- Opowiadanie: meksico - i wszystko zniknie

i wszystko zniknie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

i wszystko zniknie

 

Szli ścieżką obok skutego lodem strumienia. Gdzieniegdzie z zamarzniętej wstęgi wystawały kamienie. Pokryte jedynie cienką warstwą zmrożonej wody przypominały lukrowane, stare pączki. Właśnie po nich zamierzali przejść. Choć było dobre kilkanaście stopni poniżej zera nie chcieli ryzykować przejścia bezpośrednio po lodzie. Nie to żeby dwunastoletni chłopcy byli aż tak przewidujący. Ich ostrożność wynikała z doświadczenia. Zaledwie przedwczoraj Marek, najmniejszy z całej trójki , wpadł do lodowatej wody prawie po pas. Ryczał całą drogę do domu. Ryczał gdy dostawał lanie.

Chłopak wcale nie miał ochoty iść tam gdzie idą. Lecz Chudy, który szedł na przedzie i był nieoficjalnym liderem grupy przekonał wszystkich jednym krótkim zdaniem. "Mam pół paczki Marllboro". Uśmiechnął się przy tym jakby ogłaszał co najmniej wygraną w totka. Pozostali odpowiedzieli podobnym uśmiechem i wszystko stało się jasne. Muszą iść tam gdzie ich nikt nie zobaczy. W samotności, schowani przed światem będą smakować dorosłość. Wszyscy czuli swego rodzaju podniecenie, które towarzyszy zazwyczaj próbowaniu czegoś nowego, niekoniecznie dobrego. Ale Chudy miał na to swoją teorię. Bardzo wcześnie poznał co to dobro a co zło. Gdy miał sześć lat jego ojciec rozwalił jego matce głowę o kuchenny stół. Potem się powiesił. Śmierć matki była zła. Co dziwne nic nie sprawiało mu większego bólu niż myśl że umarła tam gdzie spędziła tak wiele czasu, smażąc jemu i ojcu jajecznicę i robiąc kanapki do szkoły. Ojciec dyndający w piwnicy nie wydawał się już taki straszny. Chudy nawet cieszył się, że już nigdy nie zobaczy go żywego. Potem cieszył się że już więcej nie zobaczy swojego domu. Adoptowała go ciotka. Miał normalny dom i nawet czuł, że jest kochany. To mu wystarczało. Dziś gdy będzie się zaciągał dymem zapewne usłyszy głos matki. Albo sumienia, jak mawiał ksiądz. Ale co on tam może wiedzieć. To jego matka powie mu, że to co robi jest złe. Że to jak rozbijanie swojej głowy o kant kuchennego stołu. I jak mu się wydaje to właśnie sprawi, że nigdy więcej nie sięgnie po papierosy. Ale teraz jest przecież zwyczajnym dwunastolatkiem który tydzień temu dostrzegł paczkę leżącą pod szafką w garażu. Nie zabrał jej od razu. Czekał.. Podejrzewał że wujek może wie o niej. Lecz dziś już był pewien, że wie tylko on sam. Paczka papierosów wypełniona do połowy schowała się przed światem. Za jakiś czas przypomni sobie tą paczkę papierosów od której wszystko się zaczęło. Będzie żałował swojej spostrzegawczości. Ale jeszcze nie teraz. Teraz istniało tylko podniecenie. I wkradająca się do umysłu myśl. Będzie fajnie. ***

 

Przeszli obok domu Dyrczów. Jedynego po tej stronie rzeki i jak się zdawało pustego. Okna przysłonięte zasłonami i brak wiecznie szczekającego psa były na to dowodem. Co więcej wszystkie ślady ludzkiej obecności zasypał śnieg. Chudy miał jednak wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Ale tak już chyba jest gdy właśnie zamierza się zrobić coś złego. Idąc nie rozmawiali. Nie chcieli zwracać na siebie uwagi. Czyjej uwagi? Tego nie wiedzieli.

Wlokący się na końcu Karol był w dobrym humorze. Palił już wcześniej dwa razy. Choć nie przyznał się chłopakom. No bo niby po co? Za kilka chwil to oni będą się krztusić dymem , blednąć lub zielenieć w rozmaitych kombinacjach. On jakby nigdy nic zaciągnie się i może nawet wypuści dym nosem. Ich pełne szacunku spojrzenia będą dla niego wielką nagrodą. Nigdy nie był w niczym dobry. W szkole raczej należał do średniaków. Nie był też typem sportowca. Przeciętny. To słowo określało go najlepiej. Wszyscy nazywali go Ahmed. A to ze względu na ciemniejszą karnację. Właściwie tylko to było czymś co go wyróżniało. Dziś będzie miał okazje wykazać się czymś nowym.

Spojrzał na samotny dom. Zdawało mu się, że dostrzegł jakby zasłona w oknie na górze się poruszyła. Lecz zaraz stwierdził że to nie możliwe. Nikogo nie ma. Powiedział sobie. To przez to okropne zimno. Był pewien prawie tak samo jak tego, że nazywa się Karol Bielicki.

Rosnące obok drogi powykręcane sosny gięły się pod ciężarem śniegu. Długie białe ramiona prawie dotykały ziemi. Zaraz droga skręci ostro w prawo i wedrze się w gęsty las. Zazwyczaj służy ona drwalom którzy tamtędy ściągają ścięte pnie drzew. Teraz jedynymi jej użytkownikami są dzikie zwierzęta. No i trzech chłopców którzy wyruszyli zasmakować dorosłości.

Ahmed zatrzymał się tuż przed wejściem do lasu. Zsunął szalik z twarzy.

– Chłopaki – Wysapał – Może wystarczy? Za chwilę nie będę miał siły, żeby oddychać a co dopiero…– Mówiąc to przyłożył dwa palce do ust naśladując zaciąganie się papierosem.

– Mięczak zawsze będzie mięczak – skomentował Chudy uśmiechając się.

Ahmed pokazał mu środkowy palec.

– W sumie i tak nikogo tu nie ma….– Poparł go Marek.

– W sumie. – zgodził się Chudy i zaczął grzebać w kieszeniach kurtki. – Dawać zapałki!

Karol wyciągnął zapałki i czekał w gotowości. Marek poprawiał czapkę która była na niego o wiele za duża i co chwila oglądał się do tyłu. Zwyczajnie się bał.

Nie minęła nawet minuta gdy każdy miał już po papierosie. Traktowali je jak jakieś małe dzieła sztuki bo zamiast z nich korzystać oglądali je. Ahmed odpalił sobie i zaciągnął się. Nie za mocno ale i tak poczuł w gardle drapanie. A w głowie trochę mu zawirowało.

– Zajebiste gówno.– Uśmiechnął się gdy dostrzegł zdumione twarze kumpli – Tak mówi mój ojciec.

Pozostali poszli w jego ślady. Chudy zaczął kaszleć zanim jeszcze dym zdążył znaleźć się w jego płucach. Przez załzawione oczy widział rozmazany krajobraz i rozmyte kształty. Marek ostrożnie wciągnął mały dymek. Usta poruszały mu się jakby starał się coś pogryźć.

– Jak wędzone klapki – Zaciągnął się znów – Jak wędzone, stare klapki.

Wszyscy trzej roześmiali się. Chudemu zdawało się jakby patrzył na to wszystko z pewnej odległości. Dziwne uczucie. Jakby na moment uleciał z ciała razem z dymem papierosowym. Rozbijanie głowy o kant stołu… Usłyszał cichy głos. Było tak jak się spodziewał. Spojrzał w czyste, błękitne niebo. Musiał zmrużyć oczy bo słońce raziło boleśnie. Widział plamy przed oczami. Albo co bardziej możliwe na swoich oczach. Cienie przemykające po siatkówce oka. Zaciągnął się jeszcze raz. Rozpłakał gdy dym podrażnił wzrok. Nigdy więcej mamo. Powiedział sobie. I palił dalej krztusząc się co jakiś czas.

To była jedna z tych chwil kiedy nic nie trzeba mówić. Spoglądali tylko jeden na drugiego i uśmiechali się w ten szczególny sposób. Jakby mówili jednym głosem: tak teraz już nie jestem dzieciak. Choć oni już wcześniej uważali się za bardzo dorosłych. Lecz każde nowe doświadczenie dodawało przecież pewności siebie. Markowi wydało się, że nawet urósł kilka centymetrów choć słyszał o fatalnym działaniu papierosów na wzrost. Gówno prawda. Pomyślał sobie. Choć nie powiedział tego głośno domyślał się, że kumple przyznaliby mu racje.

Chudy już prawie dopalał swojego papierosa gdy świat się nagle zatrzymał. Potem rozdarł go krzyk.

– Duda!Bielicki!Korcz! – Starsza pani która jakby wyrosła spod ziemi zaczerpnęła powietrza – No po tobie Mareczku się tego nie spodziewałam!

Serce waliło chudemu jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Zrobiło mu się nie dobrze. Nigdy więcej mamo. Pomyślał sobie. Tak jakby to mogło cofnąć czas, jak jakieś zaklęcie. Widział Panią Bednarz jakieś dwadzieścia metrów przed sobą. Przyszła z tej samej strony co oni. Jak to się stało że wcześniej jej nie zobaczyli? Może to przez papierosy które jak domyślał się Chudy na chwilę ich otumaniły. Ich stara nauczycielka nie wydawała się teraz dobrą Panią Stasią. Uczyła ich przez pierwsze trzy lata podstawówki. Chłopca nadal zaskakiwała jej doskonała pamięć. Cholernie doskonała.

– Nawet dzień dobry nie powiecie chłopcy?! – Wykrzyknęła zbliżając się do nich.

– Dzień dobry… – Wyszeptał Mały usiłując odrzucić papierosa jak najdalej.

– Zamknij się…– szepnął Karol. Już nie był Ahmedem. Nie przy staruszce. Był chłopcem którego przyłapano na paleniu. Król dymu znokautowany. Pomyślał chłopak.

– Nawet nie próbujcie się tłumaczyć. – Teraz stała już naprzeciw nich. Jasne ubranie i biały beret sprawiały, że lśniła jak cały ten śnieg dookoła. Nic dziwnego że jej nie dostrzegli.

– Proszę pani… – Zaczął Chudy.

– Nie przerywaj mi młody człowieku – spojrzała na niego tym spojrzeniem które tyle razy widywał na jej twarzy. Znów mnie zawiodłeś. Zrobiło się mu trochę przykro. – Wiecie, że muszę powiedzieć waszym rodzicom….– zastanowiła się. – …lub opiekunom.

Chudy skinął głową. Reszta tylko patrzyła. Ale zbyt dobrze znali Panią Bednarz by liczyć na to, że będzie pobłażliwa. Miała swoje zasady. Zresztą jak większość ludzi. Lecz Ona w przeciwieństwie do innych, trzymała się ich. Chudy wiedział, że na nic ich skamlania i błagania.

– Oddajcie mi całe to świństwo które macie. – Wyciągnęła rękę. Nie miała rękawiczek. Palce miała nienaturalnie zakrzywione do środka, jak orle szpony na chwilę przed złapaniem gołębia.

– Mieliśmy tylko…

– No a teraz jeszcze kłamie. – Wysyczała staruszka potrząsając dłonią.

Marek był bliski płaczu. Wszystkie centymetry które jeszcze chwilę temu wydawały mu się tak pewne, uleciały. Już czuł uderzenia paska na swoim tyłku. Już teraz postanowił wrócić do domu po lodzie. A nuż wpadnie do wody. Zachoruje i lanie zostanie przełożone na potem. W tym przypadku nie braknie mu cierpliwości.

Chudy wyciągnął pomiętą paczkę. Starsza Pani zaraz ją przechwyciła. Obejrzała ją. Jeszcze raz obrzuciła ich spojrzeniem pełnym zawodu. Zacisnęła dłoń na papierosach. A potem ile miała sił, a trzeba powiedzieć miała ich jeszcze sporo, rzuciła za siebie.

Chudy obserwował lot paczki w zwolnionym tempie. Klatka po klatce. Szybkie wznoszenie, punkt krytyczny i spadanie do śnieżnej zaspy. Samolot o nazwie Marllboro light rozbił się kilka minut po trzynastej. Wszyscy pasażerowie zginęli. Pomyślał chłopak. To nawet poprawiło mu humor.

Uśmiechnął się mimowolnie a potem jego serce znów zamarło. Rzucił okiem na kolegów. Oni też wpatrywali się w miejsce gdzie spadła paczka. Też musieli to widzieć. Chyba, że to tylko złudzenie. Po minie Małego i Ahmeda domyślał się że jednak nie. Gdy tylko paczka dotknęła ziemi rozległo się jakby siorbnięcie. Dźwięk taki słyszał tylko wtedy gdy ktoś usiłował napić się gorącej kawy lub herbaty. Ale dźwięk nie był wszystkim. Ze śnieżnej zaspy uleciało nieco bardzo gęstego zielonego dymu. Przypominał kształtem nie do końca rozwinięty kielich tulipana. Paczka uniosła się na kilkanaście centymetrów a potem razem z dziwnym dymem zapadła się w śnieg. Chudy już chciał się odezwać lecz nie wiedział co ma powiedzieć. Pani Bednarz stała tyłem do tego zjawiska i nic nie widziała. Nie uwierzy. Zresztą Chudy sam nie mógł uwierzyć. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają. Chyba że w filmach fantastycznych. Musieli mieć coś w rodzaju halucynacji zbiorowej. To ze strachu. Inni robią w gacie a oni najzwyczajniej w świecie mają haluna. Tak musiało być. Ale czy na pewno?

Chudy dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że trzyma przed sobą wyciągniętą dłoń i palcem wskazuje miejsce gdzie zniknęła paczka. Spojrzał na swoją byłą nauczycielkę. Niewiele się zmieniła od czasu gdy kilka lat wcześniej przedstawiła się jako ich pierwsza wychowawczyni. Może tylko oczy nie miały już takiego blasku. W tej chwili wyglądała jakby była zamarzniętą rzeźbą z lodu. Na wardze wisiała stróżka gęstej śliny.

– Przepraszamy – Prawie wyszeptał Mały.

– Hmm… tak chłopcy… Gdzie to ja szłam? – Kobieta wyglądała jakby właśnie ktoś ją odczarował po kilku latach zamiany w kamień. Mówiła bardziej do siebie niż do nich. – Tak właśnie tak. Dyrczów nie ma…

Trzej chłopcy patrzyli na siebie osłupiali. Coś było nie tak. Chudy zastanawiał się czy czasem ich Pani nie jest chora. Albo stara. Jego wuj mówił że starość to nie radość. No i może właśnie to były objawy tej "nie radości"? Jakaś skleroza albo inna amnezja.

– Nic pani nie jest? – Tylko to przyszło mu do głowy.

– Ależ czuję się znakomicie. – Uśmiechnęła się pokazując, o dziwo prawdziwe, zęby. – A co wy tu robicie? Mam nadzieję, że nic złego?

– My prze…

– My przechadzamy się proszę Pani – Zagłuszył Małego Chudy.

– Rozumiem. Tylko uważajcie żeby nie przemarznąć. – Pokiwała na nich palcem. – I nie chodźcie po zamarzniętej rzece. – Popatrzyła na Marka który spuścił wzrok.

– Będziemy uważać. – Obiecał.

– Jak zawsze – Ahmed zdobył się nawet na uśmiech.

– Wiem, wiem chłopcy – Pogłaskała go po głowie. Nawet na chwilę nie dał po sobie poznać że coś jest nie tak. – Dobre z was dzieciaki. A nie wiecie czasem kiedy Dyrczowie wracają?

– Niestety nie wiemy. – stwierdził zgodnie z prawdą Chudy. – Nie ma nawet tego uroczego pieska.

Staruszka roześmiała się dobrodusznie.

– Uroczy piesek… – Powtórzyła – Aż tak dobrymi chłopcami nie jesteście. Uroczy piesek…

– Mogę zapytać w domu. – Zaproponował Ahmed – Moja mama powinna wiedzieć.

– Tak, tak…Twoja mama dużo wie. – Znów rzekła odrobinę bardziej do siebie – Nie trzeba. To nic pilnego. Wrócę tu kiedy indziej.

– Rozumiem.

– A wy bawcie się dobrze. – Mówiąc to odwróciła się powoli odchodząc. – Korzystajcie z uroków zimy. Nigdy nie wiadomo ile jeszcze dni zostało…

Nie odwróciła się już żeby odpowiedzieć na ich jednoczesne "do-wi-dze-nia". Chudy patrzył jak się oddala. Na tle śniegu szybko zniknęła mu z oczu. A raczej rozmyła się. Bo chłopak choć patrzył to myślami był gdzie indziej. W myślach nadal odtwarzał sytuacje z zielonym dymem który jak się zdawało porwał paczkę. Tam w śniegu coś musiało być. A może pod nim? Tego nie wiedział jeszcze. Zresztą czy miał chęć się dowiedzieć? Może to coś niebezpiecznego, złego?

Z zamyślenia wyrwał do dopiero głos Ahmeda.

– Chłopaki coś tam jest….coś…

Byli dwunastoletnimi chłopcami których właśnie przyłapano na paleniu papierosów. Lecz to w tej chwili nie miało najmniejszego znaczenia. Tam było coś.

***

 

Wszystkich ludzi łączy jedno. Ciekawość. Jakże często dzięki niej, albo też przez nią, uruchamia się machina zdarzeń. Być może wcześniej poprzedza ją zastanowienie. Ostrzeżenie przed konsekwencjami bycia ciekawym. Ale czy to może powstrzymać kogokolwiek?

 

Trzech dzieciaków na pewno nie.

 

Bardzo wolno zbliżyli się do tego dziwnego miejsca. Śnieg sięgał im ponad kolana a Markowi jeszcze wyżej. Stanęli kołem. Między nimi w śniegu wytworzył się lej. Jego średnica nie była wielka może piętnaście centymetrów. Brzegi choć zrobione w sypkim śniegu miały prawie idealnie gładkie krawędzie, zabarwione zielenią. Chudy przypomniał sobie dym w tym kolorze. Zastanowił się czy to może nie jakiś gaz ukryty gdzieś w głębi ziemi który właśnie zdołał się wydostać. Ale czy to tłumaczyło dlaczego właśnie teraz i czemu porwał paczkę? Raczej nie.

 

Dół nie był tylko w śniegu. Biegł niżej. W ziemi widzieli dalszą jego część. Lecz tam, bardziej przypominał rurę, o równych brzegach, niż lej.

 

– Jakieś teorie? – Spytał Chudy.

 

Wzruszyli tylko ramionami. Mały nadal miał łzy na policzkach.

 

– Ciekawe jak daleko sięga? – Ahmed starał się zajrzeć do otworu. Widział tylko czerń.

 

– Mam przeczucie że jest głęboka, lub głębokie… Bo nawet nie wiem jak to nazwać.

 

– To jest dziura…– Szepnął Marek – Zła dziura.

 

– Piękna nazwa panie odkrywco. – Ahmed uśmiechnął się i poklepał Małego po ramieniu.

 

Chudy przeraził się. Ta nazwa doskonale oddawała to co czuł. Zła dziura. Dokładnie to samo pomyślał. Nie dziura która pożarła paczkę fajek. To coś nie było dobre. Nie mogło być. Czuł to. Samo patrzenie na nią budziło w nim lęk. Cieszył się że nie jest tu sam. Nie sądził by coś im groziło ale w grupie strach dzieli się na więcej osób. Teraz to był strach nieuzasadniony. Bo nie ma czegoś takiego jak dziury o średnicy kilkunastu centymetrów które porywają ludzi.

 

– Tak to nazwiemy. – Stwierdził Chudy – Zła dziura.

 

– Na odwrót – powiedział Mały.

 

– Że jak? – Ahmed popatrzył na niego krzywiąc twarz.

 

– Nie zła dziura, a dziura Zła. – Podkreślił słowo "zła".

 

– No mi pasuje. – Chudy zastanowił się. – Wrzućmy tam coś. – Sam nie wierzył że to powiedział. Nie zdziwiłby się gdyby to wymyślił Ahmed ale nie on sam.

 

– O i takie myślenie mi się podoba.

 

– Nie lepiej nie… może to coś… tam… się obudzi. – Młody zadrżał.

 

– A niby co się ma obudzić? Kret jakiś? – Ahmed uśmiechał się szelmowsko ale widać było że też naszły go wątpliwości.

 

– Daj zapałki.

 

– Sam je wrzucę.

 

– Poczekaj. Wrzuć samo pudełko.

 

Ahmed skinął głową. Wysypał zapałki na dłoń i wrzucił je do kieszeni.

 

Król dymu papierosowego był już tylko wspomnieniem. Teraz pojawił się chłopiec z zapałkami. Odważny badacz dziwnych dziur w ziemi. Poskramiacz tajemniczych otworów o nieznanym pochodzeniu i przeznaczeniu. Opanował drżenie rąk gdy trzymał pudełko zapałek dokładnie nad lejem. Spojrzał na chłopaków. Jakby pytał czy to dobry pomysł. Nie wiedzieli.

 

Jeszcze raz ciekawość zwyciężyła. Nieodparta pokusa zobaczenia co się stanie.

 

Zapałki nawet nie zdążyły dotrzeć do ziemi gdy zielony dym je porwał. Niczym głodna bestia która tylko czeka na swoją porcję. Chłopcy zrobili krok do tyłu w tym samym momencie gdy zapałki zniknęły razem z dymem.

 

– No pięknie… – stwierdził Ahmed.

 

– Połknął ją jak żaba muchę. – Dodał Chudy. – Co o tym sądzicie?

 

– Trzeba kontynuować doświadczenie. – Uśmiechnął się – Zobaczymy jak poradzi sobie z serią much.

 

Zaczął grzebać w kieszeni kurtki. Potem w drugiej. I jeszcze raz.

 

– Co ty też masz dziurę w tym swoim palcie? – Chudy zaśmiał się i nawet Mały się rozchmurzył.

 

– Spadaj. Najlepiej do tego dołka. – I dalej starał się wyciągnąć zapałki z kieszeni.

 

– Może masz w spodniach?

 

– W spodniach to ja mam, ale nie dla ciebie…nie ma ich…

 

– Jak nie ma?

 

– Normalnie. Przecież widzieliście, że tu je włożyłem. I nie ma.

 

– Mówiłem, że to dziura zła… Lepiej to zostawić…– Mały wyglądał tak jakby chciał co najmniej uciec.

 

– Przestań pieprzyć. – Warknął Ahmed. – Nie podoba się to możesz iść…

 

– Mały ma rację… – Chudy nie chciał żeby teraz się kłócili. – To wszystko jest trochę dziwne jak dla mnie…

 

– No raczej. – Poklepał Małego po czuprynie skrytej pod czapką – Sorki.

 

– Może powinniśmy komuś powiedzieć? -Zaproponował Mały.

 

– Zły pomysł – Nie zgodził się Chudy. – Co niby mamy powiedzieć? Że paliliśmy sobie…

 

– A tu nagle dziura zjadła nasze fajki. Trochę zabawne. Prawda.

 

– No i jeszcze Pani Bednarz. Widzieliście jak się zachowywała? I to zaraz po tej akcji z paczką.

 

– Jakby amnezja albo coś – Mówiąc"coś" pięścią zrobił młynka z boku głowy.

 

– Straszne…– Mały patrzył w dziurę ze strachem.

 

– Zależy jak to wszystko się ułoży. – Chudy starał się wszystko przeanalizować. – Musimy poczekać. Zobaczymy co pani Bednarz zrobi.Może nie rozgada o tych fajkach.

 

– Może… a jak powie to mamy przechlapane. Wtedy sam się do tej dziury rzucę.

 

– Tylko wtedy jak sobie ją do domu zaniesiesz. Szlaban pewny po tej wpadce.

 

– I lanie – dodał Mały prawie płacząc.

 

– I lanie – Powtórzył Chudy.

 

Znów się śmiali. Lanie jawiło się w głowie chłopaków jako jedna z normalniejszych rzeczy jakie mogły ich dziś spotkać. Chudy nawet chciał by wszystko stało się tak jak powinno być. Rozmowa z wujkiem, może trochę krzyków a potem kara. Lania raczej nie dostanie. Wujek nigdy go nie uderzył. Może jednak dziś będzie ten pierwszy raz?

 

– No to poczekamy – przerwał ciszę Ahmed. – Dziurą zajmiemy się gdy to tylko będzie możliwe. Jakoś nie wydaje mi się żeby zniknęła szybko.

 

Chudy pomyślał sobie, że ta dziura jest tak stara jak świat. A to że będzie tu do jego końca wydawało się mu prawie pewne.

 

 

 

***

 

 

Chudy leżał w łóżku. Już dawno minęła północ ale nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w sufit i starał się myśleć. Nie przychodziło to łatwo. Nie było lania ani bury. Nie wiedział nawet czy pani Bednarz u nich była. Wszystko po staremu. Normalnie. Ale nie dla niego. Myśl o dziurze zła zatruwała jego umysł. Wysysała z niego całą radość. Nie wiedział czemu tak się dzieje. Przecież nic się nie stało. Mogliby przestać chodzić w to miejsce. Mogliby? Zresztą było ich trzech. Nawet jeśli sam postanowi o wszystkim zapomnieć, to czy Mały i Ahmed też to zrobią. Spodziewał się, że nie. Zresztą jemu samemu wydawało się to nie możliwe. W jego głowie powstało ministerstwo do spraw dziur o niewiadomym pochodzeniu. Mógł je zamknąć na siedem spustów. Zapieczętować i otoczyć wysokim murem. Lecz ono nadal było.

 

Nie wiedział co robić. Chciał zasnąć. Albo też obudzić się. To wszystko mogło być snem. Może jutro gdy otworzy oczy tajemnicza dziura zniknie.

 

Już postanowił że zaraz po przebudzeniu będzie patrzył w okno. Gdy się tak robi to podobno nie pamięta się snów. A on chciał zapomnieć.

 

Może nawet paczka Marllboro będzie leżeć pod szafką w garażu. Powie o niej wujkowi. Tak zrobi.

 

Tylko czy rano to wszystko okaże się snem? Mógł tylko w to wierzyć. Wiara to cudowna rzecz. To była ostatnia jego myśl jaką pamiętał. Potem zapadł w sen. Niespokojny i poszarpany. Rodzący pytania a nie dający żadnych odpowiedzi. Trucizna wdzierała się do każdego zakamarka jego młodego umysłu.

 

 

 

***

 

 

Chudy poszedł do szkoły na piechotę a nie tak jak zawsze autobusem. Nie było daleko. Trochę ponad kilometr. Chciał być sam. Noc nie przyniosła żadnych rozwiązań. Nie była też odpoczynkiem. Męczyły go dziwne sny które rozpłynęły się w świetle poranka.

 

Niczym widma wędrowały w jego głowie. Łączył je jeden element. Otwór o nienaturalnych właściwościach. Niczym mała czarna dziura pożerająca wszystko co się do niej zbliży. Nie był pewien jak to wszystko działa ale miał swoje podejrzenia. Zniknęły zapałki z kieszeni Ahmeda choć wrzucili tylko pudełko. Lecz dziwniejsze było to co się stało z papierosami. Tak jakby dziura wymazała pani Bednarz pamięć. Zniknęła paczka a razem z nią to co się z nią wiązało. Tak samo jest gdy usunie się folder z komputera znikają pliki które w nim były. Czy tak jest zbudowany świat?

 

Na tych rozmyślaniach minęła mu cała droga do szkoły. Choć był już spóźniony to przed głównym wejściem czekał na niego Ahmed. Nie miał czapki a czarne krótkie włosy zmierzwione jakby dopiero co wstał. Za to szyję owinął szalikiem lokalnego kluby piłkarskiego. Oparty o poręcz schodów przywitał się z Chudym.

 

– Też nie spałeś dobrze?

 

– Jakoś nie mogłem.

 

– Małego nie ma w szkole. Sprawdzałem.

 

– Mam nadzieję, że nikomu nie wygadał…

 

– Raczej nie. Pomyśl sam. Komu miałby powiedzieć?

 

Ahmed zastanawiał się chwilę wpatrując się w swoje stopy. Wzruszył ramionami.

 

– Śniła ci się?

 

– Niewiele pamiętam ale tak…To wszystko jakieś straszne.

 

– No wiem… Bo przecież nic się nie stało.

 

– Właśnie. – Chudy poczuł ulgę. Nie tylko jemu było ciężko. – I niech tak pozostanie. Nikomu ani słowa to nic się nie stanie.

 

– A pani Bednarz?

 

– A co z nią?

 

– No wiesz o co mi chodzi…fajki.

 

– U mnie nie była a z tego co widzę u ciebie też nie. Po szkole wpadnę do Małego i obczaję sytuację.

 

– No mi pasuje.

 

– To co? Na lekcje?

 

– Na lekcje. – Ahmed uśmiechnął się – Co do przeczuć to mam jedno.

 

– Jakie?

 

– Pała z niemieckiego. Trochę normalności się przyda.

 

Tak z pewnością się przyda. Pomyślał Chudy. Nie spiesząc się weszli do budynku szkoły.

 

 

 

***

 

 

Punktualnie o czternastej dziesięć dzwonek ogłosił koniec lekcji. Chudemu zdawało się, że ostatnia lekcja trwła wieczność. Pała z niemieckiego nie zrobiła na Ahmedzie żadnego wrażenia. Nie była pierwszą. Chłopcy szybko się przebrali i wyszli. Postanowili razem iść do Małego. Nie było już tak zimno jak wczoraj ale spodziewali się, że po zachodzie słońca to się zmieni. W środku grudnia zmierzch przychodził bardzo wcześnie. Naciągnęli więc czapki na uszy. Ahmed nie przejął się nawet tym, że w swojej wyglądał jak pomocnik świętego Mikołaja. Od domu Marka dzieliło ich zaledwie dziesięć minut drogi. Budynek stał na szczycie niewielkiego wzniesienia. Dopiero tutaj odczuli delikatne podmuchy wiatru. Mały musi być chory. Pomyślał chudy. Pewnie się przeziębił. Chciał by to było właśnie to.

 

Choć przy furtce stał domofon nawet na niego nie spojrzeli. Była lekko uchylona więc weszli na podwórze. Przed garażem stało Punto ojca Marka. Ahmed nazywał go złomem. Wąską ale odśnieżoną ścieżką doszli do frontowych drzwi. Bali się. Teraz dopiero do umysłu Chudego dotarła myśl, że może ta cała dziura to ich wymysł. Wytwór fantazji. Może pani Bednarz tu była i opowiedziała jakie to mają zajęcia po lekcjach? Może mały dostał większe lanie i ma podbite oko albo coś nawet gorszego. Może dlatego nie był w szkole. Nim Chudy zdążył to wszystko sobie poukładać w głowie Ahmed zadzwonił. Usłyszeli miłą melodię dzwonka a potem szybkie kroki.

 

– Michał to ty?– Nim zdążyli odpowiedzieć pani Dybak otworzyła drzwi.

 

– Dzień dobry – Powiedzieli razem gdy tylko się pojawiła.

 

Nie odpowiedziała od razu. Miała na sobie tylko szlafrok a włosy wciąż mokre. Widocznie była pod prysznicem. Wyglądała bardzo dziewczęco bez okularów i makijażu. Patrzyła na chłopców jakby byli ostatnimi osobami jakie spodziewała się zobaczyć.

 

– Dzień dobry pani. – Powtórzył Chudy. – My przyszliśmy do Marka. Nie było go w szkole więc pomyśleliśmy…

 

– Jak to nie było Marka?

 

– No myśleliśmy, że chory jest albo…

 

– Ale ja nie wiem o czym mówicie chłopcy – Zamyśliła się jakby sobie coś przypomniała. – Michał gdzieś poszedł…Powinien już wrócić…

 

Trzy lata starszy brat Marka, Michał był jego zupełnym przeciwieństwem. Arogancki cwaniak wdający się ciągle w bójki. Choć jego ulubionym zajęciem było dręczenie młodszego brata. Chudy i Ahmed nie lubili go.

 

– To Marek poszedł do szkoły? – Spytał Ahmed.

 

– Chyba pytacie o Michała chłopcy?

 

Czy z nią jest coś nie tak? Zastanawiał się Chudy. Dziwnych rzeczy ciąg dalszy. Po co mieliby pytać o tego głupka Michała? I dlaczego ona tak pomyślała? Nie powiedział jednak tego głośno.

 

– Pytamy o Marka.

 

– Nie wiem nawet o kim mówicie. Nie znam żadnego Marka który mieszkałby w tym domu. Chyba, że to wasz jakiś wymyślony przyjaciel? – Uśmiechnęła się jakby pomyślała, że robią jej dowcip. – No dobra chłopaki mówcie po co naprawdę przyszliście.

 

Chudemu zakręciło się w głowie. Chłopcy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Co ta kobieta plotła? Na dodatek zdawało się że mówi szczerze. Przerażenie malowało się na ich twarzach. Chudy nie wiedział czy to możliwe. Ale tylko jedna rzecz mogła narobić takiego bałaganu. Dziura o której tak niewiele wiedzieli. Ale co się stało? Ahmed rozglądał się. A w jego oczach pojawiły się łzy.

 

– Nie ma go! – Krzyknął potrząsając ramieniem Chudego – Kurwa, nie ma go!

 

– Ej mały licz się ze słowami – Oburzyła się kobieta. Ale nie zwracali na nią uwagi.

 

Chudy podążył wzrokiem za miejscem które wskazywał palec kolegi. I też zaklął. Nie wiedział czy na głos czy tylko w myślach. Patrzył na wybetonowane miejsce przed drzwiami. Pamiętał doskonale kiedy powstało. Trzy lata temu. Musiał pamiętać. Bawili się wtedy u Marka. Beton jeszcze nie zastygł i musieli wchodzić do domu tylnymi drzwiami. Ale Mały raz zapomniał. Od tamtego czasu został ślad. A teraz go nie było. Zniknął. Chudy przypomniał sobie paczkę papierosów. Gdy dziura ją pochłonęła, zabrała także wszelkie wspomnienia z nią związane. Coś się stało z Markiem. Już był tego pewien.

 

– Musimy tam iść – stwierdził Chudy. Próbował powstrzymać drżenie głosu. – Może jeszcze da się coś…

 

– Zabiję go! – krzyczał Ahmed przez łzy – To ten kretyn…to on…

 

– Wynoście się stąd! – Pani Dybak powiedziała to raczej w formie ostrzeżenia.

 

– Pani nic nie rozumie…– Chudy nie potrafił spojrzeć jej w oczy. Może nie chciał tam zobaczyć coś co przypomniałoby mu małego. – I tak to na nic…

 

– Nie zamierzam się powtarzać.

 

– Chodźmy stąd…nie ma… nie ma czasu…

 

Chudy pokiwał głową. Jeszcze raz spojrzał na kawałek betonu który, do niedawna naznaczony był odciskiem buta sportowego numer trzydzieści siedem. Nie mówiąc nic ruszył w kierunku furtki. Czuł się jakby za chwilę miał zemdleć. Nogi ciążyły mu jak nigdy. Słyszał za sobą pochlipywanie Ahmeda. Nigdy nie słyszał czegoś okropniejszego.

 

Szybkim krokiem szli w kierunku strumienia nie mówiąc prawie wcale. Potem biegli. Sił dodawała im tylko nadzieja, że może da się coś jeszcze zrobić. Nie wiedzieli jak bardzo złudna.

 

 

 

***

 

 

Już z daleka dostrzegli klęczącą postać. Obok dziury. Wewnątrz której coś mieszkało, coś złego. Chudy biegł z przodu. Ahmed kilka kroków dalej. Oboje dyszeli ciężko. Mroźne powietrze nie ułatwiało oddychania. Słońce wiszące nisko nad horyzontem raziło w oczy. Chudy widział Michała odwróconego do nich plecami. Nieruchomego niczym rzeźba. Groźnego. Niepewność którą czuli przez całą drogę nie opuściła ich. Trwała niczym buzujący w głowie strażnik. Chudy zwolnił. Od otworu dzieliło go może trzydzieści metrów. Już sam nie wiedział czy chce wiedzieć co się stało. Może lepiej zawrócić. Udawać że to się nie dzieje. Te myśli kołatały się w jego głowie. Chciał wrócić do domu. Zamknąć się w pokoju i nie myśleć o niczym. Mógł to zrobić. Być może potrafiłby zatrzymać się i odejść bez oglądania się na siebie. Może wyrzuty sumienia okazałyby się niewielkie. Może.

 

Wszystko to zniknęło gdy Chudy zobaczył nad czym klęczy Michał. Najpierw dostrzegł głowę, przekręconą na bok. Blada skóra wyglądała jak ulana z wosku. Ciało rzucone na ziemię niczym worek kartofli wydawało się martwe. Jedna ramię ułożone wzdłuż ciała, drugie wyciągnięte w drugą stronę. Usta zastygły w dziwnym grymasie zdziwienia i strachu. Lecz najgorsze były oczy. Po prosu ich nie było. Puste oczodoły zdawały się czarne. Głowa spoczywała tuż obok przerażającej dziury, teraz uśpionej.

 

– Kurwa – Wrzasnął Ahmed.

 

Chudy nie miał siły wykrztusić słowa. Nie mógł nawet zapłakać. Czuł fale gorąca przeszywające całe jego ciało. Gniew i złość buzowały w żyłach. I wszechogarniająca bezsilność. Nie mogli nic zrobić. Małego już nie było.

 

– Ja mu nie wierzyłem… nie chciałem… – Wyszlochał Michał nie podnosząc wzroku. – Myślałem… chciałem dać mu nauczkę za kłamstwo…nie chciałem…

 

Chłopcy milczeli. Chudy dopiero teraz zauważył że drży. Właściwie poczuł. Coś w środku szarpało się i wrzeszczało. Obrazy tego co się tu stało wirowały w jego głowie. Mały który prowadzi brata do tego miejsca. Opowiada o tym co się stało z błaganiem w oczach może ze łzami. Przysięga. Na pewno tak. Michał się śmieje. Bo nigdy nie słyszał niczego głupszego. Obiecuje Małemu nauczkę. I dotrzymuje słowa. Jest przecież silniejszy od swojego brata. A tacy mają przywileje. Zaciąga go do dziury. Mały szarpie się ale jest zbyt słaby by stawić opór. Zostaje powalony na ziemię. Twarzą w dół. Zbyt blisko otworu. Ale jeszcze ma szansę. Rozstawia ręce by się podnieść. Jest przerażony. Łzy spływają po policzkach. Może nawet błaga brata żeby tego nie robił. Lecz on jest zawzięty. Nie da robić z siebie idioty. Przygniata małego do ziemi. Nie trzeba nic więcej. Niezależnie od tego czym jest dziura i jaka siła w niej siedzi, jest czujna. Wystarczy chwila a zielony dym ulatuje ze szczeliny. Zabiera to co jej ofiarowano. Wysysa mózg Małego, wysysa oczy. Kto wie co jeszcze. Być może Michał widzi co się dzieje i stara się odciągnąć brata. Za późno jednak.

 

Ukarał brata. Zabił go.

 

 

Chudy zaczął płakać. Tak to musiało wyglądać. Był pewien. Coś w nim zaczęło się domagać działania. Odreagowania. Małemu już nie można pomóc. Już za późno. Nie można cofnąć czasu. Z obrzydzeniem patrzył na Michała. I co dziwniejsze to samo czuł spoglądając na ciało Małego. Chciał żeby zniknęli. Obaj.

 

– On go zabił… – Szepnął Ahmed. Brzmiało to trochę jak pytanie. Chyba nadal nie mógł uwierzyć w to co się stało.

 

– …o kant kuchennego stołu… – Pomyślał głośno Chudy.

 

Ahmed spojrzał na przyjaciela. Wydał się mu obcy. Nie poruszył się nawet gdy Chudy nogą wymierzył cios w głowę Michała. Silne uderzenie odrzuciło chłopca do tyłu. Krew z rozbitego nosa zalała mu twarz. Nie próbował się bronić. Nawet nie spojrzał na Chudego. Podniósł się na klęczki. Spadł kolejny cios. Tym razem w tył głowy. Michał już się nie podniósł.

 

 

Słońce już zachodziło gdy Ahmed i Chudy wracali do domów. Nie rozmawiali prawie wcale. Gdy przechodzili przez zamarzniętą rzekę Chudy zatrzymał się. Przypomniał sobie jak Mały wpadł do wody. Zdobył się nawet na uśmiech. Ahmed oglądał swoje dłonie. Choć nie było na nich śladów krwi czuł ją. Zapach krwi i śmierci. I niepewność.

 

– Co teraz? – spytał.

 

– Nie wiem. – Chudy wydawał się nie obecny. – Wydaje mi się, że ta dziura może pomieścić cały świat.

 

– Może…

 

– Dowiemy się tego tak czy inaczej…

 

– A myślisz, że potem starczy tam miejsca dla nas…

 

Chudy przeraził się. Cokolwiek jest w tej dziurze nie chce spotkać tam Małego. Nie chciał jednak o tym rozmawiać. Przynajmniej nie teraz. Właśnie dziś skończył się dla nich świat. Byli martwi. Chudy wiedział o tym.

 

– Jeśli nie to pokażę ci czego nauczył mnie ojciec.

 

A w głowie widział swoją matkę. Szeptała. "O kant kuchennego stołu."

 

 

 

***koniec***

 

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo mi się podobało. Opowiadanie jest niesamowicie wciągające i ciekawe. Intryguje treścią i zachwyca ładną, oszczędną formą. Super!

Masz bardzo fajny styl - czyta się lekko i przyjemnie. Wychwyciłam dwa drobne błędy:

Chłopak wcale nie miał ochoty iść tam gdzie idą. - chyba lepiej: tam gdzie szli

Zrobiło mu się nie dobrze. - niedobrze

Zauważyłam tylko to - od pewnego momentu tak mnie wciągnęło, że przestałam analizować formę ;)

Ciekawe opowiadanie, napisane przystępnym językiem. Ale mimo to właśnie do języka mam małe zastrzeżenie, poza oczywiście drobnymi błędami. Chodzi mianowicie o to, że nie byłem przekonany, że rozmawiają ze sobą dzieci. Ten język był trochę chyba za dorosły jak na dwunastoletnich chłopców. Takie odniosłem wrażenie, chociaż oczywiście mogli być nad wyraz rozwinięci.
Samo zakończenie mocne i dobre. Mówię o fragmencie, który zaczyna się od "słońce już zachodziło...". Duży plus właśnie za to zakończenie, choć tak jak napisałem - cały tekst w porządku.

Dzięki za tak pochlebne opinie. Choć nie wiem czy zasłużyłem.
Cieszę się że się Wam podobało. Mam nadzieję, że kolejne opowiadania będą jeszcze lepsze i pozbawione błędów.

A jeżeli chodzi o język dwunastolatków, do którego drogi Wilczku masz zastrzeżenia to może i masz rację. To przez to że za dużo Stephena Kinga czytałem.
Dziękuję za wychwycenie niektórych błędów(choć sądzę, że jest ich znacznie więcej) i Pozdrawiam.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Spójne, logiczne, z dobrze napisaną sceną otwierającą i zamkniętymi wątkami. Pozostawia niedosyt w stylu "ale to już???". Gratulacje. 

drogi mpszyman(nie wiem jak to odmienić:) dziękuję za komentarz. co do niedosytu to miło mi to słyszeć(czytać) bo to znaczy, że się podobało. Nawet myślałem żeby to pociągnąć dalej. Bałem się jednak, że stanie się to historią o walce dobra ze złem. Tu nie o to mi chodziło. Bardziej zależało mi na odrobinie refleksji. Jeśli coś takiego oczywiście może się pojawić po przeczytaniu mojego tekstu. Może czasem jest tak, że zło wygrywa?
pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Przyznaję, że mnie wciągnęło. Interesujący pomysł.
Przyjemność czytania psuł brak 95% przecinków (czyli pewnie ponad stu). Radzę się zaprzyjaźnić z tym znakiem interpunkcyjnym, bo jego brak w takich rozmiarach po prostu razi.

Pozdrawiam.

Nic mnie nie usprawiedliwia... Przecinki, rzecz ważna... Poprawię się... Cieszę się że się podobało...

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Szczerze mówiąc to przeczytałem dopiero teraz bo cie wyróznili, i żałuje ze nie zrobiłem tego wcześniej. bardzo fajny pomysł i bardzo przyjemnie to przekazałeś, no i jest refleksja a to się coraz rzadziej zdarza.
pisze bardzo fajnie.
dla mnie na szóstke

@masztalski - dzięki wielkie:D naprawdę miło to usłyszeć:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Naprawdę ciekawe opowiadanie. W połowie tekstu sam zaczołem snuć przypuszczenia, czym może być ta dziura.

Jeżeli chodzi o klimat, to przypomniał mi się Władca Much. Takie narastające poczucie strachu.

Pozdrawiam.

dzięki Bluu:) akurat z tego tekstu zadowolony jestem. Mój debiut:)
pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Czytałam wcześniej, ale nie zostawiłam żadnego śladu.
Wciągające, oryginalne i niebanalne. Dałam 5. 

Nowa Fantastyka