- Opowiadanie: Genesis - Lustro

Lustro

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lustro

Mały Tom z przestrachem obejrzał się za siebie. Ciemność. Jego małe stópki zmęczone długim marszem odmawiały mu posłuszeństwa. Szedł dalej, szukając wyjścia z lasu.

Nagle zauważył coś błyszczącego w oddali. Czy to oczy wilka, czy innego zwierzęcia, Tom postanowił iść w tym kierunku. A może ktoś zabłądził, tak jak on i razem spróbują znaleźć drogę powrotną do domu?

Przyspieszył kroku, co jakiś czas potykając się o kamienie. Błyszczący punkcik zbliżał się coraz bardziej , wystarczyło tylko ominąć to duże drzewo…

I zobaczył. Na polanie oświetlonej bladym światłem księżyca stało ogromne lustro. Tom zaskoczony takim widokiem wziął głęboki oddech, rześkie powietrze dodawało mu odwagi. Postąpił kilka kroków do przodu i zbliżył się do magicznego zwierciadła.

Widział siebie. Niskiego chłopczyka o jasnobłękitnych oczach, ze złocistymi loczkami na głowie. Patrzył na siebie tak nieśmiało. Nic szczególnego. Już miał odejść od lustra, gdy w zwierciadle pojawiła się inna postać. Mały Tom westchnął z zachwytu.

Dziewczyna. Zniewalająco piękna dziewczyna. Nieco zarumienione policzki i oczy jak dwa wielkie szmaragdy. Różowiutkie usta wydawały się być słodkie jak najlepszy miód. Włosy w kolorze dzikiego kasztanu opadające na ramiona. Smukła sylwetka.

– Kim ty jesteś? – spytał mały Tom.

– Nazywam się Anette. Co robisz w moim lustrze? – odpowiedziała mu melodyjnym głosem.

– Ja… ja tylko tędy przechodziłem. Zgubiłem się. Nie wiesz może, którędy wrócę do domu?

– O biedactwo… zaopiekowałabym się tobą, przytuliła. Ile ty masz lat? Jak ci na imię, mały?

– Tom. Nie wiem ile mam lat, nie umiem liczyć – bąknął zakłopotany malec.

– Nic nie szkodzi. Chodź tu do mnie, podejdź do lustra.

Tom posłusznie zbliżył się do zwierciadła, mógł z tej odległości dojrzeć małe pasemka na tęczówce pięknej dziewczyny. Widział w tych oczach kawałek zielonkawego nieba. Wpatrzył się w nie i zabrakło mu słów. Więc nic nie mówił.

– Połóż dłoń tu, gdzie ja mam swoją.

Chłopiec przyłożył swoją dłoń do lustra, poczuł na skórze dreszcz i przenikliwe zimno. Nagle jednak stało się coś dziwnego. Jego skóra momentalnie stała się ciepła, zamiast zimnego lustra poczuł ciepło, jakby przesuwał ręką po gorącym piasku na złocistej plaży. Dziewczyna z lustra uśmiechnęła się.

– Teraz już będziemy razem? – spytał z nadzieją w głosie.

– Tak. Zostań przy mnie. Ogrzeje cię, mały.

Anette trzymała go za rękę. Nie czuł już zimna ani strachu. Zasnął, czując jej miarowy, spokojny oddech.

Gdy obudził się, w odbiciu lustra Tom widział jedynie własne błękitne oczy oraz złociste loczki. Ze smutkiem pociągnął nosem i wrócił ścieżką do domu. W las nie zapuszczał się już nigdy.

 

Po drugiej stronie lustra, kobieta o szmaragdowych oczach westchnęła ciężko i opadła na fotel. Ktoś nareszcie znalazł jej lustro. Czy to znaczy, że po tylu latach zdoła stąd uciec? Potrzebuję tego chłopca, tak jak żywi tlenu potrzebują do życia. – Muszę go odszukać. – szepnęła do swojego medalionu.

 

 

***

 

– Mamo! Mamo! – zawołał mały Tom, wbiegając do izby.

– Tommy! – krzyknęła mama, obrzucając go srogim, ale bardzo stęsknionym spojrzeniem. – Gdzieś ty był! Chodź no tu do mnie, mały smarkaczu. Kochany smarkaczu…

Chłopiec dopiero po chwili wyrwał się z mamusinego uścisku, przybrał poważną minę i odpowiedział:

– Byłem w lesie i widziałem Kasztanową Panią. Aha, mówię serio! Nie wierzysz mi? Siedziała w takim dużym lustrze, machała do mnie. Rozmawiałem z nią. Mamo, czemu się tak na mnie patrzysz? Mówię poważnie!

Mama zrobiła kwaśną minę, pogłaskała chłopca po główce i powiedziała:

– Oj Tommy, znowu pleciesz. Usiądź sobie, tatuś upolował sarnę. Zaraz będzie pyszne jedzenie.

– Ale mamo! To się stało naprawdę! Ja tam wrócę, wiesz? Jutro tam pójdę i powiem Kasztanowej Pani, że mi nie wierzysz!

– Posłuchaj Tom – powiedziała mama, unosząc drewnianą łyżkę. – Coś ci się musiało przyśnić. Na świecie nie ma żadnych Kasztanowych Pań, wróżek, czterolistnych koniczynek, smoków i leprechaunów. Do lasu nie pójdziesz, bo zbliża się zima i szybko zapada noc. A teraz siadaj i zjedz obiad.

Mówiąc to postawiła na stole talerz z gorącą sarniną, przed sekundą misternie pokrojoną na plasterki. W sosie ze świeżo zebranych grzybów, tak jak lubił Tom.

Ale Tom nie był w humorze do jedzenia, prawda, usiadł przy stole, ale skrzyżował ręce i odwrócił głowę. Udawał, że nie czuł delikatnego zapachu parującego mięsa.

Małym widelczykiem pogrzebał przez chwilę w jedzeniu, przewracał mięso razem z ziemniaczkami, sosem i odrobiną kapusty. Jednak nie będzie jadł. Wziął mały kubeczek stojący na stole, wstał i poszedł do swojego pokoju. Przez resztę dnia nie wychodził z niego wcale.

Co się dzieje z tym dzieckiem, – pomyślała mama, nakładając na jedzenie pokrywkę, by się nie zepsuło.

Tom siedział na parapecie przy oknie, patrzył na złociste słońce chowające się wśród sosnowych drzew. To nie prawda, że Kasztanowa Pani nie istnieje, – pomyślał. Widziałem ją.

Chłopiec trzymał w ręku drewniany kubeczek, w którym gorąca herbata mieniła się tysiącem kolorów, odbijając coraz to słabsze promienie słońca. Popatrzył w toń napoju, zamieszał lekko. I wtedy stało się coś dziwnego.

Zielonkawe fusy zawirowały, mętna herbata zabarwiła się intensywniej, stała się bardziej przejrzysta. I pojawiła się w niej twarz. Twarz kobiety o kasztanowych włosach, szczerym uśmiechu i pięknych, niesamowicie intensywnych szmaragdowych oczach.

Jej usta poruszały się, lecz nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Tom pochylił się lekko i usłyszał melodyjny szept. Piękny, hipnotyzujący głos, któremu nie mógł się oprzeć…

– Hej, mały!

Otworzył oczy. Siedział na znajomej polanie, przed wielkim lustrem. Zamknął oczy i otworzył je raz jeszcze. Wszystko pozostało bez zmian.

– Mały, chodź tutaj!

Przed nim stała ona. Kobieta z lustra. Nie czekając wstał i podreptał do niej, zdumiony całą tą bajkową scenerią.

Kobieta pochyliła się nad nim, a on poczuł zapach konwalii i fiołków. Kwiatów, które rosły w jego ogrodzie przed domem.

– Dziękuje, że przyszedłeś. Wiesz jak się nazywam?

Chłopiec milczał długo. Wstydził się, spuścił więc wzrok i grzecznie poczekał na odpowiedź.

– Widzieliśmy się już w lustrze. Przedstawiałam ci się. Jestem Anette, chcę pokazać ci Jezioro Trzech Dopływów, które…

– Czy ty jesteś Kasztanową Panią? – wypalił chłopiec, podnosząc na nią swoje błękitne oczka.

Kobieta spojrzała na niego uważnie, a potem parsknęła śmiechem. Miała ładny śmiech.

– Tak, jestem Kasztanową Panią. A ty jesteś bardzo bystry, mały. Mogę ci tak mówić?

Chłopiec ochoczo pokiwał głową.

– Tak. Tata tak do mnie mówi.

– Dobrze. Przejdźmy się. Daj mi rękę.

Usłuchał. Spacerowali po brzegu tego wspaniałego, krystalicznego jeziora, a ona opowiadała mu o sobie. O swoim świecie, o smokach, o leprechaunach, o magii i rycerzach w srebrnych zbrojach. Mówiła o tym wszystkim tak pięknie i tak wspaniale, że nie chciał jej przerywać.

– Bo widzisz… magia jest jak powietrze. Nie widzisz jej, ale ona jest. Tylko nieliczni potrafią ją ukierunkować, chwycić i ukształtować wedle swojego zamysłu. Tacy ludzie nazywają się czarodziejami. Lustro, które znalazłeś, było cząstką mojej magii zagubionej gdzieś we wszechświecie. Ta cząstka sama uformowała się i stworzyła obraz, łącznik między moim światem a twoim. Dlatego mogłeś mnie zobaczyć. Takich luster są tysiące, rozrzuconych gdzieś po zakamarkach przestrzeni, w różnych wymiarach i światach. Tworzą swoiste przejścia, bramy, którymi można przechodzić. Gdy znalazłeś moje lustro, mały, mogłam przenieść cię do mojego świata. Teraz rozumiesz, dlaczego ci to mówię?

Mały Tom wydawał się być nieobecny. Dopiero po chwili odpowiedział, przeciągając sylaby:

– Tak… ale do czego ci jestem potrzebny??

Kobieta przybrała poważną minę.

– Do przejścia do twojego świata.

– Dlaczego sama tego nie zrobisz?

Kasztanowa Pani zmarszczyła brwi i westchnęła. Spojrzała na gładką taflę jeziora.

– Kiedyś… bardzo dawno temu, kiedy nie było cię jeszcze na świecie, mały. Kiedyś, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, mieszkałam w małym domku niedaleko jeziorka, podobnego do tego. Chodź, usiądź przy mnie. Bolą mnie nogi od tego chodzenia.

Chłopiec posłusznie usiadł. Zapach kobiety był bardzo delikatny i przyjemny. Splótł małe rączki i zamknął oczy, wsłuchał się w opowieść Kasztanowej Pani.

– Kiedyś poznałam pewnego chłopca. Był bardzo podobny do ciebie. Jego oczy były tak samo szczere jak twoje, a wygląd podobnie ujmujący. Przyjaźniliśmy się. A później on wyznał mi miłość, i wszystko się zmieniło. On zaczął się zmieniać, mi się to nie podobało, ja się zmieniałam… Rozstaliśmy się po kilku upojnych latach. Kilku latach prawdziwej miłości, której nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Gdy to się skończyło… bardzo to przeżywałam. Nie mogłam się pozbierać… do czasu, kiedy spotkałam Riena, z którym od niedawna jestem zaręczona.

Chłopiec patrzył na nią, tymi błękitnymi i szczerymi oczami, by po chwili spytać:

– Pani Anette?

– Słucham?

– A co to takiego jest miłość?

Kobieta zmarszczyła brwi, rozejrzała się wokół.

– Spójrz mały. Widzisz tego pajączka i jego sieć?

Tom pochylił się w miejscu wskazanym przez Anettę, przywarł głową do ziemi. Pod jednym z kamyczków ulokował się drobny pajączek, zarzucając nici swojej pajęczyny między dwoma kamyczkami.

– Miłość jest jak ten pająk i jego sieć. Nasz mały przyjaciel nie może żyć bez swojej sieci, ponieważ dostarcza mu ona niezbędnego pożywienia. Jest więc od niej uzależniony. Mucha natomiast, jeżeli ugrzęźnie w tej sieci, już z niej nie wyjdzie. Widzisz więc, że miłość dostarcza tak dobra jak i zła, bo żeby pająk był najedzony, mucha musi umrzeć.

Chłopczyk przyglądał się przez chwilę, jak pajączek wywija małymi nóżkami, bawiąc się swoją siecią. Chyba jest szczęśliwy, pomyślał Tom. Ale zaraz coś go tknęło.

– Czyli że… mucha jest ofiarą miłości?

Kobieta wyprostowała się i spojrzała na chłopca poważnie.

– Właśnie tak. Dobrze myślisz, mały. Miłość potrzebuje poświęcenia.

Nikt nie chciał przerywać ciszy, która potem zapadła. Tom, dlatego że starał się być grzeczny, a Anette z powodu wspomnień. Różnych wspomnień.

To było tak dawno. Pamiętała ten chłodny wiatr we włosach, gdy razem huśtali się na huśtawkach w parku. Ich pierwszy pocałunek, tak spontaniczny i tak niesamowity… Jego nieśmiałość, radość z każdego spojrzenia i każdego jej dotyku. Tęskniła za tym wszystkim …

– Pani Anette?

– Tak? – westchnęła do swoich wspomnień.

– Czy ja mógłbym panią kochać?

Obrazki przed jej oczami nagle się rozmyły. Ze zdziwieniem zamrugała oczami, jakby chciała do nich wrócić. Nie pomogło.

– Co? Nie możesz… – wyrwała się z zamyślenia – to znaczy, właściwie możesz, ale… ?

– Po prostu. Kochać. Tak jak ten pajączek swoją pajęczynkę.

– Zadajesz trudne pytania – odpowiedziała dopiero po chwili. – Chodźmy już stąd. Chcę ci coś jeszcze pokazać.

Mały Tom posłusznie wstał i poszedł za Kasztanową Panią. Kobieta niemal okrążyła krystaliczne jezioro i skierowała się do niewielkiego lasu, z którego wypływał skromny strumyczek wpadający do jeziora. Wszystko to wyglądało tak pięknie i tak bajecznie, że chłopiec westchnął z podziwu. Anette spojrzała na niego uważnie i uśmiechnęła się, podając mu rękę. Jej dłoń była ciepła i miękka, wchodząc do lasu całkowicie opuścił go strach. Gdy ostatnim razem zabłądził był przerażony, lecz teraz czuł obecność kogoś, kto mógł go obronić. Czuł się przy niej bezpieczny.

Gaj wcale nie był taki mały, na jaki wyglądał. Wśród gęsto rosnących drzew panował półmrok, ale polana oświetlona była słońcem, które spływało na Anette i Toma niemal złocistym blaskiem.

Chłopiec nigdy wcześniej nie widział czegoś tak pięknego. Jego świat był szary i ponury. Tutaj natomiast wszystko wydawało się żyć, oddychać, pulsować pozytywną energią. Błękitnooki westchnął raz jeszcze.

– Tom, co z tobą? – Kasztanowa Pani spojrzała na niego uważnie.

– Ładnie tu.

Kobieta uśmiechnęła się i poprowadziła go w głąb lasu. Robiło się coraz ciemniej, a Tom z każdą chwilą czuł narastającą ciekawość.

Między drzewami znajdowała się rzeczka, która towarzyszyła im wijąc się jak srebrzysta wstęga. Skakały w niej bardzo małe, różnokolorowe rybki. Akompaniował temu rozkoszny śpiew ptaków, dużych, małych, kolorowych, ale też szarych. Przesyt tego wszystkiego wciąż zachwycał chłopca.

– Już niedaleko – odezwała się Anette.

Chłopiec pokiwał głową. Zza drzew zaczęła pulsować jakaś dziwna, świecąca energia, która z każdym krokiem coraz bardziej i bardziej przebijała się przez mrok. Jasnoniebieskie światło wkrótce sprawiło, że las przestał być tak zagadkowy. Tom znów widział ledwie zauważalną ścieżkę pod jego stopami. W powietrzu czuć było nowy zapach; pachniało gruszką, świeżymi grzybami, jakby różą. Mieszanka ta sprawiła, że chłopiec puścił się biegiem przed siebie, i zanim Anette zdążyła go zatrzymać, znalazł się na miejscu.

To, co ujrzał, już na zawsze utkwiło w jego pamięci. Pośrodku polany otoczonej drzewami wyrastał ogromny kryształ wyglądem przypominający lapis. Wydawał się poruszać, żyć, pulsować nieprzebraną ilością energii. Energia ta wypływała z niego malutkim strumyczkiem lazurowego płynu, który dalej stawał się przezroczystą wodą, wpadając do jeziora.

Tom spojrzał w niebo. Gwieździsty firmament układał się w niespotykane konstelacje, których nazw nie mógł znać.

– Pani Anette?

– Tak? – zdyszanym głosem spytała kobieta, która dopiero go dogoniła.

– Jak wchodziliśmy do lasu był słoneczny dzień, a tutaj jest noc?

Anette spojrzała na niego spokojnie, a potem wpatrzyła się w moc pulsującą z kryształu.

– Jesteśmy u Źródła. Tutaj wszelkie prawa nie mają znaczenia. Tu zaczyna się i kończy świat, tak mój jak i twój, mały – dodała po chwili. – Za pomocą Mocy możesz wrócić do domu. Podejdziemy bliżej?

Chłopiec skinął głową, ale czuł się dosyć dziwnie. Energia bijąca z kryształu migotała, jarzyła się i zapraszała do siebie. Zrobił kilka chwiejnych kroków do przodu, prawie się przewracając. Anette podała mu rękę.

– Chodź. Mamy mało czasu, mały.

Razem podeszli bliżej kryształu. Tom niemal pochłaniał go wzrokiem. Nigdy wcześniej nie widział czegoś tak pięknego i fascynującego jednocześnie. Spojrzał na rzeczkę wypływającą spod dziwnego kamienia. Obok niej przechodził mały pajączek, chyba ten sam, którego zobaczył wcześniej.

– Tu musimy się rozstać. Nie możesz przebywać w tym świecie zbyt długo, bo nie wrócisz już do swojego domu. Nie patrz tak smutno, mały. Za jakiś czas będziesz mógł znowu przyjść.

~ Poczekaj, Anette – w głowie Toma nagle rozległ się dziwny, nieludzki głos. Kobieta też go słyszała.

Zza kryształu wyłonił się piękny jednorożec. Taki jak z bajek; sierść niczym najczystszy śnieg, długi róg wyrastający z głowy, fiołkowe oczy. Wyglądał na bardzo starego i mądrego. Spojrzał na Toma, a chłopcu serce zabiło mocniej.

~ Obserwowałem cię, Tomie z Brunden. Wyrośniesz na wspaniałego człowieka. Być może na księcia przyszłych królestw. Czuj się zaproszony do naszej krainy, chłopcze. Czekamy na ciebie …

– Już czas, Parraesth. Musimy odesłać chłopca – ponagliła kasztanowłosa.

– Anette? Kiedy się znowu zobaczymy? – w błękitnych oczach Toma pojawiły się łzy. Wcale nie chciał wracać.

– Niedługo, mój mały. Dotknij kamienia i zamknij oczy. To nie będzie bolało.

Nim Tom rozpłynął się w przestrzeni, jednorożec Parraesth pochylił głowę na pożegnanie.

 

 

 

***

 

Już od dwóch dni Tom snuł się po domu. Mama nakłaniała go do pomocy w drobnych pracach.

Nic jednak nie interesowało chłopca. Wszystko wydawało mu się szare i nudne.

Popatrzył w okno… Ciekawe, jaka jest pogoda tam, w tym dziwnym, bajkowym świecie. W tym kolorowym, pełnym szczęścia i życia świecie. Chłopiec westchnął głęboko, a zimna szyba zaparowała .

Tom już postanowił. Ostatni raz popatrzył na swojego pluszowego misia, leżącego w kącie pokoju. Na jego naderwane ucho i smutne oczy. Spojrzał po pokoju; na brudne ściany, zniszczone łóżko, na ubrania po braciach. A później… zamknął oczy i pomyślał, jak dobrze byłoby znaleźć się tam, gdzie żyje bajka.

 

***

 

– Jednak przyszedłeś, mały.

Anette siedziała na soczyście zielonej trawie, bawiąc się drobnymi listkami. Obok niej odpoczywał śnieżnobiały jednorożec, ten sam którego Tom spotkał u Źródła. Na widok chłopca uniósł głowę i parsknął, jakby ze szczęścia.

– Chcę tu zostać, pani Anette. Chcę rozmawiać z jednorożcami, widzieć leprechauny, smoki, rycerzy w zbrojach i małe krasnoludki. Chcę to wszystko podziwiać. Mogę, pani Anette?

Kobieta uśmiechnęła się.

– Możesz, mój mały. Możesz tu zostać.

Koniec

Komentarze

"Różowiutkie usta wydawały się być słodkie jak najlepszy miód."- o "słodkości" ust mogą się wypowiadać jedynie ci chłopcy, którym już trzasneły hormony i wyrosły włosy w... nieważne. W każdym razie IMO źle dobrany przymiotnik.
I znów dziwią mnie nieco kwestie kulturowe- herbata wśród rodziny, która żyła z darów lasu? Naturalnie, jako że jest to fantastyka, mozna nieco przymknąć oko.
Brakuje jakiejś wyrazistości w tym tekście. Fajnie, trafia do bajkowej krainy, potem wytrafia i znów trafia. I co z tego wynika?


Hmm, tekst ze znacznie większym potencjałem niżKurier. Aczkolwiek, moim zdaniem, niewykorzystanym. W trakcie czytania widziałem dwie opcje: dziecko, które popada w chorobę psychiczną (ta ciekawsza -- stopniowe wycofywanie się w świat bajki) albo dziecko, które jest wykorzystywane przez złych ludzi (bardziej sztampowe, ale wciąż interesujące). Potem pojawiło się coś o miłości, a potem koniec. I nie było niczego konkretnego. A szkoda.

Dialogi pomiędzy Kasztanową a Tomem są trochę niedopracowane. Za dużo skomplikowanych słów. Z dziećmi raczej się tak nie rozmawia.

Językowo nieźle, ale w tych monologach wewnętrznych stosujesz za dużo wyróżnień; albo przecinek albo myślnik.

pozdrawiam

I po co to było?

Lekkie i przyjemne:) nie rzucają się w oczy rażące błędy a fabuła podoba mi się na tyle, że chętnie przeczytam ciąg dalszy historii małego Toma :)

Syf: Miała to być wizja świata widziana oczami dziecka, po prostu. Nie doszukiwałbym się tutaj jakichś elementów kryminalnych czy sf.

 

Dziękuję za przeczytanie. Cieszę się, że nie ma tak dużej ilości błędów. To opowiadanie ma dla mnie szczególną wartość i nie chciałbym go głębiej zmieniać. Niewykluczone, iż pojawi się część druga.

 

Pozdrawiam.

Czekam zatem na kolejną cześć.

I po co to było?

Jak dla mnie podobne do kuriera. Czyli ani złe, ani dobre - takie sobie. Znowu z tekstu nic nie wynika. mimo niezłego stylu, fabularnie kuleje. Brakuje mi jakiegoś haczyka, czegoś co mnie zaskoczy i sprawi, że chciałbym czytać kolejne Twoje opowiadania.

Czy to oczy wilka, czy innego zwierzęcia, Tom postanowił iść w tym kierunku. - rozdziel na dwa zdania.

Podobała mi się analogia/porównanie pajęczej sieci i miłości. Co do reszty. Poprawnie, ale bez rewelacji. Ani złe, ami dobre, ale spokojnie do przeczytania :)

Przyjemne opowiadanie, zdecydowanie lepsze niż "Kurier", choć też bez rewelacji. Zakończenie wydaje się ucięte i nie rozumiem go w kontekście słów Anette z pierwszego fragmentu:
"Czy to znaczy, że po tylu latach zdoła stąd uciec? Potrzebuję tego chłopca, tak jak żywi tlenu potrzebują do życia." - to chciała stamtąd uciec, czy zwabić chłopaka do świata baśni, a jeśli tak, to po co? W obecnej postaci z zakończenia nic nie wynika.

Podobało mi się porównania miłości do pająka i jego sieci. Bardzo zgrabne.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka