- Opowiadanie: visznu.8 - Widziadło

Widziadło

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Widziadło

 

Widziadło

 

 

 

 

 

Był niewysokim, jasnowłosym młodzieńcem o bystrym i przenikliwym umyśle. Ciekawość otaczającego go świata czyniła go jednym z, niewielu, których, ponadprzeciętna mądrość i wiedza jawią się w sposób nad wyraz wymowny. Jednak, że naturą człowieka jest dwoistość duszy, tak samo nie dziwić może fakt, iż zło od zawsze przerażało i zarazem pociągało ludzkość.

 

Carl bardzo często spacerował po okolicznych lasach i trzęsawiskach, coraz głębiej poznając otaczającą go przyrodę. Wędrując między sosnami, wsłuchiwał się w odgłosy szybującego po niebie ptactwa. Obserwował jak korony drzew uginają się pod wpływem napierającego nań wiatru i zawsze gdy, zapadał zmrok, wracał do domu, gdzie czekała na niego kolacja przygotowana wcześniej przez mamę. Tym razem było jednak inaczej.

 

W drodze powrotnej spotkał pewnego zamieszkującego tutejsze tereny starca, którego znał jedynie z widzenia. Sposób w jaki poruszał się ten włóczęga zdradzał, iż jest on osobą o ponurym usposobieniu. Obskurny szary płaszcz i wytłamszone buty sprawiały, że inni woleli trzymać się od niego z daleka. W owej chwili nawet ptaki zdawały się milczeć i odlatywały w ostępy lasu.

 

Prowadził on samotny tryb życia dlatego też nikt nie wiedział o nim zbyt wiele. Gdzieniegdzie krążyły tylko plotki, że przychodził do swojego siedliska z jakimś wielkim czarnym worem w którym nie wiadomo co przechowywał. Takie właśnie okoliczności były przyczyną tego iż Carl zapragnął bliżej poznać tego obcego człowieka.

 

Gdy słonce chyliło się ku zachodowi, a niespokojny duch młodzieńca domagał się zaspokojenia swej ciekawości, przyszedł mu do głowy pewien szalony pomysł, by pójść za krokami nieznanej mu osobliwości. Niemiej jednak musiał on podjąć wszelkie środki ostrożności po to by nie zdradzić się ze swym zamiarem. Szedł więc spokojnie i miarowo, starając się nie stawiać stóp na cienkich suchych gałęziach, których chrzęst mógłby wzbudzić najmniejszy cień podejrzeń. Idący przed nim osobnik przemieszczał się niezwykle sprawnie ja na kogoś w podeszłym wieku. Widać więc było, że kroczył tymi ścieżkami nie po raz pierwszy. Musiał być tu już wcześniej, lub też dobrze wiedział dokąd zmierza. W pewnym miejscu przystanął, jak gdyby miał za chwilę spojrzeć za siebie, lecz wbrew pozorom była to tylko chwila odpoczynku. Carl również się wtedy zatrzymał w obawie, iż zostanie zauważony. Mógł wówczas bliżej przyjrzeć się zachowaniu starca. Mimo gęstniejącego mroku, dostrzegł jak ten dziwny, sędziwy człowiek, oprawszy się o wielki konar drzewa, wyciąga spod płaszcza niedużą butelkę whisky. Upił kilka może kilkanaście łyków po czym schował z powrotem swój trunek. Minutę później ruszył w dalszą wędrówkę. Carl, czując na ciele chłód nadchodzącej nocy, wahał się czy nie powinien aby wracać do domu. Mijał już bowiem w miejsca, gdzie bujne knieje i krzewy stawały się dla niego coraz bardziej obce. Coraz to bardziej zapuszczał się w odmęty usypiającej w mroku przyrody. Postanowił jednak iść dalej i dowiedzieć się czegoś więcej o budzącym kontrowersje człowieku.

 

Wkrótce potem błąkał się po jakiś wrzosowiskach i nieszczęśliwy przypadek sprawił, że mężczyzna w szarym płaszczu zniknął z pola widzenia. Carl starał się zachować spokój, do czasu gdy nie poczuł na swym prawym ramieniu ciężaru czyjejś dłoni. Wtedy to odwrócił się gwałtownie, ujrzawszy przed oczami smukłą sylwetkę zgubionej przed chwilą postaci. Posępny starzec stał teraz przed nim w całej swej okazałości.

 

– Dlaczego za mną idziesz ? – przemówił. Swą postawą nie zdradzał żadnych zamiarów, lecz jego głos był zimny i nader przenikliwy.

 

– Ja … ja …– jąkając się, szukał w głowie odpowiednich słów, by wybrnąć jakoś z tej trudnej sytuacji. – Ja … zabłądziłem – wyksztusił, nie mogąc tym samym pojąć jakim cudem został zdemaskowany.

 

Stojący naprzeciw niego starzec milczał. Wzrok wbity miał w ziemię dlatego też, nie sposób było odgadnąć co kryje się w jego duszy. Trwał przez jakiś czas w bezruchu a potem zrobił coś nieoczekiwanego. Odwróciwszy się i zaczął powoli iść w kierunku drzew. Carl nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Energia jaką emanował ten człowiek, budziła niepokój lecz zarazem fascynowała ciekawego życia młodzieńca.

 

– Proszę Pana – krzyknął – proszę zaczekać.

 

Podbiegł nieco bliżej, lecz tamten zdawał się być głuchy na jakiekolwiek wołania. Szedł dalej swym miękkim i niemalże bezgłośnym krokiem.

 

Gdy dzień ustąpił wreszcie miejsca nocy a blady sierp księżyca pojawił się w towarzystwie gwiazd, Carl gonił już tylko za szelestem stawianych w ciemnościach kroków. Miał mieszane odczucia. Z jednej strony chciał jak najszybciej znaleźć się w domu, z drugiej zaś odnosił dziwne wrażenie, że jakaś nadludzka siła ciągnie go za sobą w nieznane. Nie zauważył nawet kiedy znalazł się na pewnym odludziu, nad którym księżyc rozwinął swa bladą, srebrną poświatę.

 

Mężczyzna w szarym płaszczu zatrzymał się i czekał. Kontury jego pokracznego ciała jawiły się niczym cień rozmazany na tle jasnego nieba.

 

– Chodź – powiedział spokojnie, lecz tonem nie znoszącym sprzeciwu i dopiero teraz odwrócił się w kierunku młodzieńca.

 

Carl nie odczuwał jednak lęku. Podszedł posłusznie do starca, którego oczy, nie wiedzieć czemu nadal wpatrzone były w ziemię. Oboje stali teraz na jakiejś dużej kamiennej płycie lecz bystry młodzieniec szybko zorientował się gdzie się znajdują. Wkroczyli on bowiem na teren starego przedwojennego cmentarza, umiejscowionego gdzieś na skraju lasu. Leżały tutaj ciała pomordowanych żołnierzy jak i również ich rodzin. Była to zbiorowa mogiła. W jej dalszych obszarach pomniki porośnięte były gęstymi tumanami mchu i cierni, w skutek czego nie sposób było zliczyć dokładnej ilości grobów.

 

– Musisz mi pomóc – rzekł ochryple starzec.

 

– Ale jak…? W czym ? – odparł zdziwiony.

 

– Musisz mi pomóc odsunąć właz – młodzieniec stwierdził, że musiał się chyba przesłyszeć. Pomyślał, iż musi mieć do czynienia z jakimś szaleńcem, do tego jeszcze te jego oczy. Dlaczego wciąż patrzy w ziemię ?!

 

– Proszę – dodał po chwili włóczęga

 

– Co takiego ? – powiedział drżącym głosem. Co pan zamierza …?

 

– Chce, byś mi pomógł otworzyć ten grób – barwa jego głosu wydała się teraz łagodna i nie pasowała do osobliwej sytuacji.

 

Chłopak o nic już nie pytał. Wyraźnie bał się sprzeciwić stojącemu przed nim starcowi. Miał tylko nadzieję, że nikt nie dowie się gdy będą bezcześcić to szczególne miejsce.

 

Z nagrobka trzeba było najpierw usunąć odrobinę mchu i mokrych liści, po to by można było zobaczyć wymiary kamiennej płyty i dzięki temu lepiej złapać i unieść głaz. Stanęli więc po przeciwnych stronach i silnym chwytem przesunęli wieko grobowca. Z wnętrza ziemi od razu wydobyły się wyziewy obrzydliwego, zatęchłego powietrza, a tuż przed nimi rysowały się stare betonowe schody prowadzące w głąb grobowca. Carl, mało co nie zwymiotował

 

– Możesz odejść – powiedział starzec, po czym wyjął z płaszcza jakiś stary kawałek szmaty. Następnie wyszukał wśród zroszonej trawy kawałek drewna, robiąc sobie prowizoryczna pochodnię. Carl tylko się przyglądał. Mógł sobie zwyczajnie pójść, lecz chęć poznania dalszych wydarzeń była silniejsza. Bacznie obserwował jak tamten wyciągnął resztkę swojej whisky i zmoczył nią owiniętego na kiju łacha., by za chwilę podpalić łuczywo. Żółto – niebieskie płomienie okalały jego szpetną twarz. Jednak wyraz jego oczu nadal stanowił niewiadomą. Ręka trzymająca pochodnię była chuda i koścista, a nadzwyczaj długie palce zakończone pożółkłymi i ostrymi paznokciami. Zrobił kilka kroków i bez pośpiechu zaczął schodzić w otchłanie grobowca. Młodzieniec wciąż stał jak sparaliżowany, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. Po chwili widział już tylko unosząca się nad mogiłą mglistą poświatę.

 

W oddali słychać było natarczywe pohukiwanie sów, a Carlowi przez głowę przeszła kolejna szalona myśl. Dał krok do przodu. Potem kolejny, aż wreszcie przemógł się i zszedł po schodach w podziemia. Było tam więcej miejsca niż przypuszczał. Po lewej stronie zaważył szkielet jakiegoś człowieka. Wszystko wskazywało na to, że najprawdopodobniej został on tutaj uwięziony lub pochowany żywcem, gdyż siedział pod ścianą na usypanej warstwie piasku. Gdzieś w pobliżu kręcił się starzec. Jedną ręką trzymał płonącą żagiew, drugą grzebał w leżących przed nim kościach. Pochłonięty swą czynnością, zdawał się w ogóle nie dostrzegać młodzieńca. Potem przesunął się kawałek dalej i przypadkowo trącił owego kościotrupa, którego części w mgnieniu oka rozsypały się u jego stóp. Wbijając pochodnię w ziemię wziął do rąk czaszkę i wpatrywał się w jej oczodoły. Carl był pełen obrzydzenia, a chwilę później zobaczył jak staruch nagle wyjmuje z pod płaszcza czarny wełniany wór i zaczyna pakować do niego wybrane przez siebie kości.

 

Gdy ogień powoli zaczynał przygasać, obserwujący to wszystko młodzieniec, doznał uczucia niewysłowionej grozy. Ktoś stał za jego plecami i położył mu rękę na ramieniu. Nie był to zwykły dotyk, kryło się w nim coś iście demonicznego, niczym zło w swej najczystszej postaci. Odniósł wrażenie, że nogi się pod nim ugięły a jego ciało przeszyło tysiące dreszczy. Przerażony odwrócił się, lecz jedyne co zdążył zobaczyć to rozmytą w powietrzu postać i jej czarne błyszczące oczy które za chwilę również zniknęły. Spanikował, po czym zaczął piąć się po schodach, na nic nie zwracając uwagi. Teraz żałował, że wcześniej nie posłuchał starca i nie odszedł. Wyszedł na zewnątrz i biegł jak opętany przed siebie. Widok czarnych diabolicznych oczu zapadł mu głęboko w pamięci. To przed nimi uciekał. Serce łomotało mu w piersi i z coraz trudem łapał oddech. Brnął przez znajome urwiska, wpadając w połacie gęstej nieprzeniknionej mgły. Za chwilę jednak znowuż znalazł się na leśnym szlaku, który doprowadził go do starych zabudowań, w których otoczeniu znajdował się jego dom.

 

Wszyscy już spali gdy wrócił. Wszedł bardzo cicho, starając się nie zbudzić rodziców. Nie tknąwszy nawet kolacji, od razu położył się do łóżka. Tej nocy nie mógł zasnąć. Wciąż miał przed sobą obraz upiornej istoty o tym szatańsko wyuzdanym spojrzeniu. Nieustannie czegoś nasłuchiwał. Odnosił wrażenie, że ktoś go obserwuje. Czekał już tylko na świt, który nie wiedzieć czemu nie nadchodził. Majaczenie nocnego wiatru było nie do zniesienia. Wmawiał sobie, że to tylko jego bujna wyobraźnia, lecz nad ranem przekonał się, jak bardzo się mylił.

 

Odczuł w ramieniu przeszywający ból. Podwinął koszulę i zobaczył, iż miejsce to jest sine. Cały dzień spędził nie opuszczając pokoju. Wychodził tylko po posiłki, tłumacząc rodzicom, iż jest chory i musi odpocząć. Trwało to przez siedem kolejnych dni. Nikomu nic nie powiedział o swojej przygodzie z ostatniej nocy. Chorobliwy strach, jaki go wtedy opanował, stał się częścią jego samego. Bał się nadchodzącego mroku a bezkresne noce przynosiły ze sobą koszmarne sny, w których to uciekał przed widziadłem z grobowca. W pewnym momencie padał z wyczerpania i budził się w swoim łóżku, cały roztrzęsiony z zimnym potem na czole. Ból w ramieniu nie ustępował i jakby tego było mało, rodzice Carla zaczęli coś podejrzewać.

 

Ostatnia noc była najgorsza. Śnił, że biegnie przez odmęty lasu uciekając przed zjawą z grobowca. Nagle potknął się i padł na ziemię. Wszystko to było nadzwyczaj realne. Upiór szarpał go za obolałe ramię, zadając tym samym niewyobrażalny ból. Po pewnym czasie młodzieniec zdał sobie sprawę, że śni. Mimo tego nie potrafił się obudzić. Wyjąc z bólu leżał na ostrych i suchych gałęziach, a gdy odwrócił się w stronę swojego dręczyciela, ujrzał nad sobą starca, który patrzył na niego swymi czarnymi diabelskimi oczami. Wtem zbudził się, wrzeszcząc przeraźliwie.

 

Przy jego łóżku siedział ojciec. Opowiedział mu potem, iż usłyszał nad ranem jego majaczenie przez sen. Zaniepokoił się i widząc jak się miota, postanowił go natychmiast obudzić. Wtedy Carl nie miał wyjścia i musiał opowiedzieć rodzicom całą historię. Słuchali jej bardzo uważnie, lecz w pewnej chwili ojciec nagle przerwał synowi i ozwał się.

 

– To niemożliwe,

 

– Mówię prawdę ! Przysięgam ! – odparł Carl,

 

– Starzec o którym mówisz nie żyje od ponad tygodnia !!! Został on pochowany na starym cmentarzu za lasem, wśród swoich przodków !

 

Koniec

Komentarze

Niezbyt zręcznie wprowadzasz wnioski na podstawie przesłanek:
a) zarówno merytorycznie: Sposób w jaki poruszał się ten włóczęga zdradzał, iż jest on osobą o ponurym usposobieniu. -- Na pierwszy rzut oka ciężko powiązać sposób poruszania się z charakterem. Musiałbyś to lepiej opisać.
b) oraz technicznie: Takie właśnie okoliczności były przyczyną tego iż Carl zapragnął bliżej poznać tego obcego człowieka. -- Brzydko brzmi. Za dużo słów i niepotrzebnie pojawia się formalizm. Przed dajemy przecinek.

Sporo błędów językowych, par exemple:
Oboje -- jak oboje, to któreś jest kobietą,
oprawszy się -- oparłszy się,
Mijał już bowiem w miejsca -- lepiej: dotarł do miejsca.
Trzeba ponadto wspomnieć, że nadużywasz zaimków.

Odnośnie do tematu, wprowadziłeś na początku pojęcie zła, aczkolwiek w żaden sposób nie zaznaczyłeś, dlaczego starzec jest zły. Samo spacerowanie po własnej śmierci i podkradanie kości z grobów to raczej groteskowy wandalizm.
Fabuła -- nihil novi, dlatego przydałaby się znacznie lepsza realizacja.

pozdrawiam

I po co to było?

Dla mnie trochę za mało "cukru w cukrze", czyli treści i fabuły.

"Podwinął koszulę i zobaczył, iż miejsce to jest sine. Cały dzień spędził nie opuszczając pokoju. Wychodził tylko po posiłki, tłumacząc rodzicom, iż jest chory i musi odpocząć." - To "iż" jest tu niepotrzebne, a i bez właściwszego "że" te zdania spokojnie by się broniły.

Zgadzam się z przedmówcami. Raczej przeciętne opowiadanie. Niezbyt mnie zaciekawiło.

Pozdrawiam.

Faktycznie, błędów i chybionych sformułowań jest sporo. Zakończenie przewidywalne jak cholera. Średni tekst, niczym nie zaskakujący i raczej nudnawy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka