- Opowiadanie: jana_lekstan - Co stało się w Nisden? (Część 1)

Co stało się w Nisden? (Część 1)

Oceny

Co stało się w Nisden? (Część 1)

Wszystko zaczęło się od chmur w kształcie rybich szkieletów. Utrzymywały się na niebie od stu osiemdziesięciu dni. Od stu osiemdziesięciu dni naukowcy odnotowywali coraz większe i regularne spadki tlenu w powietrzu. Każdego dnia, dziesiątki ludzi lądowały – w już i tak przepełnionych – szpitalach.

– Musimy kupić bilety na Marsa – powiedział Stefan, kiedy Lidia szykowała dzieci do wyjścia. Stał z rękami opartymi na biodrach, przygryzał brązowy wąs.

– Karol, czapka – Lidka zapinała zamek kurtki Antka, ruchem głowy wskazała Karolowi na czapkę w tęczowe poziome linie, leżącą na ławeczce w przedpokoju. Czterolatek w radosnych podskokach pobiegł w kierunku wskazanym przez mamę.

– Widzisz chyba co się dzieje? – kontynuował Stefan.

– Karol! – Lidka krzyknęła za młodszym z dwójki synów, który zniknął gdzieś w głębi mieszkania. – Stefan, mógłbyś mi pomóc, a nie stoisz tak! Za co chcesz je kupić?

– Karol, mama cię woła! Autobus macie za trzy minuty! Mieszkanie można sprzedać.

– Zwariowałeś? – wyprostowała się jak struna, odrzuciła do tyłu swoje długie blond włosy i nasunęła na głowę oliwkowy beret.

– Mamo, gorąco mi – Antek szarpnął matkę za kremowy pasek od płaszcza.

– Już. Wychodź. – Lidka otworzyła drzwi sześciolatowi i rzuciła do męża na pożegnanie – Ja biorę Antka na dół, ty zjedź z Karolem jak go znajdziesz.

Lidia wyszła z mieszkania. Usłyszała szmer zatrzaskującego się zamka. Chwyciła Antka za rękę i wyciągnęła telefon:

– Telefon, zadzwoń do koordynatora autobusów, które jeżdżą dziś do szkoły im. Jana Paderewskiego. – Lidia nie miała w zwyczaju nadawać przedmiotom, ani technologiom imion, gdyż uważała, że to inny rodzaj dehumanizowania ludzi. – Kochanie, musimy iść teraz bardzo szybciutko. – dodała do syna. – Naciśnij guzik – Antek wyciągnął swoją małą rączke, by przywołać windę.

– Znaleziono. Dziś koordynatorem jest Adam Brzóska, łącze z Adam Brzóska. – Ale Lidia nie zdążyła z kierowcą zamienić nawet jednego słowa.

– Mamo, gorąco. Mogę się rozpiąć?

– Na zewnątrz jest zimno – usłyszała sygnał w telefonie i poczuła, że ręka sześciolatka mięknie w jej uścisku. Po chwili leżał nieprzytomny na posadzce korytarza.

Stefan wpadł do szpitala jak huragan. Ponad głowami pacjentów, ustawiających się do różnych gabinetów, zobaczył błękitny neon „Recepcja". Wyglądała jak czarny szereg czterdziestu ustawionych obok siebie lodówek albo budek telefonicznych, które znał tylko ze starych zdjęć. Ledwie prześlizgnął się między ludźmi, żeby dostać się do jednego ze stanowisk.

– Żona rano przyjechała tu z synem. – powiedział do mikrofonu zawieszonego na wysokości pępka.

– Proszę podać imię pacjenta – usłyszał mechaniczny głos i zobaczył ten sam napis na monitorze umieszczonym nieco powyżej mikrofonu.

– Antek, Antek Kowalski, żona Lidka. Mama – Stefan wziął głębszy oddech – mama Lidia.

– Pokój sto dwa na czterdzieści sześć. Winda po lewej. – usłyszał i zobaczył wyświetlające się na tablicy cyfry pokoju. – Dziękuję. Mojej lewej?

– Po Pana lewej, sto drugie piętro, pokój czterdzieści sześć. – potwierdziła recepcja. Stefan pomyślał, że dawno nie widział tak starej technologii.

Zobaczył żonę na szpitalnym łóżku. Siedziała obok nieprzytomnego syna. Na sali stało na pewno ponad dwadzieścia innych łóżek, niektóre piętrowe i wszystkie były zajęte.

Stefan podszedł bliżej.

Oczy Lidki były zaczerwienione, policzki mokre od łez. Łóżko Antka stało obok okna, za którym Stefan zobaczył samochody poruszające się na najwyższym pasie autostrady magnesowej. Żadne dźwięki z zewnątrz nie docierały do środka.

– Stefan! – Lidka rzuciła mu się w ramiona.

– Już spokojnie. Będzie dobrze. Przecież wyjdzie z tego. – Stefan wyciągnął paczkę chusteczek higienicznych z kieszeni kurtki i podał żonie – Lekarz już był? Co mówią? – rozejrzał się wokoło. Wszędzie zmartwieni rodzice i ledwie oddychające dzieci. Niektórzy dorośli trzymali w rękach różańce.

– Gdzie Karol?

– Z mamą został.

Lidka opadła na łóżko i znów zaczęła płakać.

– Nic nie mówią konkretnego. Mówią, że to jak u innych, choroba górska. Będą podawać tlen. – łzy znów spłynęły po policzkach Lidki.

– Ale dzieci… Dzieci przecież nie zapadały na to… – Stefan usiadł obok żony. Zaczął mocno głaskać ramiona Lidki, jak gdyby tym masażem chciał przejąć spięcie zbudowane w jej ciele.

– Już zaczęły – Lidka znowu wybuchła płaczem. Odsunęła się od męża i położyła na dziecku, tuląc i szepcząc do Antka – Obiecuję ci, że będzie dobrze kochanie.

Stefan nie mógł patrzeć na ten rozrywający jego serce obrazek.

– Lidka, ty się niczym nie martw. Ja to załatwię. – wstał z łóżka na baczność.

– Lidka, musimy wyjechać. Na Marsie tlenu nie brakuje. Jeszcze były miejsca wczoraj jak patrzyłem. – dodał ściszonym głosem jak gdyby się bał, że inni mogą mu skraść to rozwiązanie problemu – Lidka…

Oderwała się od dziecka i zaczęła głaskać go po twarzy. Tuba przyklejona do nosa i ust podtrzymywała Antka przy życiu. Oczy miał zamknięte i wydawał się spokojny, jakby nawiedzały go właśnie dobre sny – Dobrze.

– Chcesz tak? – upewnił się Stefan.

– Tak – szepnęła Lidka. Patrzyła na dziecko, na maszynerię, do której był podłączony – Porozmawiam z lekarzami – pociągnęła nosem – Zapytam, jak go przewieźć i do którego szpitala… Ty się zajmij biletami i… – wzięła głęboki wdech – sprzedażą domu – wydmuchała nos w chusteczkę – Zadzwonię do Jolki – dodała drżącym głosem – może by nas zaczęła pakować. Ja tu zostanę…

Stefan przylgnął do pleców żony. Mocno ją przytulił.

Lidka pogłaskała jego rękę nadal wpatrzona w dziecko.

– Może Jolka też by wyjechała? – wyszeptał żonie do ucha.

– Nie wydaje mi się. Ona ma tego… jak mu tam… Piotrka? Pawła. Ma jakieś wejścia w partii. Podobno jej załatwił tłoczenie tlenu dodatkowe, do domu.

– A. No chyba, że tak. – Stefan odkleił się od pleców Lidki – Lecę. Zadzwonię później – rzucił na odchodne.

Lidka zapomniała, że nie ma przy sobie telefonu. Może został gdzieś na korytarzu przed ich mieszkaniem, kiedy upadł na posadzkę, może zostawiła go w karetce… Używała cały czas staromodnych smartfonów. Nie lubiła tych zegarków, które dodatkowo śledziły każdą funkcję jej ciała. Nie wyobrażała sobie też wszczepić telechipa.

Nie pamięta jak tutaj trafiła. Pamięta obraz Antka leżącego na ziemi prawie bez oddechu. Szok i krzyki Stefana wzywającego karetkę. Twarz lekarza, łzy… Nie pamięta, że dziś w pracy ogłaszają wysokość bonusów za rok poprzedni. Dostanie wysoki, bo zawsze bardzo przykłada się do pracy. Była najlepszą infranistką w landzie i jedną z najlepszych w kraju. To wszystko przestało mieć znaczenie.

Stefan stał przy biurku w swoim domowym gabinecie wpatrzony w prawie przeźroczysty ekran. W ciągu kilku ostatnich godzin sprawdził wszystkie legalne źródła, z których mógłby kupić bilety. Próbował dodzwonić się do żony, ale jej telefon ciągle nie odpowiadał.

– Kurza twarz. – powiedział do siebie – „Zadzwoń do Jolka siostra Lidki".

– Połączenie do Joli siostry Lidki w toku – odezwał się jego zegarek.

Rozpoczął rozmowę, nie przestając przeglądać dark sieci. W prawym uchu zaświeciła mu się słuchawka, co było znakiem, że po drugiej stronie ktoś odebrał.

– Dzwoniła do ciebie Lidka? Antek ma chorobę górską. Słuchaj, spróbuj się do niej dodzwonić i powiedz, żeby zadzwoniła do mnie. Jest z nim w szpitalu. Ja muszę kończyć. A czekaj. Nie widzę wolnych biletów na Marsa. Ty wiesz może kiedy nowa pula? Kurwa, kiedy? Przepraszam… Mały tu może nie przeżyć, musimy wyjechać. Ja wiem, ale ile te natleniacze mogą pomóc. W domu siedzieć cały czas nie będzie, biegać z mobilnymi nie będzie… Teraz to nawet nie wiadomo… Nic nie wiadomo i… czy jemu to wystarczy… Kończę. Jak będziesz wiedzieć coś, to dawaj znać.

Stefan zakończył szybko rozmowę, zanim Jolka usłyszała jak bardzo jego głos zaczął się łamać. Dobrze, że nie było podglądu wizualnego. Wtedy widziałaby też jego wielkie jak groch łzy spływają na klawiaturę komputera.

Przygryzł wąs. Manualnie wystukał na klawiaturze inny numer. Do wykonania rozmowy korzystał z komunikatora, który znalazł na stronach niekontrolowanych przez rząd.

Stefan stał pod daszkiem, w bocznej uliczce, w dzielnicy 867–A. Miasto tonęło w deszczu. Samochody naziemne i namagnesowe poruszały się po wytyczonych im drogach. Na ulicy nie widział żadnych przechodniów. Ruch maszynowy bardzo się wzmógł, od kiedy ludziom coraz ciężej było poruszać się bez mobilnych natleniaczy. Tylko pojazdy i budynki, do których tlen był tłoczony, pozwalały wszystkim gatunkom ludzi czuć się trochę bardziej swobodnie, a niektórym po prostu żyć.

– Ramzes220? – ciemnoskóry wakiran zbliżył się do niego na odległość metra. Ten gatunek był ponoć najbardziej narażony na niedotlenienie. Zza jego głowy wystawały tlenowe rurki, jak kawałki rur od starych odkurzaczy. Pamiętał, że jeszcze jego prababcia miała w domu takie urządzenie. Nie przywykł jeszcze do widoku ludzi noszących mobilne natleniacze. Wyglądali jak człekokształtne ośmiornice. Pewnie kiedyś wymyślą mniejsze modele, ale miał nadzieje, że wtedy jego rodzina już będzie wiodła szczęśliwe życie na Marsie.

– To ja – Stefan wyprostował się, ręce oparł o biodra, aby ukryć lęk i zademonstrować pewność siebie.

– Pokaż rękę – ochrypły głos wakirana nie wzbudzał zaufania.

– Najpierw bilety – nalegał Stefan.

– Muszę zidentyfikować ciebie, najpierw, człowieku, ty. Potem ci wyśleć bilety. – teraz

słyszał, że wakiran poza akcentem też sepleni. Nie miał nic do sepleniących, ale dawno

nikogo takiego nie słyszał.

– Gdzie mi wyślesz. Bilety najpierw.

– Problem jest dużyć, tyć słyszał? – Stefan widział, że pod przezroczystą maską tlenu, zmienia się mimika wakirana. Twarz Ramzesa220 teraz miała wyraz wręcz błagalny.

– Słyszał. Dlatego jestem tu z tobą. Kurza twarz, czyli nie masz biletów?

– Nieć mam.

Stefanowi dosłownie opadły ręce. Zaczął podgryzać wąs.

– Nie masz?

– Mogę mieć, ale najpierw zaliczka – wakiran chwycił Stefana za lewą rękę, gdzie wszystkie ludzkie gatunki miały wszczepiony chip identyfikacyjny, zazwyczaj zlinkowany też z kontem w banku.

– Spieprzaj z tymi łapami. – Stefan odepchnął nieznajomego.

– Ja najlepszy sprzedawać. Inny cię oszukać, ale nie ja.

– Zapomnij – Stefan rzucił na pożegnanie. Naciągnął na siebie czarny kaptur płaszcza

przeciwdeszczowego i wyszedł na zatłoczoną ulicę.

 

Cyfry rosły w kalendarzu nieubłaganie. Czas zaciskał się na gardle jak mięsisty pyton. Stefan stracił już całą nadzieję. Przeszukał sieć, poruszył wszystkie kontakty. Lidka spędzała w szpitalu więcej czasu niż w domu. Lekarze przekonali ją, aby przestała spędzać tam też noce.

Radość przygasała w rodzinie Stefana, a najbardziej było to widać po Karolu, który zrobił się grymaśny i zaczął celowo niszczyć zabawki. Już jakiś czas temu przestali wpuszczać go do szkoły ze strachu, że choroba może dopaść i jego. Oddawali mu też dodatkowe racje tlenu, które Lidka załatwiała w pracy. Zresztą szkoły i tak powoli zaczęto zamykać, aby zaoszczędzić na tlenie.

Partia zadecydowała, że tlen będzie w dziewięćdziesięciu procentach tłoczony tylko do budynków mieszkalnych. Z innych budynków użytkowych, do których Stefan czasem zaglądał i można tam było jeszcze swobodnie oddychać, był Bar u Józefa.

– Dwudziestkę… albo nie, pięćdziesiątkę czystej. I ogórki. Kwaśne, kwaśno-słone – rzucił zamówienie siadając na wysokim barowym krześle. Zdjął natleniacz z pleców.

– Problemy? – Józef wyciągnął zamrożoną butelkę ze stojącej za jego plecami lodówki.

Stefan lubił ten bar z wielu powodów. Jednym z nich było to, że nadal drinki serwował tutaj prawdziwy człowiek, a nie Miksernice, jak nazywano androidy barmanki. Roboty obsługujące bary zawsze mimikrowały żeńską płeć. Podobno to bardziej nakręcało sprzedaż alkoholu.

– Daj spokój. Mój mały w szpitalu jest – Stefan ściągnął kurtkę i rzucił ją na krzesło obok.

– Karol? – barman postawił na barze kieliszek z przezroczystym trunkiem.

– Antek.

– Ojejku, a takie zdrowe chłopisko było. Tu biegał, tam grał… Górska?

Stefan kiwnął głową na potwierdzenie i wychylił szot wódki wypijając go jednym haustem.

– Padł jednego dnia. Większość czasu śpi i nie wychodzi z łóżka… – Stefan spiął twarz, aby powstrzymać łzy.

– Jeszcze jednego?

– Nie, muszę wracać do domu.

– Ile to już tak leży?

– Dwa tygodnie.

– Niedobrze… Ale silny, młody organizm, da radę.

Nagle z oddali usłyszeli donośny, niski głos.

– Pan go nie okłamuje i poleje więcej na mój koszt – odezwał się starszy, pomarszczony,

białoskóry nefrant siedzący kilka metrów dalej. Poza tą trójką nikogo innego nie było w

barze. – Dzieci padają jak muchy.

Barman wiedział, ale znał Antka dobrze. Przychodził tutaj z rodzicami na niedzielne lunche do pubu od kiedy skończył trzy lata. Wolał polać w uszy Stefana słodką iluzję niż skraść mu resztki wiary serwując cierpką prawdę.

– A pan skąd się urwał? Co to za podsłuchiwanie? – nieco zirytowany Józef podał przyjacielowi talerz z ogórkami i dodał – Na koszt firmy Stefan.

– Przepraszam! Zapomniałem zabrać z domu wygłuszacze do uszu – u nefran przeciwnie do czystych genetycznie ludzi, na starość następowało wyostrzenie słuchu, które bywało wręcz czasem bolesne – Słyszę dziś za dużo… Tyle płaczu matek i ojców. Złości, śmierci na około. Może ten złoty płyn pozwoli się otępić. – wychylił kufel i upił łyk piwa.

Stefanowi twarz nefrena wydała się znajoma.

– A czy ja pana nie znam przypadkiem? – zwrócił się do staruszka,

– To chcesz jeszcze tego następnego szota? – zapytał Stefana barman.

– Dawno i nieprawda – odpowiedział nefren.

– To może… piwo mi nalej. Dzięki. Pan Zajc? – zwrócił się Stefan do staruszka.

Ten go jednak zignorował jakby nagle ogłuchł. Stefan podszedł bliżej stołu przy którym siedział nieznajomy.

– Zajc Miron, niech mnie kulki biją – usiadł naprzeciwko starca przy długim stole – Mogę się przysiąść?

– Już się pan przysiadł. – nefrenowi mina zrzedła – I Zajec, nie Zajc.

– Pan jeszcze żyje…

– Jak widać.

– Moja żona pracuje w Prolaktarium, w trzeciej strefie.

– Która to taka? – Miron zmarszczył brwi.

– Lidka Kowalska

– Nie znam.

– Nie zna pan, nie ma szans. Ona tam zaczęła jak pan już odszedł, ale zaczęła tam pracować właśnie przez pana. Pisała o panu doktorat. Całe nasze mieszkanie było – i w sumie jest do tej pory – zasypane pana książkami. Ze zdjęć pana poznaje. Niesamowite. Co za spotkanie! – Józef postawił piwo przed Stefanem i odszedł – Dzięki Józiu. Żona padnie, jak się dowie.

– Proszę pozdrowić małżonkę i życzyć dużo siły. I proszę mówić ciszej, głowę mi rozsadza.

– Przepraszam – Stefan wypił duszkiem pół kufla piwa i wtem zaświtała, jak się mu zdawało, fantastyczna myśl – Ja pana zapraszam do nas. Jejku jaką przyjemność by pan Lidce sprawił, znaczy ja, gdybym pana przyprowadził.

– Myślę, że inne przyjemności może pan zaserwować małżonce, a nie sprowadzanie starego dziada na kolacje.

– Ona pana uwielbia. Ile się nasłuchałem o tym, że pan jest geniuszem! – upił kolejny łyk piwa podekscytowany – Bardzo pana proszę… – Stefan zbliżył się do staruszka i położył rękę na jego leżącej na stole pięści. Miron popatrzył w piwne oczy nieznajomego. Nie wiedział czy to alkohol czy łzy spowodowały, że mocno się one teraz szkliły. Stefan zorientował się, że ten gest był zbytnim spoufalaniem i cofnął rękę – Jakiś przenośny wyciszacz znajdziemy, to pan się nie będzie męczył potem w drodze do domu. Mieszkam za rogiem. – powiedział ściszonym głosem.

– Panowie zamykam bar. W wiadomościach podali, że chmury zaczynają się zmieniać.

– Jak zmieniać? – odezwał się zaniepokojony Miron,

– Podają, że ko… konsedacja jakaś, coś tam, nie wiem. Ale trzeba szybko do domu

wracać. Albo zostać w budynku, w którym się jest. Nie podają na jak długo, więc nie

będę ryzykować. Mirka mnie zabije jak gdzieś znów utknę.

– Kondensacji. Czyli zaczynają się skraplać?

Miron nie czekał długo na odpowiedź. Nagle na zewnątrz zrobiło się ciemniej. Na ziemię zaczął padać czarny deszcz. Stefan wstał od stołu i podszedł bliżej okien. Spojrzał na szyby samochodów zaparkowanych nieopodal. Ciemna ciecz zaczęła z nich spływać tworząc na ziemi czarne kałuże, a światło bawiące się w nich, wytwarzało miłe dla oka tęczowe iluzje.

– To gdzie pan mówił, że mieszka? – usłyszał głos starca zza pleców.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć, jana_lekstan. Początek bardzo ciekawy z chmurami w kształcie rybich szkieletów. Dalej trochę przydługawe dialogi. Nie rozumiem o co chodzi z pompowaniem tlenu do budynków? Może miałaś na myśli powietrze? Nie oddychamy samym tlenem, tylko powietrzem, które składa się tylko częściowo z tlenu. Poza tym, budynki musiałyby być wyjątkowo szczelne, a nigdzie nie zaznaczyłaś tego. W czasach kiedy Mars jest w zasięgu ręki, I sakochody poruszają się wykorzystując magnetyzm, używa się jeszcze mówiących smartwachów i smartfonów (piszesz przestarzałych, ale mimo to). Z tym czipowaniem też bym się zastanowił, skoro ludzie używają smartwachów i smartfonów, po co dodatkowo ich czipować. Chociaż jest to akceptowalne… jeden człowiek i jego firma obecnie wszczepili do mózgu ludzkiego podobne cudeńko. Poza tymi kwestiami, czytało mi się dobrze. Czekam na kolejną część. Pozdrawiam.

Hej hesket! Dzięki za Twój komentarz i czas, który poświęciłeś na przeczytanie. Bardzo, bardzo mi miło i bardzo doceniam smiley

Odpowiadając na Twoje pytania: tlenu brakowało w powietrzu, więc tylko tlen trzeba było dopompowywać. Nad szczelnością budynków oczywiście pracowano, ale wiadomo. Ciężko jest je uszczelnić, więc raczej ludzie grupami wynosili się z Ziemi. Jest wyjaśnione dlaczego bohaterka używa oldschoolowego telefonu. Znam wiele osób które dziś używają starych Noki i pewnie zawsze będzie tak, że starsze technologie będą w użyciu (albo będzie wracać na nie moda). Dlatego poszłam w tym kierunku.

 

Ale totalnie rozumiem, że Tobie mogło to nie zagrać, więc miło, że podzieliłeś się tym jak Ty to widzisz. Jeszcze raz, ogromnie Ci dziękuję, że napisałeś. To moje pierwsze opublikowane opowiadanie na NF i każdy feedback jest cenny. Szczególnie tak konkretny jak Twój yes

Nowa Fantastyka