- Opowiadanie: HarryAngel - I nastała ciemność

I nastała ciemność

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

I nastała ciemność

 

Bohaterem tego krótkiego opowiadania jest Francois de Auverille, znany niegdyś, niezwykle poczytny literat. Jego utwory cenione były w całej Francji, a nawet poza jej granicami rozbudzały wyobraźnię, zarówno młodych jak i dojrzałych pasjonatów literatury. Jego oryginalny styl i lekkość z jaką przelewał myśli na papier, sprawiły, że nawet najwięksi krytycy musieli, wbrew swojej zawistnej naturze, uznać jego talent . Dlatego też stał się jednym z najbardziej cenionych pisarzy swego okresu. A warto nadmienić, iż miał on w owym czasie liczną konkurencję.

 

Jednak sukces zawodowy nie szedł w parze z sukcesem prywatnym. De Auverille poślubił młodą, piękną, początkującą poetkę. Po roku czasu, na świat przyszła ich córka– Madelaine, która wyrosła na równie uroczą damę jak jej matka, której niestety nie było dane tego zobaczyć. Biedaczka zmarła przy porodzie, nie przeżywszy dwudziestu trzech wiosen. Od tego momentu de Auverille, całą swoją miłość przelał na córkę. Dbał o to, aby jej życie było usłane różami, które może i jemu miały pomóc, choć trochę ukoić ból, po stracie ukochanej. W przerwach między wychowywaniem córki, nasz bohater wciąż ciesząc się płodnością twórczą starał się rozwijać swój dorobek literacki. Jednak jak to życiu bywa, słodycz przeplata się z goryczą. Kiedy na twarzy de Auverille'a powrócił uśmiech, okrutny los postanowił znów z niego zadrwić.

 

Pewnego dnia, po powrocie do domu, pisarz zastał swoją córkę, leżącą na podłodze, bez jakichkolwiek oznak życia. Przerażony, czym prędzej sprowadził pomoc. Choć na szczęście Madelaine musiała jeszcze poczekać, by utulić swą matkę w niebiosach, to opinia lekarza, mocno przybliżała tą perspektywę. Biedne dziecko zapadło w śpiączkę, a najznakomitsi doktorzy medycyny rozkładali bezradnie ręce nad jej przypadkiem. Wszyscy jak jeden mąż orzekli, iż nie przeżyje ona więcej niż dwóch miesięcy. Nie jestem w stanie opisać słowami rozpaczy, która zawładnęła sercem jak i umysłem naszego poczciwego de Auverille'a. Odtąd każdy jego dzień był przepełniony modlitwą, która zdawała się być ostatnią deską ratunku. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.

 

Pewnego pochmurnego dnia, do drzwi de Auverille'a zapukał zesłaniec niebios, tak przynajmniej pojmował to nasz bohater. Zarośnięty, lekko przygarbiony mężczyzna w średnim wieku przedstawił się jako Maximilian de Mon . Po dłuższej wymianie zdań okazało się, iż przybysz był wędrowcem, niegdyś trudniącym się leczeniem „niekonwencjonalnym". Będąc w mieście usłyszał o nieszczęściu, które zawisło na domem de Auverille'a i postanowił zaoferować swoje skromne usługi. Z początku pisarz patrzył na niego nieco nieufnym wzrokiem, lecz jakaś dziwna siła sprawiła, że im dłużej trwała ich rozmowa, tym bardziej tajemniczy lekarz zyskiwał jego zaufanie. Na koniec poprosił o czas do namysłu, którego de Mon mu nie odmówił. Stwierdził, iż zostaje w mieście jeszcze trzy dni i do tego czasu będzie czekał na odpowiedź, w gospodzie prowadzonej przez zacnego Laurenta Bignota.

 

Tego samego wieczoru de Auverille, przy towarzyszącej mu butelce czerwonego wina przeglądał notatnik, w którym znajdowały się nazwiska najwybitniejszych specjalistów z dziedziny medycyny, chodzących po ziemi francuskiej. Ze smutkiem stwierdził, iż przy każdym widnieje krzyżyk, co oznaczało w praktyce, że każdy uczony był bezradny przy ustaleniu choroby Madelaine, a co dopiero przy jej wyleczeniu. Nasz bohater doszedł do wniosku, że nie ma już nic do stracenia i przyjmie następnego dnia propozycję pomocy ze strony pana de Mon. Jak pomyślał, tak też zrobił i rano kazał posłać po tajemniczego medyka, który przybył na miejsce dwa kwadranse później.

 

Po dokładnym zbadaniu Madelaine, rzekł : „ Choroba zaiste jest poważna i zdążyła mocno się rozwinąć, jednak przynoszę panu dobrą nowinę, panie de Auverille. Pańska córka będzie żyć i to jeszcze bardzo długu. Opatrzność musiała chyba czuwać, gdyż mam przy sobie leczniczą miksturę. Jest to mieszanka ziół przywiezionych przeze mnie z podróży po Italii". Potem de Mon dokładnie poinformował uradowanego ojca o szczegółach podawania tego leku, który miał zadziałać w przeciągu tygodnia. „ Zjawię się za siedem dni, by ujrzeć jak pańska córka powraca do świata żywych".

 

Pomimo początkowej radości de Auverille wciąż musiał walczyć z negatywnymi myślami, które mocno wątpiły w skuteczność ziół leczniczych. Zdenerwowany czuwał dzień i noc przy łóżku swojej ukochanej Madelaine, czekając na chociażby minimalne oznaki powrotu do życia. Kiedy minęły trzy dni, przerażony stwierdził, iż jej stan nie uległ żadnej poprawie. Początkowo zastawiał się, czy aby na pewno zastosował się dokładnie do poleceń de Mona, a pod koniec tych rozważań doszedł do wniosku, iż tajemniczy lekarz jest tylko zwykłym oszustem, który wlał w jego serce nadzieje, będącą w rzeczywistości trucizną. Mrok już całkowicie zawładnął umysłem de Auverille'a lecz dnia szóstego, niespodziewanie mieszkanie pisarza znów wypełniło się radością. Kiedy odchodzący od zmysłów ojciec zauważył jak delikatne paluszki córki próbowały-nieskutecznie– poderwać dłoń, aby oznajmić światu swoje zmartwychwstanie, wpierw pomyślał, iż w tym całym nieszczęściu stracił nie tylko nadzieję lecz również rozum. Choć umysłem wciąż nie dowierzał w ogrom szczęścia, które niebiosa zesłały na ten dom i poczciwych mieszkańców, to na szczęście serce i płynąca z niego miłość pozwoliły przekroczyć granice ludzkiego intelektu i cieszyć się ponownymi "narodzinami" ukochanej Madelaine. Ojciec i córka znów byli razem, a niepocieszona kostucha musiała ponownie wyruszyć na łowy, aby wyprawić swą mogilną ucztę.

 

W jakiś czas później, de Auverille wyprawił przyjęcie, którego rozmiary były idealnym wyrazem przepełniającej go radości. Pisarz zapragnął podzielić się swym szczęściem i dobrą nowiną z innymi, stąd też zadbał o to (niekiedy osobiście) aby najznakomitsze umysły i najszlachetniejsze serca otrzymały zaproszenie. Choć wybitne nazwiska zdobiły piękną listę gości, zabrakło pośród nich jednego, choć najważniejszego. Kiedy w posiadłości naszego bohatera, zabawa powoli dobiegała końca, o czym mogli poświadczyć jej uczestnicy, którzy odkrywali ciemną stronę upojenia, dźwięk skrzypiącej bramy zwiastował przybycie jeszcze jednej postaci. Nie wywołam chyba wielkiego zaskoczenia jeśli wyjawię, iż tą tajemniczą osobą był Maximilian de Mon, który zgodnie z obietnicą przybył po siedmiu dniach.

 

Kiedy de Auverille, będący w stanie mocno utrudniającym normalne funkcjonowanie umysłu, spostrzegł oblicze swojego wybawcy, twarz jego pokryła się czerwienią, kolorem, który obnażył poczucie wstydu przed całym światem i szybko przywrócił go do świata trzeźwości. Wtedy uprzytomnił sobie, iż zachował się jak niewdzięcznik, który przekroczywszy bramy niebios, zapomniał o tym kto go przez nie przeprowadził. Chcąc jednak szybko odpokutować za swoje winy, pisarz ugościł de Mona i przy akompaniamencie mocniejszego trunku oraz najlepszego mięsiwa, wygłaszał litanię dziękczynną na cześć niezwykłego medyka-podróżnika. Kiedy obaj zaspokoili swój głód i pragnienie, de Auverille stwierdził:

 

– Słowa słowami, ja jednak chciałbym zrobić coś dla pana, chociaż wiem, że nie ma na tym świecie żadnej rzeczy, która mogłaby być godnym podziękowaniem za to, co zrobił pan dla mojej rodziny.

 

W oczach De Mona pojawił błysk, który wydawać by się mogło zdradzał chciwą naturę człowieka, skrzętnie ukrywaną pod płaszczem filantropii. Jednak jego odpowiedź, która brzmiała niczym zrodzona z czeluści piekielnych, nie mogła paść z ust zwykłego śmiertelnika:

 

– Drogi panie Auverille. Muszę pana pocieszyć. Otóż istnieje coś, co w zupełności wystarcza do tego, aby odwdzięczyć mi się za mój skromny uczynek– uradowany pisarz, pospiesznie wypełnił winem, pusty już kielich de Mona, zachęcając tym samy gościa do kontynuacji rozpoczętego wątku – Kiedy pańska córka zapadła w śpiączkę, siedział pan przy jej łóżku dzień i noc. Modląc się gorliwe wypowiedział pan też słowa " oddam wszystko, aby tylko Madelaine wyzdrowiała". Po tych słowach, de Auverille nie kryjąc swojego zdziwienia, zmarszczył czoło i zaczął zastanawiać się, skąd podróżnik wiedział o treści modlitwy. Po chwili jednak pomyślał sobie " pewnie musiałem mu kiedyś opowiedzieć" i dalej słuchał swojego gościa – Jeśli mogę dokończyć– stwierdził widząc jak pisarz popadł w chwilową zadumę– przyszedłem, aby wypełnił Pan swoje zobowiązanie

 

– Panie de Mon, niech pan nie będzie taki tajemniczy, proszę mówić konkretnie, cóż to jest ?– spytał z uśmiechem na twarzy de Auverille.

 

– To pańska dusza.

 

W tym momencie pisarz roześmiał się tak głośno, iż było go słychać w całej posiadłości. Przy okazji rozbił kilka dzbanów wypełnionych szlachetnym trunkiem. De Mon obserwował go ze stoickim spokojem, czekając, aż gospodarz wyjdzie z tego stanu i zda sobie sprawę z powagi sytuacji. I kiedy wreszcie nadszedł ten moment, zaległa cisza, która wywołałaby ciarki nawet na ciele nieboszczyka. Przerwał ją de Auverille, głośnym chrząknięciem, po czym z pełną powagą rzekł:

 

– Powtórzę jeszcze raz, iż jestem panu dozgonnie wdzięczny za uratowanie mojej córki i nadal chcę się panu odwdzięczyć, jeśli jednak zamierza pan wciąć powtarzać te brednie o mojej duszy, będę zmuszony pana wyprosić z mego domu, gdyż słowa te godzą we mnie w w moją wiarę.

 

De Mon zwilżył usta czerwonym winem i z drwiącym uśmiechem odrzekł:

 

– W takim razie opuszczę ten dom, jednak proszę pamiętać, że wrócę tu jeszcze po swoją…

 

– Jeśli pan mi grozi …

 

– Ależ skąd, tylko ostrzegam.

 

W chwilę później de Mon przekroczywszy bramę zniknął we mgle, a de Auverille, uległ pod naporem zmęczenia i pogrążył się we śnie. Następnego ranka, gdy otworzył oczy powitał go silny ból głowy, a zaschnięte gardło prosiło o choćby kilka kropel wody. Kiedy de Auverille wreszcie stanął na nogi, wspomnienie ostatniej rozmowy powróciło jak senny koszmar. Zaczął się wtedy zastanawiać, czy to wydarzenie miało naprawdę miejsce, czy też było wytworem jego wyobraźni. Przepytawszy pozostałych gości o de Mona, uspokoił się, gdyż nikt go nie widział tamtej nocy. Pisarz odetchnął z ulgą i zarzekł się, że nigdy już nie wypije większej ilości alkoholu.

 

Kolejny rok de Auverille poświęcił na pisanie powieści, w międzyczasie obserwując postępy, które czyniła Madelaine pod okiem wybitnych nauczycieli. Ojciec i córka nigdy nie byli sobie bliżsi, a wspomnienia o de Monie zostały zatarte.

 

Następne miesiące przyniosły wiele zmian w niespokojnej politycznie Francji. Ogólne niezadowolenie plebsu przerodziło się w wielką rewolucję, a sympatycy monarchii nie mogli odtąd spać spokojnie. Wśród nich był nasz de Auverille, który znalazł się na specjalnej liście, znanych osób, wrogo nastawionych wobec nowych władz. Kiedy pewnego dnia otrzymał wiadomość, od swego przyjaciela z dawnych lat, który był wysoko postawionym urzędnikiem państwowym, zrozumiał, iż ucieczka jest jedynym rozwiązaniem, wobec wielkiego niebezpieczeństwa. Spakowawszy najcenniejsze rzeczy, wraz z Madelaine i służącym udał się na wymuszoną podróż, której koniec miał mieć miejsce w sąsiedniej Hiszpanii. Niestety, mimo, iż woźnica robił co mógł, unikając znanych i kontrolowanych dróg, tuż przy granicy zostali zatrzymani przez patrol policyjny.

 

Kilka dni później de Auverille usłyszał wyrok, skazujący go na śmierć przez ścięcie na gilotynie, za sympatie królewskie i spisek wobec nowych władz, co było oczywistym absurdem, choć w tamtym czasie nie miało to żadnego znaczenia. Wyrok został wykonany dzień później. Pośpiech ten można tłumaczyć chęcią uniknięcia ewentualnych skarg i listów od znanych przyjaciół de Auverille'a, co znacznie utrudniło by sprawę.

 

W dniu egzekucji, pisarz wstępując na schody śmierci, ujrzał posępne oblicze kata, który czekał by przelać kolejną niewinną krew. De Auverille był nadzwyczaj spokojny. Myślał tylko o Madelaine, która znalazła schronienie u sióstr w zakonie św. Piotra w małej miejscowości pod Lyonem. Kiedy stanął przed gilotyną, zwrócił się do ubranego na czarno mężczyzny obok:

 

– Kacie, czyń swą powinność.

 

I uklęknął, dumnie czekając na pocałunek śmierci. Kątem oka spostrzegł jednak, jak jego oprawca zdejmuje maskę, by ukazać swe oblicze. De Auverille ujrzał twarz de Mona, a ostatnie słowa, które usłyszał w swym życiu, padły z jego ust:

 

– Tylko dusza jest nieśmiertelna, a twoja należy do mnie…

 

I nastała ciemność…

Koniec

Komentarze

Aight, here's what I think.

Spodobało mi się. Nie mogłem się pozbyć uczucia, że czytam opowiadanko wzorowane trochę (celowo czy nie), na bajkach Grimmo/Andersenowskich. Nie mogę powiedzieć, że byłem jakoś specjalnie zaskoczony gdy tajemniczy wędrowiec wyjawił w końcu swą cenę, ale rozumiem też, że nie o to chodziło. Masz przyjemny w czytaniu styl, a gdybym miał dzieci to nie zawahałbym się im przeczytać tego jako opowieść z morałem.

Jeśli chodzi o gramatykę, w paru miejscach zdania były ciut za długie i/lub przekombinowane.

"Dbał o to, aby jej życie było usłane różami, które może i jemu miały pomóc, choć trochę ukoić ból, po stracie ukochanej."

Widzisz, co mam na myśli?

Porównanie gilotyny do "pocałunku śmierci" wydało mi się niezręczne. To pieprzone wielkie ostrze odcinające ci głowę!

Dziękuję za komentarz. Sczególnie za ostatnie słowa:). Niestety mam skłonność do budowania "przekombinowanych" zdań, przez co- nie zrozumialych. Myślę, że wynika to ze strachu przed używaniem prostych sformulowań, które mogą zostać odebrane jako prostackie.

Zapraszam też do przeczytania, w moim odczuciu lepszego opowiadania- "Srebrniki".

Co do przekombinowanych zdań:
Jego utwory cenione były w całej Francji, a nawet poza jej granicami rozbudzały wyobraźnię  (dla mnie lepiej by brzmiało: jego utwory cenione były w całej Francji, rozbudzały wyobraźnię czytelników nawet poza granicami kraju)
 Kilka takich "smaczków" jeszcze w tekście jest. Czasami jakiś zaimek jest wtrącony bez sensu (A warto nadmienić, iż miał on w owym czasie liczną konkurencję)
 
Nie lubię takiej narracji, ale przyznaję, prowadzisz opowiadanie sprawnie.  

@Helionis
Ale z jakim morałem???

Napisane przyzwoicie, gawędziarsko. Nadużywasz trochę przecinków:
...oryginalny styl i lekkość z jaką przelewał myśli na papier[,] sprawiły, że nawet najwięksi krytycy ... itp.

PS. Tylko ten początek - strasznie szkolny. Po co pisać, o kim i o czym będzie opowiadanie?

@Ajwenhoł

Ja się wyczytałem z tego prostej nauki - Jeśli zaciągnąłeś dług, musisz go spłacić... inaczej ktoś ci w tym pomoże.

Może wczytuję się w to za bardzo, ale taki wydawał mi sie sens tej historyjki.

Mhm, ale jako dziecko wolałem bajki z happy endem. I oczywiście, jeśli starasz się dla kogoś drugiego, zwłaszcza gdy kochasz tę osobę - to nie ma prawa się nie udać i nawet układ z diabłem traci ważność:)

Sympatyczna bajeczka. Lekko napisana, przez co czyta się z przyjemnością.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo mi się podobalo, podobnie jak "Srebrniki", choć tamto opowiadanie było bardziej zaskakujące. Cóż, nazwisko de Mon mówi wszystko ;)

Wychwyciłam jedno zdanie, które powinieneś poprawić:

"Pomimo początkowej radości de Auverille wciąż musiał walczyć z negatywnymi myślami, które mocno wątpiły w skuteczność ziół leczniczych".

Myśli jako takie raczej wątpić nie mogą. Ale ogólnie, super :)

Bardzo przyjemne opowiadanko. Zręcznie napisane, w gawędziarskim tonie. Pomysł znany, ale umiejętnie przez ciebie sprzedany.
Podobało mi się.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka