- Opowiadanie: ThePoett - Cena odwagi (MASAKRA 2010)

Cena odwagi (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cena odwagi (MASAKRA 2010)

I. Cena odwagi

„Uważam, że gdyby zamknięto człowieka na całą noc z trupem; samego, w ciemnym pokoju, w pustym domu, bez możliwości schowania się pod kołdrę, i gdyby to przeżył pozostając przy zdrowych zmysłach, miałby prawo pysznić się, iż nie zrodziła go kobieta ani też nie jest, jako ów Makbet, owocem cesarskiego cięcia."

 

„ Zabobonny lęk, z jakim żywi odnoszą się do martwych jest wrodzony i nieuleczalny. Człowiek nie powinien się go wstydzić…"

 

„– Ale czy sądzisz – włączył się trzeci biesiadnik – iż to zabobonne uczucie, ów lęk wobec umarłych, który jak wiemy nie ma podstaw, jest powszechny? Ja nie odnajduje go w sobie.

 

– Ależ on jest z pewnością ''wbudowany w twój system''– odparł Helberson. – Potrzebuje tylko sprzyjających warunków, aby dać o sobie znać w jakiś nader przykry sposób, a wtedy oczy ci się otworzą." [Ambrose Bierce – Strażnik Umarłych].

 

 

 

– Tak, myślę, że to będzie w sam raz – powiedział niski mężczyzna. Jego głos leniwie roznosił się po pokoju świadcząc o niebywałym znudzeniu swojego właściciela. Pod pachą trzymał zwinięta w rulonik gazetę, która zdążyła już przesiąknąć potem, tkwiąc w tym nieszczęsnym dla niej miejscu. Żar lał się z nieba i nikt by z pewnością nie protestował, gdyby Pace Ground nawiedziła bezlitosna fala ulew.

 

Właściciel kamienicy otarł mokre czoło rękawem nieskazitelnie białej koszuli. Marynarkę już dawno zostawił w bagażniku swego starego Beatle'a, co z pewnością nie spotkałoby się z aprobatą małżonki. „Jest niczym stary, warczący pies, któremu nie można już nawet podać lekarstwa na wściekliznę" – pomyślał. To był jej pomysł, aby spotykał się z klientami ubrany w swój najlepszy, bawełniany garnitur, który rozgrzałby niejednego trupa. Ten problem nie dotyczył jednak dr Helbersona, obserwującego z zaciekawieniem dwupokojowy apartament ubrany jedynie w krótkie hawajskie spodenki i cienką koszulę, dyskretnie ukrywającą nadwagę.

 

– Odpowiada mi to – dodał wyraźnie zadowolony ze swojej decyzji, po czym podpisał niezbędne dokumenty i pożegnał właściciela.

 

 

***

 

 

 

Gabinet dr Helbersona znajdował się na samej górze podniszczonej, renesansowej kamienicy. Stare, drewniane schody, skrzypiały niewdzięcznie, gdy ciało tego studwunasto kilogramowego mężczyzny wspinało się wyrzucając litry potu z siebie. Nowoczesna lampa rozświetlała wnętrze gabinetu gładząc kontury zebranych tam antycznych mebli i dywanów. Przed wielkim, mahoniowym biurkiem siedział jego wieloletni przyjaciel dr Sharper. Był tyczkowatym, cwanym mężczyzną, trzeźwo patrzącym na świat.

 

– Widzę, że już się rozgościłeś – powiedział dr Helberson, rzucając wilgotną gazetę na blat swojego biurka.

 

– Cóż, wybacz moją poufałość – zadrwił – ale nie mogłem spokojnie czekać, aż zadzwonisz. Mam przeczucie, iż jesteśmy blisko rozwiązania naszego problemu. I to z zadowalającym skutkiem!

 

Dr Helberson podszedł bez słowa do niewielkiego barku, który znajdował się po lewej stronie drzwi. Wybierając starannie jak najczystsze szklanki nalał sobie i przyjacielowi whisky, po czym usiadł na jednym z foteli dla gości.

 

– Znalazłem idealne lokum – przemówił leniwie.– Z dala od wścibskich oczu, blisko morza, które idealnie będzie zagłuszało ewentualne krzyki.

 

– Ile czasu zajmie ci jego zagospodarowanie?

 

– Panowie T i Q zajmą się wszystkim, myślę, że za dwa dni możemy zaczynać. A co u ciebie?

 

– Znam kogoś, kto idealnie nada się do naszego eksperymentu – odpowiedział Sharper rozważając w myślach każde słowo. – Jay Rick. Grywałem niegdyś z nim w prawie każdym kasynie w tym mieście. Urodzony ryzykant. Postawiłby nawet życie swojej matki dla samego zapachu świeżych banknotów. Szczyci się tym, że nie boi się żadnego wyzwania. Wybacz – tu doktor pokręcił głową ze smutkiem – ale nie potrafię opisać ogromu tragedii, jaka dokonała się na jego życiu. Dla niego strach jest tym, czym dla ciebie kolejna szklanka whisky.

 

– Zobaczymy… – powiedział wyraźnie zainteresowany dr Helberson, po czym wstał i podszedł do okna, by ujrzeć resztki słońca, które chciwie połykała noc. – Czy wierzysz, że to możliwe? Że w końcu trafimy na kogoś, kto zakpi sobie ze śmierci i lęku?

 

– Lęk jest smyczą, na której trzyma nas Bóg, abyśmy nie mogli doprowadzić się do zagłady, lecz wierz mi, że Jay już dawno się z tej smyczy urwał.

 

– Każdego można złapać w labirynt pułapek własnego umysłu. Zobaczymy jak ten twój Jay sobie poradzi, gdy zamkniemy go na całą noc w pokoju z trupem! – błysk w oku dr Helbersona zapłonąć dzikim światłem. – Pamiętaj, że ciemność jest głównym gościem na biesiadzie naszych lęków. Nie od dziś polegamy na naszych podstawowych zmysłach: węchu, słuchu, ale przede wszystkim wzroku. Gdy zapada zmrok, jesteśmy zmuszeni zajrzeć w głąb siebie. Słyszymy nasz świszczący oddech. Nieodparty wodospad myśli zalewa nawet najdalsze zakamarki umysłu. Nasz lęk staje naprzeciwko nas i woła: „Witaj bracie!" Tak… – przerwał na moment dopijając resztkę whisky. – Ciemność jest matką naszych obaw, pośród niej jesteśmy bezbronni jak niemowlę pozostawione same sobie. Możemy się wówczas spodziewać wszystkiego, a zmarli? No cóż…– zaśmiał się do siebie dr Helberson. – W takich warunkach ożywiamy ich siłą naszej wyobraźni, gdyż bardziej niż zwykle przypominają nam o naszej śmiertelności.

 

– Być może masz rację – odparł lekko zaniepokojony dr Sharper. – Jednak musi istnieć ktoś, kto z uśmiechem na twarzy zaprzeczy tym wszystkim mądrościom i zatańczy mrocznego walca ze śmiercią. Wierzę, że tym kimś jest właśnie Jay.

 

– Obyś miał rację przyjacielu – światło lampy kładło upiorny cień na twarzy doktora – Skontaktuj się z nim. Czas zacząć przedstawienie.

***

 

 

 

Jay siedział wygodnie w wielkim skórzanym fotelu rzucając zgniecionymi puszkami po piwie do małego, plastikowego śmietniczka znajdującego się pod jednym z okien pokoju. Ostatni łyk. Zamach. Rzut za trzy punkty. Pan Jay Rich znów na fali. Kibice wiwatują, kobiety z trybun rzucają zalotne uśmiechy. „Gówno! Marzenia – to wszystko, na co go stać. Jego życie to jedno wielkie gówno! – powtarzał w myślach, wpatrując się w ekran telewizora. Zdawał sobie sprawę, że każdy większy przypływ gotówki zależał głównie od tego jak bardzo dał sobą pomiatać. Rzucił szkołę mając zaledwie czternaście lat. Od tego czasu żył z drobnych kradzieży, hazardu, czy handlu narkotykami. Przede wszystkim, jednak, urodził się do tego, aby podejmować zakłady. O wszystko. Za garść ochłapów, butelkę piwa, resztki żarcia. Nigdy nie przegrywał, więc nie było tak tragicznie. Ostatni raz zakładał się dwa lata temu, kiedy to wygrał sporą sumę. Jednak ostatni grosz z tej sumy właśnie wylądował w koszu. Już od dłuższego czasu potrzebował większej gotówki. Zmęczony wstał, by opróżnić pęcherz, gdy w pokoju rozległ się piszczący dźwięk telefonu.

 

– Jay? – głos mężczyzny w słuchawce zdradzał podekscytowanie.

 

– Nie, prywatna infolinia Zakonu Matki Teresy! – odpowiedział beznamiętnie.

 

– Heh, dobrze słyszeć, że jesteś w humorze „graczu".

 

– Sharper? Ty cwany lisie gdzieś się podziewał? – chłopak nie ukrywał radości.

 

– Powiedzmy, że sumiennie przepuszczałem kasę, jaką udało nam się niegdyś wygrać!

 

– No to widzę, że mamy wspólne zainteresowania. Słuchaj, poczekasz chwilę? Muszę się odlać.

 

– Jasne… – odpowiedział doktor parskając głośno śmiechem.

 

Jay odłożył na bok słuchawkę, do której po chwili zaczęły docierać dźwięki szybkich kroków, otwieranych drzwi, a następnie spłukiwanej wody.

 

– Już jestem. Miło cię słyszeć… Mam nadzieje, że nie brałeś przykładu ze swoich dawnych kumpli, którzy skutecznie marnują swoje życie i rozpocząłeś praktykę lekarską? – zapytał „Gracz".

 

– Powiedzmy, że krok po kroku podążam za swoimi marzeniami, ale nie to jest istotne. Słuchaj uważnie. Mam interes. I to duży – rozmowę przerwała chwila ciszy. Na dworze spadły pierwsze od dwóch miesięcy krople deszczu.

 

– Dawaj – rzekł Jay po chwili wahania. – „Jeśli Sharper dzwoni z propozycją musi to być coś poważnego" – pomyślał.

 

– Mój przyjaciel prowadzi pewien eksperyment. Zapłaci tyle ile sam byłbyś w stanie na siebie postawić. Myślę, że powinniśmy obgadać to osobiście, co ty na to?

 

– Nie widzę przeszkód – pewność siebie wypełniała głos chłopaka.

 

 

***

 

 

 

Spotkali się dwa dni później, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Towarzyszył im dr Helberson, który tłumaczył każdy szczegół planu. Jay uważnie wysłuchał całej opowieści swego towarzysza i był zadowolony. Był cholernie zadowolony. Zapowiadał się łatwy zarobek. Założył się, że przetrwa całą noc w zamkniętym pomieszczeniu z trupem i nie stanie mu przy tym ani jeden włosek na skórze. Nic prostszego. Lęk już dawno opuścił ciasne domostwo jego duszy. Dr Helberson wydawał się dość specyficzną postacią. Mówił powoli i z ogromną pasją, jakby opowiadał historię o nawiedzonym zamczysku – „…jeśli przegrasz stracisz nie tylko pieniądze, ale też życie, więc dobrze się zastanów" – rozbrzmiewały w jego umyśle ostatnie słowa doktora. Przyjął je z lekkim, kpiącym uśmiechem. Był graczem od dziecka. Ryzyko było wpisane w naturę jego życia.

***

 

Fale upałów znacznie oddalały się od Pace Ground, co przyjęte zostało z ogromnym wyrazem ulgi przez mieszkańców tego morskiego miasteczka. Teraz nadeszła pora deszczu i mgieł. Pora tajemnicy, która drąży ludzki umysł w jesienne wieczory.

 

Szedł już od pół godziny za dr Sharperem, w plątaninie opustoszałych uliczek, gdy w końcu dotarli na miejsce. Przed nimi stała trzypiętrowa, zielona kamienica, ryzykownie przechylająca się, na krańcu wzgórza, w morską przepaść. Weszli do środka. Farba odchodziła z wilgotnych, pachnących stęchlizną ścian, pozostawiając odpryski na schodach. Całe to miejsce nie przyprawiało choćby o względny optymizm. Po prostu kolejny budynek, jakich wiele na świecie, o którym zapomniał Bóg – myślał Jay.

 

Jego przyjaciel bynajmniej nie dążył do rozmowy. Stał się cichy, tajemniczy i nerwowy. Zaprowadził go przed drzwi jakiegoś pokoju, za którym równie dobrze mogłoby się kryć piekło. Otworzył je, po czym odprowadził Jaya beznamiętnym, chłodnym wzrokiem, gdy ten wchodził do środka. Nie rozumiał tej metamorfozy. Na pożegnanie usłyszał głośny trzask zamykanych drzwi. Pozostał sam z ciężarem pytań i tajemnic, które okrył mrok.

 

Pokój był wystarczająco obszerny, by zmieścić w nim fotel, niewielki pulpit z płonącą świecą i albumem, mały telewizor stojący w jednym z kątów i duży kuchenny stół z przykrytymi prześcieradłem zwłokami. Wyglądało to jak upiorna reklamówka nawiedzonego domu, który prezentował jeszcze zapewne wiele innych ciekawych miejsc: „zapraszam teraz państwa do drugiego pokoju, w którym zobaczymy splamiony krwią dywan i wisielca". Cóż, kuszące miejsce na wypoczynek.

 

„Myśl o pieniądzach", powtarzał jak codzienną mantrę. Zadziwiające jest, jaką władzę mają one nad życiem ludzkim. Są jak maczeta, którą dzielny podróżnik toruje sobie drogę przez gąszcz napotkanej zieleni, kryjącej jadowite niespodzianki.

 

W pokoju było duszno. Trup musiał być świeży, gdyż w powietrzu nie czuł smrodu rozkładającego się ciała. Okna były uszczelnione od wewnątrz grubą gumą, a widok jaki oferowały, skutecznie zasłaniały żelazne kraty. To było królestwo ciszy. Ciszy, która miała ożywić jego lęk.

 

Podszedł do fotela i rozsiadł się w nim wygodnie. Przypominał mu chwilę młodości, gdy jego babka spędzała większość swego starczego życia na podobnym tronie. Wziął ze stolika album. Miał miękką, brązową okładkę. W środku znajdowały się wycinki z najróżniejszych gazet i kolorowych magazynów. Uwieczniały one zaginione osoby, by parę stron dalej ukazać ponure znaleziska tego, co z nich zostało. Tekst był tylko mrocznym dopełnieniem. Poematem ludzkiego dramatu. Jay uśmiechnął się lekko. – A więc tak pragną wzbudzić we mnie strach. Głupcy! Tania sztuczka, mogąca przerazić amatorów nisko budżetowych filmów grozy! Ale nie Jaya Richa – krzyczał lekko już zirytowany. Żal mu było tych osób. Ktoś posłużył się ich tragedią, by osiągnąć swój cel. Odłożył album na miejsce. Wyciągnął się w fotelu i spojrzał na ekran telewizora. Zobaczył w nim odbicie światła, które delikatnie rzucała świeczka, zdeformowany i lekko kulisty kształt pokoju i swoją twarz. „Po cholerę to tu stoi?" – pomyślał. Przełączył przycisk, który zapewne miał służyć jego uruchomieniu, ale ten nie zareagował. Niby czemu? Łatwiej byłoby mu przetrwać tę noc oglądając wiadomości, ale po co mieliby mu to ułatwiać? Jednak coś tu nie grało. Kable od zasilania i anteny wmurowane były w ścianę. „Cóż, cokolwiek szykujecie panowie nie wygracie ze mną!".

 

Postanowił przyjrzeć się swemu niememu lokatorowi. Wziął świeczkę ze stolika i podszedł do ciała. Na prześcieradle widniały dwa niebieskie paski. Takie prześcieradła kojarzyły mu się ze szpitalami. Nienawidził ich. Na nim zaznaczały się wyraźne kontury twarzy, zwróconej w stronę drzwi. Duży nos, podbródek, czoło. Zaczerpnął duży łyk powietrza i odgarnął prześcieradło. Oczy nieboszczyka były otwarte. Patrzyły beznamiętnie w nicość, niczym karp na świątecznym stole. Podłużna twarz skrywała w sobie setki pytań o przyczynę swojej śmierci. Mężczyzna miał około trzydziestu lat. Na jego skórze było mnóstwo zmarszczek i plam. Zmięty, szary garnitur wskazywał, że albo był kloszardem, albo akwizytorem, który jeszcze niedawno poszukiwał chętnych do rozmowy klientów. Jay wolał nie rozwiązywać zagadki jego śmierci. Przykrył ciało starannie, po czym podszedł do drzwi. Wykonane były z ciężkiego metalu zapobiegając włamaniu, ale i wydostaniu się stąd. Nad nimi znajdował się jeszcze jeden osobliwy element pokoju. Kamera, która śledziła każdy jego ruch. Mógł się tego spodziewać. W końcu, jeśli coś go przestraszy, muszą mieć dowód. „Przykro mi chłopaki, ale muszę was zawieść" – krzyknął, wyciągając jednocześnie środkowy palec w jej kierunku. Świeczka stawała się z minuty na minutę coraz mniejsza. Postanowił ją zgasić, aby zapalić w krytycznym momencie. Spojrzał na zegarek. Była 21:34. Pamiętając dokładnie rozkład pokoju, przeszedł ostrożnie obok ciała, by nie zakłócać spokoju zmarłego, po czym rozsiadł się z powrotem w fotelu. Próbował zasnąć. Ze zdziwieniem odkrył, że nigdy nie był taki rześki jak teraz. Czyli nici ze snu. „Sukinsyny". Starał się nie myśleć o sytuacji, w jakiej się znalazł, jednak równie dobrze mógłby wmówić sobie, że jest słoniem. Cisza napierała ze wszystkich stron, napełniając jego umysł złowieszczym oczekiwaniem.

 

Cisza to najbardziej niepokojący dźwięk. To ona wywoływała wrażenie, że stoi pod wielkim obrazem swoich myśli, które po chwili skupienia rozpraszały się niczym chmara letnich muszek. Ciało zmarłego flirtowało z nocą przy blasku księżyca. Nagle usłyszał szelest za swoimi plecami. Zupełnie jakby ktoś trącił suchą gałąź w lesie lub delikatnie zsuwał prześcieradło z trupa. „To na pewno wytwór rozbudzonej wyobraźni, zmarli nie budzą się z krainy wiecznego snu" – tłumaczył sobie. Ale racjonalizm ginie w ciemnościach. Stajemy się znowu dziećmi, które wierzą w demony kryjące się pod łóżkiem.

 

Oddech przyspieszył mu nieznacznie. Zapalił świeczkę by spojrzeć na zegarek. Była 21:55. Sekundy zachowywały się jakby uczestniczyły w najwolniejszym maratonie świata. Spojrzał w stronę nieboszczyka, ale ten zdawał się ignorować cały świat wkoło. Zdmuchnął świeczkę i westchnął ciężko. W tej samej chwili pokój rozjaśnił blask włączającego się telewizora, który poraził jego oczy niczym gaz łzawiący. Przez jakiś czas widział tylko śnieg, lecz po chwili ukazał się obraz z kamery nad drzwiami. Łóżko z umarłym, fotel zwrócony tyłem do drzwi, przygarbiona sylwetka siedząca przy telewizorze. Wszystko to wyglądało jak z koszmarnego snu. Jay przyłożył dłoń do ekranu, postać na filmie uczyniła tak samo. Nagle zobaczył coś, co sprawiło, że żołądek wywrócił mu się do góry nogami chcąc uciec przez odbyt jak najdalej od tego miejsca. Trup wstawał. Jego głowa podnosiła się powoli ku górze. Nie wierzył własnym oczom. To wszystko działo się pod jego czujnym wzrokiem. „To jakaś sztuczka, kurwa, to musi być jakaś cholerna sztuczka". Postanowił się odwrócić, lecz w tym momencie obraz zgasł i pokój znów wypełnił mrok. Świadomość, że znajduje się z żywym trupem była niczym uderzenie stu kilogramowego młota prosto w twarz. Jay nie wiedział czy rzucić się na nieznajomego, czy zacząć krzyczeć. Nasłuchiwał klęcząc przed telewizorem. Nic się jednak nie wydarzyło. Trup leżał na swoim miejscu. Podszedł do niego z zapaloną świeczką, wystawiając swoje nerwy na poważną próbę. Prześcieradło wciąż tkwiło na jego twarzy. Pierś nie kołysała się poruszana oddechem. Brak pulsu. Podręcznikowy okaz trupa. Kolejny fotomontaż. Dał się nabrać. „Sukinsyny." Zastanawiał się czy kamera zarejestrowała jakąś oznakę strachu z jego strony. Był twardy. Nie dopadną go. Zegarek wskazywał 0:05. Minęły ponad dwie godziny odkąd Sharper wprowadził go do tego pokoju. Miał, jednak wrażenie, że był tu o wiele dłużej. Czas grał z nim w nieznaną grę, w której sekundy gnały do przodu, by po chwili cofnąć się na nieskończonej tarczy życia. Poczekał jeszcze pięć minut. W zachowaniu trupa nic się nie zmieniło. Wydawało mu się, że ściany pokoju napierają niebezpiecznie na siebie, zbliżając go do miejsca spoczynku nieznajomego. Bardziej jednak był zniecierpliwiony niż wystraszony. „Gdyby, chociaż mógł zasnąć…" myślał, patrząc rozmarzonym wzrokiem w okno. Wszystko zdawało się odpływać na falach znajdującego się pod domem morza. Gwiazdy tkwiły na czarnym niebie wpatrzone w swoje odbicia. Drzewa rozpostarte na występach skalnych kołysały się w takt nieznanej muzyki, którą wygrywał wiatr. Jay przymknął oczy. I w tej samej chwili telewizor znów rozbłysnął białym światłem. Nie chciał na to patrzeć, ale nie potrafił też tego zignorować. Przesunął się na skraj fotela. Chwycił świecznik na wypadek, gdyby trup znów się uniósł. Obraz na ekranie przedstawiał to samo, co poprzednio: fotel zwrócony tyłem do ciała, wygiętą sylwetkę wpatrzoną w ekran telewizyjny. Lecz tym razem to nie Jay był jednym z bohaterów tej projekcji. Postać na filmie miała szary, pognieciony garnitur i nerwowo przeczesywała włosy. Po chwili zaczęła biegać po pokoju. Przewróciła fotel, chwyciła świecznik i uderzała nim w metalowe drzwi. Na jej twarzy malował się lęk. W niewyraźnym świetle wydawała się znajoma pomimo zniekształcenia od rozpaczliwego krzyku. I wtedy stało się coś, co wyssało Jayowi krew z żył. Czuł się jakby nie jeden, a sto trupów podeszło, by pożywić się jego mózgiem. Do pokoju przedstawionego na filmie wtargnęło dwóch, potężnie zbudowanych mężczyzn w skórzanych, czarnych spodniach i maskach na twarzy. Mieli gołe, owłosione klatki piersiowe, które kładły się leniwie na wielkich brzuszyskach. Jeden z nich podszedł do nieznajomego w garniturze i przytrzymał jego ręce od tyłu. Drugi założył mu plastikowy, przezroczysty worek na głowę. Ciałem targnęły konwulsje. Nogi ofiary drgały w ponurym tańcu śmierci. Gdy mężczyzna zmarł, kamera zrobiła zbliżenie jego bladej twarzy. Jay wiedział już, że ją zna. Wiedział, jednak coś jeszcze. I ta myśl była ostatnim oddechem niknącej świadomości – bał się. Srał ze strachu wymachując świecznikiem w stronę metalowych drzwi, spod których dobiegały ciężkie miarowe kroki.

Koniec

Komentarze

Dobrze oddany moim zdaniem lęk przed zamknięciem w małym pomieszczeniu, szczególnie z trupem. Tekst w klimacie Piły.

Niedawno zostałem w HP zrugany za zwrócenie uwagi na problem zbyt długich zdań. A tu czytam "Ten problem nie dotyczył jednak dr Helbersona, obserwującego z zaciekawieniem dwupokojowy apartament ubrany jedynie w krótkie hawajskie spodenki i cienką koszulę, dyskretnie ukrywającą nadwagę." Więc nie będę zwracał uwagi na fakt, że apartament był dosyć oryginalnie ubrany ;-). 
 

Nawet ciekawe, choć specjalnych emocji we mnie nie wzbudziło.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

OK, do konkursu.

Podobało mi się. Ciekawa pozycja w Masakrze.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka