- Opowiadanie: Uniz - GLOBALNY OTWARTY SYSTEM CYFROWY

GLOBALNY OTWARTY SYSTEM CYFROWY

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

GLOBALNY OTWARTY SYSTEM CYFROWY

Albin Netter z zawodu informatyk. Piastował jako takie stanowisko w amerykańskiej korporacji komputerowej o globalnym zasięgu. Gdy przed rokiem rozpoczął pracę, niewiele w firmie znaczył. Obecnie jednak, ambicja i otwarty umysł pozwoliły mu piąć się wyżej po drabinie kariery. Kierownik działu przydzielił Albinowi odpowiedzialne zadanie. Powierzył mu mianowicie nadzór, nad digitalizacją światowego zbioru ksiąg i woluminów o tematyce naukowej. Część sporego projektu Google Books, którego celem było ułatwienie czytelnikom wszelkiej maści dostępu do całej literatury światowej. Pomysł szczytny i godny podziwu. Za co Albin dziękował w duchu swojemu szefostwu. Już od pierwszego dnia wziął się ostro do pracy. W pierwszym tygodniu postanowił opracować własny plan działania. Ogół cyfrowych pozycji był imponujący. Liczył sobie ponad 130 milionów plików komputerowych. Każdy plik, to dokładnie jedna książka klasyczna, wydana w wersji papierowej. Całość przedsięwzięcia zajęła oddziałom firmy niespełna pięć lat. Można śmiało przyznać, iż fakt ten sam w sobie był nie lada sukcesem.

Albin Netter przekręcił nieco w prawo gałkę z napisem volume na odtwarzaczu, który dostał w prezencie od żony. Małe, czarne pudełko, obok przenośnego komputera, zajmowało honorowe miejsce na blacie jego biurka. Z głośników zaczęły wylatywać pierwsze dźwięki „Wiosny" Vivaldiego. Uwielbiał to. Muzyka klasyczna zawsze wprowadzała go w doskonały nastrój. Zapalił papierosa. Z szuflady wyjął białą kartkę papieru i zaczął notować.

– A więc – mruknął pod nosem – 130 milionów książek – zapisał – Zakładając, iż każda książka może mieć średnio, no ile? Zastanówmy się. Nich będzie 500 stron. Daje razem 6 i pół miliarda stron. Każda strona, powiedzmy zajmuje 100 KB danych w pamięci komputera. Jest to oczywiście szacunkowa wartość. Ksiązki przecież składają się z tekstu, ale również ilustracji. Daje to razem jakieś 6000 TB wiedzy ludzkiej, zapisanej od momentu, gdy Gutenberg wynalazł druk – niebywałe pomyślał. A mi, skromnemu Albinowi Netterowi, przypadnie w udziale przetwarzać około dziesięć procent tego wszystkiego.

W głośnikach skończyło się „Lato" i zaczęła rozbrzmiewać jeszcze piękniejsza „Jesień". Nagle ktoś zapukał do drzwi. Zasłuchany informatyk, któremu w odbiorze sztuki brutalnie przerwano, wymamrotał:

– Proszę.

– Co porabiasz, stary byku? – rzucił od niechcenia Kevin Sabakhan – programista hinduskiego pochodzenia. Rodzice Kevina zamienili przed czterdziestoma laty dolinę Gangesu, na Dolinę Krzemową, w której spłodzili syna. Po trzydziestu latach, Kevin Sabakhan zasilił szeregi Google. Odznaczał się ponadprzeciętną inteligencją, ale nie miał ni krzty wyczucia czasu.

– Myślę i słucham muzyki – odpowiedział Albin – a ty jak zwykle zjawiasz się w doskonałym momencie – dokończył złośliwie.

– Aj tam, aj tam. Wstawaj. Koniec pracy, idziemy na piwo.

– Człowieku, jakie piwo?

– Jedyne w swoim rodzaju. Zimne i orzeźwiające, idealne na koniec dnia.

– Ale zaczekaj „Zima" – jęknął z desperacją Netter.

– Zima dawno się skończyła – rzucił od niechcenia śniady programista i błyskawicznym ruchem ręki wyłączył grający odtwarzacz Albina – wstawaj chłopie szkoda lata.

– W jednym masz racje, wiesz?

– W czym mianowicie?

– W tym, że szkoda „Lata" – odpowiedział zrezygnowany. Zdjął z oparcia krzesła marynarkę. Przewiesił odzienie przez ramię i razem z przyjacielem wyszedł z pokoju.

Netter nie przepadał za towarzystwem kolegów z pracy. Osobiście nie miał nic przeciwko Sabakhanowi. Nawet picie piwa w jego towarzystwie, nie było najgorsze. Nie lubił natomiast ich wspólnych rozmów, które sprowadzały się głównie do komentowania, kto i z kim sypia, lub zamierza sypiać. Wolałby rozmawiać o wdrażaniu nowych usprawnień w systemach komputerowych, o nowinkach technicznych, o projekcie Google Books. W osobie Kevina nie znalazłby w tym temacie godnego partnera.

– Widziałeś tą nową z działu sprzedaży? – zapytał Sabakhan, upijając dość spory łyk złocistego trunku.

– Nie wiem, o kim mówisz – ale wiedział, że i tak się zaraz dowie.

– Jak możesz nie wiedzieć?! Tą, jak jej tam? Martha Stevens. Co za ciało. Pokazałbym jej hinduskiego boga płodności. Normalnie mówię ci jest niesamowita i ślicznie wygląda. Ślicznie pachnie i gada się z nią całkiem przyjemnie.

– A o czym, ty z nią rozmawiałeś?

– W genialnie erotyczny sposób odpowiada: „Dzień dobry panie Sabakhan".

– Jesteś świr. Tobie się zdaje, że każda kobieta marzy tylko, by przeleciał ją jakiś napalony frustrat i to w dodatku współpracownik.

– Jaki frustrat, jaki współpracownik? – oburzył się Kevin – oświadczam ci, że nie jestem sfrustrowany, a poza tym – zawiesił się.

– A poza tym, co? – spytał Albin, kładąc kufel z piwem na stoliku.

– Martha Stevens jest z innego działu niż my, więc nie możemy być współpracownikami. Niby, dlaczego – dodał po chwili – zatrudniła się w firmie pełnej facetów?

– Oświeć mnie.

– Szuka mężczyzny do bzykania. Mówię ci, że tak jest.

– Jak ty nic nie rozumiesz. Zawsze musisz myśleć fiutem, człowieku? Powiedz lepiej, jaki dostałeś dział w projekcie Google Books?

– Jaki dostałem, czy jaki chciałbym dostać? – upił kolejny łyk.

– Możesz i jeden i drugi.

– Chciałem analizować pornosy.

– Znów zaczynasz.

– Dobrze już, dobrze. Przebacz mi ostojo wszelkich cnót. Dostałem religioznawstwo. Chyba tylko dlatego, że nie jestem rdzennym Amerykaninem.

– Ciekawe zadanie. Ja zajmuję się nauką, ale przeraża mnie ogrom całego, tego przedsięwzięcia. Tyle tego jest. Cała historia ludzkości zapisana we wszystkich językach świata.

– Damy radę. Jak już wprowadzą do systemu wszystkie książki do nauki języków. Całą tę fonetykę i gramatykę. Komputery same zaczną tłumaczyć teksty i jakoś to pójdzie.

– Właśnie. A nie zastanawia cię, choć trochę, że przez to całe przedsięwzięcie, komputery będą trochę od nas mądrzejsze?

– Już są mądrzejsze stary. Bez nich nie byłaby możliwa ekspansja człowieka w kosmosie i skomplikowane operacje chirurgiczne. Jedno ci powiem. Nie masz się, czego bać. Maszyny nigdy nie będą w stanie się rozmnażać tak, jak ludzie. Pozostaną tylko narzędziem w naszych rękach.

– Myślałem, że już skończyłeś z seksem, że rozmawiamy poważnie.

– Jak najbardziej poważnie.

Obaj przyjaciele skończyli właśnie pierwszą kolejkę i zamówili jeszcze raz to samo.

– Słuchaj Kevin – przerwał ciszę Albin – Nie zastanawiałeś się, co się stanie, kiedy komputer będzie posiadał totalną wiedzę, którą ludzie zdobywali, przez wszystkie wieki swego istnienia? Jak dotąd, cała globalna sieć internetowa, wszelkie dane, były rozproszone po całym świecie. Serwerów było bardzo dużo. Część działała, a część nie. Nigdy ogół komputerów nie pracował jednocześnie. Są różne strefy czasowe, odmienne godziny włączania i wyłączania poszczególnych elementów. Różne okresy dostarczania zasilania. A teraz wszystko ma być i działać w jednym miejscu. Co się stanie, gdy komputer sam zacznie myśleć? Będzie miał przecież idealne do tego warunki.

– Jakie idealne warunki?

– Po pierwsze. Jedność miejsca: całość ludzkiej wiedzy, nasza historia, religia, dane wojskowe państw zaprzyjaźnionych i wrogich, badania nad sztuczną inteligencją, itp. na jednym nośniku. Jedność czasu: wszystko to będzie działało w tym samym czasie, po wciśnięciu guzika. Przecież komputer będzie wiedział, co zrobić, żeby nie można było, tego guzika wyłączyć.

– Wiesz, co? – spytał Sabakhan.

– Co?

– Jesteś przepracowany i gadasz głupoty. To nie jakieś gwiezdne wojny, tylko powszechna globalizacja. Idę się wysikać. Dopóki żadna maszyna nie jest w stanie zamknąć drzwi w męskim kiblu.

Kiedy Kevin wrócił z toalety, mężczyźni wyszli z baru i udali się każdy w swoją stronę. Słońce dawno już skryło się za nieboskłonem, gdy Albin Netter z lekkim niepokojem, kładł się do łóżka obok żony. Przytulił ją mocno. Zbliżył twarz do gęstych włosów. Uwielbiał ten zapach. Zasnął.

Następnego dnia obudził się o zwykłej porze. W pracy zajmował się tym samym, co wczoraj. Usprawnianie systemu globalnej digitalizacji książek naukowych to trudne zadanie. Projekt Google Books, w którym zaangażowany był Albin, po kilku miesiącach doczekał się nazwy. W mediach okrzyknięto go mianem: Global Opened Digital System (Globalny Otwarty System Cyfrowy) w skrócie GODS (bogowie).

– Widziałeś? – wpadł jak burza do pokoju Kevina.

– Tą rudą z działu zaopatrzenia? Wiedziałem stary, że to tylko kwestia czasu – rzucił programista w kierunku drżącego Albina. Gdy ten niezdarnie opadł na krzesło dla gości w pokoju Hindusa.

– Jaką rudą człowieku?! – denerwował się Netter – Chodzi o nazwę projektu, w którym od miesięcy uczestniczymy.

– Co z tą nazwą?

– Jak, co z tą nazwą?! Nie wydaje ci się, że jest skromnie powiedziawszy, dziwna? Choć nader dosłowna?

– Nazwa, jak nazwa. Kompilacja słów, które dobitnie odzwierciedlają to, czym się tutaj zajmujemy.

– Właśnie! Przecież pierwsze litery tej nazwy, zestawione obok siebie, tworzą wyraz „Bóg" w liczbie mnogiej.

– A ty jesteś monoteistyczny i strasznie ci to przeszkadza. Idź do szefa i się poskarż, że dyskryminuje wielobóstwo – zaśmiał się Sabakhan.

– Niczego nie rozumiesz. Podobno ta nazwa powstała właśnie w samym systemie. Ponoć komputer Google sam ją dla siebie wymyślił.

– Bzdury. Komputery same nie myślą. Są tylko zwykłym narzędziem.

– Więc, jak to wytłumaczysz?!

– Uszeregował precyzyjnie cztery wyrazy po wprowadzeniu wszystkich danych i tyle. Nic specjalnego. Pójdziemy dziś po pracy na piwo?

– Nie mam ochoty – odpowiedział rozczarowany Netter otwierając drzwi pokoju przyjaciela.

– Wiesz, co? – zapytał Kevin.

– Co?

– Na twoim miejscu, zacząłbym się martwić dopiero wtedy, gdyby nazwa była „Bogiem" w liczbie pojedynczej. Inaczej to nie ma żadnego sensu. Trzymaj się i życz mi powodzenia. Jutro jestem umówiony z Marthą Stevens. Mówiłem ci, że jest gorąca.

Albin wyszedł, darując sobie komentarz do ostatnich słów przyjaciela. Jak może być tak głupi? – pomyślał, snując się wolno po korytarzu.

Kiedyś pragnąłem by ludzie mieli, co dusza zapragnie. Marzyłem o lepszym świecie bez wojen, głodu i zła. Czy my ludzie umiemy dobrze wykorzystać, daną nam szansę? Prometeusz ofiarował ludziom ogień. Za swój czyn ginie bez ustanku, rozszarpywany w górach Kaukazu. Jego dar przyniósł tylko wojnę i zniszczenie. Jedni ludzie nauczyli się palić drugich ludzi. A Chrystus? Ofiarował nam swoje życie, byśmy żyli wiecznie i co? Przybiliśmy ten prezent do krzyża i skonał w męczarniach. Jego śmierć położyła podwaliny pod większość konfliktów zbrojnych, które toczyły się na Ziemi. Wyleczyłem się już z chęci dawania ludziom czegoś, czego nie rozumieją. Czym w ostateczności pogardzą i co może ich zniszczyć. Z GODS będzie podobnie. GODS nas przerasta. Co najgorsze, zna ludzką naturę w sposób absolutny. Unicestwi nas raz na zawsze.

Wrócił do swojego pokoju. Sprawdził elektroniczną pocztę przychodzącą. Była tam informacja dla pracowników. Dokładnie za 10 dni GODS zostanie w pełni zakończony i udostępniony użytkownikom na całym świecie. Absolutnie za darmo. Globalny Otwarty System Cyfrowy ma czerpać korzyści majątkowe, tylko i wyłącznie z reklam, zamieszczanych na swojej witrynie. Znalazła się tam również wzmianka o sukcesie firmy i podziękowanie dla pracowników wszelkiego szczebla. Na końcu automat wygenerował zaproszenie na uroczysty bankiet inauguracyjny dla Albina Nettera. Przyjęcie miało się odbyć w Sheraton Washington North Hotel z udziałem prezydenta USA Baracka Obamy i ważnych zagranicznych gości.

– To już koniec – wyszeptał do siebie – Bogowie zniszczą ludzi ich własną bronią.

Był 25 listopada. To właśnie tego dnia miała odbyć się uroczysta feta na cześć upowszechnienia GODS. Nie przypadkowo wybrano tą właśnie datę. Na 25 listopada bieżącego roku przypadało w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, Święto Dziękczynienia. Idealny moment by ludzkim oczom ukazał się projekt Google.

Albin Netter niechętnie brał udział w uroczystości. Jako lojalny pracownik, o niemałym wkładzie w sukces firmy, został jednak zmuszony do stawienia się punktualnie w Sheraton Washington North Hotel. Większość otaczających go gości, pomijając koleżanki i kolegów z pracy, znał tylko z CNN i pierwszych stron gazet. Rozpoznawał twarze, choć plątały mu się nazwiska i narodowości. Zdawało mu się, że dostrzegł prezydentów: Rosji, Niemiec i Francji. Był również premier Wielkiej Brytanii, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin, komisarze Unii Europejskiej, szejkowie arabscy, królowie afrykańscy, jak również prezydenci z krajów Ameryki Łacińskiej. Jednym słowem wszyscy władcy Ziemi zebrani w jednym miejscu. Wystąpień miało być kilka. Na początek prezes Google powitał zgromadzonych licznie gości. Przedstawił krótką historię projektu Globalnego Otwartego Systemu Cyfrowego GODS.

Na krześle obok Albina usiadł Kevin Sabakhan, a tuż za nim śliczna Martha Stevens.

– Chciałbym ci przedstawić moją przyjaciółkę Marthę Stevens – zaczął Hindus.

– Martha Stevens – przedstawiła się elegancko młoda kobieta.

– Bardzo mi miło. Albin Netter – odpowiedział zdziwiony – Kevin dużo o pani opowiadał – dorzucił szeptem.

– Mam nadzieję, że nic złego – uśmiechnęła się i usiadła, żeby nie przeszkadzać pozostałym gościom.

Cała trójka zajmowała miejsca w jednym z ostatnich rzędów krzeseł, przygotowanych dla publiczności. Albin znalazł się tam, bo nie lubił siedzieć blisko sceny. A Kevin i Martha najzwyczajniej byli spóźnieni i chcieli, żeby nikt się o tym nie dowiedział.

– Straciliśmy coś? – rzucił Hindus do kolegi uśmiechając się niewinnie.

– Dopiero się zaczęło.

– Porozmawiacie po uroczystości – wtrąciła się Martha i położyła rękę na kolanie Sabakhana. Ten od razu się rozpromienił i chyłkiem spojrzał na Albina z miną w stylu: „a nie mówiłem?"

Netter nie zwracał na nich uwagi. Właśnie skończyło się wystąpienie prezesa, nagrodzone gromkimi brawami. Kolejnym punktem w przebiegu uroczystości było wystąpienie prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ponieważ siedzieli dość daleko od mikrofonu, nie mogli rozpoznać rysów twarzy czarnoskórego mężczyzny, zbliżającego się do mównicy. Wiedzieli jednak, kim był. Rozległy się głośne oklaski. Prezydent uciszył publiczność gestem uniesionej ręki i rozpoczął swoje wystąpienie.

 

Na samym początku, pragnę przywitać znakomitych gości, przybyłych do Stanów Zjednoczonych, w tak ważnym dla mnie i moich rodaków dniu, jakim jest Święto Dziękczynienia. Powagi tego święta, dodaje fakt, w jakich okolicznościach się tutaj spotykamy. Chodzi o udostępnienie mieszkańcom Ziemi, naszego wspólnego dziedzictwa, którym stanie się za chwilę GODS – Globalny Otwarty System Cyfrowy. Z tego miejsca, chcę gorąco i serdecznie podziękować prezesowi Google, panu Ericowi Schmidtowi, bez którego nie było by nas tutaj. – przemówienie zostało przerwane przez brawa.

Heroiczna praca jego samego, a przede wszystkim jego pracowników, doprowadziła, do zgromadzenia w jednym miejscu wiedzy, na temat wszystkiego, z czym dotąd obcowała ludzkość. Każdy człowiek, w zaciszu domowego ogniska, będzie miał darmowy i nieograniczony dostęp do zasobów GODS, który jako system otwarty będzie na bieżąco aktualizowany.

To, co dziś tutaj, na naszych oczach się dokona, można śmiało nazwać prometeuszowskim heroizmem naszych czasów. Dziękuję wam wszystkim, za tak liczne przybycie i mam nadzieję, że jak kiedyś ogień połączył ludzkość, tak teraz GODS przyczyni się do zjednoczenia ogółu ludności naszej Planety. W imieniu Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej zapraszam do korzystania z niebywałego na skalę świata dobrodziejstwa i skarbnicy wiedzy, jakim niechybnie od dnia dzisiejszego stanie się Global Opened Digital System. Dziękuję Państwu za uwagę.

 

– Piękne wystąpienie – powiedziała wzruszona Martha, wstając z krzesła i bijąc brawo.

Kevin i Albin poszli za jej przykładem. Chcąc, czy nie chcąc, byli świadkami historycznego wydarzenia. Po Baracku Obamie, głos zabrało jeszcze kilku przedstawicieli znaczniejszych państw. Gdy żaden dostojnik nie miał już nic więcej do powiedzenia, ogłoszono przerwę. Następnie prezes Google miał osobiście zaprezentować zgromadzonym, jak działa GODS.

– I jak wam się to podoba? – zapytał Albin.

– Dla mnie bomba – odpowiedział Kevin i spojrzał na Marthę.

– Fantastyczne uczucie – odpowiedziała młoda kobieta – cudowna atmosfera – dodała.

– Nie widzicie w GODS żadnego niebezpieczeństwa – nie dawał za wygraną Albin.

– Cały on – wtrącił Hindus – Wiesz Martho, że mój drogi przyjaciel Albin Netter, od początku uruchomienia projektu wietrzy wszędzie spisek i katastrofę. Ubzdurał sobie, że GODS przejmie władzę nad światem. Że niby komputer wie już niemal wszystko, co my i będzie się starał nas zgładzić.

– To prawda Albinie? A ja uważam, że GODS może nas uratować. Łatwiej będzie pokonać globalne ocieplenie, leczyć choroby, opanować kosmos. Nigdy się jeszcze przecież nie zdarzyło, żeby ktoś lub coś wiedziało wszystko.

– Dobrze to ujęłaś – bronił się Netter – nigdy się nie zdarzyło i nie wiemy, z czym możemy mieć do czynienia.

– Przesadzasz stary. Chodźmy się czegoś napić – rzucił Kevin.

– A ty jak zwykle, masz to wszystko gdzieś i myślisz tylko o piciu – bronił się Albin.

Przerwa dobiegła końca. Goście wrócili do swych miejsc, gotowi na podziwianie nowego produktu Google. Zgasły światła. Na ekranie przed widzami ukazał się lśniący napis: Welcome in Global Opened Digital System by Google (Witamy w Globalnym Otwartym Systemie Cyfrowym firmy Google). Poniżej natomiast, w miarę upływu czasu, powiększał się procentowy pasek stanu, świadczący o postępie uruchamiania aplikacji GODS. Widzowie byli przejęci wyczekiwaniem. W końcu pojawił się komunikat Loading Complete (ładowanie zakończone). Ekran wielkości kinowego, na którym dokonywała się historia naszych czasów, czerniał powoli. Jaskrawe litery bladły. Wtem pojawiło się: wielkie „G", następnie wielkie „O", „D" i „S". Jakby ktoś pisał je na maszynie. Na końcu każdego pojawiającego się znaku migał poziomy prostokąt, podobny do kursora w popularnych edytorach tekstu. Goście zebrani w Sheraton Washington North Hotel z niepokojem czekali na rozwój wydarzeń. Ciszę przerwał głos Erica Schmidta.

– Drodzy państwo oto GODS. Jest to system sterowany ludzką mową. Nie wymaga urządzeń pomocniczych, jak to bywa w konwencjonalnych komputerach. Oczywiście można do niego podłączyć standardową klawiaturę lub mysz. Pokażę państwu na przykładzie, jak wygląda obsługa głosowa. Uprzedzając pytania wyjaśniam, że GODS identyfikuje każdy ziemski język, który kiedykolwiek był używany przez ludzi.

Rozległy się brawa. Kilku ważnych dostojników nawet wstało z krzeseł. Z tylnych rzędów rozbłysły flesze. To zaproszeni dziennikarze głównych światowych gazet pragnęli uwiecznić na zdjęciach pierwszą odsłonę nowego systemu firmy Google.

– Każdą komendę – kontynuował po chwili prezes Schmidt – poprzedzamy wyrażeniem GODS. To jedyne, co trzeba zapamiętać. Następnie mówimy normalnie. Jakbyśmy rozmawiali z drugim człowiekiem. Zadajemy pytanie lub wydajemy komendę. Oto przykład. GODS: ile jest 2 dodać 2?

Na ekranie wyświetliła się wielka cyfra „4".

Teraz coś trudniejszego. GODS: w którym roku Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę Północną?

Na ekranie pojawiły się następujące zdania: „Krzysztof Kolumb nie odkrył Ameryki Północnej. Dokonali tego około 1000 roku Normanowie duńscy i norwescy. Potocznie nazywani Wikingami".

GODS: ilu na dzień dzisiejszy ludzi mieszka na planecie Ziemia?

Informacje o odkrywcach Ameryki zniknęły i na ekranie pojawiła się liczba: „6 876 254 304".

GODS: ilu ludzi, uwzględniając aktualny przyrost naturalny, będzie mieszkało na planecie Ziemia za trzy lata?

Ekran ponownie poczerniał. Po kilku sekundach pojawiła się cyfra „0".

– To jakiś błąd – szeptano we wszystkich językach świata – maszyna się myli. To niemożliwe.

Na ekranie pojawił się kolejny, tym razem złowieszczy napis: „You will all die soon" (Wkrótce wszyscy umrzecie).

– Wiedziałem – szepnął Albin Netter i zakrył dłońmi twarz.

Ludzkość zakończyła swą dominację nad światem w dzień uruchomienia Global Opened Digital System 25 listopada 2015 roku.

 

* * *

 

Albin Netter – postać fikcyjna

Kevin Sabakhan – postać fikcyjna

Martha Stevens – postać fikcyjna

Barack Obama (Prezydent USA) – postać autentyczna

Eric Schmidt (Prezes zarządu i dyrektor naczelny Google) – postać autentyczna

Google – firma autentyczna

GODS – projekt fikcyjny

Dane liczbowe – bliskie prawdy

 

Wydarzenia opisane powyżej są fikcyjne, choć prawdopodobe.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem --- i to niestety praktycznie wszystko, co mam do napisania o "Globalnym...". Jeszcze jedna wizja "buntu komputerów". Ani trochę nie przekonywająca. Zawartość publikacji naukowych samoorganizuje się w panteon? Nawet jeśli, to jaki cel ma ten boski team w kasowaniu ludzkości?

SKYNET?
No cóż, AdamKB ma rację - opowiadanie nie zachwyca oryginalnością. Choć napisane jest dobrze, to jednak zakończenie jest przewidywalne. W każdym razie czyta się dobrze i nic szczególnie w oczy nie kłuje.
Pozdrawiam.

Bajki czytamy dzieciom, pomimo iż wiemy, że się dobrze kończą. Pozdrawiam.

Interpunkcja straszliwa: "jako, takie stanowisko"? "Powierzył mu mianowicie nadzór, nad digitalizacją"? "Całość przedsięwzięcia, zajęła oddziałom firmy, niespełna pięć lat"? "fakt ten sam w sobie, był nie lada sukcesem"?
Litości. W jednym zdaniu leży również gramatyka: Część sporego projektu Google Books, którego celem było ułatwienie czytelnikom wszelkiej maści, dostęp do całej literatury światowej.
A to zaledwie pierwszy akapit...

"Bajki czytamy dzieciom, pomimo iż wiemy, że się dobrze kończą." Racja. Ale staramy się czytać dzieciom bajki ciekawe i oryginalne. Twoje opowiadanie jest dość słabe. Superkomputer przejmuje władzę i niszczy ludzkość, bo jest od niej mądrzejszy. Ok, a co na przykład z prawami Asimova. Mogłeś napisać, dlaczego w tym komputerze ich nie było, skoro są programowane w każdym tego typu urządzeniu właśnie w celu ochrony. To by było ciekawe i chętnie bym poczytał.

Nie pisałem o tych prawach, ponieważ o nich bladego pojęcia i nawet nie wiedziałem, że takie istnieją. Dzięki za uwagi.

Nowa Fantastyka