borowski i jestem tu po to, żeby pomóc wam przyswoić trochę wiedzy historycznej. – zaimprowizował po chwili namysłu. – Będzie mi dużo łatwiej jeśli trochę się poznamy, więc pierwszą lekcję poświęcimy właśnie na to. Najpierw ja wam trochę o sobie opowiem, a potem będzie wasza kolej. Dobrze? – starał się trochę rozluźnić atmosferę, ale bezskutecznie. Cała klasa wpatrywał się w niego w skupieniu, jakby oznajmił, że za chwilę zdradzi im największe tajemnice wszechświata. – Jestem nauczycielem od 7 lat, wcześniej uczyłem w Zielonkach. Lubię czytać książki i oglądać filmy a także chodzić do teatru, czasem pograć na komputerze. No dobrze teraz wy. Na początek może mi powiecie co robi tu ten kot? – Nauczyciel dopiero teraz dostrzegł kota, który musiał skryć się w jakimś koncie. Miał bardzo puszystą sierść, koloru liliowego i przechadzał się między rzędami ławek jakby to on był tu najważniejszą postacią. Kilkoro dzieci podniosło ręce w górę, nikt nie odezwał się samowolnie. Wytresowanie tych dzieci zaczęło wzbudzać niepokój u Grzegorza. Tak nie zachowywały się normalne dzieci. Grzegorz wskazał chłopca w pierwszej ławce udzielając mu głosu.

 

– To Baltazar. Nasz kot klasowy. – odparł krótko i na temat, w duchu zgodnym z wychowaniem spartańskim.

 

– Skoro już zacząłeś mówić to przedstaw się proszę i powiedz parę słów o sobie. – Powiedział Borowski podchodząc bliżej ławki ucznia.

 

Wypowiedźchłopca na temat swojej osoby była równie lakoniczna jak ta dotycząca kota. Grzegorz zadawał pytanie by trochę rozruszać dziecko, ale z marnym skutkiem. Przełamanie lodów okazało się znacznie trudniejsze niż w innych szkołach. Kolejni uczniowie zachowywali się podobnie, przemawiali podobnym bezpłciowym tonem, skracając wypowiedź do minimum.Nie tylko sposób mówienie był wspólny dla wszystkich uczniów, wszyscy byli dobrze ubrani i zadbani. Każda jedna klasa, z którą Grzegorz miał dotychczas do czynienia była prawdziwym przekrojem społecznym, zawierającym dzieci tak zamożnych jak i biednych rodzin. Tu zaś panowała prawdziwa równość.

 

Wdzieciach było coś jeszcze bardziej dziwnego, wszystkie były bardzo ładne i wyglądające na idealnie zdrowe. O ile jednakowy poziom zamożności można byłojakoś wytłumaczyć, to nie brak chociaż odrobinę pokrzywdzonych przez naturę dzieci. Na dwanaścioro chociaż jedno powinno być otyłe, zezowate albo coś w tym rodzaju. Tymczasem siedzące przed nimi szkraby co do jednego, zdawały się być szczególnie wyróżnione przez stwórcę, każde z nich można było pokazywać w telewizji. Rzadko zdarza się by w jednej klasie znalazło się choćby kilkoro takich kandydatów na gwiazdy, jakich on miałpełną dwunastkę.

 

Kolejne lekcje wyglądały podobnie szósta klasa, z którą do czynienia miał na samym początku nie okazała się ani lepsza ani gorsza od pozostałych. Wszystkie dzieci zdawały się być chodzącymi ideałami niezależnie od wieku. O ile początkowo wzbudziło to w Grzegorzu ciekawość, to z każdą kolejną lekcja wywoływało w nim coraz większy niepokój. Było to bardziej nienaturalne niż cokolwiek z czym Borowski w życiu się zetknął a wszystko co nienaturalne wzbudza w ludziach lęk.

 

Grzegorzowi nie przyznano jeszcze dyżurów, wszystkie przerwy spędzał więc w pokoju nauczycielskim. Traktowano go tam jak powietrze, co było jeszcze gorsze niż wcześniejsze złośliwości. Nic dziwnego, że wrócił do domu w złym humorze. Mieszkanie Grzegorza i jego żony Anny było bardzo przytulne. Borowscy kilka lat wcześniej zdecydowali się na wzięcie kredytu hipotecznego. Wszystkie oszczędności poświęcili na wkład własny i urządzenie mieszkania, ale z efektu końcowego byli w pełni zadowoleni. Niewiele młodsza od Grzegorza Anna była kobietą bardzo zgrabną, nikt nie zgadł by, że jeszcze kilka miesięcy temu była w ciąży. Miała długie jasne włosy i śliczną twarz o bardzo jasnej cerze. Borowski miał powody bu uważać się za szczęściarza.

 

– Jak się ma nasz mały rozbójnik? – zapytał wchodząc do sypialni gdzie stała kołyska z ich synkiem Kacperkiem. Chłopczyk spał słodko, jego widok jak zawsze napełniał ojca dumą.

 

– Bardzo dobrze. – odparła Anna stając obok męża. – Doktor Zychowicz powiedział, że wada wzroku po chorobie przestała postępować.

 

– Mówiłem ci, że wszystko będzie dobrze. Jak urośnie zoperujemy mu wzrok, tak że nie będzie nawet nosił okularów. Będzie doskonały.

 

– Będzie doskonały jeśli odziedziczy rozum po ojcu. – dodała Ania.

 

– Nieważne po kim odziedziczy rozum, byle by urodę miał po matce.

 

Zadowolenie z komplementu Anna okazała obdarowując męża całusem.

 

– Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość. – oznajmiła po chwili. – Dzwonili z wydawnictwa. Po podliczeniu wydatków, okazało się że będą w stanie wydać twoją powieść.

 

Grzegorz znieruchomiał, do oczu napłynęły mu łzy. Wyglądał jakby przetrawiał jakąś bardzo złą wiadomość. Nagle wydał z siebie taki krzyk radości, że Ania aż się przelękła. Szybko jednak widok męża cieszącego się jak dziecko, sprawił że i jej udzieliło się jego szczęścia.

 

Wiadomość z wydawnictwa wprowadziły Grzegorza w dobry nastrój na kolejne kilka dni, z pewnością cieszyłby się nim znacznie dłużej gdyby nie atmosfera w pracy. Nie powiodły się próby porozumienia z nauczycielami. Nie udało się nawiązać więzi z uczniami. Niechęć do dyrektorki pogłębiały upomnienia, które nowy nauczyciel otrzymywał na każdym kroku. Doszło do tego, że Grzegorz zaczął wyraźnie oddzielać życie zawodowe od prywatnego. Jest to naturalną rzeczą dla większości ludzi, ale nie dla tych, którzy z pracy zawodowej uczynili swoją pasję. Do tej nielicznej grupy należał Borowski, toteż nowa szkoła wzbudzała w nim rosnącą frustrację. Z uczuciem tym nieustannie ścierała się fascynacja Białą, wzbudził ją już pierwszy widok niezwykłej wsi, a każdy kolejny dzień tylko ją wzmagał. W miejscowości tej było coś tajemniczego, co pobudzało w Grzegorzu wrodzoną ciekawość świata. Jako człowiek z natury pożądając wiedzy, nie mógł oprzeć się pokusie lepszego poznania wioski.

 

W piątek po lekcjach Borowski postanowił odwiedzić byłego szefa, który o lokalnych sprawach wiedział bardzo wiele. Dyrektor Zawadzki zwykle o tej porze pełnił dyżur polegający na pilnowaniu dzieci czekających na transport do domu, to też Grzegorz miał pewność, że zastanie go w pracy.

 

Dyrektor grał akurat w piłkę z grupą swoich podopiecznych, poświęcając sporo czasu uczniom zaskarbiał sobie ich serca. Grupa pozostałych na terenie szkoły dzieci, przywitała Grzegorza spontanicznie, obskakując go ze wszystkich stron. Nauczyciela uderzyła przepaść jaka dzieliła tych przekrzykujących się nawzajem urwisów, a jego nowych wychowanków.

 

– No już wystarczy, dajcie panu spokój! – zawołał Dyrektor, uwalniając Grzegorz od gromady dzieciaków. – Jak się masz? – zapytał podając gościowi rękę.

 

– Nienajgorzej. – odparł Borowski, ze szczerym uśmiechem, który wywołał w nim widok ukochanej szkoły.

 

– A jak nowa praca? – dociekał dyrektor.

 

– No właśnie, dla tego do pana przychodzę. Co pan wie o Białej?

 

-Coś nie tak? – zaniepokoił się Zawadzki.

 

– Nie, nie. To po prostu dziwne miejsce. Nawet nie wiem jak to opisać, nigdy się z czymś podobnym nie spotkałem. – tłumaczył Grzegorz.

 

– Rozumiem. „Biała to Biała", powie ci to każdy z tych okolic. My się już do tego przyzwyczailiśmy. Wygrywają wszystkie konkursy, mają się za niewiadomo co i są dziwni jak diabli. To dotyczy zarówno dzieci jak i dorosłych. Masz tam jakieś kłopoty?

 

– Nie, poza tym że czuje się jak intruz.

 

– Nie przejmuj się, rób swoje i nie oglądaj się na resztę. Oni nie lubią nowych, każdy kto się tam wprowadzał wyjeżdżał najpóźniej po pół roku. A jak spytasz dlaczego, odpowiedzą: „Biała to Biała".

 

Grzegorz rozesmiał się.

 

– Czy oni wszyscy są tak bogaci na jakich wyglądają? – zapytał po chwili.

 

– Kto wie? – oparł dyrektor. – Ta wieś ma bardzo wiele tajemnic, zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić i nikomu nie chce się w nie zagłębiać, ty też przywykniesz.

 

– Może być ciężko, szczególnie z tą babską supremacją. -odparł Borowski.

 

– Wydaje ci się. Balska nie jest taka straszna, musisz tylko nauczyć się z nią postępować. Jak tylko zobaczy, że się jej nie dajesz da ci spokój. – poradził dyrektor.

 

– Postaram się, ale to straszne babsko.

 

Pod szkołę podjechał bus przeznaczony do transportu dzieci. Uczniowie, którzy nie grały akurat w piłkę od razu pobiegły w jego kierunku, reszta najwidoczniej nie miała ochoty przerywać zabawę.

 

– Koniec gry! – zawołał dyrektor.

 

Któryś z chłopców kopnął w jego kierunku piłkę. Mali piłkarze zebrali plecaki i powoli udali się w strone pojazdu.

 

– Ja też musze już lecieć. Miło było pana znowu zobaczyć. – oznajmił Borowski.

 

– Trzymaj się, gdybyś potrzebował pomocy wiesz gdzie mnie szukać. – powiedział dyrektor, po czym uścisnął dłoń Grzegorza na pożegnanie.

 

Rozmowa z dyrektorem nie zaspokoiła ciekawości nauczyciela, przeciwnie tylko ją podsyciła. Dlatego nim skończył się weekend, postanowił zabrać rodzinę w odwiedziny do rodziców Anny. Teściowie mieszkali w Myszkowie, małym miasteczku oddalonym jakieś 50 km od Białej. Grzegorz liczył, że i tam dotarła sława tajemniczej wioski. Nie pomylił się, niestety oprócz tego, że „Biała to Biała", nie usłyszał niczego prócz kilku niestworzonych historii, którym nie dałby wiary żaden szanujący się racjonalista.

 

W poniedziałek rano nachwilę przed rozpoczęciem pracy Borowskipoznał w końcu pierwszą bratnia duszę w Białej. Tuż przed wejściem do szkoły natchnął się na młodego człowieka o szczupłej sylwetce i przyjaźnie wyglądającej twarzy. Sportowy ubiór sprawił, że Grzegorz rozpoznał w nim nauczyciela WFu.

 

– Cześć! – młody nauczyciel pozdrowił Borowskiego, serdecznie się uśmiechając – Widok ten sprawił Grzegorzowi sporo radości, do tej pory nikt się tu do niego nie uśmiechnął. Nauczyciel historii powoli zaczął zapominać, że ludzie w pracy mogą być dla siebie serdeczni.

 

– Paweł Woźniak . – przedstawił się WFista przystając.

 

– Grzegorz Borowski.

 

Nauczyciele uścisnęli sobie dłonie.

 

– Ty musisz być tym nowym od historii. Ja uczę wychowania fizycznego w tym burdelu. – powiedział Paweł.

 

– Jak to możliwe, że jeszcze się nie spotkaliśmy? – zapytał Grzegorz, który nie ukrywał zdziwienia.

 

– Rzadko jestem poza salą gimnastyczną. Nie mogę znieść tych bab.

 

Wyglądało na to, że Grzegorz znalazł sojusznika. Nie mógł powstrzymać się by poklepać kolege po plecach, dodając:

 

– Rozumiem cię bracie.Jesteś tutejszy?

 

– Na szczęście nie. – odparł Woźniak. – Też dojeżdżam, mieszkam w Śliwicach. Uczę tu od roku, ale mam zamiar wynieść się jak najprędzej. Nienawidzę tego miejsca.

 

– Musimy się kiedyś ustawić na jakieś piwo. – zaproponował Borowski.

 

– Trenuje triatlon, dlatego nie piję, ale to dobry pomysł żeby się spotkać, dałbym ci parę rad jak tu przeżyć. – powiedział Paweł po czym nauczyciele wymienili się numerami telefonów.

 

Następnego dnia w związku z wyjazdem na wycieczkę czwartej klasy Borowski miał okienko w zajęciach. Pokój nauczycielski obrzydł mu tak bardzo, że nie lubił w nim przebywać nawet gdy był pusty. Dlatego czas przypadający na brakującą lekcje spędził spacerując po szkole. Przechodził akurat obok sali, gdzie odbywała się lekcja religii, gdy doszły go słowa, które wzbudziły w nim zainteresowanie.

 

– „Przygotujcie spośród siebie mężów na wyprawę wojenną przeciw Madianitom;

mają im wymierzyć pomstę Pana." – dochodzący z wnętrza głos katechetki był bardzo donośny, toteż nie miał kłopotów by wyraźnie usłyszeć jej słowa. Wspominanie podczas lekcji religii masakry jakiej dokonał „Lud Boży" na Madianitach, wydało mu się co najmniej dziwne. Uznał więc, że musi się za tym kryć jakaś wyjątkowo zręczna figura retoryczna, którą bardzo chciał poznać, zatrzymał się przy drzwiach i nasłuchiwał.

 

– „Jakże mogliście zostawić przy życiu wszystkie kobiety? Zabijecie więc spośród dzieci wszystkich chłopców, a spośród kobiet te, które już obcowały z mężczyzną. Jedynie wszystkie dziewczęta, które jeszcze nie obcowały z mężczyzną, zostawicie dla siebie przy życiu." – zacytowała biblię katechetka. – Taki jest więc ten Bóg, którego wielbią bezmyślni ludzie, żądny krwi, mściwy i zawistny. A ten, który skrytykował go za te wady, ten który przeciwstawił się jego szaleńczym rządom, został potępiony. Mało tego, nazywa się go największym zbrodniarzem, kłamcą i źródłem wszelkiego zła. Podczas gdy ciemne masy nieustannie schlebiają twórcy wszelkich chorób, który poprzez nieudolne stworzenie jest odpowiedzialny za wszelkie cierpienia. Chwalą go za szaleństwa…

 

– Panie Borowski! Co pan wyprawia?! – zdumiony słowami katechetki Grzegorz nawet nie zauważył podchodzącego Hieronima. Zmieszał się trochę, ale zachował zimną krew.

 

– Nic takiego. Zapoznaję się tylko z niespotykanymi nigdzie indziej technikami dydaktycznymi. – odparł bezczelnie z uśmiechem na twarzy. Po czym oddalił się w kierunku pokoju nauczycielskiego.

 

To co usłyszał było wyrwane z kontekstu, wcale nie musiało oznaczać nic złego. Incydent ten zapewne szybko poszedł by w niepamięć, gdyby nie kolejne niezwykłe zdarzenie z ostatniej lekcji. Nadal utrzymywała się bardzo ładna pogoda, dlatego Grzegorz wpadł na pomysł by rozruszać trochę dzieci. Temat, który miał do omówienia doskonale nadawał się do tego, by zrobić to na świeżym powietrzu. Wypatrzył sobie najbliżej położone szkoły wzgórze i skierował się tam z dziećmi. Szli wśród drzew łagodnie opadającym zboczem, gdy uczniowie zaczęli nieustannie narzekać, przesadnie okazując zmęczenie. O ile w tych nieudolnych próbach powstrzymania marszu łatwo było doszukać się fałszu, to wzmagający się wśród dzieci strach był prawdziwy. Nauczyciel zamierzał już wycofać swoją klasę ze wzgórza, gdy na jego szczycie dostrzegł jakieś dziwny kształty. Przysłaniały je drzewa, ale po uważniejszym przyjrzeniu się Borowski, doszedł do wniosku, że obok kilku bardzo dziwnych obiektów jest tam coś co przypomina duży ołtarz, chyba z kamienia.

 

– Proszę pana! Proszę pana! – zawołały chórem dzieci.

 

Gdy odwrócił się w ich kierunku, dostrzegł stojącego na czele grupy chłopca z uniesioną dłonią, z której gęsto lała się krew. Mimo, że rana wyglądała bardzo nieprzyjemnie, chłopiec nie płakał, zdawał się być wręcz ucieszony widokiem przerażonej twarzy opiekuna.

 

– Dwanaście szwów! – wrzasnęła dyrektorka na przebywającego na dywaniku Grzegorza. – O to skutki pańskiej niekompetencji!

 

– Przykro mi. – powiedział skruszony winowajca. Nie miał nic na swoją obronę, nie dopilnował podopiecznego, nawet nie był wstanie powiedzieć w jaki sposób doszło do wypadku. Takie zajście mogło poważnie mu zaszkodzić.

 

– Ma pan całkowity zakaz zabierania uczniów poza tern szkoły. Jeśli coś podobnego się jeszcze wydarzy, wyrzucę pana na zbity pysk! Rozumie pan?!

 

– Rozumiem. -powiedział cicho Grzegorz.

 

– A teraz niech się pan wynosi, nie mam ochoty pana oglądać.

 

Mimo, dużego stresu jaki wiązał się z tym incydentem Borowski nie zapomniał w jakich okolicznościach do niego doszło. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że wypadek miał na celu odwrócenie uwagi od wzgórza. Chociaż z drugiej strony trudno było podejrzewać dzieci o coś podobnego. Gdy tylko skończył pracę, udał się w kierunku pagórka. Nie zdążył jednak dotrzeć do punktu, w którym wcześniej znalazł się z dziećmi, gdy nagle poczuł silne uderzenie w tył głowy, po którym stracił przytomność.

 

Zmierzchało, gdy odzyskiwał świadomość, okropny ból rozsądzał mu czaszkę. Z początku chciał uciekać, ale nigdzie nie dostrzegł, nikogo kto mógł go zaatakować. Po dłuższej chwili, w czasie której strach zmagał się w nim z ciekawością, postanowił dostrzec na szczyt. Nie znalazł tam śladu, po tym co wcześniej widział. Cokolwiek to było, musiało zostać usunięte w czasie gdy był nieprzytomny.

 

Ból głowy spowodowany uderzeniem był tak dokuczliwy, że Borowski musiał zgłosić się do lekarza. Uraz na szczęście okazał się mało poważny, ale zaowocował ponad tygodniowym zwolnieniem z pracy. Nie chcąc niepokoić Anny powiedział jej, że potknął się wychodząc ze szkoły i upadł wyjątkowo niefortunnie.

 

Grzegorz miał okazję trochę odpocząć od Białej i w spokoju przemyśleć ostatnie wydarzenia. Wnioski, do których dochodził były tak niedorzeczne, że powoli zaczął posądzać się o psychozę. Na szczęście wystarczyło kilka dni spokoju by pozbyć się dziwacznych podejrzeń. Z resztą myślami błądził już gdzie indziej, zastanawiał się nad nowa powieścią. Wkrótce miał zadebiutować, a nie chciał poprzestawać na jednej książce. O Białej nie myślał już wcale, gdy zadzwonił do niego Woźniak.

 

– Musimy pogadać. – oświadczył stanowczo, bez zbędnych uprzejmości. Był zdenerwowany, więc zabrzmiało to jak wstęp do kłótni.

 

– O co chodzi? – zaniepokoił się zaskoczony Grzegorz.

 

– Mam tu coś… Cholera musimy się spotkać. Boję się że wezmą mnie za wariata.

 

Borowski z początku źle zinterpretował emocje, które targały kolegą. To nie gniew przez niego przemawiał, lecz paniczny strach.

 

– Spokojnie. Co się dzieje? – starał się rozładować napięcie.

 

– Byłem w gabinecie dyrektorki, znalazłem… – nauczyciel WFu milczał przez chwilę jakby nie mógł znaleźć słów. – Gdzie jesteś? – wypalił niespodziewanie.

 

– Jestem w domu, ale powiedz mi proszę o co chodzi. – uczucia kolegi udzielały się Grzegorzowi.

 

– To dotyczy ciebie przede wszystkim, dlatego musimy pogadać, ale nie przez telefon. – Paweł zdołał się trochę opanować, ale w dalszym ciągu dało się wyczuć nerwowość w jego głosie.

 

– W porządku, na kiedy chcesz się umówić?

 

– Na teraz. To niezwykle pilne, musze się z tobą zobaczyć jak najszybciej. – nauczyciel WFu wypowiedział to w taki sposób jakby wierzył, że od tego co ma do przekazania mogą zależeć losy świata.

 

– Teraz? – zdziwił się Borowski. – Robi się późno, umówmy się na jutro.

 

– To nie może czekać, ja nie wiem co robić. – głos Pawła załamał się.

 

– Dobra, przyjadę do ciebie, lepiej żebyś nie prowadził w takim stanie. Umówmy się w restauracji w Śliwicach będę tam za godzinę. – zapewnił Grzegorz.

 

Borowski uznałby, że Woźniakowi kompletnie odbiło, gdyby nie to, że od razu przypomniała mu się przygoda na wzgórzu. Za dziwnym zachowaniem Pawła mogła kryć się przecież ta sama tajemnica. Pełen nadziei na jej rozwikłanie dał porwać się uczuciom, które przez ostatnie dni tłumi jako niedojrzałe. Na miejscu spotkania Pawła jednak nie zastał, najbardziej martwiło go to, że kolega nie odbierał telefonu. Borowski cierpliwie czekał ponad dwie godziny, nim wrócił do domu pełen najgorszych obaw.

 

Następnego dnia bezskutecznie próbował dodzwonić się do Woźniaka. Dopiero kilka dni później dowiedział się jaka była przyczyna nieobecności WFisty. Zadzwonił do koleżanki, z którą pracował wcześniej w Zielonkach. Mieszkała w tej samej miejscowości co Woźniak, od niej dowiedział się, że Paweł nie żyje. Zmarł jakoby w wypadku samochodowy, spowodowanym nadmierną ilością wypitego alkoholu. Grzegorz nie mógł w to uwierzyć, dobrze pamiętał, jak Paweł wspominał o swojej abstynencji, a biorąc pod uwagę to jak wyglądała ich ostatnia rozmowa, mógł czuć się zaniepokojony.

 

Borowski w końcu postanowił, że zgłosi się na policję, niech oni się tym martwią, choć pewnie palcem nie kiwną w tej sprawie. Nic w tym dziwnego skoro Grzegorz sam nie wziął by na poważnie, tych kilku niesprecyzowanych podejrzeń. Dla spokoju sumienia należało jednak coś uczynić, a zgłoszenie się na policje zdawała się być najrozsądniejsze. Jak się okazało i tego Borowski miał zaniechać, a to za sprawą własnych problemów, które wkrótce miały go przytłoczyć, do tego stopnia, że nie w głowie mu były dziwne sprawy Białej. Zaczęło się jeszcze tego samego dnia wieczorem, od telefonu z wydawnictwa, które miało opublikować napisaną prze niego powieść.

 

– Bardzo mi przykro, nie będziemy mogli wydać pańskiego tekstu – oznajmił pracownik redakcji.

 

Grzegorz wiązał z debiutem tak gorące nadzieje, że zła wiadomość dosłownie go poraziła.

 

– Halo, słyszy mnie pan. – po raz kolejny odezwał się głos w słuchawce.

 

– Jak to? – z trudem przemówił Grzegorz.

 

– Przeliczyliśmy się trochę z naszymi możliwościami, po prostu nie stać nas na wydanie kilku pozycji.

 

Borowski westchnął głęboko.

 

– To moja pierwsza powieść wiem, że nie jest rewelacyjna, ale wydajecie znacznie gorsze teksty, proszę się dobrze zastanowić.

 

– Panie Grzegorzu nic na to nie poradzimy. Jest mi bardzo przykro. Może w przyszłym roku?

 

Grzegorz nie miał pojęcia co powiedzieć, więc się rozłączył. Ogromne rozczarowanie, wtrąciło go w stan otępienia, dopiero po paru minutach zebrał się w sobie. Postanowił, że nazajutrz, przedzwoni do redakcji, może da się jakoś ich przekonać.

 

Nie było mu to pisane, kolejny dzień przyniósł kłopoty przy, których odmowa wydania powieści była błahostką, którą zupełnie przestał się martwić. Z samego rana listonosz dostarczył mu list polecony. Gdy zaciekawiony Grzegorz odczytał korespondencje okazało się, że bank domaga się spłaty reszty kredytu w przeciągu dwóch miesięcy. Suma ta wynosiła ponad 80 tysięcy złotych i pozostawała poza możliwościami finansowymi nauczyciela. W razie nie uregulowania długu, Borowscy utracić mieli prawo własności do kredytowanej nieruchomości.

 

Grzegorz początkowo uznał to za pomyłkę, więc na pytanie żony dotyczące listu odparł, że to tylko zawiadomienie o podwyżce opłaty za wywóz śmieci. Telefon do banku wykonany niemal natychmiast wykazał, że list nie został wysłany omyłkowo. Żądanie spłaty było wynikiem ciężkiej sytuacji banku broniącego się przed upadkiem.

 

Borowski powątpiewał w legalność takiego postępowania, ale po zbadaniu sprawy w Internecie okazało się, że w Polsce wydarzyć się może prawie wszystko. W ostatnich tygodniach podobny dramat dotknął wielu kredytobiorców, i istotnie spowodowany był ciężką sytuacją ogólnoświatowego rynku finansowego. Co prawda działanie takie było bezprawne według prawa Polskiego, ale bank działał na prawie Greckim. Luka w prawie była mało zrozumiała dla Grzegorza, więc postanowił poradzić się adwokata. Nie zamierzał poddawać się bez walki, gdy chodziło o tak istotne sprawy, wizytę uprawnika udało mu się umówić już na następny dzień. Żony o niczym nie poinformował, ta z natury mało odporna psychicznie, z pewnością zalała by się łzami i najpewniej ciężko rozchorowała w przeciągu paru dni.

 

Borowski myślał, że nie może mu się przytrafić już nic gorszego. Mylił się bardzo. To co niósł dla niego kolejny dzień miało przyćmić wszystkie dotychczasowe zmartwienia.

 

Przebudziwszy się w środku nocy z nerwowego snu, w który zapadł z wielkim trudem, spostrzegł stojącą nad kołyską Annę. Dziecko spało spokojnym snem więc, zdziwiło go zaniepokojenie, żony.

 

– Wszystko w porządku kochanie? – zapytał, uważni przyglądając się Kacperkowi.

 

– Sama nie wiem, czuję że coś jest nie tak. – odparła ponuro.

 

– Wracaj do łóżka. Nie ma się czym niepokoić, popatrz jak zdrowo śpi.

 

– Sama nie wiem. Zawieziesz mnie jutro do doktora?

 

– Kochanie popadasz w paranoje.

 

– Proszę. – wyszeptała patrząc na niego tak umęczonym wzrokiem, że musiał uczynić zadość jej prośbie.

 

– Dobrze, jutro z samego rana. – westchnął Grzegorz.

 

Przeczucia matki okazały się trafne. Lekaż z grobową miną oznajmił, że mały Kacperek jest bliski utraty wzroku, co może nastąpić lada dzień. Nie potrafił podąć przyczyny tak gwałtownego nawrotu rzadkiej choroby oczu. W związku z tym dziecko musi pozostać na obserwacji w szpitalu. Podczas tej ciężkiej próby Grzegorz zachował zimną krew. Wiedział, że musi być silny dla swojej żony, która bardzo źle zniosła tragiczną wiadomość. Jeszcze tego samego dnia zapadła na zdrowiu, a następnego z wysoką gorączką wylądowała w szpitalu. Dla Borowskiego był to znak jak ciężkie chwile nadchodzą dla jego rodziny.

 

Grzegorz wrócił do pustego mieszkania. Był tak zrozpaczony, że nawet nie zastanawiał się nad tym w jak niezwykły sposób dotykały go nieszczęścia. Każdy dzień przynosił, coraz gorszą próbę. W przeciągu trzech dni jego świat runął w gruzach. W takiej sytuacji tylko jedno mogło dać mu jako takie ukojenie. Tylko praca dawała szanse na chwilowe zapomnienie. Mimo, że zostało mu jeszcze kilka dni zwolnienia, do pracy pojechał już następnego dnia. Żeby nie było niespodzianek, wcześniejszy powrót zapowiedział telefonicznie, co zostało przyjęte z obojętnością. Gdy tylko zjawił się w szkole został wezwany na rozmowę do dyrektorki.

 

– Witam jak się pan czuje? – powitała go Balska w swoim staroświeckim gabinecie.

 

Grzegorz usiadł nie czekając na pozwolenie.

 

– Bardzo dobrze. – to jak wyglądał i w jaki sposób wypowiadał te słowa sprawiało, że można było pomyśleć, że zamiast „Bardzo dobrze" powiedział raczej: „Mam ochotę strzelić sobie w łeb".

 

– Powinien pan być jeszcze trzy dni na zwolnieniu. – zauważyła dyrektorka.

 

– Zgadza się. – odparł lakonicznie Borowski, w stylu swoich uczniów.

 

– Więc wolałabym, żeby wykorzystał pan zwolnienie do końca. – stwierdziła, przyglądając mu się badawczo.

 

– To dlaczego mówi mi pani o tym dopiero teraz? – zaskoczony Grzegorz nie krył irytacji.

 

– Bo nie zdawałam sobie sprawy, ze jest pan w tak kiepskim stanie. Nie mogę dopuścić pana do pracy. – słowa przełożonej brzmiały bardzo stanowczo, mimo że wypowiadała je z niezwykłym spokojem.

 

– Nie jestem w stanie uczyć, tak?! Dlaczego nie powie mi pani wprost, że chce się mnie pozbyć?! – przez Grzegorz przemówiły emocje.

 

– Nie chce się pana pozbyć. – powiedziała z surową miną dyrektorka. – Wręcz przeciwnie mamy co do pana pewne plany.

 

Grzegorz w przypływie złości zerwał się z krzesła. Miał zamiar opuścić gabinet, ale dyrektorka znalazła się przy nim w oka mgnieniu i chwyciła go za ramię. Jej dotyk wprowadził go w dziwny stan oszołomienia. Uspokoił się natychmiast.

 

– Nie wie pan co tu się dzieje, ma pan tylko pewne podejrzenia, mimo wszystko łatwo jest panu nas oceniać. Panu się zdaje, że poznał pan cierpienia, a nie ma pan o nim żadnego pojęcia. Te pańskie śmieszne problemu są niczym w porównaniu do tego przez co musieli przejść mieszkańcy Białej.

 

Balska zwolniła uścisk, Grzegorz oprzytomniał momentalnie.

 

– Do zobaczenia za trzy dni Panie Borowski! – krzyknęła za wychodzącym w pośpiechu nauczycielem.

 

Grzegorz miał nadzieje, że Ania czuła się już lepiej i nie będzie musiał wracać do domu sam. Ze szkoły pojechał prosto do szpitala tam okazało się, że jego żona została już wypisana. Podobno czuła się wyśmienicie, zupełnie jakby wcale nie chorowała. Zadowolony z takiego stanu rzeczy nauczyciel udał się do Kacperka, przy którym spodziewał się zastać żonę. Nie pomylił się, Ania trzymała chłopca na rękach, gdy wszedł do kolorowej Sali dla małych pacjentów. Zaskoczył, go jednak widok żony, która aż promieniała za szczęścia. Gdy widział ją po raz ostatni była w ciężkiej depresji, tak nagła odmiana wprawiła go w niepokój. Przestraszył się, że biedaczce pomieszało się w głowie.

 

– Nasz synek jest zdrowy! – zawołała natychmiast, gdy zobaczyła męża.

 

– Jak to? – niedowierzał Grzegorz.

 

– Nie patrz tak na mnie, nie zwariowałam. Zapytaj lepiej lekarza wszystko ci wytłumaczy, ja nic z tego nie rozumiem.

 

Ku wielkiemu zdumieniu Grzegorza, lekarz potwierdził słowa Anny. Chłopiec był w całkowicie zdrowy, co można było tłumaczyć jedynie jako cud. Choroba ustąpiła nagle nie pozostawiając po sobie śladu, wzrok Kacpra był bez zarzutu. Dziecko musiało pozostać parę dni na obserwacji, chciano przeprowadzić jeszcze kilka badań, ale według lekarza to tylko dmuchanie na zimne. Trudno opisać ulgę jakiej doznał Borowski. Z serca spadł mu ogromny głaz, ale głęboko wewnątrz pozostał strach. Choroba dziecka uświadomiła mu jak przewrotny może być los, nikt nie mógł mu przecież zagwarantować, że w przyszłości nie wydarzy się nic równie okropnego.

 

Tak jak wcześniej spotykały Grzegorz nieszczęścia dzień po dniu, tak teraz zaczęło sprzyjać mu szczęście. Borowskiemu coraz trudniej było uwierzyć w przypadkowość splotu ostatnich zdarzeń. Cudowne ozdrowienie synka, można było wytłumaczyć błędem lekarskim, nawrót choroby mógł być tylko pozorny. Wyjaśnienie tego co nastąpiło kolejnego dnia było znacznie trudniejsze, a zwłaszcza w kontekście wcześniejszych zdarzeń. W mieszkaniu Borowskich zjawił się, mężczyzna podający się za prawnika. Przychodził jak sam twierdził z jakąś ważną sprawą.

 

– Czy panu mówi coś nazwisko Zauber? – zapytał, unosząc do ust kawę, którą właśnie podała mu Anna.

 

– Nie. A powinno? – Borowski podejrzliwie przyglądał się otyłemu mężczyźnie, którego wielka, czerwona twarz nie wzbudzała zaufania.

 

– Erwin Zauber. Kuzyn pańskiej babci. Nie widział go pan od dziecka, ale może go pan jeszcze pamięta?

 

– Wujek Erwin. – Grzegorz uśmiechnął się na wspomnienie sympatycznego pana, który w dzieciństwie odwiedzał jego rodzinę. – Prawie o nim zapomniałem, nie wiedziałem, że był spokrewniony z babcią. Myślałem, że to jakiś przyjaciel rodziny.

 

– Był z panem z spokrewniony, mało tego pan jest jedynym żyjącym krewnym pana Zubera, dlatego został pan umieszczony w jego testamencie jako główny spadkobierca.

 

– Rozumiem, że Pan Zauber… to znaczy wujek Erwin nie żyje. Tak?

 

Cała sprawa wydawała się Grzegorzowi coraz bardziej podejrzana, wątpił by staruszek mógł go zapamiętać.

 

– Niestety tak. W ten piątek odbędzie się pogrzeb, tu są wszystkie informacje dotyczące pochówku. – powiedział prawnik kładąc kartkę na stole.

 

– Co przepisał mi wujek? – przeszedł do sedna sprawy Borowski.

 

– Głównie pieniądze, – odparł tłuścioch – ponad 900 tysięcy złotych no i jedną nieruchomości wartości około 500 tysięcy.

 

Grzegorz roześmiał się w głos.

 

– Słyszałaś, kochanie? – zwrócił się do siedzącej obok żony. Odziedziczyłem ponad milion złotych.

 

Anna nic nie odpowiedział, była w jeszcze większym szoku niż on.

 

– Kim pan jest i czego od nas chce? – Borowski przestał się śmiać, spojrzał na prawnika surowym wzrokiem.

 

– Rozumiem, że to może być dla pana szok, ale takie są fakty. Proszę tu są wszystkie dokumenty. – mężczyzna położył wspomniane papiery na stole. – Postaramy się by pieniądze zostały przekazane jak najszybciej, ale będzie konieczna pańska wizyta w naszym biurze. To moja wizytówka, proszę zadzwonić gdy będzie pan już gotów, potraktować to poważnie. – powiedział wstając.

 

Grzegorz milczał, zdawał się błądzić myślami gdzieś daleko. Gościa do drzwi odprowadziła Anna.

 

– 900 tysięcy złotych. – przemówił do żony, gdy ta wróciłą do pokoju. Jej twarz miała dziwny, trochę głupawy wyraz.– Co o tym sądzisz?

 

– Sama nie wiem, to chyba zbyt piękne, by było prawdziwe. – odparła przeglądając papiery.

 

– No właśnie. To już drugi cud w przeciągu dwóch dni. – pomyślał nauczyciel.

 

Groźba utraty mieszkania została zażegnana, Grzegorz został zabezpieczony materialnie na wiele lat. Jako humanista głęboko wierzył, że człowiek jest kowalem własnego losu, tego dnia wiara ta zostało poważnie zachwiana. Wszystko wyglądało tak jakby w jego życie zaczęła ingerować jakaś ponadnaturalna siła.

 

Po raz pierwszy od kilku dni Grzegorz zasnął spokojnie. Obudził się tuż po wschodzi słońca w pełni wypoczęty. Odzyskana rześkość umysłu zaowocowała nieodparta potrzebą pracy twórczej. Gdy tylko zasiadł przed komputerem, zaczął pisać jak natchniony. Wprost nie mógł oderwać się od pracy, zatracił się tak bardzo, że zapomniał o całym świecie. Istniał tylko on i powieść, która powstawała w zawrotnym tempie. O północy historia była ukończona. Nie wprowadzał, żadnych poprawek, nawet nie przeczytał tekstu. Bez zbędnej zwłoki przesłał go pocztą elektroniczna do wydawcy, który nie tak dawno odrzucił jego pracę. Dopiero wtedy zaczął odczuwać zmęczenie wywołane wielogodzinnym wysiłkiem. Zasnął gdy tylko dowlekł się do łóżka. Po przebudzeniu zastanawiał się, czy pisał naprawdę czy tylko mu się śniło. Wspomnienie poprzedniego dnia było niewyraźne, jakby dotyczyło ni to snu, ni to jawy. Po namyśle doszedł do wniosku, że musiał być to sen. Nie można napisać powieści w jeden dzień, to fizycznie niemożliwe.

 

Minęły ostatnie trzy dni zwolnienia. Mimo, że sytuacja odmieniła się diametralnie, to Borowski odczuwał jeszcze większą potrzebę wyjazdu do pracy, a ściślej rzecz ujmując rozmowy z Balską. Miał nadzieje, że dyrektorka odpowie mu na wiele nurtujących go pytań, pomoże uporać się z mętlikiem w głowie.

 

Dyrektorka po raz pierwszy przyjęła go z zadowoleniem.

 

– Wygląda pan wyśmienicie, panie Borowski. – zauważyła.

 

– Proszę sobie darować. W jaki sposób udało się wam to wszystko zmanipulować, i do cholery jaki mieliście w tym wszystkim cel?! – mówił wzburzony Grzegorz.

 

– Bardzo proszę pan usiądzie. – powiedziała przyjaźnie Balska wskazując na krzesło, które tego dnia, jak nigdy, stało przy samym brzegu biurka za.

 

Grzegorz po chwili namysłu, spełnił prośbę przełożonej.

 

– Źle pan to wszystko interpretuje. – wyjaśniła dyrektorka.

 

– A więc mam uwierzyć, że moje kłopoty a następnie ich cudowne rozwiązanie, to przypadek?

 

– No dobrze, załóżmy dla dobra tej rozmowy, że istotnie coś wmieszało się w pańskie sprawy. Załóżmy też, że stało się tak by uświadomić panu kruchość jego na pozór doskonale poukładanego życia.

 

– Chcecie zrobić ze mnie głupka? Mało tego, że stosujecie na mnie jakieś brudne sztuczki to jeszcze chcecie, żebym wierzył, że to siła wyższa.

 

– I tu uchwycił pan sedno, z tą różnicą, że wcale nie mamy zamiaru robić z pana głupka lecz, by stał się pan jednym z nas. Co więcej przewidziano dla pana bardzo ważne zadanie w naszej wspaniałej sprawie. Napisze pan dla nas księgę, która na zawsze odmieni obraz świata. Ale najpierw musi pan coś podpisać.

 

Na biurku przed Grzegorzem wylądowała zwyczajnie wyglądająca kartka. Nauczyciel, rzucił na nią okiem po czym roześmiał się w głos.

 

– Pani jest szalona. Ja to zgłoszę do kuratorium. Żeby taka osoba kierowała szkołą. I co może mam to podpisać własną krwią? I czy to nie powinna być czasem skóra?

 

W tym momencie zadzwonił jego telefon.

 

– Proszę odebrać to może być coś ważnego. – zasugerowała dyrektorka.

 

Po chwili wahania Grzegorz sięgnął po telefon. Na ekranie wyświetlał się znany mu numer redakcji.

 

– Słucham. – powiedział odbierając połączenie.

 

– Pan Grzegorz Borowski? – odezwał się głos w słuchawce.

 

– Tak.

 

– Nazywam się Mirosław Wodejski, jestem redaktorem naczelnym wydawnictwa Słowo. Krótko mówiąc, postanowiliśmy wycofać z druku wszystko co mięliśmy do tej pory zaplanowane, żeby zainwestować całość naszych środków w pańskie dzieło. Staramy się również o kredyt, nikt nie ma tu wątpliwości, że będzie to wyjątkowy hit. – mówił szybko podekscytowany mężczyzna. – Chciałbym spotkać się z panem jak najszybciej.

 

– Oddzwonię. – odparł krótko Grzegorz przerywając połączenie.

 

– Pani pozwoli że ochłonę. – powiedział odkładając telefon na biurku.

 

– Oczywiście Grzesiu. – przemówiła jak do ucznia Balska.

 

– To też mogło być ustawione. – rzucił nagle wstając.

 

– To prawda, mogło. – przyznała dyrektorka. – Tylko czy ty w to wierzysz? Wszystko można wyjaśnić racjonalnie. Jakiegokolwiek cudu bym nie uczyniła na twoich oczach, zawsze możesz powiedzieć, że zwariowałeś. Wątpliwości, to rzecz ludzka, o On jak nikt inny rozumie naturę ludzką, sam wkrótce się przekonasz, jeśli wykażesz odrobinkę wiary i to nie ślepej bynajmniej.

 

Borowski usiadł, ale wyglądał jakby pozostanie w jednym miejscu przychodziło mu z trudem.Po chwili zaczął przeglądać kontrakt.

 

– To tylko akt wiary, nic więcej. – dyrektorka przemówiła po kilku minutach do kończącego czytać Grzegorza. – Jak widzisz, będziesz żył tak długo jak zechcesz, a gdy nawet znużony życiem zechcesz odejść nie czekają cię wieczne męki, lecz nagroda jeśli tylko będziesz wykonywał swoje powinności. Nigdy nie dotknie cię choroba, a zły los będzie trzymał od ciebie z dala swe macki. A co najważniejsze, otrzymasz prawdziwy sens życia. Gdy tylko zamieszkasz w Białej staniesz się pełnoprawnym członkiem naszej wspólnoty. Prawdziwej wspólnoty, której duszą są ludzie, to nie to samo z czym miałeś do czynienia do tej pory.

 

– Sam nie wiem, czuje się jak idiota traktując to poważnie. – powiedział nauczyciel po ukończeniu czytania.

 

– Takie są zasady, niepewność to warunek konieczny przy zawieraniu umowy. W tym wszystkim musi być odrobina wiary.

 

– A jeśli odmówię?

 

– No cóż, to była by niepowetowana strata, ale musielibyśmy się z nią pogodzić. Kolejnym niezbędnym warunkiem jest niczym nie przymuszona wola. Jeśli odmówisz nie spotka cię, żadna przykrość co więcej wszystkie łaski, których doznałeś nie zostaną cofnięte. Z umowy możesz wycofać się bez, żadnych konsekwencji w przeciągu trzynastu lat.

 

Borowski spojrzał Balskiej prosto w oczy, potem znowu na kontrakt.

 

– Masz trzy dni na podjęcie decyzji, nie spiesz się, co nagle to po diable. – powiedziała Balska szeroko się uśmiechając.

 

Po raz pierwszy od czasów dzieciństwa, Borowski uwierzył w coś, co w żaden sposób nie można było ogarnąć rozumem. Nagle wydało mu się, że ma szansę dostąpi tajemnic jakich zwykły człowiek nie posiądzie. Być może uda mu się zgłębić coś, co nie było przeznaczone dla człowieka. Ale czy tego właśnie chciał? Jeszcze raz spojrzał na leżąca przed nim kartkę.

 

– Myślę, że tu nie ma się co zastanawiać. Ja już podjąłem decyzję.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałem i niestety mogę ocenić ten tekst tylko jako średni. Czytałem opowiadanie z przyjemnością, choć od pewnego momentu tylko po to, żeby poznać rozwiązanie tajemnicy i srogo się rozczarowałem. Tekst się urywa, właściwie bez żadnego wytłumaczenia, pozostawiając jedynie domysły - a dla mnie to zdecydowanie za mało, ponieważ wygląda to tak jakby sam autor nie potrafił logicznie wytłumaczyć sytuacji (domniemany diabelski pakt (?) mnie nie przekonuje, bo to nadal nie wyjaśnia, dlaczego zależy Im akurat na nim i w tej chwili, tudzież nie wiadomo o co chodzi z tajemniczą księgą)

Tym bardziej w powyższym kontekście bezsensowna jest dla mnie śmierć wuefisty. Skąd zresztą Oni (bo w sumie nie wiadomo kim byli miszkańcy Białej) wiedzieli, że dzwonił do głównego bohatera? Po co go zresztą zabijać, skoro i tak ostatecznie dyrektorka ujawniła Borowskiemu Sekret?

Dlaczego dzieci zachowywały się jak roboty? Kolejna niewiadoma.

"Transfer był bardzo prosty, wszystkie szkoły w gminie miały wspólne biuro zajmujące się księgowością i sprawami personalnymi. Jego papiery po prostu przeniesiono z jednej teczki do drugiej." - to bym w ogóle wyrzucił, bo z rzeczywistością ma niewiele wspólnego.

Technicznie jest nieźle.

Pozdrawiam.

Takich kometarzy mi potrzeba. Dziękuje.

Nowa Fantastyka